Kameleon społeczny - Patryk Szlicht - ebook + książka

Kameleon społeczny ebook

Szlicht Patryk

0,0

Opis

Wypowiadaj się jak natchniony. Żartuj kreatywnie. Słuchaj aktywnie. Ubieraj swoje myśli w najznakomitsze słowa. Zaufaj samemu sobie i pozwól działać spontaniczności.

Dyskomfort przy rozmowach z obcymi to już historia. Kłótnie w związku to przeżytek. A konflikty z przyjaciółmi stały się zwykłą bajką opowiadaną przez nieświadomych ludzi.

Dziś króluje czysta komunikacja. Ten, kto rozumie jej zasady, wygrywa grę zwaną życiem.

Zapraszam Cię do świata, w którym możesz dogadać się z każdym. Nie ma tu miejsca na niedopowiedzenia i niejasności. Każdy człowiek stanowi oddzielną jednostkę będącą częścią większej całości. Całości, którą spaja… Kameleon społeczny.

 

Idea

Relacje to esencja naszego życia. Umiejętność ich tworzenia jest kluczem na drodze do prawdziwego szczęścia. Niestety padliśmy ofiarą systemu, który nigdy nie nauczył nas, w jaki sposób skutecznie komunikować się z innymi ludźmi. Nikt nie wytłumaczył nam, jak mamy rozwiązywać problemy. Te zagadnienia powinny być prawdziwym fundamentem edukacji człowieka. A tak niestety nie jest. Relacje nawiązujemy bardzo intuicyjnie, co prowadzi do wielu błędów, których można byłoby uniknąć.

W Kameleonie Społecznym skupimy się przede wszystkim na tym, żeby dowiedzieć się, jak dogadać się z każdym, nie zatracając przy tym własnej indywidualności. Będziemy dążyć do osobistej doskonałości, równolegle do tego akceptując, że doskonali nie jesteśmy i prawdopodobnie nigdy nie będziemy. Ale sam proces dążenia do tego ideału i systematyczna praca nad sobą pozwoli nam stać się charyzmatycznymi i inspirującymi ludźmi.

Uniwersalność i nieszablonowość tej książki wyposaży Cię w całą paletę różnych technik komunikacyjnych, skutecznych narzędzi do rozwiązywania problemów oraz metod kreowania swojej osobowości.

 

O autorze

Moją misją jest pomaganie ludziom w wydobywaniu ich potencjału. Poprzez książki, szkolenia i treningi mentalne dzielę się niesamowitą wiedzą i inspiracją. Wierzę, że nie ma piękniejszej idei niż realizowanie swoich marzeń. Właśnie dlatego w moją pracę wkładam całe swoje serce. Wierzę, że już niedługo przyjdzie nam żyć w świecie pełnym przebudzonych ludzi. Ludzi, którzy każdego dnia rozwijają się i dążą do perfekcji. Jednocześnie dogłębnie rozumiejąc siebie i swoje potrzeby.

Jako trener mentalny wspieram cały proces transformacji ludzkiej osobowości i dbam o to, aby każda osoba, z którą współpracuję wiodła takie życie, na jakie zasługuje. Opracowałem skuteczną metodę osiągania zamierzonych celów, dzięki której już wiele osób zupełnie zmieniło swoje życie.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 171

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ukochanej przyjaciółce, Zuzi.

Za to, że rozumiała, gdy inni osądzali.

Wstęp

Relacje to esencja naszego życia. Umiejętność ich tworzenia jest kluczem na drodze do prawdziwego szczęścia. Niestety padliśmy ofiarą systemu, który nigdy nie nauczył nas, w jaki sposób skutecznie komunikować się z innymi ludźmi. Nikt nie wytłumaczył nam, jak mamy rozwiązywać problemy. Moim zdaniem te zagadnienia powinny być prawdziwym fundamentem edukacji człowieka. A tak niestety nie jest. Popadamy przez to w liczne konflikty, czujemy się nierozumiani i kompletnie nie wiemy, jak sobie z tym radzić. Relacje nawiązujemy bardzo intuicyjnie, co prowadzi do wielu błędów, których można byłoby uniknąć. Musimy przede wszystkim poznać zasady właściwej komunikacji, zarówno z innymi ludźmi, jak i z samym sobą. Gdy zaczynamy pojmować, jak te wszystkie mechanizmy funkcjonują, stajemy się prawdziwymi liderami. Osobami, z którymi inni chcą przebywać. Dlatego, że przy takich ludziach każdy czuje się pewnie i ma wrażenie, że jest gotowy, by podbijać świat, a jeżeli to zbyt wiele, to po prostu jest gotowy na to, aby być w pełni sobą, co również jest w tych czasach olbrzymim osiągnięciem. Kameleon społeczny to postawa, która z pozoru może sugerować fałszywość i podstępność. Dlatego już na samym wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie będziemy uczyć się tutaj manipulowania ludźmi. Nie będziemy promować udawania czy przebiegłości. Skupimy się przede wszystkim na tym, żeby wiedzieć, jak dogadać się z każdym, nie zatracając przy tym własnej indywidualności. Będziemy dążyć do osobistej doskonałości, równolegle do tego akceptując, że doskonali nie jesteśmy i prawdopodobnie nigdy nie będziemy. Ale sam proces dążenia do tego ideału i systematyczna praca nad sobą pozwoli nam stać się charyzmatycznymi i inspirującymi ludźmi.

Podczas naszej wędrówki przez świat komunikacji przedstawię wiele problemów i sytuacji, z którymi spotykamy się w życiu codziennym. Być może niektóre z nich znasz doskonale, inne może troszkę mniej. Jednak uniwersalność i nieszablonowość tej książki wyposaży Cię w całą paletę różnych technik komunikacyjnych, skutecznych narzędzi do rozwiązywania problemów oraz metod kreowania swojej osobowości na bazie swojego charakteru.

