Karol w krainie Orfanato - Ewelina Kościelniak - ebook + audiobook + książka

Karol w krainie Orfanato ebook i audiobook

Ewelina Kościelniak

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Karol to ośmioletni chłopiec, któremu rodzice nie poświęcają wystarczająco czasu i uwagi, rówieśnicy nie darzą sympatią, a on sam często sprawia przykrość swoim bliskim. Pewnego dnia przenosi się do tajemniczej krainy Orfanato.

Tam spotyka dzieci, które były niekochane, odrzucone i skrzywdzone przez swoich rodziców. Poznaje również wspaniałych opiekunów: Primaverę i Julia. I to właśnie od nich Karol uczy się, czym jest życzliwość, uprzejmość, współczucie, a przede wszystkim miłość i przyjaźń. Siedem dni spędzonych w Orfanato odmienia zarówno Karola, jak i jego rodziców.

To pouczająca i wzruszająca opowieść, z której wiele mogą nauczyć się nie tylko dzieci, lecz także dorośli.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 161

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 12 min

Lektor: Anna Ryźlak

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

Książkę dedykuję wszystkim dzieciom. W szczególności tym, których imiona nadałam bohaterom tej opowieści. Musicie wiedzieć, że podczas pisania byliście dla mnie jak aktorzy. Oczywiście historia bohaterów i ich rodziców nie ma absolutnie nic wspólnego z waszym życiem.

Serdecznie zapraszam do lektury. Mam wielką nadzieję, że zasiądziecie do niej razem ze swoimi rodzicami.

Wyprawa

 

 

W pokoju było już ciemno i tylko mała lampka w kształcie żabki oświetlała twarz Karolka. Z jego ślicznych okrągłych oczek płynęły łzy. Swoją drogą, z oczami Karola stała się dziwna rzecz – nagle po kilku latach zmieniły barwę z niebieskiej na szarą. Chłopiec spoglądał przez okno na gwiaździste niebo. Dlaczego właściwie płakał? Cóż… było mu bardzo przykro, bo jego mama nie dotrzymała obietnicy i znowu została dłużej w pracy, a przecież to był dzień jego urodzin. Z obiecanego wieczoru w parku rozrywki pozostało mu jedynie zjedzenie urodzinowego tortu przed telewizorem w towarzystwie niani Halinki. Tort i tak mu nie smakował, ponieważ mama kolejny raz zapomniała, że nie lubi wiórków kokosowych. Kiedy więc umył się i ubrał w piżamkę, a niania Halinka zgasiła światło, wyśliznął się z łóżka i usiadł na parapecie. Łezki spływały mu po policzkach i kapały na piżamkę w kolorowe słonie. Nagle jednak przestał płakać, a jego oczy zrobiły się duże jak latające spodki. Co takiego zobaczył za oknem, że był tak bardzo zdziwiony? To duży, kolorowy, z koszem u dołu balon frunie wprost na jego dom. „Ratunku! Ratunku!” – wydawało mu się, że krzyczy, ale tak naprawdę ze zdziwienia i strachu nie mógł wypowiedzieć ani słowa. Zeskoczył tylko z parapetu na podłogę i skrył głowę między rękoma. Lecz cóż to? Nic się nie dzieje. Jest całkiem cicho. Może to wszystko tylko mu się śniło. Podniósł nieśmiało głowę i spojrzał za okno.

– Aaaaaa!!! – krzyknął już teraz głośno i chciał wybiec z pokoju. Tuż za jego oknem stał jakiś pan w różowym płaszczu i z białymi jak śnieg włosami. – Nianiu! Nianiu! – zawołał Karol, ale nikt nie przychodził. Tajemniczy pan uśmiechnął się i wyciągnął przed siebie rękę. W tej samej chwili klamka w oknie przekręciła się i do pokoju wpadło świeże, chłodne powietrze. Karol nie wiedział już, gdzie ma się schować, a z jego oczu znów płynęły łzy jak grochy.

