Jesteś najlepszą mamą na świecie - Isabelle Laurent - ebook + książka

Jesteś najlepszą mamą na świecie ebook

Isabelle Laurent

4,3

Opis

Od pierwszego dnia oczekiwania na dziecko zastanawiasz się, jaką będziesz matką. Czy podołasz trudom wychowania? Czy nie zawiedziesz oczekiwań – męża, bliskich, otoczenia? A zarazem: czy dziecko będzie odpowiadało twoim wyobrażeniom? Czy przyjmie wartości, które zechcesz mu przekazać? Jak przebrniecie przez czas młodzieńczych buntów i konfliktów międzypokoleniowych? Niespokojna, sięgasz po poradniki, czytasz blogi, szukasz rad u bardziej doświadczonych. Isabelle Laurent przekonuje, że nie tędy droga. Daje ci sześć kluczy do bram twojego macierzyństwa. Sześć zasad, dzięki którym i ty uwierzysz, że jesteś najlepszą mamą dla swojego dziecka. Najlepszą mamą na świecie! To przekonanie pozwoli ci osiągnąć wewnętrzny spokój, niezbędny, by sprostać wyzwaniom codzienności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 202

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (22 oceny)
14
4
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Byłam w dołku, na samym dnie – rozpacz mieszała się z poczuciem winy, że nie postąpiłam, jak trzeba. Zbudowany cegła po cegle gmach rozsypał się w proch. Zastanawiałam się, co było nie tak z moim dzieckiem, ze mną albo z naszą rodziną. W którym momencie czegoś nie zauważyliśmy, na coś byliśmy ślepi? Czy społeczeństwo, bieg zdarzeń, inni ludzie zabijali dusze tych, którzy są nam najdrożsi? Czy jestem szalona, naiwna albo nieświadoma, nadal wierząc w człowieka, jego dobroć i miłość – mimo wszystko?

Nie mogłam przestać myśleć o tym, czego właśnie dowiedziałam się o moim synu, a co zwaliło mnie z nóg, niszcząc wszystkie moje nadzieje i sprawiając, że zwątpiłam we własne powołanie do bycia mamą. Najwidoczniej ponieśliśmy porażkę. A jednak dom rozbrzmiewał śmiechem trojga młodszych, tych, którzy dopiero zaczynali dorastać i których można jeszcze wychować w inny sposób, by nie stało się z nimi to, co ze starszym synem. Ale jak? Jak wychować? Tego już nie wiedziałam, przygnieciona matczynym cierpieniem, pełnym pytań bez odpowiedzi.

Podczas gdy użalałam się nad poniesioną porażką, nad tym, że nie umieliśmy przekazać naszych wartości, i nad porażką naszego dziecka, które bardzo się pogubiło – by użyć delikatnego określenia w odniesieniu do sytuacji, w którą się wplątało, a której nigdy wcześniej nie moglibyśmy, nie chcielibyśmy ani nie odważylibyśmy się sobie wyobrazić – usłyszałam gdzieś w głębi duszy zdanie: „Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło [nawet] jedno z tych małych” (Mt 18,14).

Słowa te, które zjawiły się znikąd, usiłowały głośno wybrzmieć w moim umyśle desperacko miotającym się w poszukiwaniu rozwiązania. Kiedy z trudem dotarły do mego serca, coś we mnie pękło. W tej właśnie chwili chciałam w nie wierzyć. Uczepiłam się ich, by wyrwać się z piekła, w które spychałam – wbrew sobie – całą rodzinę. Rozpętała się wewnętrzna walka. Rozchorowałam się przez nią. Przez trzy tygodnie pośród psychicznego i fizycznego bólu ten sam głos w moim wnętrzu bombardował mnie: mając uszy, nie słyszycie (por. Ps 115,6).

Słowa te niczym promienie światła rozświetlały natłok dręczących mnie myśli. Wychwyciłam je, jedne po drugich, rozpoznając w nich przebłyski intuicji, które kiedyś zignorowałam, potem o nich zapomniałam, czasem jedynie nieświadomie się nimi posługując. Niczym klucze, dopasowywały się do zamka każdej na nowo przeżywanej w myślach sytuacji. Lśniły dla mnie jak największy skarb, bo pozwoliły mi się podnieść.

