Kierunek Bahamy - Rice Heidi - ebook

Kierunek Bahamy ebook

Rice Heidi

3,9

Opis

Angielska arystokratka Xanthe Carmichael i Amerykanin Dane Redmond pobrali się z miłości. Byli jednak bardzo młodzi i pierwsza kłótnia zakończyła ich związek. Po dziesięciu latach Xanthe przyjeżdża do Nowego Jorku do Dane’a, by go poinformować, że przez niedopatrzenie prawnika nadal są małżeństwem. Dane jest przekonany, że Xanthe chodzi tylko o sprawy finansowe, i nie zamierza nic podpisywać. Xanthe, by go przekonać, postanawia popłynąć z nim w rejs…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 138

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (37 ocen)
14
7
13
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Heidi Rice

Kierunek Bahamy

Tłumaczenie:Katarzyna Berger-Kuźniar

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Xanthe Carmichael wmaszerowała do lśniącego lobby ze stali i szkła w dwudziestosześciopiętrowym biurowcu mieszczącym Redmond Design Studios na West Side na Manhattanie dokładnie takim krokiem, jak chciała, przekonana, że uderzenia jej wysokich obcasów o wypolerowaną, kamienną posadzkę, które brzmiały niczym odgłosy wystrzałów z karabinu maszynowego, mówią, dokładnie to, co chciała przekazać wszystkim wokół: „Chłopaki, lepiej miejcie się na baczności, bo oto wzgardzona kobieta wstąpiła na wojenną ścieżkę!”.

Dziesięć lat po tym, jak Dane Redmond porzucił ją w obskurnym, motelowym pokoju na przedmieściach Bostonu, czuła się gotowa na ostatnią rundę rozgrywki, która zakończyłaby ostatecznie ich krótki, burzliwy i katastrofalny związek. A więc skąd ten rumieniec i pustka w głowie i w żołądku, mimo zbytniej efektywności klimatyzacji w luksusowym budynku?

Po sześciogodzinnym locie z Heathrow, spędzonym głównie na drzemaniu w bezdusznym komforcie business class, oraz po dwóch dniach i nocach rozmyślania o tym, jak zamierza poradzić sobie z tykającą bombą, którą szef zespołu prawników, Bill Spencer, upuścił u jej stóp w środę po południu, była przygotowana na każdą ewentualność. Bez względu na to, co Dane Redmond znaczył kiedyś dla jej siedemnastoletniego serca, potencjalnie katastrofalna sytuacja, którą odkrył Bill, nie była już wyłącznie osobista – dotyczyła interesów firmowych. A na drodze do sukcesu jej działalności nie miało prawa stanąć zupełnie nic.

Carmichael’s, firma przewozowa o dwustuletniej tradycji, należąca do jej rodziny od czterech pokoleń, stanowiła jedyną rzecz, która liczyła się teraz dla niej w życiu. Zrobiłaby wszystko, aby ochronić ją, podobnie jak i swoją nową pozycję jako akcjonariusza większościowego i CEO.

‒ Witam, jestem Xanthe… Sanders z Londynu ‒ powiedziała do nieskazitelnie ubranej kobiety w recepcji, podając fałszywe nazwisko, którego na jej własną prośbę użyła już asystentka, umawiając ją na spotkanie. Nieważne, czy czuła się pewnie, czy nie: nie chciała dać tak pozbawionemu skrupułów przeciwnikowi jak Dane żadnych forów. ‒ Mam się spotkać z panem Redmondem, żeby omówić zlecenie.

Recepcjonistka posłała Xanthe uśmiech tak samo nieskazitelny jak jej wygląd.

‒ Miło mi panią poznać, pani Sanders. – Wystukała coś na ekranie umieszczonym tuż przed nią i podniosła słuchawkę. ‒ Jeśli zechciałaby pani na chwilę zająć miejsce w lobby, asystentka pana Redmonda, Mel Mathews, przyjdzie tu za kilka minut i zaprowadzi panią na osiemnaste piętro.

Serce Xanthe zabiło mocniej, gdy przeszła przez atrium w holu pod naturalnej wielkości modelem ogromnego katamaranu, zawieszonym u sufitu. Polerowana plakietka z mosiądzu głosiła, że łódź dwa razy z rzędu zdobyła dla Redmond Design prestiżowe trofeum żeglarskie.

