Kiedy rozum śpi... - Wood Joss - ebook

Kiedy rozum śpi... ebook

Wood Joss

4,0

Opis

Reporter Jack Chapman ma napisać książkę o słynnym korespondencie wojennym. By zebrać materiały, jedzie do domu jego córki, Ellie. Od pierwszej chwili jest pod jej urokiem. Oboje od lat są samotni z wyboru, jednak pożądanie okazuje się silniejsze niż rozsądek...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (28 ocen)
12
6
9
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Joss Wood

Kiedy rozum śpi…

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Telefon!

Ellie Evans uśmiechnęła się, słysząc w aparacie głos najlepszej przyjaciółki, Merri.

– El?

– Cześć, jak się ma nasza księżniczka? – Z telefonem komórkowym przy uchu Ellie porządkowała rachunki na biurku, co praktycznie sprowadzało się do przekładania ich z jednej kupki na drugą.

Księżniczką nazywały jej chrześniaczkę, Molly, sześciomiesięczną dziewuszkę, która owinęła je sobie wokół malutkiego, grubiutkiego, różowego paluszka. Merri nie potrzebowała zachęty. Z jej ust popłynął potok o ząbkowaniu, pieluszkach, problemach z usypianiem i jedzeniem. Ellie, która wciąż nie mogła oswoić się z myślą, że macierzyństwo tak odmieniło jej dawniej zabawową i egocentryczną przyjaciółkę, wtrącała niekiedy „mhm” i wyłączyła uwagę.

– Okej, wiem, zanudzam cię – zreflektowała się Merri. – Zazwyczaj przynajmniej udajesz zainteresowanie. Mów, o co chodzi?

Merri, z którą zaprzyjaźniły się, kiedy były jeszcze nastolatkami, znała ją na wylot. Łączyła je nie tylko przyjaźń; Ellie była również pracodawczynią Merri, musiała więc przekazać jej pewną bulwersującą wiadomość.

– Khanowie sprzedali budynek.

– Jaki budynek?

– Nasz, Merri. Mamy pół roku na wyprowadzkę.

Ellie usłyszała, jak Merri głośno wciąga powietrze.

– Dlaczego to zrobili? – jęknęła.

– Są po siedemdziesiątce i najwidoczniej mają dość. Dostaną kupę pieniędzy. Wiadomo, że to najlepszy handlowy punkt w całej okolicy.

– To, że znajduje się na rogu dwóch głównych ulic i naprzeciwko słynnej plaży w False Bay nie znaczy wcale, że jest najlepszy…

– Znaczy.

Ellie spojrzała za okno swojego mikroskopijnego biura na drugim piętrze nad piekarnią i delikatesami. Wychodziło na plażę i spokojny tego dnia ocean. Wiadomość o sprzedaży nieruchomości dostała już jakiś czas temu. W tej chwili nie denerwowała się, bo wzięła środki uspokajające. Jej rodzina prowadziła tę piekarnię od ponad czterdziestu lat.

– A nie mogłybyśmy wynajmować lokalu od nowych właścicieli?

– Pytałam. Zamierzają dokonać wielkiej przebudowy, żeby wynajmować sklepy wielkim sieciom i oczywiście odpowiednio podnieść czynsze. Nie będzie nas na to stać. A co gorsza, Lucy, nasza agentka nieruchomości, powiedziała, że od kiedy St James i False Bay stały się modne, trudno będzie kupić lub wynająć lokal nadający się na taki biznes jak nasz.

– Powiedziałaś już mamie? – zapytała Merri.

– Od dziesięciu dni nie mam z nią kontaktu. Zaszyła się pewnie w jakimś sanktuarium… albo opala się w Goa.

Sama jesteś sobie winna, pomyślała Ellie. Namawiałaś ją do wyjazdu. Mówiłaś, że może zniknąć choćby na rok, odpocząć, spełnić marzenia… Chociaż namawiała matkę szczerze, była zdumiona – ba, przerażona! – kiedy matka natychmiast pobiegła pakować walizkę. Ellie nie przyszłoby do głowy, że Ashnee tak skwapliwie skorzysta z propozycji, zostawi piekarnię, ją zostawi…

– El, wiem, że to nieodpowiedni moment, zwłaszcza po tym, co mi powiedziałaś, ale nie mogę tego odkładać. Jestem zmuszona prosić cię o wyświadczenie mi wielkiej przysługi.

