Klasyka dla dzieci. Sherlock Holmes. Tom 1. Studium w szkarłacie - Sir Arthur Conan Doyle - ebook + audiobook

Klasyka dla dzieci. Sherlock Holmes. Tom 1. Studium w szkarłacie ebook i audiobook

Sir Arthur Conan Doyle

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

 

Tom pierwszy z serii klasycznych opowieści detektywistycznych Arthura Conan Doyle'a o Sherlocku Holmesie w uproszczonych adaptacjach dla dzieci. Idealna propozycja dla młodych wielbicieli zagadek i kapitalne wprowadzenie do klasyki.

„Studium w szkarłacie” to pierwsza sygnowana przez Artura Conan Doyle'a książka o słynnym detektywie. W pustym londyńskim domu znalezione zostaje ciało E.J. Drebbera. Zagadkę jego śmierci rozwiązuje Holmes z pomocą Watsona.

Dla dzieci powyżej 7 lat.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 82

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 9 min

Lektor: Maciej Więckowski

Oceny
4,6 (270 ocen)
195
52
15
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Teodor2009

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne
20
NOWTATI

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka warta przeczytania
20
ybacay

Nie oderwiesz się od lektury

super
20
irmina84

Nie oderwiesz się od lektury

świetna ale krótka
20
PIR13

Nie oderwiesz się od lektury

Super
20

Popularność




Sherlocka Holmesa poznałem za sprawą przypadku. Wydaje mi się to bardzo dziwne, że losowe, nieprzewidziane zdarzenia mogą mieć czasem tak duży wpływ na nasze dalsze życie, ale tak właśnie się stało tamtego dnia w Londynie.

Wróciłem do miasta w 1879 roku po tym, jak rana postrzałowa barku zakończyła moją krótką karierę wojskowego chirurga. Renta, jaką otrzymywałem, z ledwością starczała na wynajmowanie skromnego pokoiku w hotelu, a stan zdrowia nie pozwalał mi jeszcze na powrót do praktyki lekarskiej.

Siedziałem sobie w barze Criterion, sącząc drinka i zastanawiając się nad tym, jak znaleźć jakieś tańsze miejsce zamieszkania, gdy raptem ktoś klepnął mnie w ramię. Odwróciłem się i zobaczyłem młodego Stamforda, który dawniej był moim asystentem, gdy jeszcze pracowałem w szpitalu St. Bartholomew’s.

Miło mi było zobaczyć znajomą twarz, więc zaprosiłem go na lunch. Przywołaliśmy taksówkę konną i podczas gdy dorożka toczyła się raźnie ulicami Londynu, zanim dotarliśmy do restauracji, opowiedziałem mu krótko o moich niedawnych przygodach. Dopiero w trakcie tej rozmowy zdałem sobie sprawę, jak bardzo doskwierała mi samotność.

Taksówka konna

(zwana dorożką Hansoma)

Szybki i dość tani środek transportu publicznego, w sam raz dla dwóch osób. Sprawnie wchodzi w zakręty bez niebezpiecznych przechyłów, choć ma jedynie dwa koła. Woźnica siedzi na zewnątrz za skrzynią powozu, tak aby podróżni mogli swobodnie rozmawiać.

Z kolei dorożka Clarence’a ma cztery koła i bywa nazywana „warkotką” z powodu hałasu, jaki robi, tocząc się po bruku. Ten pojazd przydaje się grupom liczniejszym niż dwie osoby i tym, którzy podróżują z większym bagażem.

– Biedaczysko – powiedział Stamford, gdy siadaliśmy przy stole i sięgaliśmy po menu. – Te wojenne rany na pewno dają ci się jeszcze we znaki. A co teraz porabiasz?

– Szukam kwatery – odparłem. – I zastanawiam się, czy to w ogóle możliwe, by znaleźć przyzwoite, wygodne mieszkanie w przyzwoitej, rozsądnej cenie.

– To dziwne – powiedział Stamford. – Jesteś dziś już drugą osobą, która mi to mówi.

– A kto był pierwszy? – spytałem.

