Kepler62. Część Trzecia: Podróż - Timo Parvela, Bjorn Sortland - ebook

Kepler62. Część Trzecia: Podróż ebook

Parvela Timo, Bjorn Sortland

4,2

Opis

Nadszedł czas!

W trzeciej części serii grupa nastolatków, wybrana do udziału w tajemniczej rządowej misji, jest gotowa do drogi. „Jesteście bohaterami” – stary generał żegna młodzież, która niedługo wyruszy w kosmos w poszukiwaniu nowych światów. Polecą trzema gwiezdnymi żaglowcami: Niñą, Pintą i Santa Maríą, nazwanymi tak, jak okręty Krzysztofa Kolumba.

Pilnie strzeżona strefa 51 ma jednak swoje sekrety. Marie, po spotkaniu z tajemniczą istotą zamkniętą w podziemiach, zniknęła. Ari podejrzewa, że ​​nie powiedziano im całej prawdy o zadaniach, które ich czekają. Na statku pojawiła się dodatkowa kapsuła i nikt nie wie, kto lub co jest w niej ukryte. Głęboko uśpieni bohaterowie rozpoczynają misję, która ma uratować ludzkość. Czy uda im się bezpiecznie dotrzeć na miejsce?

Krótkie teksty, przemyślane suspensy i świetne ilustracje sprawiają, że trudno się od książki oderwać. To szybka i przyjemna lektura – również dla tych, którzy nie przepadają za czytaniem.

Książka wydana w ramach projektu „Bliskie-dalekie sąsiedztwo„.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 74

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (26 ocen)
11
10
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Timo Parvela, Bjørn Sortland, Pasi Pitkänen and WSOY, 2016 Text © Timo Parvela, Bjørn Sortland 2016 Illustrations © Pasi Pitkänen 2016 First published in 2016 by Werner Söderström Ltd with the Finnish title KEPLER62 – Kirja 3: Matka and simultaneously by Piggsvin with the Norwegian title Kepler62 – Reisen. Polish translation published by arrangement with Bonnier Rights, Finland, and Macadamia Literary Agency, Warsaw. © tłumaczenie Iwona Kiuru 2020 © for Polish edition by Wydawnictwo Widnokrąg 2020
Redaktorka prowadząca serię Kepler62: Dorota Górska
Skład i łamanie wersji polskiej oraz adaptacja okładki: Maria Gromek
Redakcja: Wojciech Górnaś | Redaktornia.com
Korekta: Magdalena Wójcik, Bożena Sigismund
Opieka produkcyjna: Multiprint Joanna Danieluk
This work has been published with the financial assistance of FILI – Finnish Literature Exchange Książka wydana dzięki finansowemu wsparciu FILI – Finnish Literature Exchange.
Piaseczno 2020 Wydanie I Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-958441-4-0
Wydawnictwo WIDNOKRĄG
www.wydawnictwo-widnokrag.pl
Konwersja:eLitera s.c.

1.

– Boisz się?

– Nie, no coś ty. Dlaczego miałbym się bać?

– Tak tylko pomyślałem. Lecimy w końcu dość daleko. Dalej niż ktokolwiek przed nami. I nie ma powrotu. Podróż jest niebezpieczna, uśpią nas na wiele lat i nie wiadomo, co zobaczymy na miejscu, a potem...

– Boję się.

– Ja też.

Ari otoczył Joniego ramieniem. Młodszy brat był kruchy jak porcelanowe zwierzątko. Takie, które stoi na parapecie i zwykle brakuje mu ucha albo ogona.

– Bohaterowie! Jesteście bohaterami. A oto dowód. – Generał Livingstone machnął ręką i na ścianie pomieszczenia pojawiła się wirtualna gazeta. Pierwszą stronę wypełniały ich twarze. Zdjęcie zostało zrobione w połowie obozu szkoleniowego, kiedy po raz pierwszy przymierzyli swoje osobiste akcesoria: oddycharki, pasy taktyczne i kaski.

Kręcący się wszędzie fotograf wzbudzał w nich zakłopotanie. Dopiero teraz odkryli powód jego obecności. Kaski, które przewiesili sobie przez ramiona, świetnie prezentowały się na zdjęciach i na każdym ujęciu wyraźnie było widać logo wspólnego rządu. Trzeba jednak przyznać, że wyglądali przekonująco. Cała dwunastka.

