Kochankowie dawnej Japonii - Yei Theodora Ozaki - ebook

Kochankowie dawnej Japonii ebook

Yei Theodora Ozaki

0,0
15,36 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jest to kolejny w serii zbiór przybliżający Czytelnikowi japońskie legendy i opowieści z dawnych czasów. Tym razem motywem przewodnim są tytułowi kochankowie – małżonkowie, narzeczeni, wzdychający do siebie zakochani, ale i zazdrośni adoratorzy czy uwodzicielskie istoty nadprzyrodzone. Codzienność przeplata się tu ze zjawiskami nie z tej ziemi, wiodąc bohaterów czasem do szczęśliwego, lecz czasem też tragicznego finału.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 263

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przełożyła: Adrianna Wosińska

Opracowanie graficzne i elektroniczne:

Krzysztof Wosiński

Copyright © for Polish translation by Adrianna Wosińska

© for Polish edition by Wydawnictwo Kirin

Wydawca, sprzedaż hurtowa i wysyłkowa:

Wydawnictwo Kirin

tel. 51 636-78-55

www.kirin.pl

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa:

www.sklep.kirin.pl

www.ksiegarniajaponska.pl

Wydanie I elektroniczne

Bydgoszcz 2018

ISBN 978-83-62945-78-8

I. Wyprawa po miecz

Część I

Noc była ciemna i burzowa, a deszcz lał się z nieba strumieniami, jak gdyby żywioły w swej szaleńczej i siejącej spustoszenie zabawie, jaką urządziły sobie na ulicach miasta Edo[1], uwzięły się na jedną, samotną postać, która na wysokich koturnach, rozpryskując wkoło błoto, spieszyła w stronę przedmieścia.

Jūrōbei z Awa, choć smagany okrutnymi porywami wiatru i przemoczony ulewą, nie zwracał uwagi na te niedogodności, tak zdeterminowany był, by jak najszybciej dotrzeć do celu, do domu Shusena Sakuraia.

Myślami był właśnie daleko, wspominając przeszłość. Siedem lat minęło od tej niefortunnej sprzeczki z jednym z ludzi wroga, setki mil od jego rodzinnego miasta Tokushima w prowincji Awa[2], kiedy to w przypływie gniewu wyciągnął miecz i ranił mężczyznę. Za to przewinienie został w hańbie odesłany przez swego pana, Shusena Sakuraia.

Przez lata, jakie minęły od tego zdarzenia, wiódł żywot zawadiaki, zyskując sobie przy tym złą sławę, bowiem Jūrōbei z Awa i jego śmiałe poczynania były obecnie na ustach wszystkich.

Nie przestał jednak przez ten czas żywić nadziei, że pewnego dnia uda mu się zyskać przebaczenie Shusena i pozwolenie na powrót do niego na służbę.

Jego stara, owdowiała matka nie mogłaby umrzeć spokojnie, jeśli nie odzyskałby dobrego imienia i w tym celu staruszka, wraz z wierną żoną mężczyzny, O-Yumi, codziennie zanosiły modły przed domowym ołtarzykiem.

Jakże często zachodził w głowę, jak by tu dowieść Shusenowi swojej lojalności, bowiem ten człowiek o wielkim sercu nigdy nie czuł urazy w związku ze swoją karą, lecz żywił niezłomną wiarę, że więź, jaka łączyła go z jego panem, w żaden sposób nie ucierpiała przez tę rozłąkę.

Wreszcie nadarzyła się długo wyczekiwana sposobność. Zgodnie z nakazem szoguna Ieyasu panowie feudalni mieli spędzać sześć miesięcy w roku w nowo ustanowionej stolicy, Edo, a więc daimyō[3] Tokushimy wyruszył w drogę, w otoczeniu świty samurajów, wśród których znajdowali się jego główni poddani, rywale Shusen Sakurai i Gunbei Onota.

Niczym wierny pies, czujny i zaniepokojony, Jūrōbei śledził Shusena z oddali, nie chcąc stracić go z oczu ani na moment w tym ważnym okresie, bowiem Gunbei Onota był śmiertelnym wrogiem Shusena. Ślepa zazdrość o popularność rywala, a szczególnie o wyższą rangę w służbie daimyō, spędzała sen z powiek niegodziwemu Gunbeiowi. Całymi latami knuł, jak by tu pozbyć się konkurenta i z opowieści tych, którzy go zdradzili, Jūrōbei wiedział, że odkąd czujny Shusen udaremnił jego plany, ten poprzysiągł mu zemstę. W Jūrōbeiu aż gotowało się na myśl o tym, a szalejąca wokół niego burza zdawała się harmonizować z szarpiącymi nim uczuciami.

W tej sytuacji bezpieczeństwo jego pana zależało od niego bardziej niż kiedykolwiek. Aby upewnić się, że nic mu nie grozi, musiał na powrót stać się jego podwładnym. Tak więc zdeterminowany, by osiągnąć swój cel, Jūrōbei z całej siły zaciskał pięść na uchwycie parasola i parł przed siebie wbrew aurze.

Tak się złożyło, że tej samej nocy Gunbei w nagłym przypływie zawiści i rozgoryczenia, wiedząc, że jego rywal był właśnie na służbie w posiadłości daimyō i że najprawdopodobniej będzie wracał do siebie sam już po zapadnięciu zmroku, nakazał dwóm swoim ludziom udać się do jego domu, zaczaić się na niego i podstępnie go zamordować. Miał nadzieję, że w ten sposób uda mu się raz na zawsze usunąć Shusena Sakuraia ze swojej drogi.

Tymczasem Jūrōbei właśnie dotarł do domu Shusena i w ciemności wpadł z impetem na owych mężczyzn, czających się w ukryciu tuż przy bramie.

– Stój! – zakrzyknęli niedoszli zabójcy, wyciągając miecze.

Jūrōbei poznał ich glosy i natychmiast domyślił się, co tu mogli robić.

– Jesteście ludźmi Gunbeia! Przyszliście zabić mojego pana?!

– Zaiste, taki mamy zamiar – odparł jeden z bandytów.

