Józef Hofmann – geniusz zapomniany - Jan Żdżarski - ebook

Józef Hofmann – geniusz zapomniany ebook

Jan Zdżarski

0,0
21,25 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Firma Steinway, organizując wielki jubileusz 150-lecia działalności opublikowała listę najlepszych pianistów wszech czasów. Znaleźli się na niej Franciszek List, Anton Rubinstein, Ignacy Paderewski, Ferrucio Busoni, Sergiusz Rachmaninow oraz Józef Hofmann – geniusz w Polsce prawie zapomniany. Za granicą natomiast, jego nagrania – nieznane w Polsce – nadal robią od wielu lat międzynarodową karierę, a jego działalność jest tematem wielu prac popularnych i naukowych.

Jednak Hofmann to nie tylko wielki i wybitny pianista. To także niezwykły wynalazca. To on wymyślił i opracował m.in. spinacz do papieru, wycieraczki i amortyzatory samochodowe, zegarek kwarcowy, płyn do odsiarczania akumulatorów, dom obracany wraz z ruchem słońca...

O tym nieznanym obliczu genialnego polskiego pianisty świadczy, pierwszy raz publikowana, jego korespondencja z wielkim Thomasem Edisonem.

Jest taka anegdota: „...Kiedyś w Paryżu mieszkało mnóstwo krawców. Gdy jednemu z nich udało się wynająć sklep przy ulicy, na ktorej nie było ani jednego krawca, napisał na szyldzie „Najlepszy krawiec w Paryżu”. Drugi krawiec, który wynajął sklep obok napisał na swym szyldzie „Najlepszy krawiec na całym świecie”. Cóż zrobił trzeci krawiec, który wynajął sklep między dwoma pierwszymi? Napisał z należną skromnością: „Najlepszy krawiec na tej ulicy”. Pańska wzruszająca skromność, wyrażona w Pańskim liście, tak jak i Pańskie niezrównane mistrzostwo zawodowe, dają Panu pełne prawo na ten ostatni tytuł „Pan jest najlepszy na tej ulicy” – tak do polskiego pianisty Józefa Hofmanna – pisał Sergiusz Rachmaninow.

 

Józef Hofmann – geniusz zapomniany” Jana Żdżarskiego to fascynująca książka o naszym niezwykłym rodaku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 311

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wprowadzenie i konsultacja muzykologiczna: ARTUR BIELECKI
Projekt okładki: JOANNA CIOMBOR
Korekta i weryfikacja: BEATA WYRZYKOWSKA
Zdjęcia z archiwum rodzinnego Józefa Hofmanna zostały udostępnione dzięki uprzejmości Gregora Benko
Copyright © Jan Żdżarski, Warszawa 2002 r.
Copyright © for this edition by Oficyna Wydawnicza Przybylik& 2014
ISBN 978-83-937993-7-4
ul. Godebskiego 11, 02-912 Warszawa e-mail:[email protected] www:www.przybylik.pl
Konwersja:eLitera s.c.

WPROWADZENIE

Pierwsza polska książka o Józefie Hofmannie (i zapewne jedna z bardzo niewielu na świecie): ten zaszczyt i to zadanie, a wreszcie ta zasługa stały się udziałem Jana Żdżarskiego. Autor nie jest muzykologiem, co z właściwą sobie rzetelnością zaznacza we wstępie do książki, a jednak to dopiero on – „dziennikarz kochający piękno muzyki” –przerywa zaklęty polski krąg niemocy i ofiarowuje Czytelnikowi fascynującą opowieść o Józefie Hofmannie. Taka książka, a nawet kilka takich książek, powinna powstać już dawno. Czyż nie zasłużył na to jeden z największych pianistów wszech czasów, niegdyś cudowne dziecko Europy i Ameryki, później olśniewający geniuszem pianistycznym wirtuoz, a do tego fenomenalnie uzdolniony wynalazca, znakomity pedagog i utalentowany kompozytor? Na pytania retoryczne się nie odpowiada...

Nie znaczy to, że w Polsce do tej pory o Józefie Hofmannie nie pisano i nie mówiono. Od dobrych ponad stu lat istnieli w ojczyźnie pianisty jego wielbiciele (stopniowo ich niestety ubywało), którzy doskonale wiedzieli, jakiej rangi zjawiskiem artystycznym była sztuka pianistyczna Hofmanna. Pojawiały się więc tu i ówdzie artykuły, wspomnienia, krążyły relacje z niezapomnianych występów artysty. Po drugiej wojnie światowej z pewnością nie ułatwiały nikomu sytuacji uwarunkowania polityczne: wszak przybraną ojczyzną wirtuoza były Stany Zjednoczone, od których oddzielała Polskę żelazna kurtyna. Ostatnie lata życia wielkiego artysty przypadły na okres stalinowski w Polsce. Dostęp do nagrań historycznych i innych źródeł przez całe dziesięciolecia był w Polsce ogromnie utrudniony.

W późniejszych czasach wiele uwagi poświęcił Józefowi Hofmannowi Jan Weber, autor niezliczonych audycji radiowych o tematyce muzycznej. Do utrwalenia pamięci o Hofmannie w Polsce przyczynia się także Piotr Wierzbicki, który w swoich błyskotliwych esejach starał się przedstawić fenomen artystyczny pianisty. W dziedzinie systematycznych badań naukowych liczne artykuły na temat Józefa Hofmanna publikuje od lat Krystyna Konarkowska-Juszyńska. Nikt jednak jak dotąd nie pokusił się o napisanie książki o artyście. Dopiero teraz polski Czytelnik otrzymuje owoc wieloletniej fascynacji i niemalże detektywistycznych nierzadko poszukiwań prowadzonych przez Jana Żdżarskiego.

Przedmiotem niniejszej książki jest młodość Józefa Hofmanna. Autor swobodnie rozwija swoją opowieść o losach pianisty i pochodzeniu jego rodziny. W tej historycznej gawędzie na szczególną uwagę zasługuje rzetelna dokumentacja; czasami autor jest prawie nieobecny, a zamiast niego wypowiadają się na temat Hofmanna jego współcześni, świadkowie triumfów pianisty, czołowi krytycy muzyczni, osoby z kręgu znajomych i rodziny. W książce Jana Żdżarskiego epoka Józefa Hofmanna sama oddaje wielki ukłon wybitnemu artyście. Autorowi udało się również ustalić najważniejsze i wprost podstawowe fakty biograficzne, które wprowadzają więcej ładu do naszych wiadomości.

Józef Hofmann na portrecie Tadeusza Styki (rok 1937) (z programu jubileuszowego w Metropolitan Opera House dalej – z programu jubileuszowego)

A jakiż interesujący portret artysty i jego najbliższych wyłania się z kart tej książki. Widzimy na przykład znakomicie oddaną postać ojca pianisty – Kazimierza Hofmanna, zdolnego muzyka, który niczym Leopold Mozart w pewnym momencie życia poświęca się wychowaniu swojego cudownego dziecka, uważnie kieruje jego karierą i edukacją. A gdy czytamy o entuzjastycznej opinii na temat chłopca, wypowiedzianej w obecności ojca przez ówczesnego króla pianistów – Antoniego Rubinsteina, przypominamy sobie podobną scenę z XVIII w., w której Józef Haydn wygłasza pochwałę sztuki Mozarta wobec wzruszonego i dumnego Leopolda... Fascynujące partie książki przedstawiają także korespondencję między młodziutkim pianistą a słynnym wynalazcą Edisonem. Takich niezwykłych wątków znajdziemy więcej w tej biograficznej opowieści.