– Mów, o co chodzi, pod warunkiem że w poniedziałek wrócisz do pracy.

Cisza, jaka zapadła po jej słowach, przeraziła Ellie.

– Nie, nie, nie ma mowy! Merri, ja ciebie potrzebuję.

– Moje dziecko też mnie potrzebuje. Nie dojrzałam jeszcze do powrotu do pracy. Wrócę, ale nie teraz. Może za miesiąc. Ona jest taka maleńka, muszę z nią być… proszę. Powiedz, że rozumiesz, Ellie. Tylko miesiąc – błagała Merri.

Ellie zastanawiała się. Merri nie musiała pracować, miała hojnego ojca, więc jeśli ona teraz każe jej wybierać między piekarnią a Molly, piekarnia na tym straci. Jeśli każe Merri wracać, a ona nie wróci… Przestraszyła się. Były dorosłe, a ich przyjaźń wykraczała poza pracę. Ellie dałaby sobie radę, gdyby Merri opuściła piekarnię, ale nie chciała, by do tego doszło. Rozsądek podpowiadał, że nie byłby to koniec świata, serce wolało nie ryzykować. Nie stać jej na utratę przyjaciółki. Radziła sobie bez niej przez pół roku, wytrzyma jeszcze miesiąc.

– Dobrze, Merri.

– Jesteś kochana. Muszę lecieć. Księżniczka wydziera się. – Teraz i Ellie usłyszała płacz Molly. – Postaram się wpaść do piekarni pod koniec tygodnia, porozmawiamy o tej przeprowadzce. Kocham cię.

Merri rozłączyła się. Ellie rzuciła telefon na biurko.

– El, jest ktoś do ciebie. Czeka przy wejściu.

Do biura wsadziła głowę Samantha, jedna ze sprzedawczyń, i wymownie spojrzała na staroświecki zegar wiszący nad głową Ellie. Piekarnia i kawiarnia były zamknięte od dziesięciu minut.

– Nie wiesz kto?

– Nie wiem. Prosił, żeby ci powiedzieć, że przysyła go twój ojciec. Jest sam. My idziemy do domu.

Ellie obróciła się z krzesłem, żeby popatrzeć na ekrany monitorów, które znajdowały się za jej plecami. Kamery monitorowały wejście do sklepu, piekarnię i magazyn.

Stał przed szklanymi witrynami lad chłodniczych z plecakiem na szerokich barach. Szczękę pokrywał kilkudniowy zarost. Przeczesywał palcami potargane włosy.

Znała go. Nazywał się Jack Chapman. Więc tak wygląda z bliska Jack Chapman. Każda kobieta, która ogląda główne kanały informacyjne, rozpoznałaby tę wyrazistą twarz wyłaniającą się spod obfitej fryzury. Ubrany był w sfatygowane dżinsy i wyłożony na wierzch ciemny T-shirt. Schylił się, by zapiąć sprzączkę bocznej kieszeni plecaka, który postawił na podłodze. Poprzez cienki podkoszulek widać było napięte mięśnie pleców. Miał ładne, wypukłe pośladki i silny opalony kark.

Skąd się tu wziął i czego chce?

Samantha wciąż stała w drzwiach.

– O co chodzi, Sammy?

– Wiem, że obiecałam przyjść do pracy jutro wieczorem, żeby ci pomóc w pieczeniu ptifurek na pokaz mody…

– Ale?

– Ale dostałam bilet na koncert Linkin Park, a to mój ulubiony zespół… dostałam go za darmo… Wiesz, jak ich uwielbiam.

