Jesień w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce - Tomasz Szwed - ebook + audiobook

Jesień w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce ebook i audiobook

Tomasz Szwed

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Do Leśnej Górki zawitała jesień. Mieszkańcy gromadzą zapasy na zimę, a w klinice trwa codzienna praca. Profesor Borsuk, doktor Łasiczka, doktor Kuna, sanitariusz Ryś i siostry Wiewiórki niosą pomoc chorym zwierzętom. Opatrują rany, wykonują ważne operacje,  udzielają porad, wypisują recepty i wspierają swoich pacjentów oraz ich rodziny w trudnych chwilach. Poznajemy ich niezwykłe przygody oraz codzienne radości i smutki. Ciepłe i wzruszające, niekiedy zabawne opowiadania oswajające ze szpitalem i zabiegami  medycznymi oraz światem przyrody.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 54

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 28 min

Lektor: Tomasz Szwed

Oceny
4,8 (13 ocen)
11
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
IkaMika111

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
YinYan

Dobrze spędzony czas

Ksiazka trochę dziwna ale dzieci twierdzą, że ciekawa.
00

Popularność




Copyright © Tomasz Szwed 2012

Copyright © Wydawnictwo BIS 2012

ISBN 978-83-7551-689-0

Wydawnictwo BIS

ul. Lędzka 44a

01-446 Warszawa

tel. 22-877-27-05, 22-877-40-33

[email protected]

www.wydawnictwobis.com.pl

Moim dorosłym córeczkom

bajki, których nie opowiedziałem wcześniej.

Danusi dziękuję za: „Chwała Zielonym Lasom”,

Zuzi za niezwykłe Nietoperze.

Rozdział 1Czy można widzieć uszami?

To były pewnie ostatnie ciepłe dni tego roku. Załoga Kliniki wygrzewała się na tarasie w promieniach słońca. Wszyscy oglądali swoje nowe zimowe futerka; tylko pan Suseł dziwnie późno zaczął linieć i teraz drapał się po brzuchu, rozsiewając kłaczki letniej sierści. Na pewno jakiś ptak z nich skorzysta, kiedy będzie budował wiosną gniazdo. Pan Pies ogrodnik skończył na dzisiaj grabienie liści. Leżał teraz i leniwie kłapał zębami na ciągle ruchliwe muchy. Już wkrótce suche liście przydadzą się na wyściółkę legowisk w norach.

Powoli zachodziło słońce i robiło się chłodno.

– Uważaj! – ktoś krzyknął wysokim, przenikliwym głosikiem i coś pacnęło w szybę okna pierwszego piętra, a za chwilę w podłogę tarasu.

– Nic ci nie jest? – coś zapytało znad tarasu.

Wszystkie noski i uszka personelu skierowały się ku górze.

– Nic... – ponurym głosem odpowiedziało coś na podłodze.

Wszystkie uszka i noski skierowały się teraz w dół. Pod ścianą Kliniki leżał mały Nietoperz. Już po chwili gramolił się na nogi i próbował złapać równowagę.

– Dobry wieczór – powiedział. Ukłonił się i znowu upadł.

– Na pewno nic, Mroczku?! – Obok niego wylądował drugi Nietoperz i podtrzymał go skrzydłem.

– No, mówiłem, że nic. – Mroczek był wyraźnie zawstydzony.

Po chwili zaskoczenia i zdumienia pan Ryś podbiegł i chwycił malca z drugiej strony. Obydwa Nietoperze zdecydowanie różniły się długością uszu. To był podstawowy szczegół, który zwracał uwagę.

– Na imię mam Rudawka. – Drugi Nietoperz zgrabnie dygnął. – Przyprowadziłam Mroczka, bo potrzebuje medycznej porady.

– Już wiem, o co chodzi, proszę do środka. – Doktor Łasiczka kiwnęła łapką na siostry Wiewiórki, które poprowadziły Mroczka przez drzwi.

– Żebyś ty widział, jak walnąłeś – ze zgrozą i podziwem w głosie powiedziały jednocześnie Tymotka i Firletka.

*

Mroczek siedział w gabinecie doktor Łasiczki i bardzo się denerwował. Chyba nawet bał się trochę... może nawet bał się bardzo. Wstydził się też, że nie jest chory... bo kiedy pani doktor usłyszy o jego kłopotach, będzie się śmiała.

Tymczasem doktor Łasiczka życzliwie przyjrzała się Nietoperzom i powiedziała:

– Pewnie ci smutno, bo myślisz, że nie jesteś taki sam jak reszta Nietoperzy, prawda? – Mroczek patrzył w podłogę i kiwał głową. – A kiedy uderzasz w przeszkodę, bo słabo słyszysz odbite sygnały, to podwójnie boli, bo jeszcze niektórzy się z ciebie śmieją, czy tak? – Mroczek miał łzy w oczach i znów skinął głową. – Czy dobrze zgaduję, że chciałbyś, żebyśmy przedłużyli ci uszka?

Mroczek wyprostował się i z nadzieją popatrzył na panią doktor.

– A ja bym prosiła o zatyczki do uszu. Bo ja za dużo słyszę. Bo mam uszy za wielkie. – Nie wytrzymała Rudawka.

– To chyba nie jest dobry pomysł. Zatyczki musiałyby być duże i ciężkie. Jeszcze bardziej wyciągałyby ci uszka, kiedy śpiąc, wisisz głową do dołu.

– To ja mam inny pomysł! – wykrzyknęła Rudawka. – Trochę się boję, ale co tam. Może da się przyciąć moje i z tego przedłużyć uszy Mroczka?! – Mroczek popatrzył na nią zdumionym, pełnym wdzięczności spojrzeniem. – No co, też się ze mnie śmieją, a poza tym hałasy budzą mnie w nocy.

