Jestem tobą - Monika Hołyk-Arora - ebook + audiobook

Jestem tobą ebook i audiobook

Monika Hołyk-Arora

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jestem tobą” to powieść z pogranicza sensacji i kryminału. Opowiada o losach kobiety, która budzi się w nieznanym jej pomieszczeniu i nie pamięta nawet własnego imienia. Ku jej przerażeniu nie jest też sama. Tuż obok niej leży martwa przedstawicielka płci pięknej, która wygląda dokładnie tak samo jak ona! Na podstawie urywkowych wspomnień agent Interpolu rozpoznaje w niej ofiarę wieloletniej przemocy domowej, skazaną za próbę zabójstwa swego oprawcy. W zamian za nową tożsamość nakłania ją do odgrywania roli zmarłej i wydobycia poufnych danych niezbędnych do rozpracowania niebezpiecznej siatki przestępczej. Od tego momentu rozpoczyna się niebezpieczna gra, w której niemal każdy ma własne cele, a wróg może stać się nagle wartościowym sprzymierzeńcem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 49 min

Lektor: Monika Chrzanowska

Oceny
4,1 (18 ocen)
10
2
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Całkiem niezła

"Jestem tobą" Moniki Hołyk-Arora to powieść z pogranicza sensacji i kryminału. Zachęcona tajemniczym tytułem i opisem, postanowiłam sama przekonać się, czy przypadnie mi do gustu. Lubię książki, w których wykorzystywany jest wątek zamiany, ale najczęściej dotyczy to bliźniaków. W tej lekturze nikt nie wspomina o więzach krwi, a jednak pojawiły się w jednym pomieszczeniu dwie identycznie wyglądające kobiety. Praktycznie nie do odróżnienia. Różnica między nimi jest taka, że tylko jedna z nich jest żywa. To fizyczne podobieństwo wykorzystał agent Interpolu, aby namierzyć nośnik pamięci, na którym zapisane są kody niezbędne do rozpracowania niebezpiecznej siatki przestępczej, wchodząc w układ z Ingą, która odbywa karę więzienia za próbę morderstwa męża. Od tej pory to ona ma się wcielić w Nadię, osobę stojącą na czele Szwedzkiej mafii. W zamian za pomoc w odnalezieniu pendriva, i oddania go odpowiednim służbom, miała dostać nową tożsamość i wolność. Pod przykrywką amnezji, kobieta podejmuj...
00

Popularność




Monika ‌Hołyk-Arora

Jestem tobą

© Copyright ‌by Monika Hołyk-Arora ‌& e-bookowo

Projekt ‌okładki: Lan Gao

ISBN e-book ‌978-83-7859-937-1

ISBN ‌druk 978-83-7859-938-8

Patronat medialny:

Wydawca: Wydawnictwo ‌internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: ‌[email protected]

Wszelkie prawa ‌zastrzeżone.

Kopiowanie, ‌rozpowszechnianie ‌części lub ‌całości

bez ‌zgody ‌wydawcy ‌zabronione

Wydanie I 2018

Konwersja do ‌epub ‌i ‌mobi ‌A3M ‌Agencja Internetowa

Prolog

Oczy. ‌Ogromne. Przerażająco zimne i ‌nieziemsko piękne. Lekko przekrwione. ‌Ze źrenicami rozszerzonymi do ‌granic możliwości. Wpatrywały ‌się ‌w nią z całą ‌swą intensywnością, znajdując ‌się ‌zaledwie ‌kilka milimetrów od niej. ‌Ich ‌wyraz zdradzał, że ostatnia ‌iskierka ‌życia ‌już ‌dawno w nich zgasła.

Pomyślała, ‌że ‌to jedynie jakiś koszmar, ‌dlatego też mocno ‌zacisnęła ‌na chwilę ‌powieki, szepcząc ‌bezgłośnie:

– Proszę, ‌niech to ‌będzie sen! ‌Zły sen, jaki ‌śni się ‌po ciężkim dniu...

Niestety jej ‌modlitwa przepadła w ‌nicości, zanim mogła zostać ‌wysłuchana. Gdy na ‌powrót otworzyła oczy, dostrzegła ‌te ‌same stalowoniebieskie, martwe tęczówki ‌wpatrujące się w nią ‌w swej ‌drodze ku wieczności.

Wzięła ‌długi, ‌powolny wdech. Próbowała w ‌ten sposób wypełnić ‌płuca tlenem, ‌magiczną, niewidzialną ‌substancją gwarantującą ‌jej ‌zachowanie spokoju. Usiłując zdławić ‌rodzący się w krtani ‌krzyk przerażenia, ‌odsunęła się ‌od leżącego obok niej ‌ciała... ‌I ‌właśnie wtedy, ‌po raz pierwszy, przyjrzała ‌się ‌dokładnie licu stanowiącemu ‌tło dla ‌pary niesamowitych, zgasłych już oczu.

Lekko zarysowana szczęka i wysoko osadzone kości policzkowe nadawały obliczu nieznajomej niepokojąco znajomych rysów twarzy. Łuki czaszki, łagodnie przechodząc w skronie i niewielkie czoło, sumowały się na jej własną podobiznę.

To nie mogę być ja – podpowiadał zdrowy rozsądek. – Przecież ja żyję! A jednak, wbrew wszystkim prawom logiki, dotknęła dłonią swego policzka, spodziewając się, że kobieta po drugiej stronie niewidzialnego lustra dokona tego samego. Niestety jej ręka pozostała niewzruszona.

Leżąc na zimnej, kamiennej posadzce, nieznana jej niewiasta nadal wpatrywała się w pustą przestrzeń, nie mogąc podążyć za nią wzrokiem.

Nie wiedziała, co robić. Krzyczeć? Uciekać? Nie miała zbyt wielu możliwości, a te dostępne wydawały się jej niewłaściwe. Jedynie chłodna kalkulacja mogła pomóc należycie ocenić niecodzienną sytuację, w której się znalazła. Istniały zaledwie dwie możliwości – albo zupełnie oszalała, nie mogąc dostosować się do rygoru więzienia dla kobiet, w którym rok temu została osadzona, albo po prostu śniła jakiś niewytłumaczalnie schizofreniczny sen, z którego miała za chwilę się obudzić.

Tak. Nadal, wbrew faktom, pragnęła wierzyć, że to tylko mara nocna, która w jakiś niezrozumiały dla niej sposób miała oczyścić nadwątloną psychikę. Zarówno zamknięty ośrodek karny, jak też wewnętrzne reguły rządzące się wpływami, przemocą i gotówką przemycaną przez współwięźniarki, były dla niej ogromnym obciążeniem.

Potrząsnęła nerwowo głową, próbując zapanować nad rozbieganymi myślami, które zbaczały z głównego toku rozumowania, rozpierzchając się we wszystkich możliwych kierunkach. Ponownie spojrzała na martwe ciało leżące zaledwie metr od niej. Dopiero wtedy spostrzegła, iż spowite było w prostą, białą, zapewne szpitalną koszulę nocną jakie widywała na filmach oglądanych w więziennej świetlicy.

Powoli przesunęła wzrok, zupełnie jakby gwałtowny ruch mógł obudzić trupa. Z zaciekawieniem zerknęła na zgrabną łydkę nieboszczki, nieosłoniętą żadnym skrawkiem cienkiego materiału. Lśniąca skóra nadal wydawała się miękka, jak gdyby ktoś dopiero co wmasował w nią balsam nawilżający. Nie to jednak przykuło jej uwagę. Najszybciej bowiem zauważa się braki. W wizerunku nieznajomej brakowało tatuażu zdobiącego ją samą.

– Czyli jednak nie zwariowałam – pomyślała z ulgą. – To nie jestem ja! Nie oglądam martwej siebie z jakiejś dziwnej perspektywy ulatującej duszy.

Teraz była już pewna. Nie mogła zaprzeczać faktom. Trzy miesiące temu dziewczyna z celi obok, maszynką ‚domowej roboty’, wydziergała jej całkiem zgrabną rybę Koi – symbol odrodzenia w japońskiej mitologii.

Bezwiednie, niemal instynktownie, dotknęła własnej łydki, pobolewającej ją do tej pory ze względu na zakażenie, które wdało się zaraz po przeprowadzonym zabiegu upiększającym.

Strupy, które do tej pory wyczuwalne były pod delikatnymi opuszkami palców, zniknęły. Z przerażeniem równym odkryciu zwłok leżących na wyciągnięcie ręki, poderwała się z podłogi tylko po to, by obejrzeć własną nogę. Była alabastrowo gładka i nienaruszona przez żadną igłę, a tym bardziej atrament przemycony w paczce żywnościowej!

