Klątwa - Stanisław Wyspiański - ebook

Klątwa ebook

Wyspiański Stanisław

3,5

Opis

Klątwa” to dramat Stanisława Wyspiańskiego.

Temat sztuki, był niezwykle śmiały; dotykał palących zagadnień, przesądów i wierzeń chłopskich. Wyspiański ukazał tu bowiem elementy konfliktu między gromadą wiejską a plebanią.

 

Dramat Wyspiańskiego opowiada o wydarzeniach, które rozgrywają się we wsi Gręboszów, która dotknięta została plagą suszy. Mieszkańcy zastanawiają się, co może być tego przyczyną. Miejscowy Ksiądz mówi, że to kara za ich grzechy. Oni jednak nie zgadzają się z tymi oskarżeniami, dochodzą do wniosku, że to być może kara, ale nie za ich przewinienia, tylko za postępowanie Księdza. Ma on bowiem romans z Młodą, która jako gospodyni mieszka w jego domu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 57

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2018

ISBN: 978-83-65922-63-2
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Osoby

KSIĄDZMATKAMŁODASOŁTYSDZWONNIKPAROBEKDZIEWKAPUSTELNIKCHÓR

Rzecz dzieje się we wsi Gręboszowie pod Tarnowem.

Klątwa

Dekoracja:

Na plebanii.

Głąb zasłonięta przez całą szerokość domem na podmurowaniu: przed dworkiem ogródek, opłocony sztachetkami. W domostwie, środkiem, wrota od sieni otwarte, z widokiem na przestrzał; po prawej i lewej stronie podwoje okien, poprzez które widać pokoiki plebańskie i w pokoikach tych, na wprost okien, drzwi do dalszych wnętrznych izb.

Od wrót wschodowych wiedzie ścieżka ku przodowi sceny do wrotek w ogródku, który, przepołowiony w ten sposób, jest ze strony lewej zapełniony tykami sterczącymi, z których zwieszają się strzępy suche marniejącego, pnącego bobu; przed okienkami krzaki malw badylaste, rozkwitłe i zgasłe, w łachmanach liści przepalonych w słońcu.

Z prawej zaczyna się zagon ziemniakami wysadzony; widać tylko kilka grzęd i te przerywają się przy płocie granicznym; z boku, tuż za płotem, gościniec. Z lewej, w pewnej oddali widać kościółek drewniany, ocieniony olbrzymimi lipowymi konarami. Z tyłu, poza plebańskim dworkiem, grunt podnosi się z wolna, pochyło, później dość stromo, aż kończy się wałem, który ponad strzechą domu wysoko garbem się znaczy; tamtędy wiedzie ścieżka w pole, na ugór.

Wzdłuż zagonu, przy ziemniakach stoją ludzie wsiowi, chłopy i baby, i kopią.

We drzwiach plebanii staje Młoda i patrzy czas jakiś ku pracującym.

Pracujący, spostrzegłszy ją, przerywają robotę; przystają, podparci na motykach.

MŁODA

Haj tam, robota coś niesporo!

A raźnijże! Niemrawce!

Cóż to z tymi okopinami?

Pierwszy raz wam to, stare ludzie,

że się to nie umiecie brać?

Krzepcej się ruszcie!

CHÓR

Stęgłe bryły, — nieokież skała,

co jej nie można ubić;

nijak ich nie roztłuce.

MŁODA

Co by zaś ubić się nie dała?

Jeno bić z mocą! — Memłace!

CHÓR

Zdziwiajcie, jak ta wola!

Ziemia się sparła; nie puści. —

MŁODA

Ziemia człowieczej ręce korna;

A komuże to rola?!

Zstępuje ze schodków podmurowania i idzie ku przodowi.

Imajcie motyk! — Cóż to? Tela

dzisiok skopane? Marnotrawce!

Leda psom braty, darmolęgi!

Kijców by na was trza, poganiać!

CHÓR

Przestańcie ta przyganiać!

Krzyk wasz gosposiu niczem

a sami pracy życzem,

jeno, z dopustu Boga,

ziemia spiekotą stęgła;

widzicie, jako wszędy

wezdłuż, jak idą grzędy,

żywość w badylach powięgła.

