Kim jesteś? - Natalia Wiktor - ebook

Kim jesteś? ebook

Natalia Wiktor

4,5

45 osób interesuje się tą książką

Opis

José Núñez Arboleda Castro ma plan. Jest narkotykowym królem całej Ameryki Środkowej i Południowej, ale jego rządy dobiegają końca. Ponieważ nie ma naturalnych spadkobierców, postanawia dopuścić do władzy dwie przestępcze rodziny, które do tej pory pomagały mu utrzymać się u władzy. Żeby jednak uniknąć potencjalnych waśni i konfliktów, które łatwo mogłyby przerodzić się w bezwzględną wojnę, Arboleda zamierza doprowadzić do połączenia rodów w jedną mafijną familię. W jaki sposób? Oczywiście poprzez ślub dzieci obu bossów. Czy chytry plan się powiedzie? Czy Luna i Davi, których związek ma przypieczętować sojusz przestępczych rodzin, podporządkują się woli bezwzględnego władcy narkotykowego świata?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 346

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (204 oceny)
138
38
18
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnieszkazaleska

Z braku laku…

Ta książka jest strasznie głupiutka, jak bardzo się nudzisz to są gorsze pozycje więc ujdzie, ale dla bardziej wymagających czytelników stanowczo nie polecam :(
30
aspia

Całkiem niezła

Przewidywalna, ale nie jest zla
10
Ewakr1

Całkiem niezła

taka trochę dziecinna
10
moniska0162
(edytowany)

Całkiem niezła

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Początek całkiem niezły, w sumie do połowy dobra książka, a potem coś nie poszło... miałam wrażenie, że akcja toczy się za szybko, za duży natłok informacji, za wiele wątków jednocześnie...
10
kinga9600

Dobrze spędzony czas

Ona to córka bossa mafijnego. On jest przyszłym królem mafii. Czy uda im się przejrzeć intrygę, w którą są zamieszani ? Los tej dwójki zapewnia w miarę fajną rozrywkę. Lu to ostra babka, która nie lubi gdy się nie próbuje sterować. Davi wygląda na skurczybyka, lecz dla swojej ukochanej jest w stanie poświęci wszystko. Rodrigo jest najbardziej lojalnym przyjacielem Daviego, który wie że może zawsze na niego liczyć. Nawet gdy ten jest pod przemożnym wpływem swojej żony.
00

Popularność




Projekt okładki: Justyna Knapik

Redakcja: Marta Stochmiałek

Redaktorka prowadząca: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska, Renata Jaśtak

Grafika w tekście:

dgim-studio/Freepik

macrovector/Freepik

© by Natalia Wiktor

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

ISBN 978-83-287-3021-2

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

WSTĘP

LUNA

Kim jestem? Nazywam się Luna Diná Raposo Duarte. W moich żyłach z dziada pradziada płynie brazylijska krew. Urodziłam się jako pierwsze dziecko Diny i Felícia. Mój ojciec jest głową jednej z dwóch rodzin, które służą wielkiemu królowi kartelu narkotykowego – José Núñezowi Arboledzie Castro.

Cały zgniły narkotykowy świat lata temu podzielony był na kilka obszarów, które rządziły się swoimi prawami. Po niezliczonej ilości wygranych bitew i wojen José zyskał całą Amerykę Środkową i Południową. Meksyk, Brazylia, Kolumbia, Jamajka – to tylko kilka z największych państw, którymi włada.

Wielki José to Kolumbijczyk, szczwany lis, aczkolwiek nie tak przebiegły jak mój ojciec. W naszych kręgach stał się żywą legendą. Traktowałam go jak swojego dziadka, jednak tylko do pewnego okresu w moim życiu. Do czasu, aż mężczyzna nie zapragnął połączenia panujących od lat rodzin.

Mam dziewiętnaście lat i z pozoru wielkie szczęście. Jestem zdrowa, podobnie jak moja rodzina, i mogę mieć wszystko, czego tylko zapragnę. Moi najbliżsi na fotografii też wyglądają na szczęśliwych, bo przecież zawsze się uśmiechamy.

Drogie samochody, ubrania od projektantów, a także biżuteria warta miliony są u nas na porządku dziennym. Prywatne szkoły, opiekunki, najlepsi specjaliści to dla nas nic wyjątkowego. Urodziny, bankiety, klubowe imprezy, zawsze w towarzystwie najbardziej znanych DJ-ów na świecie, których nie musimy prosić o obecność. Oni sami się o nią ubiegają. Żyjemy jak rodzina królewska, a ja jak księżniczka.

