Klatka - Jóźwik Krzysztof - ebook + audiobook + książka

Klatka ebook i audiobook

Jóźwik Krzysztof

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

UPAJAŁ SIĘ ŚWIADOMOŚCIĄ, ŻE JEST PANEM ŻYCIA I ŚMIERCI, ŻE OD NIEGO ZALEŻY LOS CZŁOWIEKA.

W Puławach w tajemniczych okolicznościach giną ludzie. Śledczy szukają wspólnego mianownika dla okrutnych morderstw. Co łączy zamordowane osoby? Co wydarzyło się na hucznej urodzinowej imprezie przed dwudziestu laty? Policja próbuje rozwiązać zagadkę, ale pojawia się coraz więcej wątpliwości.

KIM JEST WYJĄTKOWO OKRUTNY MORDERCA I DLACZEGO SIĘ MŚCI?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 447

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 43 min

Lektor: Konrad Biel

Oceny
4,2 (243 oceny)
119
69
41
12
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EWA130

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. Trzyma w napięciu do ostatniej strony. Moim zdaniem każdy miłośnik kryminału powinien po nią sięgnąć.
20
paulciaaa92

Dobrze spędzony czas

Krzysztofa Jóźwika poznałam przy okazji lektury "Zamachowców" i "Loterii", które już wtedy dały przedsmak tego, na co może być autora stać i kiedy zobaczyłam w zapowiedziach Wydawnictwa Filia "Klatkę", z tą cudowną, mroczną, krwistą okładką, wiedziałam, że to może być coś świetnego. Niestety, albo stety, przez to moje oczekiwania były dość wysokie i kiedy tylko odebrałam paczuchę od wydawnictwa postanowiłam, że będzie to kolejna równocześnie czytana książka, bo musiałam zacząć ją od razu. Z reguły czytam dwie, trzy powieści na raz, ale wtedy to była już piąta i zaczynało mnie frustrować, że żadnej jeszcze nie skończyłam, a tyle ciekawych premier za pasem! Dlatego zeszło mi nieco dłużej z dokończeniem "Klatki", ale już kilka dni temu odłożyłam ją na półkę i dziś nieco chciałam Wam o niej opowiedzieć. To co, zaczniemy od tego, o czym ta książka jest? Puławy, miejscowość, która mi kojarzy się z małym miasteczkiem, z lasami, z terenami gdzie można znaleźć różne kryjówki i nie dziwię się, ...
32
Chrupky

Całkiem niezła

Książka całkiem ok, ale tragiczny wybór lektora, ciężko się tego słucha
10
Jolasia54

Całkiem niezła

Lektor mi nie pasuje
10
Jowit60

Dobrze spędzony czas

Poprawiam ocenę z 2 gwiazdek na 4. Przy pierwszym podejściu do lektury nie doczytałem do końca - nie wciągnęła mnie. Po przeczytaniu kilku recenzji postanowiłem spróbować ponownie od początku. Tym razem moje zainteresowanie akcją nie wygasło. Dobrze spędziłem czas przy tej lekturze.
10

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

Mężczyzna rozejrzał się czujnie na boki i z ulgą stwierdził, że nikogo nie ma w zasięgu wzroku. Był, co prawda, środek dnia, ale w tej okolicy rzadko ktoś się pojawiał. Było mu to bardzo na rękę, więc nie zwlekał dłużej, by nie kusić losu. Zdecydowanym ruchem otworzył bagażnik samochodu i popatrzył na jego zawartość. Chwilę się nad czymś zastanawiał, jakby coś szacował. Pakunek wypełniał niemalże całe wnętrze.

W końcu się zdecydował, chwycił za materiałowe uchwyty i pociągnął coś mocno do góry. Stęknął z wysiłku, ale wytężył siły i finalnie jakoś przełożył wielką granatową torbę przez zbyt wysoki, jak na taki pakunek, próg załadunku auta. Położył duży bagaż na ziemi i odetchnął. Po chwili trzasnął klapą. Znów popatrzył na torbę, skoncentrował się, jakby za chwilę miał podrzucić na ramiona ciężką sztangę, chwycił ją i koślawo przeszedł do drzwi budynku.

Rudera z zewnątrz nie zachęcała do wchodzenia do środka, a wewnątrz było jeszcze gorzej. Opuszczony budynek, nieremontowany od dziesięcioleci i na oko od bardzo dawna niezamieszkany, należał kiedyś do rodziny mężczyzny, ale teraz był jego. Nie zamierzał jednak tu mieszkać, w tej opustoszałej i zapyziałej okolicy położonej pomiędzy ruinami budynków starego PGR-u a gęstym zaniedbanym lasem. Ten rozpadający się dom był mu potrzebny do innych celów.

Chrzęst piachu i kawałków gruzu z potłuczonych płytek niegdyś zdobiących ściany pomieszczeń, a teraz odpadających prosto na betonową podłogę oznajmił, że mężczyzna wszedł do warsztatu. Mimo brudu, bałaganu i rozpadających się mebli człowiek ten miał tu wszystko, czego potrzebował: narzędzia, porządnie wytłumione ściany oraz brak sąsiadów. Zaklejone gazetami i kartonami okna strzegły wnętrze przed wzrokiem ewentualnych przypadkowych przechodniów.

Po chwili pomieszczenie zalała żółta poświata ze słabej żarówki zamontowanej pod sufitem. Wielka torba plasnęła ciężko o podłogę. Mężczyzna rozejrzał się po warsztacie i westchnął. Otarł pot z czoła.

Nagle ogromny granatowy pakunek poruszył się lekko, a ze środka doszedł cichy jęk.

 

***

 

Zakneblowana dziewczyna wyła niewyraźnie, frenetycznie ruszając przy tym na boki głową, jakby samym ruchem chciała zerwać z ust szarą mocną taśmę. Z bełkotu niosącego się po wnętrzu warsztatu nic nie można było zrozumieć, ale mężczyzna i tak zakrył uszy zakrwawionymi dłońmi. Przycisnął z całej siły wystające guzki małżowiny usznej, wytłumiając choć trochę potworne skomlenie zarzynanej osoby. Nie chciał tego słuchać, tego chaotycznego zawodzenia błagającego o litość.

Rzucone na ziemię zakrwawione obcęgi zaznaczyły posadzkę szkarłatnym śladem.

Mężczyzna starał się uspokoić i przemówić sobie do rozsądku. Wziął kilka głębszych oddechów. Powtarzał jak mantrę, że musi się przemóc, aby dokończyć zadanie, które sobie wyznaczył. Po to w końcu wziął tego dnia urlop i przyjechał tu z tą uprowadzoną kobietą.

Zawodzenie uwięzionej trochę zelżało, jakby powoli godziła się z nieuchronną śmiercią.

Mężczyzna z trudem otworzył oczy i opuścił ręce. Już było znacznie lepiej, choć jego dłonie wciąż lekko drżały. Omiótł spojrzeniem stary warsztat i nagle zupełnie niespodziewanie przyszły mu do głowy wspomnienia sprzed wielu lat, kiedy był jeszcze dzieckiem, a w tym miejscu jego nieżyjący już stryj miał mały zakład. Mężczyzna zobaczył oczami wyobraźni, jak sześcioletni brzdąc z wypiekami na twarzy wypytuje wujka o najmniejsze detale wykonywanej pracy, jak spod szlifierki kątowej sypie się warkocz iskier z obrabianego kawałka stali, jak złowrogo warczą tokarki i wiertarki.

Teraz niezamieszkały od wielu lat i popadający w ruderę dom należał do niego. Ze ścian całymi płatami odłaziła stara farba, na podłodze walały się kawałki stalowych konstrukcji, w kątach poszarzałych ścian kłębiły się tumany kurzu i pajęczyn. Ale nie miało to większego znaczenia. To pomieszczenie, dobrze wytłumione, w domu położonym na odludziu, idealnie spełniało swoje zadanie.

Wspomnienia z dzieciństwa uspokoiły go trochę. Po chwili mężczyzna doszedł już do siebie i spojrzał uważnie na przywiązaną do tokarki dziewczynę, która wyraźnie opadła z sił. Chude i zaniedbane ciało ważyło około czterdziestu kilogramów. Na oko miała nie więcej niż sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. To między innymi właśnie dlatego ją wybrał, bo łatwo ją było porwać i uwięzić. Pomógł też fakt, że ćpunka była pod wpływem jakichś środków i nie była w stanie za bardzo się bronić. Krótki strzał z tasera wystarczył, by zwiotczałe ciało dało włożyć się do torby i wpakować do bagażnika samochodu. Natomiast ciężko było określić jej wiek, bo zniszczone narkotykami, alkoholem i trybem życia ciało mogło mieć równie dobrze dwadzieścia kilka, co czterdzieści lat.

