Kochanek lady Angeli - Camp Candace - ebook

Kochanek lady Angeli ebook

Camp Candace

3,9

Opis

Lady Angela Stanhope i stajenny Cameron zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Niewinne przejażdżki szybko przeradzają się w płomienny romans. Pewnego razu schadzkę przerywa im dziadek Angeli, hrabia Bridbury. Rozkazuje surowo ukarać Cama, a wnuczce stawia ultimatum. Albo poślubi wybranego przez niego kandydata, albo oskarży Cama o kradzież, tym samym skazując go na lata więzienia. Angela nie ma wyboru i wychodzi za lorda Dunstana. Tymczasem Cam dowiedziawszy się o ślubie, poprzysięga zemstę wszystkim Stanhope’om. Wyjeżdża do Ameryki, aby po latach powrócić z ogromną fortuną i wcielić swój okrutny plan w życie…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (35 ocen)
14
9
9
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anka2018
(edytowany)

Całkiem niezła

Dobrze się czytało ... tytuł polski całkiem bez sensu.😉
00
Master89wt

Dobrze spędzony czas

Jedna z lepszych książek Candace Camp. mi bardzo przypadła do gustu i może nawet do niej wrócę.
00

Popularność




Candace Camp

Kochanek lady Angeli

Tłumaczenie:

PROLOG

1872 rok

Czekał na nią, tak jak się spodziewała. Czekał z takim samym niepokojem jak ten, który dręczył ją przez ostatnie cztery kwadranse, gdy szukała sposobności, żeby dyskretnie wymknąć się z domu.

Na jej widok odwrócił się gwałtownie i zatopił w niej spojrzenie ciemnych oczu.

– Angela! – krzyknął.

Ledwie skończył dwadzieścia lat, był szczupły, ale umięśniony. Czarne włosy, nadal wilgotne po kąpieli, opadały mu na kark, kręcąc się nad kołnierzem szorstkiej koszuli. Serce Angeli mocniej zabiło.

Rzucili się ku sobie, gnani głodem, który narastał w nich przez cały dzień. Młodzieniec tulił dziewczynę w ramionach i całował w usta. Oszołomiona zarzuciła mu ręce na szyję.

Przywarli do siebie tak mocno, jakby pragnęli, by ich wargi i ciała stopiły się w jedność. Mężczyzna zsunął kaptur peleryny Angeli i odsłonił gęstwinę splątanych włosów o barwie miedzi. Wcześniej starannie upięte, lecz teraz wymknęły się niesfornie ze spinek. Bez wahania zanurzył dłonie w jej miękkich lokach. Pragnął jej do szaleństwa.

Wreszcie oderwał od niej wargi, jednak tylko po to, żeby obsypać jej twarz i szyję gradem pocałunków. Jego dłonie, drżące z pożądania, powędrowały do wiązania peleryny. Szarpnął zdecydowanym ruchem troczki, a wówczas jego oczom ukazała się wieczorowa suknia z błękitnego atłasu, ściśnięta w talii i skrojona tak, żeby wyeksponować kuszący dekolt.

Na ten widok młodzieniec odetchnął głęboko.

– Wielkie nieba… – szepnął. – Dziadkowie pozwalają ci nosić to publicznie?

Angela zachichotała, zachwycona błyskiem w jego oczach.

– Och, Cam – westchnęła. – W tej sukni nie ma nic zdrożnego, wszystkie damy takie noszą. Ta jest własnością Cee-Cee i liczy sobie już dwa lata.

– Nie wyglądała na niej tak, jak na tobie – zauważył.

– Babunia liczy na to, że suknia skłoni przyjaciela Jeremy’ego, lorda Dunstan, do oświadczyn. Jest niewiarygodnie bogaty, a w dodatku pochodzi ze znamienitego rodu.

Cam skrzywił się z nieskrywaną pogardą.

– Równie dobrze mogliby cię sprzedać na licytacji temu, kto oferuje najwięcej – burknął.

– Stanhope’owie łakną korzystnego małżeństwa jak kania dżdżu – oznajmiła trzeźwo Angela. – Ale jakież to ma znaczenie, skoro nie planuję wyjścia za żadnego z kandydatów? – Złączyła dłonie za plecami. – Z przyjemnością ją włożyłam, gdyż wiedziałam, że mnie zobaczysz. I co, zachęciłaby cię do podbicia stawki?

– A jakże! – potwierdził. – Oddałbym wszystko, by cię zdobyć.

Śmiało uniósł ręce i ujął jej piersi w dłonie.

– Już ofiarowałeś mi to, czego chciałam najbardziej – odparła.

Patrzyła na niego krystalicznie czystymi, niebieskimi oczami, ufna niczym dziecko, ale i pełna pożądania. Angela kochała Cama Monroego, odkąd sięgała pamięcią. Zadurzyła się już pierwszego dnia, gdy się zjawił, by pracować w stajniach jej rodziny. Zakrawało na cud, że w końcu dostrzegł w niej kobietę, kiedy tego lata wróciła z pensji dla młodych dam, prowadzonej przez pannę Mapling. Jeszcze bardziej zdumiewający był fakt, że dwa tygodnie temu nieoczekiwanie wyznał jej miłość.

– Hrabia urwałby mi łeb, gdyby wiedział, że jestem tu z tobą – zauważył Cam. – I miałby słuszność. Dziecko z ciebie, a ja postępuję źle, wykorzystując cię w taki sposób.

Mimo tych słów pochylił się i z czułością ucałował pełne piersi Angeli. Zamknęła oczy, delektując się pieszczotą, i oparła dłonie na jego potężnych ramionach.

– Ćśś – wyszeptała. – Nie mów takich rzeczy. W tym nie ma nic złego. Kocham cię.

– I ja ciebie kocham, mój aniele – zapewnił ją żarliwie. – Naprawdę jesteś moim aniołem, moim przepięknym, rudowłosym aniołem. Nieustannie o tobie myślę. Czasem zdaje mi się, że nie dotrwam do końca dnia, tak bardzo cię pragnę. Dzisiaj, kiedy wybrałaś się na przejażdżkę z tym nieznośnym padalcem Dunstanem i z przymusu patrzyłem, jak z tobą flirtuje… Zapałałem żądzą mordu.

Jego usta wędrowały po gładkiej szyi Angeli. Po chwili zaborczo wsunął język między jej wargi. Pobudzona pieszczotą, zadrżała gwałtownie.

– Angelo! – nagle doszedł ich głos jej dziadka. Hrabia krzyknął tak donośnie, że niemal zatrzęsły się mury stajni.

Młodzi odskoczyli od siebie jak oparzeni i nerwowo skierowali wzrok na drzwi wejściowe. Dziadek Angeli stał na progu w towarzystwie jej brata, Jeremy’ego, oraz lorda Dunstan – dżentelmena, który tak bardzo przypadł do gustu babce Angeli.

Hrabia ruszył ku kochankom. Jego siwe włosy powiewały, a twarz niezdrowo poczerwieniała.

– A niechże cię czarci, ty młody hultaju! – ryknął. – Jak śmiesz dotykać mojej wnuczki tymi brudnymi łapskami!

Zamachnął się laską niczym maczugą, by z całej siły uderzyć Cama w głowę. Szczęśliwie młodzieniec był młody i szybki, toteż udało mu się nieco uchylić i laska trafiła go w bok czaszki. Zachwiał się, a z rozcięcia na skórze spłynęła struga krwi.

Oszołomiony Cam osunął się na kolana.

– Dziaduniu! – pisnęła Angela i rzuciła się na dziadka, który zdążył unieść laskę, żeby ponownie zadać cios. – Przestań! Dość! Nie krzywdź go!

Słysząc odgłosy zamieszania, główny stajenny Wicker zbiegł po schodach na drugim końcu stajni, gdzie mieściły się kwatery stajennych, i w asyście podwładnych już po chwili zjawił się na miejscu zdarzenia.

– Jaśnie panie, co się dzieje? – krzyknął. – Co to za zgiełk?

Na widok Cama stanął jak wryty i z wrażenia rozchylił usta.

– A niech mnie… – mruknął jeden z chłopaków.

Hrabia Bridbury klął długo, głośno i szpetnie, a gdy wreszcie skończył, chwycił Angelę za ramię i pchnął ją ku Jeremy’emu.

– Odprowadź siostrę do domu – warknął. – Ja się rozprawię z tym młodym ladaco.

Jeremy mocno zacisnął dłoń na ramieniu Angeli, ona jednak nie zamierzała dać za wygraną. Szarpnęła gwałtownie całym ciałem, usiłując się oswobodzić.