Ellie rozważała, czyby nie udzielić jej lekcji na temat odpowiedzialności i konieczności dotrzymywania słowa, ale Sammy miała tylko dziewiętnaście lat. Ellie nie zapomniała, jak sama była w tym wieku i co się z nią działo, gdy do miasta przyjeżdżał ulubiony zespół. Samantha oszczędzała na studia uniwersyteckie i nie stać jej było na kupno biletu. Ten koncert będzie dla niej niezapomnianym przeżyciem… więc co się stanie, jeśli Ellie popracuje kilka godzin dłużej? I tak nie ma nic lepszego do roboty.

– Okej, masz wolne. Ostatni raz. A teraz spadaj.

Ellie sięgnęła po telefon. Przewinęła listę kontaktów, nacisnęła zielony klawisz.

– Witaj, Ellie – przypłynął z daleka głęboki bas ojca.

– Tato, co pod moją piekarnią robi Jack Chapman?

– Już tam jest? – ucieszył się ojciec. – Martwiłem się o niego.

Od dziesięciu lat, to jest od swoich osiemnastych urodzin, ciągle musiała słuchać o Jacku Chapmanie; był dla jej ojca jak syn, którego zawsze pragnął, a którego nie miał. „Jest ikoną nowej generacji korespondentów wojennych… Obiektywny, bezkompromisowy… Dotarcie do prawdy jest dla niego ważniejsze niż własne bezpieczeństwo… Szuka drugiego dna, ale nie daje się ponosić emocjom…”

– Możesz mi powiedzieć, skąd się tu wziął? – zapytała.

– Robił wywiad z pewnym wojennym watażką somalijskim, któremu nagle coś odbiło. Ograbili go z pieniędzy, kart kredytowych, doprowadzili pod muszką karabinu do samolotu agendy ONZ odlatującego do Kapsztadu i porzucili. Chciałbym, żebyś go przenocowała.

Jezu, tato, czy ja mam szyld B&B wytatuowany na czole? Ellie zawsze starała się zadowalać ojca, ale tym razem miała chęć odmówić. Jednak zamiast powiedzieć „nie”, zapytała:

– Na jak długo? – Niestety, nie umiała odmawiać.

– Jest pewna rzecz…

Znając ojca, Ellie wiedziała, że jeśli on miał na uwadze jakąś „rzecz”, dla niej nie kończyło się to dobrze.

– Jack pomaga mi w pisaniu książki o prywatnym życiu reporterów wojennych, nie wyłączając mojego.

Interesujące, jednak Ellie nadal nie miała pojęcia, co ona ma z tym wspólnego. Ojciec nie lubił, by mu przerywano, więc czekała cierpliwie, żeby skończył.

– Powinien porozmawiać z członkami mojej rodziny. Myślałem, że mógłby zostać na jakiś czas, porozmawiać z tobą o waszym życiu ze mną.

O czym on mówi? Kiedy rodzice tworzyli stadło, ich dom był miejscem, w którym mama prała jego brudną bieliznę, a nie żyła. On zaś spędzał życie wszędzie tam, skąd ludzie starali się uciekać – w Iraku, Gazie, Bośni. Dom był miejscem, do którego wpadał od czasu do czasu. Praca była jego pasją, jego muzą, jego miłością.

Poczuła złość. Ojciec nigdy nie miał dla niej czasu. Kiedy była dzieckiem, opuszczał wszystkie ważne dla niej wydarzenia. Koncerty bożonarodzeniowe, występy baletowe, zawody pływackie, uroczystości z okazji dnia ojca. Czy można się było spodziewać, że zaangażuje się w życie córki, gdy na świecie dzieją się ważne sprawy, o których trzeba napisać, które należy przeanalizować i skomentować?

Nigdy nie przyszło mu do głowy, że on był jej najważniejszą sprawą… źródłem lęków, poczucia odrzucenia, przyczyną braku asertywności. Wiele łez wylała przez ojca w dzieciństwie, na szczęście wyrosła z tego. Jednak w takich sytuacjach jak dzisiejsza stare urazy odżywały.

– Tato, czy naprawdę musisz podrzucać mi każdego zabłąkanego psa?

– Zabłąkanego psa? Takie określenie zupełnie nie pasuje do Jacka!