Mężczyzna przypatrzył się swojej zdobyczy. Plastikowe opaski zaciskowe przymocowane do elementów tokarki mocno trzymały dziewczynę za ręce i nogi. Na pewno było jej niewygodnie, bo wygięta w jakąś nienaturalną pozycję wisiała nad posadzką warsztatu. Głowa z posklejanymi brudem włosami zwisała teraz żałośnie, a z zakneblowanych ust dochodził cichy jednostajny jęk.

Gdy oprawca podszedł bliżej i podniósł z podłogi upuszczone wcześniej obcęgi, dziewczyna podniosła głowę i resztkami nadziei popatrzyła na swojego kata, nie rozumiejąc zupełnie, co się z nią dzieje i z jakiego powodu ten człowiek dopuszcza się takiego barbarzyństwa. Z obciętego palca lewej ręki oraz z rozciętej skóry na płaskiej piersi kapała na brudną podłogę krew. Widać było, że bardzo ją boli, ale to nie był jeszcze koniec tortur.

Mężczyzna nie mógł pozwolić, aby dziewczyna odeszła zbyt szybko. Jeszcze nie teraz. Musiał pomęczyć ją kilka godzin dłużej. Musiał się zahartować i przezwyciężyć swoją niemoc, strach, przerażenie i obrzydzenie. Musiał pójść o krok dalej, by przyzwyczaić się do widoku krwi, konającego i błagającego o litość człowieka. To był trening, którego nie mógł odpuścić.

Kilka głębszych oddechów wystarczyło, by już na spokojnie, z zimną krwią, spojrzeć na dostępny arsenał narzędzi tortur. Obcęgi, kombinerki, klucz francuski, różnej wielkości piły, wkrętaki i młotki. Proste, warsztatowe narzędzia. Co prawda, stare, zużyte i pordzewiałe, ale wciąż nadające się do tego zadania.

Mężczyzna w końcu zdecydował. Sięgnął ręką do pudełka z narzędziami i wybrał ostry wkrętak. Idealny do zadawania bolesnych ciosów przebijających skórę i wnętrzności. A takie właśnie musiały być. Krwawe i bolesne. Bo musiał nauczyć się zadawać komuś ból i przysparzać cierpienia, a finalnie odebrać komuś życie.

Kilka chwil później warsztat wypełniło diabelskie wycie dziewczyny.

 

***

 

W pomieszczeniu było dość ciemno, bo mimo wczesnych godzin przedpołudniowych zasłonięte ciężkie kotary skutecznie blokowały dostęp światła słonecznego. Mrok pokoju rozświetlały tylko dwa sporych rozmiarów monitory komputerowe, na których wyświetlały się rzędy przesuwających się linii tajemniczego kodu oraz pojawiały się okienka komunikatorów. Gałki oczne skoncentrowanej twarzy mężczyzny wstukującego bezwzrokowo kolejne polecenia przeskakiwały nerwowo z jednego ekranu na drugi.

Informatyk drgnął, gdy leżący na stole smartfon zawibrował. Jedno spojrzenie na monitor wystarczyło, żeby mężczyzna się skrzywił. Przestał stukać w klawiaturę i zamarł, wsłuchując się w dźwięk bzyczącego telefonu. Odczekał kilka sygnałów, aż w końcu z rezygnacją chwycił smartfon i odebrał połączenie.

– Halo – rzucił sucho.

– Cześć, tu Krystian.

– No widzę, że to ty, nie musisz mi się przedstawiać za każdym razem.

Chłodna odpowiedź informatyka na moment zbiła rozmówcę z tropu. Tamten odchrząknął i po chwili wrócił do rozmowy.

– No tak… No to co tam u ciebie? Coś nowego?

Mężczyzna nie odpowiedział od razu, bo coś przykuło jego uwagę. Coś, co pojawiło się na jednym z ekranów komputera. Robert przełknął nerwowo i podrapał się z przejęciem po łysiejącej głowie. Na monitorze wyświetliło się powoli kilka obrazków, na które mężczyzna długo czekał. Stanowczo zbyt długo.

– Halo! Jesteś tam? Pytałem, co u ciebie? – nalegał Krystian.

– Tak, tak… jestem… – odpowiedział odruchowo zamyślony informatyk i przełożył sobie telefon do lewej dłoni. Prawą chwycił za myszkę i powiększył z takim trudem zdobyte fotografie. Chwilę trwał w niemym zachwycie, na dobre znów zapominając o rozmówcy.

– Hej, Robert! Zadałem ci pytanie.

Informatyk nie odpowiedział, całkowicie pochłonięty kontemplowaniem wyświetlonych obrazków. Wydawało się, że zapomniał o całym świecie.

– Mam cię, kolego… – w końcu zamruczał powoli do siebie.

– Co? O czym ty do mnie mówisz? Jak to masz mnie? Robert, znowu jesteś naćpany?

W tym momencie mężczyzna się ocknął. Zdał sobie sprawę, że trzyma przy uchu telefon, a po drugiej stronie linii Krystian czeka na sensowną odpowiedź.

Robert potrząsnął głową, próbując wrócić do rzeczywistości. Wyłączył jeden z ekranów komputera, żeby nie rozpraszał jego uwagi, wstał i podszedł do zasłoniętego okna. Lekko odchylił zasłony, wpuszczając do pokoju nieco dziennego światła.

– A co cię to obchodzi? – zareagował ostro. – Moje ćpanie to moja sprawa.

Tamten westchnął ciężko.

– Jestem twoim bratem i się o ciebie martwię…

– Nie jesteś moim bratem. – Robert uciął krótko.

– Może w sensie biologicznym nie jestem… ale przecież wychowywaliśmy się razem. W jednym domu. Zawsze traktowałem cię jak brata.

Robert zmrużył lekko oczy, próbując wypatrzeć coś za oknem. W końcu puścił zasłonę i do pokoju powrócił półmrok.

– A gdzie do cholery byłeś, jak twój ojciec mnie lał?! Co? Gdzie wtedy byłeś? „Bracie”?

– Kurczę, Robert – odezwał się błagalnym tonem Krystian. – Przecież wiesz, że wysłali mnie do szkoły z internatem. Ja naprawdę nie wiedziałem, jaki z niego był drań… Nie było mnie wtedy, nie mogłem ci pomóc… Twój ojczym…

– Nie wspominaj go już! – Robert nie dał mu dokończyć. – Ciebie zawsze traktował dobrze, bo byłeś jego synem z krwi i kości, ale na mnie mógł wyładowywać swoje frustracje. Na niechcianym pasierbie. Nawet moja matka nie była w stanie mi pomóc! Bo ją też lał!

Zapadła cisza. W pokoju słychać było jedynie szum wentylatorów potężnego komputera stojącego na podłodze. Niebieskie hipnotyczne podświetlenie modułu chłodzenia przebijające spod przezroczystej obudowy maszyny wprowadzało atmosferę tajemniczości i nowoczesności.

– Robert, ja…

– Czego chcesz, bo jestem zajęty? – nie dał mu dokończyć po raz któryś informatyk.

Przybrany brat westchnął ciężko, zdając sobie sprawę, że ta rozmowa poszła w bardzo złym kierunku.

– Chciałbym cię prosić o pomoc w jednej sprawie, tylko… Nie wiem, czy będziesz chciał to zrobić. To bardzo delikatny temat. Trzeba komuś pomóc.

– Mów jaśniej, nie mam czasu na takie gadki.

– No dobrze. Chodzi o to, że taka jedna kuzynka mojej żony straciła mieszkanie i teraz tułają się z mężem i dziećmi po znajomych. Chyba ich nie znasz. To taka Anka z Góry Puławskiej, chodziła z moją żoną do szkoły.

– Człowieku! Co mnie to obchodzi? Po co mi to mówisz?

Krystian zamilkł na chwilę, ale dość szybko odzyskał poprzedni wątek.

– No bo widzisz, chciałbym im jakoś pomóc. Ci ludzie stracili miejsce zamieszkania przez jakiś głupi błąd w urzędzie skarbowym. Nie złożyli jakiegoś zeznania czy coś i teraz komornik odebrał im tę chałupę. Podobno już ma na ten lokal kupca. Nie znam się na tym, ale pomyślałem, że…

– Że co?

– Że może byś pogrzebał w danych urzędu i zobaczył, o co tam chodzi? Wiem, że umiesz takie rzeczy i może znaleźlibyśmy sposób na odzyskanie tego lokalu. Pomożesz? Robert?