– Proszę zatem, zabijcie mnie zamiast niego – rzekł Jūrōbei.

– Przybyliśmy tu zabić jego, więc to jego zabijemy, a ciebie przy okazji. Nie zapomnę, jak siedem lat temu mnie pokiereszowałeś. Z przyjemnością teraz zemszczę się na tobie za to – rzucił jeden z mężczyzn.

Na to Jūrōbei opadł na kolana w błocie i tak zwrócił się do przeciwników:

– Nie dbam o to, jaką śmierć mi zaserwujecie, jeśli tylko przyjmiecie moje życie w zamian za życie mojego pana. Pokornie proszę, spełnijcie moją prośbę.

Zamiast odpowiedzieć, jeden z niegodziwców kopnął klęczącego przed sobą rōnina[4]. To rozbudziło na nowo gniew Jūrōbeia, który chwycił uniesioną nogę, nim napastnik zdążył ją cofnąć, i ściskając ją niczym w imadle, spytał:

– A więc nie chcecie spełnić mojej prośby?

– Bynajmniej! – roześmiali się szyderczo dwaj łajdacy.

Jūrōbei skoczył na równe nogi. Bez dalszych ceregieli obaj mężczyźni uderzyli na niego jednocześnie.

Nad ich głowami burza wzmagała się; tama niebios ustąpiła i głuche grzmoty raz po raz wstrząsały ziemią, zaś atramentowe niebo co chwilę przecinały oślepiające, rozgałęzione błyskawice, które na ułamki sekund rozświetlały ciemne sylwetki i blade twarze walczących, rozbłyskując na powierzchniach ich mieczy, gdy ścierali się ze sobą w walce na śmierć i życie.

Jūrōbei był doświadczonym szermierzem i człowiekiem o niezwykłej sile oraz sprawności. Bronił się zręcznie i zaciekle, więc już wkrótce stało się oczywiste, że znacznie przewyższa umiejętnościami swoich adwersarzy. Ci również to spostrzegli i rzucili się do ucieczki. Jūrōbei był jednak także szybszy od nich i w okamgnieniu dopadł ich obu i usiekł. Padli na ziemię pod jego ciosami i w ciągu kilku minut wyzionęli ducha.

Tymczasem burza powoli miała się ku końcowi, a niebo stopniowo rozjaśniał blask księżyca, który swą srebrzystą tarczą iluminował kłębiące się masy chmur. Jeszcze moment i nad głową rōnina rozciągało się tylko bezkresne, roziskrzone gwiazdami czyste nocne niebo.

Jūrōbei uniósł triumfujące oblicze ku nieboskłonowi, dziękując bogom za swoje zwycięstwo. Ocalił od śmierci swojego pana. Czuł, że poświęcenie, które poniósł wraz z O-Yumi – opuszczenie rodzinnego domu, malutkiej córeczki i starej matki – nie poszło na marne. Czujność, która kazała mu domyślić się, że jego panu może grozić niebezpieczeństwo i która od jakiegoś czasu nie dawała mu spokoju, została nagrodzona i oto uprzedził nikczemne knowania zdrajcy Gunbeia i jego dwóch łotrów.

W głębokiej ciszy, która zapadła po walce, ucho Jūrōbeia wychwyciło odgłos zbliżających się kroków. Zwracając się w kierunku, z którego dochodziły, oto w jasnej poświacie księżyca rozpoznał sylwetkę swojego drogiego pana, jak przechodził przez most.

– Panie mój, czy to ty? Czy jesteś cały? – zakrzyknął.

– Kto tam? – zapytał zaskoczony samuraj. – Ach, to ty, Jūrōbei. Co sprowadza cię tutaj o tej porze? – w tej samej chwili dostrzegł jednak dwa ciała leżące na drodze i wykrzyknął:

– A cóż to ma znaczyć?! Czyżbyś się pojedynkował? Jaki był powód tego starcia?

– To ludzie Gunbeia. Z jego rozkazu zaczaili się na ciebie i mieli cię zabić. Spotkałem ich tutaj, zaatakowali mnie, a ja zabiłem tych tchórzy!

Shusen wzdrygnął się, a z ust wyrwał mu się okrzyk trwogi.

– Cóż za szkoda, że akurat teraz zabiłeś właśnie tych dwóch ludzi!

Samuraj dumał przez parę sekund, studiując twarze niedoszłych morderców.

– Znam tych drani. Miałem zamiar puścić ich wolno, a następnie przekonać, by stanęli po naszej stronie. Jestem pewien, że udałoby mi się ich namówić, by opowiedzieli komu trzeba o zbrodniach swojego pana.

W tym momencie Jūrōbei uświadomił sobie, że popełnił błąd. Przepełniony goryczą padł na ziemię w nieutulonym żalu.

– Nie można polegać na umysłach prostych ludzi – rzekł z bólem. – Niestety, jakże często błądzą w swoich osądach! Nie pomyślałem o tej sprawie w ten sposób. Jedyne, co zaprzątało mój umysł, to by za wszelką cenę ocalić twoje życie, mój panie! Popełniłem poważny błąd zabijając ich. Przybyłem tu dziś do ciebie, by złożyć moje najpokorniejsze przeprosiny za moje niegodne zachowanie w przeszłości, które przez te wszystkie lata ciążyło mi na sumieniu niczym głaz. Zabiłem tych ludzi, żeby uratować cię, w nadziei, że przez wzgląd na to przebaczysz mi. Teraz błagam, byś zapomniał mi moją głupotę.

To powiedziawszy, wyciągnął miecz i już miał zanurzyć go w swoich trzewiach, kończąc tym samym ze sobą poprzez seppuku, honorowe samobójstwo – gdy Shusen chwycił go za ramię, powstrzymując go od tego gwałtownego czynu.

– Nie pora umierać! – rzekł. – To byłaby pieska śmierć, odebrać sobie życie tu i teraz. Dokonaj jakiegoś czynu godnego samuraja, a wtedy przywrócę cię na służbę do mnie. Jesteś zbyt porywczy, Jūrōbei! Na przyszłość myśl więcej zanim zaczniesz działać.