– Jegomość, który pracuje w naszym szpitalu w laboratorium chemicznym – odpowiedział. – Nie może znaleźć osoby chętnej, by wspólnie wynająć bardzo porządne mieszkanie, które znalazł przy Baker Street.

– W takim razie ja jestem osobą, której szuka! – zawołałem. – Zdecydowanie wolę mieszkać ze współlokatorem niż samemu.

Stamford spojrzał na mnie z zakłopotaniem znad kieliszka.

– Nie poznałeś jeszcze Sherlocka Holmesa – powiedział. – Mogłoby się okazać, że jako codzienny towarzysz nie przypadłby ci do gustu.

– A to dlaczego? Co mogłoby mnie zniechęcić?

– No, właściwie nic takiego – odpowiedział Stamford wymijająco. – Bywa dość dziwny ze swoim sposobem myślenia, ale to porządny gość. Ma dużą wiedzę na temat chemii i lubi gromadzić szczegółowe fakty z najróżniejszych dziedzin. Ale nie mam pojęcia, jakie są jego plany zawodowe.

– Nigdy go o to nie spytałeś?

Stamford pokręcił głową.

– Niestety nie jest zbyt wylewny na swój temat. Prawdę mówiąc, w ogóle nie jest zbyt wylewny.

– Chętnie go poznam – powiedziałem z nadzieją w głosie. – Cichy i skupiony na nauce człowiek byłby dla mnie doskonałym współlokatorem. Podczas walk w Afganistanie doświadczyłem tyle hałasu i gwałtownych emocji, że starczy mi już na całe życie.

– W takim razie zaraz po lunchu możemy podjechać do laboratorium – rzekł Stamford.

Gdy byliśmy już w drodze do szpitala, chciał jeszcze coś dodać na temat człowieka, którego miałem zaraz poznać.

– Jeśli się z nim nie dogadasz, to nie miej do mnie żalu – powiedział. – Ja go znam jedynie z kilku przypadkowych spotkań w laboratorium.

– Jeśli sobie nie przypadniemy do gustu, to po prostu się więcej nie spotkamy i nikomu się krzywda nie stanie – odparłem. – Ale coś mi się zdaje, Stamford – dodałem, spoglądając na niego uważnie – że nie bez powodu tak mnie ostrzegasz. W czym rzecz? Powiedz mi szczerze.

Stamford się roześmiał.

– Holmes po prostu wydaje się dość beznamiętny. Myślę, że jeśliby mu przyszedł do głowy pomysł na jakiś eksperyment, nie zawahałby się go przeprowadzić nawet na przyjacielu. Oczywiście nie ze złośliwości, lecz po prostu z ciekawości rezultatów. Swoją drogą na sobie też by go na pewno bez wahania przeprowadził. Myślę, że jego jedyną pasją jest poszukiwanie dokładnej i niepodważalnej wiedzy.

– I bardzo słusznie.

– Owszem, ale we wszystkim można dojść do przesady.

Przez resztę naszej drogi do szpitala zastanawiałem się nad tymi słowami.

– Jesteśmy na miejscu! – powiedział mój towarzysz, gdy wysiadaliśmy z dorożki. – Już za chwilę będziesz mógł sam sobie wyrobić opinię.

Skręciliśmy w wąską ścieżkę i weszliśmy do szpitala przez niewielkie boczne drzwi. Pokonaliśmy labirynt korytarzy i dotarliśmy do laboratorium chemicznego. Szerokie niskie stoły były zastawione probówkami i palnikami Bunsena, które migotały błękitnymi płomieniami. W pomieszczeniu znajdowała się tylko jedna osoba, pochylona w skupieniu nad stołem. Nagle ów człowiek niemalże podskoczył z radości.

– Znalazłem! Udało się! – Podbiegł do nas z probówką w dłoni. – Znalazłem odczynnik, który wchodzi w reakcję z hemoglobiną we krwi! – Jego twarz jaśniała takim entuzjazmem, jakby co najmniej zamienił ołów w złoto.

Hemoglobina

Składnik krwi, nadający jej czerwony kolor. Hemoglobina transportuje tlen z płuc do komórek ciała. Krew zawierająca tlen jest jasnoczerwona i płynie tętnicami z serca do wszystkich części ciała. Żyłami natomiast krew wraca do serca. Krew żylna jest ciemniejsza, bo większość zawartego w niej tlenu została już dostarczona do komórek. Wiedza na temat różnicy w kolorze krwi może nam pomóc rozpoznać, czy ranny krwawi z tętnicy czy z żyły, i ocalić tej osobie życie.

– Poznajcie się, panowie: doktor Watson, pan Sherlock Holmes – przedstawił nas Stamford.

– Bardzo mi miło! – powiedział mężczyzna i uścisnął mi dłoń z siłą, której bym się po nim nie spodziewał. – O, widzę, że wrócił pan niedawno z Afganistanu.

– A skąd pan wiedział, u licha? – spytałem zaskoczony.

– No, nieistotne – odrzekł, uśmiechając się pod nosem. – Najważniejszy jest teraz ten mój test na hemoglobinę. Dostrzega pan zapewne wagę tego odkrycia?

– Jest to bez wątpienia interesujące.

– Więcej! To przecież najbardziej praktyczne odkrycie ze wszystkich dokonanych w ciągu ostatnich lat. Umożliwi wreszcie miarodajny test do badania plam krwi!

Mówiąc to, złapał mnie za rękaw płaszcza i przyciągnął do stołu, przy którym wcześniej pracował.

– Będzie nam potrzebna świeża próbka krwi – powiedział, po czym nakłuł sobie palec igłą i nabrał kroplę krwi pipetką. – Teraz dodaję tę ilość krwi do litra wody. Proszę zobaczyć, jak silnie jest rozcieńczona, wygląda jak czysta woda!

Do tego roztworu wrzucił kilka białych kryształków i dodał parę kropel jasnego płynu. Po chwili całość zmieniła kolor na brunatnoczerwony, a następnie wytrącił się brązowawy osad, który osiadł na dnie naczynia.

– Ha! – krzyknął radośnie i klasnął w dłonie jak mały chłopiec zachwycony nową zabawką. – I co pan na to?

– Istotnie, wygląda to na bardzo precyzyjny test – odparłem.

– Dotychczasowe tego typu testy były bardzo prymitywne i zawodne. Gdyby ta technika badań była znana wcześniej, setki zbrodniarzy, do dziś cieszących się wolnością, spotkałaby zasłużona kara za ich krwawe czyny.

– To prawda – przyznałem.

– Tak wiele kryminalnych spraw sprowadza się do jednego pytania: czy te brązowawe plamy na odzieży podejrzanego to zwykłe błoto, rdza, sok z jakiegoś owocu czy może… krew? Wreszcie mamy na to niezawodny test: test Sherlocka Holmesa.

Mówiąc to, położył sobie dłoń na piersi i złożył ukłon niewidzialnej publiczności.

– Owszem, należą się panu gratulacje – powiedziałem, zaskoczony nieco jego entuzjazmem, jednocześnie zdając sobie sprawę, że dla policji tego typu test może być bardzo przydatny.

W odpowiedzi Holmes uśmiechnął się do mnie łaskawie i zakleił sobie przekłuty palec plastrem. Zwróciłem uwagę, że obie dłonie miał w różnych miejscach pozaklejane plastrami i odbarwione od poparzeń kwasem.

– Przyszliśmy do pana w pewnej sprawie – odezwał się Stamford, przysiadając na jednym taborecie i podsuwając mi drugi. – Tak się składa, że mój przyjaciel Watson szuka lokum, a z tego, co pamiętam, panu brakuje współlokatora. Więc pomyślałem sobie, że panów zapoznam.

Sherlock Holmes wydawał się zachwycony pomysłem wspólnego wynajęcia mieszkania.

– Mam na oku pewne miejsce przy Baker Street – powiedział – które byłoby dla mnie idealne. Zazwyczaj trzymam u siebie różne chemikalia i czasami przeprowadzam w domu eksperymenty. Czy to by panu przeszkadzało?

– Nie, bynajmniej – odpowiedziałem, aczkolwiek trochę mnie to zaniepokoiło.