Informatyk nagle zauważył coś na drugim, wciąż włączonym monitorze. Dostrzegł ikonę powiadomienia w otwartym okienku komunikatora. Podszedł zaintrygowany do biurka i przyjrzał się uważnie tytułowi wiadomości. Momentalnie zapomniał o całym świecie, odruchowo usiadł na fotelu i najechał myszką na wiadomość.

– Halo! Robert! Słyszałeś, o co pytałem? Pomożesz?

– Nie wiem… może… – odparł odruchowo, zbyt zamyślony, by trzeźwo pomyśleć o odpowiedzi.

– To bardzo ważne, pomógłbyś dobrym ludziom, którym pechowo powinęła się noga. Wyślę ci nazwisko tej kobiety, dasz radę?

– Nic nie obiecuję… – wymamrotał Robert nieobecnym głosem, całkowicie pochłonięty nową wiadomością.

– Dzięki, Robert! Jeśli czegoś uda ci się dowiedzieć, będę wdzięczny. Muszę kończyć, zadzwonię za kilka dni, okej? Cześć!

Robert mruknął tylko niewyraźnie, po czym się rozłączył.

Przez chwilę trwał nieruchomo, wpatrując się w monitor. Potem wyciągnął z szuflady szklaną fiolkę i wysypał sobie na dłoń jedną żółtą tabletkę. Chwilę się zastanawiał, czy to wystarczy, po czym dosypał jeszcze jedną. Po chwili obie pigułki zniknęły w przełyku mężczyzny.

 

***

 

Kobieta przystanęła, złapała się za brzuch, a potem nieładnie skrzywiła. Dopiero co wyszła z salonu urody „Diana”, ale nie uszła nawet dziesięciu kroków, gdy dopadły ją mdłości. Oparła się o ścianę budynku, wzięła kilka głębszych oddechów i powoli doszła do siebie. Po chwili nawet poczuła zadowolenie, że zdążyła skończyć swoją krótką zmianę w salonie, zanim poczuła się źle. To były tylko cztery godziny pracy dziennie, ale w jej stanie nawet to stawało się sporym wyzwaniem.

Już dochodziła do samochodu, gdy usłyszała sygnał wiadomości. Dopiero gdy usadowiła się za kierownicą i zatrzasnęła drzwi małego opla, wyjęła telefon z torebki i odblokowała ekran.

To był on.

Małkowska westchnęła ciężko. Nawet na sam widok imienia nadawcy znów zrobiło jej się słabo. Walczyła chwilę z mdłościami, oddychając głęboko, aż poczuła, że fala nieprzyjemnego osłabienia się oddala. Chętnie zapaliłaby papierosa, ale w jej sytuacji nie było to wskazane. Z trudem zwalczyła pokusę i sięgnęła po gumę do żucia.

W końcu stuknęła palcem w ekran telefonu, otwierając wiadomość.

„Jak się masz Asiu?” – przeczytała szybko i aż skrzywiła się z niesmakiem.

„Dobrze. Czego chcesz?” – odpisała lakonicznie. Chciała brzmieć surowo.

„Po prostu zapytać, co u Ciebie słychać? Potrzeba Ci czegoś?”

„Prosiłam Cię, żebyś do mnie nie pisał” .

„Ciągle myślę o Tobie… Martwię się o Ciebie”.

Kobieta przewróciła oczami i aż pokręciła z niedowierzaniem głową.

„Człowieku! Nic do Ciebie nie dociera? Daj mi spokój!”

„To nie takie łatwe… Spotkajmy się, proszę!”

– Chyba cię pojebało! – Joannie wyrwało się nagle.

Chwilę zastanawiała się, co ma mu odpisać. W końcu wzruszyła ramionami i wystukała ostateczną odpowiedź.

„Nie pisz do mnie więcej. Zapomnij o wszystkim”.

Zablokowała powiadomienia z komunikatora i odłożyła telefon na siedzenie pasażera.

Znów odetchnęła głębiej, przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła przed siebie.

 

***

 

Piętnaście minut później, gdy już dojechała do domu i weszła do mieszkania, Joanna przytuliła się do męża, który właśnie kończył gotować obiad.

– Głodna? – zapytał z troską Szymon.

Odłożył drewnianą kuchenną łyżkę, którą mieszał dogotowujący się makaron. Cmoknął kobietę w czoło i położył swoją dłoń na jej coraz większym ciążowym brzuchu. Pogładził go z lubością.

– Głodna jak wilk! – rzuciła z emfazą ciężarna. – A raczej my oboje jesteśmy głodni! Twój synek chyba bardziej.

– No mam nadzieję, że to synek!

Roześmiała się i przytuliła mocno do mężczyzny swojego życia.

– Niedługo się dowiemy – zaśmiała się.

Zamruczała z zadowoleniem, czując ciepło ciała drugiej tak bliskiej osoby i dotyk jego dłoni na swojej skórze. Czuła się szczęśliwa jak nigdy dotąd.

Tylko wciąż, gdzieś z tyłu głowy, majaczyła nieznośna myśl, że tamta sprawa sprzed kilku miesięcy może wkrótce przysporzyć obojgu kłopotów i zmartwień.

 

***

 

Granatowy mercedes klasy G zajechał pod okazały dom na przedmieściach Puław i zaparkował na podjeździe, tuż przed bramą do garażu. Silnik pracował jeszcze chwilę, bo kierowca zajęty kończeniem rozmowy przez zestaw głośnomówiący potrzebował chłodnego nawiewu klimatyzacji. W końcu rozłączył się, zgasił silnik i wyskoczył energicznie z samochodu.

Potężnej budowy mężczyzna obrzucił bacznym spojrzeniem stojący obok, kupiony zaledwie miesiąc wcześniej, biały SUV należący do jego żony. Wydawało się, że dostrzegł na masce jakiś niepokojący ślad, więc podszedł zdziwiony do bmw i przyjrzał się uważniej ciemnej plamie. Zmarszczył czoło.

– Co to jest, do diabła? – zamruczał do siebie i wyciągnął wielką dłoń, dotykając podejrzanego miejsca. Po chwili odskoczył z obrzydzeniem.

– To gówno ptaka, cholera! – krzyknął.

Wkurzony wytarł ubrudzoną rękę w jednorazową chusteczkę i pokręcił z niesmakiem głową. Będzie musiał poważnie porozmawiać z Karoliną na temat utrzymywania tego nowego cacka w czystości. Według jego zasad, choćby nie wiadomo co się działo, samochód zawsze musiał być czysty. W środku i na zewnątrz.

Tomaszewski zamknął pilotem swoje auto i poszedł między wybujałymi tujami prosto w stronę wejścia do willi. Po drodze zgarnął kilka zabawek zostawionych przez dzieci i wrzucił je do piaskownicy w ogrodzie.

– Cześć, rodzinka! – krzyknął, będąc już w środku domu. – Tata wrócił!

To wystarczyło, żeby nagle trójka kilkuletnich chłopaków bawiących się w przestronnym salonie rzuciła się z okrzykami radości prosto ku wejściu do pokoju.

– Tata!!! Masz dla mnie prezent?!!! Co masz dla mnie?!!! – wrzeszczeli chłopcy jeden przez drugiego.

Jacek Tomaszewski skutecznie oblepiony przez trojaczki ledwo wtoczył się do salonu i roześmiany przytulił dzieciaki. Po chwili przykucnął z nimi na podłodze zastawionej klockami i samochodzikami. Zaczął się z nimi bawić, zapominając o całym świecie. Trójka identycznie wyglądających chłopców z zapałem opowiadała wrażenia z całego dnia, nie szczędząc szczegółów wydarzeń.

– A co to za zabawy o tak późnej porze? Chyba już czas do kąpieli, moi mili! – Ładna niewysoka blondynka o rubensowskich kształtach pojawiła się na półpiętrze schodów. – Adrian, Janek, Kacper! Zostawcie tatę i zapraszam do łazienki!

– Oj Karolcia, daj nam się pobawić jeszcze chwilę. – Tomaszewski zrobił minę zbitego psa. – Dopiero co wróciłem z pracy…

– No właśnie! – Kobieta teatralnie udawała obrażoną i wzięła się pod boki. – Trochę coś za późno tatuś przychodzi do domu, prawda chłopcy?

– Bo tatuś ciężko zarabia na chlebek i na te wszystkie piękne zabaweczki – zaintonował żartobliwie mężczyzna śpiewnym tonem. – Ale za kilka dni będzie weekend i wtedy odrobię straty, obiecuję.

Uśmiechnął się do chłopców i puścił do nich oko.

– Pojedziemy na lody?!

– I na gofry!

– Ja chcę na karuzelę!

Kakofonia krzyków ucieszonych chłopców znów zdominowała wnętrze ich domu.