Czy to już wszystko na dzisiaj, czy jeszcze coś spadnie jej na głowę? Tego kumpla ojca, który stał u niej na progu, może albo przyjąć pod dach, albo przepędzić. Nie przepędzi, oczywiście, bo ojciec byłby niezadowolony. Od dwudziestu lat ciągle powtarzał, jak bardzo go zawodziła. W sumie to niewielka fatyga przenocować tego gościa i dzięki temu zasłużyć na dwadzieścia sekund aprobaty ze strony ojca. Jeśli w ogóle on to doceni.

Gdyby jeszcze ci kumple ojca byli normalnymi ludźmi. Ostatni, któremu dała schronienie na jego prośbę, upił się i próbował się do niej przystawiać, zanim stracił przytomność na perskim dywanie. Każdy kamerzysta, producent i korespondent, jakiego poznała, nie wyłączając ojca, był porządnie stuknięty. Tacy chyba musieli być, skoro karmili się konfliktami i klęskami humanitarnymi.

Mitchell, kiedy już postawił na swoim, zaczynał przybierać przyjazne tony.

– Jack to porządny chłop. Podejrzewam, że nie spał od kilku dni i nie jadł nic przyzwoitego od tygodnia. Wystarczy mu łóżko, łyżka strawy i kąpiel. To chyba nie za wiele dla takiej dobrej dziewczyny jak ty, moja złota, mała córeczko.

Złota, mała córeczko? Raczej mała naiwniaczko. Ellie rzuciła okiem na monitor. Ten facet to niezłe ciacho.

– Miałaś okazję poznać Jacka? – zapytał ojciec.

– Przelotnie. Na twoim ślubie ze Steph.

Steph była trzecią żoną ojca. Wytrzymała z nim sześć miesięcy. Kiedy się pobrali, Ellie miała osiemnaście lat i była chorobliwie nieśmiała. Jack ledwo ją zauważał.

– Ach tak, Steph. Lubiłem ją… Ciągle nie rozumiem, dlaczego odeszła.

Otóż to, tato. Może, tak jak ja, miała dość, że jej ukochany mężczyzna był nieobecny przez pięć z owych sześciu miesięcy, zajęty sytuacją w Afganistanie, a ona mogła go widywać od czasu do czasu w telewizji. Może miała dość niepewności, czy on jeszcze żyje czy już nie. To żadne szczęście kochać kogoś, kto kocha tylko swoją pracę.

Ellie, jej matka i dwie kolejne żony Mitchella nieodmiennie spadały po jakimś czasie na dalszy plan. I ona powtórzyła cały ten beznadziejny cykl, kiedy zaręczyła się z Darrylem.

Przysięgała, że nigdy nie pokocha dziennikarza, i tak było. Ale życie zakpiło z niej, kiedy zaręczyła się z facetem, który miał być przeciwieństwem jej ojca, ale jak się okazało, spędzał w domu jeszcze mniej czasu. Było to wielkie osiągnięcie, bo on, o czym się potem dowiedziała, nigdy nie wyjeżdżał z Londynu. Co za naiwniaczka z niej. Może kiedyś wreszcie zmądrzeje.

Ellie uzmysłowiła sobie, że ojciec rozłączył się, nie powiedziawszy do widzenia. Wzruszyła ramionami: normalka. Spojrzała na monitor i zauważyła, że Jack niecierpliwi się. Wglądał inaczej niż dziesięć lat temu, kiedy miał dwadzieścia cztery lata. Wolała go teraz. Odsunęła fotel, wstała. Co z tego, że jest wysoki, dobrze zbudowany i ma seksowną twarz, na widok której niejedna dziewczyna mogłaby spowodować korek na drodze. Wariaci występują w różnych opakowaniach.

– Jack?

Odwrócił się na dźwięk melodyjnego głosu i zamrugał z wrażenia. Był zmęczony, ale wzrok go nie zawodził…

Spodziewał się brzydkiej, pulchnej, nieśmiałej dziewczyny, którą poznał na ślubie Mitcha, a tymczasem… Ta istota o nieco egzotycznej urodzie była po prostu zachwycająca. W sięgających pasa czarnych włosach mieniły się fioletowe i zielone pasemka, skóra przypominała barwą kawę z mlekiem, w twarzy zwracały uwagę niebieskie oczy i wydatny podbródek, bez wątpienia odziedziczone po ojcu. A nogi… te nogi sięgały do samej szyi.