– Och, mój panie, czy naprawdę mi wybaczysz? Naprawdę darujesz mi życie, skoro popełniłem tyle błędów służąc tobie? – to powiedziawszy, Jūrōbei odetchnął z ulgą.

– Oczywiście, że tak – odparł Shusen, świadomy, że więzi istniejącej między panem a podwładnym nie da się tak łatwo zerwać.

– Właśnie o mało nie odebrałeś sobie życia – kontynuował – za coś, co uważasz za obowiązek samuraja. Pochwalam taką postawę! Wolę jednak, byś dokonał na tym świecie czegoś dużo bardziej wartościowego. Słuchaj zatem, co ci powiem. Z pokolenia na pokolenie daimyō Tokushimy powierzali opiece naszej rodziny jeden ze swoich najcenniejszych skarbów, rodowy talizman – miecz Kunitsugu[5]. Pod koniec zeszłego roku wydaliśmy bankiet, na który przybyła liczna rzesza naszych przyjaciół. Podczas gdy uwaga wszystkich domowników skupiona była na godnym podejmowaniu gości, jakiś złodziej musiał zakraść się na teren domostwa i ukraść miecz, bowiem tej właśnie nocy zniknął. Mam pewne podejrzenia co do tego, kto mógł to zrobić, lecz nie mam dowodu. Podczas gdy w tajemnicy rozmyślałem nad tym, jak zidentyfikować i ujawnić sprawcę, pojawił się kolejny problem. Doszło moich uszu, że Gunbei, mój konkurent, planuje spisek na życie naszego pana, daimyō Tokushimy. Muszę całą moją uwagę skupić na jego poczynaniach i przechytrzyć go, co wymaga bardzo delikatnego i zręcznego działania, lecz jednocześnie uniemożliwia mi podjęcie jakichkolwiek kroków w sprawie miecza. Tylko tobie mogę powierzyć tę ważną misję, Jūrōbei. Jeśli żywisz jakąkolwiek wdzięczność dla mnie za to, co dla ciebie zrobiłem, postaw swoje życie na szali, samego siebie, żeby tylko odzyskać miecz. Nie ma czasu do stracenia! Jest pierwszy miesiąc, a trzeciego dnia trzeciego miesiąca przypadają urodziny naszego daimyō. Na tę okazję miecz powinien spocząć na honorowym miejscu w pałacu. Okryję się hańbą, a moja rodzina będzie zrujnowana, jeśli do tego czasu się nie znajdzie. W związku z moimi obowiązkami w pałacu nie mogę podjąć się poszukiwania. A nawet gdybym mógł się tym zająć osobiście, wówczas prawda o tym, że zaginął, mogłaby łatwo wyjść na jaw, co byłoby na rękę naszemu wrogowi, Gunbeiowi. Jesteś teraz rōninem, nie masz pana, nie masz obowiązków, nigdzie nie musisz się stawiać. Nikt nie spostrzeże twojej nieobecności, dla nikogo nie będzie ona dyshonorem. Przyjmij więc tę misję, rozkazuję ci, i odzyskaj dla mnie ten miecz. Jeśli ci się powiedzie, przyjmę cię na powrót na służbę i wszystko będzie tak, jak niegdyś.

To rzekłszy, Sakurai wysunął z pochwy miecz i podał go Jūrōbeiowi na znak owej przysięgi.

Jūrōbei wyciągnął przed siebie dłonie i przyjął go oburącz z radością, przyciskając go z szacunkiem do czoła.

– Twoje łaskawe słowa poruszyły mnie do głębi. Choćby moje ciało miało rozpaść się na kawałki, z całą pewnością odzyskam miecz – odpowiedział.

Następnie począł przeszukiwać ciała zabitych mężczyzna w nadziei, że znajdzie ich sakiewki, bowiem podjąwszy się powierzonej mu misji, uświadomił sobie natychmiast, że będzie potrzebował gotówki.

– Stój, stój! – zganił go Shusen. – Nie wolno ci brać niczego, co nie należy do ciebie, nawet najmniejszego pyłka!

– Kiritori goto wa bushi no narai [morderstwa i grabieże to codzienność wojownika] – odrzekł Jūrōbei. – To pradawne motto samurajów. Dla dobra mojego pana nie powstrzymam się przed niczym, zostanę nawet złodziejem. Na znak swojej determinacji od tej pory zmienię swoje imię na Ginjūrō. Nic mnie nie powstrzyma przed znalezieniem miecza. Aby go odzyskać, przeszukam każdy dom, choćby największy i najbardziej nobliwy. Nie obawiaj się, panie. Odnajdę ten miecz.

– Wystarczy już – odparł Shusen. – Zabiłeś tych ludzi, uciekaj teraz, zanim zostaniesz pojmany i skazany.

– Tak jest, mój panie! Niechaj los ci sprzyja i czekaj na pomyślne wieści ode mnie.

– Nie obawiaj się o mnie. Uważaj na siebie, Jūrōbei – odrzekł Shusen.

Jūrōbei pokłonił się samurajowi.

– Żegnaj zatem, mój panie!

– Żegnaj!

I tak oto Shusen Sakurai i jego wierny poddany rozstali się.

___

Część II

Aby odnaleźć miecz, Jūrōbei i jego żona opuścili Edo, podniesieni na duchu i przepełnieni odwagą. Nie było to jednak łatwe zadanie. Jūrōbei czuwał niestrudzenie i bez ustanku, szukając jakichkolwiek informacji, lecz minął tydzień i wciąż nie było rezultatu. Nie osłabiało to jednak jego zapału, bowiem jego postanowienie, że nie wróci, póki nie odzyska zaginionego skarbu, od którego zależała przyszłość jego pana, było niezłomne. Nie mając żadnego źródła utrzymania, Jūrōbei został kolejno piratem, złodziejem i hochsztaplerem, bowiem samuraje w dawnych czasach uważali, że jeśli idzie o honor i lojalność, cel uświęca wszystkie środki. Wszelkie przeszkody i trudności, które stawały mu na drodze, miast osłabiać jego zapał, dawały skutek wręcz odwrotny – podsycały jego zacięcie.