Wierzę, że lektura „Kameleona Społecznego” mocno pobudzi Cię do myślenia w nowych kategoriach, a co za tym idzie – do działania w nowych kategoriach. Staniesz się bardziej świadomym człowiekiem, który rozumie pewne mechanizmy, a dzięki temu nie będziesz ich zakładnikiem. Ty będziesz rozdawał karty, w konsekwencji czego poczujesz, że Twoje życie jest w Twoich rękach.

Komunikacja jest umiejętnością. Możesz się jej nauczyć, niezależnie od tego, z jakiego punktu startujesz. Wymówka – Taki już jestem i nic z tym nie zrobię – nie jest w tej książce tolerowana. Wierzę, że każdy z nas ma niesamowite możliwości zmieniania siebie i tworzenia swojego życia. Pora, aby je nareszcie wykorzystać! Miłej lektury!

Kreowanie siebie

Na pewnym etapie swojego życia zrozumiałem, że jestem w stanie dogadać się z każdym. Było to jak uderzenie piorunem. Ale było ono efektem wieloletniego studiowania niesamowitej wiedzy, która odpowiednio spożytkowana naprawdę może zmienić bieg ludzkiego życia. Już gdy skończyłem czternaście lat, zacząłem bombardować się wiedzą na temat zagadnień, które mogły pomóc mi w jakiś sposób ulepszyć swoje życie. Jak się zapewne domyślasz, nie ograniczałem się do konkretnej dziedziny, ponieważ ulepszanie życia to nie system zero-jedynkowy. Chłonąłem wiedzę zarówno z psychologii, jak i dietetyki. Potem doszła do tego fizjoterapia. Z racji moich kontuzji, wiele godzin musiałem spędzić na kozetce, słuchając przy tym rozmów profesjonalistów w tej dziedzinie. Czasami sobie żartowali. No dobrze – bardzo często sobie żartowali. I początkowo mnie to irytowało, bo chciałem się uczyć i stawać się coraz lepszy. Żarty i ciągłe śmieszkowanie uważałem wtedy za przejaw braku profesjonalizmu. Teraz oczywiście uważam, że był to totalny absurd, jednak wtedy moje parcie na sukces było obsesyjne, a co za tym idzie – momentami niezdrowe. Tak czy owak, w końcu dotarło do mnie, że można się przecież uczyć poprzez zabawę. Można przyswajać wiedzę, jednocześnie przy tym żartując. Można osiągnąć sukces, mając przy tym wiele frajdy. Te wnioski zupełnie zmieniły moje podejście do samodoskonalenia. Zacząłem się bawić wszystkim tym, co udawało mi się odkryć. Nowe informacje i techniki z zakresu rozwoju duchowego praktykowałem od zaraz, ponieważ chciałem wiedzieć, jak sprawdzą się one w moim życiu. Niektóre, pomimo swojej wyjątkowości, na mnie osobiście nie działały. To nic. Nie miałem z tym problemu. Już wtedy wiedziałem, że nie ma złotych regułek, i nawet jeżeli jakiś autor przedstawia jakąś metodę, to nigdy nie ma pewności, że zadziała ona na każdego. Mało tego, zawsze znajdzie się osoba, na którą to nie zadziała. I bardzo dobrze. Żyjemy w niezwykle zróżnicowanym świecie, pełnym zróżnicowanych ludzi. Szkoda by było, gdyby wszystko było tak pewne i tak proste. Dlatego, pomimo różnych niepowodzeń, nie zaprzestawałem poszukiwań. Ciągle eksplorowałem swoje możliwości. Gdy zdobywałem wiedzę z zakresu psychologii relacji, od razu ją wdrażałem. Moje podejście przestało być teoretyczne. Stałem się doświadczającym praktykiem. Starałem się wszystko sprawdzać na własnej skórze. Pragnąłem zrozumieć, co działa, a co nie. Próbowałem przewidzieć, na kogo może zadziałać, a na kogo nie. Oczywiście cała ta wiedza była ułożona w kontekście tworzenia niesamowitych relacji i rozwiązywania ludzkich problemów. Nigdy nie kierowałem się chęcią zdobycia władzy czy kontroli nad innymi. Zawsze przyświecała mi misja pełnego zrozumienia natury człowieka, a co za tym idzie, natury rzeczywistości. Dążyłem do tego, aby w pełni zrealizować swój potencjał i w końcu pojąłem, że w dużej mierze jest to zależne od poziomu komunikacji z innymi ludźmi.

Na pewnym etapie nauki zrozumiałem, że nie istnieje coś takiego jak granica potencjału. Im lepszy jesteś, tym jeszcze lepszy możesz się stać. Masz wrażenie, że każdy krok w kierunku doskonałości odsłania przed Tobą cztery kolejne. To piękne. Gdy tego doświadczyłem, naprawdę zakochałem się w rozwoju i obiecałem sobie, że będę dzielił się tą wiedzą, po to, aby każdy mógł doświadczać tego poziomu szczęścia, którego ja doświadczam na co dzień. Bez wysiłku. Nawykowo. Praktyczna psychologia, połączenia pomiędzy ciałem i umysłem, kontrola emocji – to wszystko zrewolucjonizowało moje życie. Stałem się kimś innym. Kimś, z kogo byłem naprawdę dumny, gdy patrzyłem w lustro. Wiedziałem, że nie mogę zachować tej wiedzy jedynie dla siebie, więc rozpocząłem moją misję pomagania innym, która nie rozpoczęła się jednak zbyt kolorowo.

