Kochankowie nieba – Chryzant i Daria - Pedro Calderón de la Barca - ebook

Kochankowie nieba – Chryzant i Daria ebook

Pedro Calderon de la Barca

0,0

Opis

Utwór Calderóna de la Barca oparty jest na żywocie świętych męczenników chrześcijańskich Chryzanta i Darii. Chryzant był jedynym synem egipskiego patrycjusza o imieniu Polemius lub Poleon, który żył za panowania Numeriana. Jego ojciec przeprowadził się z Aleksandrii do Rzymu, gdzie Chryzant odebrał staranne wykształcenie. Rozczarowany światem pogańskim, zaczął czytać Dzieje Apostolskie. Następnie został ochrzczony i wykształcony w wierze przez kapłana o imieniu Carpophorus. Jego ojciec był niezadowolony z nawrócenia Chryzanta i zaaranżował małżeństwo z Darią, rzymską kapłanką Minerwy. Chryzant zdołał jednak nawrócić żonę, a po jakimś czasie za wyznawanie zakazanej religii oboje ponieśli śmierć męczeńską.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 97

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Pedro Calderón de la Barca

 

Kochankowie nieba

 

CHRYZANT I DARIA

 

 

przełożyłKarol Baliński

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: Richard de Montbaston (France, Paris, XIVe siècle), Santi Crisanto e Daria,

licencja public domain, źródło:Vies de saints (BNF Richelieu Manuscrits Français 185),

https://commons.wikimedia.org/wiki/Legenda_Aurea#/media/File:Chrysanthusdaria.jpg

This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law,

including all related and neighboring rights.

 

Tekstpolski wg edycji z roku 1858.

Zachowano oryginalną pisownię,

uwspółcześniając jedynie zapis imienia jednego z bohaterów

zmiejąc go z Krisanto na Chryzant.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-713-9

 

 

 

KOCHANKOWIE NIEBA

 

OSOBY.

 

Numerjan, Cesarz Rzymski.

Polemiusz, Senator.

Chryzant, syn jego.

Klaudjusz, synowiec Polemiusza (platonista).

Karpoforo, starzec (chrześcijanin).

Eskarpin, dworzanin (cynik, materjalista).

Aurelio, dowódzca straży.

Darja.

Cintia.

Nisida.

Chlori, jej służąca.

Anioł.

Lud, żołnierze i służba dworska.

 

DOBA PIERWSZA

 

Za podniesieniem zasłony widać Chryzanta siedzącego z książką przy stole założonym księgami

 

CHRYZANT.

O! głowo ty moja, głowo!

Z twoją władzą umysłową!

Jakżeś ciasna, ciemna, mylna,

Bezpojętna i bezsilna,

Gdy nie możesz ni troszeczki

Pojąć tej lichej książeczki,

Którą przypadkiem, bez celu,

Wyjąłem z pomiędzy wielu. –

Nad nią jedną dni już tyle

Myślę, męczę się i silę,

Próżno myślę, próżno ślęczę,

Na nic trudy i zgłębiania,

Próżno silę się i męczę,

Na nic wszystko! ani zdania!

 

Kiedy tak,... więc już uznaję

Całą, mych zdolności małość;

Lecz jeszcze mi pozostaje

Wola, praca i wytrwałość.

Więc choćbym miał tę książczynę

Czytać, męczyć, całe życie,

Nie ustąpię, nie pominę,

Aż zrozumiem należycie.

Lub wezwę mistrza jakiego

Sławnego z nauk, z rozsądku,

Niech objaśni mię: dla czego

Wciąż powraca do początku?

Dobrze mówię: do początku,

Boć to właśnie wyraz pierwszy

Owych tajemniczych wierszy:

„Na początku było Słowo”.

Jeżeli Słowo jest mową,

Dźwiękiem głosu, czy wyrazem,

Toć już nie może zarazem

Być początkiem, w żaden sposób –

Boć mowy nie ma bez osób!...

A tu nie powiada czyja!...