Karolina Tomaszewska zeszła ze schodów i podeszła do swoich pociech. Jacek objął żonę i pocałował mocno w usta. Potem z łatwością podniósł ją do góry i obrócił dookoła siebie. Ponownie ją ucałował. Chłopcy z otwartymi buziami patrzyli jak urzeczeni na tę scenę.

– No dobrze, dobrze. – Karolina z czułością pogładziła męża po policzkach. – Jeszcze pięć minut i do kąpieli. Bo jutro nie wstaną do przedszkola.

Jacek figlarnie puścił oko do żony i opadł na kolana. Spojrzał radośnie na dzieciaki.

– To co? Wyścigi samochodzików?

– Taaaak!!!

Po chwili odbywały się już szaleńcze zawody samochodowe, a dźwięk puszczanych po podłodze resoraków roznosił się po całym domu.

Dzwonek telefonu Tomaszewskiego przerwał w końcu zabawę, więc donośnym głosem ojciec rodziny oznajmił koniec wyścigów, ogłosił zwycięzcę, zaniósł trójkę protestujących chłopców do łazienki na piętro i wreszcie odetchnął z ulgą.

Dopiero teraz mężczyzna spojrzał na ekran telefonu i zmarszczył czoło.

Zbiegł szybko po schodach na parter i wyszedł przed dom. Zaczerpnął głęboko świeżego wieczornego wrześniowego powietrza, upajając się zapachem łąki rosnącej za płotem.

Wybrał w końcu numer, z którego ktoś dzwonił kilka chwil wcześniej.

– Cześć, oddzwaniam.

– Jacek, jest problem z tym mieszkaniem na Karpińskiego – zaskrzeczał zdenerwowany głos rozmówcy.

Tomaszewski aż odruchowo zacisnął pięść i zmarszczył brwi.

– Jaki, kurna, znów problem? – rzucił zaniepokojony.

– Ta rodzina nie chce się wynieść z mieszkania. Mimo nakazu sądowego. Zabarykadowali się w środku i nie chcą wyjść. Nasi ludzie próbowali po dobroci, ale na razie nic z tego.

– W mordę! No to dzwońcie po gliniarzy i niech ich siłą wyniosą! To już jest nasze mieszkanie!

– No tak, ale… – głos po drugiej stronie linii się zawahał.

– O co znów chodzi?

– To jest małżeństwo z małym dzieckiem… Już sam nie wiem. Nie możemy ich tak na bruk wyrzucić…

Nagle twarz Tomaszewskiego zmieniła się diametralnie. W oczach pojawiła się wściekłość.

– A chuj mnie to obchodzi! Komornik wydał oświadczenie, jest nakaz sądowy i tyle! Mogli płacić za ten lokal, a nie mieszkać za darmo! Kupiliśmy ten kwadrat zgodnie z prawem! Niech idą w cholerę, bo mamy tylko dwa tygodnie na zrobienie remontu! Nowy najemca już czeka.

– No ja wiem, Jacek, ale ta babka… Ona podobno ma raka i wszystkie pieniądze przeznaczyli na leczenie. Dlatego zalegali ze spłatą. Może jednak coś dla nich wyjątkowo zrobimy?

– A co ja jestem, fundacja charytatywna?! – rozdarł się na całego Tomaszewski. – Niech wypierdalają na szczaw! Muszę się troszczyć o siebie i swoją rodzinę! Mnie nikt nie oszczędzał!

Rozmowa trwałaby jeszcze kilka minut, ale pod sąsiednią willę podjechał sportowy samochód sąsiada.

– Muszę kończyć! – uciął krótko Tomaszewski. – Marian, dzwoń po gliniarzy i załatwcie to dziś! Nie ma czasu na zabawy.

 

***

 

Sporą powierzchnię podłogi warsztatu pokrywała krew, wyprute wnętrzności dziewczyny, odchody i odcięte palce. Zakrwawione narzędzia leżały bezwładnie rzucone byle jak. Mdłe światło słabej żarówki potęgowało obraz grozy i odbytego w tym miejscu makabrycznego spektaklu.

Mężczyzna siedział bez sił oparty o ścianę. Nawet nie umył rąk i wyglądał teraz jak rzeźnik utaplany w krwi i wybroczynach.

Ostatnią godzinę wymiotował, nie mogąc się uspokoić. Dłonie drżały, po głowie chodziły dziesiątki myśli, serce biło w przyspieszonym tempie.

Ale nie to było najgorsze. Nie to, że zrobił tu niesamowity bałagan, że zamęczył i zabił człowieka. Nie to było najgorsze, że spędził cały dzień na czymś tak bezsensownym i okrutnym.

Wiedział, że ta część treningu jest mu niezbędnie potrzebna.

Już pod koniec rzezi mężczyzna zdał sobie sprawę, że najgorsze okazało się to, że dał się porwać chwili i naprawdę wczuł się w rolę. Nie chodziło o to, że torturowanie dziewczyny sprawiło mu przyjemność, ale o to, że całkowicie zatracił się w tym zajęciu i dał się ponieść jakiejś strasznej, niewytłumaczalnej mocy, która pchała go dalej i dalej. I mimo że ćpunka już dawno była martwa, on się nie zatrzymywał. Tylko kroił, ciął i wybebeszał.

Teraz, siedząc bez sił oparty o brudną ścianę, poczuł pewnego rodzaju satysfakcję, że przecież przemógł się i zrobił wreszcie ten krok. Z dziwnym i niepokojącym dreszczykiem emocji pomyślał, że w kolejnym etapie będzie miał do czynienia z nową ofiarą, aż dojdzie do ostatecznego celu swojej misji.

 

***

 

Marcin Wójcik wysiadł z ostatniego tego dnia autobusu, zatrzymał się na przystanku i spojrzał przekrwionymi oczami na zegarek. Była prawie dwudziesta trzecia i zrobiło się dość chłodno. Mężczyzna zaklął pod nosem, zarzucił plecak na ramię i poszedł w kierunku czteropiętrowego peerelowskiego bloku z lat siedemdziesiątych.

Po całym dniu fizycznej ciężkiej pracy jedyne co czuł, to potworne zmęczenie, ból w mięśniach i głód. Ale było coś jeszcze, co wwiercało się głęboko w czaszkę i docierało do najgłębszych pokładów świadomości. Znów zaczynały krążyć w jego myślach rozżalenie i narastająca wściekłość z powodu tego, co spotkało jego firmę, doprowadzając go do bankructwa. Z każdym krokiem w stronę tego szarego ohydnego bloku czuł coraz większą złość.

Kiedy otworzył drzwi mieszkania i wszedł do ciemnego przedpokoju, jego nastrój pogorszył się jeszcze bardziej. W wejściu do kuchni zobaczył postać Doroty, która obrzuciła go smętnym spojrzeniem.

– Cześć – rzucił zmęczonym głosem i zdjął buty. Rzucił plecak w kąt i próbował cmoknąć żonę w policzek, ale uniknęła jego ust, odwracając głowę. Rozdrażniło go to jeszcze bardziej, ale nic nie powiedział, próbował tylko wejść do kuchni, przeciskając się pomiędzy framugą drzwi a obfitym biustem Doroty. Ta jednak nie dała mu wejść, zagradzając przejście ręką.

– Miałeś wracać wcześniej – wycedziła z naciskiem, patrząc gdzieś w dal.

Mężczyzna spojrzał na twarz żony, próbując ściągnąć ją wzrokiem, ale nic z tego nie wyszło. Odepchnął więc ze złością blokującą go rękę i wszedł do kuchni.

– Lena nie widziała cię już od dobrych kilku dni. – Brzmienie głosu Doroty nabierało złowrogiego charakteru. – Jak tak dalej pójdzie, to zapomni, że w ogóle ma ojca!

Wójcik wyjął z lodówki piwo i otworzył je z pasją, rzucając nonszalancko kapsel na stół. Nie patrząc w ogóle na żonę, wychylił od razu prawie pół zawartości butelki. Potem odstawił ją z głośnym stuknięciem na stół kuchenny. Zacisnął szczękę i zapatrzył się na tykający na ścianie zegar. Właśnie wybiła dwudziesta trzecia.

– Jak zwykle masz gdzieś, to co mówię! – mówiła coraz bardziej podniesionym tonem kobieta. Wreszcie zwróciła wzrok na męża, skrzyżowała ręce na piersiach i wbiła w niego oskarżające spojrzenie. – Dziecko potrzebuje obojga rodziców, żeby się normalnie rozwijało.

Marcin westchnął ciężko.

– Przecież wiesz, że muszę się odkuć finansowo – wymamrotał zmęczony. – Mam długi… A mafia nie będzie czekać w nieskończoność.

– Jakbyś nie balował i nie uprawiał hazardu, tylko pilnował firmy, to teraz nie musiałbyś tego robić. Dom, samochody, pieniądze. Przyszłość naszej córki. Wszystko szlag trafił.