Autor nie stara się tworzyć własnej oceny stylu gry Józefa Hofmanna, ale z licznie przytoczonych recenzji ten obraz się wyłania. Czytelnik bez trudu go odtworzy z powtarzających się w tych relacjach elementów. Nie jest zresztą łatwo scharakteryzować styl wykonawczy tego wielkiego pianisty. Świadkowie jego występów podkreślają często refleksyjność, a nawet chłód, element intelektualny, zdolność objęcia przez artystę całej struktury granego utworu. Łączyło się to u Hofmanna z niewiarygodną techniką pianistyczną, wyrażającą się między innymi niezwykłym wyrównaniem artykulacji w obu rękach, a także olbrzymią skalą dynamiczną. Paradoksalnie, logikę interpretacji potrafił pianista pogodzić ze swobodą, sprawiającą wrażenie jakiegoś aktu improwizacji. Repertuar artysty był wszechstronny, a z uwagi na fenomenalną pamięć również ogromny. Na szczęście współczesny miłośnik sztuki pianistycznej nie musi polegać wyłącznie na cudzych relacjach, są bowiem dziś dostępne liczne nagrania, które – choć niedoskonałe pod względem techniki zapisu – utrwaliły dla następnych pokoleń grę Hofmanna. Słuchając ich – na przykład wspaniałej interpretacji koncertów Chopina – warto pamiętać, że Józef Hofmann zdobył pozycję czołowego mistrza fortepianu w epoce złotego wieku sztuki pianistycznej, kiedy to na estradach całego świata występowali artyści tej rangi, co Siergiej Rachmaninow, Ignacy Jan Paderewski, Ignacy Friedman czy Alfred Cortot i wielu innych.

Miejmy nadzieję, że pierwsza polska książka o Józefie Hofmannie otworzy całą serię dalszych, równie ciekawych publikacji.

Artur Bielecki, Towarzystwo im. Józefa Hofmanna

WSTĘP

Jego życie wystarczyłoby na kilka dobrych scenariuszy filmowych. Najpierw cudowne dziecko, później legendarny pianista, pedagog, kompozytor, zapalony automobilista i sportsmen, a wreszcie wynalazca, z którego pomysłami (wycieraczka szyby samochodu, spinacz do papieru, fotel dla pianisty i wiele innych) mamy do czynienia na co dzień. Mowa o Józefie Hofmannie[*], Polaku z urodzenia i zachowania, którego postać, niestety jak wiele innych, jest w Polsce niemal zupełnie nieznana. Jedynie w bardzo wąskim kręgu melomanów można znaleźć ludzi, którzy coś niecoś o nim słyszeli, ale nie zawsze do końca... Zapomniane zostały jego wielkie sukcesy, które trwały na największych estradach świata od dziewiątego roku życia, w archiwach spoczywają listy od największych pianistów, od amerykańskich prezydentów, z których biją słowa czci i uwielbienia dla jego sztuki... A jakże uroczo przebiegała korespondencja małego Józia z wielkim wynalazcą Thomasem Edisonem w sprawie fonografu, którą zamieszczam w niniejszej książce?

Przytoczę tu anegdotę, zawartą w liście do Hofmanna od Siergieja Rachmaninowa. W liście z Nowego Jorku 19 stycznia 1931 roku wielki Rosjanin pisze[1]:

Istnieje takie opowiadanie: ...Kiedyś w Paryżu mieszkało bardzo dużo krawców. Kiedy jednemu z nich udało się wynająć sklep przy ulicy, gdzie nie było ani jednego krawca, napisał na szyldzie „Najlepszy krawiec w Paryżu”. Drugi krawiec, który wynajął sklep przy tej samej ulicy, zmuszony był napisać na swoim szyldzie „Najlepszy krawiec na całym świecie”. Cóż pozostało do zrobienia trzeciemu krawcowi, który wynajął sklep między dwoma pierwszymi? On napisał z należną skromnością: „Najlepszy krawiec na tej ulicy”.

Pańska wzruszająca skromność, wyrażona w Pańskim liście, tak jak i Pańskie niezrównane mistrzostwo zawodowe dają Panu pełne prawo na ten ostatni tytuł. „Pan jest najlepszy na tej ulicy”.

Tak pisał do Hofmanna mistrz, uznany za jednego z najlepszych pianistów wszech czasów. Firma Steinway podczas jednego ze swych jubileuszów wymieniła najlepszych pianistów w historii tej sztuki. Obok Franciszka Liszta, Antoniego Rubinsteina, Ferruccia Busoniego, Ignacego Jana Paderewskiego i Siergieja Rachmaninowa był też i Józef Hofmann. Przykłady można mnożyć. Józef Hofmann niewątpliwie należy do twórców nowoczesnej szkoły pianistycznej. Jego interpretacje, odtwarzane ze skrzętnie rekonstruowanych, trzeszczących niekiedy i skrzypiących nagrań, mimo niedostatków akustycznych wynikających z ówczesnej techniki, prawdziwie błyszczą, ukazując jego niezrównane możliwości pianistyczne. A cóż mówić o słuchaczach mogących na żywo słuchać jego sztuki?

Zdjęcie z jubileuszu Steinwaya w roku 1988 w nowojorskiej Carnegie Hall. Na zdjęciach od lewej najlepsi pianiści wszech czasów: Franciszek Liszt, Antoni Rubinstein, Ignacy J. Paderewski, Ferruccio Busoni, Siergiej Rachmaninow, Artur Rubinstein, Józef Hofmann, obok którego widnieje portret założyciela firmy: Henry’ego Engelharda Steinwaya (fot. Steinway)

Biografia Józefa Hofmanna nie istnieje w polskim piśmiennictwie, choć trwały (często niestety bardzo żałosne) próby pokazania jego sylwetki. Nawet tak fundamentalne wydawnictwo, jakim winna być Wielka Encyklopedia Muzyczna PWM, podaje tyle nieprawdziwych informacji, iż biedny wirtuoz chyba przewraca się w grobie... Próbę pokazania sylwetki Józefa Hofmanna rozpoczął w Polsce znany muzykolog i dziennikarz radiowy Jan Weber. Niestety jego dzieło przerwała przedwczesna śmierć.

Pracy Webera nikt dotąd nie usiłuje kontynuować w sposób rzetelny, opierając się na materiałach źródłowych, jakich nie brakuje nawet w polskim piśmiennictwie[2]. A przykładem niech będzie tutaj Ameryka, gdzie o Hofmannie napisano bardzo wiele. Wydawane są w dalszym ciągu płyty z jego nagraniami, znajdujące wielu wielbicieli. Rekonstruowane są nawet pirackie nagrania, dokonywane na bardzo niedoskonałym sprzęcie z równie niedoskonałych transmisji radiowych[3].