– Niech pomyślę – kontynuował Holmes, wpatrując się w dal. – Jakie mam jeszcze inne przywary? Czasami ogarnia mnie przygnębienie i całymi dniami się nie odzywam. Gdy coś takiego nastąpi, proszę sobie nie myśleć, że jestem obrażony. Wystarczy mi dać spokój i za jakiś czas to przejdzie. A jakie pan ma wady? Myślę, że najlepiej jest poznać się nawzajem od najgorszej strony, zanim się z kimś zamieszka.

– No cóż, przeszkadzają mi wszelkie hałasy, gdyż mam zszargane nerwy za sprawą wojennych przeżyć. Wstaję o najróżniejszych porach dnia i nocy i jestem potwornie leniwy. Noszę czasem przy sobie mój stary wojskowy rewolwer, który trzymam raczej w charakterze pamiątki niż z powodów praktycznych. Gdy jestem w pełni sił i zdrowie mi dopisuje, do głosu dochodzą czasem jeszcze inne wady, ale na dzień dzisiejszy to chyba wszystko.

– Czy grę na skrzypcach zalicza pan do irytujących hałasów?

– To zależy od grającego – odparłem. – W rękach utalentowanego skrzypka dźwięk tego instrumentu stanowi niebiańską ucztę, ale w rękach beztalencia…

– W takim razie wszystko w porządku! – zawołał ze śmiechem Holmes. – Myślę, że jeśli mieszkanie się panu spodoba, możemy uznać sprawę za załatwioną. Spotkajmy się tutaj jutro w południe, pojedziemy razem na miejsce i wszystko już tam uzgodnimy.

Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym Holmes wrócił do pracy nad swoimi chemikaliami, a my ze Stamfordem ruszyliśmy w drogę powrotną do mojego hotelu.

– A tak na marginesie – zwróciłem się do niego nagle, przystając. – Skąd on u licha wiedział, że wróciłem niedawno z Afganistanu?

Mój towarzysz uśmiechnął się tajemniczo.

– To właśnie jedna z tych jego osobliwych cech – odparł. – Wiele osób się zastanawia, skąd on wie takie różne rzeczy.

– Ach tak, czyli mamy tu zagadkę do rozwikłania? – powiedziałem, zacierając ręce z zadowoleniem. – Jestem ci zobowiązany, że nas zapoznałeś. Bardzo lubię ciekawych ludzi, których można też potraktować jako przedmiot obserwacji.

– W takim razie będziesz miał twardy orzech do zgryzienia – powiedział Stamford, żegnając się ze mną. – Założę się, że on się z obserwacji dowie więcej o tobie niż ty o nim.

Podaliśmy sobie dłonie, po czym udałem się do pokoju hotelowego, rozmyślając nad niespodziewaną nową znajomością.

Nazajutrz stawiłem się na umówione spotkanie z Sherlockiem Holmesem i razem pojechaliśmy obejrzeć mieszkanie pod adresem 221B Baker Street. Pokoje zajmowały dwa piętra. Były to dwie wygodne sypialnie oraz obszerny salon z dwoma szerokimi oknami wychodzącymi na ulicę.

Cena była istotnie bardzo rozsądna, więc od ręki zgodziliśmy się tam wspólnie zamieszkać. Wróciłem do hotelu, aby spakować wszystkie swoje rzeczy, i jeszcze tego samego wieczoru się przeprowadziłem. Następnego dnia rano Sherlock Holmes przywiózł swój dobytek składający się z kilku skrzyń i walizek, po czym obaj zaczęliśmy się rozpakowywać. Byłem zachwycony zarówno samym mieszkaniem, jak i nowym współlokatorem.

Dzielenie z nim mieszkania nie było w żaden sposób uciążliwe. Prawie zawsze kładł się spać przed dziesiątą i wychodził rano, jeszcze zanim zdążyłem wstać. Najczęściej spędzał dnie na niestrudzonej pracy w szpitalu, ale czasem zdarzało mu się – tak jak mnie ostrzegał – wpadać w jakąś głęboką melancholię i spędzał wówczas całe dnie, zalegając na kanapie i nie odzywając się słowem.