Tego było już za wiele. Nawet nie poczuła, kiedy z jej gardła wyrwał się przeciągły krzyk przypominający wycie zranionego, dzikiego zwierzęcia. Tak wysoki i przejmujący, że przez chwilę z obawą obserwowała szklaną próbówkę niebezpiecznie chyboczącą się na stoliku w rogu pomieszczenia. Po chwili zamilkła. W sali ponownie zapanowała cisza. Instynkt podpowiedział jej bowiem, że nie powinna swoją obecnością zwracać niczyjej uwagi. Nie miała ochoty zostać osądzona za morderstwo!

– Spokojnie! – szepnęła, rozglądając się. – Musisz zrozumieć, gdzie i dlaczego jesteś... Myśl! – nakazała sobie bezgłośnie.

Obserwacja była najlepszym sposobem na właściwe zinterpretowanie sytuacji. Skoncentrowała się, by móc właściwie przetworzyć dostępne jej dane. Zaczynała dostrzegać coraz więcej szczegółów sterylnie białego pomieszczenia. Meble, sprzęty i wszechobecną bezosobowość. Całość składała się na całkiem przeciętną salę szpitalną, urządzoną ogromnym kosztem, ale jednocześnie bardzo oszczędną w swej formie.

Niewielkie łóżko, mała szafka nocna, mikroskopijnych rozmiarów stolik, na który zwróciła uwagę chwilę temu. Elektroniczne maszyny podtrzymujące przy życiu, pikające tak rytmicznie, iż do tej pory nie zauważyła ich obecności.

Na koniec dostrzegła też ogromne, dwuskrzydłowe drzwi wykonane z mlecznobiałego, nieprzepuszczającego światła szkła. Podnosząc się z podłogi, dostrzegła w nich swoje odbicie. Chociaż jej sylwetka była nieco zniekształcona, dostrzegła, że ubrana była w szpitalną koszulę podobną do tej, którą miała na sobie martwa kobieta leżąca na zimnej marmurowej posadzce zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od niej.

Jednego mogła być pewna. To nie było więzienie w Grudziądzu! Nie pamiętała co prawda jak ono wyglądało, ale właśnie to miejsce było jedynym, jakie potrafiła wymienić chociażby z nazwy. Poza tym jednym szczegółem, wspomnieniem tatuażu i męża, którego usiłowała zabić, w jej głowie tkwiła pustka. Czarna nicość, która nie pozwalała jej przypomnieć sobie chociażby imienia ukochanego psa, jeśli w ogóle takiego kiedykolwiek posiadała!

Jeszcze raz spojrzała na ciało swojego sobowtóra i przerażona usiadła na podłodze w najdalszym rogu sali. Wsłuchując się w przyśpieszony rytm własnego serca, oczekiwała na dalszy bieg wydarzeń.

Rozdział I

Siedząc na niewygodnym, plastikowym krześle, raz po raz zerkała na mężczyznę znajdującego się po drugiej stronie stołu. Z pewnością przekroczył już czterdziesty piąty rok życia. Być może nawet niedawno stuknęła mu pięćdziesiątka. Ciemne, szpakowate włosy coraz bardziej traciły swój kolor, ustępując miejsca siwiźnie świadczącej nie tylko o zaawansowanym wieku, ale przede wszystkim o doświadczeniu życiowym, które zdobył przez lata. Spoglądał na nią swoimi szarymi, świdrującymi oczyma, próbując wniknąć w głąb jej umysłu. Zupełnie jakby posiadał dostęp do tej części jej mózgu, która dla niej samej od kilku godzin pozostawała tajemnicą.

– Naprawdę nic nie pamiętasz? – spytał jeszcze raz, nie dowierzając.

Nie siliła się na słowną odpowiedź. Miała już po dziurki w nosie odpowiadania ciągle od nowa na to samo, bezdennie głupie pytanie. Po prostu pokręciła przecząco głową, żywiąc nadzieję, że ten prosty gest zostanie właściwie zrozumiały.

– To niemożliwe! – stwierdził w końcu zniecierpliwiony mężczyzna. – Powinnaś coś pamiętać! Cokolwiek!

Nerwowo wciągnęła powietrze, mając ochotę wrócić do swojej sali, nawet jeśli nadal znajdowały się tam upiornie podobne do niej zwłoki. Tam bowiem mogła przynajmniej zaznać spokoju i zignorować pytania, na które nie potrafiła udzielić odpowiedzi.

– Pamiętam więzienie w Grudziądzu – szepnęła w końcu. – Nie jako miejsce samo w sobie... Jedynie jego nazwę. Chyba tam przebywałam – dodała łamiącym się głosem. – Jakieś mgliste wyobrażenie męża, którego próbowałam zabić... Nie, to nawet nie jest wspomnienie. To raczej fakt, który utkwił gdzieś głęboko w świadomości. I ryba koi, wytatuowana na mojej łydce...

Mężczyzna odetchnął z ulgą tak bardzo widoczną, że nawet nie próbował jej ukryć. Mogłaby przysiąc, iż niemal się przy tym uśmiechnął.

– Świetnie!

Spojrzała na niego, zaskoczona. Nie była może wprawnym psychologiem, chociaż może i była, jednak jej zdaniem zachowanie mężczyzny było nad wyraz dziwne. Kto bowiem, będąc przy zdrowych zmysłach, ucieszyłby się na wieść o tym, iż prawdopodobna zabójczyni siedzi tuż przed nim? Postanowiła mniej mówić, a więcej słuchać. W ten sposób mogła dowiedzieć się czegoś zarówno o sobie samej, jak i o miejscu, w którym się znalazła.

– Inga. Mogę tak do ciebie mówić? – nieznajomy zagaił w tym czasie przyjacielsko, rozsiadając się wygodniej w zajmowanym przez siebie krześle.

– Nie wiem – skłamała. – A chciałbyś?

Tym z pozoru niewinnym pytaniem odebrała mu niemal całą pewność siebie. Na jeden, krótki moment mężczyzna skulił się w sobie, tracąc impet, który do tej pory warunkował jego zachowanie.

– Tak się nazywasz – stwierdził opanowanym głosem. – Inga Kowalska, z domu Stażyńska.

Mówiąc to, wyciągnął z aktówki cienką, brązową teczkę i od niechcenia rzucił ją na niewielki stolik oddzielających ich od siebie. Tekturowa materia przesunęła się po śliskiej powierzchni mebla, zatrzymując się dokładnie przed nią.

Miała ochotę chwycić ją i jak najszybciej przejrzeć. Instynkt podpowiedział jej jednak, że może to być pułapka.

– O.K., wie pan, jak się nazywam i kim jestem. Zdaje się jednak, że dobre maniery nakazują zrewanżować się tym samym!

Mężczyzna zaśmiał się, ale nie było w tym dźwięku niczego przyjemnego. Wręcz przeciwnie, wyglądało na to, iż zrobił to próbując zneutralizować narastający w nim stres.

– Możesz mówić mi Andrew albo Andrzej, jak wolisz... – odezwał się w końcu.

Dopiero kiedy się przedstawił, uświadomiła sobie, co cały czas w jakiś niezrozumiały sposób ją rozpraszało! Jego akcent! Chociaż ledwie słyszalny, nadawał wypowiadanym przez niego słowom zupełnie inne, niejako obce brzmienie! Mężczyzna siedzący przed nią, chociaż świetnie posługiwał się językiem polskim, nie był Polakiem! A przynajmniej nie był nim w pełnym tego słowa znaczeniu!

Wykorzystując jej milczenie, wstał z krzesła i zaczął spacerować po niewielkim pomieszczeniu, wprowadzając tym samym nerwową atmosferę, która zdecydowanie źle na nią wpływała.

– Wiesz, gdyby nie ten Grudziądz i wspomnienie usiłowania morderstwa, pomyślałbym, że... Zresztą nieważne. Po prostu z zeznań współwięźniarek i wywiadu środowiskowego wynikało, iż jesteś cichą, nieco wycofaną kobietą, a nie miłośniczką pyskówek.

– Nie wiem czym się zdawałam lub nie zdawałam być! – rzekła hardo, próbując w ten sposób ukryć swoje obawy. – W momencie, kiedy ocknęłam się, leżąc oko w oko z martwą kobietą, odniosłam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas! – dodała, nawiązując do słynnego cytatu z „Czarnoksiężnika z Oz”.

Skąd w ogóle przyszły jej do głowy te słowa? Nie wiedziała, ale zanotowała sobie w myślach, by rozważyć tę kwestię później. Oczywiście, kiedy już zakończy tę niecodzienną dyskusję z tajemniczym Andrew.

Mężczyzna zaśmiał się nerwowo. To nasunęło jej myśl, że być może wcale nie był taki twardy, jakiego próbował udawać. Przecież ktoś, kto trzyma w ręku wszystkie karty za nic miałby jej burkliwe odpowiedzi.

– Przeczytaj sobie zawartość tej teczki, Dorotko, a później, kiedy będziesz gotowa, porozmawiamy poważnie o sprawie, która cię tu sprowadza...