W domu zawsze czeka na mnie mój młodszy braciszek José, na którego wszyscy wołają Zé. Ten mały szkrab ma już osiem lat, a pamiętam doskonale, kiedy pierwszy raz go ujrzałam. A! Zapomniałabym o najważniejszym. Według planu za trzy dni wypadają moje zaręczyny, a za trzy lata, kiedy skończę dwadzieścia dwa lata, muszę wyjść za mąż.

Kim jestem naprawdę? Nazywam się Luna Diná Raposo Duarte. W moich żyłach z dziada pradziada płynie brazylijska krew. Nieszczęśliwym zrządzeniem losu urodziłam się w mojej rodzinie jako pierworodna, będąc dla swoich bliskich jedyną deską ratunku.

Kiedy miałam pięć lat, pieprzony król opracował plan, który ma na celu połączenie dwóch rodzin. Mojej i mojego przyszłego męża Daviego Álvaro Escalante Hernandeza. Mój ojciec miał obsesję na punkcie tego, by zdobyć władzę całkowitą i nie dzielić się nią z drugą rodziną. Byłam dla niego jedyną szansą, by mógł osiągnąć zamierzony cel.

Mój ojciec oczywiście nie pomyślał o tym, by ratować swoją córkę od małżeństwa z obcym mężczyzną. Mój kochany tatuś nie mógł przeżyć, że to mój mąż będzie rządzić, jako że urodził się z penisem, a to właśnie mężczyźni zawsze przejmują interesy. Tata zdecydował, że nie odpuści takiej okazji, dlatego od piątego roku życia jestem potajemnie szkolona, by pomóc w obaleniu króla i całej rodziny przyszłego męża.

Codzienne treningi sprawiły, że patrząc w lustro, widzę zabójcę, szpiega, snajpera i cholernego ducha. Opanowałam sztuki walki taekwondo i muay thai, ale to kick-boxing najbardziej mnie relaksuje. Broń, a raczej jej użycie, to dla mnie pestka, a zabicie człowieka nie robi na mnie wrażenia.

Wiele sesji z psychologami i trenerami emocji nauczyło mnie przybierać twarz niczego nieświadomej kury domowej, którą będę grać przez równe sto dni, po naszej nic niewartej przysiędze. Tylko po to, by stwarzać pozory. Na koniec wyeliminuję męża i jego rodzinę oraz oczyszczę drogę mojemu bratu, który przejmie cały ten syf, kiedy król wykituje.

Opracowany plan nie ma wad. Ja je mam, ponieważ boję się trzech rzeczy. Niby banalnych, a jednak spędzających sen z powiek.

DAVI

Kim jestem? Nazywam się Davi Álvaro Escalante Hernandez. Jestem pierworodnym, a zarazem jedynym synem bossa kartelu narkotykowego. Jestem czystym Meksykaninem. Z pozoru powściągliwym i beznamiętnym dwudziestodwulatkiem, który w oczach innych posłusznie wykonuje rozkazy. Nie mam szacunku do kobiet i lubię rządzić twardą ręką.

Mój ojciec, Álvaro, przemyślał i mądrze zaplanował moje życie, więc chwała mu za to. Odkąd przyszedłem na świat, szkolił mnie na następcę wielkiego José. Arboleda, bo tak brzmi nazwisko kartelowego króla, nie doczekał się dziecka, a tym samym spadkobiercy jego imperium.

Lata temu zadecydował o połączeniu dwóch rodzin, które są z nim od początków jego rządów. Panujące rodziny już wkrótce staną się jedną wielką familią. Staną się nią za sprawą przysięgi małżeńskiej, która nie będzie nic znaczyć. Będzie ona nieważna dla mnie i dla kobiety, która od małego przygotowywana jest, by być dobrą żoną i rodzić dzieci. Nic więcej.

Kim jestem naprawdę? Nazywam się Davi Álvaro Escalante Hernandez. Jestem pierworodnym, a zarazem jedynym synem bossa kartelu narkotykowego i Maríi, kobiety posiadającej złote serce. Nie jestem bezuczuciowym i oziębłym robotem. Przez wszystkie lata dostałem od swoich rodziców wiele miłości i wsparcia.

Jestem zatem wyszkolonym zabijaką, który ma tylko jedno zadanie. Zostać królem kartelu narkotykowego. Nie ma osoby na tym świecie, która mogłaby mnie choć okantować, nie mówiąc już o zabiciu. Wywęszę każdego, kto wpadł na tak absurdalny pomysł. Gdybym nie przyszedł na świat, mając od pierwszego dnia tylko jedno zadanie, to i tak zostałbym pieprzonym królem.

