Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego - Piotr Chmielowski - ebook

Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego ebook

Chmielowski Piotr

0,0

Opis

Każdy wielki umysł nie zniża, lecz podnosi ku sobie wszystko, co ukocha. Poeta, w którym wulkany uczuć rozpalają wyobraźnię, z tym większą łatwością może gorętszymi barwami obrzucić wszystkie szczegóły swego życia, a zwłaszcza te chwile, w których dwoje serc zgodnie uderzyło. Kobieta wówczas ubiera się w szaty jego ducha i jak królowa wróżek tęczowymi jaśnieje kolorami. Po większej części dzieje się to bezwiednie, wypływając z konieczności organizmu umysłowego; stąd też, gdy nadzieje sięgające w niebo zostaną zawiedzione; gdy marzenia rozproszą się jak mgła poranna: poeci zawodzą namiętne skargi i jeszcze namiętniejsze przekleństwa z piersi swych wyrzucają. Serce się krwawi, własne opłakując złudzenia… Mickiewicz, którego duch rozjaśniony był całą potęgą myśli świadomej, chociaż w twórczości swojej ulegał bezwiednym nieraz bodźcom wewnętrznym, znał tę prawdę i jasno ją określał. To samo można powiedzieć o pozostałych dwóch wieszczach oraz ich kobietach, które miały wielki wpływ na to, co owi poeci przelali na papier.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 359

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Piotr Chmielowski

 

 

Kobiety Mickiewicza,

Słowackiego i Krasińskiego

 

ZARYS LITERACKI

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Tekst wg edycji z roku 1886. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-192-2 

 

 

 

Żonie swojéj

Maryi z Trzcińskich

to nowe wydanie pracy młodzieńczéj

poświęca

Autor.

Wprowadzenie

Puszczając w świat drugie wydanie studyum mojego nad postaciami niewieściemi w utworach trzech największych mistrzów poezyi naszéj, winienem czytelnikom słówko objaśnienia.

Kiedy praca moja po raz pierwszy szła do druku (r. 1872/73), agitowała się wówczas bardzo gorąco sprawa tak zwanéj emancypacyi kobiet; możnaby nawet powiedzieć, że doszła była wówczas kulminacyjnego swego punktu – w teoryi; późniéj bowiem zajęto się nie tyle prawami kobiety, ile praktycznemi zagadnieniami, dotyczącemi jéj wykształcenia i zarobkowania. Stąd studyum moje musiało oczywiście odbić w sobie nastrój chwili; stąd taki w niém nacisk na dodatnie charaktery i na ich znaczenie w życiu społeczném. Obok téj barwy wszakże publicystycznéj starałem się już i wówczas nadać memu dziełku koloryt psychologiczno-estetyczny nie w znaczeniu rozpraw i roztrząsań, ale w uchwyceniu jak najwierniejszém rysów, któremi poeci kreślili swe postacie, i w ich skupioném odtworzeniu.

Z takiego charakteru pracy wynikło, że w drugiém wydaniu niektóre myśli i zdania, z rozprawami chwili ściśle związane, musiałem opuścić, ale całości t. j. układu i sposobu przedstawienia rzeczy zmieniać nie potrzebowałem, gdyż nie znalazłem tu i obecnie, po latach siedmiu, niezgodności z samemi pomysłami poetów, których komentowałem. Natomiast okazała się potrzeba dopełnień mianowicie w dziale charakterystyki uczuć wieszczów naszych. Ogłoszono w tym czasie nowe i ciekawe dokumenta, które nie zmieniają wprawdzie z gruntu dawniejszych moich na naturę uczuciowości u poetów naszych poglądu, ale go pod wielu względami rozszerzają i niekiedy modyfikują.

Co do wybranych do rozbioru postaci, to jakkolwiek wiem dobrze, iż możnaby znacznie ich liczbę powiększyć, gdyby się drobiazgowo nad kreacyami poetyckiemi zastanawiało; nie chciałem jednak wchodzić w zbyt wielkie szczegóły i dodałem do poprzednio już zarysowanych jednę tylko postać, postać Wdowy z Balladyny Słowackiego. Zwrócił na nią uwagę pan Adam Bełcikowski w swojém studyum nad Balladyną, ślicznie ją scharakteryzował i przemówił do mego przekonania, że panteon postaci kobiecych Słowackiego wzbogacić należy jedną z najudatniejszych jego kreacyj.

To są najważniejsze zmiany, jakie czytelnicy znajdą w obecném wydaniu; pomniejsze miały na celu usunięcie omyłek faktycznych albo nieścisłości wyrażeń.

Piotr Chmielowski.

Warszawa, 5 lipca 1880 r.

I w tém trzeciém wydaniu ogólny układ zarysu zmianie żadnéj nie uległ. Tekst tylko przejrzałem starannie i wprowadziłem sprostowania lub dopełnienia, wywołane świeżo ogłoszonemi materyałami. Szczególniéj w tém, co mówię o Mickiewiczu i Krasińskim, znajdą czytelnicy dość znaczne różnice od wydania drugiego. Oprócz zmian w szczegółach życiorysowych, należy tu wymienić wprowadzenie kilku postaci, dawniéj nieuwzględnionych. Żywila, Córka Tuhana, Karolina przybyły do działu poświęconego kreacyom Mickiewicza; Czarna pani powiększyła szczupłą liczbę kobiet Krasińskiego.

O poprawność wyrażeń i ścisłość informacyj starałem się jak najusilniéj.

Piotr Chmielowski.

Warszawa, 23 kwietnia 1886 r.

Kobieta w rzeczywistości i w poezyi.

Po raz-to trzeci w XIX wieku kobiety nasze i same głos podniosły w sprawie współudziału swego w życiu społeczném i stały się przedmiotem bardzo licznych, bardzo ożywionych a niekiedy i bardzo namiętnych dyskusyj. Każde z tych wystąpień miało swoje charakterystyczne oznaki i każde starało się posunąć choćby o krok tylko naprzód, zarówno kwestyą usposobień i uzdolnień kobiecych, jak i kwestyą praktycznego ich zastosowania w dziedzinie robót i prac ogółu.

Z początku, w chwili najżywszwéj i najrozleglejszéj działalności Klementyny Tańskiej, kobiety nie chcąc się bynajmniéj wychylać poza obręb domowego ogniska, starały się jedynie pozyskać możność i prawo systematycznego kształcenia się wedle skali jak najskromniejszéj, byleby tylko umiały i zdołały kierować rozumnie pierwszemi krokami dzieci, których były naturalnemi wychowawczyniami.

Potém w chwili rozbudzenia się namiętniejszych i szerszych pragnień, w chwili, gdy Entuzyastki z Narcyzą Żmichowską na czele rozumować i pisać zaczęły, żądały one najprzód podniesienia skali swego wykształcenia, by mogły narówni z silniejszą a brzydszą połową rodu ludzkiego pojmować wszechświat, odczuwać jego piękności, rozkoszować się tém, co praca duchowa ludziom zapewnić może; – a powtóre domagały się pewnych swobód towarzyskich jako panny, pewnéj opieki społecznéj jako żony.