I dalej tak rzecz rozwija: –

„A Słowo było u Boga,

Słowo samo Bogiem było,

Wszystko z Niego się zrodziło;

Słowo było na początku,

Wszystko wyszło z tego wątku –

 

Bez Słowa nic się nie stało!”

Cóż za labirynt zaklęty!

I gdzie tu do wyjścia droga?

Takie głębie i zamęty,

Że ja, co już lat nie mało

Przemęczyłem, prześlęczałem

Nad księgami uczonemi,

I świeckiemi i boskiemi,

Nic a nic nie zrozumiałem!

Nic a nic, z tej książki całej

Takiej lichej, takiej małej!

 

(wraca do czytania)

„Na początku było słowo”....

 

(zatrzymuje się)

Na początku!... i na jakim?...

Czy gdy Jowisz, Neptun, Pluto,

Dzieląc świat berłem trojakiem

Władzę swoję ztąd wysnutą

Wznieśli nad świata budową?...

Ten stał się panem na niebie,

Drugi piekła wziął dla siebie,

A trzeci zagarnął morze,

A ziemię dali Cererze,

Czas oddali Saturnowi,

Ogień zaś Merkurjuszowi

Powierzyli i Wenerze?...

Nie! nie!... to nie o tej porze,

Nie o tym mowa początku; –

 

Boć to prosto rzecz rozsądku,

Że gdy niebo, ziemia, morze,

Ogień, wiatry już istniały,

Toć z czegoś powstać musiały!...

Był więc już wprzódy początek,

Zkąd te twory wzięły wątek.

A więc nie o tym początku

Jakimś następnym, podrzędnym,

Tutaj mowa o bezwzględnym,

Przed którym nic nie istniało,

Z którego wszystko powstało,

Wszystko zgoła, bez wyjątku.

Jest więc już inna przyczyna,

Nim się ten podział zaczyna,

Jest już wprzód inny początek,

Zkąd te twory biorą wątek....

Tak;... a tym początkiem: siła,

Która to wszystko sprawiła.

Rzecz to jaśniejsza od słońca –

Lecz ten wywód niema końca!

Bo gdy przyczyna z przyczyny,

Początek z początku płynie,

Toć u szczytu tej drabiny,

Na ostatniej jej wyżynie,

Na wierzchołku tego wątku,

U kresu tego zapasu,

Choćby go najbardziej mnożyć,

Muszę nareszcie położyć

 

Przyczynę już bez przyczyny,

Początek już bez początku,

Czas – bez czasu!...

Tu kres myśli, jej potęga

Dalej już na włos nie sięga. –

A w tej księdze z każdym krokiem

Coraz głębsza tajemnica;

Wszystko ciemnieje przed wzrokiem,

Rozum coraz mdlej przyświeca;

Pod tych zagadek nawałem

Pojęcie i sąd upada,

Co krok to nowe bezdroże; –

Oto dalej cóż powiada?!

„I Słowo stało się ciałem”. –

Słowo ciałem! – jak być może,

Żeby Słowo, co w początku

W Bogu było, Bogiem było,

Słowo co wszystko stworzyło,

Żeby mogło stać się ciałem!

Nieba! serdecznie was proszę,

Dajcie mi klucz tych tajemnic,

Niech już raz wyjdę z tych ciemnic,

Z tych męczarni, które znoszę!

O ty! bóstwo niepojęte

W swem istnieniu przedświatowem,

Niezbadane w swoim bycie!

Bogiem ty jesteś czy Słowem,

Ty, coś jest samemu sobie

 

Początkiem i skończonością,

Z którego wszystko poczęte,

A przedwiecznie było w Tobie,

Jeśliś jest życiem, światłością,

Daj mi światło, daj mi życie!

 

(Na wzniesieniu, po obu bokach Chryzanta, ukazują się jednocześnie dwie osoby, jedna w czerni z gwiazdami, draga w bieli; – on ich nie postrzega i wciąż sam z sobą rozmawia.)

 

GŁOS PIERWSZY.

CHRYZANT!