MŁODA

Dopust, nie dopust,

to nie prawda, gadanie!

Wasz kłam!

Wam się roboty nie chce!

I cóż, że jest spiekota?!

CHÓR

O cóż tyle wołanie?

Nie dziwna nam robota.

Kiejście tacy ozsierdzeni,

ano dziekujem za nię!

MŁODA

Przyjdą ta inksi, bo im dam

tela drugie, co wam!

Porobią!...

CHÓR

Twój kłam, gadanie!

Nie przyjdzie do cię nikt

na skopywanie!

U was tu praca hańbi człeka!

MŁODA

Psiewiary! Wyklinace!

CHÓR

Psiewiara ty! I plemie twe sobace!

Bier se twoje motyki!

Sama se skały kop!

Rzucają jej pod nogi motyki.

MŁODA

Znajdzie sie ta kaindziej chłop

robotny; jest ich ta dość,

co przyjdą kopać, nie trza was!

CHÓR

Nie przyjdzie nikt, nie damy.

My nie damy, — ty przeklętnico! —

MŁODA

A precz mi zjadłe chamy!

CHÓR

Ty chamska! Co ty inksego!?

Zwiedłaś ludzi do złego!

Grzesznico, — Bóg cię skarze!

MŁODA

Precz, od pola, — bajcarze!

Od strony kościoła słychać kilkakrotnie ponawiane dzwonienie.

Wsiowi odchodzą, porzucając robotę.

Dziewka, ze służby plebańskiej, która się od chwili krzątała w sieni, podchodzi ku Młodej.

MŁODA

Wierzysz ty we sny?

DZIEWKA

Nie. —

MŁODA

Ale to prawda co we śnie — ?

DZIEWKA

Ano juści. —

MŁODA

Jakoż nie wierzysz ty?

DZIEWKA

A bo mi się nic nie śni.

MŁODA

Tak... — ?

Dziewka próbuje gruntu motyką.

DZIEWKA

Spalony grunt do krzty. —

Ziemia nie puści. — Skała!

MŁODA

No?

DZIEWKA

A coście śnili?

MŁODA

milczy

mówi:

Nic, — jeno mam się strzec

czyjego przeklinania,

bo stałoby się prawdą,

co ze snu wiem.

DZIEWKA

Cóż wiecie ze snu?!

MŁODA

To, czego nie chciał rzec.

To, o co pytać broni.

DZIEWKA

To z wami nic nie gada?

MŁODA

Jeno nade mną biada.

Odepchnął mię wylękłą;

milczy, ode mnie stroni,

że mi ano okież serce nie pękło — —

DZIEWKA

Ano to się trza strzec.

MŁODA

Ludzie skorzy do słowa,

cóż ta ludziom obmowa,

cóż im kogo na gębie mleć?

A to się, patrzę, leda śmieć

na mnie rzuca! —

A ja bez to mam drżeć,

żeby nie zaklął!? —

DZIEWKA

A snu nie opowicie?

MŁODA

A wy to nic nie śnicie,

nic? —

DZIEWKA

Jak legnę spracowana,

dak dośpiem zawdy rana

kamieniem,

bez nijakiego lęku. —

Straszycie się złym snem — ?

Wiecie co — — ?

MŁODA

Wiem, — co wiem!

Słychać ponowne dzwonienie od strony kościoła. Dziewka pozbierała tymczasem porzucane na ziemi motyki i niesie je do sieni, gdzie znika z drugiej strony domu;

Młoda stoi czas jakiś, zasępiona, — odchodzi powoli ku plebanii, do sieni i znika w komorze.

Z boku, z prawej, od gościńca, spoza dworku, idzie Parobek ku plebanii; tejże chwili z wrót plebanii występuje Ksiądz, w rewerendzie czarnej, w berecie, z książką, zmierzając ku kościołowi; Parobek zastępuje mu drogę, Ksiądz na jego głos zwraca się ostro.

PAROBEK

Idę się pytać;

jak to naskładać tego drzewa,

co to kupione. —

KSIĄDZ

Pomówiewa

teraz co insze, — słuchaj no ty,

jak mi tu będziesz w noc się włóczył

do dziwek wsiowych, — precz wygonię!

Spłać Kaśce krzywdę!

PAROBEK

Ja ta o nię

nie stoję, proszę Wielebności.

KSIĄDZ

Skrzywdziłeś, napraw głupią winę.

PAROBEK

Ja winien, ona też jednako!

KSIĄDZ

Dla dziecka litość cię nie ruszy?

Twoja powinność, zgodzić jako.

PAROBEK

A dyć mi łeb dość suszy.

KSIĄDZ

Najlepiej zrobisz, jak ją pojmiesz.

PAROBEK

Za babę? — ? To mię do krzty zmoże.

Nie mam ta tela grontów.

KSIĄDZ

Przemarnisz resztę, to ci gadać;

ona ma uskładane trochę.

PAROBEK

Ćmaje tak, chytra; mnie nie złapi.

Kiej mnie, jagem jest, prawie.

KSIĄDZ

W pogwar z przecherą się tu zadać — ?!

Sprośniku, spomnij srogie Piekło;

widziałeś w kruchcie obraz Sądu;

duszę podajesz Diabłu!

PAROBEK

Po co sobakę próżno wołać,

tak niby nadaremno;

trza splunąć, by co nie urzekło!

KSIĄDZ

Bluźnierstwo ci się gruźli w ustach!

Uroki? — We łbie wciąż ciemno? —

— Chcesz ta czego?

PAROBEK

...bo bym składał

do sągów, co na wozach stoi.

KSIĄDZ

— Powiedzą ci tu w domu!

Krzywdziłby!?

Cię!? Kary Bożej się nie boi!

PAROBEK

Tego nie mówię. — Gospodyni

powiedzą, co z sągami??

KSIĄDZ

Patrz swego nosa! — Mnie ci wara,

bąkać z gospodyniami!

woła za odchodzącym

Hej, — !

Niech stoją! Potem się wywiezie.

PAROBEK

Gdzie?

KSIĄDZ

Gospodyni powie. —

patrząc za idącym

— Jak to lezie! — —

Spoza dworku z lewej wychodzi Dziewka; zbliża się do Księdza; całuje go w rękę; Ksiądz się zwraca ku niej.

DZIEWKA

Postójcie, proszę, krótkie słowo.

KSIĄDZ

Znów czego? —

DZIEWKA

Jużem i gotowo

dać ze swego na ornaty,

żeby się ino, —

KSIĄDZ

Trapisz wciągle;

raz powiedziałem, nie odstąpię.

DZIEWKA

A no kiej dziecku trza chrztu.

KSIĄDZ

Juści!

DZIEWKA

Niechta Jegomość z gniewu spuści.

KSIĄDZ

Tak mi być trzeba, dla pouki!

— Nieślubne! —

DZIEWKA

Cóż ta, takie fuki — ?!

A inksze łażą dziecka ochrzczone,

Choć też nieślubne...

KSIĄDZ

Cicho!

DZIEWKA

Muszę!

Dościem już napłakała wprzódy.

KSIĄDZ

Samaś to napytała licho.

DZIEWKA

To dziecku chcę ozjaśnić duszę.

KSIĄDZ

No, no — toć mówię! —

DZIEWKA

Już się godzą?!

KSIĄDZ

Zwolę. —

DZIEWKA

Bóg zapłać!

KSIĄDZ

Ludzie płodzą,

jak ślepi, —

Grzechem jest wszelki pomazany,

pokąd duch Boży płodu nie skrzepi.

Dziewka odchodzi rozradowana; od ogrodzenia kościelnego zbliża się Dzwonnik; Ksiądz ostro nawołuje ku niemu.

KSIĄDZ

Cóżeście tak we dzwony bili!?

Po cóż to!?

DZWONNIK

O świtaniu?

KSIĄDZ

Nie kręć! Cóżeś tak przyczajony?!

Czyj wymysł?