Los się do mnie uśmiechnął i postawił przed nosem niepłodnego José Núñeza Arboledę Castro. Teraz już dziadzinę, który jest w stanie jedynie skinąć głową opiekunce, by zmieniła mu obszczanego pampersa.

Ten sam los również ze mnie zadrwił, zmuszając do ślubu z nudną, ułożoną dziewczyną, która będzie tylko grzać mi łóżko, kiedy wrócę z pracy. Grunt, że moja przyszła żona to malowana latynoska lala. Niemniej jednak chodząca cnotka, którą muszę nauczyć wielu rzeczy. Przede wszystkim dobrego seksu i niewchodzenia mi w drogę. Rodzice od małego wpajali mi szacunek do kobiet, więc będę musiał zacisnąć zęby i wykonać rozkaz.

Za trzy dni pierwszy raz zamienimy słowo. Król i nasze rodziny wydają przyjęcie zaręczynowe, na którym będę musiał założyć pierścionek na rękę dziewczyny. Mam nadzieję, że do czasu ślubu nie będę musiał dużo czasu poświęcać na spotkania z tą kobietą. Zdecydowanie wolę podbijać świat.

ROZDZIAŁ 1

21 czerwca 2015 r.Kolumbia, Medellín,posiadłość rodziny Luny

LUNA

W skupieniu wyglądam przez okno z trzeciego piętra w wilii i podziwiam krajobraz, który bez wątpienia zapierałby dech w moich piersiach, gdybym nie robiła tego po raz setny. Wprawdzie przyjeżdżamy do tego domu tylko na ważne przyjęcia, jednak zawsze uciekałam właśnie tu, w miejsce znajdujące się tuż pod samym dachem. To najspokojniejszy zakątek posiadłości, ponieważ rzadko ktokolwiek tu zagląda.

– Luna! Gdzieś ty się, dziecko, podziała? – Matka wpada na poddasze. Najwyraźniej tym razem nieskutecznie się schowałam.

Przed wszystkimi.

Wzdycham, widząc jej panikę w oczach. Gaszę papierosa na parapecie i patrzę beznamiętnie, czekając, aż rodzicielka wygłosi słowa reprymendy. Kobieta jednak spuszcza wzrok i kieruje się w moją stronę.

– Masz jeszcze jednego? – Mama podchodzi do mnie i opiera się o ramę okna.

Wystawiam paczkę w jej stronę. Kobieta zabiera z parapetu zapalniczkę. Odpala papierosa i zaciąga się dymem w taki sposób, jakby dzięki niemu dopiero zaczęła oddychać.

Przyglądam się matce, która do pewnego czasu w trudnych chwilach była dla mnie ratunkiem. Jednak nie uchroniła mnie przed obsesją ojca. Wiem, jak trudno było jej zaakceptować plan taty dla swojej jedynej córki. Wiem też, jak bardzo cierpiała, kiedy płakałam nocami, bo miała świadomość, jak to wszystko mnie niszczy.

Niestety, ani razu nie postawiła się ojcu. Matka się go nie boi, choć ma do niego ogromny szacunek. Najzwyczajniej w świecie nie chciała komplikować sobie życia.

Czarne jak smoła włosy mamy zostały upięte w klasyczny niski kok. Stylistki zostawiły grzywkę i kilka kosmyków, by opadały na jej twarz. Zauważam również, że jej makijaż jest mocniejszy niż zwykle, kiedy szykuje się na ważne uroczystości. Gdyby nie stała tak blisko mnie, a ja nie znałabym tak dobrze jej twarzy, pomyślałabym, że udało jej się przez tyle lat uniknąć zmarszczek.

– Luna, wszyscy czekają. Właśnie w tym momencie powinnaś mieć już makijaż i zrobioną fryzurę.

– Makijaż zrobię sama w pięć minut, mamo. Włosy zostawię rozpuszczone. Zgodzę się tylko na to, by fryzjerka je wyprostowała – odpowiadam, nie spuszczając wzroku z matki.

– Córko, tak nie można. Ojciec powiedział, że masz wyglądać zjawiskowo. Musisz oczarować swojego przyszłego męża – rzuca surowym tonem.

– A czy ty uważasz, że oczaruję go toną podkładu na twarzy i natapirowanymi kudłami? – pytam.

