Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Utwór Calderóna de la Barca oparty jest na żywocie świętych męczenników chrześcijańskich Chryzanta i Darii. Chryzant był jedynym synem egipskiego patrycjusza o imieniu Polemius lub Poleon, który żył za panowania Numeriana. Jego ojciec przeprowadził się z Aleksandrii do Rzymu, gdzie Chryzant odebrał staranne wykształcenie. Rozczarowany światem pogańskim, zaczął czytać Dzieje Apostolskie. Następnie został ochrzczony i wykształcony w wierze przez kapłana o imieniu Carpophorus. Jego ojciec był niezadowolony z nawrócenia Chryzanta i zaaranżował małżeństwo z Darią, rzymską kapłanką Minerwy. Chryzant zdołał jednak nawrócić żonę, a po jakimś czasie za wyznawanie zakazanej religii oboje ponieśli śmierć męczeńską.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 97
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pedro Calderón de la Barca
Kochankowie nieba
CHRYZANT I DARIA
przełożyłKarol Baliński
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Na okładce: Richard de Montbaston (France, Paris, XIVe siècle), Santi Crisanto e Daria,
licencja public domain, źródło:Vies de saints (BNF Richelieu Manuscrits Français 185),
https://commons.wikimedia.org/wiki/Legenda_Aurea#/media/File:Chrysanthusdaria.jpg
This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law,
including all related and neighboring rights.
Tekstpolski wg edycji z roku 1858.
Zachowano oryginalną pisownię,
uwspółcześniając jedynie zapis imienia jednego z bohaterów
zmiejąc go z Krisanto na Chryzant.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7950-713-9
OSOBY.
Numerjan, Cesarz Rzymski.
Polemiusz, Senator.
Chryzant, syn jego.
Klaudjusz, synowiec Polemiusza (platonista).
Karpoforo, starzec (chrześcijanin).
Eskarpin, dworzanin (cynik, materjalista).
Aurelio, dowódzca straży.
Darja.
Cintia.
Nisida.
Chlori, jej służąca.
Anioł.
Lud, żołnierze i służba dworska.
Za podniesieniem zasłony widać Chryzanta siedzącego z książką przy stole założonym księgami
CHRYZANT.
O! głowo ty moja, głowo!
Z twoją władzą umysłową!
Jakżeś ciasna, ciemna, mylna,
Bezpojętna i bezsilna,
Gdy nie możesz ni troszeczki
Pojąć tej lichej książeczki,
Którą przypadkiem, bez celu,
Wyjąłem z pomiędzy wielu. –
Nad nią jedną dni już tyle
Myślę, męczę się i silę,
Próżno myślę, próżno ślęczę,
Na nic trudy i zgłębiania,
Próżno silę się i męczę,
Na nic wszystko! ani zdania!
Kiedy tak,... więc już uznaję
Całą, mych zdolności małość;
Lecz jeszcze mi pozostaje
Wola, praca i wytrwałość.
Więc choćbym miał tę książczynę
Czytać, męczyć, całe życie,
Nie ustąpię, nie pominę,
Aż zrozumiem należycie.
Lub wezwę mistrza jakiego
Sławnego z nauk, z rozsądku,
Niech objaśni mię: dla czego
Wciąż powraca do początku?
Dobrze mówię: do początku,
Boć to właśnie wyraz pierwszy
Owych tajemniczych wierszy:
„Na początku było Słowo”.
Jeżeli Słowo jest mową,
Dźwiękiem głosu, czy wyrazem,
Toć już nie może zarazem
Być początkiem, w żaden sposób –
Boć mowy nie ma bez osób!...
A tu nie powiada czyja!...
I dalej tak rzecz rozwija: –
„A Słowo było u Boga,
Słowo samo Bogiem było,
Wszystko z Niego się zrodziło;
Słowo było na początku,
Wszystko wyszło z tego wątku –
Bez Słowa nic się nie stało!”
Cóż za labirynt zaklęty!
I gdzie tu do wyjścia droga?
Takie głębie i zamęty,
Że ja, co już lat nie mało
Przemęczyłem, prześlęczałem
Nad księgami uczonemi,
I świeckiemi i boskiemi,
Nic a nic nie zrozumiałem!
Nic a nic, z tej książki całej
Takiej lichej, takiej małej!
(wraca do czytania)
„Na początku było słowo”....
(zatrzymuje się)
Na początku!... i na jakim?...
Czy gdy Jowisz, Neptun, Pluto,
Dzieląc świat berłem trojakiem
Władzę swoję ztąd wysnutą
Wznieśli nad świata budową?...
Ten stał się panem na niebie,
Drugi piekła wziął dla siebie,
A trzeci zagarnął morze,
A ziemię dali Cererze,
Czas oddali Saturnowi,
Ogień zaś Merkurjuszowi
Powierzyli i Wenerze?...