Mężczyzna zagryzł mocniej zęby, ścisnął ze złością butelkę.

– Przecież wiesz, że zostałem oszukany – wycedził, z trudem hamując narastającą wściekłość.

– Pieprzenie! Tak byłeś zaślepiony sukcesem i bogactwem, że wszystko przegrałeś. Jaki mężczyzna zastawia w grze w karty wszystko, co ma?! Jakbyś mógł, to zastawiłbyś też mnie i Lenę. Wszystko byś zaryzykował, żeby zaspokoić swoje chore żądze.

Wójcik resztkami sił próbował nad sobą panować, choć z każdą sekundą wyglądał na coraz bardziej wściekłego.

– Jestem zmęczony, idę spać – powiedział przez zaciśnięte zęby.

Wypił do końca piwo, odstawił butelkę i ruszył w stronę wyjścia z kuchni. Nie uszedł jednak zbyt daleko, bo Dorota nagle rzuciła się na niego z pięściami.

– Ty draniu! Ty oszuście! Ty hazardzisto! Nienawidzę cię!

Mężczyzna w ostatniej chwili zasłonił głowę przed gradem chaotycznych ciosów i próbował odsunąć od siebie zdesperowaną kobietę. Ta w końcu z dzikim rykiem kopnęła go prosto w krocze. Mężczyzna momentalnie złożył się w pół.

– Ty suko! – Złapał się obiema rękami za bolące miejsce i opadł na kolana.

Dorota w tym momencie zdała sobie sprawę, że posunęła się za daleko, i przestraszona przyklęknęła obok męża.

– Przepraszam, Marcin, ja nie chciałam… – Wyciągnęła w jego kierunku rękę i w tym właśnie momencie, zupełnie nieoczekiwanie, otrzymała potężny policzek. Silny cios powalił kobietę na podłogę. Zaskoczona Dorota spojrzała zalęknionym wzrokiem na rozwścieczonego małżonka i odruchowo zasłoniła twarz dłońmi.

Wójcik wstał z trudem i wyciągnął oskarżycielski palec w stronę leżącej.

– Nigdy więcej nie waż się tego robić – powiedział wolno, akcentując słowa „nigdy więcej”.

W tym momencie uchyliły się drzwi pokoju dziecięcego, w którym pojawiła się zaspana kilkuletnia dziewczynka kurczowo trzymająca pluszaka. To był różowy miś ubrany w kolorowe wdzianko.

Dziecko popatrzyło strachliwie nierozumiejącymi oczami na leżącą na ziemi mamę oraz na dziwnie wyglądającego, ziejącego złością tatę.

– Mamusiu, dlaczego leżysz na podłodze? – zapytała płaczliwie. – Co ci się stało?

Dorota w mgnieniu oka skoczyła na równe nogi i przypadła do córeczki, obejmując ją z zapałem.

– Mamusia się potknęła i przewróciła. I tatuś się z tego powodu trochę zdenerwował. Ale już wszystko dobrze.

– Nic się nie stało, Lenka. Wracaj spać – dopowiedział Marcin, który momentalnie ochłonął i zdał sobie sprawę, że tego wieczoru oboje się zagalopowali.

– Chodź, kochanie, do łóżka, bo rano trzeba wstać do przedszkola, prawda? – zaintonowała wesoło Dorota, biorąc dziecko na ręce i wchodząc do dziecięcego pokoju.

Marcin Wójcik wrócił do kuchni, usiadł ciężko na krześle i złapał się obiema rękami za głowę. Dziś przekroczył kolejną niebezpieczną granicę w swoim życiu i już czuł wyraźnie, że traci nad nim kontrolę. Już tak dłużej nie mógł. Nie miał na to sił.

Mafia straszyła go coraz bardziej za opóźnienie w spłacie długów i mężczyzna zaczynał poważnie obawiać się o bezpieczeństwo rodziny. Poza tym tyrał na budowach jako szeregowy robotnik, co upadlało go jeszcze bardziej.

Jeszcze tylko usłyszał, jak jego żona wchodzi do ich sypialni i zamyka za sobą drzwi. Wiedział już, że dziś się nie pogodzą i znów będzie musiał spać na rozklekotanym fotelu w dużym pokoju.

Siedział jeszcze chwilę, po czym mimo późnej pory otworzył komunikator w telefonie i wystukał tylko jedno zdanie.

„Wchodzę w to”.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

Nieznośny sygnał budzika wyrwał Lidkę z przepastnego i głębokiego snu, powodując bolesny powrót do normalnego życia. I choć tej nocy marzenia senne znów były koszmarne, to i tak stanowiły znacznie lepszą alternatywę niż szara rzeczywistość, w której upływały jej ostatnietygodnie.

Kobieta podniosła się nieco, spod wpół przymkniętych powiek sięgnęła po omacku po staromodny kwadratowy radziecki budzik, który odziedziczyła po nieżyjącej już babce, i wcisnęła na oślep klawisz wyłączania alarmu. Potem opadła bez sił na poduszkę, nie mając nawet siły ponownie otworzyć oczu. Pod czaszką czuła nieprzyjemne łomotanie, a w ustach cierpki smak przetrawionegoalkoholu.

Po chwili, ku jej zdumieniu, zegarek odezwał się znowu ostrym sygnałem, wwiercając się bezlitośnie w umysł. Lidka, wkurzona, że musi otworzyć oczy, uniosła się na łokciu i wzięła do ręki budzik, ale ze zdziwieniem stwierdziła, że to jednak nie on był źródłem nieprzyjemnego dźwięku. Kiedy kobieta zdała sobie sprawę, że dzwoni telefon, odłożyła zegarek na swoje miejsce i przewiesiła się przez łóżko, szukając smartfonu na podłodze. Stary aparat z pękniętą szybką leżał dobry metr od posłania, więc dziewczyna musiała wykonać tytaniczny wysiłek, zanim w końcu ze stęknięciem sięgnęła po telefon. Przez nieuwagę trąciła opróżnioną butelkę po białym winie, która przewróciła się z brzdękiem.

– Cholera – wysapała i w końcu opadła z powrotem na poduszkę, trzymając w dłoni hałasujący telefon.

Lidka spojrzała na ekran i aż przymknęła oczy z bezsilności.

Matka.

Postanowiła nie odbierać i opuściła rękę na kołdrę. Po kilku sygnałach telefon zamilkł, ale prawie natychmiast rozdzwonił sięponownie.

– Gdzie jest to cholerne wyciszenie? – wymamrotała Lidka ze złością, szukając kombinacji klawiszy wyciszających dzwonek.

W końcu zrezygnowana odebrałapołączenie.

– Halo – wychrypiała.

– Lidka? Mama dzwoni. Jedziesz już do pracy, kochanie? Co masz taki głos? Jesteśprzeziębiona?

– Jeszcze nie. Nie, nie jestemprzeziębiona.

– O rety! To się spóźnisz! Już po ósmej!

Lidka skrzywiła się z bólu, bo natłok wykrzykników płynących ze słuchawki działał ze zdwojoną mocą. A kac po wczorajszym winie wzmagał touczucie.

– Czego chcesz? – Lidka nie siliła się na uprzejmość.

– No chciałam zapytać, co u ciebie słychać i w ogóle. Ty nie dzwonisz, to w końcumusiałam…

– Nie musiałaś – ucięła krótko dziewczyna, próbując rozmasować sobie czoło i rozluźnić nieco napięcie powodujące ból głowy. – W ogóle nie musisz się mną przejmować. Ja mam swoje życie, ty masz swoje i niech takzostanie.

Matkę na chwilę zatkało, ale dość szybko odzyskałagłos.

– No wiesz co? Po tym rozwodzie już ci chyba całkiem odbiło. – Głos kobiety nie zdradzał rozczarowania zachowaniem córki, ale raczej politowanie i żal.

– W sumie to twoja zasługa, więc miej pretensje do siebie. – Lidka zaczynała czuć złość, choć dziesiątki razy obiecywała sobie, że będzie nad sobą panować. – Przecież to ty zniszczyłaś miżycie.

Tym razem cisza po drugiej stronie telefonu trwała znacznie dłużej i w pewnym momencie skacowana kobieta chciała sięrozłączyć.

– Jak śmiesz tak mnie oskarżać?! Ja tylko chciałam dla ciebie dobrze! Ten facet od początku mi się nie podobał! I nie byłaś jeszcze gotowa na małżeństwo!

Lidka zerwała się z łóżka i kopnęła gołą stopą w leżącą na podłodze butelkę, która roztrzaskała się z hukiem o ścianę.