Książka HofmannaGra fortepianowa, wydana kilkakrotnie w USA, doczekała się także kilku wydań w dużym nakładzie w Związku Radzieckim[4]. W Polsce jest to pozycja nieznana. Podobnie z nagraniami płytowymi, które u nas niemal nie istnieją[5]...

Zbierając materiały do niniejszego opracowania, zostałem dosłownie zasypany recenzjami z licznych koncertów Hofmanna, pisanymi w najwyższych superlatywach. A dotyczyło to okresu, który wystarczyłby dla kilku znakomitych odtwórców, bowiem jego kariera wirtuozowska trwała ponad 55 lat! Trudno było znaleźć jakąkolwiek recenzję zawierającą krytykę interpretacji, mówiącą o niedostatkach technicznych, o niewłaściwym rytmie. Jedynie we wspomnieniach Artura Rubinsteina można odczuć pewien dystans w stosunku do interpretacji Hofmanna. Ale czy nie mamy tu do czynienia z zawodową zawiścią[6]?

Pisząc o Józefie Hofmannie, nie sposób nie wspomnieć o jego rodzinie, tej najbliższej, całkowicie oddanej muzyce. Kazimierz Hofmann – ojciec naszego bohatera – postać też całkiem zapomniana, był płodnym twórcą muzyki scenicznej, dyrygentem, pedagogiem i pianistą. Poświęcił później swój dorobek dla edukacji syna, porównywanego do Mozarta. Jego siostry były też niezwykle muzykalne. A dalsza rodzina, w tym takie rody aktorskie, jak Rapaccy czy Leszczyńscy...

Adam Grzymała-Siedlecki tak pisze o tej rodzinie[7]:

Rozpoczęło się od tego, że w początkach lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia młody wówczas aktor Wincenty Rapacki poślubił krakowiankę, artystkę śpiewaczkę, siostrę kompozytora Kazimierza Hofmanna. Dalej samo już poszło: jedna z córek tego małżeństwa wyszła za Leszczyńskiego, druga za aktora śpiewaka Boguckiego; z Leszczyńskich – nasz Jerzy, z Boguckich – nasz Andrzej. Tychże Rapackich syn (również Wincenty, przeto do osiemdziesiątego bodaj roku swego życia zwany młodym Rapackim), aktor, ożenił się z artystką śpiewaczką Zimajerówną, córką sławnej Adolfiny[8] i Zimajera, primo voto męża Modrzejewskiej, więc powinowactwo rodu Rapackich z nią i z rodem aktorskim Bendów, a przez Bendów z klanem aktorskim Ładnowskich, jak przez Bolesława Leszczyńskiego – z rodem aktorskim Leszczyńskich. Na tym nie koniec: Jerzy Bolesławowicz Leszczyński żeni się z Schillerówną, siostrą wielkiego Leona Schillera – nowe zazębienie się artystyczne. Jedynie szczep Trapszów jakoś się uchował bez matrymonialnych powiązań z Rapacczykami. Jakimś raczej przypadkiem, dlaczego bowiem ostatnia Trapszówna, Ćwiklińska, nie wyszła za Jerzego Leszczyńskiego, to już chyba teatrologowie wyjaśnią, bo ilekroć na scenie grali męża i żonę (exemplum: Towariszcz), zawsze byli wzorowym małżeństwem.

Dynastia Rapackich, poza aktorami dramatycznymi, rejestrowała u siebie śpiewaków scenicznych: Wincentowa Rapacka, Zimajer-Rapacka, Bogucki; muzyków: Kazimierz Hofmann, sławny Józef Hofmann oraz Adam Rapacki, wnuk protoplasty; pisarzy: sam protoplasta i Wincenty, syn Wincentego, farsopisarz; nawet malarzy: Józef Rapacki, wybitny pejzażysta. Nie wychodząc poza familię, mogli: 1) napisać sztukę, 2) dorobić do niej muzykę, 3) wykonać tę muzykę, 4) namalować dekoracje, 5) zagrać rzecz na scenie – i nawet – 6) napisać o tym recenzję! Niewątpliwie życzliwą... Taką pełnią możliwości teatralnych nie mogli się pochwalić nawet Trapszowie.

Postać Józefa Hofmanna czeka w Polsce na pokazanie. Skoro nie czynią tego muzykolodzy i krytycy muzyczni, postaram się zrobić to ja, dziennikarz kochający piękno muzyki. Wiele w mojej pracy niedostatku, do wielu jeszcze źródeł nie udało się dotrzeć. Niech posłuży ona jako wstęp do pokazania wspaniałej postaci pianisty, pedagoga i człowieka, jakim był Hofmann, tak aby jego pamięć nie uległa całkowitemu zatarciu. A mamy się przecież kim pochwalić...

Pracując nad książką o Józefie Hofmannie, doświadczyłem pomocy od wielu osób. Wspomnę tutaj red. Piotra Wierzbickiego, wielkiego miłośnika sztuki wykonawczej Hofmanna, czy dr. Jacka Kluzę – znawcę sztuki fortepianowej i kolekcjonera pamiątek po wielkim pianiście, Pawła Bagnowskiego z Biblioteki Narodowej. Wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej książki, w tym mojej żonie Janinie i synowi Jaśkowi, który gromadził materiał fotograficzny, serdecznie dziękuję.

W PODGÓRZU I NA KLEPARZU

Miejsce urodzenia Józefa Hofmanna w różnych źródłach jest różne. Jedni podają Kraków, inni Podgórze, dziś dzielnicę tego miasta, a w czasach narodzin wielkiego wirtuoza – odrębną jednostkę administracyjną. Sytuacja jest jednak jasna: o urodzeniu w Krakowie mówił sam Hofmann wielokrotnie, istnieje także pieczołowicie sporządzony dokument parafialny, z którego nikt przecież nie robi tajemnicy...

Akt urodzenia Józefa Hofmanna, sporządzony w parafii św. Floriana w Krakowie, w dzielnicy Kleparz, podpisany przez wikarego, księdza Kajetana Łabuzińskiego[9], stwierdza, iż urodził się on 20 stycznia 1876 roku (czwartek) w domu przy ulicy Kurniki 5. Akuszerka Wajzerowa, wraz z duchownym uwidoczniona w parafialnym dokumencie jako świadek narodzin przyszłego wirtuoza, weszła tym samym do historii światowej pianistyki.

Rodzicami nowo narodzonego byli, jak głosi wspomniany akt: Kazimierz Hofmann, syn Michała i Teofili z domu Schaenfeld, profesor konserwatorium, i Matylda Pindelska, córka Jacka i Eleonory z domu Wyszkowska.

Chrzciny odbyły się późno jak na panujące obyczaje, bo w trzy lata od narodzin, w nietypowy jak na taką uroczystość dzień, w środę, 18 czerwca 1879 roku w parafii św. Floriana. Rodzicami chrzestnymi Józefa Kazimierza Hofmanna byli Stanisław Rehman[10], obywatel Krakowa, i Florentyna Prohazka[11], artystka dramatyczna.