– Nie! – zawołała z rozpaczą w głosie. – Nigdzie nie pójdę! Puszczaj! Cam!

Odwróciła się do ukochanego, który zdążył już wstać i teraz patrzył wyzywająco na hrabiego. Słysząc krzyki ukochanej, ruszył z odsieczą. Wystarczyło jednak, że hrabia skinął laską, a Wicker i jego pomocnicy pojmali Cama i przytrzymali.

– Przestańcie! – krzyczała Angela. – Nie krzywdźcie go! Puszczaj!

Jeremy jednak objął ją w talii, bezceremonialnie podniósł i ruszył do wyjścia ze stajni. Usiłowała wrzeszczeć, ale brat zasłonił jej usta dłonią.

– Na litość boską, Angie, mogłabyś wreszcie przestać – upomniał ją Jeremy z niesmakiem. – Jeszcze chwila, a te twoje potępieńcze wrzaski ściągną tu wszystkich domowników. Nie potrzebujesz dodatkowych świadków swojego upokorzenia. Twoja sytuacja i tak jest godna pożałowania.

– Angelo! – Cam rzucił się za nią, jednak prześladowcy ani myśleli go wypuścić.

Odwróciła głowę, by spojrzeć na niego po raz ostatni. Dunstan otworzył drzwi, a Jeremy wywlókł ją na zewnątrz. Zalała się łzami, straciwszy ukochanego z oczu. Tymczasem Jeremy stanowczym krokiem szedł do domu i Angela w końcu przestała się szamotać. Dotarło do niej, jak bardzo jałowa i żałosna jest jej walka z nieporównanie silniejszym bratem. Nie miała szans oswobodzić się z jego żelaznego uścisku.

Gdy znaleźli się przed kuchennym wejściem, Jeremy oderwał dłoń od ust Angeli i postawił ją na ziemi.

– Teraz odprowadzę cię do pokoju – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Wejdziemy na górę tylnymi schodami, więc nikt nie powinien się zainteresować, ale jeśli przyjdzie ci do głowy wrzeszczeć, będę zmuszony ponownie zasłonić ci buzię. Tak czy owak, na pewno nie uciekniesz. Dunstanie, podejdźże tu i chwyć ją za drugą rękę.

– Nie! – Angela odskoczyła, byle tylko uniknąć dotyku Dunstana. – Obiecuję, że nie będę próbowała ani krzyczeć, ani tym bardziej uciekać.

Świadomość, że obcy mężczyzna mógłby ją trzymać jak więźniarkę, wydała się jej odrażająca.

– I dobrze. – Jeremy otworzył drzwi i wprowadził ją do przestronnej kuchni. Nie zważając na zaciekawione spojrzenia służby, skierował się prosto do tylnych schodów. – Na rany Chrystusa, Angelo, cóż w ciebie wstąpiło? Jak mogłaś zamknąć się w stajni ze stajennym? Twoja reputacja legnie w gruzach, jeśli ludzie wezmą cię na języki!

– Nic sobie z tego nie robię! – burknęła. – Kocham Cama i zostanę jego żoną!

Jeremy szeroko otworzył usta, a Dunstan zarechotał szyderczo.

– Żoną stajennego? – powtórzył zjadliwie. – Na Boga, paradne.

– Angelo, apeluję o powagę – westchnął Jeremy. – Żadną miarą nie możesz wyjść za stajennego. To niedorzeczność.

– Kocham Cama – podkreśliła z uporem, choć drżącym, słabym głosem. – Sądzisz, że dziadunio go mocno poturbuje? Cam nie zrobił nic złego.

– Śmiem twierdzić, że cokolwiek mieszają ci się pojęcia – zauważył Jeremy zbolałym tonem. – Jak możesz nie dostrzegać niczego złego w tym, że szesnastoletnia córka arystokraty i pana na włościach daje się chędożyć byle stajennemu?

– Z nikim…! – zaprotestowała z mocą. – To jest, my nigdy…

– Przynajmniej za to chwała Bogu – przerwał jej Jeremy i pokręcił głową. – Cokolwiek jednak powiesz, sama naraziłaś na szwank swoje dobre imię. Oby nikt się nie dowiedział.

Po chwili otworzył drzwi, wepchnął siostrę do pokoju, a następnie wyciągnął klucz z zamka.

– Przykro mi – oświadczył z zakłopotaniem. – Nie mogę jednak dopuścić, byś się wymknęła i pobiegła z powrotem do stajni.

Angela obrzuciła go lodowatym spojrzeniem. Nie zamierzała zapewniać bratu spokoju sumienia. Nie mógł liczyć na jej wybaczenie.

Jeremy uśmiechnął się bez przekonania, po czym wycofał się z pokoju. Usłyszała jeszcze szczęknięcie klucza w zamku, a potem zapadła cisza.

Odwróciła się i rozejrzała po sypialni. Przez całe życie czuła się tu jak u siebie, teraz miała wrażenie, że wtrącono ją do celi. Z rozpaczą rzuciła się na łóżko i wybuchnęła spazmatycznym płaczem.

Minęły dwie godziny, nim klucz ponownie obrócił się w zamku. Angela wstała i popatrzyła na drzwi, pośpiesznie wygładzając suknię. Tak długo czekała w niepewności, że z ulgą powitała perspektywę rozmowy z dziadkiem.

Drzwi otworzyły się do środka i na progu stanął hrabia. Był sam, więc Angela poczuła się nieco lepiej. Lękała się, że przyprowadzi babcię czy matkę, by wsparły go argumentami. Perspektywa stawienia im wszystkim czoła napawała Angelę przerażeniem. Nawet rozmowa z dziadkiem stała się naraz wyzwaniem.

Hrabia nic nie mówił. Z ponurą miną wpatrywał się we wnuczkę, żeby zrozumiała, jak bardzo jest rozczarowany i zasmucony. Angela uniosła głowę w oczekiwaniu na to, co miało nastąpić. Jej ojciec umarł w młodym wieku, więc dziadek przejął jego rolę. Naturalnie, była mu winna lojalność i miłość, dlatego teraz gnębiły ją wyrzuty sumienia. Mimo to pragnęła za wszelką cenę bronić ukochanego, więc pozostało jej tylko twardo obstawać przy swoim.

– Nie ma go już na terenie posiadłości – przemówił wreszcie hrabia. – Nigdy więcej nie spotkasz się z Cameronem Monroem.

Strach chwycił ją za gardło.

– Co mu zrobiłeś? – spytała drżącym głosem. – Mocno go pobiłeś?

– Nie. – Wzruszył ramionami. – Tylko tyle, ile należało. Zrozumiał, że to nie przelewki i że ma pakować manatki, gdyż nie jest tu mile widziany. Dałem mu jasno do zrozumienia, co się stanie, jeśli jeszcze ponownie pokaże się na mojej ziemi. Każę zastrzelić go jak psa!

– Dziadku! – krzyknęła z rozpaczą. – Nigdy ci nie wybaczę, jeśli go skrzywdziłeś!

– W tym momencie nikogo to nie interesuje – odparł oschle. – Powinnaś się raczej martwić, czy to ja ci wybaczę. Zhańbiłaś rodzinę. Niewątpliwie dała o sobie znać krew twojej matki. Coś podobnego! Zabawiać się na sianie ze stajennym!

– Przykro mi, jeśli tak to odebrałeś – oznajmiła sztywno.

– A niby jak miałem to odebrać? To oczywiste! Zdradziłaś nas, mnie i swoją babkę, choć okazaliśmy ci tyle miłości! Jesteś niewdzięczną rozpustnicą, rozwiązłą dziewką!

– Zakładam, że z radością się mnie pozbędziesz – zauważyła Angela.

Usiłowała nie dać po sobie znać, jak bardzo zraniły ją okrutne słowa dziadka.

– Walczę z tą pokusą. – Zmrużył oczy. – Ale ten młody głupiec Dunstan nadal jest skłonny cię wziąć. Zawróciłaś mu w głowie, choć mogłoby się wydawać, że nie jest typem, któremu dziewczyna mogłaby odebrać rozum. Tym wybrykiem niemal przekreśliłaś swoje szanse na przyzwoite małżeństwo, a co dopiero tak udane. Wiesz, że lady Margaret i mnie zależy na tej koneksji, a do tego mogłabyś liczyć na uratowanie reputacji.

Angela wpatrywała się w hrabiego przez chwilę, usiłując zebrać myśli.

– Dziaduniu, twoim zdaniem… zgodzę się wyjść za lorda Dunstan? – spytała wreszcie.