Matka wzdycha, po chwili zaciągając się kolejną dawką nikotyny.

– Proszę, Luno. Twój ojciec się wścieknie – niemal mnie błaga.

– Powinnaś uświadomić swojego drogiego męża, że teraz jest modny delikatny makijaż i naturalne ułożenie włosów. Jeżeli on tak bardzo pragnie, bym wyglądała jak modelka z okładki magazynu dla dorosłych, to na to już za późno. Davi prześwietlił mnie milion razy bardzo dokładnie i z pewnością nie oczekuje aż takich zmian – mówię łagodnym tonem.

Postanawiam przerwać bezsensowną rozmowę i zacząć przygotowania. Odsuwam się od parapetu, obserwując kątem oka, jak matka gasi papierosa. Rusza za mną jak cień, bojąc się, że będę szukać nowej kryjówki. Tym razem odpuszczam, by wykonać zadanie, którego nie mogę ominąć.

Czas na misję.

Czterdzieści minut później zakładam złote sandałki na obcasie. Zawiązuję cienkie rzemyki wokół kostek i wstaję, by popatrzeć na siebie w ogromnym lustrze, które zdobi złota rama. Stawiam pierwsze kroki i morduję w swojej głowie osobę, która wymyśliła ten typ butów. Założę się o miliony i drogie fury, że wynalazcą był mężczyzna. Podła świnia chciała uprzykrzyć kobietom życie.

Przejeżdżam dłońmi po satynowej tkaninie, na której nie ma nawet jednego zagniecenia. Materiał jest tak przyjemny, że może uchodzić za drugą skórę. Obcisła beżowa suknia kończy się w połowie łydek. Rozcięcie przy prawej nodze sięga uda. Natomiast dekolt typu halter zdobi złoty łańcuch, który sięga połowy odkrytych całkiem pleców. Mój strój jest bardzo przemyślany, dopracowany, a także bezbłędny.

Dokładnie tak samo jak mój plan.

Tak jak założyłam i postanowiłam, moje długie ciemnobrązowe włosy opadają bez zbędnych dodatków, kończąc się tuż za łopatkami. Przyglądając się swojemu odbiciu, słyszę znajome kroki. Nie muszę się nawet oglądać, by wiedzieć, do kogo należą.

Ojciec.

Nie przyszedł, by sprawdzić, jak się czuję, on przyszedł tylko po to, by sprawdzić, czy jestem gotowa, aby zrobić kolejny krok i pomóc objąć mu władzę.

– Kim jesteś? – pyta mój tata.

Bez mrugnięcia okiem, wpatrując się nadal w swoją twarz, odpowiadam:

– Nazywam się Luna Diná Raposo Duarte, jestem tylko córką bossa, który rządzi kartelem narkotykowym. Wyjdę za mąż za następcę wielkiego José. Będę trwać przy nim, wspierać go, ponieważ od dziecka byłam przygotowywana do roli idealnej żony.

Przenoszę mętny wzrok na ojca, którego widzę w odbiciu lustra. Pięćdziesięciopięciolatek ma siwe włosy, nadwagę i jak zawsze posępny wyraz twarzy. Mężczyzna kiwa głową i odchodzi bez słowa.

Tak jak zawsze.

19 lipca 2001 r.Brazylia, Boa Viagem,dom rodziny Luny

Jest wcześnie rano. Nie mogłam spać, bo dziś jest moje święto! Wybiegam jak torpeda ze swojego pokoju. Zbiegam po ogromnych schodach i podskakując w stronę salonu, krzyczę.

– Mamo! Dziś są moje urodzinki!

Mamusia siedzi z filiżanką herbaty na kanapie i ociera łzy z policzków, spogląda na mnie i się uśmiecha. Nie odpowiada mi jednak i przenosi wzrok na kogoś, kto właśnie stanął za mną. Odwracam się, bo to pewnie niespodzianka!

– Tatusiu! – krzyczę, gdy go zauważam i biegnę, by się do niego przytulić.

On jednak nie chce mnie przytulić. Wystawia rękę, by mnie zatrzymać.

– Luna, masz już pięć lat. Od dziś musisz zachowywać się poważnie – mówi.

– Czyli jak, tatusiu? – pytam.

– To jest Miguel. On cię tego nauczy – odpowiada i patrzy w stronę korytarza.

Przenoszę wzrok tam, gdzie tatuś, i dostrzegam mężczyznę. Jest bardzo wysoki, ma dużo mięśni i trochę się go boję.

