Kobieta z płonącym nosem. O złości kobiety biblijnie i terapeutycznie - Debora Sianożęcka - ebook

Kobieta z płonącym nosem. O złości kobiety biblijnie i terapeutycznie ebook

Debora Sianożęcka

4,7

Opis

Agnieszka Hudaszek: To książka o kobiecie, o człowieku. Dla kobiet i dla mężczyzn. Autorka rozpakowuje temat złości, rozczarowania,gniewu, smutku z perspektywy kobiety. Są to emocje, uczucia, postawy, stany, przeżycia znane wszystkim.

Traktujemy je często jak niechcianych krewnych: wiadomo, że są, ale wstyd się do nich przyznać, a co dopiero je zaprosić i przedstawić znajomym, na których opinii nam zależy, bo jeszcze zburzą misternie malowany obraz nas samych. Ale krewni, chcesz czy nie chcesz, i tak wpadną z wizytą, krótszą lub dłuższą…

Szymon Rduch, psychiatra: TYLKO BÓG jest źródłem życia – tego stanu, w którym wszystko ma sens i jest dobre – nawet jeśli trudne – to już nie budzi tego rozrywającego lęku, że wszystko straciłam i moja egzystencja nie ma już sensu, że moje życie jest zmarnowane.  On posyła ANIOŁA który głosi DOBRĄ NOWINĘ. Co uczynisz?

Czy pokażesz temu posłańcowi swoją złość, rozpacz i frustrację – jak jakiś przeklęty środek antykoncepcyjny, i przeprosisz, że nie teraz…?  Czy będziesz GOTOWA, jak Maryja, żeby Jezus począł się w TOBIE i przyniósł przez ciebie pokój światu… i Tobie też.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 183

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (22 oceny)
17
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Debora Sianożęcka

Kobieta z płonącym nosem

O złości kobiety biblijnie i terapeutycznie

Strona redakcyjna

Rysunek na okładce: o. Augustyn Pelanowski

Skład i łamanie, projekt okładki: Anna Smak-Drewniak

Korekta:Barbara Gąsiorowska-Panek

© paganini 2019

© Debora Sianożęcka 2019

ISBN 978-83-89049-88-9 druk

ISBN 978-83-89049-89-6 pdf

ISBN 978-83-89049-90-2 epub

ISBN 978-83-89049-91-9 mobi

Wydawnictwo paganini

ul. Bosaków 11, 31-476 Kraków

www.wydawnictwopaganini.pl

[email protected]

Księgarnia internetowa

www.paganini.com.pl

[email protected]

Dział [email protected]

12 423 42 77 577 134 277

Prolog

Trudno napisać „zgrabny i wyważony” wstęp do książki, która traktuje o życiu – o wyborze między śmiercią a ŻYCIEM. Co sprawia, że życie jest aż ŻYCIEM? Albo tylko prowadzi do śmierci?

Debora oficjalnie adresuje swoją książkę do kobiet. Ale Kościół to wspólnota. Jest owa wspólnota jak Maryja, która w miejscu nędznym, ubogim, zimnym rodzi Jezusa Chrystusa. W Jej życiu pojawia się Ten, Kto jest Życiem i wypełnia sobą to nienasycenie, oczekiwanie, które jest i w każdym z nas i które nas niszczy, przyprawia o wszelkie postacie nerwicy, a także o każdy gatunek problemów w relacjach ze światem, jakie potrafimy sobie „zorganizować”.

O czym jest ta książka?

O tym, że mamy czasy, w których oduczono nas odpowiedzialności za własne życie. Wmówiono nam, że dyktator mody wie, jak się należy ubrać, celebryta wie, jak zdobyć uwagę innych, a ksiądz, mędrzec czy jakiś lider posiadł wiedzę, jak się modlić, i że wszystko jest zautomatyzowane i działające jak aplikacja. Dajcie mi aplikację, a ja już w nią kliknę – i się zrobi...

Tym, co przebija z tekstu Debory, jest potrząsanie nami, żeby wybudzić nas z letargu, abyśmy stawali się podobieństwem BOGA – z Jego naturą zdolną do szalonej miłości – bez lęku o stratę.

SŁUCHAJ więc tej książki jak budzika, który ma cię obudzić – zachęcić do tego, by wstać i odrzucić płaszcz złości, jaką próbujesz się ogrzać, odizolować, ubezpłodnić, zabezpieczyć, obronić. Zachęcić do tego, by ruszyć w drogę za SŁOWEM, za Jezusem, bo w nim masz zawarte te wszystkie tęsknoty, które uczyniłaś swoim celem, a które wysypują się z zaciskanej garstki twojego życia i gubisz je.

Ta książka to taki budzik, ale i poradnik – przewodnik po pułapkach, w sumie prymitywnych, które demon zastawia na nas, jak myśliwy wnyki na zwierzynę, i czeka, aż wpadniemy w nie i wykrwawimy się z nadziei, i w tym oszukaniu pomrzemy bez światła, oskarżając męża, partnera, szefa, dziecko, przyjaciółkę, rodzica, siebie i samego Boga.

Tak więc jest to lektura do medytacji nad różnymi „miejscami” mojego życia, które należą do Boga, a zostały zajęte przez złość i demona kłamstwa.

Poszukaj w sobie tego posłuszeństwa – rozumianego jako aktywna uważność na słuchanie i przyjęcie Słowa – jak cennego gościa, bo JEGO SŁOWO to słowo życia, także tego wiecznego, które już teraz się dzieje. ONO dzieje się dziś i teraz – Bóg nie jest Bogiem martwym, ale żywym. Kocha CIĘ i ma dla ciebie owo życie, którym sam jest.