Chęć zmieniania innych

W rozwoju jest coś dziwnego. Powiedziałbym nawet, że coś niebezpiecznego, jeżeli nie mamy nad tym odpowiedniej kontroli. Chodzi mianowicie o chęć zmieniania innych ludzi. Brzmi to oczywiście brutalnie, lecz takie nie jest. Trzeba dobrze zrozumieć istotę tego zjawiska. Gdy zacząłem rozumieć, jak działa umysł, wiedziałem, że z każdym problemem można sobie poradzić. Większość z tych problemów tak naprawdę nie istnieje, kreuje je Ego, czyli umysłowy twór, który został stworzony przez całą Twoją przeszłość i bardzo skutecznie utrudnia Ci budowanie przyszłości. O tym napiszę w dalszej części książki. Na tym etapie chciałbym mocno zaznaczyć, że chęć zmieniania innych ludzi wypływała w moim przypadku z prawdziwej miłości i troski. Wyobraź sobie, że posiadłeś wiedzę, która jest lekarstwem na wiele ludzkich problemów. Masz wrażenie, że naprawdę jest przepotężna. Uwierz mi, że nawet w zwykłych, prywatnych rozmowach automatycznie kierowałbyś ich przebieg właśnie w tę stronę. Podobnie było ze mną. Nie byłem w stanie się opanować. Nieustannie chciałem rozmawiać o rozwoju duchowym, o psychologii zmiany, o umysłowych fenomenach. Byłem przekonany, że wszystkich to interesuje. Myślałem, że każdy będzie się tym fascynował, tak samo jak ja. Dopiero na późniejszym etapie dotarło do mnie, że mimo wszystko moja dziedzina też może być jedynie zwykłą pasją. Fakt, że jej zawartość potrafi zmienić ludzkie życie, niczego nie zmienia. To wciąż może być tylko pasja. Jak na przykład koszykówka. No i ja się koszykówką nie interesuję, więc raczej długo nie chciałbym o niej słuchać. Początkowo pewnie zmusiłbym się z szacunku do mojego rozmówcy i z chęci okazania mu empatii, jednak myślę, że po jakimś czasie po mojej mowie ciała byłoby jednak widać brak zainteresowania tematem. Ale zawsze myślałem sobie: No dobrze, ale to przecież koszykówka. Psychologia to zupełnie co innego! To była zbyt duża kategoryzacja. Dla osób, które nie interesują się psychologią jest ona tym, czym koszykówka dla mnie. Nie ma znaczenia, że psychologia dotyczy życia. Pasja jak pasja. I tyle. Jednak zrozumienie tego kosztowało mnie wiele rozczarowań i zderzeń ze ścianą. Albo powiedziałbym nieco dosadniej, żeby oddać prawdziwość tych zderzeń – z tirem. Ludzie się lekko irytowali, bo odbierali to, co do nich mówiłem jako dążenie do poprawiania ich w jakiejś kwestii. Czuli się, jakby byli jacyś zepsuci i jakbym ja próbował ich naprawiać, bez ich formalnej zgody. Oczywiście nie taka była moja w tym intencja, jednak rozumiem, że mogło to być wtedy tak odbierane. Aczkolwiek naprawdę mnie to dziwiło. Myślałem, że jeżeli przedstawię komuś kilka metod na kontrolę emocji, to ten ktoś przyjmie je w ciemno, no bo przecież dzięki temu nie będzie musiał chodzić przygnębiony, nie będzie się wściekał i obrażał. A okazywało się, że niektórzy chcieli być tacy, jacy byli i koniec. To znaczy, że jeżeli wybuchali emocjami, to nadal chcieli to robić. Jeżeli się mocno zamartwiali o przyszłość, to wciąż chcieli to robić. Jeżeli palili i kompletnie nie mogli się z tym rozstać, to wierzyli, że tak musi być i są już na to skazani. Wierzyli, że to wszystko świadczy o autentyczności i byciu sobą.

Autentyczność

Bycie sobą nie polega na kierowaniu się prostymi impulsami i starymi nawykami. Nie chodzi o to, że pierwsza myśl czy reakcja, która przychodzi do głowy, jest najwłaściwsza. Nic z tych rzeczy. Trzeba zrozumieć, że umysł jest olbrzymią maszynerią skojarzeniową, która w podobnych sytuacjach stosuje przeszłe reakcje, które się po prostu już kiedyś sprawdziły.

Przykład:

Ktoś Cię krytykuje. Ty kompletnie nie chcesz przyjąć tego do wiadomości, więc obrażasz się na drugą osobę. Ona ma silną potrzebę ugodowości i nie chce, żebyś miała jej coś za złe. Zaczyna Cię przepraszać. Tłumaczy, że nie to miała na myśli. Uniża się, próbuje rozbawić. A wszystko po to, żebyś nie była zła. W końcu, przez ogrom i intensywność tych przeprosin, wybaczasz i zapominacie o tamtej sytuacji.

Ten przykład pokazuje rodzaj obrony przed krytyką. Jak widać, całkiem skuteczny. Gdy umysł nauczy się, że z krytyką można sobie poradzić obrażając się na drugą osobę, to przy najbliższej takiej sytuacji to będzie właśnie proponowana reakcja. Zadziałała kiedyś, więc pewnie w przyszłości również zadziała. I niestety, po pierwsze jest to złe, bo krytyka, która mogła być słuszna została odrzucona i zbagatelizowana, a to pozwala w dalszym ciągu uważać się za osobę bezbłędną. A po drugie, gdy otrzymamy krytykę, na przykład od szefa, to obrażanie się w takiej sytuacji będzie reakcją dość dziecinną i niedojrzałą. I tak właśnie często to wygląda, że schematy zachowań, które stosowaliśmy jako dzieci, stosujemy teraz jako dorośli. Mało kto to po drodze aktualizuje. I przez to dochodzi do sytuacji, w których ktoś, kto jest krytykowany za każdym razem się obraża i wierzy, że on po prostu już taki jest. Bzdura. To powielony schemat z dzieciństwa. To, że jako pierwszy pojawia się w głowie w takiej sytuacji, nie oznacza, że jest słuszny. Po prostu jest automatyczny, nawykowy. Tak działa umysł. Nie możemy spłaszczać pojęcia „bycia sobą” do swoich przypadkowych reakcji. To uwłacza ludzkiej wybitności. Nie róbmy sobie tego. Reakcje ukształtowały się przez przypadkową przeszłość, my możemy je przepracować i stworzyć piękną przyszłość.