– Właśnie tak – potwierdził.

– Nie ma mowy – odparła zdecydowanym tonem. – Kocham Cama. Nie chcę nikogo innego, a już na pewno nie tego oślizgłego Dunstana.

Hrabia prychnął z pogardą i machnął ręką.

– Bardzo cię proszę, nie opowiadaj mi tu żadnych ckliwych dyrdymałów o miłości. Miłość nie ma nic wspólnego z małżeństwem, a już pewno nie w naszych sferach. Jest dobra dla kmiotków, przekupniów lub biedoty. Stanhope’owie mają na względzie przede wszystkim dobro rodu.

– Chcesz powiedzieć, że sprzedają się za pieniądze – wypaliła Angela bez ogródek. – Z mojej strony nie ma na to przyzwolenia. Wyjdę za Camerona.

– Za służących się nie wychodzi – upomniał ją dziadek. – Nie wiem, co odebrało ci rozum, ale lepiej doprowadź się do porządku. Twoim mężem zostanie lord Dunstan.

– Nie możesz mnie przymusić do tego związku ani powstrzymać przed wyjściem za Cama – oświadczyła dobitnie. – Nawet jeśli teraz postanowisz trzymać mnie pod kluczem, któregoś dnia znajdę sposób, by się stąd wydostać. Cam mi pomoże. Weźmiemy ślub, a potem popłyniemy do Ameryki, tam pochodzenie nikogo nie obchodzi. Nie zniszczysz naszej miłości.

– Na pewno nieco ją osłabię, jeśli za moją sprawą ten młody człowiek spędzi resztę życia za kratami – powiedział hrabia z ironią.

Serce Angeli załomotało. Wpatrywała się w dziadka z przerażeniem.

– O czym mówisz? – wyjąkała. – Cam nie trafi do więzienia.

– Nie trafi, jeśli zgodzisz się spełnić swój obowiązek.

Nerwowo zwilżyła usta.

– Chodzi ci o… ślub z Dunstanem?

Hrabia wyjął z kieszeni fraka błyszczący przedmiot i podsunął go wnuczce.

– Widzisz ten sztylet? – spytał. – Ten z gabloty w galerii?

Oszołomiona Angela skinęła głową. Dobrze wiedziała, co to za sztylet. Odkąd sięgała pamięcią, leżał w gablocie w długiej galerii i był rodzinnym skarbem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Broń liczyła sobie tyle lat, że nikt już nie wiedział, jak znalazła się w posiadaniu Stanhope’ów. Wykonano ją z misternie grawerowanego złota – pochwa ozdobiona była klejnotami, a rękojeść wieńczył duży szmaragd.

– To kosztowne cacko – oznajmił hrabia, podczas gdy Angela wpatrywała się w broń jak w śmiertelnie jadowitego węża. – Rzekłbym, bezcenne, i to nie tylko ze względu na drogie kamienie, ale też na wiek i unikalność. Gdyby miało paść łupem rozzłoszczonego sługi, pałającego żądzą zemsty za wyrzucenie z pracy, policja stanęłaby na głowie, żeby odnaleźć tak niezwykły skarb, a sprawcę kradzieży spotkałaby surowa kara.

– Cóż za absurd! – obruszyła się Angela. – Cam z pewnością nigdy by niczego nie ukradł.

– Coś ci wyjaśnię, moja panno. Jeśli nie wyjdziesz za lorda Dunstan, sztylet zaginie w tajemniczych okolicznościach, a ja z przyjemnością powiadomię władze, gdzie szukać zguby. Głównym podejrzanym będzie bezczelny sługa, którego dopiero co przegnałem ze swojej ziemi. Kiedy stróże prawa wejdą do domu Monroe’ów, wśród rzeczy Camerona znajdą zaginiony sztylet. Zechciej mi wyjaśnić, moja droga, jak twój ukochany wywinie się od odsiadki przy takich dowodach. Jeśli to będzie za mało, z pewnością znajdzie się naoczny świadek, który potwierdzi pod przysięgą, że widział, jak Cameron wyjmował sztylet z gabloty.

Angela wpatrywała się w dziadka ze zgrozą. Nie wątpiła, że spełni swoją groźbę. Stanhope’owie byli znaną i wpływową rodziną. Co prawda w tej chwili doskwierały im trudności finansowe, ale miejscowi nadal odnosili się do nich z podziwem i szacunkiem. Ród był zasobny w ziemię i zapewniał środki utrzymania wielu ludziom w okolicy, czy to w kopalni cyny, czy to na terenie posiadłości. Angela nie wątpiła, że wszyscy uwierzą hrabiemu, a do tego nie zabraknie ludzi na tyle lojalnych, żeby dla niego kłamać.

– Jeśli tak postąpisz, sama pójdę do szeryfa, żeby mu powiedzieć, co zrobiłeś i dlaczego – zapowiedziała, usiłując zapanować nad drżeniem w głosie.

– Zrób to koniecznie, o ile chcesz pohańbić siebie i rodzinę, afiszując się romansami ze stajennymi. Miej jednak w pamięci, że żaden szanujący się urzędnik nie przedłoży słowa zadurzonej dzierlatki ponad moje słowo. Szeryf oświadczy, że masz pstro w głowie i dlatego tak łatwo uległaś urokowi pierwszego lepszego kmiotka, a twój kochaś i tak wyląduje w lochu.

– Jak możesz robić coś takiego? – wybuchnęła. – Jak możesz być tak niegodziwy? Skąd u ciebie to okrucieństwo?

– Uczynię wszystko dla rodziny – odparł lodowato hrabia. – Doskonale wiesz, jak się nam układa. Zamek Bridbury wymaga natychmiastowej renowacji, a ziemie potrzebują dodatkowych środków na inwestycje. Kopalnia cyny nie przynosi takiego dochodu jak dawniej. Zarówno ty, jak i Jeremy musicie się związać z odpowiednio zamożnymi osobami. Dunstan to idealny kandydat na męża, bogaty i wpływowy, z doskonałej rodziny. Może uratować twoją mocno nadszarpniętą reputację. Nikt z zewnątrz nie wie o dzisiejszym incydencie, a jeśli zostaniesz żoną Duncana, nie będzie miał powodów, by opowiedzieć o tym, co się dzisiaj wydarzyło.

– Nie mogę za niego wyjść – jęknęła z rozpaczą. – Nie masz prawa tego żądać. Nie wyrzeknę się miłości.

– Wyrzekniesz się właśnie dlatego, że go kochasz – warknął hrabia. – Tylko tak zdołasz go uratować. Jeśli nie wyjdziesz za Dunstana, twój Cam zgnije w lochu.

– Nie… – Po policzkach Angeli spływały strugi łez. – Dziadku, proszę cię, błagam, nie zamykaj go w więzieniu…

– Wyjdź za Dunstana.

– Dobrze! – krzyknęła, a jej ciałem wstrząsnęły spazmatyczne drgawki. – Dobrze, zgadzam się. Wyjdę za lorda Dunstana!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

1885 rok

Pędzący z zawrotną prędkością powóz zaterkotał na zakręcie w dole, a Angela, obserwująca drogę ze swojego stanowiska na skale, osłoniła oczy przed słońcem, żeby lepiej widzieć. Czarny pojazd był duży i wygodny, jak ten, który należał do jej brata. Tyle tylko, że Jeremy i Rosemary z pewnością nadal bawili w Londynie. Sezon trwał w najlepsze, a zresztą Jeremy bardzo rzadko odwiedzał Bridbury.

Wytężyła wzrok. Wydało się jej, że dostrzega na drzwiach złotą smugę, która z tej odległości przypominała rodzinny herb. Tak czy owak, powóz bez wątpienia zmierzał ku zamkowi – a skoro jechał do Bridbury, musiał należeć do Jeremy’ego.

Nagle przyszło jej do głowy, że w grę może jeszcze wchodzić cioteczna babka Hepziba, która zaledwie kilka miesięcy wcześniej postanowiła spędzić kilka tygodni z ukochaną siostrą. Po tamtym doświadczeniu Angela wcale nie była pewna, czy zdzierżyłaby kolejną wizytę.

Zabrała kredki oraz szkicownik, po czym zeskoczyła ze skały i gwizdnęła na psy. Sokrates, który krążył w pobliżu, wypatrując okazji do psot, przybiegł w podskokach, a śpiąca na płaskiej nasłonecznionej skale Pearl ledwie otworzyła jedno oko. Miniaturowa spanielka z pewnością nie ruszyłaby się ze swojego wygodnego stanowiska, gdyby nie to, że jej pani zaczęła się oddalać.