ON wie, że w JEGO życiu znajdziesz nasycenie swojego życia – TYLKO BÓG jest źródłem życia – tego stanu, w którym wszystko ma sens i jest dobre, nawet jeśli trudne, to już nie budzi rozrywającego lęku, że wszystko straciłam i moja egzystencja nie ma już sensu, że moje życie jest zmarnowane.

On posyła ANIOŁA, który głosi DOBRĄ NOWINĘ, że w tobie, jak w Maryi, chce się począć JEZUS. Co uczynisz?

Czy pokażesz temu posłańcowi swoją złość, rozpacz i frustrację – jak jakiś przeklęty środek antykoncepcyjny, i przeprosisz, że nie teraz...?

Czy będziesz GOTOWA, jak Maryja, żeby Jezus począł się w TOBIE i przyniósł przez ciebie pokój światu... i Tobie też:)

Odwagi.

Szymon Rduch

psychiatra

Intro

Gdy zaczęłam pisać to rozważanie, było mi dość trudno, a nawet miałam do Boga pretensje o to, że nie chce mi pomóc, bo choć wiedziałam, o czym i jak chcę napisać, to jednocześnie czułam, że pisanie idzie mi niesamowicie opornie – tak jakby się trzeba było przedzierać przez ciasną bramę albo przez dziurkę od klucza do wnętrza spiżarni. Sytuacja przypominała tę, w której jesteś głodna, wiesz, co byś zjadła, wiesz, że to wszystko jest w spiżarni, bo widzisz to przez dziurkę od klucza, ale... nie możesz wejść do środka! Stoisz przed drzwiami, walisz w nie pięściami, złościsz się, że nie możesz wejść... a drzwi są otwarte!

No więc wchodzisz i już wiesz, że wcale tak naprawdę nie chciałaś tam wejść. Ach, ta ciekawość Pandory, ta kobieca potrzeba dowiedzenia się wszystkiego choćby za cenę utraty pamięci. Ileż razy chcemy czegoś, a gdy to osiągamy, okazuje się, że wcale nie jesteśmy szczęśliwsze, lecz jeszcze bardziej poważnie zbite z tropu, a nawet rozczarowane.

Chciałam zajrzeć do archiwum swej złości, poznać ją, rozbroić nazwaniem po imieniu, odkryć warstwa po warstwie genealogie jej pochodzenia, zdemaskować i aresztować w zakazach, jednak okazuje się, że nie można jej się całkowicie pozbyć.

Złość nie do końca jest zła – jako uczucie może być nawet twórcza, może mobilizować, może współpracować ze wstydem albo z obroną swych granic czy nawet wspierać miłość.

Istnieje jednak jej wielki obszar, który rodzi się z pychy, z idealnych wyobrażeń, z zabiegów nierealnego upiększenia życia doprowadzających do rozczarowań, frustracji, zazdrości, niezgody na siebie, samoodrzucenia, wściekłości, destrukcji i autodestrukcji. Im bardziej absolutne są wymagania co do siebie samej, im bardziej nierealne marzenia, tym fatalniej znosi się rzeczywistość i trudniej pogodzić się z tym, jakie naprawdę jest życie.

Im wyższe i nieludzkie stawiasz sobie cele, tym tragiczniejszy może być upadek. Chiński performer Wu Yonging dokonywał akrobacji na dachach wieżowców i dzięki temu zdobył światową sławę, aż pewnego dnia spadł z 62. piętra wieżowca. Nie miał szans na przeżycie. Miał 26 lat.

Na szczęście zderzenie z prawdą o własnej złości nie grozi zsunięciem się z krawędzi wieżowca, ale uświadamia, że wcale nie jest łatwo wiedzieć o sobie więcej, co nie znaczy, że w ogóle utrudnia to życie.

Ileż sprzecznych uczuć jest w człowieku – trochę więcej w kobiecie niż w mężczyźnie. To dlatego kobiety częściej mówią: „Nikt mnie nie rozumie”, nie wyłączając z tej liczby nierozumiejących nawet siebie.

Mój tata śmiał się ze mnie, że piszę do kobiet, więc przeżywam wszystko to, co i one przeżywają, jak kobieta, a ja, płacząc i złoszcząc się jednocześnie, tupiąc nogą i udając, że chcę rzucić laptopem, powiedziałam: „Nawet nie wiesz, jak trudno jest być kobietą!”.

Tak, trudno jest być kobietą, bo wszystko bardzo się przeżywa, a jeśli nie chce się przeżywać i wszystkiemu się zaprzecza, to... pojawiają się choroby. A najpoważniejsze choroby ciała, psychiki i duszy pojawiają się wtedy, kiedy człowiek jest zawiedziony, że jego życie nie wygląda tak, jak sobie wymarzył i zaplanował.

Ellen Barkin zagrała kiedyś rolę w filmie pod tytułem Trudno być kobietą. Barkin, ogłoszona w latach dziewięćdziesiątych najseksowniejszą kobietą Hollywood, nie chciała za nic stracić tej pozycji, więc poddawała się licznym zabiegom upiększającym, na wskutek czego stała się niepodobna do samej siebie. Dziś lęka się fotografów bardziej niż własnego cienia, choć kiedyś fotografowie lękali się, że nie zdążą jej zrobić zdjęcia! Przez jakiś czas wydawało się jej, że marzenia się ziściły. Dziś jest chyba przekonana, iż marzenia stały się jej koszmarem, ale czym będą jeszcze dla niej w przyszłości? Niektórzy umierają z ulgą, bo mają nadzieję stracić z oczu lustra. Inni są przerażeni, że „po drugiej stronie” będą musieli całą wieczność cierpieć obecność marzeń, które nigdy się nie spełniły.

