Jeść, aby schudnąć - Michel Montignac - ebook

Jeść, aby schudnąć ebook

Michel Montignac

4,0

Opis

Michel Montignac udowadnia opinię, że ilość spożywanych kalorii nie ma żadnego wpływu na obfitość tuszy. Dzięki tej książce zrozumiemy, dlaczego dietetycy optujący za dietami niskokalorycznymi są w błędzie i dlaczego stosowane wg ich zaleceń kuracje muszą zakończyć się niepowodzeniem. Polskie wydanie książki zostało uzupełnione i wzbogacone o kolejne rady dotyczące odżywiania się.

Wydanie elektroniczne zostało przygotowane na podstawie nowej edycji zawierajacej porady, które są łatwiejsze w zastosowaniu i jednocześnie bardziej szczegółowe niż w wersji pierwszej. Zawarte w niej zalecenia pozwolą Ci dokonać właściwych wyborów żywieniowych, dzięki którym będziesz mógł... Jeść, aby schudnąć, i już na zawsze pozostać szczupłym i zdrowym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (8 ocen)
3
2
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




SŁOWO WSTĘPNE

Z Metodą MONTIGNAC zapoznałem się dzięki osobistym doświadczeniom. W wieku 52 lat ważyłem 90 kilogramów, mając 160 cm wzrostu! Pewien mój współpracownik, a jednocześnie przyjaciel, polecał mi od pewnego czasu zakup książki Jeść, aby schudnąć Michela Montignac. Mówił, że nowa, odkryta przez tego autora metoda różni się od tradycyjnych diet tym, że nie wymaga ograniczenia ilości zjadanego pokarmu, lecz opiera się przede wszystkim na właściwym doborze produktów.

Był wielkim entuzjastą Metody, ponieważ sporo schudł i od tego czasu o wiele lepiej się czuł, a także udawało mu się bez żadnego wysiłku utrzymywać idealną wagę ciała.

Muszę przyznać, że na początku byłem sceptyczny. Już wcześniej stosowałem inne diety i, jak większość ludzi, najpierw traciłem na wadze, by potem przytyć o wiele więcej, niż schudłem. Główna przyczyna tego niepowodzenia z pewnością leżała w głębokim poczuciu ograniczenia, wynikającym z notorycznej konieczności jedzenia coraz mniejszych ilości, by waga nadal spadała. Podczas żadnej z prób nie udało mi się schudnąć więcej niż dziewięć kilo, co było zdecydowanie za mało, bym osiągnął idealny ciężar ciała.

Pewnego dnia zostaliśmy z żoną zaproszeni na przyjęcie, na którym był też ów przyjaciel i jego małżonka. Kiedy zobaczyłem, co jedli, pomyślałem sobie, że to naprawdę rewelacja.

Zaraz następnego dnia moja żona kupiła książkę i, jak to się mówi, tak się to wszystko zaczęło.

Natychmiast zacząłem chudnąć. W pierwszych tygodniach około 1,5–2 kilogramów, później nieco mniej. Po pół roku bez najmniejszych trudności pozbyłem się 21 kilogramów, a poza tym naprawdę świetnie się czułem.

Jako lekarz kardiolog i naukowiec byłem bardzo ciekaw, na jakiej zasadzie MetodaMONTIGNAC tak znakomicie działa i czy można by z powodzeniem zastosować ją na większą skalę. Otyłość bowiem osiągnęła zatrważający poziom w Ameryce Północnej, gdzie według Światowej Organizacji Zdrowia blisko 50% mieszkańców to ludzie albo otyli, albo mający dużą nadwagę. Skutki tego zjawiska dla zdrowia są wręcz dramatyczne. Mam tu na myśli przede wszystkim cukrzycę oraz choroby serca i układu krążenia.

Do tej pory leczenie otyłości przynosiło same rozczarowania, by nie powiedzieć, że kończyło się klęską. Niektóre lekarstwa dawały wprawdzie pewne rezultaty, trzeba je jednak było wycofać ze sprzedaży ze względu na skutki uboczne. W każdym razie, biorąc pod uwagę wysoki poziom otyłości i jej ogromny rozwój, przepisywanie tak dużej ilości środków farmaceutycznych byłoby nie tylko nierozsądne, ale i niemożliwe z ekonomicznego punktu widzenia.

Na dłuższą metę skuteczność diet tradycyjnych jest niewielka, gdyż niecałe 5% osób, które je stosują, traci na wadze. To bardzo mało w porównaniu na przykład z 15–20% osób, biorących udział w specjalnych programach odwykowych, którym udaje się rzucić palenie lub przestać pić. Dlatego też możemy się tylko cieszyć z odkryciaMetody, dzięki której jest stosunkowo łatwo schudnąć, i to tak bardzo, jak nie udawało nam się nigdy dotąd, w dodatku najadając się do syta.

Biorąc to wszystko pod uwagę, skontaktowałem się wraz z moimi dwoma współpracownikami, którzy także z powodzeniem stosowali Metodę, z naukowcami z Uniwersytetu Laval w Qeubecu, będącymi uznanymi ekspertami w dziedzinie żywienia oraz epidemiologii chorób wynikających z nadwagi. Początkowo byli zaskoczeni pytaniami, jednak wobec naszego entuzjazmu oraz propozycji sfinansowania badań, zgodzili się w końcu na pomysł przeprowadzenia badania pilotażowego, którego konspekt im przedstawiliśmy.