Nareszcie, gdy w najnowszych już czasach podniesiono napowrót sprawę kobiecą, okazała się potrzeba dopełnienia żądań powyższych jednym z najważniejszych postulatów – postulatem rozszerzenia zakresu pracy kobiecéj. Po roku zwłaszcza 1864 nietylko spostrzeżono, (bo spostrzeżenie takie łatwem było do zrobienia i dawniéj), ale – co ważniejsza – odczuto konieczność, konieczność nieodbitą, żeby kobieta mogła samoistnie na utrzymanie swe zapracować, nie potrzebując się oglądać na pomoc ramienia męskiego. Teraz więc połączyły się razem wszystkie wymagania dawniejszych rzeczniczek emancypacyi czy równouprawnienia; i w głosach tak kobiecych jak męskich (Anastazya Dzieduszycka, Józefa Dobieszewska, Eliza Orzeszkowa, Edward Prądzyński, Aleksander Świętochowski) wymowny wyraz znalazły. A ponieważ teraz postawiono kwestyą prawdziwie na sztychu, mówiąc o samoistności kobiet, trzeba było wejść głęboko w rozsnucie i rozwikłanie wielu nastręczających się zagadnień, które natury umysłu kobiet, ich charakteru i uzdolnienia do takich czy innych rodzajów pracy dotyczą. Pod tym względem siły miejscowe nie mogły wystarczyć w zupełności; trzeba się było zwrócić do narodów praktycznych po radę w przedmiocie pracy kobiecéj, a do „narodu myślicieli” po radę w przedmiocie psychicznego stanu niewiast: przekładano więc dzieła Wirginii Penny, Jana Stuarta Milla, Leroy-Beaulieu, Edwarda Reicha, pisano dużo artykułów celem objaśnienia i roztrząśnięcia pytań psychologicznych, z przedmiotem dyskusji związanych, spierano się o duszę kobiety i polemizowano nieraz bardzo ostro.

Ani myślę twierdzić, jakoby już przedmiot sporu został dokładnie zbadany; sądzę nawet, że dopiero wraz z istotnym wejściem kobiet na pole pracy produkcyjnéj i samoistnéj nastręczy się możność spostrzeżeń pouczających, doświadczeń mniéj-więcéj ścisłych, które sprawę umysłowości kobiecej rozwikłają i rozjaśnią. Zdaje mi się jednak, że dla osiągnięcia celu, który sobie w tym wstępnym rozdziale zamierzyłem, nie potrzeba się zapuszczać w subtelne kwestye fizyologiczno-psychologiczne, że nie potrzeba wyczekiwać przyszłych ściślejszych badań, które mogą niejednę szczegółową uwagę sprostować, ale rysów ogólnych, jakiemi dzisiejsza nauka kreśli obraz kobiety rzeczywistéj, zmienić już nie potrafią. A o takie właśnie rysy najogólniejsze chodzić nam może w zestawieniu natury kobiety, jaką jest w rzeczywistości i jaką ją przedstawiła poezya nowa, zwłaszcza romantyczna. W zarysie kobiety zarówno rzeczywistéj jak i poetyckiéj mam oczywiście na uwadze nie tyle różnice i odcienie uwydatniające się w jednostkach, a tak ważne i wpływowe w sądach ogółu o naturze niewieściéj, ile raczéj te podobieństwa rodzajowe, jakie wśród najróżnorodniejszych nawet temperamentów, uzdolnień i charakterów zawsze i stale dostrzegać się dają.

Kobieta jako człowiek ma lub mieć może te same myśli, te same uczucia, te same popędy, co i mężczyzna – jeżeli oczywiście w tych samych rozwija się warunkach. Od poważnéj i świętéj matrony, co okiem pełnem spokoju wodzi po dorastającém pokoleniu; do bezwstydnéj ulicznicy, co kłamanym uśmiechem wabi do siebie przechodniów – idzie skala wzniesień i upadków moralnych, uczuć szlachetnych i nikczemnych, pomysłów wielkich i drobnych kaprysów; skala odpowiadająca w zupełności umysłowemu i moralnemu szczeblowaniu u mężczyzn. Jeżeli wielu już powiedziało, że kobieta jest sfinksem, zagadką, tajemnicą; to zdanie podobne należy postawić na równi z tém, które mówi, że serce ludzkie jest niezgłębioną przepaścią. Przyczyna ich powstania jedna: dotąd więcéj się zachwycano lub przeklinano, a mniéj zastanawiano; więcéj powtarzano na wiarę cudzą, mniéj ufano własnéj samodzielności.

Zachwyt czy przekleństwo nie jest rzeczą złą; rozbudza duszę, podnosi ją na wyżyny; ale – przeszkadza jasno myśleć, ściśle rozumować. Kobieta nie jest czémś fenomenalném, coby się spotykało raz na wieków dziesiątki. Przypatrujemy się jéj codzień, co godzina, rozmawiamy z nią, kochamy ją, nienawidzimy lub jesteśmy względem niéj obojętni. Czasami (inni twierdzą, że po większéj części) nie rozumiemy jéj; w znacznéj liczbie wypadków dlatego, że sami siebie dobrze nie znamy; w niektórych dlatego, że nas miłość własna zaślepia; w innych wreszcie dlatego, że nas zwodzi forma objawów jéj duszy. Dwie pierwsze przyczyny pomijamy; są one zbyt rozległe i zbyt powszechne, ażeby w krótkich słowach naturę ich dokładnie określić można; trzecia natomiast wiąże się ściśle z przedmiotem obecnego studyum – musimy się więc w niéj rozejrzeć.

W zwykłym trybie życia niepodobna nam inaczéj zbadać głębi duchowéj człowieka, jak obserwując zewnętrzne jego objawy w giestach i w mowie. Nie możemy jego serca i głowy jak rękawiczki na obie strony wywrócić. Forma objawów warunkuje się wychowaniem. Inaczéj wyraża się dziki, inaczéj wykształcony. Dotąd różnica w wychowaniu mężczyzny i kobiety była przepaścista; nic więc dziwnego, że forma objawiania ich uczuć i myśli jest bardzo różna. Co więcéj utrzymuję, że cała różnica (nie mówiąc na teraz o względach fizyologicznych) wewnętrznéj ich istoty na téj właśnie różnicy formy polega. Złudzeni pozorem, bierzemy kształty zewnętrzne za treść najistotniejszą. Pomaga w tém sama natura rzeczy. Forma raz przybrana, zamieniona w przyzwyczajenie, w nałóg, wpływa na treść objawów, zaprowadzając w niéj modyfikacye, których źródła szukać wypada nie w głębi duszy, ale pozewnątrz niéj. Tworzy się w ten sposób siatka nader misternie spleciona, w któréj nasz umysł się gubi, nie mogąc pojedynczych jej oczek rozwikłać. Rozwikłać jednakże można, trzeba się tylko zastanawiać i mieć cierpliwość. Dla wyjaśnienia rzeczy weźmy najprostszy, codzienny przykład. Miłość uczuwa zarówno mężczyzna jak i kobieta. Odmienne atoli wychowanie przyzwyczaiło ich do odmiennego jéj objawiania. Mężczyzna mówi o swém uczuciu śmiało, wyznaje je pierwszy, rozrządza niejako i panuje nad sercem ukochanéj; objawy u niego nie są dwuznaczne. Przeciwnie kobieta. Jeżeli kocha, nie może naturalnie stłumić słodkiego porywu do tego stopnia, ażeby żadnym nie zdradzić się znakiem. To téż musi wybierać takie, któreby można sobie rozmaicie tłómaczyć. Rumieniec i bladość – jakby u rośliny – oto podwójne okna, przez które dusza kobiety wygląda. Rumieniec przecież zmęczeniem, bladość przestrachem da się nader wygodnie wyjaśnić, nie potrzebując się kompromitować wyznaniem miłości. Możnaby stąd zawnioskować, że kobieta wstydzi się własnego swego serca, kiedy do jego popędów przyznać się otwarcie nie pragnie. Znane są nieporozumienia kochanków z powodu téj dwulicowości w zewnętrznéj uczuć formie. Wiadomo, że to fałsz. Brak śmiałości, brak inicyatywy jest skutkiem cieplarnianego wychowania kobiety a nie – jéj wewnętrznej natury. Wmawiając w nią od dzieciństwa, że jest istotą słabą, niezdolną samoistnie ruszyć krokiem, potrzebującą nieustannéj opieki i nadzoru, łatwo wreszcie przemienić ją w piękną – roślinę.