Jako kobiety dużo planujemy, marzymy – dlaczego? Choćby dlatego, że mamy bujną wyobraźnię, rozmyślamy, przeżywamy i szukamy „dziesiątego dna” tam, gdzie go nie ma, tropiąc podteksty, aluzje, dygresje i domysły. Być może Ewa w gan eden[1], po tym jak zbliżyła się do drzewa i sięgnęła po owoc, przed którym ją Bóg przestrzegał – zarówno ją samą, jak i Adama – również zaczęła marzyć. Ale nawet najpiękniejsze marzenia stają się koszmarem, jeśli nie są zgodne z wolą Bożą i jeśli w nich drugi człowiek albo ten, kto poddaje się marzeniom, staje się jedynym punktem odniesienia i sensem życia.

Gdy miałam zająć się pisaniem rekolekcji, z których narodziła się ta książka, wyjechałam z Krakowa i pacjenci zostali wcześniej przeze mnie poinformowani o mojej nieobecności mającej trwać tylko przez tydzień. Przyjęli tę wiadomość, ale jeden z nich zupełnie o tym zapomniał, a nawet nie odczytał przypominającego o tym SMS-a. Przyszedł do gabinetu, a mnie tam nie było. Napisał mi później, iż przejął się tak bardzo, że aż dzwonił po szpitalach, lękając się, czy może się w którymś z nich nie znalazłam.

Dlaczego o tym wspominam?

Dlatego że chciałabym mieć gorliwość i trwać w nieustannym czuwaniu nad tym, by Boga nie zagubić, nie minąć się z Jego Obecnością i wciąż pytać o to, czy moje życie jest wypełnianiem woli Bożej.

Bardzo chcę prosić Jezusa poprzez wstawiennictwo Maryi, aby On czuwał i oczyszczał wszelkie moje i twoje pomysły, plany, nadzieje i oczekiwania tak, by nie pozostało w nas nic, co nie byłoby zgodne z Jego wolą i pragnieniem!

Nie chcę, by spełniły się moje wyrastające z egocentryzmu plany. Pragnę, by spełniała się wola Boga co do mojej osoby!

CZĘŚĆ PIERWSZA

Wiedza, której nie chce się poznać, czyli najtrudniejsze emocje i myśli

Ja taka nie jestem

Pewna młoda kobieta odczuwała bardzo silną presję, by wszystko w jej życiu – a dokładnie: cała ona – było idealne. Chciała być „estetycznie zrobiona” („dobrana garderoba”, „zadbana twarz”), a każde jej działanie miało przebiegać wedle określonego wcześniej planu, który starannie zapisywała w kalendarzu. Jak nietrudno się domyślić, funkcjonowanie w taki sposób jest dla człowieka – zarówno dla mężczyzny, jak i dla kobiety – bardzo obciążające, dlatego i ona doznawała porażek.

Co takiego się działo? Otóż gdy czegoś, co wcześniej sobie założyła, nie wypełniła, wtedy twierdziła, że już na niczym jej nie zależy, bo jeśli coś na początku tygodnia nie udało się, to znaczyło tylko jedno – mianowicie że cały tydzień będzie zły. Bywały dni, kiedy nie kończyła rozpoczętych prac, nie przygotowywała się do zajęć, długo zalegała w łóżku, objadała się w McDonaldzie, paliła w dużych ilościach papierosy, ale też popadała w masturbację. Takie dni przeżywała jak największą życiową porażkę przede wszystkim dlatego, że nie wpisywały się one w to, co sobie sztywno zaplanowała, i bardzo kłóciło się z tym, jaka chciała być.

Gdy opisywała takie swoje dni, mówiła: „Ale ja taka nie jestem”.

Największym szokiem było dla niej to, gdy w trakcie terapii usłyszała: „Jesteś również taka”.

Są dni, kiedy w swoim poczuciu funkcjonujesz dobrze, kiedy jesteś z siebie zadowolona, bo realizujesz jakiś swój plan. Ale zdarzają ci się też takie dni, a nawet tygodnie, kiedy palisz w wielkich ilościach papierosy, odżywiasz się niezdrowo i nic ci się nie chce. Taka też jesteś. Ciekawe było, że takie „niechciane” przez nią zachowania wracały do niej dopóty, dopóki uczciwie i szczerze nie przyjęła, że nigdy nie uda się jej być idealną.

To, co jest przez nas usilnie wypierane, niechciane, wraca, chociaż chcielibyśmy o tym zapomnieć, i niejednokrotnie przypomina, że jest coś, czemu trzeba by się przyjrzeć.

Podobnie jest w życiu duchowym – jakaś trudność może do nas powracać jak bumerang, aż w końcu uznamy, że nie jesteśmy tacy idealni, jakbyśmy sobie tego życzyli, a przede wszystkim, że nikt z nas nie jest sobie w stanie sam ze sobą poradzić, bo potrzebujemy Boga!

Odwagi wymaga powiedzenie: „Ja jestem również taka”...

Może jesteś superpilną studentką, wzorową szefową w korpoświecie, dobrą żoną i matką, która troszczy się o dom, pewną siebie dziewczyną swojego chłopaka, ale... gdy nikt nie widzi, wpadasz w grzech, którego się wstydzisz. Może na zewnątrz wszystkim pomagasz i jesteś bardzo życzliwa, ale tak naprawdę, gdzieś w głębi swojego serca, masz dość tej pomocy i denerwujesz się, gdy kolejny raz słyszysz od kogoś „pomóż”, bo sama bardzo byś chciała, aby ktoś wreszcie tobie pomógł!

Wariantów jest wiele. Dlatego aby się nie zamęczyć sobą samą i aby móc żyć bez zadręczania się tym, jaka nie jesteś, trzeba najpierw nazwać przede wszystkim to, jaka jesteś... jaka jesteś jako człowiek, jako kobieta... Jaka? Jeśli jeszcze nie wiesz, to zapytaj o to teraz, w tym czasie, który daje ci Jezus.