– Nie chciałem cię przestraszyć, Karolu – odezwał się białowłosy. – Zapewniam, że zostaniemy przyjaciółmi. Mam na imię Ignacy. Przyleciałem do ciebie, bo widziałem, że po raz kolejny masz oczy mokre od łez. No już, nie bój się! Chcesz? Pokażę ci sztuczkę… – Wyciągnął rękę przed siebie i nagle w całym pokoju zrobiło się jasno. Pomieszczenie jednak nie wyglądało tak jak zawsze. Ściany iskrzyły się, jakby ktoś rozpylił na nie sproszkowane złoto, a pod sufitem wisiały wielkie kolorowe lizaki. – Chcesz jednego? – zapytał nieznajomy.

Karol pokiwał twierdząco głową, a następnie otarł łzę z policzka. Za parę chwil czuł już smak największego lizaka, jakiego kiedykolwiek widział. Słuchał opowieści Ignacego i był przekonany, że to wszystko na pewno mu się śni.

– Przyleciałem do ciebie z bardzo pięknej krainy, która nazywa się Orfanato. Każdego dnia przeglądamy magiczne księgi i sprawdzamy, czy jakieś dziecko nie potrzebuje pocieszenia.

– I ta magiczna księga powiedziała ci o mnie? – zapytał zaciekawiony Karol. W odpowiedzi Ignacy pokiwał głową i wyciągnął z kieszeni malutką książeczkę z poszarpaną szarą okładką. – To jest ta magiczna księga? – Chłopiec roześmiał się. – Przecież to zaledwie miniaturka.

– Nie śmiej się! – ostrzegł Ignacy surowym głosem. – Książki bardzo nie lubią, kiedy się ich nie szanuje, i mogą się wtedy okrutnie zemścić. A ich wartości nie ocenia się po okładce, ale po tym, co jest w środku. Zobacz! – Białowłosy wyciągnął przed siebie otwartą książeczkę, która nagle zaczęła się unosić, a z jej poszarzałych stron wyskakiwały po kolei kolorowe literki. Jedna po drugiej zaczynały kręcić się i fruwać wkoło pokoju. Któraś z liter nawet przeleciała tuż nad uchem Karola. Po chwili stworzyły gęstą sieć, a Karolowi wydawało się, że układają się w swego rodzaju obraz.

– Tak, tak, to twarz jakiegoś dziecka! Zaraz, zaraz… to przecież ja! – krzyknął Karolek. Ignacy uśmiechnął się i zamknął książeczkę, a wtedy wszystkie literki w pośpiechu zaczęły wskakiwać z powrotem do książki.

– Tak, to właśnie ty, a moja magiczna księga pokazała mi, że często bywasz smutny, i pomogła mi cię odszukać. Po to, bym mógł cię zabrać ze sobą do Orfanato. Oczywiście, jeśli tylko chcesz[1].

Karol na samą myśl o locie balonem zaczął wiercić się na krześle ze zniecierpliwienia, a w dodatku był bardzo ciekawy, jakie jeszcze magiczne sztuczki zna białowłosy. Po kilku chwilach siedzieli już w balonie. Ignacy tłumaczył Karolowi, że balon unosi się, ponieważ gorące powietrze z butli wypełnia ogromny kolorowy materiał w kształcie koła. Nazywa się go balonem, ponieważ napełniony gorącym powietrzem wygląda jak te balony, które zawsze ozdabiają sale urodzinowe.

– No to w górę! – wykrzyknął Ignacy, odkręcając kurek butli. Balon unosił się bardzo powoli, a Ignacy odpychał go długą laską od domu Karola. Po kilku minutach balon wznosił się już wysoko. Chłopiec pierwszy raz widział swoją okolicę z góry. Wszystko wydawało mu się malutkie. Jak wiele zależy od punktu widzenia! Zawsze odnosił wrażenie, że domy i drzewa są ogromne, a teraz zdawały mu się bardzo małe. Była jeszcze noc, więc Ignacy zaproponował, by chłopiec chwilkę się zdrzemnął. Obiecał, że obudzi go przed wschodem słońca. Karol skulił się na dnie kosza, przykrył grubym kocem i zamknął oczy. Był tak zmęczony, że od razu zasnął.

