Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Biografia - Tadeusz Januszewski - ebook

Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Biografia ebook

Tadeusz Januszewski

3,7

Opis

Biografia Kazimierza Przerwy-Tetmajera (1865–1940) to próba przybliżenia dzisiejszemu czytelnikowi wybitnego poety Młodej Polski, którego twórczość literacką przerwała postępująca choroba psychiczna. Cieszył się ogromną popularnością i stał się w opinii współczesnych mu literatów ucieleśnieniem poety modernistycznego, czego wyrazem było umieszczenie go przez Stanisława Wyspiańskiego pod postacią Poety w Weselu. Był prezesem Towarzystwa Literatów i Dziennikarzy Polskich (1921). W 1928 r. przyznano mu Nagrodę Literacką miasta Warszawy, a w 1934 r. został członkiem honorowym Polskiej Akademii Literatury.
Odbywał liczne wycieczki po górach, i zafascynowany pięknem i folklorem Tatr napisał szereg lirycznych wierszy i opowieści o górskiej przyrodzie, gwarze i bohaterach zbójnickich. Kazimierz Przerwa-Tetmajer zerwał w swoich erotykach z pruderią, opisując śmiałe sceny miłosne i kobiece ciało, co wywołało niemały skandal.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 274

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (3 oceny)
1
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt ‌graficzny: ‌Andrzej Barecki

Korekta: ‌Bogusława Jędrasik

Zdjęcia i materiały ilustracyjne ‌zamieszczone w książce pochodzą z Narodowego ‌Archiwum Cyfrowego (s. 18, 270, ‌273), ‌Biblioteki Narodowej (s. 64), ‌Muzeum Literatury ‌im. ‌Adama ‌Mickiewicza w Warszawie ‌(s. 11, ‌77, 83, ‌93, 103, 203, 223), ‌Muzeum Tatrzańskiego im. ‌Dra Tytusa Chałubińskiego ‌w Zakopanem (s. 227) ‌oraz ze ‌zbiorów autora.

Copyright © ‌by Tadeusz ‌Januszewski

Copyright © by ‌Wydawnictwo Iskry, Warszawa ‌2015

ISBN 978-83-244-0423-0

Wydawnictwo ‌ISKRY

Al. Wyzwolenia 18, ‌00-570 Warszawa

tel. ‌(22) ‌827-94-15

[email protected]

www.iskry.com.pl

Skład wersji ‌elektronicznej: Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

1889–1891

Wokół Czytelni Akademickiej koncentrowały się wszelkie odłamy młodzieży akademickiej, również tej bardziej postępowej, oczekującej zmian w zaskorupiałym Krakowie. Po raczej spokojnych latach 1884–1888 w „Czytelni” nastąpiło ożywienie spowodowane napływem nowych prądów społecznych i politycznych, które władze uniwersyteckie starały się tłumić. Między przywódcami ruchów ocenianych jako radykalne a przywódcami ruchów akademików lwowskich istniała cicha współpraca. Marcowy wiec młodzieży we Lwowie był inspiracją dla Krakowa. Z „Czytelni” wyłoniła się również redakcja „Ogniska”.

W marcu ukazał się prospekt pisma, a w następnym miesiącu pierwszy numer. Redaktorem odpowiedzialnym został Kazimierz Tetmajer, ale właściwym motorem pisma i całego ruchu byli zafascynowani socjalizmem akademicy: Ludwik Janikowski, Gabriel Górski i Franciszek Nowicki. Był to jedyny numer nieskonfiskowany przez policję, taki bowiem los spotkał następne wydania, które miały już innych redaktorów. Ogółem ukazało się w Krakowie sześć numerów tego miesięcznika. Po konfiskacie drugiego Tetmajer wycofał się z prac redakcji.

Pismo było bezkompromisowe, powodowało swym socjalistycznym programem ostre reakcje w dziennikach krakowskich oraz wśród konserwatywnych akademików. Radykalizm spowodował, że decyzją senatu trzej przywódcy zostali relegowani z uczelni, co wywołało masowe protesty studentów.

Potem sprawę przejął prokurator. Zaczęły się rewizje i śledztwo.

Tetmajer sympatyzował z ruchami socjalistycznymi, ale nie był na tyle zaangażowany, aby samemu działać. Nawet prokurator, kierując akt oskarżenia przeciwko przywódcom, dostrzegł, że pierwsi redaktorzy odpowiedzialni byli tylko „figurantami”. Teraz do Tetmajera zajętego własnymi problemami i twórczością wszelkie wiadomości docierały jak z oddali.

Matkę pytał w końcu stycznia: „A teraz jeśli wiecie, poinformujcie mnie, o co właściwie poszło akademikom i co się dzieje? Czy naprawdę Rostafińskiego obito? Czy kto ze znajomych moich lub dawnych kolegów niewmieszany w awanturę? Cóż tam u diabła w Krakowie takie się historie prywatne i publiczne teraz wyrabiają?”.

Kilka dni później prosił Hoesicka o wieści: „Co się tam dzieje z Jaworskim? Nic o nim nie wiem zupełnie. Domyślałem się, a raczej pewny byłem, że nie wmieszałeś się w sprawy uniwersyteckie, o których nie mam żadnego prawie pojęcia i nie wiem, ani o co poszło, ani na czym się skończyło? Czy Rydel występował czynnie? Opisz mi to, o ile się da (…). Użyć, użyć i skończyć w samą porę – oto jedyne marzenie racjonalne. Reszta, idee, wszystko i wszystko głupstwo niewarte, marność bezdenna”.