Bomba Billa okazałaby się dużo mniej problematyczna, gdyby Dane nadal był chłopakiem, którego jej ojciec z taką łatwością lekceważył jako „biednego szczura z przyczepy samochodowej, bez klasy, manier i perspektyw”. Nie chciała się jednak dać zastraszyć przez fenomenalny sukces Redmonda w ciągu ostatniej dekady. Przyjechała tu, by pokazać mu, z kim ma do czynienia.

Gdy jednak uświadomiła sobie ostatecznie nietuzinkowość siedziby firmy Dane’a, jej lokalizację w nowojorskim super trendy Meatpacking District, ze wzbudzającym podziw widokiem na rzekę Hudson, oraz treść napisów pod zwisającym z sufitu katamaranem, musiała przyjąć do wiadomości błyskawiczny rozwój jego kariery. Szczerze mówiąc, jego pozycja jako jednego z najlepszych na świecie projektantów łodzi żaglowych nie zaskoczyła jej wcale. Zawsze był inteligentny i ambitny – naturalny talent do żeglowania – lepiej czuł się w domu na wodzie niż na suchym lądzie ‒ i właśnie dlatego zarządca posiadłości jej ojca zatrudnił go przed laty w Martha’s Vineyard: aby przeprowadził rutynową konserwację małej floty złożonej z dwóch jachtów i niewielkiej łodzi motorowej, które ojciec trzymał w ich letnim domu. Przeprowadzenie rutynowych prac konserwacyjnych wrażliwej, wręcz naiwnej córki Charlesa Carmichaela dokonało się jakby przy okazji.

Bo nikt nigdy nie był w stanie zakwestionować etyki zawodowej Dane’a.

Cała jego energia i poczucie celu przyciągnęły ją do niego jak magnes. To i supermocarstwo, które odkryli razem… unikalną umiejętność dojścia do orgazmu w sześćdziesiąt sekund… a może i krócej.

Nareszcie Xanthe, przemierzywszy całe lobby, zagubiona w myślach, oparła aktówkę o stolik i zapadła się w jednym ze skórzanych foteli stojących na obrzeżach ogromnego pomieszczenia.

Wow, Xan! Tylko nie myśl teraz za dużo o supermocy!

Nawet supermoc Dane’a nigdy nie byłaby w stanie zrekompensować bólu, który spowodował.

Gdy po krótkiej chwili, przez niezmierzone połacie polerowanego kamienia, skierowała się w jej stronę trzydziestoparoletnia kobieta, Xanthe musiała natychmiast ukryć swe nieuczesane myśli. Choćby pod płaszczykiem sztucznego uśmiechu. Chwytając teczkę z dokumentami, dla których przeleciała właśnie ponad pięć i pół tysiąca kilometrów, poderwała się energicznie, ucieszona dodatkowo, że nogi nie odmawiają jej posłuszeństwa.

Dane Redmond to nie jedyny taki gnojek na świecie. Po prostu nigdy więcej!

Pięć minut później Xanthe czuła się mniej jak twardzielka i bardziej jak baranek ofiarny. Asystentka Dane’a poprowadziła ją do windy, a potem przez ocean pracoholizmu. Wszędzie wokół widziały młodych, typowo korporacyjnych marketingowców, pochylonych nad biurkami, deskami kreślarskimi i komputerami. W tej świątyni pracy nawet obcasy straciły moc karabinu maszynowego, bo zostały wytłumione przez dywany przemysłowe.

Adrenalina, która pulsowała w jej żyłach przez ostatnie czterdzieści osiem godzin i pomagała utrzymać równowagę, nagle osłabła, bo zbliżyły się do przeszklonego, narożnego biura „akwarium” i mężczyzny w środku, którego potężna sylwetka zarysowywała się na tle widocznej z wysoka linii brzegowej stanu New Jersey. Szok rozpoznania zamienił nieprzyjemną pustkę w jej żołądku w prawdziwie bezdenną otchłań.

Szerokie ramiona i szczupłe biodra Dane’a były elegancko odziane w stalowoszare spodnie i białą koszulę, a ciemne włosy krótko i schludnie przycięte. Żaden ubiór jednak nie ukryłby jego imponującego wzrostu, masy mięśniowej, widocznej dzięki wysoko podwiniętym rękawom, ani tatuaży pokrywających lewe ramię w dół aż do łokcia. Nawet drogie, szyte na miarę stroje pozwalały się domyślić niesamowitej siły i sprawności właściciela.