Warto zaznaczyć, że tworzenie siebie nie jest udawaniem. To fundament. Kontrola emocji nie oznacza ich tłumienia. Nie oznacza udawania. Gdy zaczynasz rozumieć w teorii, jak działa umysł, to z automatu będziesz lepiej pojmował, co wyczynia on w praktyce. Jeżeli czujesz złość, to nagle zaczynasz widzieć jej źródło. Przypomina Ci się historia z przeszłości, kiedy taka złość uratowała Ci życie, bo mogłeś się na przykład obronić. W porządku. Jednak umysł często stawia znak równości pomiędzy przeszłością a aktualną sytuacją. A akurat w nowych okolicznościach złość może nie być słuszną reakcją. A jednak ją czujemy. I co w takiej sytuacji zrobić?

Tłumię tę emocję i udaję, że jej nie ma. Wypieram ją. Bronię się. Kryję ją głęboko w sobie, powodując, że będzie się ona we mnie odkładać, aż w końcu nie wytrzymam i wybuchnę. Dostrzegam tę emocję. Nazywam ją w swojej głowie. Żeby skontrolować to, co czuję, muszę najpierw wiedzieć, co dokładnie czuję. Akceptuję to. Rozumiem jej źródło. Jednak nie zamierzam jej wybierać. Świadomie decyduję, że chcę się czuć inaczej. Jeżeli jednak uważam, że złość w tej sytuacji byłaby adekwatną reakcją, to wchodzę w emocję złości. Jednak jest to mój świadomy wybór, a nie działanie na autopilocie.

Myślę, że dostrzegasz różnicę między tymi dwiema sytuacjami. Tłumienie emocji jest niezdrowe. Udawanie, że ich nie ma jest oszukiwaniem samego siebie. To jest właśnie brak autentyczności. Zgadzam się. Jednak, gdy mówimy o kontroli emocji, to wchodzimy na wyższy poziom świadomości. Jeżeli coś kontrolujesz, to z automatu oznacza, że tym czymś nie jesteś. Więc, jeżeli kontrolujesz emocje, to zaczynasz rozumieć, że tymi emocjami nie jesteś. A uwierz mi, że to już milowy krok. Dzięki temu rozróżnieniu i uwolnieniu się z pułapki przypadkowych reakcji mamy większe poczucie sprawczości. A co za tym idzie, możemy się śmiać w sytuacji, w której normalnie byśmy się wściekali. Możemy coś przyjąć ze spokojem, gdy normalnie byśmy się obwiniali. Możemy się zmotywować do działania, podczas gdy dawniej siedzielibyśmy załamani. To jest nieprawdopodobna przemiana, która jest wynikiem kontroli, nie tłumienia.

Nie jest to książka stricte o emocjach, ale postanowiłem, że chociaż odrobinę zarysuję cały ten fenomen, bo gdy go pojmiemy, to tworzenie swojej osobowości stanie się fantastyczną zabawą, a nie katorgą i poczuciem braku autentyczności.

Zakładanie masek

Udawanie kogoś, kim nie jesteśmy to grzech. Grzechem jest także bycie niewolnikiem swojej przypadkowej osobowości. Chcę mocno zaznaczyć, że tworzenie siebie, to nie udawanie kogoś innego. To raczej oduczanie się wszystkich przypadkowych reakcji, które Twój umysł zgromadził przez całe Twoje życie. Więc jeżeli miałbym to doprecyzować, to powiedziałbym, że proces tworzenia paradoksalnie polega na odejmowaniu, a nie dodawaniu. Zabierasz to, co nie jest wynikiem świadomego wyboru. Załóżmy, że obiecałeś sobie, że za każdym razem, gdy popełnisz błąd będziesz go akceptował i szukał możliwości poprawienia się w przyszłości. Jednak nieopatrznie przy najbliższym niepowodzeniu zamiast proaktywności włącza Ci się ogromne poczucie winy i wyrzuty sumienia. Dzięki swojej wcześniejszej deklaracji wiesz, że te emocje nie są Twoje. Ty chciałeś zachowywać się inaczej. Dzięki temu nie jesteś skazany na destrukcyjne nawyki. Łapiesz się na tym w porę i zmieniasz swoją reakcję. Dzięki temu czujesz się lepiej. Czujesz, że to Ty pociągasz za sznureczki. Czy to jest zakładanie masek i udawanie kogoś, kim nie jesteś? Czy raczej świadome życie? Warto się nad tym zastanowić. Zdaję sobie sprawę z tego, jak ludzie traktują takie podejście do kreowania swojej rzeczywistości. Wiem, bo sam tego doświadczyłem. Gdy stawałem się coraz bardziej świadomy, to często byłem oskarżany o zakładanie masek. Ludzie dziwili się, że w sytuacji, w której „każdy” by się wściekł, ja pozostawałem spokojny. Oni dopuszczaliby się rękoczynów, ja się uśmiechałem. Oni nieustannie rozpamiętywali jakieś problematyczne zdarzenie, ja po chwili już o tym nie myślałem. Takich sytuacji było mnóstwo. W różnych kontekstach. Ludzie nie za bardzo chcieli przyjąć do wiadomości, że to jest realne bycie sobą. Twierdzili, że zakładam maski, że gram. Dziwiło mnie to. Nie wiedziałem, w jaki sposób mam im udowodnić, że wcale tak nie jest. Długo się nad tym zastanawiałem, bo w jakimś stopniu raniły mnie te słowa. Chciałem być rozumiany. Starałem się coś udowodnić. Starałem, starałem, starałem. Aż wreszcie przestałem, bo to kompletnie nie miało sensu. Wreszcie dotarło do mnie, że oni tak postrzegają świat. To, że dla nich kontrolowanie emocji jest niemożliwe, to nie znaczy, że dla mnie również. Drugi człowiek jest lustrem, w którym widzimy siebie. Gdy głęboko przyswoimy ten fakt, przestajemy się przejmować fałszywymi oskarżeniami czy bezpodstawnymi plotkami. Jesteśmy wolni. Jesteśmy spokojni. A co za tym idzie – nasze szczęście rozrasta się do niebagatelnych rozmiarów.

