Kod Oriona - Krzysztof Jan Derda-Guizot - ebook

Kod Oriona ebook

Krzysztof Jan Derda-Guizot

2,5

Opis

Opowiadanie o przybyszach z gwiazdozbioru Oriona do Starożytnego Egiptu. "Kod Oriona" odsłania tajemnice początków naszej cywilizacji, zamknięte do tej pory w wielkiej piramidzie Cheopsa za niedostępnymi dla archeologów drzwiami. Dziś, kiedy udało się przejść tajemniczym korytarzem aż do samego serca sekretu, zamkniętego od 3600 lat, tajemnica została odkryta. Przybysze powrócili na sygnał nadany z samego wnętrza piramidy przez archeologów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 79

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (16 ocen)
4
1
1
3
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Krzysztof Jan Derda

Kod Oriona

Przybysze z gwiazdozbioru

© Krzysztof Jan Derda, 2018

Opowiadanie o przybyszach z gwiazdozbioru Oriona do starożytnego Egiptu wskazówki o początkach naszej cywilizacji zamknięte do tej pory w wielkiej piramidzie Cheopsa w sekretnym korytarzu za zamkniętymi dla archeologów drzwiami aż do dziś, kiedy udało się przejść tajemniczym korytarzem aż do samego sekretu zamkniętego od 3600 lat, tajemnica została odkryta właśnie teraz, przybysze powrócili na sygnał nadany z samego wnętra piramidy przez archeologów.

ISBN 978-83-8126-854-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Książkę dedykuję Wnukom

Annunaki przybycie z pasa Oriona.