– Ty wiedźmo! – wrzasnęła w końcu. – Nie chcę cię znać! Nie dzwoń więcej domnie!

I rzuciła z całej siły telefonem o ścianę, niemalże w to samo miejsce, w które przed chwilą trafiła butelka po winie.

Potem osunęła się na podłogę, oparła głowę na kolanach i zapłakałagłośno.

 

***

 

Parking przed pomarańczowym budynkiem puławskiej Komendy Powiatowej Policji pękał w szwach. Jakby ktoś się uwziął, już przed godziną ósmą trzydzieści nie było ani jednego wolnego miejsca na wyznaczonych pozycjach parkingowych przy ulicy Wojska Polskiego. Komisarz Marek Podgórski zatrzymał swoją wysłużoną mazdę i zakląłsiarczyście.

– Wycieczka jakaś przyjechała czy co? – powiedział do siebie na głos i skrzywił się, myśląc intensywnie nad wariantem awaryjnym. Niemalże w ostatniej chwili, po przeciwległej stronie ulicy, pod blokami, zwolniło się wąskie miejsce pomiędzy najnowszą wersją forda mondeo a jakąś starą, dawno niemytą toyotą. Policjant bez najmniejszego zawahania zawinął z piskiem kół, zakręcając w niedozwolonym miejscu, i wpakował się na grubość lakieru, parkując niemal przy samych drzwiach forda. Przez myśl przeszło mu, że właściciel mondeo będzie musiał wsiąść od strony pasażera, ale machnął tylko ręką i poszedł szybko w stronę budynku komendy. Przebiegł przez ulicę, wszedł do środka i po kilku chwilach otworzył drzwi pokoju operacyjnego wydziałukryminalnego.

– Ho ho! Ktoś tu się nie wyspał! – Słowa skierowane do wchodzącego Podgórskiego uderzyły go nieprzyjemnie, bo ponadprzeciętnie wysoki głos aspirant Ewy Jędrycz zadziałał tego dnia wyjątkowo drażniąco. Spóźniony komisarz obrzucił kwaśnym spojrzeniem swoją podwładną, ale nie skomentował przytyku. Przewiesił torbę przez oparcie krzesła i usiadł przed komputerem.

– Jakaś imprezka wczoraj? – Funkcjonariuszka nie dawała mu spokoju. Mimo jej łagodnego wyglądu, sugerującego przyjemną i miłą osobę, Ewa potrafiła pokazać pazurki i dość często bywała kąśliwa, częstując swoich współpracowników celnymiuwagami.

– Pan komisarz spóźniony ponad pół godziny, podkrążone oczy, wysuszone usta – mówiła dalej, mrużąc oczy i bawiąc się brązowymi lokami opadającymi na ramiona. – Musiało być mocno pitewczoraj…

– Nie było żadnego picia, po prostu się nie wyspałem – mruknął w odpowiedzi Podgórski i uruchomił komputer, nawet nie spoglądając na okrągłą twarz kobiety, która nadal wpatrywała się w swojego szefa.

Nie wiadomo było, czy uwierzyła w jego zapewnienia, ale wysoko uniesione brwi sugerowały, że raczej pozostanie przy swojej wersji przypuszczeń co do wczorajszejnocy.

Wszyscy na komendzie wiedzieli, że Podgórski nie ma rodziny i w zasadzie po godzinach pracy mógł robić, co chciał, z codziennym upijaniem się włącznie, ale poza tą ogólnikową wiedzą nikt niczego nie był pewien. Komisarz nie był skory do zwierzeń ani do mówienia o sobie w ogóle.

Z kolei pani aspirant Jędrycz ochoczo i z ogromnym upodobaniem opowiadała o swoim życiu prywatnym, zainteresowaniach, kłopotach domowych, radościach i smutkach codziennego dnia. Nie inaczej było tymrazem.

– Marek. – Kobieta uderzyła w poufały ton, zwracając się do swojego szefa. – Masz dokładnie taką samą minę jak mój ośmioletni Jędrek, gdy coś zbroi. Tak… Dokładnie takąsamą…

Policjantka zamyśliła się i pokiwała do siebie w milczeniugłową.

– Co zbroi? – Po raz pierwszy do rozmowy włączył się trzeci policjant pracujący w wydziale kryminalnym, do tej pory siedzący cicho w swoim kącie i piszący jakiś zaległyraport.

– Co? – zapytała wyrwana z zamyśleniaEwa.

– Co takiego zbroi twój dzieciak? – Starszy aspirant Hubert Zaniewski przerwał pisanie sprawozdania, oparł łokcie na stole i spojrzał zaciekawiony prosto w ładnie zarysowane brązowe oczy Ewy. – Dopytuję, bo moje urwisy udają, że się nic nie stało, jak coś nabroją. Tam, gdzie coś się zbije albo zniszczy, to ich tam nie było. Albo w ogóle udają, że nie wiedzą, o czym mówię. Niewiniątka.

– Dokładnie tak samo jest u mnie. – Ewa uśmiechnęła się szeroko. – Już się nauczyłam, że jak tylko na twarzy mojej pociechy wykwita taka mina, jaką dzisiaj ma nasz szef… – Tu spojrzała znacząco na komisarza, który udawał, że rozmowa kompletnie go nie dotyczy. – To coś się stało i że próbuje to za wszelką cenęukryć.

Podgórski nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na zaciekawione twarze swoich podkomendnych, wlepiając z najwyższą uwagą swój wzrok w monitor komputera, jakby to było w tej chwili najważniejsze na świecie. Ponieważ nie odezwał się nawet słowem, Ewa przystąpiła do kolejnego etapu przebicia się przez mur obojętnościmężczyzny.

– Chyba że nasz szef poznał w końcu jakąś fajną babkę i po prostu zabalował w nieco inny sposób, niż nam się wydaje? – Ewa posłała znaczący uśmiech w stronę Huberta. – Szkoda, żeby taki przystojniak się marnował… Połowa Puław do niegowzdycha.

Oboje zaśmiali się z żartu, ale natychmiast spoważnieli, gdy Podgórski wreszcie odkleił się od komputera i wstał ze swojegokrzesła.

Nawet te zaczerwienione oczy i ślady niewyspania widoczne na jego twarzy nie były w stanie zepsuć ogólnego wizerunku przystojnego i atrakcyjnego mężczyzny. Regularne rysy twarzy, mocno zarysowana kwadratowa szczęka i wysportowana sylwetka nadawały mu wygląd modela. Włosy przyprószone siwizną typu „sól z pieprzem” nasuwały na myśl fryzury George’a Clooneya lub Richarda Gere’a, gdy byli nieco młodsi. Jedyny problem z ich szefem był tylko taki, że z reguły był bardzo poważny i rzadko sięuśmiechał.

Postawny i atrakcyjny szef zespołu kryminalnego spojrzał w końcu krytycznie na Ewę i po chwili także na Huberta.

– Doceniam wasze poczucie humoru i troskę o moje samopoczucie – zaczął ponurym głosem – ale proponuję zająć się robotą, bo mamy sporo nowych tematów. Za dziesięć minut idę do starego, więc poproszę o szybkie podsumowanie spraw, nad którymipracujemy.

– Szef tak od razu do sedna? – Ewa nie kryła rozczarowania początkiem dnia. Wydęła kształtne usta w udawanąpodkówkę.

– Tak. – Głos komisarza był bezlitosny. – Co masz w sprawie włamania do hurtowni elektrosprzętu na Kołłątaja? Jakieśtropy?

Kobieta westchnęła cicho i wzruszyła ramionami zawiedziona tym konkretnympytaniem.

– W pobliżu nie ma żadnych kamer przemysłowych, brak świadków zdarzenia, nikt nie widział w okolicy żadnych podejrzanych osób. Alarm skutecznie zablokowany, zamki sprawnie otwarte. Brak jakichkolwiek śladów, którymi możemy podążyć za sprawcami. Generalnie nie mamy punktuzaczepienia.

Podgórski podrapał się po brodzie i usiadł okrakiem na stole.

– A wywiad środowiskowy?

– Rozpytaliśmy wszystkich znanych paserów i cwaniaczków handlujących mydłem i powidłem, obserwujemy znane nam dziuple, ale do tej pory nikt nic nie powiedział w tej sprawie. Wiem, że straty z rabunku są wysokie, bo te wszystkie wiertarki i temu podobny sprzęt jest drogi, ale moim zdaniem w Puławach nie znajdziemy winnych. Zakładam, że to mogła być robota kogoś przyjezdnego. Ten towar mógł od razu pojechać w dowolne miejsce w Polsce.

– Być może. – Komisarz pokiwał głową. – Ale sprawdziłbym jeszcze plotki, jakie krążą w Internecie. Może ktoś się z czymś zdradzi. I koniecznie włączmy monitoring portali handlujących tego typu sprzętem. Wiesz, Allegro i takie tam… Masz numery seryjne tych skradzionychurządzeń?