Charakter a osobowość

Długo zastanawiałem się, w jaki sposób określić osobowość. Czym ona dokładnie jest? W jaki sposób różni się od charakteru? Naprawdę wiele czasu spędziłem na znalezieniu satysfakcjonującego wytłumaczenia. I ostatecznie wcale go nie znalazłem, ale stworzyłem.

Wiele amerykańskich książek z zakresu rozwoju osobistego promowało etykę osobowości. Komunikatywny ekstrawertyk stał się ideałem. Zacząłem się zastanawiać, co z pozostałymi? Co z osobami, które są bardziej introwertyczne i nie czują się swobodnie jako tryskające energią dusze towarzystwa? Nie dawało mi to spokoju, ponieważ chciałem dzielić się wiedzą, która może pomóc każdemu, a nie tylko jakiejś części społeczeństwa. Fundamentalną kwestią było dla mnie to, że aby się skutecznie komunikować wcale nie trzeba być ekstrawertykiem. Wcale nie trzeba dużo gadać. Oczywiście można. To też jest przecież jedna z opcji, aczkolwiek nie jedyna. To odkrycie pozwoliło mi wstąpić na nowe rejony poszukiwań. Zacząłem patrzeć na komunikację znacznie szerzej niż do tej pory. Widziałem, że na jej skuteczność wpływa znacznie więcej postaw, niż mi się wydawało. Zacząłem traktować osobowość jako udoskonalony charakter. I ta interpretacja, w mojej opinii, najtrafniej oddaje proces tworzenia siebie. Skrajny introwertyk prawdopodobnie nigdy nie przetransformuje się w całkowitego ekstrawertyka. Tak samo w drugą stronę. Najlepszym środowiskiem energicznego ekstrawertyka prawdopodobnie nigdy nie będzie ani cisza, ani przebywanie sam na sam ze sobą. Ale to nie znaczy, że nie mogą się tego nauczyć. To znaczy, że jeżeli introwertyk będzie nad sobą pracował, to nie będą mu straszne kontakty międzyludzkie czy funkcjonowanie w grupie. Nauczy się konkretnych technik komunikacyjnych. Będzie umiał kontrolować emocje. Bez problemu wprawi się w poczucie radości, co pozwoli mu rzucać żartami, na które jeszcze kiedyś by się nie zdecydował. Dzięki temu poradzi sobie wśród innych ludzi. Nie znaczy to oczywiście, że będzie to jego naturalne środowisko. Ale przetrwa. I to z klasą. Zbuduje taką osobowość, na jaką w danej chwili pozwala jego charakter. Czyli wykorzysta potencjał, którym dysponuje i nadal pozostanie sobą. I w zależności od tego, jak się będzie czuł w tych nowych sytuacjach będąc nową osobowością, może to albo dalej eksplorować, albo na tym poprzestać. Nic na siłę. Wszystko zgodnie ze sobą. Słuchając swojej intuicji. Jeżeli jednak mówimy o ekstrawertyku, to myślę, że w tej kwestii posłużę się swoim przykładem.

Kiedyś nie za bardzo wychodziło mi spędzanie czasu z samym sobą. Denerwowało mnie to. Chciałem, żeby ciągle wokół mnie coś się działo. Chciałem ciągle być w centrum uwagi. A gdy byłem sam, to owszem, byłem w centrum, ale jedynie swojej uwagi. Uciekałem od tego. Nie przepadałem za tym, ale wiedziałem, że muszę się z tym zmierzyć i po prostu skonfrontować się z tą ciszą. To było nieuniknione. Gdyby nie to, nigdy nie dowiedziałbym się prawdy o samym sobie. Dlatego podjąłem się medytacji, obserwowałem po prostu swój umysł, żeby zrozumieć siebie. Uczyłem się cierpliwości. Uczyłem się ciszy. Bratałem się z nią. I z czasem wychodziło mi to coraz lepiej. Do tego stopnia, że teraz się jej nie boję. Akceptuję ją i uważam, że jest potrzebna. Ale muszę przyznać, że wciąż nie jest moim środowiskiem naturalnym. Jeżeli miałbym wybór pomiędzy spotkaniem się z innymi ludźmi a pozostaniem samemu, to na ten moment wybrałbym spotkanie. Jednak to nie zmienia faktu, że stworzyłem sobie osobowość, która po prostu pozwalała mi przetrwać w ciszy, gdy takowa nadchodziła. Stałem się człowiekiem bardziej wrażliwym na swoje wnętrze. Zacząłem bardziej słuchać siebie. Zacząłem uzdrawiać swój dialog wewnętrzny, którego wcześniej nawet nie dostrzegałem. Dzięki temu stworzyłem silną osobowość na podstawie mojego charakteru. Rozwinąłem ją do takiego stopnia, do jakiego aktualnie pozwalał mi mój potencjał. Nie za dużo. Nie za mało. Z szacunkiem do siebie i ze zrozumieniem, że najważniejsze jest życie w harmonii i w zgodzie z samym sobą. Dzięki mojej przemianie prawdziwie pojąłem, czym ta osobowość jest. Dotarło do mnie, że możemy ją poszerzać w zależności od wewnętrznej potrzeby. Jeżeli na przykład ogarnąłbym już swoje życie pod kątem finansowym i relacyjnym, to być może przyszłaby pora, żeby oddać się głębokiemu procesowi szukania wewnętrznego spokoju. Oddałbym się wtedy praktykom medytacyjnym jeszcze głębiej. Stosowałbym różne metody relaksacji. Jeździłbym po świecie i uczył się od najwybitniejszych mistrzów. Jednak na tamten moment nie czułem jeszcze takiej potrzeby, więc do niczego się nie zmuszałem. Stworzyłem taką osobowość, jakiej na daną chwilę potrzebowałem, dokładnie w takim zakresie, jakiego potrzebowałem i dokładnie w takiej formie, jakiej potrzebowałem. To dało mi ogromne poczucie swobody i zrozumiałem, że tworzenie swojej osobowości to nieustanny proces. On nigdy się nie kończy. To nie działa w ten sposób, że raz stworzysz swoją osobowość i robota skończona. To byłoby duchowe samobójstwo. Raz tworzy się charakter, a udoskonalać go można poprzez tworzenie nowych wymagających osobowości.