Poszukiwania śladów rodziny Józefa Hofmanna w Krakowie pozwoliły ustalić, iż jego dziadek, Michał Leon Hofmann, urodził się w 1802 roku w miejscowości Vag Ujhely (wówczas na Węgrzech, a obecnie Nove Mesto nad Vahom na Słowacji, nieopodal polskiej granicy), podobnie jak Kraków wchodzącej w tamtych czasach w skład monarchii austro-węgierskiej.

Spisy ludności Podgórza przynoszą dalsze wiadomości o rodzinie Hofmannów. Przeprowadzony w roku 1857 spis[12] wymienia Michała Leona Hofmanna, lekarza miejskiego, jego żonę Teofilę, urodzoną w 1808 roku, córkę Józefinę, urodzoną w 1839 „guwernantkę stanu wolnego”, i syna Kazimierza, urodzonego w 1842 roku, „pianistę stanu wolnego”.

Urzędowe dane kolejnego spisu, dokonanego w 1870 roku[13] mówią o istotnych zmianach, jakie zaszły w rodzinie Hofmannów. Michał Leon Hofmann, lekarz miejski Podgórza, „żonaty, nie żyje ze żoną”, Kazimierz Mikołaj Hofmann, żonaty, podający inny rok urodzenia, bo 1844, „dyrektor muzyki w teatrze krakowskim”, oraz Hofmannowa z Kwiecińskich Aniela Teofila, urodzona w Warszawie, żona Kazimierza.

Już zestawienie tych danych pozwala na wyjaśnienie późniejszego, niż wynika to z obyczajów, chrztu naszego bohatera, Józefa Hofmanna. W momencie jego narodzin ze związku Kazimierza Hofmanna i Matyldy Pindelskiej trwało jeszcze małżeństwo Kazimierza Hofmanna z Anielą z Kwiecińskich. Podobnych komplikacji napotkamy jeszcze wiele na łamach tej książki...

Kim były kobiety, z którymi wiązał swój los ojciec Józefa?

Teofila Hofmann[14], a właściwie Aniela Kwiecińska, urodzona w Warszawie 3 stycznia 1843 roku, pierwsza żona Kazimierza, aktorka, była córką Jana Kwiecińskiego i Marianny z domu Jeschke, siostrą aktorki Czechowskiej. W roku 1863 występowała w Czerniowcach w zespole L. Ortyńskiego, w 1864 w Kołomyi i Złoczowie (październik) w zespole P. Woźniakowskiego, a od 1865 do 1879 stale w teatrze krakowskim. Jedynie w 1869 prawdopodobnie występowała w Tarnowie w zespole K. Łobojki. Trudno też ustalić dokładnie role Teofili Kwiecińskiej z tego okresu, ponieważ od 1872 obie siostry występowały równocześnie w Krakowie. Na afiszach Teofilę oznaczano wtedy jako „panią K.”, a Paulinę jako „pannę K.”, nie zawsze jednak stosowano tę zasadę konsekwentnie. Teofila nigdy nie używała na scenie nazwiska męża.

Edward Webersfeld[15] pisał o niej: „grywa subretki[16] i pomniejsze role naiwne, a chociaż nieobdarzona nadzwyczajnym talentem, ma powodzenie dla naturalnej i swobodnej swojej gry”. Według S. Koźmiana była „jedną z najznakomitszych specjalistek do ról subretek”; grała m.in. z powodzeniem Rozalię (Księżna Jerzowa), Antosię (Lolo), Kasię (Wesele przy latarniach), Petronelę (Precjoza). W późniejszych latach występowała w mniejszych rolach charakterystycznych, np. jako Dyndalska (Damy i huzary), Mrs. Dobson (Fromont syn i Rysler starszy). Po opuszczeniu sceny i rozejściu się z mężem mieszkała w Warszawie.

Druga żona pana Kazimierza, a zarazem matka Józefa Hofmanna, Matylda Pindelska[17](ur. ok. 1853 – działała do 1886), aktorka, śpiewaczka, była córką Jacka Pindelskiego i Eleonory Wyszkowskiej, siostrą Florentyny Wyszkowskiej i siostrą Stanisławy Jarszewskiej[18]. W sezonie 1870/71 i 1871/72 występowała w teatrze krakowskim, a w 1871 wyjeżdżała z jego zespołem na występy do Krynicy. Na afiszach oznaczana była jako „Wyszkowska mł.” (młodsza) lub „M. Wyszkowska”. Występowała w repertuarze dramatycznym i operetkowym, role: Paulina (Posażna jedynaczka), Marta (Nikt mnie nie zna), Sapajło (Żaki), Zosia (Zabobon, czyli Krakowiacy i Górale), Margrabina (Maria, córka pułku).

Wróćmy jednak do domu na krakowskim Kleparzu, położonym nieopodal kolejowego Dworca Głównego i placu Matejki, w samym sercu wielkiego miasta. Tutaj Józef Hofmann spędził pierwsze trzy lata swego życia. Wychowywał się wraz z siostrą, Zofią Wandą, urodzoną 11 czerwca 1874 roku[19], i jak później sam mówił podczas pobytu w Polsce w roku 1935[20]:

[...] w moich wspomnieniach młodzieńczych i późniejszych, człowieka dojrzałego, Kraków pozostał jako miasto raczej małe, mające wielkie zabytki i pamiątki historyczne. Jednym słowem, pozostał raczej jako historia. Dzisiaj widzę je jako teraźniejszość – jako wielkie miasto współczesne, europejskie, rozbudową swą i urządzeniami kulturalnymi imponujące.

Niezależnie od tego oczywiście trwa mój sentyment do tego miasta, gdzie ujrzałem po raz pierwszy światło dzienne. Dlatego to dzisiaj, w jedynym dniu wolnym, gdy już mam koncert poza sobą, pierwszy mój krok był wyjazdem do domu na Kleparzu (mała ulica Kurniki), gdzie się urodziłem. Jakże to już daleko poza mną... Jeżeli oderwę się od Krakowa, to pierwszym moim, można powiedzieć świadomym, wspomnieniem dziecinnym jest fakt, że za każdym razem, gdy zagrała katarynka na podwórzu (przypominam to sobie tak dobrze, jakby się dzisiaj działo), jeżeli nie mogłem wyjrzeć, przylegałem przynajmniej uchem do szyby, aż matka musiała mnie odciągać. – Tak się to moje zamiłowanie do muzyki zaczęło od katarynki, choć może na katarynce się nie skończy [...][21]

Mały Józio od najwcześniejszych więc lat przejawiał zamiłowanie do muzyki, jego życie coraz częściej kierowało się do świata tonów. Zachowało się nieco wspomnień jego najbliższych. Oto, co o spotkaniu z trzyletnim kuzynem pisał w swych wspomnieniach aktor Wincenty Rapacki, cioteczny brat Józefa Hofmanna[22]:

Siedział w kąciku i pochłaniał wzrokiem książkę, którą dostał od cioci Józi, czyli mojej matki. Spojrzałem na jego poważną twarz i zawołałem:

– Co to będzie za aktor! Przecież każdy by przysiągł, że on czyta.