Xanthe czuła, że zalewa się potem pod granatowym jedwabnym kostiumem oraz brzoskwiniową górą, które wybrała dwanaście godzin temu w Londynie, ponieważ pasowały do każdej pozy, od pewnej siebie, poważnej biznesmenki do czystej lanserki. Generalnie teraz obie delikatne kreacje ocierały się o skórę jak papier ścierny.

Internet nie oddał sprawiedliwości Redmondowi. Pamiętała dobrze parę nijakich fotek, które znalazła wczoraj podczas przygotowań do dzisiejszego spotkania. Kompletnie nie pokazywały tego, co widziała przed sobą.

Wtedy asystentka zapukała do drzwi szklanego gabinetu i po chwili znalazły się w jaskini lwa. Przerażające spojrzenie intensywnie niebieskich oczu utkwiło w twarzy Xanthe. Wyraz niedowierzania złagodził jego szorstkie rysy, po chwili jednak wszystko stężało. Jej serce wpadło w ziejącą przepaść.

Czy rzeczywiście usiłowała sobie wmówić, że wiek, pieniądze i sukces udoskonalą go, lub choćby poskromią, a przynajmniej uczynią znacznie mniej onieśmielającym? Jakże się myliła. Znów czuła się, jakby uderzyła ją błyskawica.

‒ To właśnie jest pani Sanders z…

‒ Zostaw nas, Mel. ‒ Dane bezpardonowo przerwał asystentce. ‒ I najlepiej zamknij starannie drzwi…

Chłodne polecenie sprawiło, że serce Xanthe zaczęło galopować jak oszalałe. Natychmiast stanęły jej przed oczami jak żywe wszystkie rozkazy, które wydawał w tym samym, nieznającym sprzeciwu tonie w najprzeróżniejszych okolicznościach. I upokarzająca szybkość, z jaką je wykonywała.

„Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy. Przysięgam. Trzymaj się mocno, to będzie jazda twojego życia. Zawsze radzę sobie sam i dbam o własne, Xan, to nie podlega negocjacjom”.

Gdy za posłuszną asystentką zamknęły się drzwi, Xanthe chwyciła swą teczkę z siłą wystarczającą do złamania paznokcia i dumnie uniosła podbródek, wykorzystując tlącą się resztkę wewnętrznej siły, która przetrwała uderzenie pioruna.

‒ Cześć, Dane ‒ powiedziała, ciesząc się w duchu, że jej głos pozostał stosunkowo spokojny.

Nie zamierzała także stresować się dziwaczną reakcją fizyczną własnego organizmu na dawno niewidzianego rozmówcę. Reakcja ta była od dziesięciu lat nieaktualna i nie oznaczała niczego więcej niż niewygodnego powrotu do młodości. To minie. Ostatecznie.

‒ Dzień dobry, pani Sanders…

Jego słabo zawoalowana pogarda wobec kłamstwa wywołała u niej głębokie oburzenie, które dołączyło do gamy innych emocji. Wszystkie je próbowała rozpaczliwie stłumić.

‒ Jeśli przyszłaś kupić łódź, to nie masz szczęścia. – Zmierzył ją od stóp do głów płonącym spojrzeniem. Nie starał się nawet ukryć wyników bezczelnej analizy, co irytowało podobnie jak reakcja jej ciała na napastliwy wzrok. ‒ Nie robię interesów z rozpieszczonymi bogatymi laskami. Zwłaszcza z tymi, które kiedyś przez głupotę poślubiłem.

ROZDZIAŁ DRUGI

Xanthe Carmichael.

Nie do wiary.

Dane Redmond otrzymał właśnie cios poniżej pasa i nawet jemu trudno będzie ukryć natychmiastową reakcję. Dziewczyna, która przez wiele lat nawiedzała go w snach, potem już tylko w koszmarach sennych. A teraz jakby nigdy nic – zjawia się w jego imperium, które zbudował od podstaw, gdy wykopała go ze swego życia. Tak jakby miała prawo wejść z butami w jego życie po raz drugi.

Zmieniła się trochę od czasu, gdy widzieli się ostatni raz. Zresztą… była wtedy nastolatką. Obecnie prezentuje się jak klasyczna biznesmenka. Lecz pozostało w niej wiele z tamtej dziewczyny. Tak wiele, że będzie się musiał trzymać na baczności.