 

GŁOS DRUGI.

CHRYZANT!

 

CHRYZANT.

Dziwne

Dwa jakieś głosy tajemne,

Czy jakieś uczucia ciemne,

A całkiem sobie przeciwne,

Twory bez duszy i ciała

Co fantazja wybujała

Sama stworzyła i roi,

Walczą z sobą w piersi mojej. –

 

GŁOS PIERWSZY.

Słowo o którem tu mowa,

To Jowisz, – jego to słowa

 

Słuchają wszyscy bogowie

W całego świata budowie.

 

CHRYZANT.

Jowisz? więc to wyrażenie

Ma oznaczać jego tchnienie.

 

GŁOS DRUGI.

Słowo, co po całym globie

Święta Ewangielja głosi,

To Słowo wszystkiego w sobie

Początek i koniec nosi.

 

CHRYZANT.

Koniec zarazem z początkiem?

Tego nie pojąć rozsądkiem.

 

GŁOS PIERWSZY.

On wziął na samym początku

Rządy nieba sam, najwyższe,

A reszcie bogów, w porządku

Dał władzę nad tem, co niższe.

 

CHRYZANT.

Boć sam jeden nie mógł przecie

Zarządzać wszystkiem na świecie.

 

GŁOS DRUGI.

Słowo było przed istnieniem

Przed nieba, ziemi stworzeniem,

Bo samo się w sobie stało

Wprzód nim z siebie czas wydało.

 

GŁOS PIERWSZY.

Czcij Jowisza przed wszystkiemi,

Boga nad bogi naszemi.

 

GŁOS DRUGI.

Czcij Boga niepojętego,

Przedwiecznego, jedynego.

 

GŁOS PIERWSZY.

Jowisz chwała nieskończona!

 

GŁOS DRUGI.

Bóg, pan ziemi i niebiosów!

 

GŁOS PIERWSZY.

Drzyj przed gromem jego ciosów!

 

GŁOS DRUGI.

Szukaj zdroju z Jego łona!

 

(znikają)

 

CHRYZANT.

O! jakże okropne ciemnie,

Jaki zamęt czuję w sobie!

Dwa jakieś duchy w tej dobie,

Zły i dobry, walczą we mnie.

Obu wprost przeciwne zdania –

Ten burzy, co tamten stawi,

Jeden mię ku wierze skłania, –

Drugi zwątpienie obudza...

Ach! jak ta walka utrudza!

I któż mię od niej wybawi!

 

(W głębi za sceną POLEMIO.)

 

POLEMIO.

Karpoforo mi nagrodzi

Te wszystkie trudy i znoje!

 

CHRYZANT.

Jak dziwnie głos ten przychodzi

W straszne udręczenia moje,

Jak szczęśliwie trafia w porę,

W sam czas w moich wątpliwościach!

A choć całkiem przypadkowo

Zabrzmiało to wielkie imię,

To jednakże ja to słowo

Za proroctwo sobie biorę.

Bo ten Karpoforo w Rzymie

Mistrzem był, i najsławniejszym

 

We wszelkich umiejętnościach,

I ze wszystkich najbieglejszym,

A dziś ciężko podejrzany

O wspólnictwo z chrześcijany,

Uszedł cesarskiej pogoni,

I tu, jak mówią, się chroni,

W skalistych grotach się kryje,

Gdzie tylko dziki zwierz żyje.

On mi światła nie poskąpi,

On mi rozjaśni tę ciemnię,

Lecz póki to nie nastąpi,

Myśli straszna, co tajemnie

Dręczysz mię wciąż przez dni tyle,

Dozwól odpocząć na chwilę,

Opuść mnie, odstąp odemnie –

Niech ożyję! –

 

(wchodzi POLEMIO, KLAUDJUSZ i ESKARPIN.)

 

ESKARPIN.

Mój pan sobie

Z wiatrami rozpoczął waśnie.

 

KLAUDJUSZ.

Niech wejdą wszyscy dworzanie.

 

POLEMIO.