W znanym od dawien, dawna wszystkim astronomom, pasie trzech dużych gwiazd widocznych z ziemi, nawet nie uzbrojonym okiem zwanym już od czasów starożytnych Egipcjan, pasem Oriona. Znajduje się bardzo duża i nieco podobna do naszej ziemi dziwna planeta zwana przez swoich mieszkańców planetą Nibiru. Natomiast swoją najbliższą gwiazdę ten kosmiczny lud nazywa gwiazdą Zaos. Od kilku milionów lat jest planeta Nibiru siedliskiem ludu zwanych Annunaki o bardzo wysoko rozwiniętej cywilizacji. Zamieszkujący ją osobnicy są tylko co nieco podobni do ludzi ale to tak, jakby nasze wykrzywione karykatury. Kosmici z wielkimi głowami, i mocno wyłupiastymi oczami wygląd mają bardzo dziwny słusznie nazywani są przez nas szarakami. Nazywani też przez nas już od samego zarania pojawienia się tych kosmicznych przybyszów w starożytnych czasach ludem Dukaz. Od wieków zawsze te trzy dalekie gwiazdy, przed patrzącym na nieskończony bezkres kosmicznej przestrzeni otwierały się widokiem, jak by ktoś patrzał, na stary fascynujący witraż piękny i nieznany. Był to dla nas ziemian, zawsze nietykalny tajemniczy i ekscytujący bardzo odległy kosmiczny świat. Pewnego zwykłego jak co dzień dnia, dało by się nagle pewnie zauważyć potężną, jak na bezkresną kosmiczną otchłań, flotyllę dwunastu olbrzymich bardzo groźnie wyglądających i uzbrojonych po zęby w nieznaną broń, dziwnych statków kosmicznych. Każdy okręt z tych galaktycznych gigantów był nieco inny, i niepodobny do swojego najbliższego towarzysza podróży w rozległym na kilkaset kilometrów szyku pewnie, z powodów różnego przeznaczenia poszczególnych maszyn. Niewątpliwie zależnego od wykonywanych przyszłych, jeszcze bardziej dziwniejszych zadań w kosmosie. Obserwacja tych poczynań była by, na pewno bardzo ciekawa i wielce intrygująca astronomów, czy też dla wielu teleskopów w obserwatorium SETI. O ile w czasie? W jakim się ta rzecz dzieje, można było by ziemianom spojrzeć przez jakiś nawet najlepszy umocowany na orbicie ziemskiej, teleskop kosmiczny czy też mocny radioteleskop. Lub nawet przez jakąkolwiek sondę dalekiego zasięgu, wyposażoną w jakiś najnowocześniejszy i najlepszy albo w miarę dobry, sprzęt namiarowy względnie radiowy. Do tego okresu jak i naszych współczesnych nam czasów, jednak jest jeszcze przed ziemianami ogromny, do przebycia nieskończenie duży szmat oceanu czasu, stuleci a nawet tysiącleci. Jest w chwili obecnej przecież określony przez nas rok 2949,przed narodzeniem Chrystusa i wczesny okres dynastyczny panowania faraonów egipskich na kilka tysiącleci, przed naszą erą. Na tron w tym roku wstąpił już drugi, młody jeszcze faraon Dzer, ze znanej nam dzisiaj najwcześniejszej i pierwszej znanej naszym archeologom dynastii. Ponad rozległą aż po same morze śródziemne, wielką doliną Nilu nie stoją jeszcze żadne piramidy. Nie ma tu też, nawet wiecznych dla nas trzech wielkich piramid, Cheopsa, Chefrena, i Mekyreinosa. Ani żadnej z pierwszych piramid schodkowych. Układanych równo z glinianej cegły w czworoboczne antaby. Na dzisiejszym płaskowyżu w Gizie na przedmieściach przyszłego kiedyś olbrzymiego Kairu, nie stoi nic. Nie ma tego miasta, nie ma też co zupełnie zrozumiałe, ogromnej i fascynującej od wieków bryły posągu Wielkiego Sfinksa, nie ma tutaj po prostu nic. Jest tutaj tylko pradawna i zielona od traw dolina Nilu, co dla nas wydawać by się mogło bardzo dziwne, usiana za to wysokimi trawami i papirusami daleko aż po horyzont. Nie ma też zupełnej białej i wielkiej pustyni saharyjskiej, jest tu raczej świat dość powszechnie występującej soczystej zieleni. Biały prawie jak papier, piach tylko nielicznymi małymi jaskrawymi łatami, czasami odcina się od soczystej mocnej zieleni, ponad metr wysokich traw. Nie ma kompletnie nic, na co można było by spojrzeć, oczami naszej dzisiejszej cywilizacji jak też i z naszej perspektywy, nas mieszańców ziemi. Dziwny to bardzo jeszcze i tajemniczy kraj, w północnej afryce. Na samym skraju olbrzymiej rzeki płynącej już wówczas, jak i dziś potężnego Nilu, rosną jak i dziś wielkie palmy, można spotkać w rzece tak krokodyle jak i z wielkimi pyskami zdolnymi połknąć drobne zwierze hipopotamy. Na tym zielonym i ukwieconym kobiercu mającym wygląd rajskiego i boskiego ogrodu Eden, nie ma też licznych dziś, rozwrzeszczanych głosem islamskiego muezina licznych przy rzece wiosek arabskich. Nie ma tu ani islamu ani chrześcijaństwa. Jest tu tylko raczej błoga niczym nie przerywana cisza. Za to panuje w tym nieznanym starożytnym Egipcie jedyny prawy bóg, zwany przez swoich mieszkańców bogiem słońca Ozyrysem a później Atonem. Właśnie też nad horyzontem zaczyna być powoli widoczny jego jeszcze mocno czerwony blask. Aton to stwórca wszelkiej żywej istoty, zwany też przez wczesnych Egipcjan Itu jak też i Ra. Aton to jest jeden jedyny bóg który uformował i stworzył naszą ziemię. Jest to też jeden z wielu bogów władców świata żywych i umarłych. Jednak jego kult rozwinie się dopiero o wiele mocniej kilkanaście dynastii później. Dziś w tym odległym nam świecie starożytnego Egiptu panuje już od kilkunastu lat jak już wiemy, faraon Dzer znany nam jako jeden z najstarszych i

najwcześniejszych faraonów z pierwszej ze znanych oraz nazwanych przez naszych archeologów, wczesnych

dynastii, starożytnego Egiptu. Tymczasem ta potężna flotylla statków kosmicznych z okolic wielkich gwiazd, Aniltaka, Alnilama, i Mintaka i pasa Oriona. Właśnie powoli wychodzi z orbity swojej planety nabiera rozpędu i rusza z wolna, nabierając szybkości, aż do szybkości pod świetlnej niknie z oczu obserwatora. Po czym zaraz przechodzi w szybkość nad świetlną, i pędzi coraz szybciej i szybciej w kierunku dalekiej świecącej potężnie, jak lotniczy reflektor gwiazdy Syriusza. Flota statków kosmicznych przybiera coraz bardziej na prędkości, osiągając po kilku godzinach nieosiągalną i niewyobrażalną dla nas, szybkość lotu, zwaną lotem nad świetlnym i znika w ogóle z pola widzenia jak pustynny miraż. Tylko w tej szybkości można przemierzać czarne bezkresy kosmosu. Już przecież nawet przewidzianej w teorii względności Einsteina, podróż w nieznanym nikomu kierunku odbywa się bardzo szybko. Wykorzystując swoje możliwości i wydajny nad wyraz