Nie czekając na jej odpowiedź, ruszył w kierunku mlecznobiałych drzwi, dokładnie takich samych, jakie widziała wcześniej w pokoju z leżącą na posadzce młodą, całkiem martwą kobietą.

– Może powiesz mi najpierw, gdzie w ogóle jestem... – krzyknęła za nim, zdając sobie sprawę, iż za moment zniknie w korytarzu.

– Wszystko w swoim czasie – rzucił przez ramię, znikając za szklaną taflą.

Została sama. Zanim jednak zdążyła wykonać chociażby jeden, najprostszy ruch, usłyszała charakterystyczny dźwięk. Ktoś zamknął ją w środku, uniemożliwiając wyjście poza obręb czterech ścian.

Cisza panująca wokół niej potęgowana była przez dyskretny dźwięk przesuwającej się wskazówki zegara. Ciekawość walczyła ze strachem. Bojąc się zajrzeć do dokumentacji leżącej przed nią, skupiła całą swoją uwagę na białym cyferblacie, ozdobionym szeregiem czarnych cyfr. Dochodziła druga. Nie wiedziała jednak czy chodziło o popołudnie, czy też środek nocy. W pomieszczeniu, podobnie jak w pierwszej sali, w której odzyskała przytomność, na próżno było doszukiwać się jakichkolwiek okien. Jedynym źródłem światła docierającego do jej oczu były jarzeniówki skrzące się radośnie na wysokim suficie.

Rozejrzała się, szukając wzrokiem jakiejś leżanki, na której mogłaby chociaż chwilę poleżeć. Kręciło się jej w głowie i bała się, że za moment spadnie z wąskiego i niewygodnego krzesła. Niestety, wnętrze było niemal puste.

– Co to za pieprzony szpital, w którym nie ma nawet jednego wolnego łóżka, na którym mogłabym dojść do siebie? – mruknęła, czując, iż zawroty głowy nasilają się z każdą mijającą sekundą.

Była pewna, że została uwięziona w jakiejś klinice. Podpowiadał jej to zapach, charakterystyczny dla placówek tego typu. Powietrze przesiąknięte było wonią przypominającą lizol, dawniej stosowany jako środek dezynfekujący na wszystkich oddziałach w kraju. Było w nim jednak coś jeszcze. Coś jakby tlenek etylenu odkażającego narzędzia operacyjne. A także charakterystyczny aromat świeżo otwartego bandaża wysterylizowanego wcześniej w parze wodnej.

Przymknęła na moment oczy, przywołując obraz szpitala z otchłani czarnej dziury zajmującej jej wspomnienia. Na jeden, krótki moment stała się małą dziewczynką, która siedziała przy łóżku pięknej kobiety. Być może własnej matki. Płacząc, wsłuchiwała się w rytmiczne dźwięki szpitalnej aparatury i wdychała powietrze o takim samym zapachu, jak ten otaczający ją tutaj. Obraz zniknął tak nagle, jak przed chwilą się pojawił. Potrząsnęła nerwowo głową, sama nie wiedząc, czy próbuje przywołać, czy też odpędzić resztki owej wizji wydobytej z czeluści pamięci.

Otworzyła powieki wiedząc, iż nie powinna dłużej zwlekać. Jeśli chciała poznać odpowiedzi na setki pytań rodzących się w jej świadomości, to musiała podjąć jakieś działania. Pierwszym krokiem do zrozumienia sytuacji było zapoznanie się z zawartością leżącej przed nią teczki.

Niepewnie otworzyła aktówkę i od razu zorientowała się, że ktoś zadał sobie dużo trudu, by uporządkować dokumenty w ciągu chronologicznym. Pierwszym bowiem świstkiem, jaki zauważyła, był akt urodzenia.

Inga Stażyńska, urodzona w Lublinie, dnia 13 października 1978 roku, córka Anny i Jana...

Nie czytała dalej, próbując wyobrazić sobie twarze dwojga ludzi, którzy powołali ją do życia. Niestety w głowie miała pustkę, jakby te imiona nic dla niej nie znaczyły. Poczuła się winna. Winna do tego stopnia, iż po jej policzku spłynęły pierwsze tego dnia łzy.

– Przepraszam was – szepnęła, dotykając aktu urodzenia, jakby w ten sposób mogła zyskać kontakt z zapomnianymi rodzicami.

Gładząc pożółkły ze starości papier, bała się tego, co znajdowało się za nim. Wiedziała jednak, że dla swojego własnego dobra powinna dowiedzieć się jak najwięcej o osobie, którą była.

Pobieżnie przekartkowała informacje na temat wczesnych lat dzieciństwa i przebytych chorób. Zatrzymała się dopiero na raporcie policyjnym z dnia dwudziestego pierwszego lutego 1988 roku. Słowa zawarte w krótkiej, dość lakonicznej notce wyryły się w jej duszy bolesną szramą.

Anna i Jan Stażyńscy poszkodowani w wypadku drogowym na drodze krajowej nr 17. Mężczyzna zginął na miejscu, kobieta zmarła dwa dni później w szpitalu w Lublinie. (…) Sprawca, kierowca Tira, został zatrzymany do dyspozycji Milicji.

Załkała, chociaż nie wiedziała dlaczego. Żałowała małej dziewczynki, która nagle została sama we wrogim świecie? A może litowała się nad dorosłą kobietą, która nagle po raz drugi przeżyła tragiczną wiadomość o śmierci rodziców? Rodziców, których nawet nie pamiętała.

Wierzchem dłoni otarła policzek mokry od łez i zaczęła brnąć przez następne raporty z placówek opiekuńczych, domów dziecka i schronisk dla nieletnich. Nikt jej nie chciał! Ani siostra matki, ani rodzina jej ojca. Każdy tłumaczył się brakiem środków umożliwiających opiekę nad niepełnoletnią sierotą. Zanim osiągnęła pełnoletność, zmieniała adres zamieszkania przeszło dziesięć razy! Dawało to niepokojąco niską średnią, która ujawniała, iż nigdzie nie zagrzała miejsca na dłużej niż rok!

Miała ochotę zamknąć teczkę z tymi przerażającymi informacjami. Poczuła nawet wdzięczność, że niczego nie pamięta. Przecież jej dzieciństwo było na tyle traumatyczne, że powinna o nim zapomnieć, by móc cieszyć się życiem!

– Jasne, życiem! – mruknęła zniecierpliwiona. – Siedzisz Bóg wie gdzie, nie wiadomo dlaczego, zaś jedyną alternatywą jest odsiadywanie wyroku za usiłowanie morderstwa. Też mi opcja!

Cóż, musiała potwierdzić czy wspomnienie jest prawdziwe. Może po prostu przypominała sobie urywki jakiegoś filmu, a umysł z jakiegoś powodu uznał je za wydarzenia z przeszłości, których cień krążył w jej myślach. Przecież nie mogła nikogo zabić, skoro widok zwłok wywoływał jej przerażanie!

Zmusiła się do przewrócenia kilku stron i pobieżnego zerknięcia na ich treść. Nie znalazła nic ciekawego. Dyplom ukończenia filozofii na jednym z uniwersytetów lubelskich. Swoją drogą, co w ogóle mogła myśleć studiując taki bezsensowny kierunek? Powinna była wybrać coś gwarantującego jej lepsze życie niż bidule, w których wyrosła.

Świadectwo pracy w osiedlowym sklepie spożywczym, gdzieś na jakichś LSMach. Data zatrudnienia 1999, data zwolnienia 2012. Matko! Przestała za ladą trzynaście lat, krojąc chleb lub szynki? Trzynaście lat biedowania od pierwszego do pierwszego? Chociaż, z drugiej strony, jak na razie była to jedyna stała rzecz w życiu Ingi Kowalskiej, z domu Stażyńskiej.

Kolejnym dokumentem, do którego dotarła, było świadectwo ślubu cywilnego, informujące o wstąpieniu w związek małżeński z Krzysztofem Kowalskim w 2010 roku. Do niewielkiego aktu dołączono kolorową fotografię. Z błyszczącego zdjęcia spoglądała ona sama, ubrana w biały kostium, i towarzyszący jej mężczyzna w szarym garniturze.

Wydawał się jej całkiem obcy. Jego podobizna nie wywoływała w niej żadnej pozytywnej ani negatywnej reakcji. Wysoki, misiowaty blondyn sprawiał wrażenie antypatycznego typa, sprawującego rządy silnej ręki. Wzdrygnęła się nerwowo, zastanawiając się, co pchnęło ją do związku z tym zbirem spod ciemnej gwiazdy. A co ciekawsze, nie potrafiła zrozumieć, ile trzeba było mieć w sobie odwagi, by próbować go zgładzić! Przecież górował nad nią o ponad głowę, a ważył zapewne drugie tyle, co ona!