Poeta przyjechał do Warszawy w poszukiwaniu etatowego zajęcia w jednej z warszawskich redakcji, z nadzieją na szersze perspektywy, a może i sukcesy. Skorzystał z propozycji męża ciotki – Władysława Kwietniewskiego, wówczas dyrektora Stacji Meteorologicznej w Warszawie i objął tam mało absorbującą pracę, traktując ją jako punkt zaczepienia. Kwietniewski, zapraszając, tak wyjaśniał: „Zajęcia miałbyś około półtorej do dwóch godzin dziennie najwyżej, ale potrzeba być koniecznie co dzień o pierwszej w południe przynajmniej na kwadrans w biurze i tyleż mniej więcej co dzień o dziewiątej wieczorem. Reszta zajęcia może być odrabianą, jeżelibyś zechciał,w domu. Robota jest po największej części rachunkowa, rachunki łatwe”.

Franciszek Olszewski, redaktor „Kuriera Warszawskiego”, czynił Tetmajerowi nadzieje nie tylko na współpracę, ale i na etat, i długo potem poetę zwodził.

Tetmajer przyjechał do stolicy 12 maja 1889 roku. Koledzy zadbali o niego i sprawili poecie niespodziankę notatką w „Kurierze”: „Bawi w Warszawie pełen głębokiego talentu p. Kazimierz Przerwa Tetmajer. p. T. osiada w mieście naszym na stałe”.

Dwa miesiące po Tetmajerze wyjechał z Krakowa Hoesick, aby już nigdy tu na dłużej nie powrócić. Skończyła się dla obu epoka krakowskich studiów i bliskich, przyjacielskich kontaktów.

Był jeszcze jeden powód wyjazdu Tetmajera z Krakowa. Chciał przerwać przeciągającą się, bez jakichkolwiek szans na szczęśliwe zakończenie nić sympatii między Helenką Kaplińską a nim. Historię rozstania przed wyjazdem do Warszawy przedstawił znający ją z pierwszej ręki Hoesick w opowiadaniu Przy świetle księżyca i ogłosił w dwóch grudniowych numerach „Kłosów”. Dla kręgu znajomych opowiadanie miało czytelny klucz, było więc wydarzeniem towarzyskim. Do Tetmajera wiadomość dotarła z opóźnieniem. Określił cały rozgłos jako głupi i niezasługujący na zainteresowanie, a jedynie sprawiający przykrość Helence.

Trzy lata później ogłosił w krakowskim „Kurierze Polskim” (1892, nr 342) takie Pierwsze wrażenie z pobytu poza Krakowem:

Kiedy pojechałem do Warszawy (miałem już ówczas tytuł poety, więc zostałem urzędnikiem w meteorologicznym biurze), bywało mi bardzo smutno i tęskno z początku – pierwszy raz oderwałem się od domu. Z ganku wieży, gdzie liczba moich fałszywych obliczeń równała się zawsze ogólnej liczbie moich obliczeń, widać było Wisłę. Wychodziłem na ganek i patrzyłem na wodę. Przy słońcu płynęły moje myśli z falą ku morzu, ku oceanom, na wschód… O zmroku cofała się wstecz, pod prąd, aż do Dunajca… O tej porze nad chałupami góralskimi unosi się dym, bydło wraca z paszy i dzwoni, i czuć, jak pachną łąki i lasy. Tatry zaledwie znać w mgłach i cieniu.

Na początek, w ciągu pierwszego miesiąca pobytu poety w Warszawie, ukazały się w „Kurierze” bodaj dwa jego wiersze, a potem już kilka dziennikarskich „kawałków” i osiem Kurierków literackich (czyli po kilka recenzyjek) i nawet sprawozdania z wyścigów konnych. Tak było do końca roku.

Poeta wciąż czekał na obiecany etat i szukał jakiejkolwiek pracy w innych redakcjach.

„Interes” matki – wynajmowanie pokoi i stołowanie – prosperował coraz gorzej. Nie mogła z tego utrzymać rodziny. „Dziś tak nie mam pojęcia o niedalekiej naszej przyszłości, że nie mogę ci powiedzieć: wracaj (…). A może użyłbyś tych dwóch miesięcy swobodnych, żeby się przygotować do doktoratu” – pisze Julia w czerwcu 1889 roku. A Kazimierz donosi matce w listopadzie o zarobkach w redakcji gazety w Warszawie: „Odebrałem z redakcji 13 rb, zrobiłem zbytek, bo kupiłem kapelusz i niewiele zostało”. Oczywiście są w tym bardzo skromnym budżecie wydatki utajone, o których matce nie pisał. Duniowi natomiast w liście dopisuje: „Tyni i Niuni ukłony zasyłam – czy Niunia się kurwi psychicznie po dawnemu? Tu jedna pyszna fizycznie na Złotej”.

Kochana matka martwi się problemami syna, choć sama ma też bardzo poważne: „Jak sobie poradzimy, bo już teraz literalnie nic nie mamy i nic nie będziemy (…). I nadziei żadnej, nikt się nie zgłasza. Tanie kuchnie zalewają miasto, prywatnie nikt jadać nie chce, czemu się zresztą nie dziwię”. Mimo tej beznadziejnej sytuacji nie poddaje się, próbuje. „Z Żeleńskimi zerwałam” – informuje dwa tygodnie później – „bo wpadałam w coraz większe długi, jednak już od czerwca sama otworzę i znów po wakacjach”. I radzi synowi: „Zrób układ z krawcem i płać mu miesięcznie. A czybyś nie mógł także na wypłaty dojść do zegarka?”.