– No dalej, leniwy psiaku – popędziła ją Angela. – Pora do domu. Dlaczego nie jesteś taka jak Trey? Widzisz? Już wstał i jest gotów do drogi.

Trey zamerdał ogonem, jakby zrozumiał jej słowa. Angela pochyliła się i podrapała oba psy za uszami. Widząc, co się dzieje, Sokrates trącił ją łapą, a następnie wepchnął łeb pod jej pachę, żeby nie przegapić drapania.

– Sokrates, ty niemądre psisko – upomniała go ciepło Angela. – Trzeba przyznać, że imię dostałeś cokolwiek na wyrost.

W odpowiedzi psiak polizał ją po policzku.

– No dobrze – westchnęła i wstała, wsuwając pod pachę szkicownik i pudełko z kredkami. – Zobaczmy, kim jest nasz gość.

Zmierzali po zboczu trasą na przełaj, więc Angela wiedziała, że zjawi się w zamku niedługo po przyjeździe powozu, który musiał pokonać znacznie dłuższą i krętą drogę. Sokrates prowadził, biegając jak oszalały tam i z powrotem, lecz Angela celowo zwalniała, by nie forsować kalekiego Treya. Psi inwalida dobrze sobie radził na trzech łapach, ale nie mógł pędzić na okrągło. Pearl, jak zwykle towarzyska, dreptała u drugiego boku swej pani, tylko od czasu do czasu przystając, żeby powęszyć.

Po dotarciu do Bridbury Angela przekonała się, że przed głównym wejściem stoi powóz Jeremy’ego, a służba pracowicie zdejmuje kufry z dachu. Angela wbiegła lekko po schodach i wpadła do domu.

– Jeremy?

Skierowała się ku głównym schodom, lecz przystanęła, żeby pogłaskać posiwiałego psa, który do niej przykuśtykał.

– Witaj, stary druhu – powitała go z czułością. – Wybacz, że wybraliśmy się dzisiaj bez ciebie, ale ten spacer był naprawdę zbyt długi i wyczerpujący jak na twoje możliwości.

Pies popatrzył na nią mądrze i z godnością, a wtedy objęła go i przytuliła. Wellington był jej najstarszym zwierzakiem, liczył sobie już prawie piętnaście lat i w głębi serca kochała go najbardziej ze wszystkich. Nie miała ochoty go zostawiać, ale musiała, gdyż nie radził sobie już tak jak dawniej – z najwyższym trudem wspinał się pod górę i zawsze zostawał z tyłu.

W tym samym momencie na jej ramię wskoczył rudy kot, który wcześniej paradował po poręczy. Razem z nim i ze stadem psów za plecami Angela weszła po schodach i skierowała się do ulubionego salonu babki. Po drodze do menażerii dołączył jeszcze jeden kot, tłusty, szary pers o pyszczku tak płaskim, że zdaniem Jeremy’ego wyglądał jak po zderzeniu z drzwiami.

Dwie wdowy Bridbury, matka i babka Angeli, jak zwykle bawiły w salonie. Matka rozłożyła się wygodnie na kanapce, a babka siedziała sztywno przy kominku. Na widok wnuczki otoczonej istnym zoo staruszka prychnęła w sposób nieprzystający damie.

– Doprawdy, Angelo, ludzie powiedzą, że dziwaczka z ciebie, jeśli nie przestaniesz pokazywać się w otoczeniu całej tej menażerii. – Uniosła lornion i skierowała spojrzenie na Treya. – Zwłaszcza że niektóre z twoich zwierząt są cokolwiek… odmienne.

– Nie, babciu, ludzie powiedzą, że te zwierzaki doskonale do mnie pasują. Tak się składa, że wszyscy i tak uważają mnie za dziwaczkę. – Pocałowała babkę w policzek, a następnie odwróciła się do matki. – Dzień dobry, mamo. Jak się miewasz dzisiejszego popołudnia?

– Niespecjalnie – odparła matka słabym głosem. – Cóż, przywykłam. Człowiek w końcu oswaja się z tym, co go spotyka.

– Nareszcie – skomentowała babka Angeli, lady Margaret. – Nigdy nie miewasz się dobrze.

Laura, młodsza lady Bridbury, zrobiła cierpiętniczą minę, jak zwykle w towarzystwie teściowej, i oznajmiła z godnością:

– W istocie, nie cieszę się dobrym zdrowiem. Inna sprawa, że to rodzinna przypadłość Babbage’ów.

– Zgraja słabeuszy – oświadczyła lady Margaret z pogardą. – Dzięki Bogu, że Stanhope’ów nie imają się żadne idiotyczne przypadłości. Jeśli o mnie chodzi, to przez całą ostatnią zimę nawet nie miałam kataru.

Laura z politowaniem popatrzyła na teściową. Znała starą hrabinę od niemal trzydziestu pięciu lat i nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego szczyci się swą doskonałą kondycją. Zdaniem Laury dama winna na coś cierpieć, gdyż jedynie w ten sposób ma szansę zaskarbić sobie dostateczną uwagę męskich członków rodziny.

Laura wiedziała jednak, że próby przekonania lady Bridbury do innego punktu widzenia są bezcelowe, więc skupiła uwagę na córce.

– Spacerowałaś, drogie dziecko? – spytała. – Powinnaś była zabrać szal. Nietrudno teraz o przeziębienie, przyznasz. Wiem, że jest kwiecień, ale wiatr bywa zdradliwy.

Babka przewróciła oczami, ale Angela uśmiechnęła się do matki.

– Niewątpliwie masz rację, mamo – przyznała.

Pocałowała ją w policzek, a następnie skinęła głową pannie Monkbury, skromnej towarzyszce babki. Trzymająca się z dala od ognia panna Monkbury również pochyliła głowę, po czym ponownie zajęła się robótką na drutach. Angela usiadła w fotelu między matką i babką.

– Czyżby Jeremy nas odwiedził? – zapytała. – Widziałam powóz przed domem.

– Tak, i przywiózł osobliwego młodzieńca – odparła Margaret. – Amerykanina.

– Amerykanina? Nie wiedziałam, że Jeremy ma znajomych z Ameryki.

– Normalni ludzie nie znają żadnych Amerykanów – zgodziła się Laura.

– I między innymi dlatego ta cała sprawa wydaje się dziwna. Jeremy go nam przedstawił, to niejaki pan Pettigrew, Jason Pettigrew. Cóż to za nazwisko, pytam? Wygląda na kogoś z pospólstwa, ale chyba wszyscy Amerykanie są pospolici. Moim zdaniem to prawnik, lecz gdy go o to zapytałam, zaprzeczył. – Zmarszczyła brwi, dając do zrozumienia, że uważa go za kłamcę.

– Wydaje się dość nieśmiały – dodała Laura. Rzadko zgadzała się z teściową, ale też nigdy nie sprzeciwiała się jej otwarcie. – Naturalnie, wysławia się z amerykańska, lecz poza tym sprawia wrażenie dżentelmena.

– Tak, tylko co on tutaj robi? – zapytała Margaret ze zniecierpliwieniem. – Nieistotne jest, czy to uprzejmy jegomość, czy też nie.

– No dobrze, ale właściwie co tu robi Jeremy? – zapytała Angela.

Sama mieszkała w Bridbury przez okrągły rok, odkąd rozwiodła się w skandalicznych okolicznościach cztery lata wcześniej. Jeremy i jego żona jednak większość czasu spędzali w Londynie.

– Spytałam go o to, ale nie chciał mi powiedzieć. Oświadczył, że najpierw musi porozmawiać z tobą. – Na obliczu lady Margaret malowała się uraza.

– Ze mną? – Angela nie kryła zdumienia.

Kochała brata i była mu winna wdzięczność, gdyż w ostatnich latach okazał jej mnóstwo życzliwości. Łączyły ich dobre relacje, lecz nie miała pojęcia, co takiego miał jej do zakomunikowania i dlaczego nie chciał niczego wyjawić babce. Angela doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że znajduje się na samym dnie hierarchii rodzinnej, może nie licząc panny Monkbury.

– Owszem. Wygląda na to, że w waszej rozmowie ma uczestniczyć pan Pettigrew, który wraz z Jeremym przebywa teraz w bibliotece. Prawdę powiedziawszy, nie posiadam się ze zdumienia, ale cóż, mogłam się tego spodziewać. Młode pokolenie celuje w nieeleganckich zachowaniach. – Westchnęła demonstracyjnie.

– Pan Pettigrew? – Angela wpatrywała się w nią z narastającym oszołomieniem. – Ale dlaczego?