 

– Zbudź się, kolego! – wołał Ignacy, szturchając Karola w ramię.

Chłopiec wstał i przeciągnął się. Słońce wznosiło się ponad horyzont. Było ogromne i miało pomarańczowy kolor. I chociaż ziemię spowijała jeszcze ciemność, to niebo wyglądało jak morze soku mandarynkowego, a chmury jak puszyste lody waniliowe.

– Ach! – Karolek westchnął i uśmiechnął się szeroko. – Długo już lecimy?

– Około czterech godzin.

– A nadal daleko do Orfa… Orfa…?

– Orfanato. – Ignacy zaśmiał się. – Jeszcze jakieś trzy godziny. Jeśli chcesz, to połóż się dalej spać – zaproponował.

Karolowi jednak nie chciało się już leżeć. Wolał podziwiać widoki. Szczególnie że z każdą chwilą robiło się jaśniej i było widać coraz więcej. Mijali duże miasta, które wyglądały jak zbudowane z klocków, przelecieli nad jakimś ogromnym starym zamkiem, a przez pół godziny unosili się nawet nad wybrzeżem oceanu. W końcu zatrzymali się u stóp wielkich gór, których ośnieżony szczyt znajdował się w gęstych chmurach.

– Oooo! – zdziwił się Karol. Miasta i wzniesienia do tej pory wydawały się bardzo małe, a te góry są olbrzymie. Ignacy odkręcił mocniej kurek, buchnęły płomienie i balon znów zaczął się wznosić. Coraz wyżej i wyżej. Kiedy chłopiec spojrzał w dół, zakręciło mu się w głowie. – Jak wysoko! – krzyknął i mocniej złapał się kosza.

Ignacy lekko się uśmiechnął i ponownie przekręcił zawór. Balon dotknął chmur, po czym zrobiło się naprawdę wilgotno. Chmury były tak gęste, że przez dłuższą chwilę chłopiec nie widział nawet białowłosego. Po jakimś czasie wynurzyli się z chmur i ukazał im się zaśnieżony szczyt. Nie był on jednak całkiem spiczasty, lecz wyglądał jak sterta kamieni ustawionych na rozlanym mleku. Ignacy pociągnął za sznurki, a balon okrążył szczyt dookoła. Z drugiej strony zobaczyli ogromną jaskinię. Karol trochę się przestraszył, kiedy Ignacy znów pociągnął za sznurki, by do niej wlecieć. Mimo to chłopiec nic nie powiedział, tylko skulił się ze strachu, gdy zrobiło się całkiem ciemno i naprawdę zimno. Dopiero po chwili wychylił się, aby zobaczyć, co się dzieje, i wówczas ujrzał w oddali mały świecący rogalik.

– Czy to księżyc? – zapytał zdziwiony.

– Tak, w Orfanato jest teraz noc – odpowiedział białowłosy i kolejny raz zaczął napełniać balon powietrzem, dzięki czemu zrobiło się dużo cieplej. – Już prawie jesteśmy na miejscu – pocieszał.

Karol spostrzegł na niebie wiele ognistych punkcików.

– Co to takiego? – spytał.

– To inne balony – odparł Ignacy. – Dzieci przylatują tutaj ze wszystkich stron świata.

Balon powoli opadał, a chłopiec podziwiał ten niewiarygodny widok. Z daleka balony wyglądały jak świetliki na czarnym niebie. Dopiero kiedy zaczęły się do siebie zbliżać, można było stwierdzić, że to z pewnością wypełnione gorącym powietrzem balony. Niektóre były tak blisko, że Karol i Ignacy widzieli w nich białe głowy sterników. Nagle płomienie wewnątrz balonów zaczęły po kolei gasnąć. Ignacy zakręcił kurek z gazem.