Pomagają mu więc, aby jakoś przeżył. Matka (9 maja 1890 roku): „Pożyczyłam dla ciebie 20 zł, które Ci posyłam, ale nie mów o tym”. Wujek Kwietniewski też mu pożycza.

Wśród wielu zmartwień jedną tylko radosną wiadomość matka przesyła: w „Kurierze Polskim” będą drukować jej tłumaczenie Bourgeta i już ma zamówienia dalsze.

Tetmajer skarżył się matce. Złożył obowiązkowe wizyty – był u Brzezińskich, Grabowskich, Kwietniewskich, niektóre po kilka razy. Był u znajomych, ale mu wśród ludzi bardziej samotnie niż w czterech ścianach.

Dwudziestego piątego listopada 1889 roku zmarł wielki aktor Alojzy Żółkowski. W „Kurierze” wiadomość zajęła całą pierwszą stronę, następne numery były w części mu poświęcone. Trzy dni później na trasie pogrzebu wstrzymano ruch uliczny. Tłum łamały kordony porządkowe. Do grobu rodzinnego szło ponad sto tysięcy osób. Chóry i orkiestry nie mogły dojść. Powstał bałagan. Zrobiło się ciemno. Zamykano bramy i ludzi wypraszano.

Tylko Tetmajer mógł uznać pogrzeb za udany – dla siebie. Poznał na nim Manię, kochankę „nie z mojej sfery”. Ona wynagradzała mu biedne i nieatrakcyjne warszawskie życie. Te rozkosze, jakie dawało mu rozłożyste ciało Niusi. Wielokrotnie potem wspominał o niej. A do Ferdzia, przed którym nie miał tajemnic, pisał 5 marca 1890 roku:

Kiedy chędożę Manię, albo kiedy leżymy w zwykłej naszej pozie, tj. ona obejmie mi szyję jedną ręką i oprze mi łebek na piersi i nóżki z moimi posplata, a ja jedną dłonią pieszczę jej twardą, stojącą, krągłą pierś, a drugą pieszczę jej wypukły, gładki brzuszek, jej biodra szerokie, aksamitną dupę, ją całą jednym słowem – to dalibóg żyć mi warto i żyłbym tak przez wieczność i nie chciałbym w innej chwili umrzeć. Ile w pięknej kobiecie jest rozkoszy, to ja wiem teraz; poza kobietą, poza kochanką, nie ma rozkoszy i wszelkie umysłowe i inne fizyczne razem zebrane rozkosze jednej chwili uścisku miłosnego nie są warte! Czy nie? Może Ty powiesz, że nie; uwierzę Ci, że dla Ciebie „nie”, ale mnie nie przekonasz. Utonąć w bezdeni zmysłowych, płciowych pragnień – to jedyne coś warte na tej planecie, jakby powiedział Krasiński, na tej planecie, którą Jehowa zniszczył w mojej wizji?

Tę filozofię całkowitego zatopienia się w miłości zmysłowej, w płciowej żądzy, wypowiadaną wielokrotnie, najdobitniej wyraził w Hymnie do miłości:

Tyś jest najwyższą z sił, wszystko ulega tobie

miłości!

Życie jest żądzą, a tyś z żądz największą,

prócz samej żądzy życia; duszą duszy

I sercem serca życia tyś jest

miłości!

Jeśli największym szczęściem zapomnienie,

bezwiedza i niepamięć własnego istnienia;

toś ty jest szczęściem szczęścia, ty, co dajesz

omdlenie duszy i omdlenie zmysłom

I myśli kładziesz kres upajający

miłości.

Jeśli złudzenia są jedynym dobrem:

toś ty największym dobrem, najsilniejsze

ze wszystkich złudzeń, ty, moc mocy,

pierwotna, dzika, nieznająca kiełznań

święta potęgo

miłości!

Wcześniej jednak, bo już w pierwszej serii Poezji, w rok po rozstaniu z Manią złożył hołd tej, z którą tę rozkosz przeżywał i „żyłby tak przez wieczność”:

Nie z „mojej sfery”, Bogu dzięki,

Była kochanka ma,

Nie miała wypieszczonej ręki

Kocham pisała przez ha.

Zupełnie była bez maniery,

Mówiła często „cas”,

A jednak wszystkie z „mojej sfery”

Oddałbym za nią wraz.

Wieści o stylu życia syna dotarły również do Julii Tetmajerowej, która próbowała sprowadzić go ze złej drogi: „Dopóki nie wejdziesz w towarzystwo i nie poznasz przyzwoitych panien, będziesz się musiał posiłkować byle czym, co ci pochłonie zdrowie, czas i pieniądze, a nawet obniży poziom poetyczny, bo z kałuży czerpać natchnienia nie można”.

Tetmajer odparował uwagi matki zdecydowanie (11 marca 1890 roku): „Co do kwestii z przedostatniego listu o «kałuży»iz ostatniego o «zrównoważeniu tego, w czym teraz tonę», mówić nie będę, na tym polu jesteśmy na tak skrajnie przeciwnych stanowiskach, jak na polu religijnym. Dysputa nie doprowadziłaby do niczego, ale nie wymyślaj Mamu od «kałuży», bo mi to przykrość sprawia. Widzisz, Mamu, ja mam moje wizjonerskie, poetyckie oczy”.

Prawie równocześnie matka odkryła, że brak mu w indeksie kilku podpisów. Ma nieukończone studia. Można to załatwić, ale poeta nie reaguje na matczyne propozycje rozwiązania. Jest mu to obojętne. Nie zamierzał, jak wielu w Krakowie, w tym kilku jego kolegów, iść drogą naukową.