Nikt z nas nie lubi odkrywać tego, co trudne, ale... to, co jest najtrudniejszą wiedzą o sobie, jest częścią prawdy o konkretnym człowieku, jest prawdą o mnie i o tobie. I co ważne – prawda nie jest straszna, bo prawda o sobie odkrywana razem z Jezusem, w Jego słowie, nigdy cię nie oskarża, lecz zawsze daje światło na twoje życie, na przemianę tego życia.

Ale żeby coś zmienić, żeby zacząć żyć inaczej, inaczej myśleć, czuć i przeżywać siebie samą i ludzi dookoła, trzeba zacząć od poznania siebie i tego, co w tobie samej najtrudniejsze.

Rozczarowanie

Rozczarowanie niespełnionymi marzeniami albo niezrealizowanymi planami nie zawsze jest przez człowieka uświadomione. Bywa ukrywane jak coś lub ktoś, z kim nie chce się już mieć żadnego kontaktu. To poczucie frustracji i zawiedzenia sobą i światem przeżywali choćby prorocy. Ważne, żeby nie pozostać na poziomie tego rozczarowania, lecz iść dalej. Rozczarowany był Jonasz, który też miał swój plan – swoją wizję tego, co miało się stać z Niniwą, którą jako prorok wzywał, z polecenia Boga, do nawrócenia. Jonasz myślał, że miasto zostanie zniszczone, ale Bóg się ulitował. W Biblii Pierwszego Kościoła możemy przeczytać ciekawy dialog między Bogiem a Jonaszem:

„Jonasz wyszedł z miasta i zatrzymał się nieopodal niego. Zrobił sobie szałas i siedział pod nim w cieniu, czekając na to, co się stanie z miastem. Pan rozkazał pędowi dyni wczołgać się nad głowę Jonasza, aby jego głowa była w cieniu i by cieniem złagodziła mu udrękę. I rzeczywiście Jonasz bardzo się ucieszył z powodu tej dyni. Jednak przed brzaskiem następnego dnia Pan rozkazał robakowi uszkodzić tę dynię, aby uschła. Kiedy słońce wzeszło, Bóg rozkazał wiatrowi, aby przyniósł żar i spiekotę. Słońce piekło Jonasza w głowę, tak że aż osłabł i dość miał życia. Powiedział wtedy: «Wolałbym umrzeć, niż żyć». Wtedy Bóg zapytał Jonasza: «Czy bardzo jest ci przykro z powodu tej dyni?». Odpowiedział: «Przykro jest mi tak bardzo, że myślę o śmierci». A Pan rzekł: «Tobie szkoda dyni, pod którą tobie jednemu było dobrze. I nie ty ją pielęgnowałeś. Wyrosła jednej nocy, innej nocy zmarniała. A ja nie miałbym oszczędzić Niniwy, tego ogromnego miasta, w którym mieszka więcej niż sto dwadzieścia tysięcy takich ludzi, którzy nawet nie potrafią odróżnić swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?»” (Jon 4, 5-11 BPK [2]).

Ktoś z nas mógłby zapytać: co ten Bóg robi?! Najpierw pozwala prorokowi doznać ulgi w kojącym cieniu, a potem zabiera mu ten cień i niszczy roślinę. Czy to jest dobre?! Bardzo dobre! Dlaczego? Dlatego że w spiekocie i upale doświadczeń życiowych, w skwarze różnych wydarzeń mogą wyjść na jaw, wypłynąć na zewnątrz wszystkie twoje i rozczarowania, i frustracje, i oczekiwania. Wcale nie jest łatwo mieć świadomość powołania do proroctwa, być charyzmatykiem, przyjacielem Boga, kimś wyjątkowym w Jego oczach i tak się skompromitować żałosną złośliwością wobec jakichś Niniwitów. Jeszcze bardziej kompromitująca była złość z powodu uschnięcia rośliny i oskarżanie o to Boga.

Jak się czuł Jonasz podczas procesji główną aleją Niniwy zaraz po wyjściu z gardła wieloryba? Sądzę, że było to trudne: być wielkim prorokiem i iść jak ostatni lump lub klaun przez miasto z meduzą na środku głowy i jeszcze robić piorunujące wrażenie na mieszkańcach, wzywając ich, by się nawrócili, bo w przeciwnym razie Pan zburzy Niniwę. A Pan nie zburzył Niniwy. Kompromitacja i rozczarowanie. To ostatnie słowo sugeruje, że ktoś bardzo chciał zrobić wrażenie, by się dowartościować, i niestety – stało się coś odwrotnego. Trudno się nie zezłościć na Boga. Zapewne nie tak też wymarzył sobie misję rekolekcyjną Jonasz. A potem ten epizod z wielką dynią, która pojawiła się i uschła, i to wszystko przez jednego małego robaka! I jeszcze to upalne słońce. Cała powaga prestiżu prorockiego może się rozsypać w jedną chwilę.

Taki „życiowy upał” oczyszcza twoje serce, dlatego za wszystko, co się wydarza, błogosław Boga, bo przecież tak naprawdę zależysz tylko od Niego! Im więcej powagi człowiek sobie przypisuje, tym bardziej lęka się kompromitacji i oczywiście wydarza się to... czego najbardziej się lęka. Księga Jonasza jest przecież jakby niedokończona, bo w pewnym momencie ostatni – zaledwie czwarty – jej rozdział niespodziewanie się urywa. Można by dostrzec w tym symboliczne zobrazowanie życia samego Jonasza, ale i... każdego z nas – jakby ukrywającą się podpowiedź, że jeśli kierujesz się wyłącznie swoim własnym, wymarzonym planem na twoje życie i pomijasz to, czego chce Bóg, czeka cię wyłącznie rozczarowanie i poczucie niedokończonego życia, a więc życia niespełnionego.