Kolega taty podchodzi do nas, ale nawet nie słychać, jak stawia kroki. Spogląda na mnie z góry i mówi:

– Nauczę cię wspaniałych rzeczy, ale musisz mi coś obiecać – mówi i uśmiecha się do mnie.

Już nie wydaje się taki straszny…

– Co mam obiecać? – pytam zaciekawiona.

– Nie możesz nikomu o tym powiedzieć. To będzie nasz sekret – odpowiada.

Kiwam głową, bo jestem dobra w dochowywaniu sekretów. Kiedyś nie powiedziałam tacie, że widziałam mamę, kiedy paliła śmierdzące papierosy.

– Obiecuję – odpowiadam.

21 czerwca 2015 r.Kolumbia, Medellín,posiadłość rodziny Daviego

DAVI

– Davi, nie możesz popełnić żadnego błędu. – Ojciec kolejny raz powtarza słowa, które znam na pamięć.

Tata już dłuższy czas majstruje przy mojej szyi, chcąc idealnie ułożyć muszkę, która moim zdaniem jest zbędna. Nienawidzę, gdy ktoś dotyka mojego ciała w tamtym miejscu, nawet jeżeli tą osobą jest mój ojciec. W taki sposób można bez problemu zaatakować i zabić na kilka sposobów. A przypominam, że to tylko pieprzona szyja.

I szybka śmierć.

– Wiem, ojcze. Będę grzeczny – mówię, podnosząc jeden kącik ust.

– Davi! – podnosi głos ojciec.

Tata na szczęście puszcza muszkę i patrzy z dumą na swoje dzieło.

– Tato, dam radę. Postaram się jej nie unikać, porozmawiać i przede wszystkim nie wystraszyć. Skoro małżeństwo z córką Felícia jest moim obowiązkiem, wykonam swoją część rozkazu Arboledy, tak jak należy – odpowiadam i zerkam na niego z powagą.

– Synu, masz pół godziny na przemyślenie, jak sprawić, by Luna cię polubiła. Pamiętaj, że kobietom zawsze należy okazywać szacunek – mówi na odchodne.

Przewracam oczami na te słowa. Nie mam najmniejszego zamiaru wystraszyć dziewczyny, a tym bardziej nie okazywać jej szacunku. Aczkolwiek wiem, że będzie to trudne, sądząc po tym, jakie plotki o mnie krążą. Porozmawiam z nią. Zaproszę na drinka, którego wypijemy w najbliższym czasie, i stopniowo sprawię, że podczas ceremonii, za pieprzone trzy lata, nie wzdrygnie się, kiedy przypieczętujemy przysięgę małżeńską pocałunkiem.

Swoją drogą, nie raz ani nie dwa zastanawiałem się jak ona smakuje, jak brzmi jej głos i czy będę w stanie być tylko z tą jedną kobietą. Całe szczęście, że może uda się to odkręcić, gdy José zdechnie, jednak jest to tylko jeden z planów awaryjnych. Uratuję wtedy nasze życia, dając nam drugą szansę u boku kogoś innego.

Zawsze mam plany awaryjne.

Patrzę ostatni raz na swój dopasowany czarny garnitur i śnieżnobiałą koszulę. Następnie stawiam dwa kroki w stronę drzwi, by opuścić pomieszczenie. Patrzę w dół, na idealnie wypolerowane buty, i cmokam do siebie trzy razy. Nie będę udawać, że jestem w stanie coś zaakceptować, tylko po to, by przypodobać się przyszłej żonce. Chwytam dłonią za muchę, chcę szarpnąć i rzucić ją w kąt, ale przypominają mi się słowa ojca. Tym razem go posłucham. Może będą z tego jakieś korzyści…

Godzinę później nasi kierowcy parkują przed najbardziej elegancką salą bankietową w Medellín. Wysiadam z samochodu i czekam na swoich rodziców. Zawsze podróżujemy osobnymi samochodami ze względów bezpieczeństwa. Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś zechce z nami zadrzeć. Kiwam im głową na przywitanie, choć moja matka najchętniej zacałowałaby mnie na śmierć.

Podążając znaną nam drogą, docieramy wprost pod wielkie białe drzwi do sali, w której odbywa się przyjęcie zaręczynowe.

Moje przyjęcie zaręczynowe.

– Skorzystam z toalety i za minutę wrócę – mówię do ojca, jakbym chciał go zapewnić, że nie uciekam.