– Hej, jestem Ellie. Mitchell prosił, żebym cię przenocowała.

Zapomniał języka w gębie. Z trudem wydusił podziękowanie.

– Byłbym ci bardzo wdzięczny. – Oby tylko nie wysiadło mu serce. Z jego historią…

Rozejrzał się po sklepie.

– Ładne miejsce. Twoje?

– Moje i mojej mamy. Jesteśmy wspólniczkami.

– Aha… – Zatrzymał wzrok na opróżnionych ladach chłodniczych. – A gdzie jedzenie? Nie powinno tu być?

Jej uśmiech był obezwładniający jak cios w mostek.

– Większość tego, co upiekłyśmy, zostało sprzedane, a mięsa i inne przetwory przekładamy na noc do chłodni. Jaki miałeś lot? – zapytała uprzejmie.

Na podłodze samolotu transportowego, który wpadł w turbulencje. Z obitymi żebrami i potwornym bólem głowy. Po prostu wspaniały.

– W porządku, dzięki.

W rzeczywistości był wykończony, sztywny z bólu. Miał wrażenie, że ktoś wsadził mu w bok rozpalony do czerwoności pogrzebacz. Marzył o prysznicu i łóżku, w którym prześpi chyba z tydzień. Jego wzrok padł na lodówkę z napojami. Zabiłby za puszkę coli.

– Weź sobie coś do picia. – Zauważyła jego spojrzenie.

– Nie mam czym zapłacić.

– Firma nie zbankrutuje, jeśli się poczęstujesz.

Gorzko-słodki płyn spływał po gardle; cukier i kofeina dostarczą energii na godzinę lub dwie. Zaklął pod nosem. Utknął gdzieś na końcu świata i nawet nie może zapłacić za cholerną colę. Musi poprosić tę kobietę o pożyczkę i korzystać z jej gościnności, dopóki bank nie dostarczy mu nowych kart kredytowych. Nie lubił być niczyim dłużnikiem. Na szczęście to tylko jedna noc, dwie – maksimum.

Ich spojrzenia skrzyżowały się. Jack pomyślał, że Ellie stanowi zadziwiające połączenie wschodu i zachodu. Karnację odziedziczyła po pochodzących z Goa dziadkach, a błękitne oczy i podbródek po irlandzkim ojcu.

– Oryginalny wystrój – powiedział, chcąc rozluźnić atmosferę. Na ścianie sklepu wisiał obok wejściowych drzwi ognistoczerwony kajak; z jego wnętrza wylewały się pęki kolorowych kwiatów podobnych do margerytek. – Nigdy nie widziałem kajaka, który służyłby za wazon do kwiatów. Te kwiaty wyglądają na prawdziwe.

– To gerbery. Kwiaty do dekoracji powinny być prawdziwe.

– A skąd wzięły się podpisy na kajaku?

– Nie mam pojęcia. Kupiłam go w takim stanie.

Usłyszeli klakson zaparkowanej przy krawężniku taksówki. Jack zaklął. Zupełnie zapomniał. Upokorzenie ścisnęło go za gardło.

– Strasznie mi przykro, jestem w kłopotliwej sytuacji… Czy mogłabyś zapłacić za taksówkę, którą przyjechałem? Oddam, przyrzekam.

– Jasne. – Sięgnęła do torby, wyciągnęła portmonetkę, wręczyła mu parę banknotów.

Musnęła jego dłoń czubkami palców. Przeszył go dobrze znany prąd. Jego ciało już zadecydowało, że ona mu się podoba i nic nie mógł na to poradzić.

Nie czuł się komfortowo, że podoba mu się kobieta, od której pożyczał pieniądze; jedyna córka jego mentora, z którą spędzi dwa dni, po czym zniknie z jej życia.

Nie przejmuj się. Jesteś dorosłym facetem, ty panujesz nad swoim ciałem, nie ono nad tobą.

Kiedy się odwrócił, Ellie taszczyła przez drzwi jego ciężki plecak. Mimo bólu w boku, rzucił się ku niej.