Wreszcie, po wielu przygodach i licznych starciach z prawem, zmienne koleje losu przywiodły go do Naniwy (obecnej Osaki), gdzie zatrzymał się na jakiś czas, wynajmując niewielką chatkę na obrzeżach miasta. Tu spotkał człowieka imieniem Izaemon, który należał do tego samego klanu – był to jeden z poddanych daimyō Tokushimy i znajomy Shusena Sakuraia.

Tak się złożyło, że przyrodnia siostra daimyō z nieprawego łoża, spłodzona ze służącą, sprzedała się do domu publicznego, aby pomóc rodzinie, która popadła w skrajną nędzę. Za dowód tego, że była osobą wysoko urodzoną, służyła jej kozuka[6], którą jej ojciec, daimyō, podarował jej przy narodzinach.

Izaemon, świadom jej szlachetnego pochodzenia i poruszony jej ofiarnością, postanowił nie opuszczać jej w tej trudnej chwili i aby wyzwolić nieszczęsną kobietę, pożyczył pewną sumę pieniędzy od człowieka zwanego Butaroku, który okazał się łotrem o kamiennym sercu, prześladującym i gnębiącym nieustannie Izaemona w związku z jego długiem.

Jūrōbeia bardzo zatroskała sytuacja, w której znalazł się jego kompan i w porywie serca postanowił pomóc mu jakoś w potrzebie. Tymczasem nadszedł dzień spłaty długu i trzeba było skądś wziąć pieniądze. Jūrōbei wiedział, że nim zapadnie noc, musi za wszelką cenę zdobyć potrzebne środki, aby zaspokoić chciwość pazernego lichwiarza albo obaj poniosą straszne konsekwencje.

Wciąż zachodząc w głowę, co zrobić, wyszedł z domu skoro świt, pozostawiając swoją żonę, O-Yumi, samą.

Niedługo po jego wyjściu przyszedł list. W owych dawnych czasach, rzecz jasna, nie było ogólnodostępnej, sprawnej poczty, więc tym sposobem przekazywano tylko najpilniejsze wieści. W związku z tym nadejście listu zawsze postrzegano jako zapowiedź jakiegoś nieszczęścia albo innych wielkich wydarzeń. O-Yumi więc z wielkim niepokojem otworzyła kopertę tylko po to, aby odkryć, że jej obawy były słuszne. Okazało się bowiem, że było to ostrzeżenie od jednego z ludzi Jūrōbeia, który informował go, iż policja odkryła miejsce spotkań jego kamratów, kilku z nich schwytała, innym zaś udało się uciec. Sam autor listu dowiedział się dodatkowo, że stróże prawa namierzyli także samego Jūrōbeia i teraz błagał go, aby nie tracił ani chwili i uciekł gdzieś, gdzie będzie bezpiecznie. Wieści te zasmuciły O-Yumi dogłębnie.

– Mimo iż dochód mojego męża jest skromny, urodził się przecież samurajem. Powodem, dla którego upadł tak nisko, jest pragnienie odzyskania miecza Kunitsugu. Jako samuraj musi być w każdej chwili gotów oddać życie w służbie swojemu panu, jeśli lojalność tego wymaga, jeśli jednak czyny, które popełnił w czasie jego poszukiwań, zostaną ujawnione nim miecz się odnajdzie, długie lata jego wierności, wygnania, upodlenia i trudu pójdą na marne. Cóż za straszliwa wizja! Więcej jednak, wszelkie jego przymioty pójdą w zapomnienie i będzie lżony jako złodziej i przestępca nawet po śmierci. Jakaż to hańba! A przecież nie czynił zła dlatego, że jego serce jest podłe – och nie, nie!

Przejęta tymi czarnymi myślami O-Yumi przeszła do stojącej za domem małej kapliczki poświęconej Kannon, gdzie upadłszy na kolana, modliła się z całą żarliwością, z jaką można uciekać się do swojej ostatniej nadziei, aby święta bogini miłosierdzia i współczucia zachowała przy życiu jej męża do chwili, kiedy wypełni swoją misję i miecz powróci do prawowitego właściciela.

Kiedy tak klęczała przed świątynką, jej wnętrze wypełniła nagle pielgrzymia pieśń dochodząca z zewnątrz, śpiewana dziecięcym, słodkim sopranikiem:

Fudaraku ya!

Kishi utsu nami ya

Mi Kumano no

Nachi no oyama ni

Hibiku takitsuse.

Cześć ci, bogini miłosierdzia!

Patrz, wzywam cię!

Bicie fal o brzeg

zmienia się w ryk kaskady

w świętych górach Nachi

czcigodnej prowincji Kumano[7].

O-Yumi podniosła się i wyszła na zewnątrz, aby zobaczyć, kto śpiewa tę pieśń. W przedsionku świątyni stała mała, mniej więcej dziewięcioletnia dziewczynka. Na ramionach miała przytroczoną pielgrzymią sakwę. Dziewczynka znów zaśpiewała:

Furusato wo

Harubaru koko ni

Kimiidera

Hana no miyako mo

Chikaku naru ran

Z dala od domu i miejsca urodzenia

Przybyłam tutaj

Do świętego miejsca w prowincji Kii

Przygarnij mnie tymczasowo

Nim niebawem wyruszę

w stronę świątyń Kwiatowej Stolicy[8].

Gdy spostrzegła się, że nie jest sama, przerwała śpiew i rzekła żałośnie:

– Pokornie proszę o jałmużnę dla biednego małego pielgrzyma.

– Moja mała, śliczna pątniczko – odpowiedziała O-Yumi – z chęcią dam ci coś.

To powiedziawszy, zawinęła w skrawek papieru kilka drobnych monet i podała dziecku.