Nie! nie!... to nie o tej porze,
Nie o tym mowa początku; –
Boć to prosto rzecz rozsądku,
Że gdy niebo, ziemia, morze,
Ogień, wiatry już istniały,
Toć z czegoś powstać musiały!...
Był więc już wprzódy początek,
Zkąd te twory wzięły wątek.
A więc nie o tym początku
Jakimś następnym, podrzędnym,
Tutaj mowa o bezwzględnym,
Przed którym nic nie istniało,
Z którego wszystko powstało,
Wszystko zgoła, bez wyjątku.
Jest więc już inna przyczyna,
Nim się ten podział zaczyna,
Jest już wprzód inny początek,
Zkąd te twory biorą wątek....
Tak;... a tym początkiem: siła,
Która to wszystko sprawiła.
Rzecz to jaśniejsza od słońca –
Lecz ten wywód niema końca!
Bo gdy przyczyna z przyczyny,
Początek z początku płynie,
Toć u szczytu tej drabiny,
Na ostatniej jej wyżynie,
Na wierzchołku tego wątku,
U kresu tego zapasu,
Choćby go najbardziej mnożyć,
Muszę nareszcie położyć
Przyczynę już bez przyczyny,
Początek już bez początku,
Czas – bez czasu!...
Tu kres myśli, jej potęga
Dalej już na włos nie sięga. –
A w tej księdze z każdym krokiem
Coraz głębsza tajemnica;
Wszystko ciemnieje przed wzrokiem,
Rozum coraz mdlej przyświeca;
Pod tych zagadek nawałem
Pojęcie i sąd upada,
Co krok to nowe bezdroże; –
Oto dalej cóż powiada?!
„I Słowo stało się ciałem”. –
Słowo ciałem! – jak być może,
Żeby Słowo, co w początku
W Bogu było, Bogiem było,
Słowo co wszystko stworzyło,
Żeby mogło stać się ciałem!
Nieba! serdecznie was proszę,
Dajcie mi klucz tych tajemnic,
Niech już raz wyjdę z tych ciemnic,
Z tych męczarni, które znoszę!
O ty! bóstwo niepojęte
W swem istnieniu przedświatowem,
Niezbadane w swoim bycie!
Bogiem ty jesteś czy Słowem,
Ty, coś jest samemu sobie
Początkiem i skończonością,
Z którego wszystko poczęte,
A przedwiecznie było w Tobie,
Jeśliś jest życiem, światłością,
Daj mi światło, daj mi życie!
(Na wzniesieniu, po obu bokach Chryzanta, ukazują się jednocześnie dwie osoby, jedna w czerni z gwiazdami, draga w bieli; – on ich nie postrzega i wciąż sam z sobą rozmawia.)
GŁOS PIERWSZY.
CHRYZANT!
GŁOS DRUGI.
CHRYZANT!
CHRYZANT.
Dziwne
Dwa jakieś głosy tajemne,
Czy jakieś uczucia ciemne,
A całkiem sobie przeciwne,
Twory bez duszy i ciała
Co fantazja wybujała
Sama stworzyła i roi,
Walczą z sobą w piersi mojej. –
GŁOS PIERWSZY.
Słowo o którem tu mowa,
To Jowisz, – jego to słowa
Słuchają wszyscy bogowie
W całego świata budowie.
CHRYZANT.
Jowisz? więc to wyrażenie
Ma oznaczać jego tchnienie.
GŁOS DRUGI.
Słowo, co po całym globie
Święta Ewangielja głosi,
To Słowo wszystkiego w sobie
Początek i koniec nosi.
CHRYZANT.
Koniec zarazem z początkiem?
Tego nie pojąć rozsądkiem.
GŁOS PIERWSZY.
On wziął na samym początku
Rządy nieba sam, najwyższe,
A reszcie bogów, w porządku
Dał władzę nad tem, co niższe.
CHRYZANT.
Boć sam jeden nie mógł przecie
Zarządzać wszystkiem na świecie.
GŁOS DRUGI.
Słowo było przed istnieniem
Przed nieba, ziemi stworzeniem,
Bo samo się w sobie stało
Wprzód nim z siebie czas wydało.
GŁOS PIERWSZY.
Czcij Jowisza przed wszystkiemi,
Boga nad bogi naszemi.
GŁOS DRUGI.
Czcij Boga niepojętego,
Przedwiecznego, jedynego.
GŁOS PIERWSZY.
Jowisz chwała nieskończona!
GŁOS DRUGI.
Bóg, pan ziemi i niebiosów!
GŁOS PIERWSZY.
Drzyj przed gromem jego ciosów!
GŁOS DRUGI.
Szukaj zdroju z Jego łona!
(znikają)
CHRYZANT.
O! jakże okropne ciemnie,
Jaki zamęt czuję w sobie!
Dwa jakieś duchy w tej dobie,
Zły i dobry, walczą we mnie.
Obu wprost przeciwne zdania –
Ten burzy, co tamten stawi,
Jeden mię ku wierze skłania, –
Drugi zwątpienie obudza...
Ach! jak ta walka utrudza!
I któż mię od niej wybawi!
(W głębi za sceną POLEMIO.)
POLEMIO.
Karpoforo mi nagrodzi
Te wszystkie trudy i znoje!
CHRYZANT.
Jak dziwnie głos ten przychodzi
W straszne udręczenia moje,
Jak szczęśliwie trafia w porę,
W sam czas w moich wątpliwościach!
A choć całkiem przypadkowo
Zabrzmiało to wielkie imię,
To jednakże ja to słowo
Za proroctwo sobie biorę.
Bo ten Karpoforo w Rzymie
Mistrzem był, i najsławniejszym
We wszelkich umiejętnościach,
I ze wszystkich najbieglejszym,
A dziś ciężko podejrzany
O wspólnictwo z chrześcijany,
Uszedł cesarskiej pogoni,
I tu, jak mówią, się chroni,
W skalistych grotach się kryje,
Gdzie tylko dziki zwierz żyje.
On mi światła nie poskąpi,
On mi rozjaśni tę ciemnię,
Lecz póki to nie nastąpi,
Myśli straszna, co tajemnie
Dręczysz mię wciąż przez dni tyle,
Dozwól odpocząć na chwilę,
Opuść mnie, odstąp odemnie –
Niech ożyję! –
(wchodzi POLEMIO, KLAUDJUSZ i ESKARPIN.)
ESKARPIN.
Mój pan sobie
Z wiatrami rozpoczął waśnie.
KLAUDJUSZ.
Niech wejdą wszyscy dworzanie.
POLEMIO.
CHRYZANT! synu! co tobie?
CHRYZANT.
Jakto? ty tu byłeś panie?
POLEMIO.
Nie byłem, lecz wchodzę właśnie,
Wbiegam cały przestraszony
Twoim krzykiem – i to w chwili,
Gdy tak jestem obarczony
Ważnemi państwa sprawami.
Oto z woli Numerjana
Cesarza mego i pana,
Mam rzecz skończyć z chrześcjanami,
Co się w te góry schronili,
Których głową i podporą
I mistrzem, jest Karpoforo.
Dla tego to tyle razy
Powtarzam one wyrazy:
Karpoforo mi zapłaci
Wszystkie te trudy i znoje.
Lecz cóż znaczą krzyki twoje,
I ten smutek w twej postaci?...
Z kim gadałeś?
CHRYZANT.
Z nikim panie.
Tak mię zajęło czytanie,
I przyszła mi chętka nowa
W głos mówić czytane słowa.
POLEMIO.
Ten smutek co wzrok twój chmurzy,
Porzuć synu, bo źle wróży. –
KLAUDJUSZ.
Czyż człowiek sam z sobą może
Rozmawiać tak zapalczywie,
Że aż przestrasza prawdziwie,
Jak nas przestraszył w tej porze.
CHRYZANT.
Z takiem uczuciem musiałem...
POLEMIO.
Wymówka tu nic nienada. –
Źle jest kiedy życiem całem
Jedna namiętność zawłada. –
Że czas trawisz nad książkami,
To nic złego, to mię cieszy;
Lecz ten pociąg zbytkiem grzeszy,
Gdy rozrywa węzeł z nami.
Pamięć twoja o nas ginie,
Pozrywałeś związki bliźnie; –
Nicżeś nie winien rodzinie,
Ojcu, krewnym i ojczyznie?
KLAUDJUSZ.
Jak być może by młodzieniec.
Istny niebios ulubieniec,
Obdarzony szlachetnością,
Urodą i walecznością,
W najpiękniejszej życia dobie
Żył zamknięty w samym sobie,
I w odludnem pomieszkaniu
Najwonniejsze wieku chwile,
Darów tyle, skarbów tyle,
Marnotrawił na czytaniu!
POLEMIO.
Czyż nie jesteś Rzymianinem,
Czyż nie jesteś moim synem!
Patrz, z łaski Imperatora
Posiadam najwyższe względy,
Urząd nad wszystkie urzędy
Rzymskiego Gubernatora;
Czyli, bo to idzie za tem,
Rządzę dzisiaj całym światem.
Bo jako pierwszy senator,
Jako Rzymu Gubernator
Mam władzę, bo mi jest dana,
W całem państwie Numerjana.
Czyż niewezwał mię łaskawie
Z Alexandrji, zkąd pochodzę,
I zkąd blask rodu wywodzę,
Bym pospołu z nim, piastował
Ciężar berła i korony?
A kiedy przed nim się stawię,
Jak publicznie mię przyjmował,
Jaki mi hołd uczyniony!