– Daj, wezmę go.

– Zamknę sklep i możemy iść – powiedziała i zniknęła wewnątrz budynku.

Jack czekał w popołudniowym słońcu na rogu ulicy. Plecak oparł o gazon z intensywnie różowymi kwiatami. Zaczynał podejrzewać, sądząc po wielobarwnych pasemkach we włosach Ellie, wystroju sklepu i jego otoczenia, że ona lubi bawić się kolorami.

Mitchell wspominał, że Ellie prowadzi piekarnię. Jack spodziewał się ujrzeć zwyczajną, pulchną, zaróżowioną kobietę, kogoś w rodzaju gospodyni domowej, a nie tę wiotką, seksowną i wyrafinowaną dziewczynę o artystycznych upodobaniach.

Wyszła ze sklepu. Zamknęła drzwi, spuściła kratę.

Jack spojrzał na szeroką plażę po drugiej stronie ulicy. Dochodziło wpół do siódmej, lecz plaża i deptak wciąż były pełne ludzi.

– O której zachodzi słońce? – zapytał.

– Późno. Po wpół do dziewiątej. Mieszkam niedaleko stąd, nie przyjeżdżam do pracy samochodem. Dom stoi na wzgórzu. – Wskazała ręką.

Jack spojrzał na stromą drogę. Tego tylko mu trzeba – wspinaczki na wzgórze z ciężkim plecakiem na grzbiecie. Ciekawe, jakie jeszcze wyzwania przyniesie mu dzisiejszy dzień?

– Prowadź – westchnął.

Minęli sklep z antykami, księgarnię i staroświecką aptekę. Jack powinien dokonać w niej pewnych zakupów, ale wymagałoby to udzielenia odpowiedzi na niektóre kłopotliwe pytania. Nie odzywał się. Czekał, by Ellie nawiązała rozmowę, co też zrobiła chwilę później.

– Co ci się przytrafiło? – zapytała.

– Ojciec nie mówił?

– Mówił, że wpadłeś w łapy bandytów i zostałeś wyrzucony z Somalii. Oraz że potrzebujesz dachu nad głową, bo jesteś bez grosza przy duszy.

– Chwilowo – sprostował.

Na szczęście Mitchell nie opowiedział jej całej historii. Niestety, była banalna. Zapytał o uprowadzone statki i jego rozmówca się wściekł. Kazał swoim pachołkom sprawić mu manto. Jack próbował się bronić, ale było ich sześciu. Nie miał szans. Wzdrygnął się.

– Czy mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić, oprócz przenocowania cię?

Miał na końcu języka: noc z tobą byłaby szczytem marzeń. Naprawdę tego by chciał? Potrząsnął głową, będzie się trzymał pierwotnego planu.

– Muszę spędzić u ciebie noc, może dwie. Potrzebuję telefonu komórkowego, komputera, żeby wysłać parę mejli oraz zawiadomić bank, gdzie mają mi przysłać karty kredytowe.

– Mam drugi aparat telefoniczny i możesz korzystać z mojego starego laptopa. Karty mogą przysłać na mój adres. Masz jakiś termin oddania materiału w redakcji?

– Nic pilnego. Muszę coś napisać dla tygodnika politycznego.

– Myślałam, że pracujesz tylko dla telewizji.

– Dostaję też okazjonalnie zamówienia z gazet i tygodników. Jestem wolnym strzelcem, w przerwach w pracy dla kanałów informacyjnych pisuję artykuły do prasy.

– Domyślam się, że zabrali ci wszystkie notatki.

– Tuż przed tym wywiadem przegrałem zgromadzone notatki i dokumenty na pendrive, który ukryłem w bucie. – Zazwyczaj tak się zabezpieczał w krajach trzeciego świata.

– Pozwolili ci zatrzymać paszport?

– Chcieli się mnie pozbyć. Bez paszportu byłoby to niemożliwe.

– Masz zwariowaną pracę. – Pokręciła głową.

Owszem, i dlatego ją kochał.