– Powiedziałam ci, że nie mam bladego pojęcia – odparła jej babka kwaśno. – Twój brat nie raczył mnie wtajemniczyć, więc lepiej idź do biblioteki i go spytaj. Prosiłabym cię jednak, byś najpierw udała się do swojego pokoju. Powinnaś przywdziać coś odrobinę bardziej twarzowego.

– Tak, naturalnie. – Angela wstała. – Babciu, mamo, zechcecie mi wybaczyć.

– Jak najbardziej, drogie dziecko – odezwała się jej matka i przytknęła do nosa chusteczkę nasączoną olejkiem lawendowym, gdyż najwyraźniej znowu zrobiło się jej słabo.

– Angelo, jeszcze jedno! – Margaret zatrzymała wnuczkę na progu. – Na litość boską, nie zabieraj ze sobą tych stworów. Tylko tego by brakowało, żeby gość z Ameryki uznał cię za nadzorczynię zwierzyńca.

– Racja, babciu. Powinnam zostawić psy tutaj.

Starsza pani uniosła brew, słysząc tę ciętą uwagę, i odprawiła wnuczkę machnięciem dłoni.

Angela przeszła długą galerią i po chwili dotarła do zachodniego skrzydła z sypialniami. Kate, pokojówka, już czekała na nią przy łóżku, na które wyłożyła jedną z lepszych sukni Angeli, ciemnozieloną z aksamitu. Na dywanie stały trzewiki do kompletu.

Dla Angeli nie było zaskoczeniem, że jej osobista pokojówka wie o spotkaniu swojej pani z bratem i nieoczekiwanym gościem. W istocie, Angela wcale by się nie zdziwiła, gdyby Kate miała świadomość, dlaczego Jeremy przyjechał do Bridbury. Żadna poczta nie funkcjonowała równie sprawnie jak poczta pantoflowa służby.

Kate, rówieśnica Angeli, z pogodnymi brązowymi oczami, gęstwiną kasztanowych włosów i dorodnym biustem, na widok pani zerwała się z krzesła i podbiegła do niej, z dezaprobatą cmokając językiem.

– Gdzie jaśnie pani się zapuściła? – spytała. – Ktoś mógłby pomyśleć, że połowa hrabstwa przyczepiła się do sukni jaśnie pani. Znowu to rysowanie, prawda?

– Tak, muszę przyznać, że wybrałam się w plener. – Angela zerknęła na suknię, nieco zdumiona widokiem zwisających na niej rzepów, gałązek i źdźbeł trawy. – Miałam nadzieję, że znajdę już jakieś kwiatki, ale na skałach rosną tylko porosty.

– Jak nie kwiatki, to ptaszki, jak nie ptaszki, to jagódki… I tak na okrągło! – Kate pokręciła głową. – Prawdę powiedziawszy, jaśnie pani, nie mam zielonego pojęcia, co tam jest takiego ciekawego w tych kwiatuszkach, co to rosną w szczelinach między kamieniami. Dla mnie to tylko zielsko, i tyle.

– Intrygują mnie, są takie tajemnicze i ukryte… A gdy znajduję coś wyjątkowego, mam wrażenie, że dostaję nagrodę. Poza tym kwiaty są po prostu cudowne, a na dodatek zapewniają mi dochód.

– Co prawda, to prawda. Jaśnie pani dobrze to sobie umyśliła, żeby sprzedawać rysunki do gazet i czasopism. Zawsze trochę grosza wpadnie.

– Otóż to.

Angela przepadała za florą i fauną, a także za rysowaniem i malowaniem. Pieniądze od wydawców prasy i książek były dodatkową atrakcją, bo dzięki nim miała kieszonkowe na drobne wydatki i nie była zdana na Jeremy’ego pod absolutnie żadnym względem. Po odejściu od Dunstana straciła wiano. Nie żałowała tego ani przez moment, choć trudno jej było żyć na garnuszku brata.

Nie przerywając rozmowy, Kate rozpięła maleńkie guziczki na plecach sukni Angeli i pomogła jej ją zdjąć. Mogła sobie pozwolić na znacznie większą poufałość w stosunku do pracodawczyni niż przeciętna pokojówka. Podjęła pracę dla Angeli, kiedy jeszcze obie były nastolatkami. Od samego początku doskonale się dogadywały. Po latach, kiedy Angela wyszła za lorda Dunstan, Kate wyjechała wraz z nią, a ciężka próba, której obie musiały stawić czoło, zbliżyła je do siebie. To właśnie dzięki Kate Angela podjęła decyzję o opuszczeniu Dunstana. Dzielna pokojówka pomogła potem swojej pani wymknąć się z domu w środku nocy i uciec. Za to męstwo i lojalność Angela pokochała Kate prawie jak siostrę. Po rozwodzie nawet bliskie przyjaciółki, takie jak kuzynka Cee-Cee, zniknęły z życia Angeli. Kate była teraz jej jedyną powiernicą i najdroższą osobą. Angela chciała zatrzymać ją przy sobie w Bridbury jako damę do towarzystwa, jednak Kate uparła się, żeby dalej pracować jako pokojówka.

– Jaśnie pani widziała tego jankesa, co przyjechał z jego lordowską mością? – zapytała Kate i uklękła, żeby rozpiąć buty Angeli.

– Nie, nie widziałam. A ty?

– A jakże, widziałam go, kiedy przyniosłam mu do pokoju jego torby. Chciałam zobaczyć, jak wygląda, i może jeszcze się zorientować, co z niego za jeden. – Kate zachichotała. – No więc, jak wniosłam mu te klamoty do pokoju, to on już tam był, a wcześniej zdążył zdjąć koszulę. Tak się zdumiał na mój widok, jakby duch mu się objawił. Wcześniej zapukałam, a on pozwolił wejść, bo pewnie myślał, że to któryś z lokajów. Ned i Samuel dźwigali kufry. No więc szczęka mu opadła i cały poczerwieniał na twarzy, a potem zaczął tak nerwowo wkładać koszulę, że mu spadła na podłogę i musiał ją podnosić. A jak już ją podniósł, to włożył rękę w nie ten rękaw i nijak nie mógł się ubrać. Szarpał koszulą i ją wykręcał, a ten pusty rękaw trzepotał jak skrzydło jakiegoś zwariowanego ptaka. Mało nie wybuchnęłam śmiechem. Tak sobie myślę, że mu się lepiej przyjrzałam, niż mogłam się tego spodziewać.

Angela uśmiechnęła się mimowolnie.

– Biedaczysko – powiedziała ze współczuciem. – Z pewnością był skrępowany.

– Chciałam, żeby się poczuł lepiej, więc spytałam, czy nie rozpakować mu rzeczy. Usiłowałam udawać, że nie widzę nic niestosownego, ale on i tak nieustannie mnie przepraszał. – Pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Cóż, to Amerykanin. Może nie przywykł do zamków, służby i tym podobnych.

– Ja tam sobie myślę, że nie nawykł do dziewcząt – wypaliła Kate. – Taki jakiś jest skrępowany i sztywny, jakby miał się złamać wpół, kiedy się pochyli. I w dodatku ubiera się tak… skromnie. Nie to, że biednie, ale surowo. Wszystkie inne dziewczęta uważają, że jest piekielnie przystojny, ale dla mnie jest tylko w porządku, jak kto lubi ziemistą cerę. Widać, że całe życie spędził pod dachem. Co do mnie, to wolę mężczyzn z mięśniami i siłą. – Uśmiechnęła się szeroko. – Dobrze jest mieć się do czego przytulić.

Angela pokręciła głową, udając rozpacz. Kate była niezmordowaną kokietką i z pewnością złamała serce niejednemu biedakowi. Inna rzecz, że chętnie prezentowała się jako temperamentna dziewczyna, co nie miało wiele wspólnego z rzeczywistością i było pozą stworzoną głównie dla rozrywki Angeli.

– Dowiedziałaś się, po co przyjechał? – zapytała, gdy Kate zapięła jej buty i wstała, żeby ocenić swoje dzieło.

– Nie. Ten gość jego lordowskiej mości nie pisnął pary z ust, co moim zdaniem znaczy, że sam nie wie. Ned mówi, że w jednej z jego toreb widział mnóstwo jakichś ważnych papierzysk.

– Może to prawnik albo biznesmen. Zastanawiam się, co on ma wspólnego z Jeremym – mruknęła Angela. – Co więcej, w jaki sposób ta sprawa wiąże się ze mną? Cóż, jest chyba tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. Muszę iść na spotkanie.