– A, no bo czyta – odpowiedziała mi wujenka.

– Jak to? – zapytałem zdumiony.

Istotnie. Ten trzyletni młodzieniec czytał już, i to bardzo płynnie.

Kazimierz Hofmann, ojciec Józia, nie mógł się zdobyć na kupno fortepianu. Był to objaw zupełnie normalny. Wiemy przecież, że Moniuszko przepisywał nuty dla zarobku. Tymczasem mały Józio zaczął od czasu do czasu odwiedzać małego Karolka z pierwszego piętra. Przypuszczaliśmy, że magnesem był koń na biegunach. Przypuszczenie było mylne.

Magnesem był fortepian.

Józio stał przed tym olbrzymim instrumentem, a pomimo że głową nie dostawał klawiatury, podnosił ręce jak mógł najwyżej, wspinał się po palcach i grał. Ja, znalazłszy go w tej pozycji, śmiałem się do rozpuku. Kiedy opowiedziałem to w domu, mój wuj, a jego ojciec, zdobył się na czyn heroiczny i wynajął fortepian z firmy Kralla i Seidlera. Józio usiadł przy klawiaturze na krześle wyłożonym trzema poduszkami i uczył się nazwy klawiszów. Do pokoju wszedł słynny w owe czasy Myszuga[23] z Dylińskim[24]. Obaj śpiewacy operowi. Dyliński, widząc Józia przy fortepianie usadowionego jak na wieży, zagadał:

– Znasz już wszystkie klawisze?

– Ma się rozumieć.

– Więc gdzież jest A?

Józio pokazał.

– Dobrze, a gdzie jest F?

Józio uderzył we właściwy klawisz.

Myszuga, chcąc go w kłopot wprowadzić, zapytał:

– A gdzie jest R?

– R jest tutaj! – zawołał bez namysłu i pokazał tabliczkę na fortepianie, na której było wyryte Krall i Seidler.

Można sobie było wyobrazić zdumienie Myszugi na tę przytomność umysłu połączoną z humorem. Słuchaliśmy często Kazimierza Hofmanna, kiedy wieczorami studiował przy fortepianie. Pewnego wieczoru spytałem go, dlaczego Pieśń bez słów A-dur Mendelssohna nazwano Pieśnią wiosny?

Mały Józio zawołał:

– Cóż to, nie słyszysz, jak ptaszki przelatują z drzewa na drzewo?

Istotnie. Melodia ta jest przeplatana ozdobnikami, które jakby ilustrowały fruwanie ptaków z gałęzi na gałąź. W każdym razie wyobraźnia artystyczna była tu nad wiek rozwinięta.

Józio lubił słuchać, kiedy grał jego ojciec. Rzucał wtedy swoje konie, swoje łamigłówki. Kiedy pierwszy raz usłyszał duet z Fausta „Ti voglio amar”, powiedział z zachwytem:

– To jest melodia ukradziona z nieba.

J. Hofmann w wieku około 3 lat (zdjęcie ze zbiorów Stockholms Konserthus Stiftelse)

Józef Hofmann pochodził z rodziny o muzycznych tradycjach. Nie tylko jego ojciec Kazimierz Mikołaj, któremu poświęcę osobny rozdział, ale i dziadek oddany był tej sztuce. Aktor Jerzy Leszczyński w swych wspomnieniach podaje, iż[25]:

Dziad Józia, dr Hofmann, pełnił obowiązki lekarza miejskiego w Podgórzu. Wynalazł jakiś przyrząd chirurgiczny, maszynkę do szczepienia ospy, używaną potem w całej armii austriackiej, za co otrzymał wysoki tytuł hofrata (radcy dworu). Cieszył się wzięciem jako dobry internista, dbający o zdrowie swych pacjentów. W chwilach wolnych od pracy zawodowej oddawał się z zapałem muzyce. Grał pięknie na skrzypcach, występując często na różnych dobroczynnych koncertach.

Nie ze wszystkim w relacjach genialnego aktora można się jednak zgodzić. Pisze on[26]:

Czarodziejska kariera Hofmanna zaczęła się w sposób niezwykły. Siostra jego Wanda, starsza od niego o lat pięć, była również bardzo muzykalna. Gry na fortepianie uczył ją ojciec, ćwicząc po parę godzin dziennie. Przy lekcjach tych asystował stale czteroletni Junek (tak nazywany przez nas w kole rodzinnym), zasłuchany, wpatrzony w ojca swego, siostrę i fortepian. Wanda uczyła się chopinowskiego preludium As-dur. Gdy ojciec wraz z żoną udawali się do teatru na wieczorne przedstawienie, Wanda zaś bawiła u swych koleżanek, Józio zostawał w domu sam, pod opieką służącej. Upewniwszy się, że poza nimi dwojgiem nie ma nikogo w domu, gramolił się na krzesło, zasiadał do fortepianu i ze słuchu tylko (nut nie znał jeszcze, oczywiście) – w tej samej tonacji i tempie, nie myląc ani jednej nutki, bemola lub krzyżyka, z cierpliwością i powagą dorosłego człowieka uczył się przez trzy miesiące owego preludium, nie zdradzając się słóweczkiem nawet o swych pianistycznych wyczynach.

Po latach opowiadał, jak się wściekał ze złości, nie mogąc objąć rączynami oktawy ani nogami dosięgnąć pedałów. Wszystkie piana i forte zależne były tylko od uderzenia. W dwa lata po tym fabryka Bechsteina skonstruowała specjalny fortepian koncertowy – odpowiedniej wysokości do wzrostu Hofmanna – oraz klawiaturę w oktawie o 2 cm węższą od normalnej.

Wreszcie pewnego dnia, gdy ojciec skończył lekcję z córką, Józio zapytał go, czy może coś zagrać na fortepianie. Hofmann z uśmiechem kiwnął głową na znak zgody, przypuszczając, że Józio zacznie walić swymi łapkami w klawiaturę bez ładu i składu, jak czynią to małe dzieci, w najlepszym zaś razie wystuka mu z trudnością fałszywie Wlazł kotek na płotek. Ale gdy malec zasiadł do fortepianu, spojrzał z powagą w oczy ojca, podniósł ręce i opuszczając je wolno, uderzył pierwsze tony preludium, stary Hofmann oniemiał. W pierwszej chwili – jak opowiadał później – zdawało mu się, że to sen jakiś, patrzył przez chwilkę nieprzytomnie na swego syna, starając się całą siłą woli zapanować nad wzruszeniem. Rzucił się do Józia, by go uściskać i przytulić, ale Józio odpowiedział na te czułości z całym spokojem: „Potem, jak skończę”. Co się działo w domu Hofmannów, opisać trudno, ale wyobrazić sobie łatwo. Tego dnia nowy geniusz muzyczny narodził się światu.