Takich fałszów psychicznych jest mnóstwo; One są powodem, że kobietę uważają za kobietę tylko, a nie za człowieka. Stąd to pochodzą owe zawzięte krzyki, chcące powstrzymać rozwój równouprawnienia. Jeżeli zaś przyjmiemy za prawdę to, co powyżéj o naturze kobiecéj powiedziałem, możemy być pewni, że ze zmianą wychowania, zniknie ta przepaść, która odgranicza jedne połowę rodu ludzkiego od drugiéj, z tem tylko zastrzeżeniem, że wtedy fizyologiczne różnice muszą otrzymać głos przeważny w sprawie zajęć kobiety, a ściśle z temi różnicami złączone usposobienia duchowe wyznaczą jéj właściwy obręb i stopień wykształcenia. W ich zakresie ona do wszystkiego jest zdolna i wszystkiém być może. Wiele przykładów z dzisiejszego i historycznego życia potwierdza ten pogląd. W każdym zaś razie, mamy prawo uważania kobiety za istotę wszechstronną...

Poezya przedstawia ją ułamkowo. Dla niéj kobieta jest sercem tylko. Namiętność, ożywiająca poetę, przenosi się na przedmioty jego obrazowania. Oświetlona wybuchem wulkanu, niekiedy obryzgana jego lawą, kobieta olbrzymieje: jest anielicą albo jędzą, Dyaną albo Eumenidą.

Wyrazistość jest koniecznym warunkiem powodzenia poezyi. Zdanie to zamieniło się w pewnik estetyczny. Słowo mniéj przyjazne staje się tu ukąszeniem żmii, uśmiech zwykły, pospolity – promieniem słońca, roznoszącym światło po całym wszechświecie... Mówić obojętnie niepodobna; trzeba grzmieć piorunami albo szeptać ciszéj od szmeru lilii, gdy głowę swą ku ziemi skłania. Chcąc zrozumieć poetę, musimy oddychać całą piersią, kochać jego miłością chociażby najszaleńszą, krwawić się jego bólami, rozpaczać całą słabością swéj duszy, dobywać z serca zarówno skarby uczuć najszlachetniejszych jak i najbardziéj wstrętnych, byle tylko dorównać téj skali natężenia umysłowego, jakiéj się od nas piewca domaga...

Kobieta jest punktem środkowym poezyi nowożytnéj. Bez kobiety poezya stałaby się bladą jak suchotnica; niktby się o nią nie troszczył. Odgrywając tak ważną rolę, musi się kobieta przedewszystkiém dostroić do kamertonu wymagań poetycznych. Przez łzy rozpatrywana jest Ofelią ze zwiędłemi kwiaty na głowie; przez różowy pryzmat miłości – Juliettą żegnającą kochanka przy śpiewie słowika; przez powiększające szkło ambicyi – lady Macbeth z ręką skrwawioną, na któréj czerwona plama wiecznie pozostanie... Czy w sercu kobiety drgają spółcześnie rozmaite struny uczuć, czy w głowie jéj są inne kombinacye myśli oprócz tych, które się do przedmiotu jedynego wyłącznego ukochania odnoszą – nie pytajmy; – dla niéj wszystkiem jest świat, zakreślony wzrokiem ukochanego; w nim żyje, w nim kocha, w nim nienawidzi.

Poezya bierze kobietę nie w zwyczajnych warunkach życia, lecz albo w chwili roślinnie niewinnego rozkwitu, albo téż w chwili namiętnego szału. Odrazu stawia ją na wierzchołkowych punktach: kończącéj się wegietacyi lub rozwiniętego życia. Przejścia są tu rzeczą małoważną. Kobieta jest wielką, kiedy rozkoszuje się pączkiem pierwszego żywiéj rozbudzonego w niéj uczucia – bo wtedy kłębek życia się rozsnuwa; i kiedy zawiedziona przeklina i siebie i świat i ukochanego – bo wtedy jest najwymowniejszą, wtedy nabiera głosu człowieka. Powabny jest również smutek dumający pod drzew cieniami przy blasku księżyca; – ale nie przejmuje nas zachwytem: jesteśmy melancholiczni, szyderscy lub obojętni. Kobieta wówczas jest echem tylko słów i myśli ukochanego – o samoistności mówić niepodobna.

Dusza w tym kierunku rozbudzona nie może stawiać odmiennych ideałów. W poezyi są sny złote, przejmujące rozkoszą; ale – niepochwytne. Gonimy je okiem, sięgamy dłonią, przywołujemy sercem – napróżno! Marzymy więc daléj.

Kobieta jest służebnicą, żebraczką miłości, jak ktoś powiedział. Gdy kto jéj uczucia podepce, – kamienieje. Odtąd świat przestaje istnieć dla niéj: albo myśli swe w szalonym śmiechu zamyka, albo grób sobie kopie za życia. Dopóki jeszcze nie utraci zupełnie nadziei, może się stać nikczemną – ale tylko w miłości. Nic ją nie obchodzi godność własna, gadanina ludzi obojętnych, napomnienia spowiednika, łzy matki, rady przyjaciółek. Heloiza idzie do klasztoru, kiedy jéj Abelard rozkaże. Wszystko przebaczy, nawet swoje upodlenie; o wszystkiém zapomni – oprócz o swojém uczuciu. Ono nigdy nie maleje; znika tylko wraz z jéj życiem. We wszystkiém, co mówi, jest natchnienie, we wszystkiém, co czuje, jest potęga. Czyny tylko nie od niéj zależą. Ona jest cieniem ukochanego; jako cień, nie może mieć ruchów dowolnych... Razem z nim skacze w przepaść lub wznosi się na wyżyny; szanuje lub pogardza, zawisa na chmurach idealizmu lub tonie w kałuży zmysłowości.

Wola jej pozostaje zawsze w stanie zarodkowym. Kieruje nią ten, komu się odda. Sama dla siebie sławy nie pragnie, o zaszczyty się nie ubiega; chce być królową tylko jednego małego kraiku – serca. Ubiega się natomiast o kochanka, który jakimkolwiek sposobem stał się znakomitym: kocha oczywiście – trudno nawet czego innego wymagać – natury poetyczne; rozkoszuje się w wierszach, dla niéj pisanych...

Albo – inny obraz. Kobieta cierpi. Cierpienie, męczeństwo jest jej heroizmem. Jedyną jéj bronią są łzy. Niekiedy nawet nie płacze. Smutna, zrezygnowana, staje się ofiarą – bez jęku, bez narzekania. Posągowo biała przesuwa się po ziemi jak zjawisko pozaświatowe. Oczy jéj mgłą zasłonięte; w duszy – spokój grobowy. Kobieta umie się poświęcić. Walki, jakie z sobą stacza, po większéj części są dla nas niewidzialne: kryją się w sanktuaryum jéj serca; na jaw wychodzi już fakt spełniony. Przedstawia się to w sposób bardzo tajemniczy, stokrotnie potęgujący wrażenie. Kobieta chwyta się za serce i pada martwa. Jakaż nas boleść przejmuje na widok tragiedyi bez słów!..

Jeszcze inny obraz. Kobieta została znieważoną w najświętszych uczuciach swoich. Rzuca się wtedy jak pantera (wyrażenie zwykłe w takich razach), chcąc rozszarpać nikczemnika. Sztyletem ze stali lub, co częściéj, sztyletem słowa mści się zniewagi; piorunowém spojrzeniem przybija do ziemi... Nic jéj wtedy nie powstrzyma – przemieniła się w zemstę. Nieubłagana, nieulękła, z rozwianym włosem, targa pęta zwykłéj nieśmiałości, trucizną zaprawia swoje wyrazy, uśmiechem pogardy krzywi swe usta, dokąd wszystkie uczucia się zbiegły, – jest wymowniejszą od najsławniejszych oratorów, wzmiankowanych przez dzieje... Ani jeden odcień namiętności, ani jedno drgnienie serca nie przejdzie napróżno: kobieta je pochwyci i wypowie. Dopóki milczała, łatwo było mniemać, że przebaczy; kiedy myśl swą a raczéj uczucie zaczęła objawiać, trzeba się nawet ze sprawiedliwością pożegnać...

Możnaby przytoczyć jeszcze kilkanaście lub kilkadziesiąt podobnych przykładów, podobnych mianowicie w tém, że główną ich cechą byłaby najzupełniejsza przewaga namiętności we wszystkich słowach, poglądach i sposobach postępowania.