Wśród tych, którzy doznali rozczarowania, a których imiona zapisane są w Biblii, znajduje się i słynny Eliasz. „Pokonał” proroków Baala, myśląc zapewne, że teraz będzie już tylko dobrze. Ale później doświadczył depresji i „wypalenia” i... jak mówi Biblia: „sam odszedł w głąb pustyni na dzień drogi. Zatrzymał się i usiadł pod jakimś krzewem i zaczął prosić, by już mógł zakończyć życie. Mówił: «Wystarczy. Zabierz mi moje tchnienie, o Panie, bo przecież nie jestem lepszy od moich przodków»” (1 Krl 19, 4). Podobne doświadczenia stały się udziałem proroka Jeremiasza, który był rozczarowany sobą, ludźmi, tym wszystkim, czego doświadczał, a nawet tym, w jaki sposób działa Bóg.

Jeremiasz mówił: „Jakżem nieszczęśliwy, matko! Po co mnie takim urodziłaś? Mężem potępianym i wzgardzonym przez cały kraj? Nikomu nie jestem potrzebny i od nikogo nie doznaję wsparcia. Jestem całkiem bez sił wśród pomstujących na mnie. Dlaczego moi dręczyciele mają przewagę nade mną? Moja rana głęboka, skąd wezmę lekarstwo? Stała się dla mnie szkodliwa jak woda, niebudząca zaufania” (Jr 15, 10. 18).

Trzeba mieć odwagę, by przyznać się przed Bogiem, ale i przed sobą samym, do tego, że już nie chce się żyć tak bardzo, iż nawet dzień narodzin traktowany jest jako zapowiedź pasma nieustannych niepowodzeń, z których nie można się uwolnić. Jeśli rozczarowanie prowadzi do bezradności, to można stwierdzić, że to idealna sytuacja, w której człowiek dopiero dopuszcza do głosu Boga. Nikt, kto w swoim przekonaniu jest bardzo zaradny, czyli mający wrażenie radzenia sobie z życiem, nie potrzebuje tak naprawdę pomocy, czyli zbawienia od Boga.

Czy w ogóle istnieją tacy ludzie? Nie! Nie istnieją. Krzyż Chrystusa, czyli demonstracja kondycji człowieka dokonana przez Syna Bożego, jest prawdą o wszystkich ludziach. Ale szatan – wróg prawdy i zbawienia – daje wielu ludziom pozorną ulgę w iluzji, wymarzone samookłamywanie się, i zwleka aż do ostatniej chwili z odsłonięciem prawdy o konieczności szukania pomocy w Bogu. Szczęśliwi ci, którzy szybko przekonali się, że ich własne życie krzyżuje im marzenia i przygważdża ich do losu, z dnia na dzień unieruchamiając.

Niezgoda

W tej trudnej wiedzy o sobie ukrywa się bardzo często niezgoda na to, jaka jestem i jakie jest otoczenie wokół mnie, a więc i drugi człowiek, cała życiowa przestrzeń, w której żyję, moja historia, relacje od małżeńskich po rodzicielskie, także te we wspólnocie czy w pracy. Ta trudna wiedza związana jest choćby z tym, za kogo samą siebie uważasz i za kogo uważają cię inni ludzie, jakie masz wykształcenie, co potrafisz, co zrobiłaś, a czego nie zrealizowałaś, jaki jest człowiek, z którym związałaś swoje życie, jaką rodzinę z nim zbudowałaś i jakie są twoje dzieci; to wiedza o tym, jaka jest twoja rodzina pochodzenia, czy czujesz się bardzo kochana, mniej lub wcale, czy masz nałogi, czy żyjesz, prowadząc modny „zdrowy styl życia”, i w końcu... czy jest tak, jak tego kiedyś chciałaś i jakbyś chciała tego teraz! Bardzo często odpowiedzi na takie i podobne pytania sugerują jednoznacznie, że jest inaczej i że ty wcale nie chcesz tak żyć i nie chcesz taka być! To trudne pytania i może trudne będą na nie odpowiedzi, ale zapytaj swoje serce, teraz przed Bogiem, czy twoje życie ci się podoba i czy ty sama się sobie podobasz. Czy masz zgodę na to, że jest tak, jak jest?

Niezgoda na swoje życie i na siebie samą wyraża się przede wszystkim poprzez złość, a ta ma swoje różne oblicza, jak: złośliwość, zazdrość, naśladownictwo, kontrola, nadtroskliwość, obsesyjna miłość, depresja, autoagresja.

Trzeba pamiętać – co powinno nam dodać odwagi! – że całe Pismo od Starego po Nowy Testament wyraźnie pokazuje, że człowiek, który chciał pójść za Bogiem, musiał być przed Nim całkowicie przejrzysty i choć na początku może się bał tej przejrzystości, to w konsekwencji czyniła go ona bardziej prawdziwym, odważnym... bo jak zachowują się wobec siebie przyjaciele? Są przejrzyści dla siebie nawzajem. Proś więc Boga, aby dał ci odwagę nie tylko na odkrycie, ale i na wypowiedzenie oraz uznanie odpowiedzi, gdy usłyszysz w sobie takie pytania:

„Czy słusznie jesteś oburzona?” (Jon 4, 4).

„Gdzie jesteś?” – teraz w tym miejscu i na tym etapie swojego życia (Rdz 3, 9).

„Czemu głośno wołasz do Mnie?” (Wj 14, 15).

„Czemu nurtują te myśli w waszych sercach?” (Mk 2, 8; por. Łk 5, 22; Mt 9, 4).