Z tym fragmentem wspomnień Leszczyńskiego trudno się zgodzić, choć zapewne stąd wzięły się powtarzane przez wielu informacje o pierwszych krokach nauki gry na fortepianie Józefa Hofmanna pod kierunkiem starszej siostry. Trudno uwierzyć, iż w tym wieku Hofmanna uczyła siostra, starsza od niego zaledwie o półtora roku, co wynika z dokumentów, a nie pięć, jak podaje Leszczyński. Nie ma żadnych innych danych świadczących o tym, aby była ona (nawet „zwykłą”, nie „genialną”) pianistką. Trudno przypuszczać, aby preludium Chopina grała 4,5-letnia dziewczynka...

Nie ulega jednak wątpliwości, iż człowiekiem, któremu Hofmann zawdzięczał swą błyskotliwą karierę i rozwój, był jego ojciec – Kazimierz.

OJCIEC

Za datę narodzin Kazimierza Mikołaja Hofmanna należy przyjąć rok 1842[27]. Urodził się w Podgórzu jako syn Michała Leona i Teofili z domu Schaenfeld, na której ślad, poza informacją o rozwodzie z Michałem Leonem, we wspomnianym spisie nie sposób trafić.

Kazimierz Hofmann miał trzy siostry: Honoratę (1828–1901), Wilhelminę (1834–?) oraz Józefę (1839–1891), późniejszą żonę aktora Wincentego Rapackiego. Wszyscy niezwykle muzykalni.

Honorata Hofmann, z męża Majeranowska, aktorka, a przede wszystkim śpiewaczka, kształcąca się w Krakowie i Wiedniu, odnosiła wielkie sukcesy nie tylko na estradach Warszawy, Krakowa czy Lwowa, ale także Wrocławia, Wiednia, Grazu, Budapesztu i Londynu. Moniuszko przeznaczył dla niej partię Cześnikowej w premierze Strasznego dworu. Kształciła także całe pokolenie polskich śpiewaczek.

Kazimierz Hofmann (zdjęcie z roku 1880 ze zbiorów Jacka Kluzy)

Wilhelmina Hofmann, z męża Szczepańska, była tancerką, w latach 1846–49 występowała w teatrach krakowskich, od 1849 roku we Lwowie, gdzie wyszła za mąż za tancerza Kornela Szczepańskiego, po czym opuściła scenę. Jej córką była Maria Lesiewicz.

I wreszcie Józefa Rapacka, żona słynnego aktora Wincentego Rapackiego, także aktorka, śpiewaczka i tancerka, występująca w teatrach lwowskich i krakowskich jako Józefina Rapacka. Była matką aktora Wincentego Rapackiego, Honoraty Leszczyńskiej (matki aktora Jerzego Leszczyńskiego), malarza Józefa Rapackiego i aktorki Róży Boguckiej.

Także młody Kazimierz musiał przejawiać wielkie talenty muzyczne. Jak pisał[28] pod pseudonimem Mefisto Aleksander Rajchman[29]:

[...] Pan Kazimierz był niegdyś „cudownym dziecięciem” – nie tej może fenomenalnej siły co dziś syn jego Józio, ale zawsze zwracającym uwagę poważniejszą. Dziewięcioletniego chłopca, niemówiącego w swym rodzinnym Krakowie żadnym innym oprócz polskiego językiem, odesłano do niemieckiego konserwatorium – w Wiedniu. Tu naukę utrudniała niemczyzna; chłopiec, zapalony do muzyki, zdołał trudności te przełamać i niedługo po przybyciu otrzymał pierwsze premium z kompozycji i fortepianu. Trzynastoletni chłopiec posiadał już dyplom z ukończonego instytutu. Wiedeń ze swymi teatrami i produkcjami nęcił chłopca żądnego dalszej nauki; trzy lata po skończeniu konserwatorium bawił on jeszcze nad Dunajem dla dalszych studiów.

Mistrzami Kazimierza Hofmanna w konserwatorium Gesselschaft der Musikfreunde w Wiedniu[30] byli J. Fischhof[31] (fortepian) i Simon Sechter[32] (harmonia). Dalsze studia to kompozycja u Karola Debrois van Bruycka[33].

Jak pisze we wspomnianym artykule Aleksander Rajchman:

Za powrotem do domu czekała młodego Hofmanna nowa praca: odrabianie rychłe tego, co specjalne studia muzyczne odłogiem trzymały. W trzy lata ukończony muzyk przygotował się do egzaminu maturitatis i wstąpił na wydział filozoficzny wszechnicy jagiellońskiej.

Studia na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Krakowskiego Kazimierz Hofmann odbył w latach 1863–1866. Zdobył więc wykształcenie bardzo poważne jak na człowieka, który po ukończeniu krakowskiej Alma Mater miał zaledwie 24 lata.

Pasją Kazimierza Hofmanna pozostała jednak nie filozofia, lecz muzyka. Był i koncertującym pianistą, i kompozytorem, a później pedagogiem. Pierwsza wzmianka o koncertach Kazimierza Hofmanna pochodzi z 29 maja 1856 roku, kiedy to wystąpił w Krakowie po ukończeniu konserwatorium wiedeńskiego[34]. Później koncertował we Wrocławiu, gdzie jego siostra – śpiewaczka Honorata Majeranowska-Hofmann – podczas swego wielomiesięcznego pobytu w tym mieście, występując w operze, tylko jeden raz wzięła udział w koncercie zorganizowanym poza Teatrem Miejskim. Był to wieczór solistów teatru wrocławskiego, który odbył się dnia 5 listopada 1856 r. w Sali Kutznera. W koncercie tym wziął również udział młodszy brat artystki, 14-letni pianista Kazimierz Hofmann, którego zapowiedziano jako wielki talent[35].

Dalsze znane koncerty Kazimierza Hofmanna w Krakowie to (cytuję za Reissem) 29 kwietnia 1859 roku (antrakt w teatrze), 17 i 19 września tegoż roku, wraz z barytonem Leopoldem Miłaszewskim[36] (na drugim koncercie puste ławki!!!).

W roku 1863 nazwisko Kazimierza Hofmanna pojawia się przy okazji koncertu danego w Sali Saskiej na rzecz rannych w powstaniu styczniowym: 21 grudnia wzięła w nim udział śpiewaczka z Warszawy Kirchsberger-Karwińska, wspomniany już tenor Miłaszewski, a także Władysław Żeleński[37] i Aleksandra Czechówna.

Sztuka sztuką, ale też trzeba było z czegoś żyć. Kazimierz Hofmann otwiera więc w roku 1867, po ukończeniu studiów filozoficznych, skład fortepianów przy Rynku Głównym w lokalu numer 9. Interes ten nie przynosił jednak spodziewanych dochodów i uległ likwidacji, kiedy to po śmierci dotychczasowego dyrygenta Stanisława Dunieckiego[38] Kazimierz Hofmann objął stanowisko kapelmistrza w krakowskim teatrze, kierowanym przez hrabiego Adama Skorupkę.