Rodzice znikają w sali, a ja postanawiam ostatni raz zaczerpnąć świeżego powietrza. Wychodzę tylnym wyjściem i dostrzegam blade światło z drewnianej małej budki, która zapewne jest jakimś magazynem. Mam nadzieję, że znajdę tam chociaż jedną butelkę alkoholu.

Podchodzę pod budynek gospodarczy i powoli otwieram drzwi. Wkładam ręce do kieszeni spodni i opieram się o framugę, obserwując, jak moja przyszła żona siedzi na drewnianej skrzyni, gasi szybko fajkę i przeklina cicho pod nosem, wpadając w panikę.

No proszę, cóż za niespodzianka.

LUNA

Gdy tylko wysiadam z auta, które podwozi mnie pod wejście do sali bankietowej, postanawiam zniknąć niepostrzeżenie, by odetchnąć w ciszy i ze spokojem przybrać maskę przerażonej dziewczyny. Pech chciał, że cisza trwa zaledwie tylko cztery buchy. Gdy widzę, że osobą, która mi przeszkodziła, jest mój przyszły mąż, zaczynam odgrywać swoją rolę.

Spinam swoje ciało, przybierając skruszoną postawę i szybko gaszę szluga, jednak z moich ust niekontrolowanie wychodzi kilka brzydkich słów. Mężczyzna stoi oparty o framugę i podnosi jeden kącik ust w górę. Nie spodziewał się mnie, ale spodziewał się po mnie takiej reakcji.

Chciałabym przyjrzeć się dłużej Daviemu, ale zgodnie z radą Miguela patrzę na wszystko wokół, ale nie w oczy przyszłego męża.

– Mogę się przyłączyć? – słyszę niski głos mężczyzny.

– Tak – odpowiadam cicho.

Przecież wiadomo, że nie mogę odpowiedzieć inaczej. Davi wchodzi w głąb małego pomieszczenia, a ja karcę się w duchu, że wybrałam akurat to miejsce.

Mężczyzna siada obok, lustrując mój strój.

– Masz jeszcze jednego szluga? – Zerka na paczkę papierosów.

Jego otwartość mnie szokuje. Do tej pory widziałam go może pięć razy w życiu. Widywaliśmy się oczywiście podczas wielkich uroczystości, na których nasza obecność była obowiązkowa. Nigdy nie zamieniliśmy ze sobą choćby dwóch słów. Czasami przyłapywałam go na tym, jak mi się przyglądał. Naturalnie on wtedy przyłapywał mnie. Ciekawość wygrywała. Gdy weszłam w wiek, w którym zaczęłam rozmyślać o seksie, intrygowało mnie, z kim będę musiała stracić dziewictwo.

– Może mam – odpowiadam i gryzę się w język.

Jednak jest już za późno. Nie wiem, dlaczego odpowiedziałam w ten sposób. Nie powinnam. Chwilę po tym Davi pars­ka śmiechem, co powoduje jeszcze większy zamęt w mojej głowie.

Zerkam na niego i zastanawiam się, gdzie w tym momencie ukrywa się Rzeźnik, bo właśnie tak nazywają go wszyscy, którzy mieli do czynienia z Davim. Ja dopiero teraz mam okazję się przekonać, kim tak właściwie jest. Z trudnością przychodzi mi wykonanie zadania, bo już teraz informacje na jego temat znacznie się różnią.

– Poczęstujesz mnie papierosem czy mam sobie sam wziąć? – pyta, kiedy mu się przyglądam.

Odwraca głowę w moją stronę, a ja ciągle się w niego wpatruję. Zanurzam się w czekoladowym spojrzeniu mężczyzny i nie wiem, jak z tego wybrnąć. Mrugam kilka razy, by skończyć to robić, ale nie mogę przestać się gapić.

Na pieprzonych szkoleniach wszystko było takie proste!

– Wziąłbyś ode mnie coś, mimo że nie chcę ci tego dać? – pytam cicho. Kolejny raz mówię coś, czego nie powinnam.

Meksykanin zeskakuje ze skrzyni i w mgnieniu oka staje między moimi nogami, lekko je rozsuwając. Zasysam powietrze w odpowiedzi na tę nagłą bliskość, przypominając sobie, że powinnam się choć wzdrygnąć, bo on z pewnością tego oczekuje. Spuszczam wzrok na swoje uda, udając, że jestem skrępowana, a następnie ponownie zerkam na swojego przyszłego męża.