– Lądujemy! – krzyknął, a Karol aż zadrżał z niepokoju i zniecierpliwienia. Spojrzał w dół. Na ogromnej polanie paliły się wielkie ogniska, które miały służyć za źródło światła. Wiele balonów było już na ziemi, a białogłowi i dzieci gromadzili się przy wielkich wozach zaprzężonych w białe jak śnieg konie. W końcu także ich balon zderzył się z ziemią, a materiał stracił swój kształt i runął niczym przebita piłka. Podbiegli do nich inni białogłowi, aby pomóc im wysiąść. Każdy się przedstawił, ale Karol nie zapamiętał żadnego imienia. Był tak przerażony, a zarazem podekscytowany, że nie pamiętał nawet, jak znalazł się na wozie. Było tam mnóstwo dzieci o różnych kolorach skóry. Wszystkie siedziały cichutko i rozglądały się wokół. Noc jednak była tak ciemna, że niczego nie można było dostrzec. Gdzieś zniknął też Ignacy. Konie gnały przed siebie i już po dwudziestu minutach wjechały na wielki plac przed monumentalnym budynkiem. Był tak wysoki, że nie dało się zobaczyć dachu, i tak szeroki, że Karol nie wiedział, ani gdzie się kończy, ani gdzie zaczyna. Przed budynkiem stały ubrane na różowo kobiety z długimi białymi włosami. Witały przybyszów, uśmiechając się szeroko. Zrobiło się ogromne zamieszanie, bo dzieci było około pięćdziesięciorga i jedne przekrzykiwały drugie. Dopiero kiedy weszli do budynku, a jakiś donośny głos przebił się przez krzyki dzieci, prosząc o ciszę, wszyscy zamilkli i przyglądali się ubranemu w czerwony płaszcz staruszkowi. Miał tak samo białe włosy jak wszyscy inni, a oprócz tego białą króciutką brodę i odstające uszy.

– Witam serdecznie w Orfanato! – zawołał staruszek przez megafon. Karol zdziwił się, że wszystkie dzieci zdawały się rozumieć starca, a przecież każde z nich pochodziło z innego kraju i mówiło w innym języku. Był tym tak zafascynowany, że przestał słuchać tego, co mówi staruszek, i dopiero kiedy ktoś wyczytał jego imię, otrzeźwiał i ustawił się za innymi wyczytywanymi dziećmi.

Piękna białowłosa ruchem ręki pokazała, aby dzieci szły za nią. Gdy weszli do mniejszego pomieszczenia (mniejszego nie znaczy małego, bo wyglądało jak boisko do piłki nożnej), białowłosa uśmiechnęła się szeroko i przedstawiła:

– Mam na imię Primavera[2] i będę waszą opiekunką. Bardzo miło jest mi was wszystkich zobaczyć. Czekałam na was. Wiem, że jesteście bardzo zmęczeni, dlatego darujemy sobie już dzisiaj zapoznawanie się, ale jutro po śniadaniu przyjdę po was i będziemy mogli się bliżej poznać. – Głos ślicznej opiekunki był tak melodyjny, że Karolowi wydawało się, że śpiewa. W kilku słowach wytłumaczyła sposób poruszania się po pałacu, po czym wszyscy weszli do windy. Na wyświetlaczu było tak dużo cyferek, że zajmował on całą boczną ścianę windy. Primavera nie zastanawiała się długo, tylko wcisnęła najpierw dwieście, a później sto i już po chwili winda ruszyła. Drzwi otworzyły się minutę później, a dzieciom ukazał się długi korytarz z zielonym dywanem. – No dobrze – odezwała się opiekunka. – Dziś wyjątkowo możecie pójść spać bez kąpieli. Dziewczynki to wasz pokój – powiedziała, wskazując duże drewniane drzwi. – Wybierzcie łóżka i połóżcie się spać. – Drobniutka ciemnowłosa dziewczynka z trudem otworzyła drzwi i już po chwili wszystkie zniknęły w głębi przestronnego pokoju. – A tu chłopcy. – Opiekunka wskazała kierunek. Jakiś chłopiec popchnął takie same drewniane drzwi i wszedł do środka. Karol wszedł zaraz za nim. – Dobranoc – usłyszał jeszcze z korytarza. Żaden chłopiec jednak nie odpowiedział, gdyż wszyscy zaczęli zajmować najlepiej ustawione łóżka. Karol wybrał miejsce tuż przy oknie, żeby móc widzieć, co dzieje się na zewnątrz. Teraz jednak niczego nie było widać, bo wszystko spowijała ciemność. Ściągnął więc buty i przykrył się kołdrą. Inni chłopcy kręcili się jeszcze po pokoju, dlatego długo nie mógł zasnąć. Dopiero kiedy zgasło światło, zamknął oczy i usnął.