Skuteczna komunikacja

Jeżeli już dobrze zrozumiemy naturę tworzenia siebie, to możemy przejść do narzędzi, które pomogą nam skutecznie komunikować się z innymi ludźmi. Jedną z najważniejszych technik, jaką miałem okazję poznać, jest po prostu odzwierciedlanie. Chodzi o dostosowanie się do drugiego człowieka, ale nie pod względem wyznawanych przez niego poglądów. Dostosowujemy do niego styl rozmawiania. Musimy skupić się na jego mowie ciała.

Czy dużo gestykuluje?

Czy jest w tym raczej oszczędny?

Czy mówi głośno, czy cicho?

Czy mówi wolno, czy szybko?

Gdy dopasujemy te podstawowe elementy, rozmowa wchodzi na zupełnie inny poziom. Pamiętam swoje początki, kiedy to jeszcze nie zwracałem uwagi na takie czynniki i skupiałem się jedynie na odwzorowywaniu słów. Szukałem jakichś typowych określeń, których druga osoba używa. Starałem się wyłapywać te, które mogą ją rozbawić. Wyczuwałem też, jakich tematów jednak nie warto ruszać. I czasem nawet moje podejście było dosyć skuteczne, ale totalnie nie zgrywałem się z kimś energetycznie. Były na przykład takie sytuacje, kiedy ktoś był przybity, a ja zamiast podejść do niego empatycznie i chociaż w małym procencie spróbować odczuć to, co on czuje, wchodziłem w rozmowę ze swoją radosną energią, co wywoływało frustrację u tego człowieka. Tracił on ochotę na rozmowę, a ja zamiast zmienić swoje podejście, to brnąłem w zaparte. To nie powinno tak wyglądać. To znaczy, czasami może być tak, że dzięki przeciwnej energii i postawie jesteśmy w stanie komuś poprawić humor, ale czasami efekt może być zupełnie odwrotny. Dlatego trzeba po prostu obserwować mowę ciała. Jesteśmy w stanie dostrzec, jak ktoś reaguje na nasze zachowanie. Widzimy, czy chce zostać rozweselony, czy jednak woli pozostać w takim stanie, jakim jest. Miałem problem, ponieważ byłem przekonany, że mogę osobie smutnej natychmiast poprawić humor. Byłem skupiony na sobie i na swoich umiejętnościach komunikacyjnych. Nie myślałem o tym, czy ta osoba w ogóle tego chce. A to błąd. Najpierw powinniśmy w miarę możliwości odczytać, jak druga osoba reaguje na naszą energię. Czy czuje się swobodnie, czy jest raczej stłamszona? Oczywiście mówimy o tym wszystkim przy założeniu, że chcemy nawiązać kontakt z drugim człowiekiem. Bo jeżeli takiej potrzeby nie ma, to w żaden sposób nie zmieniałbym swojej energii i nastawienia. Utrzymywałbym swój aktualny stan.

Tłumisz radość, żeby innym nie było głupio

Mówię o tym dlatego, że kiedyś naprawdę wszedłem na wysoki poziom energii. Stał się on dla mnie moim nowym stanem wyjściowym. Większość ludzi nie była w stanie pojąć tego, skąd czerpię tyle życiowych sił. Działało to w ten sposób, że moja energia sama się odnawiała. Miałem jej coraz więcej i więcej. Teraz wiem, że w dużym stopniu zależy to od mentalnego nastawienia i oprogramowania, czyli wszystkich przekonań i wartości, które w sobie nosimy. Jeżeli dołożymy do tego jeszcze uprawianie sportu, odpowiednią dietę, sen oraz medytację, to poziom energii, który będziemy w stanie wygospodarować, wprawi nas w osłupienie.