Kate poprawiła jeszcze kilka poluzowanych loków Angeli, a następnie odsunęła się z satysfakcją.

– Proszę, teraz jaśnie pani wygląda naprawdę pięknie – orzekła.

Angela ledwie zerknęła na swoje odbicie w lustrze. Już od lat nie przejmowała się aparycją, zależało jej tylko na tym, żeby prezentować się schludnie i przeciętnie. To ostatnie było trudne w wypadku kobiety o włosach koloru wypolerowanej miedzi, lecz z biegiem czasu Angela opanowała sztukę wtapiania się w otoczenie. Nosiła suknie o stonowanych barwach i ponadczasowych krojach, a włosy zawsze wiązała w skromny kok upięty nisko nad karkiem. Nie wkładała biżuterii, z wyjątkiem broszki z kameą u szyi. Nawet jej dłonie pozbawione były ozdób: obcinała paznokcie krótko i nie zdobiła palców pierścionkami.

Po chwili zapukała cicho do drzwi biblioteki, a Jeremy zaprosił ją do środka. Gdy weszła, natychmiast wstał, podobnie jak mężczyzna zajmujący miejsce w wielkim fotelu. Angela zerknęła z ciekawością na nieznajomego. Tak jak wspomniała Kate, nie prezentował się najgorzej, choć sprawiał wrażenie nieco sztywnego.

– Angela. – Jeremy podszedł z uśmiechem do siostry i pocałował ją lekko w policzek. – Wyglądasz kwitnąco.

– Podobnie jak ty. Co za miła niespodzianka!

– Raczej nie dla babci – zauważył z humorem. – Byłem pewien, że pożre mnie żywcem, bo ośmieliłem się przyjechać bez zapowiedzi.

– Czy Rosemary jest z tobą? – spytała Angela, gdy brat prowadził ją ku fotelom.

– Nie. Nie mogłem zmuszać Rosemary do opuszczenia Londynu w trakcie sezonu. – Zatrzymał się przed gościem. – Angelo, poznaj pana Pettigrew.

Przybysz z Ameryki ukłonił się sztywno. Po krótkiej wymianie uprzejmości Pettigrew przeprosił i oświadczył, że nie zamierza przeszkadzać, gdyż wie, że hrabia chciałby porozmawiać z siostrą w cztery oczy. Angela zaczekała, aż młody człowiek wyjdzie, a potem popatrzyła na brata i pytająco uniosła brwi.

– Jeremy… Co się dzieje, na litość boską? Co tu robisz w środku sezonu? I kimże jest ten jegomość?

– Jest Amerykaninem, asystentem innego Amerykanina… którego nazwiska nie znam – odparł ponuro.

– Ale cóż mnie do tego? Od babci wiem, że chciałeś spotkać się ze mną.

– Obawiam się, że to ma bardzo dużo wspólnego z tobą. Cóż, z nami wszystkimi, ale ty… – Jeremy umilkł i westchnął. – Wybacz, to naprawdę skomplikowane. Sam ledwie mogę się w tym połapać. Usiądź, a ja opowiem od początku.

Zajęli miejsca w skórzanych fotelach ustawionych naprzeciwko siebie, a Jeremy odetchnął głęboko.

– To się zaczęło jakieś dwa lata temu – podjął. – Ktoś wykupił część moich udziałów w kopalni cyny. Musieliśmy przeprowadzić remont domu miejskiego, czekały nas jeszcze inne wydatki, więc sprzedałem całkiem sporą część własności, mniej więcej dziesięć procent. Potem, w ubiegłym roku, sprzedałem jeszcze jedną część, choć nie tak dużą. W owym czasie Niblett zwrócił moją uwagę na fakt, że ktoś wykupuje cudze udziały w naszej kopalni. Jak wiesz, ciotka Constance była właścicielką części majątku, ale po jej śmierci został on podzielony między jej dzieci, a one również go sprzedały. Doszło do kilku tego typu transakcji. Pomyślałem, że to dziwne. Niblett zasugerował, żebym wstrzymał się z dalszą sprzedażą, ale nie widziałem w niej nic złego. Swoje udziały sprzedawałem różnym osobom, a przynajmniej tak mi się wydawało, zaś pozostałe części majątku trafiały do jeszcze innych ludzi lub instytucji. Dlatego upłynniłem kolejną porcję, znowu prawie dziesięć procent, a niespełna miesiąc temu Niblett otrzymał list. Z jego treści wynikało, że jakieś przedsiębiorstwo w Stanach Zjednoczonych przejęło większość udziałów w kopalni. Jak się okazuje, Wainbridge, przyjaciel dziadka, sprzedał owemu przedsiębiorstwu swoje piętnaście procent. Tremont, tak się owo przedsiębiorstwo nazywa, skupiło wszystkie pozostałe mniejsze i większe udziały sprzedawane przez lata, w tym również te, których ja się pozbyłem.

Angela wpatrywała się w niego przez chwilę.

– Chcesz powiedzieć, że ci Amerykanie przejęli kontrolę nad naszą kopalnią?

Wyraźnie przygnębiony Jeremy pokiwał głową.

– Przykro mi, Angelo – westchnął. – Nie mam pojęcia, jak do tego doszło. Nawet Niblett był zaskoczony. Wiedział, że pieniądze przechodzą z rąk do rąk, ale przez myśl mu nie przeszło, że jedno przedsiębiorstwo kumuluje udziały.

– Czy to takie złe? Rozumiem, że dostajesz mniej gotówki niż wcześniej, ale doszłoby do tego, nawet gdyby różne osoby kupowały twoje udziały.

– Tak, ale Tremont podejmuje teraz decyzje. Już nie mam wpływu na losy kopalni. Kto inny może robić z nią, co zechce.

– Rozumiem. Więc jeśli tamci ludzie podejmą niewłaściwe decyzje, ty ucierpisz.

– Wszyscy ucierpimy.

Angela miała świadomość, że to prawda. Była zależna od brata, a jej matka i babka w dużej mierze polegały na nim. Cały majątek Stanhope’ów przeszedł na własność Jeremy’ego.

– W istocie – przytaknęła. – Czy jednak nie przesadzasz? Nie powinniśmy zakładać, że nowy właściciel kopalni będzie źle nią zarządzał.

– Z treści listu wynika, że Tremont zamierza zamknąć kopalnię.

Angela wytrzeszczyła oczy.

– Co takiego? Chyba nie mówisz poważnie.

Energicznie pokiwał głową.

– Mówię śmiertelnie poważnie. Z początku sam nie mogłem w to uwierzyć, ale w tym tygodniu w Londynie pojawił się pan Pettigrew. Spotkałem się z nim w towarzystwie Nibletta i mojego prawnika. Sytuacja jest tragiczna. Dobry Boże, ten Amerykanin mnie wykupił!

– Pan Pettigrew? – W głosie Angeli słychać było niedowierzanie. – Przecież wygląda na poczciwinę…

– Skąd, nie Pettigrew, choć nie dostrzeżesz w nim poczciwości, gdy przejdzie do interesów. Mówię o przedsiębiorstwie, które przejęło kopalnię. Jego właścicielem jest jakiś Amerykanin o nieznanym mi nazwisku. Nie spotkałem człowieka. Pan Pettigrew to ledwie wysłannik. Pytałem o jego mocodawcę, lecz odmawiał wyjawienia szczegółów.

– Ależ, Jeremy, nic z tego nie rozumiem. Dlaczego ktoś miałby kupić kopalnię tylko po to, żeby ją zamknąć?

– Nie mam pojęcia! Spytałem o to samo, a Pettigrew oświadczył, że wydobycie w naszej kopalni jest znikome. Na potwierdzenie swoich słów zademonstrował obliczenia, z których jednoznacznie wynikało, że z roku na rok wytwarzamy coraz mniej cyny. Co oczywiste, wiem o tym doskonale. Przecież właśnie dlatego wszyscy tak ochoczo sprzedają swoje udziały Amerykaninowi. Pettigrew gadał i gadał, jak to eksploatujemy złoże, w ogóle nie inwestując. Wyliczał, jakie nakłady są konieczne dla uzdrowienia zakładu, co w domyśle oznaczało, że nienależycie korzystaliśmy z zysków. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakim upokorzeniem było dla mnie wysłuchiwanie tych wszystkich zarzutów. Na swój łagodny, powściągliwy sposób Pettigrew zakomunikował mi, że jest ze mnie zwykły idiota. Naturalnie, Niblett po wielokroć powtarzał mi wcześniej, co się święci z kopalnią, ale nigdy nie wziąłem sobie do serca jego słów. Sama znasz mnie najlepiej i wiesz, że nie mam smykałki do interesów. Najzwyczajniej uznałem to za zwykłe utyskiwanie Nibletta. A pomijając wszystko inne, zawsze potrzebowaliśmy gotówki. Pieniądze Rosemary nie załatwiały sprawy, a po tym jak… – Umilkł na moment, a jego policzki poczerwieniały. – No wiesz, po prostu nie mieliśmy pieniędzy.