Rzecz naturalna, że poezya, cała przejęta uczuciem, musi bardzo silnie oddziaływać na natury uczuciowe, a zatém głównie téż na kobiety. Przenikając do głębi ich duszy, potrafi poruszać struny najczulsze, wzbudzać w nich pewne wyobrażenia i pragnienia, któreby choć w części odpowiadały idealnym wizerunkom, odmalowanym przez poetów. W pewnych zwłaszcza epokach rozbudzonego życia, do którego wprowadzono nowe żywioły, wpływ ten objawia się w sposób bardzo wyraźny. Nastaje naśladownictwo ideałów poetycznych, posunięte do drobiazgów, nawet do śmieszności. Taką epokę stanowi romantyzm nietylko u nas, ale i w całéj Europie. Wówczas młodzież chciała przemienić rzeczywistość na poezyą: zaczynała reformę od siebie; nastrajała się do tonu opiewanych bohaterów i bohaterek, ubierała się fantastycznie, gorzała niewygasłą miłością do urojonych kochanek i t. p. [Szczegóły zob. u Blepońskiego: „Bigos hultajski” tom IV – u L. Siemieńskiego: „Religijność i mistyka w życiu i poezyach Adama Mickiewicza”, str. 16.]. Potém znów fakta, zebrane z życia rzeczywistego, stawały się tematem poetycznych utworów, nadając barwę prawdy – marzeniom... To wzajemne oddziaływanie życia na poezyą i poezyi na życie wytwarza naturalnie pewien stan umysłowy, w którym uwydatniają się dążenia danéj chwili. Niepodobna więc lekceważyć owych ideałów poetyckich; owszem należy sumiennie je analizować i wskazywać zarówno dobre strony, które powinny się stać pobudką do odpowiedniego odtwarzania ich w życiu; jak i ujemne, ażeby przed niemi społeczeństwo ochronić. W ten jedynie sposób może się rozwijać zdrowo każdy organizm społeczny, jeżeli nie chcemy, ażeby się rozrósł nad miarę w jednym kierunku, a wykoszlawił w innych.

Zbierając w jednę całość to, cośmy powiedzieli o stanowisku, jakie kobieta zajmuje lub może zająć w rzeczywistości, a jakie naznacza jéj powszechnie poezya, przychodzimy do następujących rezultatów:

Ogólne wrażenie, jakiego doznajemy przy odczytywaniu utworów poezyi, zwłaszcza romantycznéj, jest takie: Treść kobiety sprowadza się do serca: ono jest jedynym motorem, pobudzającym ją do życia umysłowomoralnego, jedynym sądem, wydającym ostateczne i niecofnione wyroki we wszelkich sprawach życiowych, jedynym przedmiotem, który o chwale lub hańbie kobiety stanowi. Poza sferą serca, kobieta staje się łupem prostaczéj prozy...

Czy na tém poezya poprzestać może, czy poprzestać powinna? Jeżeli poezya ma być artystyczném odbiciem rzeczywistości; jeżeli ma wchodzić w skład czynników życia społecznego – o czém zapewne nikt nie wątpi – to musi oczywiście dawać obraz całkowitéj działalności kobiety, wszystkich dążeń, wszystkich usiłowań, jakie ona przedsiębierze w celu zrównania się z mężczyzną... Uczucie samo, jakkolwiekbyśmy wielki wpływ mu przyznali, nie jest przecież w rzeczywistości całością natury niewieściéj – nie powinno nią być i w poezyi. Szerszy i wspanialszy obejmując zakres, poezya stanie się wszechstronniejszą i żywotniejszą: bo przyczyni się do wyrobienia odpowiednich postawionym ideałom charakterów w rzeczywistości i spełni tym sposobem najwznioślejsze swoje posłannictwo, które od samego początku zawsze jéj przyświecało.

Jakie stanowisko zajmują trzej najwięksi nasi poeci wobec kwestyj dopiero co poruszonych; jakie ideały kobiece sercem ich władały, zmuszając do wyrzeźbienia ich w czarodziejskiém słowie; o ile ideały te dzisiaj nam wystarczają: – oto pytania, które w obecnym komentarzu do znanych i czytanych poematów starałem się, jeżeli nie rozwiązać, to przynajmniéj – bliżéj określić.

Strona uczuciowa Mickiewicza.

Każdy umysł wielki nie zniża, lecz podnosi ku sobie wszystko, co ukocha. Poeta, w którym wulkany uczuć rozpalają wyobraźnię, z tém większą łatwością może gorętszemi barwami obrzucić wszystkie szczegóły swego życia, a zwłaszcza te chwile, w których dwoje serc zgodnie uderzyło. Kobieta wówczas ubiera się w szaty jego ducha i jak królowa wróżek tęczowemi jaśnieje kolory. Po większéj części dzieje się to bezwiednie, wypływając z konieczności organizmu umysłowego; stąd téż gdy nadzieje sięgające w niebo zostaną zawiedzione; gdy marzenia rozproszą się jak mgła poranna: poeci zawodzą namiętne skargi i jeszcze namiętniejsze przekleństwa z piersi swych wyrzucają. Serce się krwawi, własne opłakując złudzenia…

Mickiewicz, którego duch rozjaśniony był całą potęgą myśli świadoméj, chociaż w twórczości swojéj ulegał bezwiednym nieraz bodźcom wewnętrznym, znał tę prawdę i jasno ją określał. Zanurzony w marzeniach, których pierwszą przyczyną (jak sam wyznaje) były książki, „młodości niebo i tortury,” roznamiętniony pierwszém budzącém się uczuciem, szukał owej „boskiéj kochanki” –

Któréj na podsłonecznym nie bywało świecie,

Którą tylko na falach wyobraźnéj pianki

Wydęło tchnienie zapału,

A żądza w swoje własne przystroiła kwiecie...

Lecz choćby kto nie wiem jak był przekonany, że na ziemi nie znajdzie ucieleśnionego ideału, szukać go przecież nie przestanie. Potrzeba miłości jest tak potężna, że drwi sobie z przestróg zdrowego rozsądku, biegnąc w pogoń na oślep. Zapominamy o wszystkiém, pragniemy tylko zadowolnić własne swe serce, choćby świat nawet zburzyć przyszło; łudzimy się długo; mara znika – rozpaczamy...

Przeważającym pierwiastkiem w duszy naszego wieszcza było uczucie. Uczucie to okoliczności zewnętrzne w rozmaite kierowały strony. Epoka jego młodości przypada na czas reakcyi religijnéj i przeważnego panowania poezyi romantycznéj. Po wieku encyklopedystów i rewolucyi francuskiéj, kiedy starano się wszelkiemi sposobami wygubić przesądy, kiedy napadano na zepsucie kościoła i nieuctwo duchowieństwa, nastąpiło oddziaływanie w przeciwnym kierunku. Potępiano i wyklinano Woltera, Diderot‘a, Volney’a, wolnomularzów, obrzucając ich błotem, nazywając ich – wysłańcami szatana. O ile gwałtownie wyrażała się poprzednio przewaga rozumu, o tyle teraz, działając na serca, roznamiętniano uczucia.

Na szczeréj, pobożnéj Litwie, w zaściankowych zwłaszcza dworkach, niewiele zapewne słyszano o Wolterze i Encyklopedyi. W szkołach atoli ks. dominikanów musiał Mickiewicz posłyszeć pierwsze pioruny na materyalizm i wolnomyślność. Duch staréj pobożności wyniesiony z domu, wsparty ogólnym prądem ówczesnego nastroju umysłowego, działał silnie na wrażliwe jego serce. Wprawdzie na wsi „na wzgórku” czytywał „Russa” razem z ukochaną; ale mowa tu zapewne o „Nowéj Heloizie,” któréj głównym tematem jest obrona silnego, szalonego uczucia; – przeciwnego wierze nic tam się nie znajduje. W dzieciństwie ściśle przestrzegał postów, a gdy po raz pierwszy przyjechał do Wilna, ażeby zapisać się na studenta uniwersytetu, „zaszedł najprzód” (jak sam opowiadał Odyńcowi) „do Ostréj Bramy, a wspominając o matce i modląc się z płaczem, we łzach tych właśnie znalazł pociechę i jakby poczucie wewnętrzne, że go Najświętsza Matka przyjęła w opiekę”.