Niepogodzenie

W jednej ze swych przypowieści przypominającej o konieczności pojednania czy też pogodzenia się Chrystus opowiada o człowieku, który szedł do Świątyni i nie pogodził się z kimś, kogo potraktował jak wroga, o kim źle myślał, kim wzgardził. Jezus mówi, że jeśli ktoś taki idzie się modlić, to popadnie w kłopoty w doczesnym życiu – będzie ciągle prześladowany złością, kryzysami, niezgodą, kłótniami i będzie musiał dotąd cierpieć, aż spłaci dług niepogodzenia się. Kolejno wymieniani: przeciwnik, sędzia, dozorca, to symboliczne, coraz to nowe, pojawiające się niepogodzenia z coraz to innymi osobami. Jedno uparte i sztywne niepogodzenie z kimś będzie mnożyło się, niczym rosnące fraktale, w coraz to nowe, jeszcze bardziej spiętrzone złością trudności. Z przerażeniem czytamy zapisane na końcu przypowieści słowa: „Nie wyjdziesz stamtąd, aż oddasz ostatni grosz!” (Mt 5, 26). Nie wyjdziesz z pasma niepogodzeń, aż się nauczysz wreszcie pogodzenia. To, co na końcu, to, co dla nas ostatnie – jak się przekonujemy – ma ogromne znaczenie. Bagatelizujemy złość na innych, ale kto wie, może ona tak naprawdę jest złością na siebie samych.

Ojciec Augustyn Pelanowski tak komentuje tę przypowieść Jezusa: „Nikt nie wyjdzie z czyśćca, dopóki nie odda ostatniego grosza, a ten ostatni grosz to dług pogodzenia się z przeciwnikiem. Najpierw z tym, co we mnie samym jest trudne do przyjęcia. Często nie mamy wewnętrznej zgody na pewne trudne cechy w nas samych – na to, że nie jesteśmy idealni, niezawodni, piękni, szczupli, błyskotliwi, bezbłędni, nieomylni, zaradni w każdej sytuacji. Nie zgadzamy się też z pewnymi wspomnieniami albo ze sposobem postępowania w sytuacjach, w których okazaliśmy się słabi, wyśmiani, przegrani, upokorzeni, odrzuceni, albo po prostu «daliśmy plamę». Wreszcie nie zgadzamy się na innych, na tych, z którymi przyszło nam żyć. Nie znosimy pewnych osób, obmawiamy je, oskarżamy, podejrzewamy, wyśmiewamy się z nich, rzucamy na nie oszczerstwa, osądzamy, dokuczamy [im], wściekamy się na nie. Biblia mówi, że z tych powodów będziemy siedzieć w czyśćcu, aż się pogodzimy do ostatniego grosza – aż spłacimy dług pogodzenia się ze sobą i z innymi”.

Każde niepogodzenie wynika z tej najbardziej pierwotnej i elementarnej niezgody na siebie, na to, że nie jest się takim, jakim by się chciało być. A to roszczenie nazywamy marzeniem.

Gniew czy złość?

Trzeba wyraźnie podkreślić, że możesz doświadczać różnych stanów, mieć różne uczucia, przeżycia i różne myśli, ale problem tkwi w tym, co z nimi robisz, gdy już ich doświadczasz, i o czym ci one mówią. Uczucie czy emocja nie jest grzechem, ale poddanie się temu uczuciu, prowadzące do różnych czynów destrukcyjnych dla siebie i dla innych, już tak. Posłużę się prostym przykładem: jeśli ktoś zacznie rozgłaszać o tobie coś, co nie jest prawdą, a ty, słysząc o tym, zagniewasz się – to nie jest grzechem. Ale jeśli w odwecie ty także zaczniesz rozgłaszać o tej osobie kłamstwa, aby zniszczyć jej reputację, albo chwycisz kamień i wycelujesz w głowę tej osoby – to nie ma wątpliwości, że to grzech. Uczucia są dobre, bo są komunikatem specjalnym, jaki wysyłamy do siebie samych – trzeba je tylko umieć właściwie odczytać, a może raczej rozczytać.

Czyny powodowane słusznym gniewem, na przykład gorliwość albo obrona krzywdzonych, mogą być cnotą (zob. Mt 21, 12-13 – Jezus, Syn Boży, powodowany duchem gorliwości, wpadł w gniew i powywracał stoły bankierów w Świątyni). Ale czyny powodowane złością albo złośliwością są złe, jak na przykład zazdrosne niszczenie lub pobicie kogoś w złości.

Pomyśl o tym, na co masz największy gniew, czy jest coś takiego albo ktoś taki, a może ty sama. Jeśli tak jest, to może już czas, by opowiedzieć o tym Bogu? Dlaczego warto to zrobić? Znów posłużę się pewnym przykładem. Otóż wyobraź sobie słoik jakichś wiktuałów, który podarowali ci bardziej dalecy niż bliscy znajomi. Otwierasz go i smakujesz to, co jest w środku. Myślisz sobie: „To jest okropne i w ogóle mi nie smakuje”, ale robisz zachwyconą minę i klepiąc się ostentacyjnie po brzuchu, zapewniasz głośno, że na pewno jeszcze dziś opróżnisz całą zawartość słoika. Tymczasem zakręcasz go i zapominasz o jego istnieniu – sprawiasz wrażenie, że wszystko jest dobrze, ale nie trzeba być Magdą Gessler, by domyślić się, że cała zawartość słoika zaczyna się w nim powoli psuć – pleśń rozwija się jak stłumiony gniew. Nie można udawać, że wewnątrz tego naczynia nic się nie dzieje.