Dlaczego tak trudno mi było wychowywać dzieci, pomagać im wzrastać, samej czuć się dobrze? Dlaczego nie potrafiłam już się uśmiechać na myśl o mojej codzienności, o czekających mnie zadaniach, o przyszłości moich dzieci? Dlaczego wszystko stawało się tak ciężkie? Moje dzieciątko, cud nad cudami w chwili narodzin, na lotnisku, na progu mojego domu… Być może niektórzy przypominają sobie moją pierwszą książkę, Les yeux d’une mère, opowiadającą o przybyciu do nas każdego z naszych dzieci – noszonych w moim brzuchu, adoptowanych czy przygarniętych – w której wszystko szybko dobrze się układa przy odrobinie wiary i nadziei. Pisząc tamtą książkę, czułam, że moja wiara chroniła mnie przed złymi ludźmi i rzeczami. Myślałam też, że nic poważnego nie może się stać, że pokonujemy przeszkody bez zbytnich perturbacji albo też mamy siłę, by podnosić się natychmiast, otrzepać kurz i ruszyć dalej. Myślałam, że są na świecie rzeczy, które nas nie dotkną… I moje serce matki doświadczyło rzeczy nie do opisania. To, co najgorsze, nie ma tego samego imienia w sercu każdego z nas, jednakże męczarnia każdej z matek jest taka sama, gdy zło chce porwać nasze dziecko, a my nie możemy mu w tym przeszkodzić. Złu podoba się niszczyć wszystkie matki dzieci małych czy dużych, wierzące czy nie.

„Pokój wam”. Ten pokój jest uzasadniony, możliwy. Oto przesłanie, które dane mi było usłyszeć, gdy otrzymywałam te klucze. Przywróciły mi uśmiech – nie uśmiech wymuszony, lecz płynący z wnętrza. Zrozumiałam, że moim powołaniem kobiety i matki jest żyć w pokoju we wszystkich okolicznościach.

Owe klucze przemieniają moje życie dzień po dniu, w miarę jak z nich korzystam. Nie tylko moje. Różne mamy przychodzą powierzyć mi swoje troski. Całkiem niedawno moja starsza córka, nauczycielka, opowiadała mi o rozpaczy jednej z nich, która „już nie daje rady” ze swoim synem. Matka ta jest pochłonięta starszym synem, który zszedł na złą drogę, młodszą córką, która wpadła w złe towarzystwo, i mężem-dezerterem, który ucieka w pracę. Nie ma ona już czasu, by sprawdzać, czy najmłodszy odrabia lekcje. „Rozumie pani, nie myślałam, że będzie tak ciężko. Czuję, że przy moich adoptowanych dzieciach nie staję na wysokości zadania”. Moja córka wyznała jej, że ma adoptowanych braci i siostrę, i dodała, że trudności spotykają nie tylko rodziców adopcyjnych; sama o tym wie najlepiej. I idąc za ciosem, dała jej numer mojej komórki.

Trzy tygodnie później córka zadzwoniła do mnie: „Nie wiem, co powiedziałaś tej mamie, ale to już nie ta sama osoba. Spotkałam ją na mieście, była rozpromieniona. Długo dziękowała mi, opowiadając, jak bardzo ten telefon jej pomógł! W dodatku jej syn, ten, który chodzi do mojej klasy, znów zaczął się uczyć”.

Co jej powiedziałam? Wysłuchałam jej opowieści. W miarę jak słuchałam, przychodziła mi na myśl moja własna historia, moje doświadczenia macierzyńskie i jedyną rzeczą mogącą nas łączyć były te klucze, które dane mi było odkryć. Opowiedziałam jej, jak używam ich na co dzień w doświadczeniach z własnymi dziećmi. Zaczerpnęła z mojego świadectwa o korzystaniu z tych kluczy, z własnego doświadczenia, ze swojego życia wewnętrznego i osobistego. Zrozumiała i rozpoznała – podobnie jak ja, gdy je odkrywałam – nowy wymiar miłości, otwierając się na coś, co wykracza poza to, co przeczuwamy lub przypuszczamy o miłości bezwarunkowej.