Zmęczona przyśpieszonym wglądem w swoją przeszłość, odsunęła nieprzejrzane do końca papiery. Potrzebowała chwili przerwy. Musiała poukładać w głowie informacje, które ze wszystkich stron atakowały jej zapomniane wspomnienia, nie wywołując żadnej oczekiwanej reakcji ze strony mózgu. Zupełnie jakby te papiery nie dotyczyły jej osoby!

Tak, słyszała kiedyś o amnezji, ale powątpiewała w jej istnienie. Nie mogła pojąć, w jaki sposób żywa istota może w mgnieniu oka zapomnieć wszystkie chwile szczęścia, ale też bólu zaserwowane jej przez życie. Nie wierzyła, że ludzki mózg można sformatować niczym twardy dysk komputera, wymazując z niego wszystkie dane.

– Przecież to wszystko przypomina jakiś schizofreniczny sen – mruknęła, podrywając się z krzesła i wracając myślami do pokoju, w którym ocknęła się z martwą kobietą u boku. – Sen, z którego za cholerę nie potrafię się obudzić! – dodała ze złością, chodząc dookoła stolika.

Jej wzrok mimowolnie padł na otwartą teczkę z dokumentami, których niewielką część pominęła. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że musi poznać prawdę. Całą! W końcu może właśnie dzięki niej zrozumie gdzie się znalazła, co było powodem zamknięcia w klinice bez okien i kim była martwa dziewczyna, wyglądająca jak jej nieistniejąca siostra bliźniaczka?!

Zmusiła się do zachowania spokoju i ponownie przysiadła na skraju niewygodnego, plastikowego krzesła. Było to jedyne dostępne siedzisko, nie licząc podobnego stołka, na którym wylegiwał się kilkadziesiąt minut temu tajemniczy Andrew.

Raport ze szpitala, wystawiony na początku 2011 roku, ślady wskazujące na pobicie. Notka o wezwaniu Policji i podpisane jej imieniem zeznanie, że spadła ze schodów wiodących do piwnicy.

Tych kilka prostych słów, zapisanych na jeszcze całkiem białym papierze, mówiło tak wiele o niej samej, o ludzkiej kłamliwości i o ślepocie wymiaru sprawiedliwości. Proste zapewnienie zastraszonej kobiety wystarczyło, by jej oprawca uniknął odpowiedzialności, którą powinien był ponieść!

Zła na Ingę, chociaż powinna nazwać rzeczy po imieniu i przyznać, że czuje gniew na samą siebie, odsunęła dokumenty na długość ramienia. Przymknęła oczy, spodziewając się do jakiego zakończenia zmierza ta historia. W aktówce czekały na nią zapewne kolejne raporty szpitalne, notatki policyjne i fałszywe zeznania maskujące przemoc domową, której była ofiarą. Któregoś razu zapewne nie wytrzymała. Zadziałał instynkt samozachowawczy, nakazujący jej przerwać gehennę, której była poddawana od miesięcy. Wzięła zamach, może chwyciła nóż albo jakiś ciężki przedmiot i zaatakowała, próbując ocalić swoje własne życie.

Miała ochotę łomotać w drzwi, przywołać Andrew i dowiedzieć się dlaczego każe jej przypomnieć sobie wszystkie te koszmarne chwile. Przecież zapomnienie stanowiło dla niej wybawienie. Teraz było już jednak za późno. Poznała prawdę i chociaż czuła tylko żal względem skrzywdzonej kobiety, to nie potrafiła się z nią identyfikować. Tak jakby tamte przeżycia nie stanowiły części istoty, jaką teraz się stała.

Już chciała poderwać się z krzesła, jednak zdrowy rozsądek podpowiedział jej, by doczytała akta do końca. Taki był zapewne cel. Musiała poznać swoją historię do samego końca.

Tak jak podejrzewała, znalazła jeszcze kilka wzmianek o pobiciach, aż w końcu dotarła do raportu z interwencji policyjnej w sprawie awantury domowej. Z informacji spisanych przez jednego ze stróżów prawa wynikało, iż to ona sama wezwała jednostkę interwencyjną, oświadczając zaskoczonej telefonistce w centrali, że właśnie dźgnęła męża jedną z szabli znajdujących się w jego kolekcji.

Głupia ja! – pomyślała niespodziewanie, nagle identyfikując się z Ingą wyłaniającą się z materiałów zebranych w jednej tekturowej teczce. – Przecież mogłam uciec, upozorować włamanie! Mogłam zrobić cokolwiek, by ratować siebie, a ja po prostu wezwałam policję!

Znalazła dokumenty sądowe, wyciągi z zeznań Krzysztofa Kowalskiego, nazywającego ją „rozhisteryzowaną znajdą, która nie potrafiła uszanować karmiącej jej dłoni” oraz kilka innych, nie mniej krzywdzących epitetów. Był też wyrok sądu skazujący ją na osiem lat pozbawienia wolności oraz notatka adwokata wnioskującego o najniższy dozwolony wymiar kary, ze względu na możliwość istnienia okoliczności warunkujących obronę własną oskarżonej.

Ostatnim zaświadczeniem w teczce była opinia psychologa więziennego oceniającego Ingę Kowalską jako osobę spokojną, wycofaną, niebiorącą czynnego udziału w życiu więziennym.

Zamknęła aktówkę i popatrzyła na nią z lekkim przerażeniem.

– Całe życie ujęte w zaledwie kilkunastu świstkach zadrukowanego papieru. Moje życie... – szepnęła, osuwając się na marmurową posadzkę pomieszczenia.

Miała ochotę zapłakać, ale zabrakło jej łez. Chciała krzyczeć, jednak głos zamarł jej w krtani. Czuła się słaba i zupełnie bezsilna, jakby nagle straciła kontrolę nad własną egzystencją. Nie wiedziała, co robić. Zbyt wiele kwestii nadal pozostawało niewyjaśnionych, kryjąc się w mrokach pamięci. Zdawała sobie sprawę, że odzyskanie wspomnień może zaowocować odkryciem tajemnic, na poznanie których nie była zapewne gotowa. Obce miejsce, nieznani ludzie, którzy zdawali się wiedzieć o niej wszystko, a także najbardziej palący sekret – kobieta wyglądająca jak ona sama. Była tu za jej sprawą czy też to nieznajoma straciła życie z powodu niesamowitego podobieństwa do więźniarki z kobiecego zakładu karnego w Grudziądzu?

– Za dużo pytań, zbyt mało odpowiedzi – wyszeptała, podrywając się z podłogi i rozpoczynając nerwowy marsz po pustym pomieszczeniu. Kolejne kroki wybijały taki sam takt, jak rytmiczne bicie zegara na ścianie.

Spojrzała na biały cyferblat. Nie wiedziała nawet, czy czas był jej sprzymierzeńcem, czy też ukrytym wrogiem...

Rozdział II

Słuchając opowieści agenta Andrew Cichovsky, doszła do wniosku, że albo została wytypowana do nieistniejącego programu „Wkręcić więźniarkę”, albo też po prostu umarła na skutek jakiegoś nagłego zdarzenia. Jeśli zaś faktycznie zaliczyła zejście śmiertelne, to niezidentyfikowana siła wyższa, w której istnienie zawsze wierzyła, postanowiła w wyrafinowany sposób poigrać z nią przed podjęciem ostatecznej decyzji dotyczącej życia wiecznego niejakiej Ingi Kowalskiej.

– Nie myśl za dużo – poradził w tym czasie mężczyzna siedzący po drugiej stronie stołu. – Po prostu zjedz coś – dodał, wskazując talerz stojący przed nią. – I zastanów się na spokojnie nad moją propozycją.

Ciszę pomieszczenia zakłócił gwałtowny wdech, a później powolny, dużo spokojniejszy wydech.

– Nie wiem, co pan sobie wyobraża, ale nie jestem żadną Mata Hari, która pod przykrywką kobiety wampa szpieguje dla jakiegoś tam wywiadu! – mruknęła, łapczywie zerkając w stronę smakowicie wyglądającego schabowego.

Ssanie w żołądku, które odczuwała od przynajmniej godziny, stawało się coraz silniejsze, jednak wrodzona duma (chyba wrodzona, bo nie mogła być tego pewna na sto procent) zakazywała jej tknąć posiłku podetkniętego pod sam nos.

– Wiesz, dlaczego trzymaliśmy cię z Nadią w jednym pokoju dopóki się nie przebudziłaś? – spytał niespodziewanie starszy jegomość, całkowicie zmieniając tor rozmowy.

Z zaskoczenia pokręciła przecząco głową, przestając na chwilę myśleć o aromatycznej panierce kryjącej w sobie soczyste mięso, w które miała ochotę wbić zęby.

– Nie mieliśmy pewności kim jesteś!

Głód minął całkowicie. Jej pytające spojrzenie wbiło się w jego pochmurne oblicze, próbując odczytać cokolwiek z jego nieruchomej twarzy.

– Jak to? – wydukała w końcu, nie rozumiejąc, co też mógł mieć na myśli.