Odsłonić złość

Z doświadczenia terapii i rozmów w gabinecie psychoterapeutycznym, ale nie tylko, mogę wyraźnie zaobserwować, że kobieta, która kieruje się złością, zazdrością czy zawiścią, jest często bardzo w tym niebezpieczna, a mówiąc językiem biblijnym: zatwardziała. Przysłowie mówi, że nie ma gorszego wroga niż kobieta odrzucona, a ja bym dopowiedziała, że nie ma niebezpieczniejszej kobiety niż ta, która samą siebie odrzuca. Gdy mężczyzna się na kogoś albo na coś zezłości (pomijając przypadki skrajnie patologiczne ocierające się o psychopatię czy agresję lub stosowanie przemocy fizycznej czy psychicznej), to po prostu się wkurzy, a jeśli jest odważny – powie o tym, co przeżywa, ale... w końcu to „puści”. Będzie jednak w jego zachowaniu konkretna reakcja – zareaguje i zamknie temat. Inaczej jest w przypadku kobiety. Jeśli ktoś wywoła w niej złość, wprawi w poważniejszy dyskomfort psychiczny – wtedy kobieta przeżywa wszystko o wiele bardziej, niż jest to warte, i gotowa jest nawet wymierzyć cios temu, kto tę złość spowodował, a nierzadko nawet sobie samej. Złość kobiety jest zwielokrotniona bardziej niż złość mężczyzny, podobnie jak jej miłość jest nieporównywalnie mocniejsza niż miłość mężczyzny. Królowa Izebel, żona Achaba, gdy usłyszała o śmierci proroków Baala, których „wyciął w pień” Eliasz, wybuchła wściekłością nie dlatego, że żałowała owych bałwochwalczych wieszczów, ale dlatego, że Eliasz pokrzyżował jej marzenia i plany. Nie wystarczyło jej samo zezłoszczenie się, ale wysłała jeszcze posłańca, który z taką ekspresją powiedział o groźbach Izebel, że Eliasz załamał się i uciekł na pustynię ze strachu. Ten sam Eliasz, który doprowadził do śmierci 850 nawiedzonych przez demony proroków Baala, zrejterował przed jedną kobietą! Jej złość była większa niż złośliwość prawie tysiąca szamanów Baala! (zob. 1 Krl 19, 2).

Jesteśmy najstraszniejsze, gdy poczujemy się zdradzone i pryska nasz wymarzony mit o idealnej miłości. W listopadzie 2017 roku na pokładzie samolotu Qatar Airways pewna obywatelka Iranu wzięła z kolan śpiącego męża jego iPhone i ująwszy jego kciuk, odcisnęła go na ekranie, odblokowując zawartość. Odkryła tak wiele dowodów zdrady swojego męża, że zaczęła z wściekłości okładać go pięściami. Sytuacja na tyle wymknęła się spod kontroli, że kapitan samolotu zdecydował na lądowanie w Indiach, w Chennai.

Groźby, najczęściej te emocjonalne, szantaże, histeryczne płacze i poczucie „eksplodowania od środka” mają miejsce także i dziś, gdy wyznanie podobne do słów wypowiedzianych przez Izebel rozbrzmiewa złowrogo we wnętrzu niejednej z kobiet. Kobieta działająca na tak zwanych emocjach jest bardzo niebezpieczna. Dlaczego? Dlatego że kobieta w złości buduje całe scenariusze, w których poddaje się swoim emocjom, i zaczyna wierzyć w to, jak bardzo sytuacja, której doświadczyła, jest dla niej zagrażająca. Księga Syracha mówi: „Każda rana, byle nie rana serca, wszelka złość, byle nie złość żony. Złość kobiety zmienia jej wygląd, zeszpeca jej twarz: jest ona jak niedźwiedzica” (Syr 25, 17).

Naprawdę jesteśmy mistrzyniami w budowaniu scenariuszy i tak bardzo nas to gubi, że zaczynamy rozpędzać szaleńczo wyobraźnię i pompujemy ciśnienie uczuć, nie żałując adrenaliny, interpretując wszystko na naszą niekorzyść. Dlaczego wśród szpiegów tak znaczną część stanowią kobiety, jak na przykład słynna Krystyna Skarbek znana jako Christine Granville? Może dlatego że jako kobiety więcej zauważamy niuansów i wyprzedzamy fakty. Często także... skutecznie zamęczamy tych, których kochamy, co dobitnie pokazuje także Księga Sędziów, opisując relację Samsona i Dalili. W Księdze tej napisano: „(...) gdy mu się (...) każdego dnia naprzykrzała, (...) przyprawiała [go] o strapienie, a nawet o śmiertelne wyczerpanie” (Sdz 16, 16) – a w języku hebrajskim ten werset tłumaczy się: „skróciła się jego dusza przez jej gadanie”! (Sdz 16, 16, BPK).