– Mitchell ciągle opowiadał, jak ekscytujące jest tkwienie w jakimś hotelu w Mogadiszu lub Sarajewie, bez wody, elektryczności i jedzenia i zabijanie czasu grą w pokera z miejscowymi informatorami przy akompaniamencie eksplozji bomb i serii z broni automatycznej. Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć.

Jack zauważył gorycz w jej głosie i szybko się zorientował, że jej słowa kryją jakiś podtekst, którego nie rozumie. Postarał się więc wyrażać ostrożniej.

– Dla większości ludzi byłby to koszmar – oczywiście dla ludzi żyjących w strefach objętych działaniami wojennymi to jest prawdziwy koszmar – ale dokumentowanie historii jest ważne… i ekscytujące.

A możliwość utraty życia wcale go nie przeraża. W końcu zdarzało mu się już stawać twarzą w twarz ze śmiercią. Jego zabiłaby praca od dziewiątej do piątej, życie ciągle w tym samym mieście, robienie dzień w dzień tych samych rzeczy. Oszukał już raz śmierć i otrzymał drugie życie. Złożona dawno temu obietnica, że będzie żył pełnią życia i szybko, wciąż go napędzała do działania. Jack poczuł ucisk w gardle. Żył, ponieważ ktoś inny nie otrzymał tej szansy.

– Jesteśmy na miejscu. – Ellie skręciła na podjazd ku żeliwnej bramie.

Dzięki Bogu. Jack nie był pewny, czy dałby radę iść jeszcze dłużej. Wyciągnęła z torby pilota. Była zdenerwowana. Krępowała ją obecność Jacka, a skrępowanie wzrastało w miarę zbliżania się do domu.

– Chyba nie jesteś zachwycona, że się u ciebie zjawiłem. Przepraszam, nie wiedziałem, że to dla ciebie takie krępujące. Wrócę do piekarni i złapię tam stopa na lotnisko.

– Nie, Jack… Powiedziałam ojcu, że ci pomogę.

– Nie potrzebuję twojej dobroczynności.

– To nie dobroczynność. Miałam długi dzień w pracy. Jestem zmęczona. – Nie mówiła prawdy.

– Ellie – powiedział łagodnym głosem – nie chcę, żebyś czuła się niekomfortowo we własnym domu. Mówiłem Mitchowi, że mogę zaczekać na lotnisku. Dla mnie to żadna nowość.

– Przepraszam – spojrzała mu w oczy – że komplikuję sytuację. Ostatnim razem, gdy na prośbę ojca przygarnęłam jego kolegę z pracy, byłam ścigana po domu przez pijanego, napalonego kamerzystę.

– Typowe – uśmiechnął się. – Ci cholerni kamerzyści! Człowiek wszędzie musi świecić za nich oczami.

Udało mu się ją rozśmieszyć.

– Wiem, mówię głupoty. I bez oporów porozmawiam z tobą o moich relacjach z Mitchellem na potrzeby książki, którą pomagasz mu pisać…

– Ja mu pomagam? Tak ci powiedział? – Jack pokręcił głową. Mitchell żył w świecie fantazji. To była jego książka i on ją pisał. Zaliczka od wydawcy, która zasiliła jego konto bankowe, najlepiej o tym świadczyła. – Twój ojciec… lubię go… ale potrafi mijać się z prawdą.

Jack, mimo presji wydawcy, nie zgodził się na włączenie do książki własnych wspomnień. Dzieląc się nimi z czytelnikami, czułby się, jakby mu otwierano klatkę piersiową bez znieczulenia. Trudno, jest hipokrytą. Bez oporów grzebie w cudzych duszach, ale swojej nie zamierza otwierać.

– A co do uganiania się za tobą po domu, to niezależnie od tego, że jestem wykończony, to nie jest to w moim stylu.

Uśmiechnęła się i był to najłagodniejszy cios, jaki zdarzyło mu się otrzymać.

Tytuł oryginału: If You Can’t Stand the Heat…

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2013

Redaktor serii: Ewa Godycka

Opracowanie redakcyjne: Małgorzata Pogoda

Korekta: Jolanta Rososińska

© 2013 by Joss Wood

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2015, 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-2883-1

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.