Niepodobna, ażeby w uniwersytecie wiara ta nie ostygła. Życie rozrzucone młodzieży, wpływ różnorodnie usposobionych kolegów, kierunek studyów naukowych, wszystko to oddziaływa, wszystko to rozwiewa, zobojętnia uczucia wykwitłe, jak kwiaty, w cieniu domowego zakątka. Ówczesne towarzystwa literacko-naukowe dosyć obojętnie względem religii się zachowywały, dbając tylko o podniesienie moralności i rozszerzenie światła. Na poparcie tego twierdzenia mamy świadectwo w scenie studenckiéj w III-éj części „Dziadów” – jak również w liście Odyńca do Lucyana Siemieńskiego. W każdym jednak razie wiara, jako skierowanie myśli ku Istocie najwyższéj, tajemniczéj, głęboko się wyryła w umyśle poety, témbardziéj, że z drugiéj strony uczuciowość wogóle podbudzona została panującą wówczas poezyą romantyczną.

Romantyzm pomiatał rozumem a zwłaszcza zdrowym rozsądkiem, który uważał za pachołka ludzi płaskich, niewiedzących, co to polot duszy. Serce było jego kościołem, trybunałem, ostateczną we wszystkiém wyrocznią. Kto popędom jego bezwarunkowo się nie poddawał, był „szkieletem człowieka, kamieniem”. Nauki obrywały skrzydła fantazyi, nie dozwalały rozwijać się przyrodzonemu gieniuszowi – zostawiano je mólom. Romantyzm łączył się chętnie z katolicyzmem, o ile ten nie tamował fantastycznego rozwoju myśli i o ile obrzędami swemi dając karm wyobraźni, mógł służyć za wyborne malownicze tło dla obrazów poetycznych.

Mickiewicz miał z początku zamiar uczęszczać na wydział matematyczny; lecz niebawem uczuł się nie w swoim żywiole wśród znaków algiebraicznych; – przeniósł się więc na wydział literacki. Nie od razu się tu zapoznał z literaturą romantyczną; pierwotnie musiał się łamać z suchemi regułami rutyny klasycznéj. Nie odpowiadały one oczywiście naturalnemu pociągowi poety, nie zadawalniały jego strony uczuciowéj; to téż z całym zapałem człowieka, który długo szukał jakiéjś prawdy żywotnéj, oddał się balladowaniu: uwierzył w duchy i upiory, w niezależność i bezwarunkowość wymagań serca, w zbyt szczupłe granice naukowego badania. Przeciwstawiając się kierunkowi fizyczno-matematycznemu, który Jan Śniadecki naówczas w uniwersytecie reprezentował i rozwijał, wystąpił wprost z oświadczeniem odmienném. Nie eksperyment, nie mikroskop, nie retorta; ale zespolenie się z przyrodą, z ludźmi, może odkryć wielkie prawdy:

Czucie i wiara silniéj mówi do mnie,

Niż mędrca szkiełko i oko...

Niezadowolnienie z prawd suchych, martwych, matematycznie wykreślonych, wypowiada poeta z siłą, z przesadą nawet, unosząc się w świat fantastyczny. „Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu” [porównaj słowa Goethego w Fauście: Das Wunder ist des Glaubens liebstes Kind.] – woła z zapałem do badacza, robiąc alluzyą do Śniadeckiego („Widzisz świat w proszku, w każdéj gwiazd iskierce...”). Jedyną zasadą, jedynym przewodnikiem po ciemnych zaułkach życia ma być uczucie: „Miéj serce i patrzaj w serce!” [Por. słowa Goethego w Fauście: Doch werdet ihr nie Herz zu Herzen schaffen, Wenn es euch nicht von Herzen geht]. W zapale robi porównanie śmiałe, choć może niezupełnie sprawiedliwe: „Jak wilk – powiada, zwracając się do ludzi zwykłych, prozaicznych – lub jak astronom patrzają na niebo...”

Uczuciowość pod wpływem romantyzmu przemienia się w sentymentalność, sentymentalność, którą Mickiewicz ironicznie przedstawił późniéj w Panu Tadeuszu (postać hrabiego i Telimeny). Stąd w początkowych utworach tyle płaczliwości i sielanki, że Mickiewicz w jednym szeregu zestawia trzy osobistości: pasterza, kochanka, poety; a opisując swój romans z Marylką, opowiada z całą prostotą, ale i z całą naiwnością młodzieniaszka, że z lasów przynosił jéj kwiateczki, jagody; a ona ze zdrojów, stojąc przy nim, „wywabiała wędką srebrnopiórego karpia, pstrąga z krasną cętką...”

Uczuciowość pod wpływem romantyzmu i wiary przemienia się w mistycyzm i zabobon. „Jednakowa nam gwiazda świeciła w powiciu” powiada poeta w IV-téj części Dziadów. Mickiewicz miewał liczne widzenia, silnie wierzył w przeczucia i przepowiednie, marzył o mistycznym dusz połączeniu:

Dwa serca pałające na dwu krańcach ziemi

Rozmawiają, jak gwiazdy promieńmi drżącemi...

Niepodobna więcéj nawet po mistyku wymagać. Tak było z samego początku – i tak się téż przy końcu życia przedstawił Mickiewicz. Pośredni atoli okres, w którym najznakomitszy powstał utwór (Pan Tadeusz), jest harmonijném połączeniem wiedzy i uczucia, rozumu i serca. Nie rozwijamy myśli téj bliżéj – gdyż jest ona kwestyą odrębną. Wracamy do dalszego określenia jego strony uczuciowéj.

Odciąwszy młodzieńcze wybujałości, które nigdy u Mickiewicza treści [kładę nacisk na treść, gdyż pod względem formy całe Dziady są obrazem wpływu romantyzmu i wiary] większych utworów nie stanowią, znajdziem w naszym poecie serce czułe ale nie chorobliwe, więcéj zamknięte w sobie aniżeli gadatliwe, raczéj dumne niż rozpaczające. Nie konwencyonalna blaga, nie latanie po obłokach, ale szczerość i prawda uczucia – oto najgłówniejsza charakterystyka umysłu Mickiewicza. Przychodził do ludzi z sercem otwartém; mówił, co myślał; – to téż srogo się nieraz zawodził. Ukochanéj swojéj egzotycznych kwiatów do skroni nie przypinał; wieńce jego proste i zwykłe – jak przyroda kraju naszego. Fałszu nie znosił; naciąganiem i przesadą się brzydził. Jeżeli kiedy zadaleko się zapuszczał, to polot ten w dobréj rozpoczynał wierze; serce gorące a spragnione piękna i prawdy nasuwało mu myśli wielkie, szlachetne zawsze, niekiedy tylko dziwaczne.

Nie lubił umieszczać uczuć swoich w dobrze zakorkowanych słoikach, jak lekarstwo w aptece; jeżeli kochał, kochał całą potęgą uczucia; jeżeli nienawidził – przeklinał lawą słów piekących jak rozpalone żelazo. Poddawał się uczuciu całkowicie, bez podziału: nie rozumiał i nie chciał rozumieć strategii kobiecéj, nakazującéj względy dla wszystkich, byle tylko miły spokój zachować. Nie znał półsłówek; nie zatruwał niemi życia ani sobie ani innym. Potężny w miłości, potężnym był w rozpaczy – duch jego przebiegał całą skalę uczucia.

Oto namiętny głos oburzenia na zwodniczość płci pięknéj, a zarazem głos niczém niezwalczonéj miłości:

Kobieto! puchu marny! ty wietrzna istoto!

Postaci twojéj zazdroszczą anieli,

A duszę gorszą masz, gorszą niżeli...

Przebóg! tak ciebie zaślepiło złoto

I honorów świecąca bańka wewnątrz pusta!