– Dziękuję ci z całego serca! – odpowiedziała dziewczynka radośnie. Sposób, w jaki wypowiedziała te słowa, wbrew temu, w jakim żałosnym stanie były jej znoszone ubrania i pokryta kurzem buzia, świadczyły, iż stojące przed O-Yumi dziecko nie było zwykłym żebrakiem, lecz dobrze urodzoną młodą damą. Dziewczynka miała naturalnie jasną cerę, bystre i czyste spojrzenie oraz kruczoczarne, długie, choć potargane włosy. Trudy pielgrzymki odcisnęły piętno na jej ciele, jako że była wychudzona i zdawała się tak wyczerpana, iż serce wzbierało smutkiem na sam jej widok. O-Yumi myślami wróciła do swojego małego dziecka, które musiała zostawić w domu długich siedem lat temu, gdy wraz z Jūrōbeiem udali się w ślad za Shusenem Sakuraiem do Edo.

Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu bardzo poruszył ją widok tego nieszczęsnego dziecka i ze smutkiem uświadomiła sobie, że jej własna córka – tak daleko stąd, pozbawiona w tak młodym wieku matczynej troski i miłości – obecnie byłaby w podobnym wieku i podobnego wzrostu, co mała pątniczka.

– Drogie dziecko – rzekła O-Yumi – jak mniemam, podróżujesz z rodzicami. Z jakiej prowincji pochodzisz?

– Urodziłam się w Tokushimie w prowincji Awa – brzmiała odpowiedź.

– Co takiego? – wykrzyknęła O-Yumi. – Powiedziałaś: Tokushima? Ja też tam się urodziłam! Moje serce drży na samo wspomnienie nazwy tego miejsca! A więc pielgrzymujesz z rodzicami?

Pytanie kobiety nie było pozbawione sensu, ponieważ buddyjscy pielgrzymi wędrują z miejsca na miejsce, od świątyni do świątyni po całym kraju, aby czcić Buddę lub wybranych bodhisattwów i było rzeczą wielce nieprawdopodobną, by dziecko w tym wieku wyruszyło samo w taką długą i wyczerpującą podróż. Tokushimę zaś, położoną na wyspie Sikoku, od Naniwy dzieliła spora odległość. Dziewczynka jednak pokręciła głową i odparła ze smutkiem:

– Nie, nie. Nie widziałam moich rodziców od siedmiu lat. Opuściłam swój dom w Awa i wyruszyłam w tę długą pielgrzymkę w nadziei, że ich odnajdę.

Te słowa bardzo poruszyły O-Yumi. Czy to dziecko przed nią mogło być jej własną córką? Przyciągnęła dziewczynkę bliżej do siebie i przyglądając się jej uważnie, spytała:

– Dlaczego pielgrzymujesz w poszukiwaniu rodziców? Powiedz mi, jak oni się nazywają?

– Kiedy miałam zaledwie dwa lata, moi rodzice opuścili naszą rodzinną prowincję. Wychowywała mnie babka. Od kilku miesięcy, od kiedy wyruszyli w ślad za swoim panem do Edo, nie mam od nich wieści. Wygląda na to, że opuścili już miasto szoguna, ale nikt nie wie, dokąd się udali. Staram się więc ich odnaleźć. Moim jedynym marzeniem jest znów zobaczyć ich twarze, choćby jeden, ostatni raz w życiu. Mój ojciec nazywa się Jūrōbei, a matka ma na imię O-Yumi.

– Co takiego? Twoim ojcem jest Jūrōbei, a matką O-Yumi? – wyjąkała zaskoczona kobieta, wciąż nie mogąc uwierzyć własnym uszom. – I opuścili cię, gdy miałaś dwa latka, a wychowywała cię babcia?

Och! Nie było żadnych wątpliwości! Sama opatrzność musiała pokierować małe stopy pątniczki wprost do jej własnej rodziny, bowiem dziewczynka rzeczywiście była jej własną córką, jedynym kwiatem jej młodości i wcześnie rozpoczętego małżeństwa. Im uważniej O-Yumi przyglądała się dziecku, tym mocniej pamięć przekonywała ją, że w twarzyczce przed sobą jest w stanie rozpoznać rysy dzieciny, za którą tak bardzo tęskniła przez siedem długich lat – i wreszcie jej niecierpliwe oczy dostrzegły niezaprzeczalny dowód tożsamości dziecka – maleńki pieprzyk wysoko na czole dziewczynki.

Biedna matka była bliska zalania się łzami i wyznania dziecku:

– Och, och! A więc ty jesteś moja małą O-Tsuru! – lecz z bólem serca uświadomiła sobie, co oznaczałoby dla jej dziecka to wyznanie.

„Któż to wie! – rzekła do siebie nieszczęsna kobieta. – Mój mąż i ja możemy w każdej chwili zostać zatrzymani. Jestem gotowa na wszystko, co może nas spotkać, nawet na więzienie – lecz jeśli wyjawię O-Tsuru kim jestem, będzie musiała podzielić nasz los[9]. Dla jej własnego dobra muszę odesłać ją, nie mówiąc jej prawdy, która sprowadziłaby na nią tylko nieszczęście i hańbę”.

W owych czasach w Japonii za przewinienia rodziców odpowiadały również dzieci i skazywano ich na ten sam rodzaj kary. Miłość do dziecka rozjaśniła umysł O-Yumi i przypomniała jej, co może spotkać jej córkę za przewiny jej i Jūrōbeia. Choć bezwiednie już wyciągała ręce, by tak, jak nakazywał jej instynkt macierzyński, przytulić dziecko do serca, powstrzymała przepełniające ją uczucia i z całej siły starała się nadać swemu głosowi obojętny ton, gdy odezwała się do dziewczynki tymi słowami:

– Och, rozumiem. Jak na tak młodą istotę przebyłaś długą, długą drogę. To wspaniale, że sama i pieszo odbyłaś tak daleką i trudną pielgrzymkę, a twoje oddanie dla rodziców jest w istocie godne pochwały. Gdyby twoi rodzice wiedzieli o tym, płakaliby ze szczęścia. Lecz niestety, na tym smutnym świecie rzeczy nie układają się tak, jak byśmy tego chcieli, a życie nie toczy się zgodnie z życzeniami ludzi. Mówisz, że ojciec i matka zostawili cię, gdy byłaś malutka, choć dla ciebie byliby gotowi oddać duszę i ciało. Moje biedne dziecko, musieli mieć jakiś bardzo ważny powód dla swojego postępowania. Nie czuj się więc przez nich porzucona i nie żyw do nich urazy z tego powodu.