[1] Pamiętajcie, drogie dzieci, że to tylko bajka i nie wolno wam nigdy ufać obcym, nawet gdyby częstowali was lizakami i robili magiczne sztuczki, a już na pewno nie wolno wam z nimi nigdzie iść ani odjeżdżać. Jeśliby wam to proponowali, wtedy najlepiej głośno krzyczeć i uciekać tam, gdzie będzie dużo ludzi.

[2] Primavera w języku hiszpańskim oznacza wiosnę.

Dzień pierwszy

 

 

Karola obudziła muzyka dobiegająca z głośników umieszczonych w każdym rogu pokoju. Od razu wspiął się na parapet, by zerknąć przez okno. To, co zobaczył, zdziwiło go równie mocno jak jaskinia na szczycie góry. Dwa piętra poniżej otaczały chmury, nie było więc widać niczego prócz białych obłoków. Kiedy otworzył okno i spojrzał w górę, zobaczył, że piętra ciągną się jeszcze bardzo daleko.

– Jak to możliwe? – zapytał sam siebie, a wtedy inni chłopcy podbiegli, by zobaczyć, o czym mówi.

– Ooo…! Ojej…! – wykrzykiwali jedni przez drugich, gdy nagle z głośników wydobył się męski głos:

– Zapraszam na śniadanie.

Karol włożył buty i pobiegł na korytarz razem z innymi chłopcami. Tam czekała już na nich Primavera i dziewczynki.

– Dzień dobry, chłopcy! – przywitała ich z uśmiechem i zaprowadziła do windy. Tym razem musiała się schylić, żeby nacisnąć odpowiednie guziki. Na wyświetlaczu pokazało się 0/15. Po krótkiej chwili drzwi windy otworzyły się, a do środka wpadł przyjemny zapach świeżego pieczywa i zupy mlecznej. – To wasz stolik – wskazała opiekunka i wszyscy zaczęli zajmować miejsca przy dużym drewnianym stole, suto zastawionym pysznościami. Byli naprawdę głodni, więc bez zbędnych rozmów zabrali się do jedzenia. Po kilku minutach ze stołu zniknęły puszyste pachnące bułeczki z dżemem o bliżej im nieznanym smaku, truskawki w śmietanie, kiełbaski, a nawet zupa mleczna. Jadalnia była naprawdę ogromna, a przy każdym stoliku siedziało po kilkanaście osób: dziewczynki, chłopcy, opiekunki i białogłowi mężczyźni. Wszyscy byli ubrani w różowe mundurki. Tylko przy stoliku Karola wszystkie dzieci siedziały w piżamach. Karol nie zabrał ze sobą z domu nic oprócz butów.

– Dlaczego oni wszyscy są ubrani na różowo? – zapytał, patrząc na Primaverę. – Przecież to babski kolor.