Coś w jego twarzy się zmienia, mężczyzna się wycofuje i obraca, by po chwili skierować się ku wyjściu. Dostrzegam, jak przystawia rękę do szyi, by zerwać muszkę, ale ostatecznie rezygnuje. Szybko analizuję reakcję mężczyzny i dociera do mnie, że popełniam błąd.

Będąc grzeczną i ułożoną dziewczyną, nie przyciągnę go do siebie i nie owinę go sobie wokół palca. Mężczyzna nie chce nudy i uległej żony, tak jak wpajał mi tata. On pragnie spontaniczności, zabawy i ciętego języka.

Widząc, że Davi jest już przy drzwiach, postanawiam grać według swoich zasad. Jakby nie istniał mój ojciec, Miguel i wcześniej ustalony plan.

– A było tak fajnie – mówię to, co przychodzi mi pierwsze na myśl, by za wszelką cenę go zatrzymać.

Mężczyzna się zatrzymuje, odwraca w moją stronę i mruży lekko oczy, kiedy wyciągam kolejną fajkę i ją odpalam. Zaciągam się dymem i lustruję go wzrokiem, podziwiając wysportowane ciało. To miała być gra, ale naprawdę jest co podziwiać.

– Papierosa? – Wystawiam paczkę w stronę mężczyzny.

Kącik ust Daviego kolejny raz unosi się w górę, więc jestem zadowolona, że udało mi się naprawić swój błąd. Mężczyzna znów ustawia się między moimi udami i zabiera papierosa spomiędzy moich warg.

– Nieładnie ci z tym – mówi i zaciąga się, nie przestając się we mnie wpatrywać.

– Nie jesteś jeszcze moim mężem, by mówić mi, z czym mi ładnie – odpowiadam z udawanym oburzeniem.

Zastanawiam się po chwili, czy nie przesadziłam, jednak staram się nie dać po sobie poznać, że brak mi pewności siebie.

– Słyszałem, że jesteś grzeczna i ułożona – mówi i unosi brwi w górę.

Bierze następnego bucha i wystawia papierosa w moją stronę.

– Ja słyszałam, że jesteś zabijaką, z którym nie da się rozmawiać – prychnęłam.

Zaciągam się i oddaję mężczyźnie fajkę.

– I co? Nie da się ze mną rozmawiać? – mężczyzna pyta.

– A ja jestem grzeczna i ułożona? – odbijam piłeczkę.

Davi gasi peta w tym samym miejscu, gdzie chwilę wcześniej ja to robiłam. Mężczyzna kolejny raz patrzy w moje oczy, opierając dłonie na skrzyni, tuż przy moich udach.

– Powinniśmy już iść, Luno.

Muszę przyznać, że moje imię w jego ustach brzmi wyjątkowo ładnie.

– Ściągnij to – rzucam i patrzę na szyję mężczyzny.

– Chcesz tego? – pyta Davi.

– Ty tego chcesz.

Mężczyzna jednym szarpnięciem pozbywa się muszki.

Wzdycham, bo wolałabym zostać tutaj, choćby z tym mężczyzną, niż być główną atrakcją wieczoru dla tak wielu ludzi, którzy uchodzą za śmietankę towarzyską.

Davi wystawia w moją stronę dłoń, bym mogła się jej chwycić przy schodzeniu z dość wysokiej skrzyni. Cóż zrobić…

Podaję rękę mężczyźnie, bo skąd biedak ma wiedzieć, że bez problemu przebiegłabym nawet najbardziej ekstremalny poligon wojskowy.

I to w szpilkach.

Kiedy stoję już na ziemi, tuż przy boku mężczyzny, stwierdzam, że moje metr sześćdziesiąt pięć to nic przy jego metrze dziewięćdziesięciu.

I to w szpilkach.

Davi puszcza mnie przodem, jak na gentlemana przystało, jednak ja doskonale wiem, że facet chce popatrzeć na pośladki swojej przyszłej żony. Dlatego, by omotać go jeszcze bardziej, zaczynam subtelnie kołysać biodrami. Davi musi się ode mnie uzależnić, bym z czasem mogła wszędzie wejść i bez problemu zdobyć ważne dokumenty.

Chwilę później wchodzimy na salę razem, co nie umyka naszym rodzicom oraz wielkiemu José, który uważnie obserwuje całe towarzystwo, popalając co jakiś czas cygaro. Kiedy docieramy do stolika, dostrzegam swoje imię na winietce. Siadam na wyznaczonym miejscu, a po chwili spotykam czekoladowe oczy Meksykanina. Jestem ciekawa, kto maczał palce w ustawieniu tabliczek, byśmy siedzieli naprzeciwko siebie. Będę czuła na sobie jego przeszywający wzrok do końca imprezy.