Gdy stałem się takim mistrzem energetycznym, to czułem, że ludzie dookoła mnie są lekko stłamszeni moją energią i olbrzymią pewnością siebie. Nie wiedzieć czemu, w pewnym momencie zacząłem się jakby nieco powstrzymywać i hamować. Tylko dlatego, żeby inni nie czuli się przy mnie nieswojo. Przez chwilę ważniejsze było dla mnie to, jak oni się czują, a nie to, jak ja się czułem. To absurd. Bałem się jasnej strony możliwości. I wtedy faktycznie udawałem kogoś, kim nie jestem. Dostosowywałem się do ludzi wokół, tak żeby nie było im głupio. Nie chciałem, żeby czuli się zakłopotani tym, że oni takiej energii nie mają. Dałem się zaszufladkować. Widziałem, że w moim ówczesnym środowisku nie ma takich ludzi jak ja, więc uznałem, że mój poziom energii i radości życiowej jest po prostu niewłaściwy. Nieakceptowalny. I co innego, gdy na chwilę chciałbym go zmniejszyć, żeby złapać dobry kontakt z drugim człowiekiem. Wtedy nie byłoby nic w tym złego. To się nazywa empatia. Jednak ja pozwoliłem na to, aby trwale zmienić swoją energią i nastawienie życiowe. Podkreślam – trwale. A to już jest działanie wbrew sobie, ponieważ pozwala się wtedy na to, aby środowisko decydowało o tym, kim jesteśmy i kim w dłuższej perspektywie się staniemy. Jednak wreszcie się obudziłem. Przestałem szukać winy w sobie. I pomyślałem, że problem wcale nie musi być we mnie. Co nie znaczy, że musi być w nich. Absolutnie. Dotarło do mnie, że nie ma tak naprawdę żadnego problemu. Ja mam inny poziom energii, oni mają inny. Co z tego, że jest ich więcej? To jeszcze o niczym nie świadczy. Po prostu środowisko, w którym przyszło mi funkcjonować, nie było do mnie przystosowane. To nie znaczy, że było złe. Ale po prostu nieodpowiednie dla mnie.

A więc jest nas więcej!

Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałem z moją znajomą, która miała podobny problem. Była wtedy w klasie maturalnej. I czuła się bardzo mocno „inna”. Miała wrażenie, że nie pasuje do reszty grupy, ponieważ nieustannie była w dobrym humorze. Osoby z jej środowiska nie miały w sobie tyle pasji i energii, co ona. Odczuła to, i podobnie jak ja stwierdziła, że problem jest w niej. I gdy tak rozmawialiśmy o tej sytuacji, to uśmiechnąłem się w duchu, bo była identyczna do mojej. No dobrze, pewnie nie można powiedzieć, że identyczna, ponieważ ona jest inną osobą i jej znajomi zapewne też są inni niż moi, jednak schemat był ten sam. Dlatego czułem się kompetentny, żeby jej pomóc, ponieważ spędziłem nad tym tematem wiele nocy i dogłębnie go przeanalizowałem. Po naszej rozmowie czuła się niezwykle lekko. Myślę, że potrzebowała takiego słowa wsparcia. Potrzebowała jakiegoś odniesienia, że wszystko z nią w porządku. Swoją drogą to naprawdę niesamowite, że ludzie, którzy są radośni, mają dużo energii i są wiecznie uśmiechnięci, potrzebują potwierdzenia, że wszystko gra. Żyjemy w dziwnym świecie. Tak czy owak, gdy szczerze opowiedziałem jej swoją sytuację i zaznaczyłem, że również czułem się nieakceptowany i inny, to poczuła się pewniej. To normalne, że w cierpieniu nie chcemy być sami. Jakiekolwiek by ono nie było i z czegokolwiek by nie wynikało, chcemy mieć jakieś wsparcie albo chociaż przekonanie, że nie jesteśmy jedyną osobą, która się z tym zmaga. Chcemy wiedzieć, że ktoś już tak miał. A co za tym idzie, dążymy do tego, żeby dowiedzieć się, co wtedy zrobił. I w tym przypadku było bardzo podobnie. Przedstawiłem jej dokładnie, jak to u mnie wyglądało i to wystarczyło. Nie potrzebowała żadnych rad czy wskazówek. Chciała tylko mieć pewność, że jest więcej takich jak ona. Gdy tę pewność zyskała, wszelkie obawy i wątpliwości od razu zniknęły.

Wyłapywanie stylu żartowania

Kwestia energetyki w rozmowie to jedno. Jednak kolejnym ważnym aspektem jest poczucie humoru. Nie chcemy przecież, aby rozmowa była utrzymywana ciągle w poważnym tonie. Lubimy żartować, lubimy gdy jest luźno. Oficjalny klimat też jest ciekawy, ale musi być co jakiś czas przeplatany jakimś żartem, który lekko rozluźni atmosferę i sprowadzi rozmowę na inne tory. Ilu ludzi, tyle rodzajów poczucia humoru. Trzeba niezwykłej elastyczności, żeby być zabawnym i postrzeganym w ten sposób przez wielu ludzi z różnych środowisk. W mojej opinii, bycie zabawnym jest proporcjonalne do bycia inteligentnym. Mam wrażenie, że kiedyś utożsamiano osobę, która się wygłupia z błaznem, z którym nie sposób porozmawiać na bardziej złożone i życiowe tematy, tymczasem wydaje mi się jednak, że postrzeganie osoby zabawnej nieco się zmieniło. Jeżeli chcemy być zabawni niezależnie od środowiska, w którym w danej chwili się obracamy, to wymaga to od nas ogromnego poziomu wiedzy. Im więcej rzeczy nas interesuje, tym więcej tematów będziemy mogli poruszyć, a dzięki temu będziemy w stanie sypać żartami jak z rękawa. Im bardziej jesteśmy oczytani, tym więcej punktów widzenia zaczynamy dostrzegać. Im lepiej obserwujemy zachowania ludzi, tym bardziej jesteśmy w stanie zrozumieć, jakie mają podejście do życia i co ich rozbawi, a co nie.