Dlaczego przerwał naukę? Czy przeszkodziło mu w tym zapamiętanie się w poezji, czy obezwładniła go miłość? Nieraz potem żałował straconych chwil, kiedy mógłby swój sukces rzucić ukochanej do stóp.

Na życzenie matki spędził Wielkanoc z rodzicami. Można przypuszczać, że przy okazji próbowała ona powrócić do tematu i bezpośrednio wyperswadować synowi niewłaściwe postępowanie i przyszłe złe następstwa. Ale te następstwa już się zbliżały. Poeta pisał do najbliższego przyjaciela 19 kwietnia:

Siedziałem dwa tygodnie w Krakowie i może niedługo tam na dobre wrócę, tym bardziej że moja Mania robi się coraz bardziej okazalsza, a za 4 miesiące schudnie. Naturalnie niedługo trzeba będzie przestać, a potem nieprędko można będzie zacząć, chyba żeby ów nowotwór był taki grzeczny i zechciał fiknąć.

Brak dalszych informacji o dziecku. Jedynie zdanie w liście do Hoesicka z 8 kwietnia 1892 roku: „Moja Niusieńka brzydła także przed połogiem” świadczy, że dziecko się urodziło. Zatarł się ślad po nim i po matce. Nie wiemy, czy próbował coś z Niusią „załatwić”, czy po prostu czmychnął sprzed jej oczu, co jest bardzo prawdopodobne. Chciał w Warszawie dotrwać do lata, aby pojechać prosto do Zakopanego. Matkę swą wcześniej uprzedził, że zostanie z redakcji zwolniony.

Już z Krakowa pisał do Hoesicka:

W Warszawie zanadto byłem zajęty dupą mojej Niusi; tu zanadto mnie brak tej anielskiej dupy zajmuje. Coraz większy mam wstręt do kobiet, coraz więcej zarazem nęcą mnie one ku sobie.

Jedyną kobietą, jaką tu widuję, jest Hela Kaplińska, którą raz rozanielam, a raz przyprawiam prawie do konwulsji. W tym igraniu z istotą ode mnie słabszą, w tym igraniu, które czasem przechodzi w proste pastwienie się, znajduję jakąś chorobliwą satysfakcję. Muszę coś kruszyć, niszczyć – albo siebie, albo kogo; bez tego istnieć mi trudno.

Latem 1890 roku sprowadzono do kraju szczątki Mickiewicza. Odbył się uroczysty pogrzeb na Wawelu. Przy tej okazji wrócił cały poeta. Mimo ograniczających rygorów, mimo zmasowania imprez, publikacji, a także inscenizacji i stawianych pomników, który miały budzić życie narodowe społeczeństwa pod zaborami – poeta okazał się żywy. W ten wielki nurt ponownie włączył się Tetmajer. Napisał Wiersz z okoliczności sprowadzenia zwłok Adama Mickiewicza.

Tekst przesłał Władysławowi Leopoldowi Jaworskiemu, koledze i prawicowemu politykowi, zręcznie dedykując mu go „w dowód przyjaźni”. Zaraz też, czyli 16 czerwca, otrzymał odpowiedź matki: „W tej chwili Poldek przyniósł nam twój wiersz. Wspaniały! Poszedł z nim zaraz do drukarni i odpowiedź przyniesie. Chce go drukować w tysiącu egzemplarzy”.

We wrześniu 1890 roku widzimy Tetmajera w Krakowie w redakcji „Kuriera Polskiego”. W redakcji pracowali: Adam Dobrowolski, Ehrenberg, Bornstein, Brejski, a więc głównie koledzy, którzy zadbali o bezrobotnego poetę. Tetmajerowi musiała zwłaszcza odpowiadać możliwość publikacji wierszy we własnym piśmie. W ciągu czterech miesięcy tego roku ogłosił osiem utworów. Podobna liczba ukazała się w roku następnym.

Nie wiadomo, czy równie życzliwym okiem patrzył na to redaktor naczelny i wydawca pisma Józef Kazimierz Orłowski. Pismo wychodziło od roku, było na dorobku, a twórczość Tetmajera zaczęli cenić dopiero nieliczni. Żywy ruch dziennikarski w Galicji w tym czasie nie szedł w parze z wielkością nakładów. A dla Orłowskiego liczyły się głównie pieniądze. Aby prowadzić pismo, pożyczał kwoty, których potem nie mógł spłacić. Więc w 1893 roku zwinął interes i prawdopodobnie uciekł do Wiednia. Jego późniejsza działalność balansowała na granicy przestępstwa, a czasem tę granicę przekraczała.

Codzienna orka dziennikarska nie zaspokajała ambicji Tetmajera i większości kolegów. Zdecydowali zatem, że będą sami wydawać miesięcznik. Miał się on nazywać „Myśl. Pismo zbiorowe poświecone literaturze i teatrowi”. A redakcję mieli tworzyć ciż sami, co w dzienniku, poza Brejskim, za to z Hoesickiem. Pierwszy numer miał się ukazać już w styczniu 1891 roku. Termin dwukrotnie przesuwano, ostatecznie wyszedł… ale bez nich.

Wystąpienie z redakcji związane było z próbą powołania nowego pisma – „Myśl” – które miało wychodzić od marca. Pismo zaczęło wychodzić od maja, jednak na skutek poróżnień wymienieni nie przystąpili do niego, z wyjątkiem Bornsteina, który podpisywał „Myśl” za Komitet Redakcyjny.