– Ależ skąd! – odpowiedziała dziewczynka rozsądnie. – To byłoby z mojej strony niegodziwe, gdybym tak pomyślała. Nigdy, nawet przez chwilę nie czułam do moich rodziców urazy, bo wiem, że nie zostawili mnie z własnej woli. Ale ponieważ rozstaliśmy się, gdy byłam jeszcze malutka, nie pamiętam ich twarzy i ilekroć widzę, jak jakaś matka bawi się ze swoim dzieckiem i dba o nie lub jak usypia je nocą w swych ramionach, zazdroszczę im tego szczęścia. Odkąd pamiętam, tęskniłam za moimi rodzicami i modliłam się, by dane mi było znów spotkać się z moją matką i również zaznać jej miłości i troski jak inne dzieci. Och, gdy tylko pomyślę, że mogę już jej nigdy więcej nie zobaczyć, moje serce przepełnia rozpacz!

Tu samotna dziewczynka zaczęła szlochać, wylewając z siebie cały żal targający jej duszę, a łzy, których nie była w stanie już dłużej powstrzymać, poczęły spływać jej po policzkach: porori, porori[10].

O-Yumi miała wrażenie, że serce jej zaraz pęknie. Boleść kobiety będącej bezradnym świadkiem smutku dziecka, które musiała poświęcić, była o wiele większa niż jego żal, lecz gdy udzielała mu odpowiedzi, miała wrażenie, że oto nieubłagane koleje losu przemieniły ją w okrutnego potwora.

– Nie ma na tym świecie głębszej więzi karmicznej niż ta, która łączy rodzica i dziecko, a jednak dzieci często tracą swoich rodziców lub nieraz dziecko odchodzi stąd przed nimi. Takie niestety jest życie. Jak już powiedziałam, rzadko zdarza się, że nasze życzenia znajdują spełnienie. Szukasz swoich rodziców, ale nawet nie poznałabyś ich twarzy i nie masz pojęcia, gdzie mogą być i co mogą robić. Wszelkie trudy twojej pielgrzymki pójdą na marne, jeśli nie natrafisz na ich ślad, na co raczej nie możesz liczyć. Posłuchaj więc mojej rady. Znacznie lepiej będzie dla ciebie, jeśli porzucisz poszukiwania i wrócisz jak najszybciej do swojej prowincji.

– Nie, nie, jeśli trzeba, jestem gotowa poświęcić choćby całe życie, by odnaleźć moich ukochanych rodziców – odparła dziewczynka. – Jednak ze wszystkich trudów tej pielgrzymki najbardziej dotyka mnie to, że gdy tak podróżuję sama, nikt nie chce mi udzielić schronienia na noc, więc nieraz muszę albo spać na polu, albo pod gołym niebem na górskim stoku, czasem zaś bez pozwolenia szukam schronienia pod okapami cudzych domów, skąd jestem wyganiana kuksańcami. Ilekroć mnie to spotyka, nie mogę nie myśleć, że gdyby tylko moi rodzice byli ze mną, nie byłabym tak haniebnie traktowana. Och! Ktoś musi wiedzieć, co się z nimi stało! Tak bardzo za nimi tęsknię… Tak tęsknię… – i tu nieszczęsna pątniczka zaszlochała żałośnie.

Targana sprzecznymi uczuciami matka była rozrywana między miłością a obowiązkiem. Niepomna na wszystko, przez chwilę straciła nad sobą panowanie i przycisnęła swoją córeczkę do serca. Już miała wykrzyknąć: „Moja biedna zagubiona owieczko! Nie mogę pozwolić ci teraz odejść! Spójrz na mnie, to ja, twoja matka! Czyż to nie cud, że mnie odnalazłaś?”

Lecz tylko jej usta poruszyły się bezgłośnie, bowiem nie ośmieliła się wyjawić dziecku prawdy.

Ona sama była gotowa na wszelki, nawet najokrutniejszy los, ale niewinną O-Tsuru musiała za wszelką cenę ochronić przed cierpieniem, które nieodzownie stałoby się jej udziałem, gdyby ją i jej męża dosięgnęła kara za ich przewinienia. Umocniona tym postanowieniem, dzielna matka odzyskała zimną krew i zdołała powstrzymać kuszący odruch, który nakazywał jej wbrew wszystkiemu wyjawić dziecku, kim jest.

Trzymając wciąż dziewczynkę blisko przy sercu, wyszeptała czule:

– Wysłuchałam twojej opowieści z taką uwagą, że zdaje mi się, jakby nieprzyjemności, które cię spotkały, dotknęły mnie osobiście i nie znajduję słów, by wyrazić żal i współczucie wobec twego nieszczęśliwego położenia. Jednak inochi atte monodane, póki życia, póty nadziei. Nie trać ducha, może pewnego dnia uda ci się spotkać z rodzicami. Jeśli jednak będziesz nadal obstawać przy swojej wędrówce, trudy i niewygody, które cię przy niej spotykają, niechybnie odbiją się na twoim zdrowiu. Byłoby znacznie lepiej, gdybyś wróciła pod dach swojej babki, zamiast z uporem kontynuować poszukiwania, których powodzenie jest mało prawdopodobne. Może się przecież zdarzyć, że twoi rodzice wrócą po ciebie, któż to wie! Radzę ci dobrze i zaklinam cię, wracaj natychmiast do domu i cierpliwie czekaj na nich!

W ten sposób O-Yumi zdołała zachować pozory bycia obcą dziewczynce osobą, a jednocześnie pocieszyć ją i ogrzać ciepłem matczynego serca. Natury jednak nie da się oszukać i choć nigdy miała się o tym nie dowiedzieć, miłość i tęsknota przebrzmiewające w jej słowach i gestach trafiły wprost do serca dziecka.