– Nie jesteśmy pewni, w jaki sposób doszło do całej tej sytuacji. Prawdopodobnie Nadia zaatakowała cię bez ostrzeżenia, chociaż trudno nam pojąć, skąd wiedziała o twoim istnieniu. Nie mniej jednak dziś rano znaleźliśmy dwa identyczne ciała. Nie mieliśmy pojęcia, kto jest kim. W końcu spędziliśmy kilka ostatnich miesięcy upodobniając cię do niej.

Zignorowała ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie, skupiając się na meritum tej niezwykłej dyskusji.

– Teraz już wiecie? – wypaliła, zamiast cieszyć się, że nie została przez przypadek wzięta za szefową międzynarodowej organizacji przestępczej.

Mężczyzna nie zrozumiał jej intencji. Wręcz przeciwnie, jej pytanie wyraźnie go zmartwiło, dlatego też długo zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Przyjmujemy z dziewięćdziesięciodziewięcio procentową pewnością, iż jesteś osobą, za którą się podajesz – stwierdził w końcu.

Miała ochotę zasypać go tysiącem pytań, ale gdy otwierała usta, by sformułować pierwsze z nich odkryła, że nawet nie wie, od czego powinna zacząć. Bacznie obserwujący ją Andrew dostrzegł jej chwilowe wahanie i, ku własnemu zaskoczeniu, wytłumaczył wszystko, co sama chciała wiedzieć.

– Inga to cicha, zahukana kobieta, która po miesiącach tortur psychicznych i fizycznych czuła się zmuszona do samoobrony przed mężem sadystą. W ocenie biegłych psychiatrów została pchnięta do czynów, których dobrowolnie by się nie dopuściła. Pobyt w więzieniu jedynie spotęgował jej społeczne wycofanie i zamknął w czeluściach niewielkiej biblioteki zakładu karnego, gwarantując tym samym względne, kilkugodzinne bezpieczeństwo każdego dnia.

– A Nadia? – spytała nieswoim głosem, chcąc poznać kobietę, która martwymi oczyma wpatrywała się w nią jeszcze kilka godzin temu.

– Nadia była przeciwieństwem cichej, płochliwej Ingi. Przebojowa, pewna siebie, świetnie wyszkolona. Wychowywana od wczesnego dzieciństwa na przyszłą Donnę szwedzkiej mafii. Potrafiła zabić bez mrugnięcia okiem, chociaż zwykle zlecała brudną robotę jednemu ze swoich ludzi...

– Więc może... – zawahała się, sama nie rozumiejąc, dlaczego sugeruje mu, iż może być osobą, o której opowiadał.

Andrew zaśmiał się nerwowo. Doszła do wniosku, że właśnie w ten sposób starał się za każdym razem zamaskować swoje prawdziwe odczucia. Gdy tylko ta myśl przebrzmiała w jej głowie, doszła do wniosku, że być może jej własne reakcje były równie proste do odczytania. Przecież nawet nie zdawała sobie sprawy jak zwykle się zachowywała, śmiała, płakała czy nawet konwersowała ze znajomymi ludźmi. Wspomnienia jej samej zostały zamknięte za żelazną bramą w czeluściach umysłu i nie pozwalały odkryć kim tak naprawdę jest.

– Przestraszyłaś się zwłok – mruknął w tym czasie mężczyzna, przywołując ją ze świata myśli do teraźniejszości. – Nadii nie drgnęłaby nawet powieka. Zapewne śmiałaby się do łez. W końcu dopięła swego.

– Ale... – zaoponowała wbrew własnej woli, nie wiedząc właściwie jaki cel przyświecał jej nieśmiałej próbie protestu.

– Dziewczyno, czego ty chcesz od życia? – spytał niespodziewanie mężczyzna, zmęczony całą rozmową. – Zamierzasz mi powiedzieć, że jesteś Nadią? Że powinienem założyć ci na rączki eleganckie bransoletki i zapuszkować w więzieniu?

Sama myśl o zamknięciu w czterech ścianach wąskiej celi wywołała w niej niespodziewany atak paniki. Mimo, iż nie pamiętała zakładu karnego, miała przeczucie, że nie podobało się jej tam. Dlatego też za nic na świecie nie chciałaby wrócić do Grudziądza i odsiadywać za winy kogoś innego. W końcu miała jeszcze siedem lat własnego wyroku.

– Nie, oczywiście, że nie jestem Nadią jakąś– tam. Przecież pamiętam jedynie elementy przeszłości Ingi.

– No właśnie! Dlatego założyliśmy, iż nią nie jesteś. Od chwili wypadku i momentu, kiedy udało nam się przetransportować Nadię tutaj, nieustannie utrzymywaliśmy ją w stanie śpiączki farmakologicznej. Skąd niby mogłaby wiedzieć cokolwiek na twój temat?

– Dobre pytanie – mruknęła, wpatrując się ponownie w talerz ze stygnącym powoli kotletem schabowym.

– Jedz – zachęcił ją ciepłym tonem głosu.

– Ale...

– Jedz! A ja przypomnę ci w tym czasie parę faktów.

Nie potrzebowała kolejnego zaproszenia. Chwyciła nóż oraz widelec i odkroiła pierwszy kęs mięsa. Jego smak mogłaby porównać do ambrozji. Ciepły, soczysty, doskonale przyprawiony. Miała wrażenie, że od tygodni nie jadła nic tak dobrego.

– Pamiętasz dlaczego tutaj trafiłaś? – spytał, widząc jej rozanieloną twarz. – Nie, oczywiście, że nie – natychmiast dodał, odpowiadając na swoje własne pytanie.

Inga wzruszyła ramionami. Najważniejsze było to, że na chwilę wyrwała się z więzienia, dostała dobry posiłek i miała możliwość rozmowy z kimś innym niż więźniarki z bloku. Oczywiście spotkanie twarzą w twarz z martwą Nadią nie należało do najprzyjemniejszych akcentów tego dnia, ale próbowała wepchnąć to wspomnienie do czarnej dziury pochłaniającej większość jej wiedzy na temat własnego życia.

– Wypożyczyłem cię z więzienia, aby...

Zamarła, odkładając sztućce na talerz, bowiem jedzenie nagle straciło cały smak.

– Jak to „wypożyczyłeś” mnie?

– Załatwiłem przeniesienie do innego zakładu karnego, w drodze jednak zaginęłaś...

– Jestem zbiegiem? – zaskrzeczała, przerażona taką wizją.

– Technicznie rzecz ujmując, tak. Od przeszło pięciu miesięcy. Po całej akcji wypełnię stosowne dokumenty, wyślę listy tam gdzie trzeba...

– Bzdura! Dołożysz mi kilka lat odsiadki! Chcę wracać do więzienia! Teraz! – zażądała niepewnym tonem.

Andrew wydawał się być zaskoczony jej postawą. Gwarantował jej kilka dodatkowych miesięcy wolności, a ona tak łatwo z tego rezygnowała, nie poznawszy nawet szczegółów jego propozycji. Propozycji, której po prostu nie mogła odrzucić! Musiał ją w jakiś sposób przekonać do współpracy! Raz mu się już udało, ale doznała amnezji i musiał podwoić wysiłki, by nie zmieniła zdania. Nagle wpadł na doskonały pomysł, którego po prostu nie mógł zignorować.

– Cóż, jak widzę muszę wykazać się nieco większą elastycznością. Wiem, że nie chciałaś zabić swojego męża. Byłaś jak osaczone zwierzę walczące o przetrwanie. Kierowałaś się instynktem. Nie powinnaś zostać tak srogo ukarana, zwłaszcza, że ten skurwiel przeżył i ma się całkiem dobrze – zaczął ugodowym tonem, mając nadzieję udowodnić tym samym, iż stoi po jej stronie.

Strategia odniosła oczekiwany skutek, bowiem Inga uspokoiła nieco swój przyśpieszony oddech i zaczęła uważnie słuchać każdego jego słowa.

– Będę musiał uzgodnić to jeszcze z moim przełożonym – zastrzegł na wstępie. – Ale może uda nam się oddać ciało Nadii jako twoje. Po wykonaniu zadania, o które cię poproszę, dostaniesz całkiem nową tożsamość i zyskasz zasłużoną wolność.

To brzmiało zbyt pięknie, by mogło okazać się prawdą – krzyczała jej podświadomość, nie wierząc, że tak łatwo mogła wyplątać się z zaklętego kręgu życiowych pomyłek zapoczątkowanych przed laty.

– Co miałabym zrobić? – po chwili milczenia spytała łamiącym się głosem.

Mężczyzna westchnął, jakby nagle ciężar całej tej sprawy przytłoczył go do tego stopnia, iż nie miał siły dłużej go nosić.

– Musisz przez jakiś czas udawać Nadię. Wrócisz do jej domu, między jej ludzi. Pomożesz nam rozpracować całą siatkę. Dostarczysz nam dane dotyczące dostawców, pośredników, handlarzy...