CHRYZANT! synu! co tobie?

 

CHRYZANT.

Jakto? ty tu byłeś panie?

 

POLEMIO.

Nie byłem, lecz wchodzę właśnie,

Wbiegam cały przestraszony

Twoim krzykiem – i to w chwili,

Gdy tak jestem obarczony

Ważnemi państwa sprawami.

Oto z woli Numerjana

Cesarza mego i pana,

Mam rzecz skończyć z chrześcjanami,

Co się w te góry schronili,

Których głową i podporą

I mistrzem, jest Karpoforo.

Dla tego to tyle razy

Powtarzam one wyrazy:

Karpoforo mi zapłaci

Wszystkie te trudy i znoje.

Lecz cóż znaczą krzyki twoje,

I ten smutek w twej postaci?...

Z kim gadałeś?

 

CHRYZANT.

Z nikim panie.

Tak mię zajęło czytanie,

I przyszła mi chętka nowa

W głos mówić czytane słowa.

 

POLEMIO.

Ten smutek co wzrok twój chmurzy,

Porzuć synu, bo źle wróży. –

 

KLAUDJUSZ.

Czyż człowiek sam z sobą może

Rozmawiać tak zapalczywie,

Że aż przestrasza prawdziwie,

Jak nas przestraszył w tej porze.

 

CHRYZANT.

Z takiem uczuciem musiałem...

 

POLEMIO.

Wymówka tu nic nienada. –

Źle jest kiedy życiem całem

Jedna namiętność zawłada. –

Że czas trawisz nad książkami,

To nic złego, to mię cieszy;

Lecz ten pociąg zbytkiem grzeszy,

Gdy rozrywa węzeł z nami.

Pamięć twoja o nas ginie,

Pozrywałeś związki bliźnie; –

Nicżeś nie winien rodzinie,

Ojcu, krewnym i ojczyznie?

 

KLAUDJUSZ.

Jak być może by młodzieniec.

 

Istny niebios ulubieniec,

Obdarzony szlachetnością,

Urodą i walecznością,

W najpiękniejszej życia dobie

Żył zamknięty w samym sobie,

I w odludnem pomieszkaniu

Najwonniejsze wieku chwile,

Darów tyle, skarbów tyle,

Marnotrawił na czytaniu!

 

POLEMIO.

Czyż nie jesteś Rzymianinem,

Czyż nie jesteś moim synem!

Patrz, z łaski Imperatora

Posiadam najwyższe względy,

Urząd nad wszystkie urzędy

Rzymskiego Gubernatora;

Czyli, bo to idzie za tem,

Rządzę dzisiaj całym światem.

Bo jako pierwszy senator,

Jako Rzymu Gubernator

Mam władzę, bo mi jest dana,

W całem państwie Numerjana.

Czyż niewezwał mię łaskawie

Z Alexandrji, zkąd pochodzę,

I zkąd blask rodu wywodzę,

Bym pospołu z nim, piastował

Ciężar berła i korony?

 

A kiedy przed nim się stawię,

Jak publicznie mię przyjmował,

Jaki mi hołd uczyniony!

W zapłatę trudów i męstwa,

Za zasługi, za zwycięstwa,

Pióro dzierżę i miecz nagi,

Najwyższej znaki powagi.

I na cóż ta moja chwała?

I na cóż ta świetność cała,

Ten przepych prawie bez granic?

By syn mój, dziedzic jedyny,

Wszystko to miał sobie za nic!

 

CHRYZANT.

Panie, twoje posądzenie

Wielkim mię przejmuje smutkiem.

To moje odosobnienie

Nie jest niewdzięczności skutkiem.

Ja z natury pragnę ciszy,

A wstręt mam ku wszelkiej wrzawie,

Samotny, bez towarzyszy,

Nie nudzę się, owszem, bawię.

Pocóż każesz mi uganiać

Za tem co jak najmniej cenię?