Egzemplarz pierwszej serii Poezji przesłał Kazimierz Hoesickowi, „swemu drogiemu, jedynemu przyjacielowi jako pamiątkę wczesnej młodości”. Przesyłka poruszyła wspomnienia Ferdzia o latach spędzonych w Krakowie blisko Tetmajera, kiedy powstawał Jerzy i połowa wierszy, które weszły do tomu. Przypomniała wspólne spacery po Błoniach i nad Wisłą, rozmowy o literaturze, spotkania w uniwersyteckim Kole Literackim, które Tetmajera nudziły. Przywołała także obraz Tetmajera zakochanego w Helence Kaplińskiej i pisane wiersze miłosne do niej, pierwsze sukcesy literackie i romanse. Te niewinne z Niunią Paszkowską, która zawróciła w głowie obu mężczyznom,i te poważniejsze. W oficynie domu na Krupniczej mieszkała wdowa z córkami – trzynastoletnią Niunią i szesnastoletnią Tynią. Niunia, śliczna blondynka, mimo bardzo młodego wieku wdzięczna i zalotna, flirtowała z nimi wieczorami w ogródku. Choć drogi potem się rozeszły, te radosne i podszyte erotyzmem wspomnienia zachowali obaj. Najstarsza z córek pani Paszkowskiej, Maria, przebywająca poza domem i rzadko spotykana, stała się później żoną Ignacego Daszyńskiego, a Niunia – została sama.

Wreszcie tomik wywołał kawalerskie przypomnienie „obłapek”. Wróciła pamięć o kucharce – wdówce, która gotowała stołownikom, żonie zecera w Warszawie i „kochance nie z mojej sfery”, czyli Niusi. Każda z nich zostawiła swój ślad w poezjach Tetmajera, niektóre nawet znaczny.

Pisał do Hoesicka 25 października 1891 roku: „Z Orłowskim od dłuższego czasu byłem bardzo źle i przy reorganizacji redakcyjnej mnie pierwszemu, jako «opozycjoniście», wymówił miejsce od nowego roku. Więc wymacaj sprawę u Henkla. Mam przed sobą Lwów i Warszawę – Warszawy się boję – boję się Niny (…). Jestem przekonany, że ja bym wpadł wyżej uszu, ale o romansie z nią nie mogłoby być mowy”.

Obaj panowie musieli jeszcze rozmawiać – i obaj ustąpili. Orłowski cofnął Tetmajerowi wymówienie, a ten nagiął własną dumę i wziął się do roboty dziennikarskiej. O tym świadczy następny rocznik gazety, w którym – odwrotnie niż w latach ubiegłych – znalazło się mało wierszy poety, znajdujemy natomiast dużą liczbę sygnowanych przez Tetmajera różnych form prasowych. Jest sporo artykułów o sztuce zagranicznej, sylwetek okolicznościowych, kronika literacko-artystyczna, są relacje z Zakopanego i wiele not o wydarzeniach i publikacjach literackich bądź naukowych. A nadto trzy wiersze tatrzańskie ogłoszone po powrocie z Zakopanego i większy tekst fragmentu dramatycznego Mąż-poeta.

Mimo rosnącej sławy Kazimierz był nadal skazany na pracę w redakcji. 1 kwietnia informował przyjaciela: „Nadmieniam Ci tylko pokrótce tymczasem, że wyszedłem z «Kuriera» wczoraj najniespodziewaniej, ponieważ chciano mi obciąć bez żadnego z mej strony powodu pensję. Co jeszcze zrobię, nie wiem”. Ale już po tygodniu podaje ostatnie wiadomości: „Stosunki moje znów się polepszyły, wróciłem bowiem do «Kuriera», zmuszony tym, że muszę conte que conte, zarabiać gdzie bądź i za co bądź. Wychodząc, zrobiłem szaloną lekkomyślność, wracając, miałem nagiąć miłość własną, bo mi się tam już straszliwie wracać nie chciało”.

1892

W twórczości Tetmajera rok 1892 zdominowały dwie jednoaktówki. 9 lutego donosił Hoesickowi:

Ja piszę teraz dosyć dużo; piszę także rzecz większą, prozą, w formie dramatu. To jest nieszczęście, że jak niesłychanie szybko zaczynam i tworzę z początku, tak również szybko odrzucam jedno, zaczynam drugie, wskutek czego mam całe stosy rzeczy nieskończonych, fragmentarycznych. Znajdziesz tam wszystko, od ód do satyr, od liryków do dramatu, no – znajdziesz i moją nieskończoną epopeję, i prozę, i masę nowel na pół skończonych. Z tego wszystkiego nie mogę wybrnąć.

Ta „rzecz większa prozą w formie dramatu” to zapewne Mąż-poeta (lub jego pierwsza wersja), o którym 9 marca napisał: „Rzecz tę napisałem w dwa dni z przepisaniem, bo to był ostatni termin, a napisałem zupełnie niespodziewanie, nie mogąc dla Dzirytówny nic wynaleźć odpowiedniego w Mussecie do dialogu”.

Mąż-poeta, fragment dramatyczny w jednym akcie, wystawiony został 21 marca 1892 roku w czasie koncertu w sali Hotelu Saskiego na rzecz budowy domu akademickiego. Grali Ludwik Solski i S. Dzirytówna (pod tym pseudonimem występowała młoda aktorka Stanisława Szczepankiewicz). Wśród kilku bardzo pozytywnych recenzji szczególnie dobrą ocenę wystawił Adam Dobrowolski, ale nie tyle utworowi, ile grze Dzirytówny, w niedalekiej przyszłości swej żony. Tetmajer uznał wieczór za udany, bo wprawdzie aktorka kilka razy się pomyliła i poeta publicznie bronił ją przed krytycznym recenzentem, ale utwór przyniósł mu ładną dziewczynę, którą zdążył „obrócić”.