Od samego początku czuła, że w jego propozycji tkwił haczyk, który wymagał od niej zbyt dużo...

– Kompletnie zwariowałeś! Jak mogę udawać kogoś innego, jeśli nawet nie pamiętam kim jestem w rzeczywistości? Sam stwierdziłeś, że Inga to wycofana, zastraszona kobieta, jak więc nagle mam się stać pewną siebie morderczynią?

– Spokojnie, nie ma dowodów, że Nadia zamordowała kogoś własnoręcznie... – wszedł jej w słowo starszy mężczyzna.

– Bzdura! Osobiście czy też wydając polecenie, to akurat nie ma aktualnie żadnego znaczenia. Jak rozpoznam kto jest kim? Czy Nadia w ogóle jest, to znaczy była Polką? Ja przecież znam jedynie odrobinę angielskiego! – mówiła chaotycznie, próbując uzmysłowić agentowi Cichovsky liczne dziury w jego szalonym planie.

Mężczyzna zupełnie zignorował zarówno jej rozbiegane myśli, jak i obawy. Chcąc podkreślić swą pewność siebie, rozsiadł się ponownie na krześle i uśmiechnął się przebiegle, obserwując ją spod wpół przymkniętych powiek.

– Kilka tygodni temu media w całej Europie podały, że po wypadku, którego uczestniczką była Nadia Karlsson, udało się nam ją przewieźć w bezpieczne miejsce. Niestety jej stan okazał się na tyle poważny, iż uszkodzenia głowy wymagały zastosowania śpiączki farmakologicznej, to ostatnie jak wiesz akurat jest prawdą...

– Media w całej Europie? Ale...

– Poza ciemnymi interesami prowadziła również kilka legalnych i jest znaną oraz cenioną businesswoman. Musieliśmy oficjalnie zadbać o jej spokój...

– I? Nie widzę żadnego związku ze mną! – mruknęła, spoglądając to na Andrew, to na dopiero co zaczęty posiłek.

– Podamy, że właśnie się wybudziła. Niestety doznała amnezji!

– Zupełnie tak, jak ja...

– Zupełnie tak, jak ty – powtórzył za nią. – Teraz musimy jedynie pomóc ludziom Nadii w odbiciu cię z naszych rąk. Gwarantuję, iż zadbają o najlepszą opiekę medyczną, jaką możesz sobie wymarzyć – obiecał szybko. – Przez jakiś czas pożyjesz w luksusie. Zobaczysz jak może wyglądać codzienność od jej lepszej strony. W zamian podasz nam parę nazwisk. Zresztą wystarczy, że zdobędziesz z sejfu Nadii pendrive. Tam znajdują się wszystkie niezbędne nam informacje!

Inga spojrzała na niego, jakby dopiero teraz miała okazję go zobaczyć. Analizowała każdy fragment jego twarzy, postury i stylu, jaki sobą reprezentował. Dzięki temu zyskała czas na rozważenie propozycji, którą jej złożył.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – przypomniała, wolno wypowiadając poszczególne słowa – czy Nadia miała jakiś związek z Polską?

– Po części tak – odparł, zaskakując ją tym zupełnie. – Była córką emigrantki spod Krakowa i szwedzkiego mafiosa. Mówiła biegle po polsku. Z tego co wiem, preferowała ten język ponad mowę ojca. Jej najbardziej zaufani podwładni mówią w tym języku. Ponoć to jeden z jej szalonych wymogów.

A niech to szlag trafi! – pomyślała, spanikowana. Zaczynało jej brakować argumentów, dzięki którym mogła odmówić udziału w tym całym przedsięwzięciu. Chociaż z drugiej strony, z tego co zrozumiała z luźno rzuconych zdań, podobno się na to zgodziła jeszcze w więzieniu.

– Ale znała też szwedzki, prawda?

– Oczywiście. Całkiem dobrze wychodziło jej rzucanie mięsem w tym właśnie języku – dodał, śmiejąc się z własnego żartu.

– Wiadomość dnia: Ja nie znam! – obwieściła, zdenerwowana.

– Podobnie jak nie władasz francuskim ani choćby podstawowym arabskim – dodał niezrażony agent Cichovsky, spoglądając na nią ze swego krzesła. – Co nie znaczy, że w kilka dni nie możesz opanować podstawowych zwrotów, które będą ci potrzebne. Zresztą masz amnezję, pamiętasz?

– Trudno byłoby zapomnieć!

Im dłużej rozważała tą propozycję, tym bardziej wydawała się jej ona kusząca i ciekawa. Może faktycznie stanowiła szansę na nowe życie i dawała nadzieję na zaczęcie wszystkiego od nowa. Oczywiście jeśli tylko uda się jej zdobyć tajemniczy pendrive i wyplątać z objęć mafii.

– W jaki sposób będę się z wami kontaktować? – spytała niespodziewanie.

– Ze mną. Tylko ja jestem wtajemniczony w szczegóły całej akcji. Tego wymagają kwestie bezpieczeństwa oraz powodzenia naszego planu.

– Ale...

– Nie ma żadnego „ale”. Sądzę, że bez problemu zdobędziesz jakąś kartę SIM, z której będziesz mogła wysłać niepostrzeżenie SMS z informacjami. Dodatkowo, raz w tygodniu musisz zdawać raporty, ale dyskretnie, by żaden z twoich cieni się nie zorientował. Z tego, co wiem, masz ich trzech: prawnika poetę, bezmózgiego osiłka oraz protegowanego smarkacza, który ogrzewa cię w łóżku w zimowe szwedzkie noce, a na boku kręci z każdą chętną dupą. Oczywiście dyskretnie.

– Matko i córko! – westchnęła, słuchając faktów na temat życia martwej nieznajomej.

Nagle naszły ją wątpliwości. Nie wiedziała, czy potrafiłaby wejść z butami w cudze życie. Nie, nie, poprawka! Ona miała wejść w cudze pantofelki, a zapomnieć o swojej egzystencji, chociaż tak naprawdę, to nawet jej nie pamiętała. Większość wiedzy na swój temat zaczerpnęła z aktówki dostarczonej jej przez Andrew. Z drugiej strony, nie powinna chyba zapominać, że ta niewinna, martwa kobieta prawdopodobnie próbowała ją zabić!

– Nie wiem. To wszystko jest zbyt zagmatwane – szepnęła, cały czas rozważając wszystkie za i przeciw.

Mężczyzna znowu zaśmiał się nerwowo, tym razem jednak w tym dźwięku było coś nieprzyjemnego. Coś, co wywołało jej niepokój.

– Zapytam po raz ostatni, bo nie mam więcej czasu na zabawy w ciuciubabkę: Zgadzasz się czy też naprawdę chcesz wracać do więzienia w Grudziądzu?

To był ten ostateczny moment. Być albo nie być dla niej jako Ingi Kowalskiej. Czy rzeczywiście chciała spędzić siedem kolejnych lat w zakładzie karnym za coś, do czego zmusiły ją okoliczności?

– Jeśli faktycznie zostanę uznana za zmarłą oraz dostanę nową tożsamość, to wchodzę w to! – rzekła wciąż mało przekonującym tonem.

– Jesteś pewna? Jeśli uruchomimy całą procedurę, nie będzie już odwrotu! – zastrzegł.

Cisza, która zapanowała w pomieszczeniu, zdawała się przeciągać w nieskończoność.

– Tak! – szepnęła w końcu, spoglądając mu prosto w oczy.

 

Rozdział III

Tego wieczora powietrze było zdecydowanie zbyt zimne, by spacerować nocną porą po lesie. Inga nie miała jednak wyboru. To był jej wielki dzień – ucieczka z niewielkiej kliniki na odludziu, w której Nadia znajdowała się przez kilka ostatnich tygodni.

Powietrze przybrało mleczno– szary odcień, ograniczając widoczność do zaledwie kilku metrów. Światło wątłej latarki, którą kurczowo ściskała w dłoni, dawało jej pozorną pewność siebie, sięgającą zaledwie paru kroków naprzód.

Zapach wilgoci i mokrego mchu wdzierał się do jej nozdrzy, drażniąc nieprzyjemnie. Złotoczerwone liście szeleściły złowieszczo pod stopami, zdradzając każdy, chociażby najmniejszy ruch, jaki zdecydowała się wykonać. Wsłuchując się w pozorną ciszę lasu, brnęła przed siebie, zastanawiając się, w jaki sposób właściwie uda się jej trafić na kogoś, kto będzie faktycznie jej szukał. To był jedyny słaby punkt całego planu Andrew. Nie miała jednak siły oprotestować go należycie i zażądać nowego. Teraz tego żałowała!