Bodaj!... Niech, czego dotkniesz, przeleje się w złoto,

Gdzie tylko zwrócisz serce i usta

Całuj, ściskaj zimne złoto!..

Ja, gdybym równie był panem wyboru

I najcudniejsza postać dziewicza,

Jakieéj Bóg dotąd nie pokazał wzoru,

Piękniejsza niźli aniołów oblicza,

Niźli sny moje, niźli poetów zmyślenia,

Niźli ty nawet... oddam ją za ciebie,

Za słodycz twego jednego spojrzenia!

Ach, i gdyby w posagu

Płynęło za nią wszystko złoto Tagu,

Gdyby królestwo w niebie:

Oddałbym ją za ciebie!

Najmniejszych względów nie zyska ode mnie,

Gdyby za tyle piękności i złota

Prosiła tylko, ażeby jéj luby

Poświęcił małą cząstkę żywota,

Którą dla ciebie całkiem poświęca daremnie;

Gdyby prosiła o rok, o pół roka,

Gdyby jedna z nią pieszczota,

Gdyby jedno mgnienie oka:

Nie chcę! nie! i na takie nie zezwolę śluby!.. – –

A ty – sercem oziębłém, obojętną twarzą

Wyrzekłaś słowo méj zguby!..

Uczucie poety, ponieważ jest głębokie i prawdziwe, objawia się nazewnątrz wstydliwością niemal dziewiczą:

Ach! ja tak ją na martwym ubóstwiam obrazku,

Że nie śmiem licem skazić jéj bezbronnych ustek...

I gdy dobranoc daję przy księżyca blasku,

Albo jeśli w pokoju lampa leszcze płonie,

Nie śmiem rozkryć mych piersi, z szyi odpiąć chustek,

Nim jéj listkiem cyprysu oczu nie zasłonię.

Równocześnie atoli z tą wstydliwością łączy się u Mickiewicza silne poczucie dumy męskiéj, które nie pozwala mu na wzór wielu płaczliwych kochanków jęczeć tylko i wyrzekać, lecz wkłada mu w usta wyrazy energią brzemienne, zapowiadające, że lubo w poezyi uważa się kochanek za „cienik blady” swojéj ukochanéj, w rzeczywistości przecież potrafi przebyć przesilenie miłosne bez ostatecznego szwanku:

Stój, stój, żałośne pisklę! precz, wrzasku niewieści!

Będęż, jak dziecko szczęścia umierając szlochał?

Wszystko mi, wszystko niebiosa wydarły,

Lecz reszty dumy nie mogą odebrać!

Żywy, o nic przed nikim nie umiałem żebrać,

Żebrać litości nie będę, umarły...

Zapomnieć o ukochanéj nie może, bo pamięć pozostaje na rozkazy głucha; ale nie chce wydawać się zrozpaczonym. Stąd pochodzi prośba, którą Gustaw z IV części „Dziadów” zanosi do księdza, ażeby nie wyjawiał kochance rzeczywistego powodu jego samobójstwa, lecz wyszukał jakiś pozór, świadczący, że zawiedziony już o niéj nie myślał:

Słuchaj ty... Jeśli kiedy obaczy...

I jeśli ciebie zapyta,

Pewna nadludzka dziewica... kobiéta,

Z czego umarłem?... Nie mów, że z rozpaczy,

Powiedz, że byłem zawsze rumiany, wesoły,

Żem anim wspomniał nigdy o kochance,

Że sobie grałem w karty, piłem z przyjacioły...

Że ta pijatyka...tańce...

Że mi się w tańcu... ot... skręciła noga...

Z tego umarłem...

Z innego rozpatrując punktu, uczuciowość poety jest czysto-ludzka: nie błądzi on po zaczarowanych krainach mrocznego idealizmu, który zapomina zupełnie o ziemi; ale téż nie pozwala swym myślom tarzać się w kale cynizmu i brudów. Wie o tém, że organizm cielesny jest podstawą naszego bytu; nie gardzi więc szczegółowym opisem nietylko jego samego, lecz nawet pokrywającego go ubrania. Wzmianki te atoli idealizując, podnosi do sfer wyższych czy to pojedyńczym przymiotnikiem czy całą treścią utworu. Stąd wynikają takie zestawienia, jak: „twarz boska,” „piersi jak jabłuszka mleczne,” „śnieżne piersi,” „lice bielsze od mleka, z czarną rzęsą powieka,” „piersi twarde jak gruszki a tak małe ich nóżki, że za trzewik dziewczynie swawolnéj, często służy kwiat pewny, zwany trepkiem królewny, kwiat nie większy od lilii polnéj” – i t. p.

W rozwinięciu szczegółów i przebiegu miłości, obok rozkoszy czysto duchowych: rozmowy, wspomnienia, nie zapomina również o prawach, któremi nas ziemia do siebie przykuwa. Lubi wystawiać kochanków „zawsze samotnych, zawsze z sobą w parze,” wie, że można „z ustek różanych i z liców rumianych słodycze wysysać”...

„Dobranoc! obróć jeszcze raz na mnie oczęta,

Pozwól lica. – Dobranoc! Chcesz na sługi klasnąć?

Daj mi pierś ucałować! – Dobranoc! – zapięta...” –

woła do kochanki na pożegnanie. Wybornie scharakteryzowana ludzka natura i ludzkie uczucie! Nie jesteśmy aniołami; anielskiego téż idealizmu zachować nam niepodobna.

Uczucie zazdrości o lubą silnie w nim przemawia. Chce sam napawać się obecnością kochanki; nie cierpi wizyt, które przerywają chwile upojenia; pragnąłby się ich pozbyć na wszelki sposób:

Gdybym mógł, progi wilczą otoczyłbym jamą,

Stawiłbym lisie pastki, kolczate okowy,

A jeśli niedość bronią, uciecbym gotowy

Na tamten świat, – stygową zasłonić się tamą.

Zazdrość jego wchodzi w najdrobniejsze szczegóły; bo „drogo każda kupiona pieszczota, na wagę duszy, pokojem żywota”.

Idealizm, ów idealizm opiewany przez Petrarkę, niedbający o to, że jego ukochana jest już podżyłą kobietą, ma męża i cieszy się liczną konsolacyą, pragnący jedynie harmonii dusz, zgodności serc, wspomnień raz na rok lub na lat kilka; idealizm słowem chorobliwy, choć naturalny, powstaje naówczas, kiedy niema już żadnéj nadziei zostania szczęśliwym z kochanką, kiedy zgodzić się musimy na wszystko, co siła nieubłaganych okoliczności w ręce nam podaje. Jest to chwila, w któréj lecący w przepaść chwyta się za krzak cierni, nie bacząc, że dłoń sobie rozkrwawi, byle tylko unieść życie. Brak punktu wyjścia przystać nam każe nawet na najuciążliwsze warunki, chociaż w głębi serca zachowamy żal głęboki i to przekonanie, że miłość nasza dostała się w ręce skąpca. Wtedy nazywamy ciało „podłém;” przyznajemy, że nam nic nie obiecywano, nic nie przyrzekano, że sami sobie musimy winę przypisać; prosimy już tylko o wyznanie, że „Bóg poślubił nam duszę” kochanki; – ale pomimo to wszystko, pomimo wyrazów zewnętrznie zupełnie zadowolnionych, dusza nasza oburza się i woła:

Wierzaj, są oświadczenia nawet bez wyznania,

Są obowiązki, nawet bez obowiązania...

Idealizm więc ów u natur silnych, zdrowych, jest fazą tylko przejściową; nigdy on nie opanowywa duszy całkowicie, nie pochłania jéj działalności. Po przejściu téj fazy albo tępiejemy zupełnie, albo wracamy do warunków normalnych, albo téż stajemy się bajronistami. Mickiewicz po napisaniu IV-éj części „Dziadów,” w któréj ów idealizm dochodzi swego apogeum, skierował swą czynność ku rzeczom realniejszym, mającym za przedmiot nie jednostkowe, ale ogólne znaczenie („Konrad Wallenrod,” „III część Dziadów,” „Pan Tadeusz”).

Tu występuje nanowo owo czysto-ludzkie uczucie w połączeniu i w pokrzyżowaniu z ogólnemi sprawami kraju. [Po bliższe szczegóły odsyłam do następnego rozbioru pojedyńczych postaci.].

Jeżeli więc weźmiemy na uwagę wpływ czynników takich jak religia i romantyczność, które na czas pewien zmieniły i nieco chorobliwą uczyniły naturę uczuć Mickiewicza; jeżeli uwzględnimy idealizm, najzupełniéj zgodny z przyrodzonym rozwojem naszych namiętności, w takim duchu, w jakim go powyżéj przedstawiłem, – to zgodzić się musimy, że największy wieszcz nasz był realistą i to realistą prawdziwym w przedstawianiu tych poruszeń, jakie sercem ludzkéem miotają. Uzasadniając moje twierdzenie, przytoczyłem dowody i w dalszym ciągu pracy niejeden jeszcze się wykaże. A co się tyczy przekonania, czy mroczny, niewiedzący o sobie idealizm, lepszym jest od zdrowego, naturalnego realizmu, który traktuje wszystkich nie jak aniołów ani jak szatanów, ale jako ludzi: – odzywam się do tych, którzy miłują ludzkość taką, jaką jest, a pragnąc polepszenia, szukają środków zaradczych jedynie na ziemi – i zapytuję ich o wielkość poety, którego kochają i rozumieją...

Przypatrzmy się teraz tym postaciom kobiecym, które poeta przed oczyma naszemi przesuwa; zapytajmy o zagadkę ich ducha; zobaczmy, jak kochają, smucą się i rozpaczają; a aureola przeszłości, otaczająca promienne ich głowy, niech nam będzie miłą, najdroższą choćby pamiątką, którą przez życie całe zachowujemy; niech nam atoli nie przeszkadza w sprawiedliwéj ocenie tego, co wieszcze podają. Czcijmy i szanujmy; ale nie bądźmy bałwochwalcami...

I. Maryla.

Lepsza w kwietniu jedna chwilka,

Niż w jesieni całe grudnie...

Wielcy ludzie mają ten przywiléj czy téż tę niekorzyść, że każdy uważa się za uprawnionego do badania gruntu ich głowy i serca; że każdy radby wiedzieć, jakie pierwiastki złożyły się na utworzenie tego gienijuszu, który podziwiamy. Mówimy tu o miłości. O zagranicznych pisarzach mamy pod tym względem całe foliały, o największym naszym poecie – ledwie kilka kartek.

Jak wszyscy nasi i nie nasi poeci, Mickiewicz był bardzo wrażliwy na urok piękna niewieściego; znamy kilka postaci, ku którym serce jego zabiło przyśpieszonym tętnem, ale najpierwszą i na twórczość poetycką najbardziéj wpływową była niewątpliwie ta, co natchnęła poetę przepysznemi obrazami zawiedzionéj, cierpiącéj miłości w Dziadach.

Jeden z uniwersyteckich kolegów Mickiewicza, Tomasz Zan, wielki wielbiciel płci pięknéj, ku czci której „promionki” swego ducha w najróżnorodniejsze rymy zestrzeliwał, bawił poprzednich wakacyj u przyjaciela swego Michała Wereszczaki w Tuhanowiczach. Jest to wieś w powiecie nowogródzkim, na południe od Nowogródka, w pobliżu Płużyn i jeziora Świteź. Zan zachwycał się bezwątpienia i pięknością jeziora, ale więcéj jeszcze pięknością siostry swego przyjaciela Maryi, którą przezwał, ówczesnym zwyczajem zdrabniania imion, na wzór sielankowych poetów, Marylą. Pisał on mnóstwo wierszy do niéj i o niéj, jako o istocie arcy-poetyckiéj i opowiadał cuda o téj Świteziance. Otóż jadąc do Tuhanowicz na wakacye w r. 1818 namówił i Mickiewicza, ażeby także odwiedził spólnego kolegę i przyjaciela, Michała Wereszczakę. Nasz Adam nie był w owéj porze tak posępny i melancholiczny, jak go sobie czytelnicy Dziadów zwykli wyobrażać; owszem lubił być wesołym, kiedy się znajdował ze swojemi, mianowicie z Zanem, Czeczottem, Malewskim, i „dziwnie przyjemnym” był natenczas. Jego piękna twarz, koralowe usta, namiętne oczy, gęsty hebanowy włos, miły dźwięk mowy, pewność siebie bez zarozumiałości i niepospolita bystrość czyniły tego 20-letniego młodzieńca nader miłym towarzyszem wogóle a témbardziéj na wsi. Do Tuhanowicz przyjechali Zan i Mickiewicz nad wieczorem w sobotę, a więc w dzień Maryi. Gospodarzy w domu nie było; wyszli bowiem na gospodarską przechadzkę w pole. Zan chciał tymczasem pokazać koledze dom i swój dawny pokoik, w którym mieszkał za pierwszą bytnością. Tu ich zajął widok, którego się nie spodziewali. Na poręczach dwu krzeseł, ustawionych w środku pokoju, leżała deska do prasowania; na niéj stos kołnierzyków, chusteczek kobiecych i szeroka różowa szarfa; wyprasowana zaś już i wyświeżona na niedzielę biała sukienka wisiała u drzwi na zawiasie. W pokoiku nie było nikogo, gdyż prasująca dziewczyna dopiero co poszła właśnie po nową duszę do żelazka... Zan utrzymywał nie na żarty, że Adam, nim obaczył Marylę, którą wracającą z przechadzki na pół drogi wkrótce spotkali, już się naprzód w jéj sukience zakochał... Jak silne wrażenie wywarł na 20-letnim studencie ten prosty i tak zwyczajny widok, wiedzą czytelnicy Pana Tadeusza zaraz z początku księgi pierwszéj tego arcydzieła.

Maryla, będąca o rok tylko młodszą od Adama, już wtedy miała konkurenta w osobie Wawrzyńca Puttkamera [dotychczas, opierając się na opowiadaniach Odyńca, utrzymywano powszechnie, iż Maryla była wówczas już zaręczoną; dopiero w końcu r. 1885 syn Maryli, Stanisław hr. Puttkamer, zaprzeczył temu stanowczo w liście do p. W. Bełzy, autora szkicu p. n. „Maryla i jéj stosunek do Mickiewicza” (Lwów, 1885)], zamożnego obywatela z Lidzkiego. Nie należy go sobie wyobrażać wedle niektórych ustępów w Dziadach jako starego bogacza, jako jaśnie pana, który najsłodsze uczucia kochanków goryczą i rozpaczą zatruwał. Jak świadczą znający go zblizka, Lorens (tak go w poufałém gronie nazywano) nietylko z powierzchownéj urody i wewnętrznego nastroju ducha, ale nawet z całego przebiegu i okoliczności życia, był „najpoetyczniejszym typem naszego szlacheckiego młodzieńca, co przecież w niczém, pod względem moralnym, tak w rodzinnych jak w społecznych stosunkach, nie ubliżało dojrzalszemu typowi obywatela-męża”. Miał on wówczas lat 24 skończonych.