Ewa potwierdziła głową i zanotowała coś sobie w czerwonymzeszycie.

– Wiem, co robić, szefie. – Policjantka uznała rozmowę za zakończoną i zabrała się za przeszukiwanieInternetu.

Komisarz spojrzał na zegarek i pokazał palcem na starszego aspirantaZaniewskiego.

– Hubert, co z tym oszustem matrymonialnym? Trafiłeś na cośnowego?

Tamten chrząknął, poprawił zbyt luźno zapiętą srebrną bransoletę zegarka na przegubie szczupłej dłoni i spojrzał do pisanego właśnie raportu.

– W zasadzie mam stuprocentową pewność, kto to jest, szefie – oznajmił dumnym głosem. – Rysopisy sprawcy zebrane od poszkodowanych są bardzo dokładne. Po skonfrontowaniu portretu pamięciowego tego mężczyzny z kilkudziesięcioma osobami z naszego miasta trafiłem w końcu na Włostowice i tam otrzymałem potwierdzenie, że poszukiwany nie tylko za oszustwa matrymonialne, ale i za kilka gwałtów nasz „gwałtowny Romeo” to niejaki Roman Przysadka. Ma dwadzieścia sześć lat, skończył szkołę zawodową, mieszka z rodzicami, ostatnio nie pracował.

– I co z nim?

– Rodzina nie miała pojęcia, że ich syn ma na sumieniu kilka przestępstw tego typu. Wygląda na to, że świetnie się maskował. Niestety, od trzech tygodni nie mieli z nim kontaktu. Powiedział, że jedzie do kolegi na Wybrzeże i słuch po nim zaginął. Dzwonili do niego na komórkę wiele razy i wysyłali SMS-y, ale bezodzewu.

– Zorientował się, że go szukamy, i zwiał. Trzeba wysłać list gończy. Zajmij się tym. – Marek postukał palcem w blat biurka. Potem wstał i jeszcze raz obrzucił spojrzeniem pomieszczenie. – Idę do naczelnika, ma podobno jakąś nowąsprawę.

Podgórski kiwnął głową do swoich podwładnych i wyszedł z pokoju.

 

***

 

Szyld firmy „Tomaszewski Finance” przymocowany na ścianie gabinetu prezesa drżał nieznacznie, a dochodzące odgłosy sapania właściciela firmy i stukot obcasów wysokich szpilek o blat szerokiego biurka świadczył tylko o jednym. Że właśnie odbywa się codzienny, poranny rytuał z udziałem prezesa Jacka Tomaszewskiego i Żanety Mróz, ambitnej dwudziestotrzylatki, która za każdą cenę chciała zrobić karierę, dorobić się i w końcu wyjechać z Puław. Owocna współpraca z prezesem firmy, w której pracowała jako sekretarka i osobista asystentka, miała być jednym z kroków ku realizacji tego planu. I jak każdego dnia rano, sumiennie spełniała zaproponowane przez jej pracodawcę dodatkoweobowiązki.

Tomaszewski wreszcie skończył i z przytłumionym westchnięciem odsunął się nieco od gorącego ciała Żanety, z lubością wpatrując się w odsłonięte wdzięki asystentki.

Kiedy kilka miesięcy wcześniej dziewczyna przyszła na rozmowę o pracę i wspólnie uzgodnili już większość tematów, prezes zażyczył sobie, aby obowiązkowym strojem i wizytówką sekretariatu były zawsze wysokie szpilki, czarne pończochy, krótka spódniczka i wydekoltowana bluzka. Bez względu na porę roku i pogodę. Taki miał być standard w „Tomaszewski Finance” i jak do tej pory dziewczyna bez szemrania spełniała postawiony warunek dotyczący jej wyglądu oraz porannej rozgrzewki przedpracą.

– No dobrze… – zamruczał prezes, zapinając rozporek. – Zmykaj do roboty, bo zaraz zacznie sięruch.

Żaneta wstała ze stołu, poprawiła spódnicę, puściła figlarnie oko do swojego chlebodawcy i wyszła z pokoju, mijając się w przejściu z drugim właścicielem firmy, który był wtajemniczony w te poranne rytuały Tomaszewskiego i wiedział, że nie powinien pojawiać się w biurze przed dziewiątą.

– Jest problem – rzucił nerwowo Marian od progu, zamykając za sobą drzwi, tak by Żaneta nie usłyszała rozmowy odbywającej się w gabinecie.

Zrelaksowany Tomaszewski, stojąc przy oknie tyłem do wejścia, odwrócił ze zdziwieniem głowę i uniósł jedną z brwi.

– A „Dzień dobry” to gdzie, panie mecenasie? – zażartował w swoim stylu i uniósł kąciki ust w próbieuśmiechu.

– Przestań, mamy przesrane! – Wspólnik machnął ze złością ręką i klapnął całym ciałem na skórzanym czarnym fotelu. Przygryzł dolną wargę i spojrzał zamyślony na logofirmy.

Tomaszewski podszedł powoli do swojego biurka i przysiadł na jegorogu.

– Marian, problemy to my mamy wpisane w DNA firmy. Ciągle mamy przesrane. Nie zauważyłeś tego jeszcze? To trudna robota, ale za to bardzo dobrze płatna – zarechotał z rozbawieniem.

Jego wspólnik wstał gwałtownie z fotela i zaczął się przechadzać w tę i z powrotem.

– Ta! Wiem przecież… – rzucił coraz bardziej zdenerwowany. – Ale tym razem mamy prawdziwykłopot.

Marian stanął na wprost lekko uśmiechającego się, jeszcze wspominającego poranną gimnastykę prezesa i wbił w niego ostrespojrzenie.

– Ten palant od Kreczmara, wiesz, ten komornik, żąda dwudziestu tysięcy euro za załatwienie sprawy z nieruchomością na Kochanowskiego. Podniósł stawkęczterokrotnie!

Dźwięk tych słów momentalnie starł rozanielony uśmiech z twarzy Tomaszewskiego.

– Pojebało go?! – wrzasnął wściekle. – Tu nie jest Berlin czy inny Amsterdam, tylko Puławy, do diabła! Miało być dwadzieścia tysięcy, alezłotych!

– No właśnie mówię. – Marian zaczął gestykulować zaciekle. – Ten ćwok dokładnie wie, jak nam zależy na tym lokalu, i pozwala sobie na takie numery. Rozochocił się po ostatnim razie i teraz poszedł na całość.

Mężczyźni mierzyli się przez chwilę wzrokiem, obajzdenerwowani.

– A może… – zaczął niepewnieMarian.

– Co?

– Może odpuśćmy sobie tym razem ten numer? Znajdziemy coś innego na rynku. Cośtańszego…

Tomaszewski zrobił się nagle czerwony na okrągłej twarzy, a na czoło wystąpiły kroplepotu.

– Nie ma, kurwa, takiej możliwości – wycedził złowrogo. – Mam już chętnego na ten lokal. Mamy wyrobioną markę na rynku i nie będę jej psuć. Muszę się wywiązać z obietnicy. Ja zawsze dotrzymujęsłowa.

Marian zauważył stanowczość prezesa i doskonale wiedział, że będzie trudno go przekonać, ale postanowił brnąćdalej.

– Jako twój prawnik i współwłaściciel firmy stanowczo odradzam tę inwestycję. To się po prostu nieopłaca.

Tomaszewski zaśmiał się i położył wielką dłoń na ramieniukolegi.

– Dzięki za radę, Marian, ale ty masz tylko dwadzieścia procent udziału w firmie, a ja osiemdziesiąt. I jestem prezesem. Podjąłem już decyzję, że musimy mieć ten projekt. Konieckropka.

– Ale…

– W tym wypadku nie ustąpię! Sorry, Marian, ale to dla mnieważne.

Prezes zdjął rękę z barku prawnika i podszedł do biurka, ignorując zdziwione i zaniepokojone spojrzenie rozmówcy. Włączył komputer i zaczął coś przeglądać na dużym monitorze ustawionym tyłem domecenasa.

– Zamierzasz zapłacić taką kasę temu lichwiarzowi? – Głos Mariana wyrażał najwyższezdziwienie.

Jacek Tomaszewski podniósł głowę znad monitora i zmrużyłoczy.

– Tym się już nie martw. Znajdę jakieś rozwiązanie – mruknąłzniechęcająco.

To zaniepokoiło mecenasa na tyle, że oparł się całym ciężarem ciała na dłoniach położonych na biurkuprezesa.