Raduję się dziś, mogąc opowiedzieć wam, dlaczego i jak taka miłość czyni cuda. Kiedy używam słowa „cuda”, robię to z pełną świadomością, ponieważ nie da się inaczej okreś-

lić sytuacji bez wyjścia, które tyle razy w mojej rodzinie znalazły rozwiązanie. I na tym nie koniec! Bo miłość jest nieskończona…

W rzeczywistości wiele nie brakowało tej mamie, ponieważ kochała swoje dzieci, jak bogaty młodzieniec w Ewangelii. Kochał już i chciał więcej, chciał poznać królestwo miłości, chciał wejść tam ostatecznie, ale zamiast chwycić klucz, który Jezus mu podawał, człowiek ten się przestraszył. Dobrze znamy ten strach; podpowiada nam raczej czarne scenariusze niż wizje życia w obfitości, pochłania nas i odbiera wiarę.

To strach pozbawił mnie uśmiechu, radości, wewnętrznego spokoju. I wówczas zaczęłam wątpić. Tymczasem za każdym razem, gdy sięgam po jeden z kluczy, by odnaleźć wyjście z sytuacji, odczuwam przede wszystkim wyzwolenie od strachu, znajduję ukojenie.

Czuję potrzebę podzielenia się tymi kluczami, gdyż wierzę, że przemieniają życie nasze i naszego otoczenia, ponieważ szczęście jest czymś, co się przekazuje.

Klucze te zostały mi dane wśród wielu łez i rozmyślań. Nie wystarczyło jednak samo ich poznanie, by cudownie otworzyły wszystkie drzwi. Trzeba było, żebym je sobie gruntownie przyswoiła, a nawet potrenowała ich konkretne stosowanie. Sześć kluczy, sześć dróg opatrzonych komentarzami, świadectwami – moimi i innych mam, przemyśleniami, a nawet ćwiczeniami (w aneksie), ponieważ każdą z dróg można indywidualnie rozwijać w nieskończoność. Właśnie w takiej formie dzielę się nimi w tej książce.

Jesteś dokładnie takim rodzicem, jakiego twoje dziecko potrzebuje. Dzięki temu kluczowi poczujesz, że naprawdę jesteś na właściwym miejscu.

Masz wszystko, czego potrzebujesz. Dzięki temu kluczowi uwierzysz, że w odpowiednim momencie posiądziesz niezbędną wiedzę i poznasz stosowne rady, zgodne z twoimi przekonaniami i z osobowością twojego dziecka.

Porażka nie istnieje. Dzięki temu kluczowi będziesz mog-

ła odetchnąć, bo nauczysz się tak układać sprawy, by każdy człowiek mógł odnaleźć własną drogę. Odkryjesz, jak pomagać dzieciom różniącym się od siebie.

Każdy otrzymuje wszystko, co trzeba, żeby żyć w obfitości. Dzięki temu kluczowi nauczysz się znajdować czas, pieniądze, siły i radość, potrzebne, by prowadzić każde z twoich dzieci ku temu, co najlepsze, przy jednoczesnym poszanowaniu zarazem jego wolności i odpowiedzialności.

Potęga teraźniejszości. Dzięki temu kluczowi zrozumiesz, że przygotowujesz przyszłość twojego dziecka już dzisiaj, bez osądzania i uprzedzeń. Nauczysz się dostrzegać zagrożenia i im zapobiegać.

Połączenie intuicji, wiary, myśli i czynów otwiera wrota niemożliwemu. Dzięki temu kluczowi nauczysz się wszystko przyjmować, a życie jest hojne. W ten sposób będziesz mogła dać każdemu z twoich dzieci to, czego potrzebuje, a nawet więcej.