– Gdzie jest ta dziewczyna z Norwegii? – zapytał szeptem Joni.

Ari rozejrzał się wokół. Jedenastka! Marie z nimi nie było. W białym audytorium znajdowało się ich tylko jedenaścioro.

Wzruszył ramionami. Norweżka od samego początku wydawała się trochę specyficzna. Może miała do wykonania jakąś sekretną misję. A może po prostu nie chciało jej się brać udziału w tym laurkowym wydarzeniu. Nie żeby impreza była w jakimkolwiek sensie dobrowolna. Na obozie szkoleniowym nic nie było dobrowolne. Z drugiej jednak strony doszły ich słuchy, że Marie już wcześniej pozwalała sobie na różne odstępstwa od reguł. Podobno raz uciekła strażnikom i wtargnęła do tajnego oddziału na dolnym piętrze. I spotkała tam kosmiczną istotę, która pomieszała jej w głowie. Podobno mózg Marie się zagotował i wypłynął jak kasza uszami i... tere-fere.

– Jesteście nadzieją świata! Na waszych wątłych ramionach spoczywa przyszłość ludzkości. Jesteście pionierami i utorujecie przestrzeń do życia tam, dokąd nigdy jeszcze nie dotarł człowiek!

Stary generał patrzył na nich z ojcowskim uśmiechem. Spoglądał na każdego z osobna. Albo przynajmniej tak im się wydawało. Całkiem możliwe, że dziadek po prostu nie widział zbyt dobrze i próbował teraz rozpaczliwie znaleźć jakiś punkt zaczepienia dla wzroku.

W drzwiach audytorium stanął młody żołnierz. Skinął głową ku generałowi, który rozciągnął ramiona, jakby zamierzał ich pobłogosławić.

– Nadszedł czas. Przynieście chlubę ludzkości!

Jedenaścioro. Pośrodku wiwatującego i wymachującego flagami tłumu było ich w dalszym ciągu tylko jedenaścioro, kiedy dżipy wiozły ich ku metalowemu potworowi, który błyszczał na końcu pasa startowego. Zatankowany wahadłowiec stał gotowy do odlotu. Poszybują nim na stację kosmiczną ISS 4, gdzie czekają już pojazdy kosmiczne. Trzy gwiezdne żaglowce, którym nadano imiona po statkach Kolumba: Santa María, Niña i Pinta.

– A Marie nie przyjdzie? – Ari zwrócił się do idącej obok niego Olivii, kiedy wysiedli z dżipów.

– Jest już na pokładzie – burknęła porucznik Colin, unikając kontaktu wzrokowego.

Ari skinął głową. Przyglądał się tłumom, które zebrały się na obrzeżach pustynnego placu.

Z pewnością po raz pierwszy do Strefy 51 wpuszczono tak liczną publiczność. Jednak nawet i teraz zebrani nie mogli się swobodnie poruszać. Wciśnięto ich na obszar pomiędzy dwoma stalowymi ogrodzeniami, na którym zbudowano trybuny sięgające nawet dwadzieścia metrów. Publiczność chciała wycisnąć z wydarzenia jak najwięcej. Oto konwój. Pionierzy. Badacze poszukujący nowego lądu.

Ari odniósł wrażenie, że w morzu chorągwi odróżnił flagę swej ojczyzny – Finlandii. Zastanawiał się, kto mógł nią wymachiwać.

– A jeśli to mama? – szepnął Joni. On także dostrzegł flagę.

– Akurat. Mamy nie stać na podróże aż tutaj.

– Może ją przywieźli. Nas też przecież przywieźli. Dla nich to bułka z masłem – upierał się Joni.

– Akurat – prychnął znowu Ari, ale mimo wszystko usiłował skupić wzrok na osobie wymachującej flagą. To było oczywiście niemożliwe. Tłumy znajdowały się stanowczo za daleko, aby można było rozróżnić pojedyncze twarze.

– Mama za to ogląda transmisję w domu. Podobno cały świat nas ogląda – głos Joniego zabrzmiał trochę słabo. Dzięki lekom jego dziwną i wciąż niezdiagnozowaną chorobę udawało się utrzymać w ryzach przez czas trwania obozu szkoleniowego, ale chłopiec wciąż jeszcze nie wrócił do formy.

– Jasne, że ogląda – zapewnił Ari. – Słyszałeś przecież to samo co ja. Rodzice nas wszystkich wyrazili na to zgodę. Chcą dla swoich dzieci tylko tego, co najlepsze. Są szczęśliwi, że trafiła się nam taka okazja i dzięki nam będą pod opieką do końca życia.

– Wierzysz w to wszystko? – zapytał Joni.

Ari przełknął ślinę i zerknął na brata. Nie, nie wierzył w ani jedno słowo tej całej propagandy, którą karmił ich podczas obozu oficer edukacji. Ale z drugiej strony nie miał żadnych pewniejszych wieści. Zaledwie przypuszczenia.

– Oczywiście, że wierzę. Mama jest na pewno szczęśliwa z naszego powodu.

– Ten błysk w jej oczach... Pamiętasz? – wyszeptał Joni.

– Na pewno nam się pomyliło. To był tylko... odblask lampy. – Ari ścisnął brata za ramię.

– Albo łza – odpowiedział poważnie Joni.

2.

Pojazd syczał. Pod nim wiły się grube rury. Prażące w górze słońce odbijało się jasnymi punkcikami po bokach i na skrzydłach metalowego potwora. Jednak z bliska potężny wahadłowiec wraz z podłączonymi do niego zbiornikami paliwa wyglądał zaskakująco zwyczajnie. Jak stary autobus, który odholowano na tylne podwórze i postawiono w pionie. Nawet połyskujące w słońcu płyty pokrywające jego powierzchnię były w rzeczywistości matowe i porysowane.

Ari próbował przyjrzeć się innym. Twarz Olivii była równie beznamiętna jak zazwyczaj. Poza tym oczywiście widziała ona wahadłowiec już dziesiątki razy, ponieważ wcześniej tu pracowała. Była najstarsza z ekipy i w sposób naturalny została przywódczynią grupy. Ariemu nie udało się dociec, co młoda kobieta skrywała w swym wnętrzu. I czy skrywała cokolwiek? Z kolei Joni patrzył na wahadłowiec oczami okrągłymi jak spodki. Chłopiec z Korei Południowej, Min-Jun, zgodnie z azjatyckim zwyczajem nie dał niczego po sobie poznać, ale Lisa z Kanady bezwiednie zasłoniła sobie usta ręką. Innych Ari nie zdążył zobaczyć, bo dotarli już do stanowiska startowego. Mężczyźni i kobiety w szarych kombinezonach uwijali się wokół, odkręcając przewody i zawijając je na gigantyczne szpule.

Jeśli oczekiwali jeszcze jakiegoś uroczystego pożegnania, to spotkało ich rozczarowanie. Zamiast tego traktowano ich niemal jak stado zwierząt kierowanych na rzeź. A przynajmniej tak się czuli, kiedy zostali zapędzeni do brzęczącej windy paciorkowej, która z łoskotem zawiozła ich prawie na wysokość czubka wahadłowca.

Joni wskazał ręką rozciągającą się przed nimi pustynię i lśniący bielą pas startowy, który przywodził na myśl spłowiałą od słońca kość potężnego zwierzęcia. Potwora, który zdechł jakiś czas temu.

– Uważnie się przyjrzyj. To ostatni widoczek z planety Ziemi – zwrócił mu uwagę Ari.

– Nie będzie za czym tęsknić! – prychnął Joni.

Miał oczywiście rację. Spalona słońcem, wyschnięta pustynia nie budziła w nich szczególnie przyjaznych uczuć. Może to nawet dobrze. Zresztą cała planeta nieuchronnie przecież zmieniała się w coś takiego. W pustynię.

W drzwiach wahadłowca Ari obejrzał się jeszcze za siebie. Z tej odległości tłumy ludzi wyglądały jak czarne punkty. Wiatr wznosił piaskowe chmury. Słońce paliło i raziło w oczy pomimo przyciemnionej osłony w kasku. Ari uniósł twarz ku słońcu i przymknął oczy. Czuł niemal ciepło promieni, choć nie mógł być tego całkiem pewien, ponieważ kask był izolowany i klimatyzowany. Chłopiec odwrócił się i wahadłowiec wciągnął go do swego wnętrza.

3.

Matowa