Okładka Idylli – utworu Kazimierza Hofmanna dedykowanego Zofii Potockiej (ze zbiorów Biblioteki Narodowej)

Józef Reiss, omawiając działalność Kazimierza Hofmanna w tym okresie, pisze:

Bez przesady powiedzieć można, że był on duszą ożywczą muzyki w Krakowie, że nic się nie działo tu bez jego udziału. Najpierw otworzył Hofmann skład fortepianów i zjednał sobie zaufanie obywatelstwa nadzwyczajną uczciwością i wiedzą fachową. Następnie objął naukę harmonii i gry fortepianowej w nowo otwartej szkole Towarzystwa Muzycznego. Na tym stanowisku położył wielkie zasługi. Dla kierunku jego nauki jest charakterystyczny fakt, że wśród falangi jego uczniów znaleźli się późniejsi najlepsi pedagodzy – pianiści Krakowa. Kazimierz Hofmann kładł nacisk na umuzykalnienie, a nie na akrobatykę techniki pianistycznej.

Nie do pomyślenia był w owych czasach koncert, w którym by nie brał udziału Kazimierz Hofmann. Występował jako solista i zachwycał stylowym wykonaniem fortepianowych koncertów Webera i Mendelssohna; obdarzony fenomenalną muzykalnością, był idealnym akompaniatorem skrzypków, śpiewaków; w muzyce kameralnej, w kwartetach czy triach był jako wykonawca partii fortepianowej duszą całości.

Gdy po ustąpieniu Adama Skorupki[39] na czele teatru krakowskiego stanął Stanisław Koźmian[40], stworzono operetkę pod kierunkiem Kazimierza Hofmanna. Wykonywano wszystkie nowości operetki francuskiej i wiedeńskiej, dawano wodewile, a nadto wystawiono opery, jak Halkę, opery Karola Kurpińskiego, Donizettiego i innych mistrzów włoskich.

Kazimierz Hofmann zdumiewał ruchliwością i wszechstronnością. Nie tylko dyrygował, odbywał próby i o wszystko w teatrze zabiegał, ale nie ustawał w pracy twórczej. Któż nie zna wodewilu Robert i Bertrand? Muzykę napisał Hofmann. O ogromie jego pracy niechaj zaświadczy następujący spis jego ilustracji muzycznych do różnych dramatów i komedii:

Antraktowa muzyka do Fausta Goethego, do Balladyny Słowackiego i do dramatu Wiktora Hugo Maria Tudor.

Chóry i orkiestra do dramatu Majeranowskiego Domy polskie, czyli córka miecznika (temat z Marii Malczewskiego).

Ilustracja muzyczna do Pieśni o dzwonie Schillera, do Shakespeaere’a Zimowa opowieść, do komedii Sardou Wagusy ks. Conti.

Chóry do tragedii Wężyka[41]Wanda i do obrazu scenicznego Adama Staszczyka Noc świętojańska.

Muzyka do W.L. Anczyca[42]Emigracji chłopskiej, Kościuszki pod Racławicami i Jana III pod Wiedniem. Operetki Sen filozofa, Dziatwa Syreny i balet Boruta.

Dwa dzieła Kazimierza Hofmanna zdobyły swego czasu niezwykłą popularność; były to dwie operetki, które osiągnęły rekordową liczbę przedstawień w dawnym teatrze krakowskim przy pl. Szczepańskim. Pierwszą z nich była operetka Żaki do słów W.L. Anczyca, a druga Skarby i upiory do libretta Aleksandra Ładnowskiego[43]. Premiera Żaków odbyła się 11 listopada 1870 r. W operetce tej debiutowała Kaliksta Ćwiklińska[44], pierwsza żona Michała Bałuckiego[45], późniejsza „podpora i ozdoba” operetki krakowskiej, świeżym głosem i wdziękiem naturalności zdobywająca uznanie publiczności. Na przedstawieniach Żaków było zawsze pełno, wiele osób odchodziło od kasy z braku biletów.

Takie samo powodzenie miała druga operetka Hofmanna Skarby i upiory. Był to właściwie obrazek ludowy, napisany jako trzecia część Krakowiaków i Górali – pierwszą częścią jest bowiem wodewil Cud mniemany do słów W. Bogusławskiego z muzyką Jana Stefaniego[46] z r. 1794, a drugą częścią Zabobon do słów J.N. Kamińskiego[47] z muzyką Karola Kurpińskiego z r. 1815. Skarby i upiory Ładnowskiego – Hofmanna stanowią część trzecią.

Z instrumentalnych kompozycji Kazimierza Hofmanna grano często uwerturę koncertową Syrena i dwa uroczyste polonezy na orkiestrę.

Do najbardziej znanych i rozpowszechnionych w Polsce melodii należy uroczy krakowiak kosynierów z Kościuszki pod Racławicami do słów W.L. Anczyca Dalej chłopcy, dalej żywo. A pieśni, które Hofmann komponował do Emigracji polskiej Anczyca, jak oberek Siedzi zając pode krzakiem i krakowiak Płynie Wisła, płynie, czyż nie są nam bliskie jak pieśń ludowa? Zrośliśmy się z nimi od najwcześniejszych lat, gdyż stanowią one dotąd cenny repertuar każdego dziecka w szkole. Mają one tak szczery ton ludowy, jakby wprost wyrosły z naszej gleby, jakby je wyśpiewała dusza ludu. Stworzone w chwili szczęśliwego natchnienia, stały się one własnością narodu. Jest to najwyższy triumf dla kompozytora. A dzisiaj zapomniano już, że te pieśni stworzył Kazimierz Hofmann[48].

Nuty Dziatwy Syreny Kazimierza Hofmanna (ze zbiorów Biblioteki Narodowej)

Program koncertu Gustawa Friemana z udziałem Heleny Modrzejewskiej i Kazimierza Hofmanna w sali Hotelu Saskiego w Krakowie 12 marca 1869 roku (ze zbiorów autora)

Nadal prowadził jednak działalność także i poza murami teatru, biorąc udział w wieczorach muzycznych i koncertach z udziałem m.in.: Tymoteusza Adamowskiego[49], Franciszka Szipka[50], Wacława Löfflera[51], Władysława Emila Śmietańskiego[52], Heleny Modrzejewskiej[53], Józefy Hofmann-Rapackiej, Honoraty Majeranowskiej, Józefa Dulęby[54], Aleksandra Zarzyckiego[55], Gustawa Friemana[56] i Władysława Żeleńskiego, jako solista, akompaniator czy też w trio.

Po zwinięciu operetki krakowskiej w r. 1878 – pisze dalej Reiss – wyjechał Kazimierz Hofmann z Krakowa i przeniósł się do Warszawy, gdzie objął stanowisko nauczyciela harmonii i kontrapunktu w konserwatorium po Władysławie Żeleńskim.

„To znowu dobry nabytek dla Warszawy, zdobyty na Krakowie” – tak pisał warszawski korespondent „Czasu” o Kazimierzu Hofmannie. Ze swoim miastem rodzinnym Hofmann nie zerwał. Rokrocznie przyjeżdżał do Krakowa czy to dla dania koncertu, czy to w przejeździe do Szczawnicy, gdzie w sezonie letnim koncertował ze skrzypkami, jak Władysław Górski[57] czy Gustaw Frieman.