Cienka, polarowa kurtka, którą za pozwoleniem pielęgniarki „ukradła”, zarzucając na białą, szpitalną koszulę nocną, nie chroniła od chłodu przenikającego ją do szpiku kości. Również lekkie obuwie, wsunięte na stopy w pośpiechu, nie było przystosowane do wędrówki po lesie spowitym w wilgotne i śliskie jesienne liście pokrywające zmrożoną już ziemię.

– Pamiętaj, to tylko chwilowa niedogodność! – szeptała, próbując się pocieszyć, jednak w rzeczywistości zaczynała tracić wiarę w powodzenie całego tego przedsięwzięcia.

Nie mogła się wycofać. Trzy dni temu Andrew pokazał jej krótką notatkę prasową dotyczącą znalezienia zwłok zbiegłej z więzienia w Grudziądzu Ingi Kowalskiej. Tym samym przestała istnieć jako człowiek. Teraz musiała zapracować na swoją nową tożsamość.

Błądząc wśród drzew skąpanych w nocnej mgle, doszła do wniosku, że prawdopodobnie ciągle krąży wokół jednego terenu, nie posuwając się wcale do przodu. Może dlatego, iż wszystko wokół wydawało się jej nieznośnie identyczne i irracjonalnie jednolite.

– Helvete! – zaklęła po szwedzku, dając tym samym upust swojej frustracji.

Wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko. Zabrzmiała całkiem przekonywająco, nawet jak dla niej samej. Godziny spędzone na poznawaniu podstaw języka nie poszły na marne. Przynajmniej nie całkowicie.

Ruszyła przed siebie z nowym zapasem sił, mając nadzieję, że wkrótce dojdzie do jakiejś drogi, a przynajmniej pola, gdzie widoczność będzie odrobinę lepsza.

Dla jej własnego dobra, Andrew nie zdradził lokalizacji kliniki. Ograniczył się do lakonicznej informacji, iż znajdują się zaledwie kilka mil szwedzkich od Göteborga. To tam, jego zdaniem, Nadia posiadała jeden ze swoich domów.

Krok po kroku czuła jak z zimna drętwieją jej stopy i dłonie. Miała ochotę przysiąść pod jakimś drzewem i odpocząć, ale wiedziała, że nie byłby to najlepszy pomysł. Wewnętrzny zegar podpowiadał jej, że spędziła poza ciepłymi murami swego schronienia przeszło dwie godziny. Jeśli tylko nie zabłądziła, to zaledwie kilkaset metrów dzieliło ją od lokalnej drogi biegnącej do najbliższego ośrodka miejskiego.

– Idź! – poleciła sobie. – Idź i nie oglądaj się za siebie! Tak będzie najlepiej dla wszystkich! – szepnęła, wiedząc, iż już wkrótce ludzie Nadii zaczną jej szukać.

Jej twarz miała pojawić się we wszystkich mediach, wraz z wiadomością o zaginięciu oraz prośbą o zgłoszenie na Policję informacji o miejscu jej pobytu.

Wiedziała kogo się spodziewać. Andrew zapobiegliwie pokazał jej kilka niewyraźnych ujęć, podając najważniejsze z imion. Było to niezbędne. Musiała wiedzieć komu zaufać na bezdrożach szwedzkiego lasu. Niestety nadgorliwość agenta Interpolu zaowocowała nadmiarem informacji. Zresztą w jej odczuciu zbyt wiele danych mogło wzbudzić podejrzenia i wątpliwości. Nadia miała amnezję i nie tyle nie musiała, co nie mogła ich wszystkich pamiętać!

W oddali usłyszała dźwięk silnika samochodu. To mogło oznaczać tylko jedno – trafiła na jakąś drogę. Teraz należało liczyć na cud i szybkie odnalezienie właściwych ludzi. Inaczej zamarznie na śmierć i zostanie pochowana w bezimiennym grobie. Jeśli w ogóle ktoś znajdzie ją wśród wszystkich tych liści i drzew.

Oczywiście przesadzała. Od drogi nie mogło dzielić jej więcej niż dwieście lub trzysta metrów. Większe ryzyko stanowili przypadkowo spotkani ludzie mogący zawiadomić policję i zniweczyć cały misterny plan.

Przedzierając się przez ostatnie zarośla, dotarła do wąskiej wstążki asfaltu, która o późnej, wieczornej godzinie była pusta! W zasięgu wzroku nie mogła dostrzec żadnego samochodu ani tym bardziej zabudowań świadczących o obecności człowieka. Trzęsąc się z zimna, zatrzymała się na moment, nie wiedząc, w którą z dwóch możliwych stron powinna się skierować.

– Ene due rabe … – wyszeptała początek wyliczanki z dzieciństwa i zamarła.

Do jej świadomości dotarł fakt, iż jakieś wspomnienie, chociaż bezdennie irracjonalne i do niczego nieprzydatne, właśnie samoczynnie wydostało się z czarnej dziury cały czas obecnej w jej mózgu. Musiała uważać. Gdyby coś takiego wymsknęło się jej przy ludziach Nadii, mogło grozić jej śmiertelne niebezpieczeństwo!

– Dobrze – mruknęła. – Najpierw jednak muszę ich znaleźć i to w dodatku tak, by myśleli, że to oni odszukali mnie! Cóż, zatem do dzieła! – Szepnęła, zmęczona bezcelowym błądzeniem po lesie.

Spojrzała jeszcze raz na pustą drogę, zastanawiając się, w którą stronę się skierować. Nie znajdując żadnych racjonalnych podpowiedzi, dokończyła wyliczankę i ruszyła w lewo.

Straciła rachubę czasu. Nie wiedziała, czy dochodzi jedenasta wieczorem, czy też może już druga nad ranem. Było jej zimno. Lekkie buty całkiem przemokły, nabrawszy wilgoci z mglistego powietrza i mokrych liści zalegających na poboczu. W dodatku nie wiedziała gdzie jest. To znaczy mogła się domyślać. Jakiś czas temu minęła tablicę informacyjną witającą przyjezdnych w Borås Kommun. Po drugiej stronie drogi dostrzegła kierunkowskaz oświadczający, iż jezdnia wiedzie do Alingsås. Jeśli więc dobrze zapamiętała mapę podsuniętą jej przez agenta Cichovsky, znalazła się na mało uczęszczanej trasie, która nawet do rana mogła pozostać całkiem pusta. A to nie była dobra wiadomość!

Z drugiej strony, trudno było się spodziewać, że osoba zaginiona, która zniknęła z kliniki, będzie paradować autostradą łączącą okoliczne miasta z Göteborgiem!

Zajęta wewnętrznym monologiem, nie zauważyła samochodu nadjeżdżającego od strony, w którą zmierzała. Czarne Porsche jechało z wyłączonymi światłami i tylko delikatny szum silnika ostrzegł ją w porę, by odsunęła się z drogi i skryła za niewielkim krzewem.

W ciągu następnych kilkunastu sekund zdarzyło się tak wiele, iż później trudno było jej to wszystko właściwie uszeregować chronologicznie. Pisk hamulców drogiego samochodu stanowił dla niej syrenę alarmową. Kierowca zauważył ją, a może nawet rozpoznał i zamierzał spełnić swój obywatelski obowiązek. Kto wie, może media wspomniały coś o jakiejś nagrodzie za jej odnalezienie?

Niewiele myśląc, zdecydowała się na ucieczkę. Przez głowę jej nawet nie przeszło, iż być może trafiła na ludzi, do których miała dotrzeć.

Instynkt przetrwania okazał się silniejszy niż rozsądek. Zaczęła biec przed siebie, potykając się o korzenie drzew. Byle głębiej w las. Z dala od oczu nieznajomego. Zgubiła jeden z butów, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. Serce bijące coraz szybciej podpowiadało jej, że umyka przed niechybną śmiercią. Niestety, nie była na tyle sprawna i zwinna, by skryć się przed ścigającym ją mężczyzną. Cały czas czuła na plecach jego oddech. Lekko przyśpieszony, ale regularny i głęboki, zupełnie jakby nie czuł zmęczenia wywołanego owym pościgiem.

Niespodziewanie skręciła w prawo, mając nadzieję, że zmyli go na tyle, by zyskać chociażby kilka sekund przewagi. Nieznajomy równie płynnie zmienił kierunek biegu, chwytając ją za ramiona. Upadli na ziemię, a zderzenie z twardą powierzchnią zamortyzowały jesienne liście i mech. Turlając się, walczyli jedno z drugim, wymierzając na ślepo kolejne ciosy.

Gdyby Inga chociaż przez moment pozwoliła rozsądkowi przeanalizować fakty, doszłaby do wniosku, iż mężczyzna nie próbował zrobić jej krzywdy, a jedynie zneutralizować ciosy zadawane przez nią i skrępować na tyle, by zaprzestała walki. Niestety, nie miała okazji tego zrobić. Zamiast tego z całej siły uderzyła go kolanem prosto w krocze.