Wkrótce, bo 30 kwietnia spektakl powtórzony został na scenie teatru krakowskiego.

Nie ukończywszy jeszcze tego tekstu, Tetmajer już przystąpił do następnego. Pierwszym odbiorcą najświeższych wiadomości był jak zwykle Ferdzio. 9 marca poeta relacjonował: „Piszę masę, między innymi szkic dramatyczny najstraszliwiej mistyczno-symboliczny. Dobrowolski twierdzi, że treść jest «bijąca w łeb»”. A 1 maja donosił: „Rzecz moją mistyczno-… skończyłem”.

W przerwach przeglądał także różne utwory zaczęte, fragmentaryczne, niedopracowane, powracał do starych rękopisów.

Obecnie siedzę nad moim dawnym Jerzym; znajduję w nim rzeczy, o ile mi się zdaje, godne druku, zwłaszcza sceny góralskie, wszystko tylko trzeba by obrabiać, polerować, przepisać, a tego mi się straszliwie nie chce. Jestem tam jeszcze bardzo młodociany, ale mam miejscami rozmach, którego mi dziś brak, niestety! Płomień we mnie straszliwie prędko zgasł, zostały tylko iskry, może jasne niekiedy, ale iskry tylko.

Do młodzieńczych utworów powracał jeszcze nieraz. Brakowało mu jednak zawsze wytrwałości, by pracę kontynuować. Szczególnie cenił List Hanusi, o którym później mówił, że więcej w nim autentycznej poezji niż w wielu jego znanych wierszach. Ogłosił go w swym najlepszym tomiku – drugiej serii Poezji. Kilkanaście lat później, w serii szóstej, jeszcze raz zajął się utworem, drukując trzy Listy Hanusi. List trzeci nosi ton rezygnacji, poddania się losowi.

Kochany Jerzy mój! Pisę tu stela

ten list do tobie, a pisęcy płacę.

Świat mię calućki nic nie uwesela,

kie w lesie pasę, hnet krowy potracę,

bo syćko myślę, kielo nas ozdziela

kraju i cy cie tyz jesce zobacę?

Kiebyś ty wiedział, jakoś mię zasmucił,

mój złociusieńki, to byś się haw wrócił.

Głowa mię boli, serdecka nie cuję,

łzy ino syćko z ocy mi się lejom,

nik tego nie wié, za kim jo banuję,

ale się ludzie nascy se mnie śmiejom.

Zal mię za tobom wciągle w serce kłuje

i nie wiem, ka się me ocy podziejom

od tyk łez. Widzi się, co mnie powiezom

wnetki hań w trumnie, ka ojcowie lezom.

I juzbyk héba jo sama wolała

lezeć hań, niźli tak płakać daremno,

a kie spać legnę, to poduska cała

mokra, kie wspomnę, jakeś ty spał se mną.

Kwilo jedyna, kaześ się podziała,

kieś ty przychodził ku mnie w nockę ciemną

i kieś mię objon tak serdecnie w rence,

jakbyś przy miejskiej lezał ka panience.

Mimo autokrytycyzmu Tetmajer czuje, że dojrzewa, rośnie jego twórczość i zainteresowanie jego osobą. „Zaczynają tedy padać na mnie przedwschodnie blaski zorzy sławy, i czy uwierzysz? Znajdują mnie zimnym i obojętnym”. Czy szczerze?

Byłem wczoraj na wielkim balu w Saskim Hotelu. Sienkiewicz między arystokracją, obok pani Zakrzewskiej. Górski i Potkański jak księżyce Saturna. Kocio wcale do mnie nie mówi. W ogóle zaczynam przypuszczać, że mam talent, ponieważ raz wraz dowiaduję się o nowym wrogu mojej Muzy i co zatem idzie, mojej osoby.

Powodzenie zaczyna także znajdować odbicie w prasie:

W ogóle zaczynam się bać, bo mi się obecne zanadto powodzi w poezji (co prawda w tym jedynym tylko). W przeszłym tygodniu cztery razy moje nazwisko figurowało po gazetach. O Preludiach napisał Ehrenberg w „Czasie”, że „piękne”, i że talent mój „wzrasta bardzo widocznie i coraz świetniejsze rokuje na przyszłość nadzieje”. Zerżnie mnie też „[Nowa] Reforma” przy okazji! Zainteresowanie moją jednoaktówką dosyć duże. Co prawda, nieraz by mi się pięć reńskich przydało więcej niż to wszystko. Ów mój symbol powoli będzie się obrabiał.

W listach z kwietnia przesłał Duniowi następną porcję wiadomości o swych sukcesach:

Otrzymałem także pochwał kopę od Sarneckiego za wierszyk do obrazu jakiegoś Francuza: Christ et Madeline. Na tle wody i drzew Chrystus w białej sukni wyżej kostek, w chodakach, z kijem w ręku, Magdalena przed nim klęczy. Jest to chwila, kiedy Chrystus zjawia się Magdalenie, która nie znajduje go w grobie. Dzieje się w słoneczny, kwietniowy ranek. Wiersz mój tak wygląda:

Błękitne mgły pajęcze

owiały drzewa śpiące,

po siwych wodach tęcze

włóczyło złote słońce.

Słoneczne zamyślenie

świat owładnęło cały,

gdy Marii Magdalenie

zjawił się Zmartwychwstały.

Zgięła ją cześć i trwoga,

żałość ścisnęła łono – – –

a On, szedł tam, do Boga,

w dal senną, nieskończoną.

W błękitne mgły przejrzyste

szedł biały w blaskach słońca,

a ona szepcąc: Chryste!…

patrzała nań klęcząca.

