Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwudziesty pierwszy wiek. Życie jest szybkie, schematyczne, zaplanowane od początku.
Czas jest niezwykle cenny. Rzeczywistość określona i przewidywalna. Gabriel zatrzymał się w tym punkcie, widząc to niezwykle wyraźnie i tracąc motywację do dalszego działania. Mimo osiągniętej sławy w sporcie czuje się zmęczony i niepotrzebny światu. Wtedy poznaje tajemniczą Ann. Mężczyzna zauroczony jest dziewczyną do granic możliwości.
Jego monotonne życie zmienia się w niespodziewaną podróż pełną zaskakujących zdarzeń. Każdy dzień spędzony z kobietą jest jak zaczarowany. Niestety wszystko zaczyna komplikować skrywana przeszłość dziewczyny i jej tajemnicze zniknięcie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 97
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Maciej Trawnicki „Kierunek tu i teraz”
Copyright © by Maciej Trawnicki, 2020
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie
może być reprodukowana, powielana i udostępniana w
jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak
Projekt okładki: Robert Rumak
Korekta: Bogusław Jusiak
Skład epub, mobi i pdf: Kamil Skitek
ISBN: 978-83-8119-728-1
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]
Zatrzymałam czas,
lecz wraz z nim zatrzymał się świat.
Uruchomiłam świat,
lecz wraz z nim ruszył czas.
Zawsze walczyłem. Ale dziś to miała być ostatnia moja walka. Przeciwnik był jak ja kilkanaście lat temu. Chciał zabijać, wygrywać, brać i posiadać. Pożądanie kipiało z jego oczu, mięśnie wręcz strzelały z niecierpliwości, by zadać cios. Mimo to byłem spokojny, patrząc na tę wściekłą bestię.
Ann już czekała z walizką. Ann… No właśnie. Zerknąłem na jej zamyśloną, lecz szczęśliwą twarz.
Poznałem ją wczoraj. To było niesamowite.
Byłem w rozsypce. Już od wielu lat. Znalazłem się na pustyni moich oczekiwań. Miałem wszystko i zarazem nic. Zacząłem trening o godzinie siedemnastej, a o dwudziestej trzeciej wciąż niszczyłem kolejny skórzany wór. Mój trener przez piętnaście minut próbował uruchomić jakiś rozsądny plan ćwiczebny, lecz znał mnie na tyle dobrze, że w szesnastej minucie spokojnie powiedział:
– Gabriel, idę do żony. Odpocznij.
– Czasami zbyt mocno chcę widzieć coś, co akurat jest w innym miejscu.
– Wydawało mi się, że patrzysz tylko na worek.
– Może tak się wydawać.
– To z kim teraz walczysz?
– Pozdrów ją, ucałuj dzieciaki. Wypij piwo. Jutro nasza walka.
Machnął ręką i poszedł. Drzwi zaskrzypiały. Worek wciąż przyjmował ciosy. I wtedy usłyszałem dźwięk tłuczonej szyby. Znieruchomiałem. Odgłos dochodził od strony biura. Czyżby włamywacz?
Światła były już wcześniej zgaszone. Uspokoiłem kołyszący się wór i ruszyłem powoli w stronę źródła hałasu. Szyba została wciśnięta przez ościeżnicę. Ktoś wskoczył na skrzypiący parkiet biura w klubie „Bokserzy”. Rozległ się kolejny odgłos. Poczułem zapach tytoniu. A potem usłyszałem następny dźwięk. Jakby gitara… Co do diabła?! Zbliżałem się do uchylonych drzwi. W ułamku sekundy wparowałem do pomieszczenia i powaliłem włamywacza. Docisnąłem kolanem jego twarz do parkietu i syknąłem:
– Teraz grzecznie leż, a ja zapalę światło. Nie przepadam za nieproszonymi gośćmi.
Nie ruszał się. Jarzeniówka po kilkukrotnym terkocie oświetliła skąpym światłem biuro.
– No proszę! – Ze zdumieniem patrzyłem na leżącą kobietę, której kocie oczy niepewnie wpatrywały się w moją potężną posturę.
– Ładnie to tak, droga panno… – uważniej przyjrzałem się leżącej kobiecie; mogła mieć co najwyżej dwadzieścia dwa lata – …niszczyć okno?
– Jestem Ann.
– Co?
– A ty jak masz na imię? Masz może je zapisane w którymś z tatuaży? Jest ich tyle, że mogłabym się pomylić.
– Gabriel… – Zaszurałem stopą i poczułem się jak mały chłopiec. Podszedłem do niej i wyciągnąłem dłoń. Chwyciła ją i wstała. Była wysoka. Do moich stu dziewięćdziesięciu dziewięciu centymetrów brakowało jej raptem piętnastu.
– Dokładnie to mam na imię Annette, ale mów mi Ann.
– Chodź, Ann. Nie masz butów, a tu jest dużo szkła, zresztą już widzę, że się skaleczyłaś.
– Jakiś dryblas właśnie rzucił mnie w sam środek okna.
– Tak, bardzo zabawne. A kto wybija szyby i wchodzi do prywatnej siedziby? Kot ci uciekł?
– Nie, trudno to wyjaśnić.
– Dawaj. Prosto z mostu. Ze mną jak z dzieckiem. Ty mówisz, ja słucham.
– A dużo masz czasu, Gabrielu?
– Walka jutro o szesnastej. Jestem przygotowany, zjem tylko kolację, wypiję herbatę i cały pozostały czas może należeć do ciebie, Ann.
– A więcej?
– Co więcej?
– Czy więcej tego czasu może należeć do mnie?
– Dobra, co byś zjadła? – Odwróciłem się do niej tyłem i zacząłem iść w stronę jadalni.
– Posprzątam to szkło.
– Jasne, będę w kuchni, sama tam trafisz. Przygotuję jakiś plaster na twoje rany. Gitary niestety ci nie naprawię.
– Ukulele to było. Ale dziękuję.