Wciąż ma takie same niesamowite, kocie, odrobinę skośne oczy. Żywe, niebieskozielone jak morze wokół Wielkiej Rafy Koralowej u wybrzeży Australii. I podobnie brzoskwiniową cerę, z trudnymi do ukrycia piegami, nawet pod najbardziej profesjonalnym makijażem. A ta burza rudozłotawych włosów, co prawda upiętych obecnie wysoko w modnej, lecz dosyć klasycznej fryzurze? Tyle że nie wszystkie kosmyki chcą słuchać stylisty… Z zarumienionymi policzkami i błyskiem w oczach wygląda jak dobra wróżka. Tylko on jeden wie, że jest gorsza niż legendarne syreny wysyłane na pokuszenie mężczyznom. Ze swym ciałem bogini i charakterem żmii…

Dane zacisnął nerwowo pięści. Połowa jego „ja” chciała przerzucić Xanthe przez kolano i spuścić jej lanie, aż pośladki zarumienią się jak policzki. Druga połowa najchętniej schwyciłaby ją w ramiona i zaniosła w ciemne, ustronne miejsce, gdzie można byłoby zedrzeć z niej korporacyjne wdzianko i zobaczyć, czy pod spodem nadal jest tamta dawna, gorąca dziewczyna. Oba te impulsy były równie popaprane emocjonalnie, biorąc pod uwagę, że od dziesięciu lat nic już dla siebie nie znaczyli.

Dziesięć lat temu, gdy leżał pobity pod letnim domem ojca Xanthe, z połamanymi żebrami i większą liczbą siniaków, niż kiedykolwiek zaliczył nawet od swego własnego pijanego starego, poprzysiągł sobie, że żadna kobieta nie narazi go już nigdy na takie upokorzenie.

‒ Jestem tutaj, bo chyba mamy problem… przyjechałam, by go rozwiązać… ‒ powiedziała, nerwowo przygryzając wargę.

‒ A jakiż my możemy mieć wspólny problem? Skoro nie widzieliśmy się ponad dekadę! Poza tym nie zamierzałem się już z tobą spotykać.

‒ Ja też – odparła niespodziewanie obrażonym tonem.

Zaraz, zaraz… Przecież to on był stroną poszkodowaną w ich ultrakrótkim związku! To ona przysięgała szanować go i kochać do końca swoich dni, a przy pierwszym nieporozumieniu uciekła do tatusia. Nie znaczy to, że choć przez chwilę wierzył w puste obietnice. Życie już wcześniej, jeszcze w dzieciństwie, nauczyło go, że miłość jest wyłącznie słowem. Jednak na swój sposób zaufał Xanthe.

A teraz? Po tylu latach miała czelność zjawić się w jego firmie, pod fałszywym nazwiskiem, i oczekiwać, że będzie dla niej uprzejmy i wyrozumiały. Pod pretekstem „ich wspólnego” problemu. Należy więc pozwolić jej odegrać mały dramat, a potem pozbyć się, tym razem na zawsze.

Xanthe, ignorując wrogość emanującą z Dane’a, położyła aktówkę na stole, po czym wyjęła ich akta rozwodowe. Nie reagowała na jego zachowanie jaskiniowca, bo nie znała go innego. Już jako dziewiętnastolatek był mrukliwy, władczy i arogancki. Wtedy wydawało się to nadzwyczaj atrakcyjne, zwłaszcza gdy dorobiła do tego smutną historyjkę o chłopcu kryjącym się pod maską jaskiniowca, który potrzebuje ciepła i miłości. Na tym polegał jej pierwszy wielki błąd. Niestety za nim poszły następne. Wrażliwy chłopiec nigdy nie istniał, a jaskiniowiec wcale nie chciał żadnych prawdziwych uczuć.

Ale teraz Xanthe dostanie to, po co przyjechała, bo czas kiedy mężczyźni robili z nią, co chcieli, i mogli łatwo ją zastraszyć, minął bezpowrotnie. Nie zagraża jej już ani ojciec, ani nikt z zarządu Carmichael’s, a już na pewno nie żaden narwany projektant łodzi, któremu coś się wydaje, bo kiedyś zauroczył ją swym nieprzeciętnego rozmiaru penisem!

‒ A problem polega na tym, że… ‒ zaczęła nerwowo, bo przypomniała sobie, jak wyglądał Dane rozebrany ‒ …że prawnik mojego ojca, Augustus Greaves, wcale nie sfinalizował naszego rozwodu dziesięć lat temu! ‒ Starała się przekazać mu swoje nowiny w miarę spokojnie. Przecież nie miała nic wspólnego z alkoholizmem pana Greavesa. – A zatem, formalnie nadal jesteśmy mężem i żoną.

Tytuł oryginału: Vows They Can’t Escape

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2017

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2017 by Heidi Rice

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-3840-3

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.