Przestań, panie, mnie nakłaniać

Do tego co mi niemiłem;

Smutek mój przeminie z czasem,

A gdy minie, to z hałasem

 

Rzucę się w te świata blaski,

Po zaszczyty i po łaski,

Na które nie zasłużyłem

Żadnym własnym moim czynem,

Jeno żem jest twoim synem. –

 

POLEMIO.

Czyż nielepiej w życia wiośnie

Używać rozkoszy świata,

Niż marnować młode lata

Tak samotnie i żałośnie? –

 

ESKARPIN.

Najlepiej w całym tym sporze

Przypowiastką, rzecz wyłożę.

W pewnem mieście malarz lichy

Kupił mizerne domisko,

Jak gdyby na pośmiewisko,

I rad z siebie, pełen pychy,

W skok do przyjaciela wpada,

Przywodzi go i powiada:

(Przyjaciel też to był taki!)

Krótko mówiąc ladajaki.

Cóż? mówi – wszak nędzna buda?

Ale ja z nią zrobię cuda.

O! bo ja się znam na dziele!

Niechno tylko go pobielę,

A następnie pomaluję

 

Własną, moją ręką, wszędzie,

Po mojemu, jak pojmuję,

Zobaczysz, prześliczny będzie!

A ów śmiejąc się odrzecze:

„Będzie, mówisz? ha! nie przeczę;

Jam jednak tego pewniejszy,

Że gdybyś wprzód malowidło

Dał, a następnie bielidło,

To byłby jeszcze piękniejszy”.

Otóż takie moje zdanie,

Pozwól mu malować, panie,

A na takie malowidło

Lepiej przypadnie bielidło;

Boć i lichy malarzyna

Dobry, gdy w porę poczyna.

 

CHRYZANT.

Więc, jak żądasz tak się stanie.

Wolę twoją tak wypełnię,

Że sam wkrótce przyznasz panie,

Iż zmieniłem się zupełnie. – (odchodzi.)

 

POLEMIO.

Klaudjuszu, serce mnie boli

Widzieć syna w takim stanie.

Ten smutek, to zadumanie,

Boję się, aby powoli

Nie wzrosły aż do szaleństwa.

 

Dwojaki łączy was związek,

Przyjaźni i pokrewieństwa,

Masz więc święty obowiązek

Wywiedzieć się o przyczynie,

Zkąd ten jego smutek płynie,

Bym mógł działać w tej potrzebie.

Z mej strony zapewniam ciebie,

Że choćby się pokazało,

Że przyczyną tego całą

Jest miłość, – co w jego porze

Pono najprędzej być może,

Nie zrazi mię to odkrycie;

Bo patrząc na jego życie,

Na ten smutek utajony,

Może byłbym ucieszony,

Wiedząc, że boleść dziecinna,

I że przyczyna nie inna....

 

ESKARPIN.

Pewien kapłan Apollina

Miał po bracie dwóch chłopaków,

Wielkich urwiszów, łajdaków;

A wiedząc, jak miłość zmienia

Tchem swoim wszystkie stworzenia,

Jaką im słodycz nadaje,

Rzekł im tylko, ot, dwa słowa:

Zakochajcie się hultaje!

I nic zgoła nie rzekł więcej.

 

Otóż, miłościwy panie,

Takie jest i moje zdanie.

A choć to rzecz niegotowa,

Postaram się najgoręcej

Uczynić twej chęci zadość,

Sprawić panu taką radość. –

 

POLEMIO.

Wstrzymaj się w twoim zapale,

Ja tego nie pragnę wcale,

Bo to całkiem inna sprawa,

Że się po czynie, przystawa,

A inna, chcieć by się stało.

Różnica tu jest niemałą. –

 

KLAUDJUSZ.

A ja przyrzekam ci, panie,

Z mej strony wszelkie staranie,

By dojść jaka jest przyczyna

Tej boleści twego syna,

A potem, wciąż z nim przebywać,

Zabawiać go i rozrywać. –

 

POLEMIO.

Otóż to jest, czego życzę.

A gdy z woli Numerjana

Cesarza mego i pana,

Mam