Nietylko zatém ze względu na „dobrą partyą”, ale także zapewne i ze szczerego przywiązania, Marya Wereszczakówna mogła skłaniać swe serce ku Puttkamerowi. Ale wiadomo, jak u nas panny na wydaniu lubią korzystać z czasu, który im do zamążpójścia zostaje, jak lubią rozmarzyć się trochę, zanim przejdą do prozy życiowéj. Maryla żyła w chwili, gdy nawet i do skromnych dworków szlacheckich zachodziły odgłosy usposobienia sentymentalnego, które wśród wyższych klas towarzyskich panowało. Mając serce miękkie i wrażliwe, czytaniem sielankowych wierszy roztkliwione, rada była zapewne spożytkować czas swojéj wolności dziewiczéj na zamianę spojrzeń i słów z poetycznym studentem, ani myśląc oczywiście, żeby to mogło ją do czegokolwiek obowiązywać. Pozostałe dwa urywki listów Maryli do Adama świadczą, że była-to kobieta wychowana w okresie sentymentalności, przywykła używać wyrazów cudzoziemskich i wyrażeń francuskich, ceniąca w utworach poetów czułostkowość przedewszystkiém. Oto jeden urywek, który wybornie pod tym względem jéj usposobienie maluje: „Ponieważ pan przedsiębierzesz tłómaczyć nanowo Wertera; chciejże poprawić w tém dziele wady Getego, który zepsuł złém zakończeniem najpiękniejszy romans. Nadaj więcéj sentymentalności Werterowi, aby ten zakładał swe szczęście w uczuciach serca i był najszczęśliwszym z ludzi, chociaż nie zdawał się nim być w oczach świata. Ja zgadzam się z panem, iż nieszczęścia niektóre są szczęściem, lecz nie dla wszystkich, bo nie każdy jest tego sposobu myślenia, co my”. Szczegółów dokładniejszych i perypetyj miłosnych nie znamy. Wiemy tylko, że Puttkamer otwarcie zapytał swego rywala, czy myśli starać się o rękę Maryi, że poeta usunął się dobrowolnie, że ślub Maryli z Puttkamerem odbył się 2 (14) lutego 1821 r. i że poeta pozostał z nowém małżeństwem w równie przyjaznych stosunkach, jak był poprzednio. Pierwsze widzenie się Adama z Marylą po jéj zamęściu nastąpiło podobno dopiero na wiosnę roku 1822 w Wilnie, gdzie poeta bawił wtedy za urlopem i zajmował się ogłoszeniem swoich ballad i romansów, rozgoryczając w sobie boleść zawiedzionéj miłości czytaniem poezyj namiętnych. W domu Puttkamerów bywał dość często razem z przyjaciołmi swemi Zanem lub Czeczottem. Wówczas-to zapewne zaproszony został przez młodą parę do odwiedzenia jéj na wsi, niedaleko Wilna, w Bolciennikach. Wybrał się tam na Zielone Świątki i przepędził czas jakiś. O tych odwiedzinach i wogóle o stosunku swoim do Maryli pisał w tym czasie do jednego z serdecznych towarzyszów: „Dziennik mojego życia i zatrudnień arcy-monotonny i krótki: śpię, a częściéj nie śpię, chodzę wiele, piszę wiersze i komentarze, a raczéj pisałem, bo teraz mnieéj coraz; czas schodził prędko; widziałem się kilka razy z Maryą, bawiłem z nią dwa tygodnie. Jéj widok i rozmowy najwięcéj mnie uspokajają. Co daléj będzie, nie wiem!” W liście zaś do Maryi, pisanym w czerwcu, niebawem po owéj w Bolciennikach bytności, stara się utrzymać ton swobodny: „Z listu Pani... dowiadujemy się, iż po naszym odjeździe Pani byłaś nieco chorą. Powtórzyliśmy z téj okoliczności litanią tylekroć śpiewaną w Bolciennikach, iż należałoby więcéj szanować zdrowie, drogie tylu osobom... Muszę wytłomaczyć się z nierzetelności, za którą tak prędko zostałem ukarany, nie poczuwając się do winy. Ballady moje dawno już byłyby w Bolciennikach, ale dziś ledwo uzyskałem bilet z cenzury. Posyłam tymczasem egzemplarz, jaki mi się nawinął, dla pana Wawrzyńca; inne zaś, przeznaczone dla Pani i dla Tuhanowicza, są jeszcze w oprawie; chyba więc za dni kilka pójdą w drogę. Spodziewam się, iż Panią jeszcze znajdę w Bolciennikach. Przepraszam jeszcze za nudy, których byłem przyczyną, niedobrze wybrawszy książkę do lektury. Dowiedziałem się teraz, iż tłomacz francuski Goethego, oprócz imion, nic w przekładzie nie zostawił; na niego więc spada wina. Tymczasem wdzięczen jestem za grzeczne: chacun son goût i, jeśli broszurkę moję (tj. ballady) tenże los co Goethego spotka, zamawiam sobie tęż samę ekskuzę... Życzę Pani dobrego zdrowia i wesołości”.

W wierszu „Do M...” pochodzącym z tych czasów, pocieszał się poeta tém przeświadczeniem, iż zawsze i wszędzie wspomnienie jego nie odstąpi ukochanéj:

Jak cień tém dłuższy, gdy padnie zdaleka,

Tém szerzéj koło żałobne roztoczy,

Tak moja postać, im daléj ucieka,

Tém grubszym kirem twą pamięć pomroczy.

Na każdém miejscu i o każdéj dobie,

Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił,

Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie,

Bom wszędzie cząstkę méj duszy zostawił.

W tém przekonaniu nie mylił się Adam. Marya i Puttkamer zachowali najprzyjaźniejsze dla niego uczucia, a ulubioną piosnkę białoruską, którą poeta i Maryla śpiewywali razem, zaczynającą się od wierszy:

Da czeres moj dwor, da czeres moj dwor

Da cieciera lacieła...

późniéj wygrywała Marya na fortepianie, sama dorobiwszy nuty, a mąż jéj pięknym swym głosem dalsze słowa piosenki wygłaszał:

Nie dau mnie Boh, nie dau mnie Boh,

Kaho ja chacieła!...

Sama kompozytorka nie brała bynajmniéj bardzo na seryo całéj melancholii tkwiącéj w pieśni i zawsze z tkliwością wielką była dla swego męża, który stał się jednym z najgorliwszych wielbicieli talentu Adama, broniąc go wobec Śniadeckich zarówno w Wilnie jak w Jaszunach, dopóki wszystkich przyjaciół i znajomych na wiarę swoję nie nawrócił.

Cierpienia jednak poety nie umniejszyły się przez to. Lat parę był w stanie nienormalnym; zdrowie mu nie służyło; próbował się rozerwać. W listach do przyjaciół odzywał się nieraz żartobliwie, ale były to próżne usiłowania; serce jego i cały stan duszy podobny był (wedle wyrażenia Zana) do lasu, w którym pożoga przeszła. I Marya również odczuła chwilowo silne skutki tego potężnego uczucia. Zan, który był pośrednikiem pomiędzy obojgiem i korespondencyą im ułatwiał, pisze do przyjaciół na początku r. 1823, kiedy się drukował drugi tomik poezyj Mickiewicza: „Adam cierpko do mnie piszący niegdyś za myśl w rozdziałku wywiedzioną o niestateczności uczuć człowieka, już zaprzestał korespondencyi ze mną, ma tylko z Janem (Czeczottem) drukarską... Marya czasem pisuje, spuszcza się na moje rady i niektóre usiłuje dopełniać; pocieszam ją i rozrywam rozumniejszemi rozdziałami. Byliśmy z Janem u niéj w Bolciennikach całą dobę; jéj stan uniesienia i uczuć bardzo go zajął; ja surowego przed nią udaję a pobłażenie (sic) nieobacznością pokrywam. Nie widzieli się z sobą od listopada i to na dobro; głuche uspokojenie może do harmonii władze przywiedzie”. W maju zaś tegoż roku donosił: „Usiłowałem i usiłuję uczuciom Adama i Maryi nadać pogodniejsze dążenie, nie jestem pewny skutku zupełnego, zdaje mi się atoli, że ich cierpienia złagodzone. I z nim i z nią w tym widoku koresponduję; ona mię drogim i dobrodziejem nazywa... Czytałeś Upiora, przeczytasz Dziady; nie wielebym co miał pisać o Adamie; sądzę, że może niewczesne wyjawienie się ze swojemi miłosnemi uczuciami niezbyt pochlebne i przyjemne czyni na wielu wrażenie. W czasie świąt oni byli w Wilnie przez dwa prawie tygodnie; usiłowania moje na uspokojenie poszły w niwecz; nie wiem co daléj, tak to wszystko daleko i nieszczęśliwie zaszło tak, że niegdyś obrońca miłości, ledwobym otwartéj przeciwko niéj nie wypowiedział wojny”.