– Jak zwykle masz tajemnice i jakieś swoje superpomysły – podniósł niebezpiecznie głos o pół tonu. – I zaczyna mnie to mocno niepokoić. Chciałbym, żebyś zaczął się bardziej ze mną liczyć, bo pomagam ci zamiatać pod dywan takie smrodliwe sprawy. Chyba zasługuję na trochę więcejzaufania?

Prezes zacisnął szczękę, próbując nie wybuchnąć. Odczekał chwilę, aż przejdzie mu złość. Widać było, że mocno nad sobą pracuje, by zachować zimnąkrew.

– Lepiej zajmij się takimi tematami, na których się znasz, Marian. – Jego głos brzmiał chłodno. – Na przykład mógłbyś, z łaski swojej, zabrać się za te anonimy mówiące o tym, że jakoby krzywdzimy ludzi, zabierając im mieszkania, choć wszystko odbywa się przecież zgodnie z prawem. Znajdź tych donosicieli i ucisz ich, zamiast próbować wtrącać się dobiznesu.

Wspólnik patrzył twardo prosto w oczy Tomaszewskiego. Powoli zapowiadało się na ostrą konfrontację, do której na pewno by doszło, gdyby nie ostry dźwięk smartfonuprezesa.

Tomaszewski odebrał połączenie i zaczął rozmowę, odprawiając lekceważącym ruchem dłoni swojego wspólnika i pokazując mu, że spotkanieskończone.

Prawnik stał jeszcze chwilę niezdecydowany, aż w końcu wyszedł z gabinetu, trzaskając głośnodrzwiami.

 

***

 

Kilkuletnia dziewczynka o blond włosach złapała się rączkami za brzuch.

– Mamo, ja zaraz zwymiotuję – zapiszczała żałośnie, a z jej spojrzenia było wyraźnie widać, że nie żartuje. Twarzyczka blada jak ściana i paluszki kurczowo zaciśnięte na bawełnianej sukience w okolicach brzucha nie kłamały. Autobus zakołysał nieprzyjemnie na nierównościach drogi, co tylko mogło pogorszyćsprawę.

– Lenka, wytrzymaj jeszcze dwa przystanki, błagam cię. Zaraz będziemy w domku. – Dorota Wójcik modliła się w duchu, żeby tylko jej dziecko dało radę i nie zwymiotowało.

– Już nie mogę, mamusiu – zakwiliła dziewczyna i pociągnęła mamę znacząco za rękę. – Już niewytrzymam.

Kobieta zacisnęła usta i nerwowo spojrzała za okno. Pech nie chciał się od niej odczepić. Problemy ze zdrowiem córki były ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, ale gdy tylko wychowawczyni zadzwoniła z przedszkola, prosząc o odebranie Leny, która zwymiotowała podczas zajęć, Dorota nie miała innego wyjścia, jak ubłagać swojego szefa z banku, żeby dał jej urlop na żądanie. Ten ostatecznie zgodził się z bólem wypisanym na twarzy, bo tego dnia w oddziale były tylko dwie kasjerki, więc Dorota zostawiała swoją koleżankę na samotnym dyżurze.

Autobus zaczął gwałtownie hamować i przez ten manewr Lenka aż przewróciła oczami, w których pojawiły się wielkie, okrągłe łzy. Jej twarz zrobiła się jeszcze bardziejblada.

Kobieta dłużej nie mogła czekać, więc wstała z siedzenia i pociągnęła dziecko za sobą, kierując się dowyjścia.

– Chodź, Lenka, przejdziemy się ten ostatni przystanek na piechotę.

Po chwili matka z córką były już na zewnątrz.

– Oddychaj, Lenka, głęboko, oddychaj – zachęciła dziewczynkę, potem objęła ją i przytuliła mocno. – Jużdobrze?

Tkwiły tak chwilę, Dorota kucając przy swojej córce, aż dziecko pokiwało głową, że kryzys minął. W końcu uspokojona kobieta wyprostowała się i chwyciła ją za rączkę. Miały do przejścia długi odcinek, bo w tym stanie nie było co ryzykować ponownej jazdyautobusem.

– Dorota! – krzyknął ktoś zdecydowanym kobiecym głosem, a Wójcik stanęła zaciekawiona i odwróciła się za siebie.

Kilkanaście metrów dalej powoli szła w ich kierunku ciężarna kobieta, energicznie machając do nich ręką. Duży brzuch wskazywał, że jest to co najmniej szóstymiesiąc.

– Asia? – Dopiero po dłuższej chwili Dorota uzmysłowiła sobie, że zna osobę, która właśnie do nich dochodziła. – Nie widziałam cię kilka dobrychlat!

Kobiety padły sobie w ramiona, obdarzając się kilkoma przyjacielskimipocałunkami.

– Ty jesteś w ciąży! – Wójcik oglądała z zaciekawieniem zaokrągloną sylwetkę koleżanki. – No, no! Który tomiesiąc?

– Minął już piąty! – zakwiliła radośnie Joanna i dumnie pogładziła się po brzuchu. – Będziemy mieć z mężem upragnione dziecko! – Piękny uśmiech rozjaśnił twarzkobiety.

Nagle jakby o czymś sobieprzypomniała.

– Pamiętasz Szymona? – Spojrzała z zakłopotaniem w oczykoleżanki.

– Tak, tak, to kolega Marcina przecież. Jeszcze z czasów liceum. – Dorota pokiwała głową i wyraźnie zmarkotniała, jakby wspomnienie imienia jej męża zasnuły niebo ciężkimichmurami.

Joanna jednak nie zauważyła zmiany nastroju rozmówczyni, bo nachyliła się nieco nad dziewczynką ciekawie patrzącą na nową znajomąmamy.

– Ależ twoja córa wyrosła! Lenka, prawda? – upewniła się. – Ostatni raz widziałam ją, jak miała kilka miesięcy. Ależ ten czasleci!

Dopiero teraz Małkowska przyjrzała się uważniej dawno niewidzianej znajomej. Dojrzała w jej twarzy coś niepokojącego, więc z troską położyła swoją dłoń na jejramieniu.

– A u ciebie wszystko w porządku? Dorota? – Ciężarna wpatrzyła się w mocno przypudrowany ślad na policzku. Mimo grubej warstwy nałożonego fluidu, nie udało się do końca zatuszować rozległego siniaka po wczorajszej awanturze, który odcinał się wyraźnie ciemną barwą od resztyciała.

– Wiesz, jak jest… – wydukała zmieszana Wójcik i lekko spuściła głowę, żeby kosmyk włosów opadł na policzek i przysłonił wstydliwemiejsce.

– No właśnie nie wiem – zripostowała od razu Joanna. – Masz problemy z mężem? Dorota, mi możesz powiedzieć. Takie rzeczy trzeba zgłaszać na policję.

Kobieta mocniej chwyciła córkę za dłoń i przygryzła dolną wargę. Toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą, szukając dobrego rozwiązania, żeby jakoś wybrnąć z tej krępującejsytuacji.

– To nic… Uderzyłam się przez przypadek… Naprawdę to nic. Marcin nie ma z tym nicwspólnego.

Małkowska jakby nagle coś sobie przypomniała, jej oczy zrobiły się okrągłe, z emocji aż zasłoniła ustadłonią.

– Czekaj, czekaj… – ściszyła głos, starając się, by Lenka nie usłyszała tych słów. Zaintrygowana zbliżyła się do twarzy Doroty. – To przecież firma twojego męża, Marcina, została jakoś dziwnie przejęta przez mafię. Zabrali wam dom i samochody. Jakiś czas temu krążyły plotki, ale nie skojarzyłam waszego nazwiska. Dopiero teraz mi się wszystkoprzypomniało…

Nagle Joanna sama przestraszyła się tego, co mówi, i zamilkła zawstydzona. Dostrzegła przygnębioną minęprzyjaciółki.

– Mamusiu – przerwała krępującą ciszę Lenka. – Idziemy już dodomu?

Dorota ocknęła się z otępienia i spojrzała na córkę.

– Tak, kochanie, jużidziemy.

Próbowała uśmiechnąć się do Joanny, ale wyszedł z tego tylko nieładnygrymas.

– Musimy już iść. Cześć, Asia – rzuciła tylko i odeszła, zostawiając zdumionąkoleżankę.

– Dorota! Jeśli potrzebujesz jakiejś pomocy, to daj znać – krzyknęła tamta za odchodzącymi, ale już nikt jej niesłuchał.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Copyright © by Krzysztof Jóźwik, 2021

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2021

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2021

 

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © Lyn Randle / Trevillion Images

 

Redakcja: Monika Ślusarska

Korekta: Zofia Ślusarska, Katarzyna Dobrzelewska

Skład i łamanie: Anna Głuszczak-Turska

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-617-8

 

 

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.