– Tak, tak! – odrzekła mała istota żałośnie. – Dziękuję ci. Widząc, jak płaczesz nad moim losem, mam wrażenie, jakbyś sama była moją matką i nie chcę się stąd już nigdzie ruszać. Błagam, pozwól mi zostać z tobą. Odkąd opuściłam dom, nikt nie był dla mnie tak miły jak ty. Proszę, nie oddalaj mnie. Zrobię wszystko, co tylko będziesz chciała, obiecuję, tylko pozwól mi zostać!

– Czy chcesz doprowadzić mnie znów do płaczu swoimi smutnymi słowami? – to było wszystko, co O-Yumi zdołała wykrztusić, zanim głos załamał jej się ze wzruszenia. Dopiero po chwili dodała:

– Jak już mówiłam, poczułam się, jakbyś naprawdę była moją córką i zastanawiałam się, czy istniałaby możliwość zatrzymania cię przy sobie. Niestety jednak – nie ma! Muszę wydawać ci się bez serca, że cię odsyłam i jedyne, co mogę ci powiedzieć, to że nie możesz tu pozostać przez wzgląd na swoje własne dobro. Mam nadzieję, że zrozumiesz to i że wrócisz do swojego domu tak szybko, jak to możliwe.

To powiedziawszy, O-Yumi szybko udała się do izby i wziąwszy wszystkie srebrne monety, jakie tylko miała w swojej małej sakiewce, dała je O-Tsuru ze słowami:

– Chociaż wędrujesz sama i bez opieki, jeśli tylko będziesz miała pieniądze, zawsze znajdzie się ktoś chętny zaoferować ci nocleg. Weź to. Nie ma tego wiele, ale przyjmij to na znak mojego współczucia. Wykorzystaj je najlepiej jak się da, wracając bezzwłocznie do swojej rodzimej prowincji.

– Jestem szczęśliwa, że okazałaś mi tyle serca, lecz jeśli chodzi o pieniądze, to mam sporo kobanów[11]. Pójdę więc już. Dziękuję ci jeszcze raz za całą twoją dobroć – po tonie głosu O-Tsuru słychać było, że poczuła się zraniona. Gestem dała do zrozumienia, że nie przyjmuje ofiarowywanej pomocy.

– Nawet jeśli masz mnóstwo pieniędzy, weź to proszę na pamiątkę naszego spotkania. Och… Moja mała, nie wyobrażasz sobie, jaki smutek rodzi we mnie to rozstanie!

O-Yumi nachyliła się i otrzepała kurz pokrywający brzegi ubrania O-Tsuru.

– Nie myśl nigdy, że nie chciałam, byś została… Twoja mała buzia przypomina mi kogoś, kto jest dla mnie najważniejszy na całym świecie, i kogo mogę już nigdy nie zobaczyć.

W kolejnym przypływie silnych matczynych uczuć zamknęła biedną małą wędrowniczkę w swoich ramionach, a dziewczynka, utulona w objęciach własnej matki, pomyślała, że jej smutne losy wzbudziły litość tej obcej kobiety. Jej serce jednak, wiedzione nieokreślonym przeczuciem, nie chciało znieść myśli rozstania z nowo poznaną przyjaciółką. Niestety, skoro nie mogła zostać z tą miłą kobietą, nie pozostawało jej nic innego, jak tylko odejść. Powoli i niechętnie opuściła świątynny przedsionek, raz po raz tęskno spoglądając za siebie, na dobrą twarz kobiety.

Podjąwszy znów swą wędrówkę, O-Tsuru ruszyła pylistą drogą, mrucząc pod nosem modlitwę:

„Biada mi! Czy kiedykolwiek odnajdę rodziców? Błagam cię, wysłuchaj moich próśb, o wielka i miłosierna Kannon-sama!” – po czym drżącym głosem zaintonowała pieśń, w dziecięcej ufności znajdując siły do głośniejszego śpiewu:

Chichi haha no

Megumi mo fukaki

Kogawa-dera

Hotoke no chikai

Tano moshiki kana

Nie ma piękniejszej miłości

Od miłości ojca i matki

W świątyni Kogawa

w opiekę Buddy[12]

Oddaję się z zaufaniem.

W tym samym czasie nieszczęsna matka ze smutkiem obserwowała z bramy, jak mała postać znika jej z oczu, odchodząc w nieznane. Jej pełna wiary i nadziei pieśń brzmiała dla kobiety jak najgorsze szyderstwo. Zakryła twarz rękawem i zaszlochała w udręce:

– Moje dziecko! Moje dziecko! Wróć do mnie i daj mi jeszcze raz ujrzeć twoją twarzyczkę! To sama opatrzność musiała pokierować jej stopami, wiodąc ją do upragnionej przystani przez morza i odległe góry. A ja bezlitośnie ją odesłałam! Jakąż karmę musiałyśmy zdobyć w poprzednich życiach! Cóż to za kara! Jakiż był mój grzech, skoro tak gorzko muszę go odpłacać!

Podczas gdy O-Yumi łamiącym się głosem dawała wyraz tym czarnym myślom, cień jej córki znikł z pola jej widzenia. Wtedy kobieta poczuła, że jej żal staje się nie do zniesienia.

Jak żywo stanęły jej przed oczami sceny, jak z cierpieniem opuszczała rodzinny dom i swoje maleńkie dziecko. Nieszczęścia i bieda, które cierpieli, odkąd Jūrōbei został oddalony ze służby; zmęczenie i rozczarowanie długich miesięcy bezowocnego poszukiwania straconego miecza; tęsknota za domem, kiedy okrutne przeciwności losu doprowadziły do odprawienia jej męża i ich wspólnego wygnania z prowincji; hańba, którą zostali okryci – cały ten nagromadzony przez lata ból, odsuwany od siebie z obsesyjnym postanowieniem znoszenia trudów każdego kolejnego dnia i stawiania z odwagą i rozsądkiem czoła nieustannym problemom i zagrożeniom ich banicji; wszystkie te widma przeszłości ze wzmożoną siłą nawiedziły teraz w jednej chwili nieszczęsną kobietę, której serce konało z bólu, lecz rozsądek nakazywał stłumić matczyną miłość. Ani strzała nadziei, która przebija się przez kłębiące się chmury przyszłości, ani tarcza zrezygnowania i poddania się losowi nie mogły teraz uchronić jej przed ostrzem tego smutku nad smutkami. Nagłe postanowienie popchnęło ją do działania.