Godzinę później jestem zanudzona na śmierć. Ojciec krzywo patrzy, kiedy sięgam po alkohol, więc odpuszczam i już nie piję. Co kilka minut wyciągam telefon, by sprawdzić, ile jeszcze zostało do końca uroczystości. Podnoszę głowę znad wyświetlacza, przewracając oczami. Minęło zaledwie kilka minut. Podpieram głowę na jednej dłoni i już po sekundzie czuję lekkie uderzenie w ramię. Matka czuwa nad moją postawą, więc od razu się poprawiam.

Ojciec jest zajęty rozmową z generałem kolumbijskiego wojska. Na marginesie, koleś jest klasycznym przykładem mizogina, więc nic dziwnego, że nie ma żony. Często zaś korzysta z usług prostytutek, dopuszczając się wobec nich przemocy. Uprzedzony zawistny dureń. Cieszę się, że nie muszę siedzieć koło niego. Aczkolwiek trochę żałuję. Gdybym miała go blisko siebie, z łatwością bym się pozbyła tego parszywca.

Patrzę na puste miejsce przede mną, rozmyślając, gdzie zniknął mój przyszły mąż. Domyślam się, że poszedł na potajemne spotkanie z José, ponieważ mężczyzna również ulotnił się w tym samym czasie.

Moje rozmyślania przerywa dłoń, która wsuwa się pomiędzy mnie a matkę. Nie zdążę nawet zerknąć za siebie, bo do mojego ucha już szepce znajomy głos.

– Na zdrowie, Lu – mówi Davi, a mój żołądek wywraca się do góry nogami.

Pierwszy raz ktoś tak do mnie powiedział.

Nie rozumiem jednak, dlaczego tak bardzo cieszę się, że dostałam drinka od tego mężczyzny…

DAVI

José wezwał mnie do siebie tuż przed samym ogłoszeniem zaręczyn. Będąc już w pomieszczeniu z lustrami weneckimi, przez które mogę obserwować wszystkich gości, bez skrępowania wpatruję się tylko w jedną kobietę.

Zobaczyłem dziś Lunę w całkowicie innym świetle. Dziewczyna okazuje się całkowicie niepodobna do kobiety, jaką opisał mi jej ojciec, kiedy dwa miesiące temu podpisywaliśmy umowę scalającą nasze firmy transportowe.

– Davi, przemyślałem twoją propozycję – mówi swoim ochrypłym głosem wielki Jose.

– Chcę córkę Felícia. Miałeś rację, nasze rodziny powinny się połączyć – rzucam w połowie szczerze.

Po spotkaniu ze swoim przyszłym teściem byłem załamany opowieścią o nudnej dziewczynie. Łapałem się wszystkiego dookoła, by tylko wielki José zezwolił mi na poślubienie kogoś innego. Na szczęście król od zawsze miał do mnie słabość. Szczerze mówiąc nawet nie śniłem, że na serio rozważa moją prośbę. Ale po dzisiejszym spotkaniu z Lu to już nie ma znaczenia.

– Doprawdy, chłopcze? – pyta staruch, a kiedy zerkam przez ramię w jego stronę, posyła mi cwany uśmiech.

– Tak – przytakuję i powracam wzrokiem do dziewczyny.

Moja przyszła żonka patrzy to na swoją szklankę, to na alkohol, który stoi na stole, i na swojego ojca. Wyraźnie się nudzi. Zerka również co chwilę na telefon i zapewne marzy o tym, żeby zwiać z tej sztywnej imprezy. Nie mogę na to pozwolić, ponieważ za pół godziny José przemówi do pieprzonych bogaczy, a my będziemy musieli zatańczyć, by zadowolić towarzystwo.

Luna po piętnastu minutach siedzi już z pustą szklanką, w której zaserwowałem jej drinka. Po rozmowach z najważniejszymi gośćmi wracam do stolika i nie umyka mi, że dziewczyna poprawiła się na krześle tylko dlatego, że matka zwróciła jej uwagę. Patrzę Lunie w oczy, chcąc wyczytać z nich, czy rzeczywiście chciałaby stąd uciec.

Ona zaś zerka na mnie przelotnie, a ja w myślach sam ze sobą przybijam piątkę. Nie mylę się, ona jest sfrustrowana.

Czas więc uratować moją damę z opresji. Dzisiejszego wieczoru postaram się zapewnić jej niezwykłe atrakcje.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz