Kim jesteś? - Bennett Kathreen - ebook + książka

Kim jesteś? ebook

Bennett Kathreen

0,0
52,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nie masz innego wyjścia, dziewczyno

Osierocone rodzeństwo, Amelia Meyer i jej brat Mike, mieszka pod opieką babci. Dziewczyna jest rozsądna i pracowita. Studiuje i pracując w barze, zarabia na spłatę studenckiego kredytu. Za to jej młodszy brat ma szczególny talent do ściągania na siebie kłopotów. Raz po raz dopadają go mniejsze i większe problemy, aż wreszcie robi coś, co sprowadza prawdziwe nieszczęście nie tylko na niego, ale także na Amelię.

Michael zadziera z niewłaściwymi ludźmi. Nierozsądnie zaciąga dług, którego nie jest w stanie spłacić. Już pierwsze ostrzeżenie od wierzycieli przeraża oboje rodzeństwa. Najgorsze jednak nadejdzie dopiero wtedy, kiedy ludzie z miasta zorientują się, że Michael ma siostrę...

Czy Amelia zdoła ochronić bliskich przed losem gorszym niż śmierć?

Czy uda jej się ochronić samą siebie?

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 685

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Kathreen Bennett

Kim jesteś?

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Wojciech Ciuraj Projekt okładki: Marta Lisowska

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreseditio.pl/user/opinie/kimjes_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-3028-5 Copyright © Helion S.A. 2025

Kup w wersji papierowejPoleć książkę na Facebook.comOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » Nasza społeczność

Dedykacja

Pani Agnieszce – pierwszemu czytelnikowi tej historii i osobie, od której to wszystko się zaczęło. Amelia od początku była dla Ciebie. :)

Mojej kochanej Babci Jadzi – wspaniałej kobiecie, która zawsze wierzyła w szczęśliwe zakończenia i nigdy nie zdejmowała różowych okularów, mimo że życie płatało różne figle.

Dziękuję za wszystko, Babciu. Do zobaczenia… kiedyś.

PS. Kochajcie swoje babcie i doceniajcie ich obecność, bo niestety jest limitowana.

1. Źli ludzie

Amelia

Nienawidziłam swojej pracy. Nienawidziłam szefa i podpitych, nachalnych klientów. Późnych powrotów i miernej wypłaty. Powtarzalności. Zmęczenia.

Najbardziej jednak nienawidziłam tego, że nie mam wyboru.

Od kiedy pamiętam, moim jedynym opiekunem była babcia. Zajęła się mną i Michaelem zaraz po śmierci rodziców. Bez protestów przyjęła nas pod swój dach, gdy nasz dom zajmowany był przez bank na poczet spłaty długów taty. Wychowywała nas przez ostatnie piętnaście lat, choć nie było to nic łatwego ani przyjemnego.

Największym problemem był Michael. Brakowało mu ojca, dyscypliny. Kogoś, kto w zdecydowany sposób postawiłby granice. Kogoś, kto wskazałby mu, co można robić, a czego się nie powinno. Babcia nie była dla niego autorytetem – nie potrafiła być stanowcza wobec dziecka, które wychowała praktycznie od samego początku. Ja tym bardziej nie byłam dla niego osobą, z której zdaniem trzeba się liczyć. Nie byłam dla nikogo istotna.

– Wyjdź stąd – powiedziałam, gdy tylko zobaczyłam brata przy barze. Doskonale wiedział, że na mojej zmianie nie napije się ani kropli, ale jak zawsze próbował.

– Siostra, nie bądź taka, jedno piwo…

Uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób, którym zawsze rozbrajał babcię, ale nie ze mną te numery. Znałam te jego sztuczki doskonale, w końcu szkolił się na mnie. O ile te kilka lat temu były urocze, o tyle teraz, no cóż… byłam na nie odporna.

– Wypad, i to szybko.

– No weź, nie bądź taka. Browarek i znikam. – Nie odpuszczał.

– Znasz moje zdanie, a jak nie znasz, to przeczytaj plakietkę, która wisi nad barem. – Wskazałam ręką napis: „Nieletnim alkoholu nie sprzedajemy”. – Jesteś nieletni, wiem o tym doskonale.

– Jakoś innym to nie przeszkadza, bez problemu mi sprzedają.

– Ja nie jestem inni i mi to przeszkadza. O tej porze już dawno powinieneś być w domu, lekcje odrabiać. Może babci byś pomógł?

Westchnął ze zrezygnowaniem.

– Jesteś nudna i psujesz zabawę – odparł i podniósł się z widocznym niezadowoleniem.

Nawet pokręcił głową, zanim opuścił bar. Pewnie pójdzie do innego.

– Tak to już jest ze starszymi siostrami. Psują zabawę – powiedziałam sama do siebie i kontynuowałam pracę.

Bar nie był zbyt oblegany – zapewne przez jego położenie na odludziu, a także klimat mordowni niższych lotów. Klientela też nie należała do najprzyjemniejszych: przeważali podejrzani faceci, prostytutki i lokalni pijacy. Było to jednak jedyne miejsce, w którym pracodawca nie pytał o wiek czy doświadczenie, a mnie bardzo zależało, aby zacząć pracę, gdziekolwiek by ona była. Kredyt studencki sam się nie spłaci.

Na szczęście kierownik, stary pan Joey, był konkretnym człowiekiem i nigdy nie robił mi problemów, gdy w trakcie zmiany, przy mniejszym obłożeniu na sali, siadałam z książką i uczyłam się do egzaminów. Co więcej, sam niejednokrotnie prosił mnie, abym mu coś policzyła czy sprawdziła faktury.

– Jako studentka rachunkowości powinnaś się na tym znać – mówił, gdy podsuwał mi tak naprawdę swoją pracę.

Nie protestowałam: dzięki temu, że miałam z nim dobre relacje i czasami odwalałam jego robotę, zapewniał mi niejako „ochronę”, a w takim miejscu było to potrzebne. Barman Troy też był moim kumplem i pilnował, żeby żaden nachlany sproch nie naruszał moich granic. To musiałam im przyznać: reagowali, gdy tylko widzieli, że ktoś zaczepia mnie w nieprzyzwoity sposób. Troy ze swoją posturą kulturysty i twarzą boksera po milionie rund sprawiał, że nawet najbardziej stawiający się facet szybko miękł. Miał jednak sekret, który odkryłam całkiem przypadkiem: nie za bardzo umiał liczyć. A biorąc pod uwagę, że pracował za barem… No właśnie. Nieciekawe połączenie.

Dogadaliśmy się, że ja mu pomagam w liczeniu, a on odgania zboczeńców i innych, którym barmanka myli się z prostytutką. Tych ostatnich było tu na pęczki, co chwilę któraś wchodziła się ogrzać, zwłaszcza przy takiej pogodzie jak dziś. Z jedną zdążyłam się nawet zaprzyjaźnić przez te kilka miesięcy, od kiedy dołączyłam do pracowników baru.

Moja nowa „przyjaciółka” była młoda, na pewno niepełnoletnia, jeśli chodzi o możliwość spożywania alkoholu, ale wystarczająco dorosła na seks za pieniądze. Miała piękne rude włosy i duże, niewinne, zielone oczy, które w równie cnotliwy sposób spoglądały na klienta, gdy robiła mu dobrze, jak i wtedy, gdy kroiła go na grubą kasę. Bez skrupułów oczywiście. Cieszyła się dość dużą popularnością jak na dziewczynę znikąd, w dodatku niezatrudnioną u nas. Pojawiała się praktycznie codziennie. Znała prawie każdego bywalca baru, czym nawet ja nie mogłam się pochwalić, mimo że przecież byłam pracownikiem, który spędzał w przybytku każdą wolną chwilę.

Dziś Amanda się jednak nie pojawiła, więc mogłam przypuszczać, że ma pracowity wieczór. W przeciwieństwie do mnie, bo w Rossie nie działo się nic specjalnego – garstka ponurych klientów siedziała przy stołach, kilku robotników zmęczonych życiem usadowiło się przy barze i leniwie oglądało mało emocjonujący mecz na ekranie zawieszonym po lewej stronie blatu. Troy się jednak wciągnął i razem z „kolegami” komentował rozgrywki.

Pomyślałam sobie wtedy, że to kolejny nudny wieczór. Za godzinę wrócę do domu, zajrzę, czy babcia śpi, wykonam kilka połączeń, aby namierzyć Michaela i przygonić go do naszego lokum, może coś zjem, poczytam… ale niedługo, bo o dziewiątej rano mam wykłady z form organizacyjno-prawnych podmiotów gospodarczych, za którymi nie przepadam, ale prowadzący uwielbia debaty sokratejskie i jeśli nie chce się być na jego czarnej liście, to trzeba cokolwiek kojarzyć.

Z tą myślą wychodziłam z baru i wsiadałam do swojego starego pick-upa, który jeździł chyba tylko na słowo honoru. Puściłam sobie nawet jakąś stację radiową, ale nie byłam w stanie określić jaką. W miejscu, w którym mieszkałam, radiostacje często gubiły zasięg i słuchało się tego, co w danym momencie akurat działało.

Pierwszą oznaką, że ten wieczór będzie się jednak różnił od innych, był oświetlony dom babci. O drugiej w nocy. O tej porze babcia zazwyczaj spała.

Zatrzymałam auto na pustym podjeździe i szybko wysiadłam. Podbiegłam do otwartych drzwi.

– Babciu! – krzyknęłam, jeszcze zanim przekroczyłam próg. Dom wyglądał jak pobojowisko: wszystko było zdemolowane, rozrzucone, zniszczone. To, co akurat się nie zbiło czy nie połamało, zostało zdeptane i poszarpane. – Babciu! – krzyknęłam jeszcze głośniej. Minęłam salon i wbiegłam do jej sypialni.

Była tam.

Próbowała uprzątnąć bałagan, który i tego miejsca nie ominął. Trzęsącymi się rękami zbierała i układała porozrzucane po całym pomieszczeniu ubrania. Na mój widok z jej oczu popłynęły rzęsiste łzy.

– Zabrali Mike’a, mojego małego Mike’a…

Słysząc te słowa, zamarłam. Podeszłam szybko do babci i ją przytuliłam. Wtuliła się we mnie z wdzięcznością.

– Kto go zabrał? Musimy zadzwonić na policję.

– Nie! Tylko nie na policję! Powiedzieli, że jeśli to zrobimy, to go zabiją. – Błękitne oczy babci były przepełnione strachem. Kręciła głową tak energicznie, że aż się bałam, że zrobi sobie krzywdę.

– Musimy coś zrobić! Kto go zabrał, babciu? – dopytywałam z coraz większą paniką w głosie.

To, co tu widziałam, nie nastrajało zbyt pozytywnie. Zdemolowany dom, przestraszona babcia, teraz jeszcze porwany brat. Oj, Michael, Michael, w coś ty się znowu wpakował?

– Źli ludzie. To byli źli ludzie, Amelio.

2.Trzech

Amelia

Przytuliłam mocno babcię. Była cała roztrzęsiona. Dawno nie widziałam jej w takim stanie. Ostatnio chyba wtedy, gdy Mike miał wypadek na deskorolce i trzeba było jechać do szpitala na szycie i prześwietlenie.

Nie dziwiłam się jej: sytuacja wydawała się naprawdę podbramkowa – zdemolowany dom, porwany wnuk. Musiałam się dowiedzieć więcej.

– Kto go zabrał? Jacy źli ludzie? – dopytywałam, cały czas przytulając jej delikatne, kruche ciało.

– Mężczyźni. Było ich trzech. Ubrani elegancko, ale to nie byli dżentelmeni.

Babcia pokręciła głową z przestrachem. W jej błękitnych oczach w dalszym ciągu widziałam szok i niedowierzanie.

– Czego szukali?

– Nie wiem. Mówili o jakiejś działce, ale gdzie ziemia w rękach Mike’a… On nie potrafiłby się zająć kwiatkiem, a co dopiero całą działką.

Słowa babci uświadomiły mi, jak bardzo jest niezorientowana we współczesnej nomenklaturze. Ta działka, o której mówiły zbiry, to nie pole… chodziło o narkotyki.

Pokręciłam głową i jeszcze mocniej przytuliłam kobietę. Głupi Michael. W co on się znowu wpakował?

Babcia upierała się, abym nie wzywała policji, więc nie pozostało mi nic innego, jak pomoc w sprzątaniu rozgardiaszu, który został po poszukiwaniach „działki”. Prawie trzy godziny zajęło nam uprzątnięcie wszystkiego. Nie wspomnę, ile razy w tym czasie próbowałam się połączyć z bratem. Za każdym razem odzywała się poczta głosowa.

Nie wiedziałam, co robić. W trosce o życie Michaela nie informowałam służb, ale wydawało mi się to niewłaściwe. Kto miałby pomóc, jak nie oni?

Po porządkach zamknęłam się w pokoju. Usiadłam i zastanawiałam się, co teraz. Co zrobić? Dzwonić? Nie dzwonić?

Z tego wszystkiego nie mogłam zasnąć. Rzucałam się na łóżku i myślałam o bracie.

Co on najlepszego narobił? Już nieraz spłacałam jego długi, mniejsze lub większe zobowiązania, ale żeby iść w narkotyki??? Nie mogłam uwierzyć w to, że on, mój biedny mały brat…

Snop światła wdarł się przez okna do mojego pokoju. Zaraz potem usłyszałam chrzęst kół na podjeździe. Podniosłam się szybko z łóżka i wyjrzałam przez okno. Przed domem zatrzymało się obce, ciemne auto. Nikt jednak z niego nie wysiadał.

Zarzuciłam szybko bluzę na ramiona i wyszłam na zewnątrz. To nie może być przypadek, że podejrzany samochód zatrzymuje się obok naszego domu właśnie dzisiaj, gdy mój brat został porwany. W takie przypadki nigdy nie uwierzę.

Miałam rację.

To nie był przypadek.

Nie zdążyłam dojść do auta, gdy tylne drzwi się otworzyły i ktoś bezceremonialnie wypchnął przez nie Mike’a. Bezwładnego Mike’a.

Mój pisk słyszała chyba cała okolica. Podbiegłam do brata tak szybko jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Nie widziałam, kto kierował autem ani tym bardziej kto w nim siedział, ale na mój zryw ten ktoś momentalnie wycofał i odjechał z piskiem opon. Zostałam sama. Znowu w ciemności. Z nieprzytomnym bratem.

– Mike! – krzyczałam, zbliżając się do niego. – Mike!

Nic sobie z tego nie robił. Uklękłam przed jego ciałem i próbowałam go podnieść, ocucić.

– Obudź się, słyszysz? Już, wstajemy – powtarzałam, gdy delikatnie nim szarpałam lub klepałam go w policzek. Nie reagował.

– Mike! No dajesz! Już! Budzimy się.

Chyba zaczynałam wpadać w panikę. Głos mi drżał, jakbym co najmniej siedziała na mrozie, ale w kwietniu w Maine było już całkiem ciepło. Klimat nie miał jednak wpływu na to, co się działo wewnątrz mnie – tu panowała istna Syberia. Byłam wręcz zamrożona, nieruchoma. Strach mnie sparaliżował. Przytulałam ciało brata. Gładziłam go po jego ciemnoblond włosach, identycznych jak moje. Prosiłam szeptem, aby się obudził, wrócił do mnie.

– Amy… – usłyszałam ledwie wypowiedziany szept. Cichy niczym łagodny powiew wiatru.

– Mike! Jesteś! Dzięki Bogu!

Nie próbowałam ukryć łez, które obficie płynęły po moich policzkach. Ulga, którą poczułam w tym momencie, była nie do opisania. Żył! Najważniejsze, że żył.

– Dasz radę wstać? Chciałabym zabrać cię do domu. –

Próbowałam podnieść go w dość pokraczny sposób. Mimo że był ode mnie młodszy o dwa lata, to jednak górował nade mną wzrostem i posturą. Oczywiście gdy stał, a w tym momencie miał z tym duże trudności. Nie bez problemów ustawiłam go do pionu. Powiedzmy, że do pionu…

– Amy… Co z babcią? – zapytał, gdy w końcu udało mu się stanąć w miarę stabilnie na dwóch nogach. Oczywiście z moją pomocą i nieprzerwaną asystą.

– Teraz śpi. Podałam jej coś na wyciszenie, bo miała z tym problem – powiedziałam zgodnie z prawdą.

Babcia zazwyczaj chodziła spać z kurami, zaraz po kolacji, jednak zdarzały się noce, gdy błąkała się po domu i nie mogła znaleźć sobie miejsca. Lekarz przepisał jej łagodne środki nasenne do zażywania w razie konieczności. Dzisiejsza noc zdecydowanie do takiej konieczności należała…

Dopiero gdy dotarliśmy do domu, miałam okazję przyjrzeć się bratu. Światło w przedpokoju uwydatniło wszystkie siniaki i zadrapania na jego twarzy. Miał rozciętą wargę i opuchnięty nos. Jego niebieskie oczy – prawie identyczne jak moje – spoglądały czujnie na pomieszczenie, gdy powoli mijaliśmy salon i kierowaliśmy się w stronę jego sypialni. Zachowywaliśmy się cicho, zupełnie jakbyśmy robili coś nielegalnego i chcieli ukryć to przed babcią. Taka sytuacja miała miejsce tylko raz: Michael chciał się spotkać z kolegami, a że miał karę, już nie pamiętam za co, to babcia nie wyraziła zgody na wyjście z domu. Nawet zamknęła drzwi na klucz i przypilnowała, by o odpowiedniej godzinie znalazł się w łóżku. Bratu jednak bardzo zależało na wyjściu. Urabiał mnie przez dłuższy czas i w końcu mu się udało. Ten jeden jedyny raz kryłam go przed babcią, gdy szlajał się z kumplami. Pamiętam, że z tych emocji nie mogłam spać, a ulga, jaką odczułam, gdy nad ranem zapukał w moje okno, abym go wpuściła do domu, była nie do opisania. Tak samo czułam się dzisiaj: cieszyłam się, że wrócił, ale jednocześnie martwiłam jego zniknięciem.

– Połóż się, powoli… – powiedziałam, gdy w końcu dotarliśmy do jego pokoju.

Pomogłam mu delikatnie opuścić się na brzeg łóżka. Musiał podeprzeć się ręką i momentalnie syknął, jakby poczuł coś nieprzyjemnego. Automatycznie spojrzałam na jego dłoń i zamarłam.

– Mike… Czy ty nie masz palca???

3. Zły pomysł

Amelia

Nie mogłam uwierzyć, że nie zauważyłam tego wcześniej. Chyba emocje stępiły moje zmysły, a myślałam, że powinno być całkiem inaczej – przyjęło się przecież, że w sytuacji stresowej zazwyczaj wszystko się wyostrza, człowiek staje się bardziej czujny. Tak bardzo skupiłam się na uczuciu ulgi, że nie spostrzegłam, iż z ręki Michaela leci krew. On zresztą też próbował to ukryć, nawet nie odpowiedział na moje pytanie.

– Zostaw – syknął, gdy chciałam delikatnie chwycić go za dłoń i obejrzeć ranę.

– Nie ma takiej opcji. Pokaż. Już. – Potrafiłam być nieugięta, gdy do czegoś dążyłam. W tym momencie nic by mnie nie przekonało do zmiany zdania. Chciałam obejrzeć ranę i ocenić, co trzeba będzie zrobić.

Niechętnie wyciągnął dłoń przed siebie. Brakowało najmniejszego palca, a rana nieustannie krwawiła. Nie byłam takim hardcore’em, żeby oglądać ją długo i z bliska. To nie na moje nerwy. Byłam pewna, że samo się nie zagoi.

– Wstawaj, jedziemy do szpitala – powiedziałam, zrywając się na równe nogi. Oczywiście zaprotestował.

– Nie trzeba. Muszę odpocząć, daj mi spokój.

– Uwierz mi, że spokoju to prędko nie uświadczysz. Trzeba będzie, to zbudzę babcię, a tego byś przecież nie chciał. Wiesz, przez co dziś przeszła…

Westchnął i pokręcił głową.

– Nie stać nas na szpital. Sam to jakoś zabandażuję, jak tak bardzo to przeżywasz.

– Tym się nie martw, coś wymyślę.

Przed wyjściem szybko się przebrałam w szare dresowe spodnie, koszulkę i bluzę. Włosy związałam w luźny kucyk, a na nos włożyłam okulary do jazdy. Bez nich byłoby trudno przez mój astygmatyzm, zwłaszcza o tej porze.

Nie bez oporów wytargałam brata na zewnątrz. Wkurzyło mnie to trochę: na ogół szasta pieniędzmi na prawo i lewo, a gdy dzieje się coś ważnego i rzeczywiście trzeba się liczyć z kosztami, to nagle sumienie mu się włącza i zgrywa bohatera.

W tym domu był tylko jeden bohater – babcia.

Specjalnie dla nas porzuciła swoje przytulne mieszkanie w Nowym Jorku i kupiła mały, ale wygodny domek w Hallowell, bo twierdziła, że dzieci potrzebują podwórka i świeżego powietrza. Przyjęła nas pod swój dach bez żadnych oporów i od piętnastu lat była dla nas ojcem i matką w jednym. Póki dawała radę, pracowała po nocach i wtedy, gdy byliśmy w szkole. Poświęcała się dla nas. Dbała o nas najlepiej, jak mogła.

Mój zdezelowany pick-up ledwie toczył się przez las, gdy kierowaliśmy się w stronę najbliższego centrum medycznego. Będę musiała pomyśleć kiedyś o czymś mniej awaryjnym. Kiedyś… Najwcześniej za kilka lat, jak dobrze pójdzie. Moim marzeniem od zawsze było pójść w ślady taty i zająć się księgowością, bo lubiłam cyferki tak jak on. Nie za bardzo pamiętałam rodziców – zginęli, gdy miałam cztery lata, a babcia za wiele o nich nie opowiadała. O mamie wiedziała więcej, w końcu to była jej córka, z tatą widywała się rzadko i z tego, co dało się wywnioskować z jej opowieści, pozostawali raczej w typowych relacjach zięć – teściowa, czyli chłodny, uprzejmy dystans.

Dochodziła szósta rano, ale ulica o tej porze była pusta. Tylko my i zwierzęta. Czasami drogę przebiegł jakiś lis, ale jechałam tak wolno, że nie obawiałam się stłuczki. Zresztą i tak nie zrobiłoby to różnicy na wielokrotnie wgniecionym zderzaku mojego auta. Nie żeby to była moja wina: już taki kupiłam. Jedynym powodem decyzji o jego zakupie była cena – niska, a ja tak bardzo nie miałam pieniędzy, jak bardzo potrzebowałam pojazdu do jeżdżenia do pracy i na uczelnię.

Mapa w telefonie pokazywała, że za dziesięć mil dojadę do szpitala. Ucieszyłam się, bo było już blisko. Mój samochód jednak stwierdził, że to nie na jego siły. Gdy w jednym miejscu zatrzymałam się, bo był tam znak STOP, to już nie ruszyłam. Silnik działał, auto pracowało, ale koła się nie kręciły… Po prostu świetnie. W takim momencie. Ta noc nie mogła być gorsza…

– Mówiłem, że to strata czasu. Teraz utknęliśmy w lesie, z dala od domu, a i nawet szpitala nie widać. O tej porze nikt cię nie weźmie na hol, stary Bert wstaje dopiero koło dziewiątej.

Aż jęknęłam, słysząc słowa brata. Miał rację. Nasz zaprzyjaźniony mechanik lubi pospać, więc szybko się tu nie zjawi, a ja z kolei mam zajęcia. No nic, będę musiała je opuścić.

– Niedługo ranek, ludzie będą jechali do pracy, może ktoś nam pomoże? – zastanawiałam się.

Włączyłam światła awaryjne i miałam zamiar wysiąść, gdy tylko zobaczę jakieś auto. Rana Mike’a cały czas krwawiła. Widziałam, że ręcznik, który mu dałam, aby owinął nim dłoń, przemaka w jednym miejscu. Nie wyglądało to dobrze…

Przez pół godziny nie przejechało nic, dosłownie nic. Nasza okolica to dość pusty i zalesiony teren, ale mimo to nie spodziewałam się tak nikłego ruchu drogowego. Dziesięć mil… pieszo nie damy rady, zwłaszcza że Michael był dość poobijany i samo przejście z domu do samochodu było dla niego wyczynem, więc co tu mówić o takiej odległości…

Wreszcie, już przed siódmą zauważyłam światła samochodu. Poczułam ulgę i jednocześnie radość: będzie dobrze, ktoś nam pomoże, damy radę.

Zostawiłam drzemiącego brata i wyszłam przed maskę. Zamierzałam zacząć machać, gdy tylko pojazd wychyli się zza zakrętu.

Tym razem nie musiałam długo czekać: auto pędziło z taką prędkością, że bałam się, że kierowca mnie nie zauważy. Zaczęłam intensywnie wymachiwać.

– Zatrzymaj się, proszę, zatrzymaj się – powtarzałam sama do siebie.

Auto zwolniło, ale nie zatrzymało się.

Opuściłam ręce w geście rezygnacji.

– No nie! Cholera – zaklęłam i złapałam się za głowę. – I co ja teraz zrobię? – szepnęłam.

Czułam się okropnie. Przeze mnie Mike wykrwawiał się na siedzeniu zepsutego auta, a ja nie byłam w stanie mu pomóc. Co ze mnie za siostra? Taka nieporadna… Trzeba to było zrobić inaczej…

Z tego wszystkiego nie zauważyłam, że auto, które minęło mnie przed chwilą, jednak się zatrzymało. Kierowca wrzucił wsteczny bieg i zaczął się do mnie zbliżać. Serce zabiło mi mocniej. Była nadzieja.

Oparłam się o maskę mojego pick-upa. Czarna limuzyna zatrzymała się dosłownie metr ode mnie.

„Chyba trafiłam na kogoś wyjątkowo bogatego” – pomyślałam na widok pojazdu. Miałam nadzieję, że też dobrego.

Podeszłam powoli do nieznajomego samochodu. Jedna z przednich szyb się uchyliła.

– Dzień dobry – przywitałam się z uśmiechem – mam mały problem z autem, a bardzo potrzebuję dostać się do szpitala. Mój brat… Lekarz musi go szybko obejrzeć – zwróciłam się do kierowcy i pasażera limuzyny. Kierowca nic nie odpowiedział, ale zgasił silnik.

Wysiedli.

Było ich trzech.

Eleganccy faceci w garniturach.

Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że zatrzymywanie ich nie było dobrym pomysłem…

4. Siostra

Amelia

Mężczyźni powolnym krokiem podeszli do mojego samochodu. Nie odzywali się. Jeden z nich – kierowca – spoglądał na mnie dość nieprzyjemnie, jakby oceniająco. Nie podobało mi się to spojrzenie.

Skrzyżowałam ręce na piersi, aby dodać sobie odwagi, i odezwałam się do nich:

– Auto mi padło na środku drogi. Nie wiem, co się stało.

Faceci w dalszym ciągu nic nie mówili.

Najwyższy z trzech, brunet o bardzo krótko przyciętych włosach, zajrzał do środka samochodu. Zauważył Michaela.

– Młody Meyer tu jest.

Spojrzałam z uwagą na wypowiadającego te słowa mężczyznę.

– Pan zna mojego brata?

– To Meyer ma siostrę? – zapytał ten, który wcześniej siedział na fotelu pasażera. Łysy i niski facet z dość dużym brzuchem. Zapewne piwa to sobie nie żałował.

– To nie jest moja siostra – usłyszałam słaby głos Michaela. Próbował wyjść z pojazdu, ale ten wysoki złapał za drzwi i przytrzymał je.

Spięłam się i wyrwałam przed siebie. Chciałam odepchnąć go jakoś od samochodu, zasłonić brata… ale nie zdążyłam się ruszyć.

Silne ramiona kierowcy złapały mnie tak, że ręce miałam przyciśnięte do boków. Facet stanął za mną i przyciągnął mnie bardzo blisko siebie.

Ten wysoki ledwie omiótł spojrzeniem to, co działo się za nim. W dalszym ciągu trzymał drzwi auta i nie chciał wypuścić Mike’a.

– To w takim, kurwa, razie siostra czy nie siostra? – zapytał mojego brata nieuprzejmym tonem.

– Znajoma. Nikt ważny. – Michael wykręcił się tak, że mogłam zobaczyć kawałek jego twarzy. Był blady i przestraszony. Wpakowaliśmy się w niezłe gówno.

– Skoro nikt ważny, to nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli się z nią teraz zabawimy.

Poczułam, jak dreszcz obrzydzenia przesuwa mi się po kręgosłupie. Zadrżałam ze strachu. Nie mogli mówić o tym, o czym pomyślałam… Tak się przecież nie robi… Gardło miałam tak ściśnięte, że nie byłam w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Zresztą co mogłam powiedzieć w takiej sytuacji? Poprosić ich, żeby kulturalnie mnie puścili? Zacząć krzyczeć? Wyzywać ich i jeszcze bardziej prowokować? Błagać o litość i liczyć, że uderzę w ukryte w nich człowieczeństwo? Miałam pustkę w głowie, kompletną pustkę. Żadna z opcji nie wydawała się wystarczająca. Mimo że elegancko ubrani, byli przeciwieństwem dżentelmenów. Znajdowaliśmy się na pustej drodze w środku lasu. Mój krzyk mógłby jedynie przestraszyć błąkające się w pobliżu zwierzęta. W najbliższej okolicy nikt inny nie mieszkał. Mężczyźni nie wyglądali na miłych, prowokowanie ich byłoby czystą głupotą. Niestety nie wyglądali też na takich, którzy mieliby sumienie. Nawet pomimo trudności w myśleniu spowodowanych obecną sytuacją zdołałam wywnioskować, że to pewnie oni przyczynili się do stanu, w jakim był mój brat. Bicie i torturowanie należało raczej do pakietu zachowań osób, którym obca była empatia i współczucie.

Mike uderzył ramieniem w drzwi, próbując wyjść z auta, jednak był zbyt słaby, żeby choćby na milimetr przesunąć napastnika. Mężczyzna nic sobie nie robił z jego starań.

Ten gruby podszedł do mojego samochodu od strony kierowcy i zajrzał do środka. Na tylnym siedzeniu dostrzegł moją torebkę. Oczywiście, że po nią sięgnął. Z portfela wyjął prawo jazdy.

– Amelia Meyer. Urodzona piętnastego maja dwa tysiące drugiego roku. Mamy dwa tysiące dwudziesty drugi… Dziewczyna nie ma jeszcze dwudziestu lat – powiedział do kumpli, a na jego twarzy zagościł lubieżny uśmiech.

– Nadaje się idealnie.

Poczułam ciepły oddech przy moim uchu, gdy trzymający mnie mężczyzna wypowiadał te słowa. Jego uścisk się wzmocnił.

– Dajcie jej spokój! Ona nic nie zrobiła! – Michael resztką sił próbował otworzyć drzwi, ale na nic się to zdało. Wysoki brunet był silniejszy od niego.

– Ona może nie, ale ty tak. Długi trzeba spłacać, Meyer. Matka cię tego nie nauczyła? – rzucił ten otyły, po czym odszedł od auta i skierował kroki w moją stronę.

Próbowałam się wyrwać, ale napastnik trzymał mnie wyjątkowo mocno.

– To nie jej sprawa. Weźcie mnie! To moje problemy! – Mike nie dawał za wygraną. Napastnik, który do tej pory trzymał drzwi, nagle się odsunął i pociągnął za klamkę. Mój brat z impetem wypadł z auta prosto pod jego nogi.

– Mike! – krzyknęłam i z większą niż dotychczas siłą szarpnęłam się do przodu.

Zimna lufa broni przyłożonej do mojej skroni momentalnie ostudziła moje wyzwoleńcze zapędy. Otyły spojrzał na mnie i uśmiechnął się wrednie.

– Spokojnie, mała. Nie wyrywaj się, a nie będzie bolało.

– Daj jej spokój! – wybąkał mój brat.

Nie był w stanie krzyczeć. Nieporadnie próbował się podnieść z asfaltu, ale ten wysoki zniweczył jego wysiłki. Niezbyt delikatnie położył nogę na plecach Michaela i docisnął go do podłoża.

– Nie rzucaj się, młody. Trzeba było myśleć. Po jakiego chuja chciałeś nas skroić na towarze?

Ich słowa docierały do mnie z opóźnieniem. Skroić na towarze? Czyżby Mike… mój brat… był dilerem?

– Nie chciałem, przysięgam. Oddam wszystko, potrzebuję czasu. Puśćcie ją, a oddam z odsetkami.

Facet trzymający broń przy mojej głowie tylko parsknął.

– To, że oddasz wszystko z odsetkami, to pewnik. Nie musisz nam tego obiecywać. Zadbamy o to, żeby dług został spłacony w całości. Nie chciałbyś, żeby pan Lee się o tym dowiedział, prawda?

Nie miałam bladego pojęcia, o kim mówią, ale to musiał być ktoś bardzo nieprzyjemny, bo Mike przestał się rzucać i pokornie spoczął na ulicy. Być może było to spowodowane nie tyle strachem wywołanym brzmieniem nazwiska obcego mężczyzny, ile raczej utratą energii, co w jego stanie byłoby jak najbardziej zrozumiałe. Ostatkiem sił obrócił głowę tak, że spoglądał na mnie.

– Przepraszam, Amy, tak bardzo przepraszam…

Jego oczy były przepełnione bólem i strachem. Moje zapewne nie wyglądały inaczej. Chciałam pokręcić głową, że nic… żeby się nie martwił, ale zimna lufa pistoletu ograniczała moje ruchy. Już nawet nie była taka zimna.

Facet, który do tej pory męczył mojego brata, oderwał się od niego i powolnym krokiem ruszył w moją stronę. Jego taksujące spojrzenie nie pozostawiało złudzeń.

– Zapłacisz za niego albo długo nie pożyje…

Przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy.

Nie chciałam… widzieć.

5. Dom

Amelia

Ten, który mnie trzymał, szarpnął mocno i ruszył do przodu, cały czas ściskając mnie w talii. Kierował się w stronę ich auta. Nie miałam szans, żeby mu się wyrwać, zresztą i tak daleko bym nie uciekła. Nie zostawiłabym brata.

– Wsiadaj i się nie rzucaj. Zaczniesz coś odpierdalać, to go zastrzelimy, rozumiesz? – Ten gruby musiał być ich szefem, bo wydawał się dość władczy. Pozostali dostosowywali się do jego poleceń.

– Co z Michaelem? Nie może tak zostać… potrzebuje pomocy – odezwałam się, gdy tylko wepchnięto mnie do auta.

„Szef” od razu wsiadł obok mnie. Cały czas we mnie celował. Lufa broni boleśnie wbijała mi się w prawy bok tuż poniżej żeber. Byłam pewna, że zostanie mi tam ślad, nawet jeśli broń nie wypali.

– A co nas to obchodzi? – Facet obok mnie wzruszył ramionami, pozostali dwaj zajęli miejsca na przodzie auta.

– Proszę, nie możecie go tak zostawić! On umrze! – Próbowałam obrócić głowę i spojrzeć przez tylną szybę na brata, ale gruby pchnął mnie na drzwi i od razu naparł na mnie tak, że praktycznie nie mogłam się ruszyć.

– Pewnie, że możemy. My wszystko możemy. Będziesz się tak rzucała, to zaraz ci pokażemy, co dokładnie możemy. – Oblech mlasnął z zadowoleniem, a jego dłoń – ta nietrzymająca broni – zabłądziła pod moją bluzę, na plecy.

Dreszcz, który poczułam, był wywołany nie tyle strachem, ile obrzydzeniem na myśl, że ten człowiek mnie dotyka. Oczywiście bez mojej zgody. Twarz mężczyzny znalazła się niebezpiecznie blisko mnie. Nie mogłam znieść jego gorącego oddechu na moim policzku. Odwróciłam głowę w stronę okna najmocniej, jak tylko dałam radę.

– Pruderyjna? Tym lepiej. Pokażę ci takie rzeczy, o jakich ci się nie śniło… – Nie przestawał pchać mi rąk pod bluzkę. Próbowałam się skulić, jak tylko mogłam najbardziej, żeby choć trochę uciec od jego wstrętnego i nachalnego dotyku.

– Dokąd mnie zabieracie?

Starałam się nie patrzeć na mężczyznę, bo bałam się, że gdy tylko odwrócę głowę w jego stronę będę za blisko. A tego nie chciałam.

– Do twojego nowego domu, koteczku. Będziesz z nami mieszkać, dopóki nie odrobisz długów brata, a uwierz, Meyer ma co oddawać, oj, ma…

– Będziesz miała pełne usta roboty – zarechotał ten, który był pasażerem.

– I nie tylko usta – dorzucił oblech obok mnie.

Wszyscy trzej zaśmiali się z tego, a mnie wcale nie było do śmiechu. To, co mówili, było… przerażające. Gdybym mogła się skulić jeszcze bardziej, a najlepiej zniknąć, tobym to zrobiła bez wahania.

„Szef” zaczął się denerwować, że utrudniam mu przesunięcie dłoni na przód mojego ciała, bo usilnie dociskałam do siebie łokcie. W pewnym momencie zaklął szpetnie i byłam pewna, że zaraz mnie uderzy, ale zadzwonił jego telefon. Odsunął się ode mnie tak, że w końcu mogłam oddychać, jednak ręka trzymająca pistolet nawet mu nie drgnęła. Lufa w dalszym ciągu raniła mój bok. Facet spojrzał na wyświetlacz.

– Kurwa, Lee dzwoni. Ma być cisza.

Ostatnie słowa skierował do mnie, a na ich podkreślenie jeszcze mocniej wbił mi lufę w ciało. Skrzywiłam się, żeby nie jęknąć z bólu. Cały czas też przełykałam łzy. W ciszy.

– Tak, panie Lee? – Gruby skupił się na telefonie. – Eee… jedziemy do… bazy. Tak, oczywiście, pamiętam o pieniądzach. Pojawił się niestety mały problem, ale znaleźliśmy rozwiązanie.

Wypowiadając ostatnie słowa, spojrzał na mnie. Nie słyszałam, co odparł jego rozmówca, ale musiało to być coś niemiłego, bo facet się spiął i stracił swój chamski, rubaszny humor. Z wielką powagą słuchał tego, co ten cały pan Lee mu mówił. Wydawało mi się, że zaczął się stresować, bo na jego czole zauważyłam duże krople potu.

Z jednej strony ucieszyło mnie to: poczułam minimalną satysfakcję na myśl o tym, że ci cwaniacy nie są tacy mocni, że sami boją się kogoś, kto nimi rządzi. Może i sprawili, że drżałam ze strachu na ich widok, ale oni drżeli na sam dźwięk głosu pana Lee.

Z drugiej strony pomyślałam: „Skoro tak bardzo mnie przerażają, a ten ich szef jest jeszcze gorszy, to jak zareaguję na jego widok?”. Nie wyobrażałam sobie, że można bać się jeszcze bardziej. Dobrze, że zaciskałam ręce w pięści, bo inaczej drżałyby jak galareta. Paznokcie wbijałam tak mocno w dłonie, że na pewno zostaną mi po tym ślady.

Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co mi zrobią, ale bałam się nie tylko o siebie. Cały czas przeżywałam, że mój biedny młodszy brat został w tamtym lesie. Sam, ranny, wykrwawiający się przy moim zepsutym aucie. Porzucony na poboczu niczym zbędna rzecz.

Bałam się też o babcię: jak zareaguje, gdy odkryje naszą nieobecność? Gdy nie będzie mogła się do mnie dodzwonić? Widziałam, że napastnicy zabrali ze sobą moją torebkę, ale nie trzymałam w niej telefonu – został na siedzeniu kierowcy, gdzie sama go położyłam.

Bałam się, że skoro ci mężczyźni znają mój adres, to znowu przyjdą do naszego domu. Że skrzywdzą babcię, a tego bym nie zniosła. Miałam tylko ją i brata. Nie mogłam ich stracić.

Gruby cały czas słuchał, co szef ma mu do powiedzenia, a ja zauważyłam, że auto zwolniło. Podjeżdżaliśmy do na pierwszy rzut oka, opuszczonego przydrożnego motelu. Budynek był niski, od frontu nie widziałam żadnych okien, tylko trzy pary ciemnych drzwi. Miejsce wyglądało wyjątkowo posępnie. Gdyby nie kilka aut zaparkowanych bezpośrednio przed nim, to stwierdziłabym, że wywieźli mnie do jakiegoś pustostanu.

– Rozumiem, panie Lee, dziękuję za rozmowę. – Gdy tylko się rozłączył, rzucił telefonem o fotel pasażera.

– Ja pierdolę, zaraz tu będzie. Musimy wszystko przygotować.

Wcześniejszy strach zastąpiła wściekłość. Nawet przestał tak mocno dźgać mnie pistoletem. Skupił się na szukaniu rzuconego wcześniej telefonu. Gdy go w końcu podniósł, jakby mimochodem spojrzał na mnie.

– Wyskakuj z auta i żadnych numerów, rozumiesz? Inaczej wpakuję w ciebie cały magazynek.

Ruchem dał znać, abym otworzyła drzwi. Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać – jak najszybciej wydostałam się z samochodu, ale nie próbowałam uciekać, bo inny z napastników, ten, który był wcześniej kierowcą, już stał przy mnie i oczywiście celował z własnej broni.

Rozejrzałam się po okolicy: z jednej strony był gęsty las, a za szosą rozległe pole. Żadnych zabudowań. Nawet nie zauważyłam znaku z nazwą miejscowości. Nic, co mogłoby się przydać, gdybym jakimś cudem dorwała telefon i próbowała wezwać policję.

– Gdzie jestem?

Spojrzałam niepewnie na kierowcę. Jako jedyny nie robił sobie ze mnie obleśnych żartów, więc w całej tej pojebanej sytuacji do niego najmniej bałam się odezwać.

– W twoim nowym domu – powiedział „szef”, podszedł z prawej strony i złapał mnie pod ramię. Ruszyliśmy do drzwi.

6. Okulary

Amelia

Oblech otworzył drzwi i bezceremonialnie wepchnął mnie do środka. Znalazłam się w ciemnym i dość obskurnym korytarzu. Szłam powoli po poplamionej wykładzinie, która kiedyś musiała być bordowa.

Chyba.

Nie do końca byłam pewna, w jakim kolorze były ściany – wydawało mi się, że kiedyś mogły być beżowe, choć obecnie dominowała na nich szarość. Nie wnikałam, czy było to spowodowane zbyt częstym dotykiem brudnych rąk, czy po prostu przykurzeniem.

Jak mogłam się spodziewać, dotyk lufy pistoletu nie opuszczał mnie nawet na chwilę. Napastnik bardzo się starał, żebym to czuła.

– Ile mój brat jest wam winny?

Musiałam się dowiedzieć, jak bardzo się zadłużył, bo może wystarczy… coś sprzedać? Miałam kilka sztuk biżuterii po mamie, były bezcenną pamiątką, ale w takiej sytuacji jak ta gotowa byłam się z nią rozstać.

– Jak się dobrze postarasz, to spłacisz po sześciu miesiącach ciężkiej pracy. – Gruby zaśmiał się rubasznie, a ja poczułam, jak opuszcza mnie resztka pewności siebie.

Nie mogło tak być, że nic mi nie mówili, a oczekiwali współpracy, no nie mogło. Gdybym znała dokładną kwotę długu… i dzienną stawkę, jaką mieli mi płacić, to szybko obliczyłabym, jak długo będzie trwała ta męczarnia.

Zatrzymałam się gwałtownie. Facet boleśnie wbił mi pistolet w bok, ale nawet nie jęknęłam.

– Co robisz? Ruszaj, nie mam całego dnia.

Próbował mnie przesunąć, ale się nie dałam. Odwróciłam się do niego przodem.

– Pytam, ile jest winny, a nie jak długo mam to odrabiać, a to jest różnica.

Mój buńczuczny ton nie spodobał się oblechowi, bo tylko spojrzał na mnie ze złością.

– Mówię: rusz dupę. Nie słyszysz, laleczko?

Nie zamierzałam się ruszyć, dopóki nie powie mi wszystkiego. Przecież mnie nie zastrzeli, bo wtedy nie odzyska długu… Musiałam pozostać żywa, aby go odpracować.

– Nie ruszę się, dopóki się nie dowiem. – Nawet skrzyżowałam ręce na piersi, aby dodać sobie odwagi.

– Ja pierdolę, jesteś taka głupia.

Momentalnie podniósł broń i zdzielił mnie nią po twarzy. Okulary spadły mi na podłogę, a ja przycisnęłam dłoń do rozciętej wargi.

– Teraz dolicz sobie dodatkowy miesiąc pracy, bo z pobitym ryjem nikt cię nie zechce – zaśmiał się głupio i pchnął mnie na podłogę. – Posprzątaj to – powiedział, wskazując nogą na moje roztrzaskane okulary.

Drżącymi rękami zbierałam kawałki szkła. Do oczu napłynęły mi łzy. I po co było kozaczyć? Trzeba się poddać. Pogodzić z losem.

– Szybciej! – Oblech zaczął się pocić. Czyżby moja opieszałość psuła mu plany?

– Rozbiły się na bardzo drobne kawałki, muszę się dokładnie przyjrzeć, żeby wszystkie pozbierać, a bez okularów jest to trudne… – powiedziałam z wyraźnym wyrzutem. Nie zamierzałam się spieszyć, o nie… Będę jak najdłużej siedzieć na tej podłodze i udawać, że szukam szkła.

– Chuj z tym! Wstawaj!

Facet tracił cierpliwość. Jak najszybciej chciał się znaleźć w innym miejscu niż korytarz podejrzanego lokalu.

Głośno przełknął ślinę, gdy drzwi wejściowe, które zostawiliśmy kilkanaście metrów za sobą, się otworzyły.

Do środka weszła większa grupa ludzi: czterech facetów ubranych na czarno wprowadziło tego jednego, również eleganckiego, w ciemnym garniturze i z grobową miną. Obok mężczyzny podążała niezwykle atrakcyjna blondynka w bardzo obcisłej czerwonej sukience. Idealnie krągły biust, raczej nienaturalny, praktycznie wylewał się z ciasnej góry jej ubrania. Włosy sięgające ramion miała starannie przycięte i ułożone, a make-up tak dopracowany, jakby dopiero co wyszła spod ręki makijażysty. Mimo tego, że na nogach miała szpilki na najwyższym obcasie, jaki kiedykolwiek widziałam, sięgała mężczyźnie jedynie do ramienia.

Napastnicy, którzy mi towarzyszyli, wyraźnie zesztywnieli. Najbardziej było to widać po oblechu, bo zaczął się pocić tak mocno, że wręcz kapało mu z głowy. Co chwilę też ocierał ręką czoło, ale na nic się to zdawało.

Nowo przybyli podeszli do nas niespiesznym krokiem. Dopiero teraz grubemu przypomniało się, że siedzę na podłodze, bo odwrócił się na chwilę do mnie i syknął, abym się podniosła. Udawałam, że nie dosłyszałam. Całą swoją uwagę skupiłam na mężczyźnie, który się do nas zbliżał.

Był bardzo wysoki, szczególnie z mojej perspektywy. Elegancko ubrany i zdecydowanie władczy. Ciemne włosy miał zaczesane do tyłu, a źrenice prawie czarnych tęczówek wwiercał we mnie. Nie zamierzałam ulegać strachowi i odważnie odwzajemniałam spojrzenie. Nawet jeżeli go to zaskoczyło, to nie dał tego po sobie poznać.

– Panie Lee, miło pana widzieć w naszych skromnych progach. – „Szef”, gdyby tylko mógł, to dygnąłby jak panienka na swoim pierwszym balu.

– Kto to?

Ten cały pan Lee nie dbał o właściwe przywitanie. Chyba nie za bardzo go obeszło, że pracownik się przed nim płaszczy. Zainteresował się… mną.

Bądź co bądź trzech stojących facetów i jedna klęcząca na podłodze obca dziewczyna to nie był widok, jakiego można się było spodziewać po wejściu do budynku, nawet tak podejrzanego jak ten.

– Siostra Meyera. Ma spłacić jego dług, dlatego dołączy do naszych dziewczyn.

Gruby cały czas miło się uśmiechał. Nawet dawał mi dłonią znać, abym wstała, ale zignorowałam to. Wolałam się przyglądać panu Lee.

– Dlaczego jest na podłodze?

Głos mężczyzny tylko z pozoru brzmiał obojętnie. Wręcz czułam w nim ukrytą groźbę.

– Spadły jej okulary i chyba się zbiły. Biedactwo chciało pozbierać…

Oblech silił się na miły ton i umniejszał swoją rolę w całej historii. Nie mogło tak być.

– Gdybyś mnie nie uderzył w twarz, toby nie spadły – powiedziałam najbardziej zjadliwym tonem, na jaki było mnie stać.

Lee wreszcie oderwał ode mnie wzrok i spojrzał na grubego. Jego spojrzenie nie wróżyło nic dobrego…

– Dlaczego ją uderzyłeś?

– To tylko małe nieporozumienie, panie Lee. Dziewczyna jest charakterna i trochę się stawia, zamiast docenić, że daję jej możliwość spłaty długu brata.

Gdyby nie to, że pot lał się z niego strumieniami, to stwierdziłabym, że poci się jak świnia. Nie obrażając świni…

Lee ponownie spojrzał na mnie. Wyciągnął lewą dłoń. Dopiero teraz zauważyłam, że na serdecznym palcu ma duży złoty sygnet z ciemnym kamieniem.

– Wstań – powiedział, a ja zdawałam sobie sprawę, że przy nim nie mogę protestować ani się stawiać. Muszę się mu podporządkować.

Powoli wyciągnęłam drżącą dłoń i ujęłam tę jego, czekającą i stabilną. Czas wstać i porozmawiać z panem Lee.

7. Pomyłka

Amelia

Puścił moją dłoń, gdy tylko wstałam. Przez dłuższą chwilę przyglądał się mojej rozciętej wardze, która chyba już nie krwawiła, ale na pewno nie wyglądała zbyt dobrze.

– Do gabinetu. Wszyscy.

Nawet się na nas nie obejrzał, tylko szybko ruszył przed siebie. Blondynka, która mu towarzyszyła, rzuciła się za nim praktycznie biegiem, a zważywszy na fakt, iż miała niebotycznie wysokie szpilki, to wyglądało to dość komicznie. Gdyby nie to, że nie było mi do śmiechu, to pewnie w innej sytuacji uznałabym tę scenę za całkiem zabawną.

Nie dane mi było długo się zastanawiać nad tym, co widziałam, bo mój „ulubiony” porywacz zaczynał wracać na stare tory: po raz kolejny wbił mi lufę pistoletu w plecy i pchnął do przodu.

– Ruszaj się, głupia dziwko. Nawet nie wiesz, co narobiłaś – powiedział tak cicho, żebym tylko ja usłyszała.

Czterej chmurni ochroniarze pana Lee, którzy szli za nami, stresowali oblecha równie mocno jak sam pracodawca.

Po obskurnym, brudnym korytarzu i banalnej fasadzie budynku nie spodziewałam się niczego specjalnego, jeśli chodzi o gabinet pana Lee. Ze zdziwieniem przyjęłam fakt, iż pomieszczenie wyglądało czysto i elegancko.

W pomieszczeniu dominowało ogromne drewniane biurko. Były też fotele, kanapa i niski szklany stolik. Pan Lee miał tu nawet kominek, ale obecnie wygaszony. Bordowe tapicerki mebli dopasowano do ciężkich zasłon w jedynym oknie, jakie się tu znajdowało. Na podłodze leżał bordowo-brązowy dywan w jakieś orientalne wzory i to była jedyna ozdoba tego pomieszczenia. Gabinet zdecydowanie wyglądał jak należący do mężczyzny.

Pan Lee zajął miejsce za biurkiem. Jego towarzyszka stanęła obok niego, ale nie zwracał na nią większej uwagi. Spoglądał na pozostałych siedmiu mężczyzn, którzy razem ze mną wkroczyli do pokoju.

Starałam się jak najbardziej odsunąć od oblecha, więc gdy tylko weszłam, stanęłam tak, że od reszty towarzystwa oddzielał mnie stolik. Zajęłam miejsce najbliżej kominka.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Ani szef, ani pracownicy się nie odzywali, chociaż gdy spoglądałam na tych trzech, przez których tu trafiłam, to miałam wrażenie, że to dla nich bardzo stresująca chwila. Już nie tylko gruby się pocił, ale i pozostali wyglądali, jakby zaraz mieli zejść na zawał. Jedynie czterech facetów, którzy pojawili się tu z panem Lee, wyglądało… neutralnie. W zasadzie to nie oni będą się tłumaczyć, więc pewnie było im wszystko jedno.

– O co chodzi z długiem Meyera? – odezwał się w końcu siedzący za biurkiem mężczyzna.

– Napotkaliśmy mały problem z odzyskaniem pieniędzy, ale na szczęście okazało się, że młody ma siostrę. Dziewczyna jest w odpowiednim wieku, żeby odrobić to, co winny jest nam jej brat.

Ten, który był naszym kierowcą, ruszył się i podał szefowi… mój portfel. Ze wszystkimi dokumentami. Pan Lee niespiesznie przejrzał jego zawartość. Dłuższą chwilę oglądał moje prawo jazdy. Gdy skończył, otworzył jedną z szuflad swojego biurka i włożył tam moją własność. Oczywiście w tym momencie spojrzał na mnie.

Na szczęście nie zauważył, jak zaciskam dłonie w pięści, gdyż ukryłam je w przydługich rękawach mojej bluzy. Z tego wszystkiego zapomniałam o szkłach z rozbitych okularów, które przecież cały czas trzymałam w garści. Poczułam, jak odłamki boleśnie wbijają mi się w skórę, ale nie pokazałam tego. Nie musieli wiedzieć.

Jak on tak mógł? Zabrać moje dokumenty? Dokumenty???

– Dlaczego Meyer sam nie spłaci swojego długu? – W końcu przestał mi się przyglądać i znowu spojrzał na oblecha. Facet nie cieszył się, że znów jest w centrum zainteresowania swojego pracodawcy, bo przełykał ślinę tak gwałtownie, że nawet z oddali widziałam, jak grdyka przesuwa mu się w górę i w dół.

– Przepuścił towar. – Gruby chyba tracił grunt pod nogami, bo z każdym pytaniem szefa wyglądał coraz gorzej.

– W jakim sensie przepuścił towar?

Pan Lee nic sobie nie robił z tego, jakie wrażenie wywiera na pracownikach. Wszystkie pytania zadawał spokojnym i zdecydowanym głosem, tak że patrząc na to z boku, można było być zdziwionym, dlaczego oni tak bardzo się stresują. Domyślałam się, że to tylko taka poza, a mężczyzna może nie być tak opanowany, jak na pierwszy rzut oka się wydawał.

– Zużył go.

Spojrzałam na oblecha z zastanowieniem. Jak to zużył? Mój brat nie jest narkomanem! To musiała być pomyłka! Chciałam się odezwać, wyjaśnić, że na pewno zaszło nieporozumienie, że to wszystko, to jedno wielkie nieporozumienie… Może pomylili Michaela z kimś innym? Nazwisko Meyer nie jest przecież nie wiadomo jak wyjątkowe…

Na pewno pomylili…

– Kto normalny robi dilera z ćpuna? – Lee w końcu pokazał, że jego twarz może wyrażać jakiekolwiek emocje. W tym momencie ujawniała, że mężczyzna jest zdegustowany tak głupim podejściem swoich pracowników do sprawy.

– Nie wiedzieliśmy, że młody bierze, przysięgam, nic o tym nie wiedzieliśmy. Chłopak dobrze się krył. Nawet o tym, że ma siostrę, dowiedzieliśmy się dzisiaj, i to przypadkiem.

– Mój brat nie bierze! – Nie mogłam znieść tych pomówień w stosunku do Michaela. On taki nie był. Przecież znałam go całe życie. Mieszkałam z nim. Jak mogłabym nie zauważyć, że ćpa?

– Dziewczyno, sama nie wiesz, co mówisz.

Oblech rzucił mi nerwowe spojrzenie, ale tylko na chwilę. Wolał obserwować reakcje swojego szefa.

– Znam go, on nie jest taki. To na pewno pomyłka – szłam w zaparte. To musiała być pomyłka. Gdzie mój Mike… takie rzeczy…

– To nie jest pomyłka. Mamy nagranie z naszą umową. Każdego nagrywamy, żeby potem skutecznie egzekwować dług. – Tym razem odezwał się ten, który był pasażerem w naszym aucie.

– Pokaż.

Wystarczyło jedno słowo szefa, a facet ruszył do niego tak szybko, jakby się co najmniej paliło.

Lee wziął telefon do ręki i spojrzał na mnie.

– Podejdź tu. Zobaczysz, czy kłamią.

Bałam się opuszczać „swoje” miejsce przy kominku, ale z drugiej strony musiałam się upewnić, że mężczyźni oszukują. Na pewno chodziło im o innego licealistę niż mój brat. Powoli podeszłam do biurka i stanęłam z prawej strony pana Lee. Nachyliłam się, żeby lepiej widzieć ekran telefonu, bo przecież facet trzymał go tak, żeby tylko jemu było wygodnie.

Włączył nagranie.

W tym momencie iskierka nadziei, która pojawiła się w moim sercu jeszcze kilka chwil temu, zgasła bezpowrotnie. Nawet zakryłam dłonią usta, żeby nie jęknąć z rozpaczy.

To był Mike.

To na sto procent był mój brat.

8. Vincent

Amelia

Tym razem pięści zaciskałam tak mocno, że poczułam krew spływającą pomiędzy palcami lewej ręki. Musiałam mocno wbić sobie szkło w dłoń, ale nie interesowało mnie to.

Mój brat brał narkotyki, a ja się nie zorientowałam… Jak mogłam? Jaka ze mnie siostra?

Dlaczego… dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam?

Tak bardzo skupiłam się na studiach i pracy w barze, że kompletnie zignorowałam wszelkie sygnały, jakie mi dawał.

Te jego nagłe zmiany zachowania? Wilczy głód o dziwnych porach? Zbytnie pobudzenie lub wręcz przeciwnie: niespotykane wyciszenie? Dlaczego wcześniej nie pomyślałam, że to mogło być przez narkotyki? Że mój brat, mój mały brat… jest ćpunem. Wyprostowałam się, gotowa odejść od biurka mężczyzny, ale w tym momencie złapał mnie za łokieć. Lewej ręki – niestety…

– Pokaż dłoń – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, a ja bardzo nie chciałam pokazać mu zranień. To nie jego sprawa. Nie powinien się tym interesować.

Nie odpuścił jednak i na mój brak reakcji sam zaczął działać. Przyciągnął mnie bliżej i podwinął rękaw bluzy. Nie dało się ukryć, że krew sączy mi się spomiędzy palców.

– Puść – polecił.

Przez chwilę wpatrywałam się w jego twarz, ale widziałam na niej tylko chłodną obojętność. Nie rozumiałam, dlaczego akurat teraz zainteresował się moją ręką. To nie było związane z moim bratem ani z długiem, jaki miałam spłacić.

Cisza, jaka panowała w gabinecie, była nie do zniesienia. Wszyscy mężczyźni, łącznie z ochroną pana Lee, wstrzymali oddechy i z przerażeniem wpatrywali się w to, co się dzieje za biurkiem. Mój upór musiał ich szokować, ale nie dbałam o to. W tym momencie o nic nie dbałam.

– Nie będę powtarzał.

Wyczułam niebezpieczną nutę w głosie mężczyzny, więc pomimo wewnętrznego buntu powoli otworzyłam dłoń.

Nie wyglądało to dobrze. Odłamki szkła z potłuczonych okularów głęboko powbijały mi się w skórę.

Lee spoglądał na ranę bez emocji. Nachylił się i złapał mnie za drugą rękę. Teraz już się nie stawiałam – bez protestu wyprostowałam palce.

Nie miał co oglądać – jedynie ślady po wbijanych z całej siły paznokciach. W tej dłoni nic nie trzymałam.

Mężczyzna nawet nie spojrzał na mnie – odwrócił się na chwilę w lewo, aby otworzyć jedną z szuflad biurka. Wyjął apteczkę. Jak gdyby nigdy nic otworzył ją i zaczął szukać pęsety i opatrunków. Gdy wszystko znalazł, opryskał pęsetę jakimś płynem, który pachniał jak środki dezynfekujące, i powtórnie złapał mnie za dłoń. Zaczął powoli wyciągać szkło.

Nie musiałam udawać, że jego zachowanie mnie zaskoczyło. Chyba wszystkich zaskoczyło. Jego partnerka rzuciła mi tak zdezorientowane spojrzenie, że zrobiło mi się zwyczajnie głupio.

– Skoro ustaliliśmy, że na nagraniu jest rzeczywiście brat pani Meyer, gdyż jej reakcja jest jednoznaczna, to może teraz wytłumaczysz mi dokładnie, po co ją tu sprowadziłeś, Vincencie? – Lee zwrócił się do oblecha, który chwilowo odzyskał wigor, ale nie trwało to długo. Pytanie szefa z powrotem wbiło go w posadzkę.

– Chciałem dołączyć ją tutaj, do pracy na kilka miesięcy, żeby odrobiła to, co brat jest winny. Może na pierwszy rzut ona nie przypomina naszych dziewczyn, ale na pewno można ją jakoś… podrasować, żeby była bardziej… zachęcająca dla facetów.

Obrzucił mnie wrednym spojrzeniem. Aż zapragnęłam powtórnie zacisnąć dłoń, ale mężczyzna chyba to wyczuł, bo zdecydowanym ruchem przytrzymał mnie za nadgarstek.

– Potraktuj to jako komplement. Nie każda by chciała wyglądać jak tania dziwka. Spójrz na Weronicę: niby nie wygląda tanio, bo dokładnie wiem, ile kosztował jej wygląd, ale to i tak nie zmienia faktu, że to po prostu dziwka. Vincent musi cię bardzo lubić, skoro aż tak miło się o tobie wyraża.

Lee spojrzał prosto na mnie, a ja nie wiedziałam, czy się roześmiać, czy wręcz przeciwnie. Jego towarzyszka, otwarcie nazwana dziwką, wyglądała, jakby nie ruszało jej to, co przed chwilą o niej powiedział. Widocznie słyszała to tak często, że zdążyła się przyzwyczaić.

– Jakoś nie przeszkodziło mu to dobierać się do mnie w samochodzie. Nawet wygląd go nie zniechęcił. – Odwzajemniłam zimne spojrzenie mężczyzny. Nie zamierzałam nikogo kryć, a już na pewno nie oblecha.

Lee znowu skierował wzrok na swojego pracownika.

– Opisz mi, co dokładnie robiłeś w samochodzie z dziewczyną, która ma pracować w moim burdelu, czyli zwyczajnie jest moją własnością. Ze szczegółami, Vincencie.

Sproch próbował poluzować sobie krawat, ale chyba mu nie wychodziło.

– Meyer ma bujną wyobraźnię. Nic jej nie zrobiłem.

– Dlaczego uderzyłeś ją w twarz?

– Bo się stawiała. Sam pan widzi, że jest uparta, a do tego wygaduje głupoty. Chłopaki widzieli, nic jej nie zrobiłem.

Lee zakończył opatrywać moją dłoń. Nawet nie zauważyłam, że zrobił to tak szybko i sprawnie. Musiał mieć w tym niemałe doświadczenie…

– W jaki sposób się do ciebie dobierał? – zapytał, gdy schował przyrządy do apteczki. Obrócił fotel w moją stronę i oparł łokcie na podłokietnikach.

– Dotykał mnie, mimo iż widział, że sobie tego nie życzę.

– Gdzie cię dotykał?

Wskazałam ręką w powietrzu na brzuch, plecy i prawy bok. Mężczyzna przyglądał mi się bez emocji i nie wiedziałam, do czego tak naprawdę ma prowadzić ta rozmowa.

– Czy jeszcze jakoś cię skrzywdził?

– Wbijał mi pistolet w bok tak mocno, że będę miała tam siniaki. – Złapałam się za prawą stronę. Czułam ból, gdy dotykałam tego miejsca.

– Rozbierz się.

Nie spodziewałam się takiego polecenia z jego ust. Oczywiście zauważył, że zamierzam zaprotestować, dlatego też po chwili dodał:

– Inaczej oni ci pomogą.

Spojrzałam na siedmiu mężczyzn i zdecydowałam, że z dwojga złego wolę to zrobić sama. Powoli zdjęłam bluzę i koszulkę. Stanika nie zamierzałam ściągać, chyba że by mnie do tego zmusili.

Lee złapał mnie za lewe biodro i odwrócił do siebie tak, że doskonale widział prawą stronę mojego ciała. Miałam rację: tam, gdzie przez długi czas oblech wbijał mi lufę pistoletu, zrobiły się paskudne, ciemne siniaki.

Mężczyzna powiódł delikatnie opuszkami palców po śladach od pistoletu.

– Masz taką delikatną skórę – powiedział jakby sam do siebie, po czym wstał. Przesunął dłonią wzdłuż mojego ramienia i szyi, by złapać mnie pod brodę. Beznamiętnie spojrzał na rozciętą wargę.

Myślałam, że coś do mnie powie, jakoś to skomentuje, ale on po chwili puścił mnie i podszedł powolnym krokiem do Vincenta.

Facet chyba spodziewał się najgorszego, bo momentalnie skurczył się w sobie i zaczął kręcić głową.

– Proszę, nie, panie Lee… proszę – zaczął, ale jego szef nie zareagował. Zatrzymał się dopiero metr przed nim.

– Wytłumacz mi, proszę, bo może coś źle zrozumiałem. Przywozisz mi dziewczynę do pracy, aby zapłaciła dług za brata, który okradł ciebie z towaru, bo byłeś na tyle głupi, żeby zaufać ćpunowi. Do pracy, w której przede wszystkim liczy się wygląd, po czym bijesz ją, więc naruszasz jej ciało. Żeby tego było mało, doskonale wiesz, że w moim burdelu panują pewne zasady. Wszystkie dziewczyny są moją własnością i żeby skorzystać z ich usług, musisz zapłacić. Ty tymczasem dobierasz się do niej i myślisz, że wszystko jest w porządku. Popraw mnie, jeśli się pomyliłem.

Facet chyba nie wiedział, co jest gorsze: potwierdzić, że to wszystko jest prawdą, czy zaprzeczyć i zarzucić szefowi, iż się myli. Żadna z tych opcji nie brzmiała dobrze.

– Panie Lee… proszę…

– Na kolana, Vincencie.

Nie chciał klęknąć. Robił to tak powoli, jakby pragnął przeciągnąć ten moment w nieskończoność. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, o co chodzi. Po chwili wszystko stało się jasne.

Lee wyjął broń i wpakował lufę prosto w usta oblecha. Mężczyzna zacisnął powieki i zaczął płakać. Pot po jego twarzy już nie płynął – teraz lał się strumieniami.

Przeraził mnie ten widok, więc objęłam się ramionami. Cały czas stałam w samej bieliźnie i odczuwałam chłód, jaki panował w pomieszczeniu.

– Widzisz, Vincencie, ja nie wybaczam błędów. Naruszanie mojej własności to błąd kardynalny. Twój przykład pokaże innym, że nie żartuję. Ja nigdy nie żartuję.

Oblech chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył.

Lee pociągnął za spust.

9. Zabawa w chowanego

Amelia

16 lat wcześniej…

– Amelio,kochanie, zostaw zabawki, teraz pobawimy się w chowanego,dobrze? – Mamapodeszła i zdecydowanym ruchem podniosła mnie z podłogi.

– Gdzie Mike? – zapytałam elokwentnie, jak na czteroletnie dzieckoprzystało. Nie chciałam jeszczeiść spać, choć na zewnątrz było już całkiemciemno.

– Został u babci. Niedługo się zobaczycie. Teraz musisz się skupić,bo pobawimysię tak bardzo na serio, dobrze?

Mama wydawałasię bardzo blada i poważna. Na początku myślałam,że chcemnie nabrać, więc zaczęłam się śmiać. Odpowiedziała mi jedynie delikatnymskrzywieniem ust. Ze mną na rękach zaczęła kierować się wstronę kuchni.

– Będziemy się bawiły w kuchni? – zdziwiłam się.

Mamazawsze zabraniała biegać po innych pomieszczeniach niż nasze sypialnie, au Michaela nie mogłam za bardzo szaleć, bo był małyi mogłabymzrobić mu krzywdę. Zabawa w kuchni jawiła sięjako coś niezwykle egzotycznego.

– Tak trochę w kuchni.

Mamapostawiła mnie na podłodze i zaczęła odpychać lodówkę. Przyglądałamsiętemu z zaskoczeniem: nie wiedziałam, że mama jest taka silna.

Gdy trochę odsunęła urządzenie, zaczęła czegoś szukać na ścianie zanim.Usłyszałam dziwny pisk, jakby otwierała coś starego. Bardzo powoliotwierała…

– Co to? – zapytałam. Podeszłam nawet bliżej, żeby zajrzeć, cotakiego robiła.

– Takie ciekawe miejsce na kryjówkę, wiesz?

– Niechcę się tam chować! Tam jest ciemno i na pewnosą pająki, a one są straszne! – krzyknęłam i zamierzałam uciecz kuchni, lecz mama złapała mnie za ramiona i przytrzymała.

– Kochanie, mówiłam, że to będzie poważna zabawa. Jesteś jużtaka duża, prawda?

Kiwnęłam zdecydowanie głową. Oczywiście, że byłam duża.W końcumiałam już cztery lata, a Mike tylko dwa.On jeszcze nie umiał nawet korzystaćz nocnika, a jajuż sama spałam w swoim własnym, różowym pokoju.

– Więc napewno rozumiesz, że dzisiejsza zabawa jest tylko dla dużych dzieci. Nie bawiłabym się z tobą, gdybym nie ufała, że jesteśmądrą i rozsądną dziewczynką.

Spoglądałam w niebieskie oczy mamy, praktycznieidentyczne jak moje, imyślałam, że jest ona najlepszą mamąna świecie i zrobię dla niej wszystko: chce bawić sięw chowanego w jakimś dziwnym miejscu, to będę się znią bawić. Mama na pewno wie, co robi.

– Zabawapolega na tym, że schowamy cię teraz tutaj. To takamałaszafka, akurat dla czterolatki. Musisz pamiętać, że jak bawimysię w chowanego, to nie możemy dać się znaleźć, więc…

– Musimy siedzieć cicho i nic nie mówić – powiedziałam szeptem, amama uśmiechnęła się nieco bardziej niż przed chwilą.

– Dokładnie.Moja mądra dziewczynka.

Pogładziła mnie po włosach, których kolor równieżodziedziczyłam poniej.Tata zawsze się śmiał, że jestem małymklonem mamy, choć nigdy nie wytłumaczyłmi, co to słowoznaczy. Będę musiała go kiedyś zapytać.

– Wejdź teraz do szafkii usiądź na podłodze. Kolana podciągnij pod brodę i oprzyjna nich twarz, dobrze?

Wykonałam jej polecenie, choć nie takbardzo ochoczo, bo szafka wydawałasię przerażająca i ciemna.

– Pamiętaj, musisz być cicho, cały czas cicho. Nieważne, co usłyszysz,nie możesz nawet pisnąć, rozumiesz? – Przyglądała mi się poważnie, ajej ruchy zaczęły się robić nerwowe, zwłaszcza gdy spojrzała nazegarek.

Pokiwałam głową i objęłam kolana rękami. Skoro mama mówi,że totaka zabawa, to tak musi być.

– Moja kochana, mądra córeczka. Tak bardzo cię kocham, wiesz, skarbie?

Nachyliła sięi pocałowała mnie w czoło. Z ochotą nadstawiłam głowę. Przytuliłamnie na krótką chwilę, a ja rozkoszowałam się zapachem jejperfum: jaśmin, biała róża i cytryna. Ten zapach zawsze misię z nią kojarzył.

– A kto się ze mnąbawi? Kto będzie mnie szukał? – zapytałam.

Skoro mama pomaga misię chować, to raczej nie będzie to ona, bo tobyłoby bez sensu: przecież od razu by zgadła, gdzie jestem.

– Babcia. Pamiętaj, możesz wyjść z kryjówki tylko, jak usłyszysz, żebabciacię woła, dobrze? Na żaden inny głos nie reaguj.

– To ktoś się jeszcze z nami bawi? A nietylko ja i babcia? – zdziwiłam się. W końcu w domuoprócz mnie i mamy nie było nikogo.

– Ktoś jeszcze możechcieć się z wami bawić, ale nie przyjmujemy obcych dozabawy. Pamiętasz, co przed chwilą mówiłam?

– Wychodzę dopiero, jakbabcia zawoła.

– Brawo. – Wydawało mi się, że w jej oczachbłyszczą łzy. – Kocham cię, Amelio. Tak bardzo cię kocham.

– Ja ciebie też, mamo, najmocniej na całym świecie.

Mama poprosiła,abym zamknęła oczy. Usłyszałam pisk przesuwanych drzwi, a następnie szuranie,gdy popychała lodówkę.

W szafce było ciemno, ale nie dokońca, bo trochę jasności do niej docierało. Niestety lodówka stałatak, że zasłaniała mi widok na wszystko, a drzwiszafki,mimo że delikatnie popękane, również skutecznie ograniczały widoczność.

Nie wiem,jak długo tam siedziałam, ale powoli zaczynałam się nudzić.

Pojakimś czasie usłyszałam, że mama z kimś rozmawia.

– Oszukałaś wszystkich, Ginny. Gdzie ona jest?

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Doskonale wiesz. Nie kłam. Już więcej nie kłam. Pamiętaj, żeon nie wybacza błędów ani nigdy nie żartuje…

Potem usłyszałamtaki dziwny dźwięk, jakby coś wybuchło. Kiedyś Michaelprzebił baloni ten odgłos był podobny, tylko tysiąc razy głośniejszy. Złapałamsię rączkami za usta. Miałam przecież być cicho. Mama kazałami być cicho.

Przez chwilę nic się nie działo. Wcałym domu zaległa cisza. Potemjednak usłyszałam miarowe stukanie butówo kamienną posadzkę w naszej kuchni. Ktoś miał ciężki chód.

Byłam cicho. Tak bardzo cicho. Chyba nawet wstrzymałam oddech.

Usłyszałamdziwny, przytłumiony dźwięk, jakby bzyczenie.

– Nie znalazłem jej. Musiałagdzieś ją wcześniej wywieźć. Tak, sprawa załatwiona. Trzeba szukać starejsuki.

Po chwili ciężkie kroki zaczęły się oddalać. W dalszymciągu siedziałam w ciszy. Chyba nawet zasnęłam, bo drgnęłam, gdyusłyszałam, że ktoś przesuwa lodówkę.

– Amelio, jesteś tam?

Ucieszyłam się. Babcia w końcu mnie znalazła. Wygrałam tę rundę, bo szukałamnie bardzo, bardzo długo.

– Chodź, skarbie, musimy szybko jechać –powiedziała, prędko wyciągnęła mnie z szafki i wzięła na ręce.

– Dokąd jedziemy? Muszę wziąć zabawki! – jęknęłam. Po niespodziewanym rozbudzeniu zrobiłamsię nagle marudna.

– Na krótką wycieczkę. Mike śpi wsamochodzie i musimy się pospieszyć, bo będzie płakał, jak sięobudzi.

– Ale ja chcę moje zabawki! – Traciłam cierpliwość.

– Kupimynowe. Jakie tylko będziesz chciała. Co ty na to?

Tenpomysł bardzo mi się spodobał i dałam się wynieść zdomu. Na dworzew dalszym ciągu było ciemno. Noc jeszczenie minęła.

Dopiero gdy babcia zapięła mnie w foteliku iruszyła z miejsca, zapytałam:

– Gdzie mama i tata?

Nie odpowiedziałaod razu. W zasadzie dopiero później się dowiedziałam, że mieliwypadek i dlatego musimy teraz zamieszkać z babcią.

Tej nocywidziałam mamę po raz ostatni.

Poczułam nieprzyjemne uderzenia na twarzy. Gdy uchyliłam powieki, okazało się, że jakaś blondynka w bardzo obcisłej sukience stoi nade mną i chyba próbuje mnie obudzić. Zaraz za nią stał poważny facet z grobową miną i bardzo stanowczym spojrzeniem. Przyglądał mi się, jakbym była jakimś dziwnym zjawiskiem, może okazem w zoo.

– Napij się. – Kobieta wyciągnęła do mnie dłoń z bursztynowym płynem, a ja dopiero po pierwszym łyku zorientowałam się, że to whiskey. Skrzywiłam się, czując ostry smak.

– Co się stało? – zapytałam. Zaczęło mi się niestety przypominać, że wbrew własnej woli trafiłam do tego dziwnego miejsca, chyba burdelu… Chciałam się odwrócić, wstać z kanapy, na której nawet nie wiem, jak się znalazłam, ale blondynka mnie zatrzymała.

– Nie patrz tam. Jeszcze nie posprzątali.

Momentalnie mi się przypomniało.

Vincent. Pistolet. Strzał.

Ten sam dźwięk, który słyszałam tamtej feralnej nocy, kiedy to mama zginęła niby w wypadku samochodowym.

To na pewno nie był wypadek samochodowy.

Gdy dotarło do mnie, co się wtedy stało, otworzyłam szerzej oczy…