– Nie zniosę tego dłużej! – wykrzyknęła bliska obłędu. – Jeśli teraz się rozstaniemy, możemy się już nigdy więcej nie zobaczyć! Nie mogę pozwolić jej odejść! Zawsze znajdzie się jakiś sposób, by uniknąć losu, który nam zagraża! Muszę odnaleźć ją i sprowadzić z powrotem.

Pospiesznie zbierając dłońmi brzegi kimona, wybiegła na drogę, która wiła się między polami ryżowymi i ciemnymi, guzowatymi sosnami. Zerwał się wiatr, jęcząc między ciężkimi konarami i szarpiąc nimi w tę i we w tę, a rozpalona wyobraźnia kobiety podszeptywała jej, że może starają się nakłonić ją, by zawróciła, przywołując ją z powrotem tym złowrogim znakiem. Ona jednak gnała przed siebie pustą drogą, gdzie wcześniej znikł cień jej dziecka…

___

Część III

Dzwon świątynny wybijał właśnie godzinę, w której dzień przechodził w noc, kiedy Jūrōbei w ponurym nastroju wracał do domu. Jego wszelkie starania, aby zdobyć pieniądze, którymi mógłby spłacić dług Izaemona, spełzły na niczym, a zdając sobie sprawę z tego, że Butaroku był człowiekiem, który mścił się okrutnie, pogrążał się w posępnych myślach.

Nagle natknął się na drodze na grupkę żebraków otaczających małą dziewczynkę w pielgrzymich szatach. Nędzarze, najwyraźniej licząc, że biedna pątniczka będzie łatwym łupem dla ich chciwych łap, starali się wyrwać jej zawartość sakiewki, dziewczynka jednak broniła się dzielnie, odpierając ich ataki z wielką odwagą.

Widząc, jak sprawy się mają, Jūrōbei szybko odgonił kijem żebraków i chcąc uchronić dziewczynkę przed ponownym atakiem z ich strony, wziął ją łagodnie za rękę i poprowadził do swojego domu. Nieszczęśliwy traf chciał jednak, że obrali inną drogę niż ta, którą udała się wcześniej O-Yumi.

Gdy dotarli na próg, Jūrōbei zawołał:

– Wróciłem, O-Yumi!

Zdziwił się, że nie uzyskał odpowiedzi i wszedłszy pośpiesznie do środka, odkrył, że chata jest pusta i pogrążona w ciemności.

– Jak to możliwe, że nikogo nie ma? Gdzie mogła się udać o tej porze? – mamrotał do siebie, przecinając szybkim krokiem izbę, by zapalić stojącą lampę.

Gdy to zrobił, w jej chybotliwym świetle opadł na maty, poddając się ponurym myślom i znużeniu kolejnymi niepowodzeniami. Dumał nad żałosnym położeniem, w którym znaleźli się wraz z żoną: sytuacja wydawała się beznadziejna, bowiem zdawał sobie sprawę z tego, że nie może liczyć na łaskę wroga i jeśli tej nocy nie zdobędzie żadnych pieniędzy, będzie stracony. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Gestem przywołał bliżej do siebie małą pątniczkę.

– Chodź no tu, dziecko! Ci źli żebracy, przed którymi cię obroniłem, próbowali ukraść ci sakiewkę. Powiedz mi, czy masz przy sobie jakieś pieniądze?

– Tak, mam to, co kilku dobrych ludzi mi dało – padła odpowiedź.

– Pokaż, ile masz! – zażądał Jūrōbei tonem nie znoszącym sprzeciwu.

O-Tsuru, bo to była właśnie ona, wyciągnęła mały woreczek i niechętnie podała go mężczyźnie.

– Czy to wszystko co masz, dziecko? – nalegał ten niespokojnie.

– Nie, mam jeszcze oprócz tego kilka kobanów – odpowiedziała dziewczynka, w dziecinny sposób znacznie zawyżając kwotę.

– Tak, naprawdę? Masz jakieś kobany? – Jūrōbei zdziwił się. To był niespodziewany dar losu, szansa, by zaspokoić chciwość Butaroku. – Pozwól, że zaopiekuję się twoimi kobanami. Z tobą nie są bezpieczne – rzekł mężczyzna, wyciągając rękę do dziewczynki.

– Nie, nie! – wykrzyknęła O-Tsuru, kręcąc głową. – Gdy moja babka umierała, kazała mi obiecać, bym nigdy nikomu nie pokazała tych pieniędzy, ponieważ są związane z czymś bardzo ważnym. Nie mogę nikomu ich dać ani pokazać.

W pieniądzach, które rzekomo posiadało dziecko, Jūrōbei dostrzegł nadzieję na uwolnienie się od honorowego długu. Postanowił więc zastraszyć je, dziewczyna była jednak nieugięta i poderwała się na nogi z zamiarem ucieczki przed swym prześladowcą.

– Nie zostanę tu ani chwili dłużej! Przerażasz mnie! – zawołała i skierowała się na próg.

Jūrōbei, bojąc się, że zaraz straci ostatnią nadzieję, chwycił ją za kołnierz.

– Na pomoc! Ratunku! – zawołała z całych sił dziewczynka.

– Nie rób hałasu!! – wykrzyknął Jūrōbei z rozdrażnieniem i w obawie, że sąsiedzi mogą usłyszeć krzyki dziecka, pospiesznie zasłonił jej ręką usta.

Nieszczęsna O-Tsuru szamotała się przez chwilę jak ptaszek w szponach drapieżnika, całą siłę wkładając w próby uwolnienia się z uchwytu, aż nagle przerwała walkę i opadła bez ducha.

Jūrōbei począł gorączkowo tłumaczyć się jej, wciąż nie poluźniając uchwytu:

– Nie