Nie wiem, czy zamęczam swoim gadaniem i czy mam twarz jak niedźwiedź – pewnie czasem tak. Wolałabym nie przypominać niedźwiedzia w tym, jak patrzę na drugiego człowieka i na samą siebie. Jednak czasem, no cóż, jestem niedźwiedziem grizzly i większość kobiet pewnie wygląda podobnie! Nierzadko osoby, które doświadczyły w swym życiu wielu ataków złości od innych ludzi, mają nawet wyraz twarzy, który wskazuje na ciągłe zniechęcenie do otoczenia i spodziewanie się jedynie kolejnych ataków złości i pretensji. Ten, kto przeżywa nieustannie złość i poczucie zawiedzenia drugim człowiekiem, jest przygotowany na ciągły atak złośliwości losu. W złości jest coś takiego, co nas zabija, wyostrza nawet rysy twarzy. Aby jeszcze wyraźniej zobrazować to, o czym napisałam powyżej, sięgnę do przykładu. Wiem, że kiedy zbliża się migrena albo kiedy bolą mnie oczy – marszczę trochę czoło i na mojej twarzy pojawia się grymas. Zdarzyło się, kiedy otwierałam drzwi do poczekalni pacjentce, że musiała ona dostrzec tę zaledwie widoczną zmianę wyrazu mojej twarzy, gdyż później w trakcie rozmowy przyznała, iż myślała, że jestem z czegoś bardzo niezadowolona, a najbardziej z tego, że przyszła na wizytę. Co ciekawe, ona sama, gdy zgłosiła się na terapię i gdy zaczęła opowiadać swoją historię, miała bardzo specyficzny wyraz twarzy, a konkretnie: brwi ściągnięte bardziej niż Frida Kahlo. Nie jest to nauka banalnej i tak naprawdę mało ciekawej „komunikacji niewerbalnej w weekend”, ale interesujące, że bardzo często osoby, które doświadczały krzyku, przemocy albo które gdzieś głęboko w sobie ukrywają pokłady złości, mają ten specyficzny wyraz twarzy – ściągnięte brwi, zmarszczone czoło, grymas niezadowolenia, i dotyczy to nie tylko kobiet. Przypomina mi się także mężczyzna, którego ojciec był z niego „wiecznie niezadowolony”. Chłopak przez lata „połykał całe morze” złości na ojca, aż w końcu stało się to widoczne nawet na jego twarzy. Kluczem do zmiany nie jest oczywiście operacja plastyczna, tylko odkrycie tej złości przed Bogiem poprzez przyznanie się do niej i opowiedzenie o niej.

Jako psychoterapeuta, ale także jako człowiek i jako kobieta, poznałam poprzez własne doświadczenia oraz uważne słuchanie historii różnych ludzi, że jedyną Osobą, która jest w stanie nas znieść i pomieścić wszystko to, co przeżywamy, jest tylko Bóg. To w Nim jest nasze życie i ratunek – wybawienie!

Każdy zapewne pamięta te słowa Jezusa zapisane na kartach Ewangelii: „Nie wlewają też nowego wina do starych bukłaków; lecz jeśli to zrobią, bukłaki pękną i wino się wyleje, bukłaki zaś ulegną zniszczeniu. Ale nowe wino wlewają do nowych bukłaków, a wtedy jedno i drugie jest zachowane” ( Mt 9, 17; por. Mk 2, 22; Łk 5, 37-38). Młode wino podczas fermentacji wydziela dwutlenek węgla, który wywiera nacisk na ścianki bukłaka. Skóra w nowych bukłakach się naciąga, natomiast w starych jest nieelastyczna i pęka. Czy nie podobnie jest i z człowiekiem?

Ojciec Augustyn Pelanowski w swoim komentarzu do tej przypowieści tak rozważa słowa Jezusa: „W czasie przemiany duchowej tak bardzo się zmieniamy, fermentujemy, przechodzimy okresy wzburzenia i ujawnienia się grzechu, że tylko bukłak miłosiernego serca Jezusa jest w stanie to wytrzymać. Tylko bukłak ciała Chrystusa, tylko bukłak Jego serca jest w stanie pomieścić wszystkie nasze łzy, wszystkie krople potu, wszystkie wylewające się z nas krople bólu i samotności, ucisku, niechęci, zawiedzenia, złości, utraty, tęsknoty, odrzucenia, samotności, lęku, niepewności, zwątpienia, bezsilności, bezradności, zagubienia... ileż tego wszystkiego jest? Jesteśmy wyciśnięci w bólu jak kiść winogron w prasie albo w tłoczni, zmiażdżeni i wypuszczający sok łez jak winne grona zmiażdżone pod tłokiem. Któż to wszystko pomieści, jeśli nie Jezus, któremu się zwierzasz, mówisz albo już nie mówisz, tylko myślisz, albo już nawet nie masz sił tego wszystkiego nazywać, bo bywają cierpienia nieznajdujące słów, by je wyrazić. Wszystko to wlewamy w modlitwie, w świątyni w ten bukłak Jego Ciała rozciągniętego na krzyżu”.

O tak, tylko Jezus w bukłaku swego ciała i serca tak umęczonego na krzyżu może nas pomieścić i przemienić w siebie!

Święty Paweł w jednym ze swoich listów pisał: „O, gdybyście mogli znieść trochę szaleństwa z mojej strony! Ależ tak, wy i mnie znosicie!” (2 Kor 11, 1).

Apostoł mógł w taki sposób, zapewne z dużą dozą śmiechu i dystansu, zwrócić się do Koryntian, gdyż miał tę świadomość, że tylko ci, którzy mają ducha Jezusa, mogą próbować znosić siebie nawzajem, do czego też sam zachęcał (zob. Rz 15, 7).

Jak często do tych, których kocham, mówię: „dziękuję za to, że ze mną wytrzymujesz”, „dziękuję ci, że masz cierpliwość do mnie i mnie znosisz”. Mam jednak tę pewność, że jedyną Osobą, która mnie całą i wszystko, co przeżywam, może w sobie pomieścić, jest Bóg. Nikt inny. Kiedyś, jak sobie przypominam, doświadczyłam głębokiego smutku, płakałam z rozpaczy, ale już na drugi dzień, dokładnie o tej samej porze, siedząc nad tekstami Pisma, rozpłakałam się, ale... ze wzruszenia, ze szczęścia, z radości. Płakałam, że Bóg jest i się mną opiekuje o wiele bardziej, niż potrafię to dostrzec. Pamiętam dobrze, że pomyślałam wtedy: „O, Panie! Tylko ty możesz to znieść i ogarnąć, że jednego dnia płaczę, rozpaczam, czując się jak Jonasz w ciemnej d.... wieloryba, a drugiego dnia wzruszam się i mam spokojne serce! Tylko Ty możesz to objąć”.

Tylko Bóg jest odpowiedzią na to, co przeżywasz.