– Hm, to smutne, że niektórzy tak źle traktują innych. W waszym przypadku operacja plastyczna jest potrzebna dla zdrowia i bezpieczeństwa – powiedziała poważnym głosem doktor Łasiczka.

Ktoś zastukał w drzwi. Do gabinetu wsunął głowę pan Ryś sanitariusz. Był trochę zakurzony, a na uszach miał resztki pajęczyny.

– Posprzątaliśmy u doktora Sowy na poddaszu, więc gdyby Nietoperze miały zostać, to dostaną bardzo wygodne miejsce do wiszenia, to znaczy, do spania. – Pan Ryś wyszczerzył zęby i cicho zamknął drzwi.

– Dziękuję, panie Rysiu! – krzyknęła pani doktor.

Drzwi się uchyliły i znowu pojawiła się w nich głowa sanitariusza.

– Ja też lubię strychy, chociaż śpię na płasko. – Pan Ryś znowu się uśmiechnął, poruszył uszami w prawo i lewo, wywalił język, udając, że utkwił w drzwiach, a drzwi go duszą. – Gchyy... Zawsze tak się dzieje, kiedy wchodzę do gabinetu, zanim usłyszę słowa „proszę wejść” – wycharczał. Wyszarpnął głowę i zatrzasnął drzwi.

Nietoperze na chwilę zamarły ze zdumienia, a później wybuchnęły przeraźliwie piskliwym śmiechem. Pani doktor pokręciła głową, zasłaniając łapką pyszczek.

– No dobrze, zostaniecie u nas kilka dni. Nie martwcie się, za chwilę wyślę posłańcem wiadomość do waszych rodziców i poproszę ich o zgodę na zabieg.

Pani Łasiczka patrzyła za wychodzącymi, uśmiechając się ciepło. Widziała, jak Mroczek nieśmiało chwyta Rudawkę za łapkę i otwiera przed nią drzwi. „To jest początek pięknej przyjaźni, drogie dzieci” – pomyślała, pisząc kartkę do kolonii Nietoperzy w Starej Piwnicy Przy Jeziorze.

W sali operacyjnej Sroka Precjoza, instrumentariuszka, sprzątała narzędzia po zabiegu. Robiła to z czułością, bo narzędzia były błyszczące i gładkie, a jak wiemy, Sroki uwielbiają wszystko, co lśni. Salowy pan Piżmak mył podłogę i zbierał zużyte waciki, gaziki, bandaże i opatrunki. Mruczał sobie piosenkę, którą wymyślił kiedyś, czekając na własny zabieg po złamaniu ogona.

Plasterki, gaziki, gaziki, waciki,

Pomogą w leczeniu, pomogą w gojeniu.

Pomogą, gdy boli zraniona łapka,

Gaziki, plasterki, woda i watka.

W pokoju obok Rudawka i Mroczek wybudzali się ze znieczulenia. Głowy mieli owinięte bandażami – jeszcze przez kilka dni będą zmieniane opatrunki. Już wszyscy wiedzieli, że mają równe, tej samej wielkości uszka, takie jak każdy nietoperz.

Przy stoliku w jadłodajni „Smaczne Jedzonko” siedzieli rodzice Rudawki i Mroczka oraz kilkoro najbliższych przyjaciół z kolonii. Rozmawiali z doktor Łasiczką o zabiegu, jaki w Klinice zrobiono ich dzieciom.

– Kochamy nasze dzieci niezależnie od ich wyglądu. Nigdy nie pomyśleliśmy, że można by ich niedoskonałości zmienić – powiedział pan Nietoperz w imieniu wszystkich.

– Może za mało rozmawia pan z dzieckiem, a ono cierpi w samotności i ukrywa swój wstyd. Chyba dobrze się stało, że Mroczek zadbał o siebie. To zresztą nieźle świadczy o jego samodzielności.

– O, właśnie! – zawołała pani Nietoperzowa. – Jedyne, o co pytasz swojego syna, to jak było w szkole! Czy w ogóle cię obchodzi, co on czuje?

Pan Nietoperz miał wydęte policzki, sapał, składał i rozkładał skrzydła. Wszyscy zaczęli równocześnie mówić, machać skrzydłami, przekrzykiwać się wzajemnie.

Przez okienko do wydawania potraw przyglądały się spotkaniu dwie Myszy, które tego dnia miały w kuchni dyżur.

– Tak patrzę i myślę, kochana pani, co ta Natura z Myszy robi. Jedne, czyli my, zwinnie biegają, a drugie prawie nie chodzą. Za to fruwają... że nawet Ptaki tak nie potrafią. Takie Nietoperze, niby bliscy kuzyni, a tyle nas różni. No, zasnęłaby pani, wisząc na tylnych łapkach u sufitu, głową w dół?

– O nie, nigdy, nawet nie chcę próbować! Chociaż powiem pani, że kiedyś była u nas przejazdem pewna Mysz z Indii. I proszę sobie wyobrazić, mówiła nam, jak bardzo zdrowe jest stanie na głowie co jakiś czas. Takie ćwiczenie, Mysirsasana, czy jakoś tak. No, wyobraża sobie pani mnie, na głowie, z machającymi tylnymi łapkami w górze? Może to i zdrowe, ale chyba nie dla mnie.

– A mój mąż to nawet tak czasem mówi: stanę na głowie, a coś tam załatwię. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby tak stanął, ale robota zawsze jest wykonana jak trzeba.

– Tak, tak, każdy ma swoje sposoby, zwyczaje, talenty, umiejętności, dlatego Las jest taki niezwykły. A że czasem się od siebie różnimy?... Cóż, jesteśmy tylko Zwierzętami.