– U nas kolor różowy jest oznaką radości, a nie płci. Znasz powiedzenie: patrzeć przez różowe okulary? – zapytała Primavera, a gdy chłopiec kiwnął głową, kontynuowała opowiadanie: – Tutaj wszyscy ubieramy się na różowo, jak mamy dobry nastrój. Kiedy jest nam naprawdę smutno, ubieramy się na czarno, a kiedy potrzebujemy czasu na przemyślenia, to zakładamy niebieskie ubrania.

– A dlaczego niebieskie? – zadała pytanie dziewczynka z kręconymi włosami.

– Ponieważ jest to kolor kontemplacji.

– Co to jest koteplancja? – spytał ciemnowłosy pulchny chłopiec.

– KON-TEM-PLA-CJA to inaczej rozmyślanie. Nieraz każdy z nas potrzebuje czasu na przemyślenia.

– A dlaczego? – zapytała znów dziewczynka z kręconymi włosami.

– Ponieważ życie bywa bardzo trudne i niekiedy musimy podejmować różne decyzje, które wcześniej trzeba przemyśleć.

– Ale po co? – nie dawała za wygraną dziewczynka.

– Bo jeśli ktoś podejmuje decyzje bez przemyślenia, to zdarza się, że później ich żałuje i jest nieszczęśliwy.

– I wtedy ubiera się na czarno? – drążył ciemnowłosy pulchny chłopiec.

– Dokładnie. Czy skończyliście już jeść? – spytała opiekunka, uniemożliwiając w ten sposób dzieciom zadanie kolejnego pytania. Wszyscy kiwnęli twierdząco głowami. – W takim razie jedziemy do szwalni, ponieważ, jak słusznie zauważyliście, większość z nas ubrana jest na różowo, a wy nadal w piżamach. No już, już! Do windy!

Po chwili spędzonej w windzie byli już na miejscu. Opiekunka poprosiła, by każdy po kolei wszedł do prostokątnego blaszanego pudła, gdzie czerwone kreski lasera zmierzą go dokładnie, wysyłając informacje do głównego komputera. Stamtąd dane zostały przesłane do maszyny szyjącej i już po kilku minutach różowe mundurki były gotowe. Każdy miał wyszyte na podszewce swoje imię i nazwisko.

– Ja tego nie włożę! – zaprotestował Karolek. – Mój tata mówi, że kolor różowy jest dla gejów!

– A kto to jest gej? – zapytała dziewczynka z kręconymi włosami.

– Gej to bardzo obraźliwe słowo i nie powinno się go używać, Karolku, nawet jeśli twój tata często tak mówi. Należy powiedzieć homoseksualista. Oznacza to, że niektórym chłopcom nie podobają się dziewczynki, ale inni chłopcy.

– A dlaczego? – spytała znów dziewczynka.

– Tego nie wiem, po prostu tak się czasami zdarza i nie ma w tym nic dziwnego ani śmiesznego. Z tym się po prostu rodzimy. To tak jak z upodobaniami żywieniowymi: jedne dzieci bardzo lubią jabłka, a inne ich nie znoszą. Nie można wtedy nagle zmuszać ich do jedzenia jabłek, prawda? – Dzieci pokiwały głowami w zamyśleniu. – Dlatego, Karolku, włóż, proszę, mundurek.

– Nie… ja nie jestem homo… homo… i go nie włożę.

– Tłumaczyłam ci już, że u nas kolor różowy nie ma nic wspólnego ani z płcią, ani tym bardziej z orientacją seksualną. Włóż, proszę, mundurek.

– Nie! Mnie się po prostu ten kolor nie podoba! – wykrzyknął Karol i skrzyżował ręce na brzuchu.

– W takim razie będziesz musiał cały czas chodzić w piżamie – odpowiedziała Primavera ze spokojem.