napęd wysublimowanej do granic możliwości antymaterii, bardzo szybko i zdecydowanie flota, obcych wielkich okrętów kosmicznych, właśnie kieruje się nie gdzie indziej jak ku naszej błękitnej planecie Ziemi. Stąd z samej głębi kosmosu nasza mała planetka jest też zupełnie niewidoczna a nasze, dla nas wielkie słońce, to jedynie maleńka jasna jak i inne gwiazdy, świecąca biało kropeczka na czarnym aż do głębi, firmamencie nieskończonego w każdym kierunku głębokiego kosmosu nieba. Te właśnie trzy ogromnie świecące z daleka wspaniałe gwiazdy zwane przez ziemian od samego początku ich poznania nie inaczej jak kolebką wszelkiego życia. Przecież właśnie tu w gwiazdozbiorze Oriona dzieją się tak dziwne rzeczy, że ziemianie od samego początku swego istnienia. Od zarania najwcześniejszych cywilizacji, w tą właśnie stronę w kierunku trzech gwiazd, zwracają swój badawczy wzrok. Najtęższe umysły do dziś dnia zadają sobie pytanie. Co tam jest? Kto włada tym tak bardzo dalekim odległym światem? Czy tam jest życie? Tak z tego co widzimy jest, i to całkiem dobrze rozwinięte.

Niezmiernie wielki i nieskończony aż po kres kosmos, mimo naszej do dziś niewiedzy. Aż tętni życiem, życie nie jest wyjątkiem tylko na naszej małej planecie. To ponoć właśnie z tego miejsca, skąd właśnie rusza ta wielka kosmiczna flotylla statków przyszło to niezrozumiałe dla wszelkich istot świadomych swego bytu życie.

Trzy wielkie słońca zwane Alnitak są potężną i jak by potrójną gwiazdą, odległą od ziemi 817 lat świetlnych.

Mamy okazję przyjrzeć się naocznie właśnie tym dziwnym przybyszom. Jako że możemy zajrzeć do wnętrza ich statków przez nikogo nie zapraszani, jak duchy my ludzie oglądamy właśnie te nad wyraz dziwne wydłużone głowy, czy też szarą odrażającą skórę. Te stwory prześladują ludzkość i dziś chociaż tak gwoli prawdy, nikt ze zdrowym rozsądkiem ich na własne oczy nie widział. Jednak oni są, i lecą do nas na ziemię z jakąś tajemniczą misją. Ci posłańcy stwórcy, czy jak kto woli swojej cywilizacji są obdarzeni nieziemską co zupełnie zrozumiałe. Inteligencją, wiedzą i tym wszystkim czego nam ludzkiej rasie do dziś dnia jest niestety brak. Ale też nie łudźmy się, to nie są przyjaźnie nastawieni kosmici. Oni mają jakiś swój nieznany nam cel. Jaki my na razie nie wiemy? Okaże się może to niebawem? Wielka gwiazda Alnilam to przecież bardzo stary ogromny i promieniujący silnie niebieskim światłem słonecznym, twór

błękitny nad olbrzym. Jeszcze dalej położony od naszej planety, aż o 1342 lata świetlne, to Mintaka jako gwiazda wielokrotna składająca się z czterech wirujących, wokoło siebie jak na zawrotnej karuzeli, ogromnych i potężnych olbrzymów, gorącego gazu. Cały ten wielki gwiazdozbiór jest tak dziwnie przez samą naturę oznaczony, że przyciąga wzrok, niemal natychmiast kiedy ktoś, nawet mimo swojej woli spojrzy na ciemne nocne roziskrzone gwiazdami niebo. Niesamowity i niespotykany urok tego rejonu nieba jest przecież od zarania ludzkości natychmiast zauważalny, i obserwowany przez wszystkie następujące po sobie kolejne pokolenia ludzi zamieszkujących naszą planetę. Jest też to jeden z największych i najstarszych rejonów kosmicznej przestrzeni, przez co od zawsze jest ta część nieba uważana za kolebkę wszelkiego życia. Zjawisko to jest o tyle dziwne, co i na tyle prawdziwe, że wszelkie spekulacje na temat gwiazdozbioru Oriona są wiecznie żywe. Wielka ilość starych wielkich gwiazd nad nami tam leżących, jest wprost niewyobrażalna. Natomiast w odległości dla nas nie do przebycia, bo przecież niemal