Jęk bólu rozszedł się po całej okolicy, podrywając do lotu kilka pozornie uśpionych ptaków, skrytych w koronach drzew. Ktoś trzeci, słysząc to, doszedłby pewnie do wniosku, że kobieta właśnie zamordowała ścigającego ją mężczyznę. Być może nawet nie zostałaby uznana za winną owej zbrodni w samoobronie.

Wykorzystując chwilę słabości swojego przeciwnika, Inga poderwała się z ziemi i podjęła dalszy bieg w nieznane. Wtedy właśnie do jej uszu dotarły słowa jegomościa, który ze złością mamrotał pod nosem:

– Do kurwy nędzy! Umowa nie przewidywała ścigania tej wariatki po lesie. Niech jej sobie Lasse z Mohammadem szukają...

Znała te imiona! To znaczy znała je z opowieści Andrew. Tak nazywali się ludzie Nadii! Miała ochotę roześmiać się radośnie. W końcu udało im się trafić na jej ślad. Niestety, jako osoba z amnezją nie mogła tego wiedzieć! Dlatego też nie zaprzestała ucieczki, ale znacznie ją spowolniła.

Pochwycił ją ponownie w zaledwie kilka chwil i odwróciwszy twarzą do siebie, zaczął nią telepać, zmuszając by wreszcie na niego spojrzała.

– Nadia! To ja, Tomasz Gwóźdź! Poznajesz mnie? – przemówił do niej po polsku.

Spojrzała w jego ciemne źrenice, odznaczające się na tle białych gałek ocznych. Przebiegła wzrokiem po jego mocnej, nieco kwadratowej szczęce i zatrzymała się na troszkę przydługich, czarnych włosach. Bez dwóch zdań był przystojny. Nie, nie w ten lalusiowaty, wymuskany sposób jak większość modeli z kolorowych magazynów. W jego urodzie było coś mrocznego, co obiecywało dawkę przygód, ale i niebezpieczeństwa.

Mimowolnie próbowała się szarpnąć, wyrwać z jego uścisku. Nie wiedziała jak powinna zareagować, aż w końcu postanowiła faktycznie wcielić się w graną przez siebie postać. Przecież musiała to zrobić.

– Nadia? Kim jest Nadia? Dlaczego w ogóle pan mnie ściga? Proszę zostawić mnie w spokoju!

Westchnął ciężko, jakby sam nie wiedział, co ma zrobić.

– Cholera jasna! – przeklął, zaczerpując powietrza. – No tak, mówili w telewizji, że nic nie pamiętasz.

– Ale...

– Spokojnie, zabiorę cię do domu, tam będziesz bezpieczna! – zapewnił, wyciągając z kieszeni telefon komórkowy.

Mocno ściskając przegub jej dłoni, szybko wybrał jakiś numer i ściszonym głosem wyartykułował do mikrofonu:

– Mam ją! Za jasną cholerę nic nie pamięta. Jesteśmy na drodze sto osiemdziesiąt. Jakieś siedemnaście, może osiemnaście kilometrów przed Borås – rzekł szybko. – Tak! W stronę Alingsås! – potwierdził, po czym przerwał połączenie.

Zatem nie ma odwrotu! Stała się Nadią. Powracała na łono jak na razie jedynej ‚znanej’ jej rodziny.

– Idziemy – zarządził, ciągnąc ją za sobą.

– Ale... – zaczęła oponować, nie wiedząc jak powinna się zachowywać. Przecież nie miała pojęcia o charakterze i temperamencie przełożonej Tomasza.

– Co? Dalej mi nie wierzysz? Znowu kopniesz mnie w jaja? Taka z ciebie tygrysica? – zasypał ją pytaniami, zatrzymując się na moment. – Może to cię przekona! – szepnął, grzebiąc w telefonie komórkowym, który nadal ściskał w drugiej dłoni.

Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, podetknął jej ogromny ekran tuż przed nos. Na nim zaś wyświetlone było zdjęcie, na którym dostrzegła Nadię, stojącego obok niej mężczyznę i jeszcze kilka innych roześmianych osób. Nie sprawiali wrażenia bandziorów spod ciemnej gwiazdy, a raczej przyjaciół zebranych z okazji jakiegoś przyjęcia.

– Teraz mi wierzysz? Nie musisz więcej uciekać. Zajmiemy się tobą, dopóki nie odzyskasz pamięci.

Skinęła głową, akceptując jego słowa. Kuśtykając z powodu braku buta, ruszyła za nim, próbując tylko czubkami nagich palców dotykać zimnej ziemi. Z ulgą pomyślała o ciepłym wnętrzu samochodu i z pewnością podgrzewanym fotelu.

– Co się tak ociągasz? – spytał, kiedy została w tyle.

Jednak nim odpowiedziała, sam zorientował się, co stanowiło problem. Pokonał dzielący ich metr i jednym, wprawnym ruchem uniósł ją wysoko ponad ziemię.

– Tylko nie myśl, że jestem jakimś pieprzonym księciem z bajki – zastrzegł od razu. – Po prostu nie mogę sobie pozwolić na przechadzkę po lesie. W każdej chwili może się tu pojawić policja, a wierz mi, nie chciałabyś spotkać tych miłych panów.

– Tak, wiem... – rzekła cicho, prawie niesłyszalnie. – Chyba... Pilnowali mnie w tym szpitalu... Ogłuszyłam jednego z nich i …

– Cicho! – polecił. – Opowiesz nam wszystko, gdy już będziemy w komplecie.

Gdy tylko posadził ją na miejscu pasażera, popatrzyła na niego z wdzięcznością i zasnęła... Musiała nabrać sił przed kolejną rundą!

Rozdział IV

Samochód zatrzymał się przy małej przystani, a obok niego zaparkowały jeszcze trzy inne auta. Z każdego z nich wysiadł mężczyzna. Przywitali się skinieniem głowy, nie wypowiadając przy tym ani słowa. W ciszy ruszyli w stronę czarnego Porsche i zajrzeli do jego środka.

Dostrzegli wybrudzoną, zmarzniętą kobietę z włosami przyklejonymi do policzków. Biała, na wpół przemoczona koszula nocna wystawała spod cienkiego, szaroniebieskiego polaru. Zamiast butów stosownych do tej pory roku, jedna z jej stóp odziana była w niepozorny bucik, nazywany przez kobiety baleriną, druga zaś była całkiem bosa.

– Helvete! Co oni jej zrobili? – zagrzmiał wysoki blondyn, wysuwając się na przód.

– Jävlar! – zawtórował średniego wzrostu mężczyzna o śniadej karnacji. – W życiu nie widziałem jej w takim stanie.

Inga w tym czasie przebudziła się z płytkiego snu i z przerażeniem spojrzała na nieznajome twarze. Uświadomiła sobie, iż powinna wzdrygnąć się na ich widok, bo przecież amnezja wymazała ich wizerunki z jej pamięci. Dlatego też, zdenerwowana, próbowała się odsunąć, wbijając się mocniej w rozgrzany fotel.

– Walczyła jak dzikie zwierzę – odezwał się tymczasem Tomasz. – Nic nie pamięta. Kompletnie nic! Gdyby nie fotografia z jej ostatnich urodzin, chyba nie wsiadłaby ze mną do samochodu.

– Już my jej wszystko przypomnimy – szepnął delikatnym, niemal uwodzicielskim głosem ostatni z mężczyzn, próbując w tym czasie delikatnie dotknąć jej policzka. – Zadbamy o ciebie, cukiereczku – zapewnił ją, mówiąc po polsku z silnym południowym akcentem.

Może i nie pamiętała niczego, ale doszła do wniosku, że nikt nie powinien odnosić się do niej w ten sposób. Z tego, co powiedział jej Andrew, mężczyzna nazywający ją cukiereczkiem był protegowanym Nadii. Niczym więcej niż salonowym pudelkiem. Postanowiła więc pokazać mu, kto tu rządzi. W końcu nawet ludzie z amnezją zachowują jakieś szczątkowe elementy swojego dawnego zachowania.

Odtrąciła zdecydowanym ruchem jego dłoń, wywołując tym samym śmiech reszty zebranych mężczyzn.

– Łapy przy sobie! – szepnęła złowieszczo.

Po wyrazie twarzy zebranych dostrzegła, że postąpiła właściwie. Mogłaby przysiąc, że to był test, który właśnie nieświadomie przeszła!

– Pamięć może i szwankuje, ale charakterek zawsze pozostaje ten sam – zaśmiał się śniady mężczyzna średniej postury.

– A żebyś wiedział – potwierdził Tomasz. – Na dzień dobry kopnęła mnie w jaja!

Mężczyźni, śmiejąc się cały czas, zaczęli zakrzykiwać jeden drugiego, odwracając się od siedzącej w samochodzie kobiety. Nie spodobało jej się takie zachowanie!

– Dosyć! Jeśli zjechaliście się tu na babskie ploty, to przynajmniej zajmijcie się przy okazji dzierganiem serwetek! – rzuciła gniewnie.