– No i dobrze. Nie włożę tego wstrętnego mundurka! – krzyczał, ale opiekunka odwróciła się i nie zwracała na niego uwagi. Podziękowała innym dzieciom, że włożyły mundurki, i zaprosiła wszystkich na herbatkę i ciastka. Po chwili cała grupa była już w windzie i jechała na poziom zerowy. Kiedy drzwi windy otworzyły się, dzieci zdały sobie sprawę, że są w holu głównym, gdzie wczoraj słuchały przemówienia staruszka w czerwonym stroju. Wyszły więc z windy i skierowały się wprost do wyjścia. Pogoda była naprawdę piękna. Słońce znajdowało się jeszcze dość nisko, ale mocno już przygrzewało. Primavera szła szybko przodem, a dzieci starały się ją dogonić. Gdy weszli na zielone wzgórze, pokryte żółtymi mniszkami, opiekunka usiadła na trawie w cieniu starego dębu. Po chwili dzieci dołączyły do niej i rozsiadły się na jasnozielonej łące. Dopiero teraz zobaczyły, że Primavera ma przy sobie mały plecak, z którego właśnie wyciąga czekoladowe ciasteczka oraz termos z herbatą.

– Zwykle o tej porze nie jadamy łakoci, ale chciałam, aby to było przyjemne powitanie. – Uśmiechnęła się, rozdając dzieciom ciasteczka. Poprosiła pulchnego chłopca, żeby podał wszystkim plastikowe kubeczki, a Karola, żeby ponalewał do nich herbaty. Nie obeszło się bez uszczypliwości.

– Ty jesteś zbyt gruby, nie powinieneś jeść ciastek! – krzyknął Karol do pulchnego chłopca.

– Karolku… – oburzyła się Primavera. Z poważną miną złapała chłopca za rękę i zapytała: – Czy ty chciałbyś, abym powiedziała ci na przykład, że jesteś tak chudy jak szczypiorek, a blady jak pietruszka?

Dzieci zaśmiały się głośno, a Karol się zarumienił.

– Nie, nie chciałbym.

– Dlatego nie obrażaj innych, bo jak wiesz, słowa mogą sprawić ogromną przykrość.

Karol kiwnął głową, po czym poszedł dalej nalewać herbaty, a kiedy skończył, usiadł jak wszyscy i zajadał się swoim ciastkiem.

– Chciałabym, żebyśmy się sobie wszyscy przedstawili, ale zanim to zrobimy, musicie najpierw kogoś poznać – powiedziała Primavera i wskazała ręką w stronę starego dębu. Dzieci zdziwiły się, gdyż nikogo nie widziały, tylko to stare drzewo. Opiekunka jednak nadal wskazywała w tamtą stronę i śmiała się cichutko. W pewnej chwili zza drzewa wyskoczył białowłosy mężczyzna.

– Haaaa! – krzyknął, a dzieci aż poderwały się ze strachu. Primavera zaczęła śmiać się głośniej, a mężczyzna usiadł na trawie, jak gdyby nigdy nic.

– To Julio – przedstawiła przybysza Primavera. – Jest waszym opiekunem, tak jak ja. Będziemy z wami spędzać czas na zmianę, a czasami razem.

– Miło mi was poznać – oznajmił białowłosy. Dzieci zdążyły już z powrotem usiąść na trawie, żadne jednak nie ośmieliło się odezwać.

– Zatem nas już znacie – powiedziała opiekunka, tym razem już się nie śmiejąc. – Czas, abyście mogli poznać się nawzajem. Olu, może ty zacznij. Powiedz, jak się nazywasz i skąd pochodzisz. Gdzie do tej pory mieszkałaś oraz co lubisz robić.

Dziewczynka z kręconymi włosami wstała i troszkę zawstydzona przedstawiła się grupie:

– Mam na imię Ola, pochodzę z Wrocławia. Bardzo lubię śpiewać i tańczyć. Do tej pory mieszkałam w domu dziecka.

– A dlaczego byłaś tam nieszczęśliwa? – zapytał Julio.

– Byłam nieszczęśliwa, bo