Widzisz z tego, że pojąłem Chrystusa nie jako Boga, lecz jako białą plamę w błękitnych mgłach i słońcu. Czy czujesz, com chciał zamknąć w słonecznym zamyśleniu? Tę omdlałość, obezwładnienie w gorące południe.

W tym samym czasie Tetmajer brał udział w spotkaniu poetów, które jak zwykle, zrelacjonował Hoesickowi: „Przyjechał tu Przesmycki; Górski zaaranżował ucztę wierszopisów: on, Miriam, Porębowicz, Zdziechowski (ten od prozy), Rydel i ja. Wszyscy czytaliśmy swoje rzeczy z wyjątkiem Zdziechowskiego, który nic nie czytał i Górskiego, który cudownie deklamował siebie. Ja tych publikowań się własnoustych nie cierpię i wszystko dosyć mnie nudziło”.

„W szczęśliwej chwili wydrukowałem Twoje Preludia”– pisał Tetmajer, mając na myśli cykl dedykowany Hoesickowi – „jakby mi skrzydła rosły od tej chwili. Pisałbym ciągle, gdyby nie to, że na niemieckich gazetach w redakcji ze szczętem ochwaciłem oczy. Nic przy świetle robić nie mogę albo z niesłychanym wysiłkiem. Ta redakcja to jest jedna z czarnych plam moich. Nb. Orłowski wściekły o to, że jadę w górę”.

Tragedia rodzinna – śmierć ojca, na którą wprawdzie zanosiło się od dawna i spodziewano się jej – przerwała dotychczasowe życie domowe, a poecie na pewien czas także prace literackie. Adolf Tetmajer zmarł 20 maja 1892 roku. Dunio czytał relację poety z 26 maja: „Choroba była okropnie ciężka w ostatnich miesiącach; nie jadł prawie nic, nie sypiał, rozdrażniony był straszliwie, oddychać nie mógł (…). Konanie było nadzwyczaj lekkie, po prostu zasnął”. I dalej: „Dziś już Mama i Włodzio uspokoili się. Co do mnie, to nie złamała mię ta śmierć, jak piszesz; owszem, przeciwnie, dojrzałem, z dnia na dzień. Jestem dziś głową rodziny, bo Włodzio jest chory i jego w rachubę brać nie można, jest za słaby i moralnie, i fizycznie. Tradycja domu przeszła na mnie, jestem za dom odpowiedzialny”.

Matka poety po śmierci męża natychmiast przeniosła się do siostry, do domu Żeleńskich. Stosunki między obiema rodzinami się zacieśniły.

Tego roku Tetmajer dotarł do Zakopanego dopiero w lipcu. Przyjechał z Tadziem Żeleńskim, ciotecznym bratem, świeżo upieczonym maturzystą,i we trójkę, bo jeszcze z Hoesickiem, chodzili po górach. Damskie towarzystwo, które na nich czekało, nie pozwoliło im wyłącznie wdrapywać się na szczyty. Była z rodziną Józia Maciejewska, która mu się podobała. I przyjechała Stefania Sempołowska – o pięć lat młodsza, piękna, zalotna, dowcipna, robiąca wrażenie – której on się podobał. Panowie z nieodstępnym, milczącym, ponurym młodzikiem Żeleńskim dużo wędrowali, chodzili również łatwiejszymi trasami na życzenie pań. Czasem byli z nimi Pochwalski lub Potkański, czasem brali przewodnika, Klimka Bachledę, i szli na kilka dni w trudniejsze rejony.

Dla pań noc spędzona w górach to były emocje, choć zapewne oczekiwały więcej romantyczności. Nie doczekały się barwnych opowieści, Tetmajer zwykle, zamiast je zabawiać, siedział milczący, zamyślony, zapatrzony w ognisko. Ożywiał się w mniejszym gronie, zwłaszcza przy ładnej dziewczynie, z którą mógł większość nocy spędzić na zalotnej rozmowie. Tak było z Maciejewską i Sempołowską. Ze Stefanią żartowali, przekomarzali się. Mówiąc jego wiersze, zmusiła go również do recytacji.

Poranne białe płyną mgły

pod Beskid modrosiny;

nad Granatami słońce się lśni

przez srebrne pajęczyny.

W kotlinie, nisko, schodzi cień

w ciemnych jeziorek głuszy;

blady, jesienny, powstaje dzień

i ranną rosą prószy.

Hoesick i Żeleński wyjechali trochę wcześniej, Tetmajer w połowie września. Ten rok był ukoronowaniem wędrówek po górach z Tadeuszem Żeleńskim, młodszym o dziewięć lat.

Zapewne Tetmajer miał nadzieję na dalszy ciąg rozmów przy ognisku. Nie znamy kontynuacji znajomości z Józią, ale znamy zakończenie. Jakby porządkując wszelkie sprawy miłosno-erotyczne, pisał gorączkowe listy do Józi, prosząc o zwrot własnej korespondencji. Widać panna bardzo mu się podobała, listy odbijały tę namiętność i chętnie by powrócił do dawnej tonacji. Cóż, starał się nie zostawiać śladu tam, gdzie go nie chcą. Listy, również w formie bajeczki-przypowiastki, nie pomogły, panna najpewniej listów nie zwróciła, a w następnym roku została żoną inżyniera Józefa Łubieńskiego.

Do Hoesicka po jego wyjeździe pisał: „Byłem na Staroleśnej, gdzie nikt jeszcze nigdy nie był przede mną. Potkański wylazł na Ganek, ale nie na szczyt najwyższy. Także pierwszy. Wybieram się jeszcze w tych dniach na kilka dni w góry z Żeleńskim”.

Encyklopedia Tatrzańska podaje: „Pierwszego notowanego wejścia na Szczyt Staroleśny (2476 m.) dokonał Tetmajer wraz z Tad. Żeleńskim, E. i J. Koelichenami, F. Kryształowiczem i czterema przewodnikami zakopiańskimi 14 VIII 1892 r.”.

Uroki i niezwykłość tego pobytu ukazywał potem Boy we wspomnieniu Wakacje z prydumką: „Tetmajer w górach był nie tylko najmilszym towarzyszem; był tym, czym jest medium na seansie: wabikiem dla świata zjaw. Przyszły autor Skalnego Podhala samą obecnością swoją dobywał tam ze wszystkiego poezję – och, wolną od wszelkiego poetyzowania – poezję in statu nascendi”. Był tu przecież u siebie. Znał każdą perć, znał tych ludzi, ich zwyczaje, mowę.

„Byłem między czternastym a osiemnastym rokiem życia towarzyszem włóczęg górskich Kazimierza Tetmajera. Byłem smarkatym Horacjem tego Hamleta, którego pękniecie duszy nie było nigdy fasonem literackim, ale najgłębszą i najboleśniejszą prawdą”. Z tego lapidarnego zapisu Boya wynika, że zdarzyło się to w latach 1888–1892. Kiedy zaczynali wspólne wędrówki, Tetmajer opuścił właśnie mury uczelni, kiedy kończyli, osiągając taternickie sukcesy, Żeleński był świeżo po maturze.

Kazimierz Tetmajer kształcił kuzyna nie tylko na towarzysza wspólnych wycieczek i taternika, bo Żeleński wkrótce przestał asystować poecie i ich szlaki, nie tylko te górskie się rozeszły.

Do Zakopanego jechali obładowani książkami. Wieźli przede wszystkim tomy poetyckie ostatniej doby, które szybko stawały się klasyką. Czytali, rozmawiali o literaturze, komentowali.

Tetmajer właśnie pisał fantazję dramatyczną Sfinks. Ogłosiwszy ją w następnym roku, dedykował: „Kazimierzowi Ehrenbergowi, Lucjanowi Rydlowi i kuzynowi memu, Tadeuszowi Żeleńskiemu”. Uczeń zrewanżował się mistrzowi trzy lata później, dedykując mu debiut poetycki – pięć Sonetów wydrukowanych w „Świecie”, których wstydził się do końca życia. Tetmajer trwale zaraził go bakcylem literackim, ale do literatury nie wprowadził. Po nieudanym debiucie Żeleński zrozumiał chyba, że nie po drodze mu z modernizmem, zwłaszcza z symbolizmem, który zaczął uprawiać Tetmajer. Więc zamilkł, choć nadal utrzymywał rozległe kontakty z kręgiem artystów.

Duszna atmosfera galicyjska, wywołująca wiele absurdów politycznych i zależności od Wiednia, daleka była od sytuacji w Królestwie i rządów Rosjan. Jesienią 1905 roku, gdy w Warszawie trwały strajki i rozruchy rewolucyjne, w Krakowie grupa artystów 7 października zorganizowała pierwszy wieczór kabaretu „Zielony Balonik”. Żeleński odnalazł się jako Boy. Zainteresował się już pierwszym programem. Od programu drugiego w następnym roku stał się współautorem, a wkrótce jego duszą i motorem. Dla kabaretu zrezygnował z kariery medycznej.

Boy, choćby przez pokrewieństwo i sentyment, oszczędzał Tetmajera. Ale ten nie lubił chodzić do „Balonika”, przekonany, że źle i złośliwie go tam przyjmują.

Można przypuszczać, że Żeleński, zanim się usamodzielnił, bywał giermkiem przy poecie na terenie Krakowa. Wyjątkowo zachował się jeden ślad – treść wspólnego bileciku przy kwiatach ofiarowanych pieśniarce przez Tetmajera, Żeleńskiego i Wincentego Czarkowskiego:

W dowód miłości ku sztuce

Głębokiej jak Nil lub Niger

K.T., T.Ż., W.C.

Józefie Szlezygier

Latem i jesienią poeta powrócił do tekstu Sfinksa. Przede wszystkim posłał tekst Hoesickowi, który odpowiedział uwagami krytycznymi i zadeklarował się jako przeciwnik symbolizmu i dekadentyzmu. Tetmajer niejednokrotnie nie zgadzał się z jego tradycjonalnymi sądami, ale nie miał innego przyjaciela, z którym mógłby tyle rozmawiać o literaturze i wszystko mu wypowiedzieć. Również to, co o nim sądzi: „Mój artyzm bez wątpienia wiele twemu wpływowi zawdzięcza. Jesteś stanowczo mój kiepski krytyk, ale masz zmysł i poczucie w ogóle”.

A w następnych listach pisał już o sobie: „Nie myśl też, abym szedł za prądem mistyków jak owca za pasterzem. Jestem eklektyk, zawsze nim byłem i pozostanę. Chcę mieć zawsze wolne ręce i chylić się na tę stronę, na którą mnie chwilowo wiatr zegnie. Ty jesteś za stronniczy”.I o ostatniej sztuce: „Maeterlinck nie jest moim przewodnikiem, jak przypuszczasz. O ile podobały mi się dwie jego rzeczy, o tyle reszta mi się zupełnie nie podoba. Nie chcę żadnego przewodnika, prócz tego, co czuję i odczuwam”.

I wreszcie na zakończenie dyskusji 20 października 1892 roku: „Przerobiłem, «wyrobiłem» na nowo Sfinksa”.