W zapłatę trudów i męstwa,
Za zasługi, za zwycięstwa,
Pióro dzierżę i miecz nagi,
Najwyższej znaki powagi.
I na cóż ta moja chwała?
I na cóż ta świetność cała,
Ten przepych prawie bez granic?
By syn mój, dziedzic jedyny,
Wszystko to miał sobie za nic!
CHRYZANT.
Panie, twoje posądzenie
Wielkim mię przejmuje smutkiem.
To moje odosobnienie
Nie jest niewdzięczności skutkiem.
Ja z natury pragnę ciszy,
A wstręt mam ku wszelkiej wrzawie,
Samotny, bez towarzyszy,
Nie nudzę się, owszem, bawię.
Pocóż każesz mi uganiać
Za tem co jak najmniej cenię?
Przestań, panie, mnie nakłaniać
Do tego co mi niemiłem;
Smutek mój przeminie z czasem,
A gdy minie, to z hałasem
Rzucę się w te świata blaski,
Po zaszczyty i po łaski,
Na które nie zasłużyłem
Żadnym własnym moim czynem,
Jeno żem jest twoim synem. –
POLEMIO.
Czyż nielepiej w życia wiośnie
Używać rozkoszy świata,
Niż marnować młode lata
Tak samotnie i żałośnie? –
ESKARPIN.
Najlepiej w całym tym sporze
Przypowiastką, rzecz wyłożę.
W pewnem mieście malarz lichy
Kupił mizerne domisko,
Jak gdyby na pośmiewisko,
I rad z siebie, pełen pychy,
W skok do przyjaciela wpada,
Przywodzi go i powiada:
(Przyjaciel też to był taki!)
Krótko mówiąc ladajaki.
Cóż? mówi – wszak nędzna buda?
Ale ja z nią zrobię cuda.
O! bo ja się znam na dziele!
Niechno tylko go pobielę,
A następnie pomaluję
Własną, moją ręką, wszędzie,
Po mojemu, jak pojmuję,
Zobaczysz, prześliczny będzie!
A ów śmiejąc się odrzecze:
„Będzie, mówisz? ha! nie przeczę;
Jam jednak tego pewniejszy,
Że gdybyś wprzód malowidło
Dał, a następnie bielidło,
To byłby jeszcze piękniejszy”.
Otóż takie moje zdanie,
Pozwól mu malować, panie,
A na takie malowidło
Lepiej przypadnie bielidło;
Boć i lichy malarzyna
Dobry, gdy w porę poczyna.
CHRYZANT.
Więc, jak żądasz tak się stanie.
Wolę twoją tak wypełnię,
Że sam wkrótce przyznasz panie,
Iż zmieniłem się zupełnie. – (odchodzi.)
POLEMIO.
Klaudjuszu, serce mnie boli
Widzieć syna w takim stanie.
Ten smutek, to zadumanie,
Boję się, aby powoli
Nie wzrosły aż do szaleństwa.
Dwojaki łączy was związek,
Przyjaźni i pokrewieństwa,
Masz więc święty obowiązek
Wywiedzieć się o przyczynie,
Zkąd ten jego smutek płynie,
Bym mógł działać w tej potrzebie.
Z mej strony zapewniam ciebie,
Że choćby się pokazało,
Że przyczyną tego całą
Jest miłość, – co w jego porze
Pono najprędzej być może,
Nie zrazi mię to odkrycie;
Bo patrząc na jego życie,
Na ten smutek utajony,
Może byłbym ucieszony,
Wiedząc, że boleść dziecinna,
I że przyczyna nie inna....
ESKARPIN.
Pewien kapłan Apollina
Miał po bracie dwóch chłopaków,
Wielkich urwiszów, łajdaków;
A wiedząc, jak miłość zmienia
Tchem swoim wszystkie stworzenia,
Jaką im słodycz nadaje,
Rzekł im tylko, ot, dwa słowa:
Zakochajcie się hultaje!
I nic zgoła nie rzekł więcej.
Otóż, miłościwy panie,
Takie jest i moje zdanie.
A choć to rzecz niegotowa,
Postaram się najgoręcej
Uczynić twej chęci zadość,
Sprawić panu taką radość. –
POLEMIO.
Wstrzymaj się w twoim zapale,
Ja tego nie pragnę wcale,
Bo to całkiem inna sprawa,
Że się po czynie, przystawa,
A inna, chcieć by się stało.
Różnica tu jest niemałą. –
KLAUDJUSZ.
A ja przyrzekam ci, panie,
Z mej strony wszelkie staranie,
By dojść jaka jest przyczyna
Tej boleści twego syna,
A potem, wciąż z nim przebywać,
Zabawiać go i rozrywać. –
POLEMIO.
Otóż to jest, czego życzę.
A gdy z woli Numerjana
Cesarza mego i pana,
Mam