– Wiem. – Angela opuściła wzrok.

Doskonale wiedziała, co chciał powiedzieć jej brat. To przez nią brakowało im funduszy. Kiedy uciekła od Dunstana, straciła całe jego pieniądze, którymi wspierał Stanhope’ów, i zawiodła rodzinę. Była wdzięczna Jeremy’emu, że nigdy jej tego nie wypominał i nigdy nie próbował nakłonić jej do ponownego związania się z Dunstanem.

– Tak czy owak, Pettigrew powiedział, że jego pryncypał brał pod uwagę wprowadzenie zmian i doinwestowanie kopalni, lecz ostatecznie zapadła decyzja, że firmie brakuje odpowiednich… koneksji, jak to ujął Pettigrew. Dlatego na razie nie ma mowy o znacznych inwestycjach.

– Koneksji? A cóż to miałoby znaczyć?

– Sam nie wiem. Spytałem go, lecz nie odpowiedział i tylko wyłożył na stół stertę papierów, dokumentację oraz akty notarialne. Jak się okazało, miał akt własności ziemi, którą dziadek zdążył przed śmiercią sprzedać panu Mayfieldowi. Miał też dowód posiadania domku myśliwskiego, który sam sprzedałem dwa lata temu. Nabywcą był jakiś Anglik, najwyraźniej występował w roli przedstawiciela tego Amerykanina. W ubiegłym roku Mayfield sprzedał działkę temu samemu człowiekowi.

– Temu, który przejął kopalnię? Jeremy, kim jest ten osobnik? Dlaczego wykupuje naszą własność?

– Moim zdaniem ma obsesję na punkcie angielskiej arystokracji. Nie przychodzi mi do głowy żadne inne wytłumaczenie. To dziwna i zagmatwana sprawa. Ten Amerykanin z pewnością jest niebywale zamożny, więc do szczęścia brakuje mu najwyraźniej tylko pozycji społecznej. Stąd jego próby wkupienia się w wyższe sfery. Pettigrew nabrał wody w usta i choć jest uprzejmy, nie sposób wydobyć od niego informacji. Uwierz mi, ciągnąłem go za język przez całą drogę z Londynu, ale gadał tylko o urokach krajobrazu lub zadawał pytania związane z posiadłością.

– Ale dlaczego ten Amerykanin wybrał akurat ciebie? Czemu skupuje twoje dobra i w jaki sposób zamknięcie kopalni miałoby go przybliżyć do wyższych sfer?

– Zakładam, że wziął Stanhope’ów na cel z oczywistego powodu. Jesteśmy utytułowani i desperacko potrzebujemy pieniędzy. Poza tym spełniamy jeszcze jeden istotny warunek.

Wpatrywał się w siostrę z wyraźnym zakłopotaniem.

– O czym ty mówisz? – zapytała ostrożnie.

– Mamy w rodzinie kobietę na wydaniu, która nadaje się do zamążpójścia.

Angela zamarła i w milczeniu wpatrywała się w brata. Czuła się tak, jakby ktoś wypompował jej powietrze z płuc.

– Najwyraźniej takie ma plany – dodał Jeremy pośpiesznie. – Chce się wżenić w angielską arystokrację. Zapewne ma świadomość, że choćby wykupił nie wiadomo ile ziemi i zgromadził niewyobrażalne bogactwa, i tak nie zostanie przyjęty na salonach. Dlatego pragnie poślubić córkę lub siostrę hrabiego, wicehrabiego lub… – Zawiesił głos, widząc przygnębienie na twarzy siostry. – Przykro mi, Angie. Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję, że ten jegomość uwziął się akurat na naszą rodzinę.

– Och, starannie przemyślał swój wybór – burknęła Angela z goryczą. – Rodzina z córką tak pohańbioną, że jej bliscy nie mogliby marzyć o lepszym kandydacie… Kto by mnie nie poświęcił dla paru groszy?

Zerwała się z miejsca i zaczęła nerwowo spacerować.

– Jeremy, nie zgadzam się! – oświadczyła dobitnie. – Nie masz prawa oczekiwać tego ode mnie. Dziadek już raz poświęcił mnie dla pieniędzy. Nie możesz zmuszać mnie do ponownej gehenny!

Jeremy wstał, żeby położyć ręce na jej ramionach, ale odsunęła się z odrazą.

– Żałuję, ale nie mamy innego wyjścia – westchnął. – Długo rozmawiałem z Pettigrew, po wielokroć podkreślając, jak nieuczciwe jest takie stawianie sprawy. Przepraszał, rumienił się i sprawiał wrażenie zakłopotanego, ale nie ustąpił. Zrozum, jest tylko przedstawicielem.

– To, że ktoś przejął na własność część ziemi, która kiedyś należała do nas, nie oznacza, że ma prawo zmuszać nas do posłuszeństwa! – wybuchnęła Angela. – Przecież ten osobnik i tak zamyka kopalnię… Zaraz, zaraz. Oczywiście, teraz wszystko rozumiem. To dlatego mówił o likwidacji kopalni. Amerykanin ją zamknie, jeśli za niego nie wyjdę, tak?

Jeremy skinął głową, nie mogąc spojrzeć siostrze w oczy.

– A jeżeli wyjdziesz za niego, zainwestuje pieniądze w kopalnię, żeby zwiększyć wydobycie.

– Naturalnie – wycedziła. – Łajdak stosuje metodę kija i marchewki. A zatem, jeśli odrzucę jego awanse, rodzina nie tylko straci dotychczasowe źródło dochodów, ale też perspektywę dodatkowego zarobku. Trzeba przyznać, że postawił mnie pod ścianą.

Jeremy jęknął i przyłożył dłonie do głowy.

– To jeszcze nie jest najgorsze – wyznał cicho. – Amerykanin wykupił moje papiery.

– Jakie znowu papiery?

– Praktycznie wszystkie dokumenty, które podpisywałem. Deklaracje, zobowiązania, poświadczenia, obciążenia hipoteczne. Wykupił wszystkie moje długi z ostatnich dziesięciu lat. Jestem u niego zadłużony po uszy! Gdyby zażądał zwrotu pożyczek, byłbym zrujnowany. Nie mógłbym mu oddać ani grosza. W tej chwili może przejąć połowę naszej ziemi. Dobry Boże, Angelo, nie wiem, co mam robić!

– Jeremy! – Angela wpatrywała się w niego z przerażeniem. – Jakim człowiekiem jest ów Amerykanin, skoro posuwa się do takiej podłości? Najwyraźniej chce nas zmusić do posłuszeństwa bez względu na wszystko!

– Akurat ty powinnaś wiedzieć najlepiej, że na świecie nie brakuje takich ludzi – westchnął Jeremy.

– Święte słowa – przyznała. – Gdyby Dunstan chciał znaleźć drogę na salony, bez wątpienia postąpiłby tak samo.

– Nie wyciągałbym pochopnych wniosków. – Jeremy spojrzał jej w oczy. – Ten Amerykanin niekoniecznie jest taki jak Dunstan.

– Przykłada innym pistolet do głowy, żeby zmusić ich do posłuszeństwa… Jest bezwzględny i nieczuły… Przecież to wypisz wymaluj Dunstan.

– To nie musi oznaczać, że będzie takim samym mężem. Wcale nie musi…

– Nie musi mnie bić? – dopowiedziała Angela. – Nie musi zmienić mi życia w koszmar? Przecież to oczywiste, co mnie czeka. Ktoś taki z pewnością nie będzie tolerował odmiennego zdania żony, a podczas napadu złego humoru wyżyje się na niej. – Poczuła, jak paniczny strach chwyta ją za gardło. – Jeremy, kiedy uciekłam do ciebie, obiecałeś, że już nigdy nie będę musiała ponownie wychodzić za mąż. Obiecałeś!

– Boże, przestań! – krzyknął. – Wiesz, że ci tego nie zrobię. Przecież i tak nie mógłbym cię zmusić.

– Jestem od ciebie zależna.

– Uważasz, że wyrzuciłbym cię z domu, gdybyś odmówiła związania się z tym mężczyzną? Masz mnie za tak podłego?

– Nie – westchnęła. – Wiem, że jesteś dobrym i życzliwym człowiekiem.

Właśnie z tego powodu tak trudno było jej przeciwstawić się woli brata. Jeremy na każdym kroku dowodził swojej lojalności wobec Angeli. Gdy uciekła od Dunstana, brat przyjął ją bez słowa i zapewnił jej wsparcie oraz ochronę. Nie wątpiła, że Dunstan wywierał na niego naciski, ale Jeremy się nie ugiął i nie zdradził siostry. Wytrwał przy niej podczas odrażającego rozwodu, nie zważając na ohydne plotki i niegodziwe oszczerstwa. Pomógł Angeli emocjonalnie i finansowo. Obecnie mieszkała w jego domu i jadała przy jego stole. Pozwolił jej ochłonąć po małżeństwie, zebrać siły i nie żądał niczego w zamian. Pragnęła mu się odwdzięczyć, ale dotąd nie miała okazji ani pomysłu, jak to zrobić. Dopiero teraz nadarzała się sposobność.

Gdyby wyszła za tego mężczyznę, tego drania i łotra spod ciemnej gwiazdy, tyrana i despotę, spłaciłaby z nawiązką zaciągnięty u brata dług wdzięczności… skazując się na marny los.

– Nie mogę. Och, Jeremy, nie mogę – jęknęła.

Czuła do siebie nienawiść za tchórzostwo i niewdzięczność.

– Nie żądam, żebyś za niego wyszła – powiedział cicho Jeremy. – Proszę tylko, byś rozważyła tę ewentualność. Chyba możesz zgodzić się przynajmniej na tyle? Spotkasz się z nim, poznasz go i sama ocenisz, z kim masz do czynienia. Nie wiesz, czy przypomina Dunstana. Nie każdy mężczyzna jest podły, nawet jeśli zachowuje się bezwzględnie w interesach. Może tego Amerykanina zadowoli wżenienie się w rodzinę Stanhope’ów i nie będzie oczekiwał niczego poza tym. Kto wie, może nawet zamieszkacie w osobnych domach. Mogłabyś pozostać tutaj, a on osiedliłby się w Londynie lub powrócił do Stanów Zjednoczonych.

Angela splotła dłonie. Czuła się rozdarta. Jak mogła odmówić czegokolwiek Jeremy’emu po tym, co dla niej zrobił? Inna sprawa, że perspektywa ponownego zamążpójścia przyprawiała ją o dreszcz odrazy.

– Przepraszam – szepnęła. – Wiem, że potrzebujesz mojej pomocy, ale tak bardzo się boję. Jeremy, czy naprawdę nie ma innego sposobu?

– Niestety go nie znam – westchnął ciężko. – Czy sądzisz, że zaproponowałbym ci to rozwiązanie, gdyby istniało inne? Wiem, o co cię proszę, i mam świadomość własnego egoizmu.

– Nie mów tak. Nie jesteś egoistą. To ja jestem samolubna, bo przecież ani trochę ci nie pomagam. Przeze mnie się zadłużyłeś. Gdybym nie uciekła od Dunstana…

– Nie wiń siebie. – Pokręcił głową. – Całe pokolenia Stanhope’ów przyczyniły się do tej katastrofy… a ja jestem tylko jednym z wielu współodpowiedzialnych. Nie inwestowałem w kopalnię ani w posiadłość. Nie zachowałem należytej dyscypliny, żyłem ponad stan. Byłem głupi, a teraz musimy za to płacić.

Angeli pękało serce, gdy słyszała rezygnację w jego głosie. Kochała Jeremy’ego. Dlaczego spełnienie jego prośby musiało się wiązać z takim poświęceniem?

Resztę dnia spędziła w swoim pokoju, zatopiona w rozmyślaniach, ale nie udało się jej znaleźć dobrego wyjścia z sytuacji. Już teraz z całej duszy nienawidziła nieznajomego, który tak brutalnie wdarł się w jej życie.

Spodziewała się odwiedzin matki i babki, a także długotrwałych przemów o konieczności akceptacji tak atrakcyjnej oferty matrymonialnej. Była pewna, że w końcu dałaby za wygraną, ale na szczęście nikt nie przyszedł. Musiało to oznaczać, że Jeremy podzielił się nowinami wyłącznie z nią, co w rezultacie tylko pogłębiło jej wyrzuty sumienia.

Następnego ranka wyraźnie zdenerwowany Jeremy zapukał do jej pokoju. Gdy go wpuściła, zamknął za sobą drzwi i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa, odkaszlnął i zaczął ponownie, tym razem z powodzeniem.

– Wczoraj wieczorem pan Pettigrew telegrafował do Londynu – oświadczył. – Innymi słowy, jego mocodawca jest właśnie tam, a nie w Ameryce, jak sądziłem. To chyba dobrze wróży, prawda? Gdyby faktycznie był bezwzględny i nieczuły, w ogóle nie obchodziłoby go, co o nim myślimy. A skoro nie chciał negocjować osobiście, to najwyraźniej zależy mu na dobrych relacjach, nie sądzisz?

– Może i tak. Oboje jednak wiemy, że to on pociąga za sznurki. Biedny pan Pettigrew jest tylko marionetką w jego rękach.

– Cóż, to i tak bez znaczenia, gdyż pan Pettigrew twierdzi, że nasz Amerykanin już do nas jedzie. Wczoraj wieczorem wsiadł do pociągu do Jorku, skąd dotrze tu dyliżansem.

– Co takiego? – Angela poczuła, jak strach chwyta ją boleśnie za żołądek. Wcale nie miała ochoty stawiać czoła temu bezwzględnemu człowiekowi.

– Pan Pettigrew wyjaśnił, że jego pracodawca pragnie osobiście przekonać nas do swojej sprawy.

– Innymi słowy, postanowił mnie nękać i dręczyć tak długo, aż się zgodzę! – Angela przyłożyła rękę do brzucha, jakby w ten sposób mogła zapanować nad emocjami. – Och, Jeremy, nie poradzę sobie! Nie każ mi spotykać się z tym człowiekiem.

– Zrozum, musimy to zrobić, nie mamy innego wyjścia. Naprawdę tego nie widzisz? Kto wie, może jeśli go zobaczysz, przekonasz się, że wcale nie jest taki zły… a może nawet go polubisz.

– Jeremy!

– Już dobrze, dobrze. Tak, raczej nie przypadnie ci do gustu, ale przynajmniej będziemy mogli sami z nim porozmawiać i wyłuszczyć swoje racje. Może się przekona, jak niedorzeczne są jego pomysły i od nich odstąpi. Na pewno nie chce mieć niechętnej żony.

– Nawet na niego nie spojrzę.

– Nie odstąpię cię ani na krok. Nie będzie tak źle.

Angela podejrzewała, że będzie koszmarnie, niemniej Jeremy miał rację. Nie mieli innego wyjścia. Ani myślała chować się w swoim pokoju jak przerażony królik w norze. Postanowiła, że już nigdy nie pozwoli się terroryzować żadnemu mężczyźnie.

Amerykanin zjawił się dopiero wieczorem, po kolacji. Pan Pettigrew długo na niego czekał przed domem, niecierpliwie spacerując i paląc cygaro za cygarem. Angela siedziała w salonie wraz z babką i Jeremym, zaś Laura, jej matka, zaraz po posiłku udała się do swojego pokoju, by poczytać.

W końcu na korytarzu rozległ się stukot kroków i po chwili do salonu wszedł pan Pettigrew. Miał lekko zarumienione policzki i sprawiał wrażenie nietypowo rozentuzjazmowanego.

– Oto jest! – oświadczył i odwrócił się w stronę drzwi.

W tym momencie w salonie zjawił się czarnowłosy mężczyzna. Rozejrzał się, po czym zamarł ze wzrokiem utkwionym w Angeli. Rozchyliła usta z wrażenia i przycisnęła drżącą dłoń do piersi. Musiała się pomylić…

– Pozwolę sobie przedstawić państwu mojego pracodawcę – przemówił Pettigrew z nieskrywaną dumą w głosie. – Przed państwem prezes przedsiębiorstwa Tremont, pan Cameron Monroe.

Angeli nagle zakręciło się w głowie. Zamknęła oczy i cicho osunęła się na podłogę.

Tytuł oryginału

Impulse

Pierwsze wydanie

Harlequin Mills & Boon Ltd, 1997

Redaktor serii

Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne

Dominik Osuch

Korekta

Lilianna Mieszczańska

© 1997 by Candace Camp

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-1797-2

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.