Klejnot Indii - Louise Allen - ebook

Klejnot Indii ebook

Louise Allen

4,2

Opis

Anusha Laurens, córka hinduskiej księżniczki i angielskiego arystokraty, wychowuje się na dworze wuja w Radżasthanie. Kiedy jej ojciec, sir George, dowiaduje się o niepokojach w prowincji, wysyła swojego zaufanego człowieka, Nicholasa, aby bezpiecznie przywiózł córkę do Kalkuty. Obawia się, że Anusha może stać się pionkiem w okrutnej grze o władzę. Rzeczywiście, wkrótce okazuje się, że na dworze są szpiedzy planujący porwanie. Anusha pod osłoną nocy opuszcza pałac i zdaje się na pomoc Nicholasa…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (21 ocen)
10
7
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Louise Allen

Klejnot Indii

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pałac w Kalatwah, Radżasthan, India – marzec 1788 roku

Promienie słońca wpadały do pałacu przez ażurowe kamienne panele i tworzyły na białej, marmurowej posadzce deseń ze światła i cienia – prawdziwe ukojenie dla oczu po monotonii niekończących się, zapylonych dróg. Major Nicholas Herriard szedł, wymachując ramionami, żeby rozluźnić napięte mięśnie. Fizyczne zmęczenie długą podróżą zaczynało ustępować. Wystarczy kąpiel, masaż i zmiana ubrania, by znowu poczuł się jak człowiek.

Usłyszał tupot biegnących stóp i lekkie postukiwanie ostrych pazurków o marmur. Rękojeść ukrytego w bucie noża błyskawicznie znalazła się w jego dłoni. Nick zwrócił się twarzą do wylotu bocznego korytarza, przyczajony, gotów do odparcia ataku.

Z korytarzyka wyskoczyła mangusta, stanęła jak wryta, zapiszczała gniewnie i zjeżyła się tak, że jej ogon przypominał szczotkę do mycia butelek.

– Głupi zwierzak – rzucił w hindi. Odgłos kroków był coraz głośniejszy i nagle z przejścia za mangustą wyłoniła się dziewczynka. Zatrzymała się tak gwałtownie, że rozkołysała się jej szeroka, szkarłatna spódnica. Nie dziewczynka, tylko kobieta, bez zasłony na twarzy i bez eskorty. Mózg Nicka, nadal nastawiony na odparcie ataku, mimowolnie analizował odgłos jej kroków: dwukrotnie zmieniły kierunek, zanim kobieta stanęła u wylotu korytarza, z czego wniosek, że miał przed sobą jedno z bocznych wejść do zanany.

Dziewczyna nie powinna się tutaj znaleźć, nie powinna opuszczać części pałacu przeznaczonej dla kobiet. On również nie powinien stać tutaj z bronią w ręku, w pozycji bojowej, i gapić się na nią.

– Może pan schować sztylet. – Dopiero po chwili dotarło do niego, że odezwała się po angielsku, z lekkim śladem obcego akcentu. – Tavi i ja nie mamy broni. Nie licząc zębów, oczywiście – dodała, pokazując swoje, białe i równe, w lekko kpiącym uśmiechu, który maskował, z pewnością, szok. Mangusta schroniła się pomiędzy jej bosymi, poczernionymi henną stopami i nadal popiskiwała z oburzeniem. Miała na szyi wysadzaną drogimi kamieniami obrożę.

Nick oprzytomniał, wsunął sztylet do buta, wyprostował się i złożył dłonie w geście powitania.

– Namaste.

– Namaste – odpowiedziała. Sponad złożonych rąk spoglądały na niego badawczo ciemnoszare oczy. W miejsce początkowego szoku pojawiła się podejrzliwość, a nawet wrogość, których dziewczyna nie próbowała nawet ukrywać.

Szare oczy? I skóra złocista jak miód oraz mahoniowe pasma w ciemnobrązowych włosach, splecionych w gruby, opadający na plecy warkocz. Wyglądało na to, że Nick miał przed sobą cel swej podróży.

Dziewczyna najwyraźniej nie odczuwała skrępowania, będąc sama, bez zasłony na twarzy, z dziwnym mężczyzną. Stała spokojnie i przyglądała mu się badawczo. Suta, szkarłatna, ciężka od srebrnych haftów spódnica kończyła się powyżej kostek, odsłaniając obcisłe spodnie. Dopasowana choli podkreślała ponętne wypukłości i elegancko zaokrąglone ramiona z wieloma srebrnymi bransoletami, ale nie zakrywała kuszącego pasa złocistej skóry na brzuchu.

– Muszę już iść. Przepraszam, że panią przestraszyłem – powiedział Nick po angielsku, chociaż miał wątpliwości, które z nich dwojga było bardziej wytrącone z równowagi.

– Nie przestraszył mnie pan – odparła dziewczyna w tym samym języku. Odwróciła się i odeszła tym samym korytarzykiem, z którego przed chwilą wybiegła. – Mere pichhe aye, Tavi – zawołała, gdy jej szkarłatna lehenga znikała już za zakrętem. Mangusta posłusznie podążyła za nią i wkrótce ciche postukiwanie jej pazurków ucichło, podobnie jak lekkie kroki dziewczyny.

– Cholera – powiedział Nick do pustego przejścia. – Nieodrodna córka swojego ojca. – Zwyczajny rozkaz zmienił się nagle w coś całkiem innego. Wyprostował się i ruszył do przeznaczonej sobie kwatery. Mężczyzna nie mógł zostać majorem w Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, jeśli tracił rezon przy spotkaniu z kobietą, choćby bardzo piękną. Teraz Nick musiał zmyć z siebie pył podróżny i wystąpić o audiencję u radży, wuja dziewczyny. Potem pozostanie już tylko eskortować pannę Anushę Laurens przez połowę Indii do jej ojca.

– Paravi! Szybko!

– Mów w hindi – upomniała ją Paravi, gdy Anusha wpadła do jej pokoju jak burza, z łopotem spódnic i szarf.

– Maf kijiye – przeprosiła Anusha. – Przed chwilą rozmawiałam z Anglikiem, dlatego mój mózg jest jeszcze nastawiony na angielski.

– Angrezi? Jak mogłaś rozmawiać z mężczyzną, już nie mówiąc o angrezi? – Paravi, pulchna, rozleniwiona trzecia małżonka jej wuja, uniosła idealnie wyskubaną brew, odłożyła na bok szachownicę i usiadła prosto.

– Goniłam Tavi i natknęłam się na niego na korytarzu. Jest strasznie wielki, ma jasnozłote włosy i czerwony mundur żołnierza Kompanii. To chyba oficer, sądząc po ilości złoceń. Chodź go zobaczyć.

– A co w nim takiego niezwykłego? Jest przystojny, ten wielki angrezi?

– Sama nie wiem – przyznała Anusha. – Odkąd opuściłam dom ojca, nie widziałam z bliska żadnego angrezi. – Ale była zaciekawiona. I nie tylko zaciekawiona. W głębi serca poczuła dziwną tęsknotę za innym męskim głosem mówiącym po angielsku, za innym dużym mężczyzną, który brał ją na ręce, śmiał się i bawił się z nią. Za mężczyzną, który odrzucił ją i jej matkę, przypomniała sobie Anusha i tęsknota zmieniła się w gorycz. – Różni się od mężczyzn, do których przywykłam, więc nie umiem powiedzieć, czy jest przystojny, czy nie. Jego włosy są bardzo jasne i związane z tyłu, a oczy zielone. I jest wysoki. – Podniesionymi rękami pokazała, jak bardzo był wysoki. – Cały jest taki duży, ma szerokie ramiona i długie nogi.

– Jest bardzo biały? Nigdy nie widziałam z bliska żadnego angrezi. – Paravi zaczynała być zainteresowana.

– Twarz i ręce mają odcień złocisty. – Jak kiedyś ojca. – Ale wiesz przecież, że skóra Europejczyków brązowieje na słońcu. Może reszta ciała jest biała.

Kiedy próbowała wyobrazić sobie całego dużego Anglika, przejął ją dreszcz, bynajmniej nie nieprzyjemny. W zamkniętym świecie zanany każda nowość była wysoce pożądana, nawet jeżeli budziła niepokojące wspomnienia. Lekkie podniecenie szybko ustąpiło, zmyte falą uczuć podejrzanie przypominających strach. Ten mężczyzna niepokoił Anushę.

– Dokąd poszedł? – Paravi podniosła się ze sterty poduszek. Mangusta natychmiast wskoczyła na wygrzane miejsce i zwinęła się w kłębek. – Chcę zobaczyć mężczyznę, który sprawił, że twoja twarz mieni się tak rozmaitymi uczuciami.

– Do skrzydła dla gości, a gdzie mógł pójść? – Anusha starała się nie warknąć na Paravi, choć nie było jej miło usłyszeć, że własna twarz ją zdradza. – Był strasznie zakurzony po podróży, w takim stanie na pewno nie poprosi o audiencję u wuja. – Otrząsnęła się z niemądrych wyobrażeń. – Chodźmy na Zachodni Taras.

Anusha poprowadziła Paravi przez labirynt przejść, pokojów i galeryjek, składających się na zachodnie skrzydło pałacu.

– Twoja dupatta – syknęła przyjaciółka, gdy opuściły część domu przeznaczoną dla kobiet i wyszły na szeroki taras, z którego radża obserwował czasem słońce zachodzące nad jego królestwem. – Tu nie ma żadnych krat.

Poirytowana Anusha klasnęła językiem, ale posłusznie owinęła twarz jasnoczerwonym, tiulowym szalem. Przechyliła się przez balustradę tarasu i spojrzała na znajdujący się poniżej dziedziniec.

– Jest – szepnęła.

Na skraju ogrodu, poprzecinanego na perską modłę strumieniami wody, stał duży angrezi. Rozmawiał ze szczupłym, nieznanym Anushy Hindusem, bez wątpienia swoim służącym. Ten wskazał mu coś gestem.

– Mówi mu, gdzie jest łaźnia – wyszeptała stojąca za Anushą Paravi zza swojej dupatta ze złocistej gazy. – Masz szansę zobaczyć, czy Anglicy są cali biali.

– Żartujesz! To nieprzyzwoite. – Zjeżyła się, słysząc śmiech Paravi. – Zresztą wcale nie jestem ciekawa! – Była. Płonęła wręcz z ciekawości, zupełnie niezrozumiałej ciekawości. Mężczyźni zniknęli w pokojach gościnnych. – Ale powinnam sprawdzić, czy woda została zagrzana i czy w łaźni jest ktoś do obsługi.

Paravi oparła się krągłym biodrem o balustradę i spojrzała w górę, na stadko zielonych papug, które skrzeczały nad ich głowami.

– Ten mężczyzna musi być kimś ważnym, nie sądzisz? Jest oficerem Kompanii Wschodnioindyjskiej, wszechpotężnej obecnie w całym kraju, jak twierdzi mój pan. Znacznie ważniejszej niż cesarz w Delhi, choć to głowę cesarza kazali wyryć na swoich monetach. Ciekawe, czy zostanie tu rezydentem? Mój pan nie wspominał o tym wczorajszej nocy.

Anusha pomyślała, że jej przyjaciółka najwyraźniej cieszy się łaskami męża. Oparła łokcie o parapet.

– A po co nam rezydent? Przecież nie prowadzimy z Kompanią zbyt dużej wymiany handlowej. – Intrygująco jasna głowa wyłoniła się ponownie z drzwi pokojów gościnnych. – Chyba że, jak mówiła matka, Kalatwah zajmuje dogodną pozycję do ich dalszej ekspansji. Pozycję strategiczną. – Matka Anushy miała wyrobione zdanie na niemal każdy temat, była inteligentna i oczytana, a jej brat radża rozpieszczał ją i liczył się z jej opinią.

– Twój ojciec pozostał przyjacielem mojego pana, choć nigdy tu nie przyjeżdża. Ale korespondują ze sobą. To ważny człowiek w Kompanii, może uznał, że nasze znaczenie wzrosło w ostatnim czasie i zasługujemy na rezydenta?

– To musiałaby być dla niego sprawa ogromnej wagi, jeśli zniżył się do myślenia o nas – burknęła Anusha. Ojciec nie raczył odwiedzić Kalatwah od dwunastu lat, odkąd odesłał tu swą dziesięcioletnią córkę i jej matkę. Wyrzucił je z domu i z serca po przyjeździe do Indii angielskiej żony.

Przysyłał tylko pieniądze. Anusha nie chciała z nich korzystać, więc wuj składał je w jej skrzyni posagowej. Twierdził, że zachowywała się jak idiotka, że sir George nie miał innego wyjścia i musiał je odesłać, ale pozostał człowiekiem honoru i sojusznikiem Kalatwah. Ale to była mowa mężczyzny, mowa polityki, a nie miłości. Bo matka Anushy, choć zgadzała się z bratem, że w tej sytuacji nie było innego wyjścia, miała złamane serce.

Ojciec pisywał do wuja, wiedziała o tym, bo wuj informował ją o nowinach. Przed rokiem, po śmierci matki, dostała list. Nie przeczytała go, podobnie jak poprzednich. Kiedy zobaczyła podpis ojca, zmięła kartkę i wrzuciła ją do ognia, a potem patrzyła, jak papier obracał się w popiół...

Ciemne oczy Paravi, błyszczące ponad krawędzią zasłony, objęły Anushę pełnym współczucia spojrzeniem. Nie chciała go. Nikt nie miał prawa się nad nią litować. I nie miał powodu. Czyż nie była rozpieszczaną siostrzenicą radży Kalatwah? Czy nie mogła odrzucać każdej propozycji małżeństwa, jaką jej składano? Czy nie spełniano każdej jej zachcianki w dziedzinie strojów, biżuterii czy służby? Czy nie posiadała wszystkiego, o czym tylko mogła zamarzyć?

Miała wszystko! Poza poczuciem, że znasz swoje miejsce w świecie, podpowiedział jej cichy wewnętrzny głos, który, z niezrozumiałych powodów, zawsze zwracał się do niej po angielsku. Poza pewnością, kim jesteś, dlaczego jesteś taka, a nie inna i co zrobisz z resztą życia. Poza wolnością.

– Angrezi idzie do kąpieli. – Paravi odsunęła się od parapetu, ale wyciągała szyję, żeby jak najwięcej zobaczyć. – Ma wspaniałą szatę. Rozpuścił włosy, dopiero teraz widać, jakie są długie. I co za kolor! Zupełnie jak sierść tego cudownego konia, którego mój pan ofiarował maharadży Altaphuru po zakończeniu monsunu. Nazwali go Złocisty.

– I zapewne ma o sobie równie wysokie mniemanie jak tamten koń – mruknęła Anusha. – Ale przynajmniej się kąpie. Czy wiesz, że wielu Anglików w ogóle się nie myje? Uważają, że to niezdrowe! Ojciec mówił, że w Europie nie znają champo i pudrują włosy zamiast je myć. Myją wyłącznie twarze i ręce. Wydaje im się, że gorąca woda źle na nich działa.

– Uch! Idź obejrzyj go, a potem opowiesz mi, jak wygląda. – Paravi popchnęła ją leciutko w stronę łaźni. – Jestem strasznie ciekawa, ale mój pan nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że oglądałam angrezi bez ubrania.

Byłby równie niezadowolony, gdyby dowiedział się, że zrobiła to jego siostrzenica, myślała Anusha, zbiegając na dół wąskimi schodami. Nie rozumiała, dlaczego ciągnęło ją do tego nieznajomego. Nie zależało jej na jego zainteresowaniu, a dreszcz, jaki ją przejął na jego widok, był, oczywiście, normalną kobiecą reakcją na mężczyznę jako takiego, wcale nie na tego konkretnego. Nie chciała czuć na sobie spojrzenia tych zielonych oczu, zdawały się zbyt przenikliwe. Rozpoznał ją już w chwili spotkania. Ale poza rozpoznaniem dostrzegła w jego wzroku coś jeszcze, coś bardziej pierwotnego, męskiego.

Zostawiła sandały na progu i ostrożnie zajrzała do łaźni. Anglik był już nagi, leżał twarzą do dołu na prześcieradle rozłożonym na marmurowej płycie, a jego ciało lśniło od wody. Opierał czoło na złożonych przedramionach, a jedna z dziewcząt, Maja, wcierała w jego włosy miksturę ze sproszkowanego basun, soku z limonki oraz żółtek jaj. Savita z kolei zajmowała się jego stopami, nabierała w dłonie oliwę i robiła mu masaż. Pomiędzy głową a stopami rozciągała się reszta nader interesującego męskiego ciała utrzymanego w pastelowych barwach.

Anusha weszła do łaźni i ruchem głowy dała dziewczętom znak, by milczały i nie przerywały pracy. Szyja mężczyzny miała ten sam kolor co twarz i ręce, ukryte obecnie pod mokrymi włosami. Natomiast ramiona, plecy i barki były jaśniejsze, w odcieniu bladego złota. Nogi wydawały się jeszcze jaśniejsze, skóra pod kolanami była niemal biała z lekko różowym odcieniem. Pośladki miały ten sam kolor.

Zauważyła na nogach i ramionach angrezi brązowe włoski. Kręcone i znacznie ciemniejsze niż na głowie. Ciekawe, czy na piersi były takie same? Słyszała, że niektórzy Anglicy mieli włosy nawet na plecach. Musieli wyglądać jak niedźwiedzie. Z niesmakiem zmarszczyła nos i nagle spostrzegła, że stoi tuż przy marmurowej płycie. Ogarnęła ją ciekawość, jaka byłaby w dotyku jego skóra.

Anusha sięgnęła do słoja z oliwą, nabrała trochę w dłonie i położyła je płasko na łopatkach Anglika. Jego mięśnie i skóra napięły się w zetknięciu z chłodnym płynem. Ale zaraz rozluźnił się, a ona zaczęła przesuwać dłonie w dół, aż do talii. Jasna skóra była w dotyku taka sama jak każda inna, ale twarde mięśnie wydały jej się... szokujące. Choć nie miała porównania, oczywiście.

Maja zaczęła spłukiwać włosy mężczyzny, polewała je wodą z brązowego dzbana, którą chwytała potem do misy. Savita przeniosła się wyżej i masowała mięśnie łydek. Anusha z niezrozumiałych względów nie mogła oderwać rąk od męskiego ciała, ale nie była również w stanie posunąć się dalej.

Niespodziewanie Anglik odezwał się, Anusha czuła pod palcami wibrację jego niskiego głosu.

– Czy mogę żywić nadzieję, że przyjdziecie potem wszystkie do mojego pokoju?

Nick wyczuł ruch powietrza, zanim jeszcze usłyszał ciche kroki bosych stóp na marmurze. Kolejna dziewczyna do obsługi – został potraktowany jak gość honorowy, co dobrze wróżyło jego misji. Miał ochotę mruczeć z rozkoszy, gdy silne, zręczne palce zaczęły masować jego głowę, mięśnie stóp i łydek odprężyły się, pogrążając go w błogostanie. Nowo przybyła przyniosła z sobą lekką woń jaśminu zmieszanego z olejkiem z drzewa sandałowego i limonowym champo. Spotkał już wcześniej ten zapach.

Dłonie z olejkiem, który nie zdążył się rozgrzać, spoczęły na jego plecach z pewnym wahaniem. Ta dziewczyna, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich, była niezbyt zręczna albo trochę nerwowa. Wreszcie, kiedy dłonie zsunęły się w dół i zatrzymały w pasie, mózg Nicka zidentyfikował ten zapach.

– Czy mogę żywić nadzieję, że przyjdziecie potem wszystkie do mojego pokoju? – Odezwał się po angielsku i zgodnie z jego przewidywaniem zręczne dłonie nie przestawały rytmicznie masować jego głowy i łydek, natomiast palce obejmujące go w pasie zacisnęły się w pięści. – Myślę, że spotkanie z wami trzema na raz będzie prawdziwą przyjemnością. -Celowo prowokował ją dwuznacznym tonem. – Poproszę, żeby podwieszono łóżko na łańcuchach do sufitu, będziemy mieli huśtawkę.

Głośno wciągnęła powietrze i wbiła palce w jego ciało tak mocno, że aż bolało.

– To interesujące, że tutaj nawet posługaczki w łaźni mówią po angielsku – dodał, żeby nie miała najmniejszych wątpliwości, iż ją rozpoznał i celowo prowokował.

Usłyszał cichy syk wciąganego powietrza, szelest jedwabiu, muśnięcie powietrza na gołej skórze i już jej nie było.

Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że ciężko dyszał, i z wysiłkiem rozluźnił mięśnie. To prawda, był podniecony, ale jedynie dlatego, że leżał nagi i poddawał się niezwykle profesjonalnemu masażowi. Córka George’a nie miała z tym nic wspólnego. Ta mała wiedźma chciała pewnie spłatać mu figla i pobawić się jego kosztem – ale drugi raz już nie ośmieli się popełnić tego błędu. Nick wyrzucił z głowy wszelkie myśli i całkowicie poddał się doznaniom.

– No i? – Paravi klasnęła w dłonie na służki. – Napijemy się soku z granatów i wszystko mi opowiesz. – Przechyliła głowę na bok, kolczyk w jej nosie zakołysał się i maleńkie złote krążki zabrzęczały.

– To świnia! – Anusha klapnęła z impetem na stertę poduszek i gwałtownie zdarła z twarzy zasłonę. – Zorientował się, że to ja, choć miał zamknięte oczy, i celowo prowokował mnie nieprzyzwoitymi propozycjami. Musi mieć oczy z tyłu głowy albo stosuje jakieś czarodziejskie sztuczki.

– Więc był zwrócony plecami do ciebie? – Paravi wyglądała na nieco rozczarowaną.

– Leżał twarzą do dołu, miał myte włosy i masaż.

– To skąd wiedział, że to ty?

– Nie mam pojęcia. Ale odezwał się po angielsku, żeby mnie podejść. – Paravi klasnęła językiem. Anusha wzięła głęboki oddech i starała się mówić beznamiętnym tonem. – Wcale nie jest biały, te części ciała, które nie były wystawiane na słońce, są różowe. Jak pysk białej krowy. Tylko bledsze.

– Podsumujmy. – Paravi przeciągnęła się. – Posługuje się czarami, ma barwę krowiego nosa i nie jest głupi. Ciekawe, czy to dobry kochanek?

– Jest na to za duży – stwierdziła Anusha z absolutną pewnością osoby, która zgłębiła wszystkie teksty na ten temat i przestudiowała uważnie zamieszczone tam ilustracje.

Żona powinna mieć spory zasób wiedzy teoretycznej o tym, jak zaspokoić męża, i matka dopilnowała, by nie zaniedbano edukacji Anushy w tej dziedzinie. Anusha zastanawiała się czasami, czy to przypadkiem nie nadmiar wiedzy na temat seksu powodował jej niechęć do przyjęcia którejś z licznych propozycji małżeńskich, jakie jej składano.

Skoro już miała luksus swobodnego wyboru, to przyglądała się wchodzącym w rachubę mężczyznom wyjątkowo uważnie. A potem wyobrażała sobie robienie z nimi tych rzeczy i... jak dotąd to wystarczało, by odrzucała każdego z kandydatów.

– Za duży? – Paravi szeroko otworzyła oczy i spojrzała na Anushę z rozbawieniem, którego dziewczyna nie potrafiła zrozumieć.

– Ktoś tak ogromny nie może być gibki i elastyczny – dodała z miażdżącą, w jej przekonaniu, logiką. – Byłby pewnie jak kłoda. Jak kloc drewna. – W dotyku rzeczywiście przypominał drzewo tekowe. Ale przekorna pamięć podsunęła jej obraz, jak płynnym, wężowym ruchem wyciągnął nóż z buta. Był to jednak wyćwiczony odruch człowieka walki, niemający nic wspólnego z subtelną magią sztuki miłosnej.

– Kłoda – powtórzyła żona wuja z rozmarzeniem i jej wargi wygięły się w niezbyt przyzwoitym uśmiechu. – Muszę dokładniej przyjrzeć się tej ludzkiej kłodzie. – Gestem przywołała służkę. – Dowiedz się, o której godzinie mój pan wyznaczył angrezi audiencję i w którym diwanie. – Paravi zwróciła się znowu do Anushy, tym razem jak prawdziwa rani. – Usiądziesz ze mną na galerii.

Strona redakcyjna

Tytuł oryginału: Forbidden Jewel of India

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2013

Redaktor serii: Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© 2013 by Melanie Hilton

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżone.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

ISBN 978-83-276-0759-1

ROMANS HISTORYCZNY – 405

Konwersja do formatu EPUB/MOBI:

Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com