Bycie zabawnym to również umiejętność. Oczywiście nie da się jednoznacznie stwierdzić, że będziemy w stanie rozśmieszyć każdego. Byłoby to prawdopodobnie kłamstwo. Jednak myślę, że jesteśmy w stanie z każdym utrzymać rozmowę w wesołym klimacie i z uśmiechem na twarzy. A to i tak wielkie osiągnięcie. Pamiętam doskonale, jak spotkałem się z osobą, którą do tej pory znałem jedynie z widzenia. Mieliśmy razem bardzo długą podróż do przebycia. Jechaliśmy autem. Doskonale wiedziałem, że w warunkach samochodowych zawiązują się niesamowicie intymne rozmowy. Nie wiem, czy kiedykolwiek tego doświadczyłeś. W każdym razie ja już tyle razy, że uznaję to za fakt. Być może dzieje się tak dlatego, że przestrzeń miedzy rozmówcami jest wtedy mniejsza niż zazwyczaj, zakładając, że oboje siedzą z przodu. Dzięki temu obie osoby są w swoich sferach osobistych, co zdecydowanie wpływa na klimat rozmowy. Jednak w tym wszystkim zależało mi, żebyśmy pogadali na wesoło, a nie tylko filozoficznie i życiowo. Dlatego musiałem się czegoś więcej o tej osobie dowiedzieć. Pamiętam, że od innych osób dowiedziałem się, jakie ma pasje. Chciałem wiedzieć mniej więcej, z kim się zadaje i jakie ma podejście do życia. Czy jest to typ człowieka spontanicznego i żądnego przygód, czy bardziej stabilnego, lubującego się w rutynie. Dowiedziałem się, że dużo podróżuje, a to była silna dźwignia, bo wiedziałem, że o podróżach można gadać i gadać. Z tego tematu można od razu przejść do poznawania nowych ludzi, a z tego z kolei do jakichś anegdotek z nimi związanych. Wiedziałem, że to podróże będą doskonałym punktem startowym, który potem pozwoli nam zawiązać wartościową rozmowę w luźnym klimacie. I tak faktycznie było. Wiedziałem, że jeżeli pozwolę drugiej osobie opowiadać o swoich pasjach, zainteresowaniach i wspomnieniach, a na dodatek aktywnie zaangażuję się w słuchanie, to z poziomu totalnego braku znajomości, pojawi się u nas świeża nić porozumienia, którą będę wzmacniał kolejnymi pytaniami. Lubimy przecież ludzi, którzy są podobni do nas. A z racji, że mnie również fascynują podróże, to bez żadnego problemu mogę się w tym temacie poruszać. Jednak bez przygotowania się do tej rozmowy nie byłbym w stanie wiedzieć, co pasjonuje tę osobę. I zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi w tym miejscu mogłoby zaprotestować i powiedzieć, że przygotowywanie się do rozmowy jest czymś sztucznym. I nawet mógłbym się z tym zgodzić, przy założeniu, że ktoś wykonuje dokładny plan, jak ma wyglądać cała rozmowa. Wtedy to faktycznie może być nieco nienaturalne.

Sztuka rozmawiania

Pamiętam, jak prowadziłem swoje pierwsze wywiady. Przygotowywałem się do nich bardzo intensywnie. Starałem się cały czas trzymać planu, który wcześniej stworzyłem. Rozmowy wychodziły całkiem w porządku, jednak myślę, że byłyby znacznie lepsze, gdybym słuchał dokładnie drugiego człowieka, a nie myślał o następnym pytaniu, które chcę mu zadać. W wywiadach zdarzało się, że ktoś wchodził na super obszar w rozmowie, który warto byłoby poruszyć i czekał zapewne na zadanie pytania w tym właśnie kontekście, a ja przeskakiwałem od razu do zupełnie innego tematu, bo tak miałem zapisane na kartce. Dramat. Tak się nie rozmawia. Tak się zadaje pytania. A to nie to samo, co rozmowa.

Dlatego przygotowanie się do rozmowy jest naprawdę mądrym posunięciem. Nie chodzi mi jedynie o wywiady, ale również o konwersacje z ludźmi, z którymi po prostu na co dzień nie przebywamy. Jednak te przygotowane tematy zastosowałbym jako wspomagacz. Jako plan awaryjny, którego warto byłoby się chwycić, gdy faktycznie w rozmowie pojawi się lekka „stypa”. Wtedy wyciągamy asa z rękawa, który pomoże nam znowu rozmowę rozbujać.

Ostatecznie moja ponad trzygodzinna rozmowa z prawie obcą mi osobą okazała się zbiorem ciekawych żartów, połączonym z pasjonującymi tematami. Ani przez chwilę nie był odczuwalny dyskomfort. Przynajmniej przeze mnie. Jednak na tyle, na ile znam się na odczytywaniu mowy ciała i energetyki, to uważam, że u mojego rozmówcy również ten dyskomfort się nie pojawił. Co jakiś czas pytałem nawet, czy dalej chcemy rozmawiać, czy wolimy sobie pomilczeć. Może się to wydawać głupie, jednak ja lubię zadawać to pytanie, a nauczyła mnie tego jedna sytuacja z przeszłości…

Badanie gruntu pod rozmowę

Była 6:30. A to oznaczało czas na trening. Mieszkałem w Bielsku-Białej i grałem w Podbeskidziu. Zazwyczaj szkołę mieliśmy na późniejsze godziny, a dzień zaczynaliśmy właśnie kontaktem z piłką. Piękny układ. Poniedziałkowy poranek, a Ty robisz to, co kochasz. Niesamowite. Przynajmniej dla obserwatorów stojących z boku, bo prawda była taka, że pomimo ogromnej pasji do piłki, nam również bardzo trudno było wstać rano i jechać na trening. Też lubiliśmy sobie włączyć drzemkę i po prostu poleżeć dłużej w łóżku. Od nas też takie poranne wstawanie wymagało olbrzymiej motywacji. Piszę o tym, bo nie zawsze wszystko jest takie, jakie mogłoby się wydawać. Sportowcy, a między innymi piłkarze, również mają ciężko. Nie chodzi mi o poranne wstawanie, lecz bardziej o to, że ich kariera wymaga wielu poświęceń, przełamywania siebie, życia na walizkach, często z dala od rodziny. Widzimy ich zawsze w świetle doskonałości i postrzegamy jako bohaterów, ale to jednak normalni ludzie, którzy również mają swoje problemy, rozterki i wątpliwości.

Ale