Hofmanna kompozytora, a właściwie jego dzieło, świadczące o wielkiej popularności, już podczas pobytu w Warszawie wspomina Wincenty Rapacki[58]:

[...] Hofmana, jako kompozytor, cieszył się wielką popularnością. Pierwszą operę pt. Żaki[59] skomponował do libretta Anczyca ze słynną serenadą, którą w Warszawie tak pięknie śpiewał Filleborn[60]. Inne sztuki Anczyca, jak: Kościuszko pod Racławicami, Emigrację chłopską, Łobzowianie, Chłopi arystokraci, przedziwnie ilustrował Kazimierz Hofmann. Kiedy pierwszy raz w Warszawie grano Emigracjęchłopską, choć byłem małym dzieckiem, pamiętam, jak silne wrażenie wywarł na mnie entuzjazm publiczności po odśpiewaniu chóru Płynie Wisła, płynie. Chór był powtarzany kilkakrotnie. Na drugi dzień cenzura zabroniła śpiewać. Chór stał na scenie niemy. Orkiestra grała sama. Na trzecim przedstawieniu cenzura kazała zamilknąć i orkiestrze, lecz publiczność nuciła w krzesłach czarowną melodię, którą umiała już na pamięć.

La musica proibita przebiła mury despotyzmu i znalazła schronienie w naszych polskich sercach.

Pan Kazimierz, wysoki brunet o włosach zaczesanych do góry, z wąsem jedwabistym, w złocistych binoklach, doskonale prezentował się przy pulpicie – wspomina Ludwik Solski[61]. – Skąpy w gestykulacji, a dzięki dużej muzykalności i zdolnościom organizacyjnym potrafił nawet z tak niewielkiego i wciąż płynnego zespołu wydobywać poważne efekty artystyczne. Trudniej pracowało mu się z aktorami dramatycznymi, występującymi w spektaklach. Ze mną miał pod tym względem najmniej kłopotu[62].

Aleksander Rajchman stwierdza[63]:

[...] Hofmann jest sobą, gdy danym mu jest ilustrowanie muzyki dramatów ludowych. Umie on uchwycić nutę swojską, umie nią przemówić do słuchacza, umie poezję ludowego obrazu podnieść, oprawić ją w ramy serdecznej, czułej, często rzewnej melodii. Któż nie zna pieśni zawodzonej przez biednych chłopów galicyjskich, siedzących już na wozie mającym odstawić ich do najbliższej stacji kolei wiodącej do statku amerykańskiego? Któż nie pamięta łez wylewanych na widok rzucających ojcowiznę, wyzbywających się własnego kąta, a idących za podszeptem agitacji? Gdy Anczyc pisał Emigrację, a Hofmann z jej treści czerpał natchnienie do rzewnych melodii, edykta bismarckowskie nie wychodziły jeszcze z kancelariatu w urzędowej formie. Izby ich nie rozbierały – a mimo to wówczas już tak łatwo było podrażnić ów nerw tak pobudzający do płaczu...

Noc świętojańska, a przede wszystkim pełne świetnego efektu Racławice, zawdzięczają w swym powodzeniu niemało muzyce pana Kazimierza.

Ale najbardziej może podobała się muzyka do Balladyny Słowackiego i do Dzwonów Schillera. Tę ostatnią zapewne pozna Warszawa niezadługo.

Hofmann jest w sile wieku; liczy bowiem lat 39 dziś, w chwili, gdy tout Varsovie zwraca oczy na wyjątkowo utalentowanego jego synka...

Z Hofmanna juniora kraj spodziewa się wiele; ale niechże nie zapomina, że i Hofmann senior dużo jeszcze zrobić może, gdy obok swego talentu i swej nauki spotka się oko w oko – z uznaniem.

MELODIA UKRADZIONA Z NIEBA

Ale wróćmy do naszego bohatera – Józefa Hofmanna – który wzrastał w atmosferze tak ukochanej przez niego od najmłodszych lat muzyki. Ojciec, widząc budzący się w chłopcu talent, coraz bardziej zajmował się jego edukacją, odkładając na dalszy plan swój rozwój artystyczny. Ale czekał na potwierdzenie swych odczuć przez innych. Jednym z pierwszych oceniających grę młodego Józia Hofmanna był kompozytor Ludwik Grossmann[64], właściciel wielkiego salonu fortepianowego, a jednocześnie mecenas sztuki, którego dom skupiał w całym tego słowa znaczeniu życie muzyczne w Warszawie. Niezależnie od tego, że miał on jedno z największych biur koncertowych w Polsce i Rosji, sam był doskonałym muzykiem i autorem kilku oper. Spośród nich Duch wojewody utrzymywał się bardzo długo w repertuarze Polski i Niemiec. W jego domu – gdzie goście byli witani niezmiernie serdecznie przez gospodarza i przyjmowani bardzo wystawnie przez małą, filigranową i jasnowłosą panią Grossmann – spotykało się wszystkie sławy muzyczne i aktorskie Europy.

Artyści nie tylko składali wizyty w tym gościnnym domu, ale też śpiewali tam, grali i recytowali. Słyszeliśmy tam – wspomina Helena Modrzejewska[65] – Joachima[66] i Henryka Wieniawskiego, tych dwóch królów pośród skrzypków wirtuozów, Antoniego i Mikołaja Rubinsteinów, Hansa von Bülowa[67], Madame Artôt[68], siostry Marchisio, Madame Mariani, Carlottę Patti[69], skrzypka Wilhelmjego[70], mężczyznę o wielkiej urodzie i wdzięku, i Lauba[71], i Madame Essipową[72], Leszetyckiego[73] i wielu innych. Atmosfera tych przyjęć była tak dla artystów przyjazna, że nie czekali, aż ich poproszą, ale sami proponowali swoje występy, wiedząc, że nie ma wśród obecnych nikogo, kto by nie był godny ich wysiłku.

Jak przebiegało spotkanie młodziutkiego pianisty z Ludwikiem Grossmannem? Helena Modrzejewska tak to wspominała[74]:

Pewnego dnia Kazimierz Hofmann, były dyrygent orkiestry krakowskiej i nasz przyjaciel, poprosił mnie, czy nie mogłabym przedstawić Ludwikowi Grossmannowi jego synka, wówczas sześcio- lub siedmioletniego Józia.

Zgodziłam się od razu uczynić zadość jego życzeniu, chociaż nie było to takie łatwe zadanie, jak się mogło wydawać, gdyż jakkolwiek Ludwik Grossmann był bardzo dobrym człowiekiem i wielu młodych muzyków wybiło się dzięki jego wpływom, ale wiedziałam o tym, że ma on uprzedzenie do cudownych dzieci. Zwykł mówić, że żadne z cudownych dzieci, które znał, nie dopięły niczego. „Cuda znikają, w miarę jak wyrastają, a nie pozostaje nic innego, jak tylko dziecko”.

Nie zważając na tę opinię i wiadome mi uprzedzenia, nie zawahałam się z wyświadczeniem p. Hofmannowi tej drobnej przysługi, o którą mnie prosił, i udałam się od razu do Grossmanna. Po pewnym wahaniu zgodził się przesłuchać chłopca i naznaczył godzinę audycji.