916 lat świetlnych. Flotylla kosmitów zwanych u nas Annunaki i dwunastu ich statków, znacznie przyspiesza a po kilku minutach niknie w ogóle, nawet dla siebie samych wzajemnie. Jak by jej tam nigdy nie było, w tej wielkiej przestrzeni zwanej przez nas ziemian dziś i kiedyś, pasem Oriona. Po pewnym niedługim nawet dla nas czasie, obca flotylla wyłania się nagle jak flotylla na razie cichych duchów kosmosu, w okolicach gwiazdy zwanej przez nas ziemian słońcem. Wyraźnie, mocno zwalnia ale porusza się w sześciu równych kolumnach, po dwa ogromne okręty kosmiczne w każdym szyku. Oddalonych od siebie po około dwa tysiące kilometrów jeden statek od drugiego. Nieznana armada, na razie nie wiadomo nikomu, czy wrogów czy też przyjaciół naszej planety, wchodzi po dość nie długim locie mocno zniżającym, w pobliże błękitnej i widocznej dla flotylli z kosmosu ziemi. Ogromne statki zbliżają się już do siebie na odległość bliziutko jak na te kolosy, jednego kilometra do dwóch tysięcy metrów, jeden od drugiego. Nagle nad każdym statkiem kosmicznym zapala się, jak zwykle przy wchodzeniu w pokłady gęstego gazu, rozgrzana do białości plazma, ziemskiej atmosfery i ciągnie się za okrętami świetlistą długą na kilkaset metrów poświatą identyczną do warkocza spadających często na ziemie meteorytów czy podobna do warkocza jakiejkolwiek zabłąkanej w tych okolicach komety. Lecące z ogromną szybkością statki jak by im nagle, niewidzialny woźnica ściągnął cugle, gwałtownie wyhamowują zwalniają bieg. To z kolei wywołuje jeszcze bardziej fascynujące zjawisko, ognistej kuli ciągnącej się za każdym z tych dwunastu olbrzymów. Są już w stratosferze i jeszcze zwalniają swój tak do tej pory szalony lot, sprawiają wrażenie że za chwilę za kilka sekund roztrzaskają się o planetę Ziemia. Jest to jednak tylko złudzenie optyczne, astronauci widać mają spore a nawet wielkie doświadczenie, w lotach do odległych światów. Statki kosmiczne wchodzą na niską orbitę naszej niebieskiej planety, okrążają ją samą dwukrotnie i jak na jakiś niesłyszalny rozkaz rozdzielają się na sześć odrębnych zespołów. Każdy po dwa statki i oddalają się od siebie, w mgnieniu oka i są już niewidoczne dla oczu potencjalnego obserwatora. Jeśli tylko taki ktoś byłby świadkiem tego niecodziennego zjawiska. Bardzo sprawnie pilotowane zespoły statków, kierują się w różne oddalone od siebie o tysiące kilometrów, miejsca na ziemi. Wszystkie sześć kluczy pojazdów, są ustawione jak by pod równiutką linię, idealnie pod kątem trzydziestu stopni od naszego równika ziemskiego. Pierwsze dwa, ogromne pojazdy szybują w zupełnej ciszy w kierunku dzisiejszych Chin, i lądują w zupełnej ciszy w samym centrum przyszłej prowincji Xi, an. Dwa następne kolosy szybują w kierunku naszej planety, dziś na ziemi meksykańskiej i płasko jak duchy, siadają na płaskowyżu Tiahuanaco. Inne pędzą w kierunku obu ameryk, Azji i afryki. Statki kosmiczne po wylądowaniu na ziemi nagle zamierają i jak by się bezgłośnie, po pewnym niedługim czasie, samoistnie hibernują w kompletnej i dziwnie dla nas ziemian rozbrzmiewającej na ziemi w tym czasie kompletnej ciszy. Wielkie czerwone słońce nad okolicą płaskowyżu w Asuanie nieopodal brzegu Nilu teraz właśnie, wyłania się bardzo powoli z za pofałdowanego kilkoma wydmami białego, ale już świecącego ostrym czerwonawym blaskiem wschodzącego słońca, trochę piachu, i otoczonego ciemną niemal wpadającą w czerń, zielenią drzew i traw aż po kres horyzontu. Jednak widok pięknie już drgającego w świetle i cieple poranka olbrzymiej naszej najbliższej gwiazdy, od szybko nagrzewającego się świata pustynnego w przyszłości, a dziś jeszcze pełnego zielonych wysokich traw, papirusów, łąk, przestrzeni i powietrza, jest urzekający w tym kompletnym pustkowiu. Dziś właśnie kiedy się to dzieje, ta okolica, to niemal jak zielony ukwiecony kolorowymi kwiatami raj, bez kilometrów piachu i wydm. Ciszę panującą dookoła i wstającą właśnie czerwoną tarczę słońca, przysłonił nagle. Olbrzymi cień jakiegoś pojazdu lecącego coraz niżej, i niżej, bez żadnego odgłosu silnika, czy też nawet jakiegokolwiek hałasu związanego z nagłym pojawieniem się gigantycznego statku kosmicznego. Potężny pojazd długości niemal ośmiuset metrów, z wielkiej szybkości gwałtownie przyhamował, po czym z wysokości kilkunastu metrów począł zwalniać. Wolniutko i bardzo majestatycznie siadał na zielonej trawie opodal nielicznego piasku, bez wzbijania w powietrze zbyt wielkich tumanów kurzu i obłoków piachu czy naginania wszędzie rosnącej trawy i papirusów. Po kilku sekundach statek kosmiczny rozsiadł się podobnie do olbrzymiej kwoki, wystawiając najpierw ogromne świecące białą niemal w świetle słońca stalą, wielki łapy opatrzone potężnymi zaczepiających grunt pazurami. Jak stary olbrzymi lew który, nieopodal wygrzewał się w porannym słońcu i leniwie przyglądał się obojętnie temu dziwnemu przybyszowi. Statek głośno sapnął jakimiś hydraulicznymi wielkimi siłownikami. Technologia jaką reprezentowali na ziemi przybysze jest tak doskonała a jednocześnie tak tajemnicza, że nie tylko w okresie w którym się dzieją te dziwne wypadki, ale i nam współczesnym ludziom przyzwyczajonych do rozwiniętych technologii. Pojawienie się tak ogromnych kosmicznych kolosów wydaje się jak by z przeniesionych żywcem na naszą planetę, dobrych filmów science fiction. Tymczasem po chwili nie zważając zupełnie na nic, stalowy gigantyczny jakby dawny sterowiec Zeppelina olbrzym, ucichł na lądowisku całkowicie a zaraz po tym jak by nigdy nic zamarł w kompletnym bezruchu. Tylko na jego metalicznie świecących we wstającym olbrzymim słońcu skrzydłach, i daleko wystających krańcowych płaszczyznach jak u naszych samolotów, w kilkunastu miejscach zapalały się i nerwowo migały

rytmicznie jak różnobarwne niesforne małe robaczki, lub świetliki światła pozycyjne. Dziwnego przybysza zauważył przejeżdżający i siedzący na ośle jakiś tubylec ubrany w bordowy egipski burnus z zawiązaną na głowie tego samego koloru chustą. Nie dowierzając własnym oczom stał nad samym brzegiem wielkiej rzeki, chwilę patrzał na straszny w jego mniemaniu widok. Miał zamiar wprawdzie zejść z wierzchowca i przyjrzeć się temu niezwykłemu zjawisku. Jednak po dłuższej chwili rozsądek przeważył nad ciekawością. Po czym ściągnął rzemienne cugle, i stopami obutymi w skórzane sandały zmusił swojego osła do w miarę, jak najszybszego oddalenia się z tego, w jego mniemaniu przeklętego miejsca. Gdzie rozsiadło się coś czego ani on ani jego najbliżsi czy dalsi pobratymcy nigdy na własne oczy nie widzieli. Popędził czym prędzej przed siebie wzbijając za sobą tumany wielkie piachu i kurzu.

Tymczasem