Badanie to przeprowadzono na dwunastu otyłych mężczyznach, których poddano trzem różnym dietom. Każdą z nich musieli stosować przez tydzień. Wszystkie posiłki spożywali pod stałą kontrolą w szpitalu. Dostarczane pożywienie było ściśle wyliczone pod względem kalorycznym oraz zawartości makroelementów (węglowodany, tłuszcze i białka). Przed zastosowaniem każdej z diet oraz zaraz po niej pobierano mężczyznom krew, by zmierzyć poziom cukru, insuliny, cholesterolu oraz innych frakcji tłuszczowych we krwi.

W ciągu pierwszego tygodnia grupa stosowała dietę ubogą w tłuszcze, zalecaną przez Amerykańskie Stowarzyszenie na Rzecz Serca i nie wymagającą żadnych ograniczeń ilości jedzenia. Podczas drugiego tygodnia dwunastu ochotników stosowało Metodę MONTIGNAC, mogąc jeść do woli. Dieta w trzecim tygodniu zawierała tę samą ilość kalorii co w poprzednim, jednak jej skład, jeśli chodzi o makroelementy, był taki sam jak w pierwszym tygodniu. We wszystkich trzech przypadkach uczestnicy musieli wypełnić standardowe kwestionariusze, w których oceniali stopień głodu i sytości przed każdym posiłkiem i po nim.

Po zakończeniu badania zapoznaliśmy się z wynikami i byliśmy zaskoczeni. W trakcie tygodnia stosowania MetodyMONTIGNAC uczestnicy jedli zdecydowanie mniej niż w pierwszym tygodniu (choć nie musieli się ograniczać), a mimo to zaspokajali głód. Natomiast w trzecim tygodniu, kiedy spożywali tę samą ilość kalorii co podczas stosowania MetodyMONTIGNAC, byli głodni po posiłkach i mieli tak głębokie poczucie ograniczenia, że niektórzy rozważali wycofanie się z uczestnictwa w badaniu. Ponadto podczas stosowania MetodyMONTIGNAC uczestnikom ubyło na wadze nieco więcej niż w trzecim tygodniu i wtedy zaobserwowaliśmy pozytywny wpływ diety na poziom tłuszczów oraz insuliny we krwi1.

Metoda, proponowana przez Michela Montignac, a oparta na wyborze węglowodanów wyłącznie o niskim indeksie glikemicznym, jest bardzo interesująca, i to z wielu powodów.

Przede wszystkim nie ulega kwestii, że jest ona bardzo skuteczna w procesie odchudzania. Poza tym stosunkowo łatwo ją stosować, pozwala zaspokoić głód i daje poczucie sytości po posiłku. Z tych to przyczyn jest o wiele bardziej obiecująca niż konwencjonalne diety niskokaloryczne, jeśli chodzi o długofalowe pozbywanie się zbędnych kilogramów i utrzymanie odpowiedniej wagi ciała (przypomnijmy, że większość diet zazwyczaj kończy się fiaskiem, gdyż stale towarzyszy im poczucie głodu i ograniczenia).

Wreszcie podkreślić należy, że wyniki naszego badania pozwalają oczekiwać, że MetodaMONTIGNAC jest jedynym rodzajem diety, która pozytywnie wpływa na stężenie tłuszczów oraz poziom insuliny we krwi.

W książce tej wiele uwagi poświęcono właśnie zapobieganiu zjawisku podwyższonego poziomu cholesterolu we krwi oraz ryzyku chorób serca i układu krążenia (patrz rozdział 8.).

Dlatego też uważamy, że MetodaMONTIGNAC jest wielce obiecująca. Mamy zamiar nadal prowadzić badania nie tylko nad mechanizmami, które są źródłem jej skuteczności, lecz także nad jej potencjalnym wpływem na takie patologie, jak cukrzyca oraz choroby serca i układu krążenia.

Jeśli chodzi o mnie, w tej chwili upływa pięć lat, od kiedy stosuję Metodę MONTIGNAC. Czuję się wspaniale i bez najmniejszych problemów zachowuję idealną wagę.

 

Profesor Jean G. DUMESNIL

Kardiolog w Instytucie Kardiologii szpitala Laval

Profesor kardiologii na Uniwersytecie Laval,

Ste-Foy (Quebec, Kanada)

PODSTAWY METODY MONTIGNAC UDOWODNIONO NAUKOWO

Wszystkie badania epidemiologiczne wykazują, że wskaźnik otyłości w krajach wysoko rozwiniętych stale rośnie, mimo że spada ilość spożywanych kalorii, tak jak nakazują oficjalne zalecenia.

Już od lat naukowcy obserwują, że przy wszystkich postaciach otyłości dochodzi do anomalii w wydzielaniu pewnego hormonu, a mianowicie insuliny. Ma ona związek z cukrzycą, nadciśnieniem tętniczym oraz chorobą wieńcową. I to właśnie zbyt wysoki poziom insuliny we krwi (jak i wynikająca z niego oporność na insulinę) uznany został za główny skutek otyłości.

Michel Montignac natomiast sformułował hipotezę, że jest wręcz przeciwnie. Już w pierwszych książkach prezentował pogląd, że zbyt wysoki poziom insuliny we krwi to w istocie przyczyna, a nie skutek otyłości, i że może on po pewnym czasie doprowadzić do powszechnie znanych komplikacji kardiologicznych. Podkreślał, że hiperinsulinizm jest konsekwencją współczesnej diety, powodującej coraz wyższy poziom cukru we krwi po posiłku, czyli diety, na którą składają się przede wszystkim węglowodany o podwyższonym indeksie glikemicznym (zboża rafinowane, ziemniaki, cukier itd.).

Zalecając osobom borykającym się z nadwagą spożywanie węglowodanów o niskim indeksie glikemicznym (nasiona roślin strączkowych, produkty pełnoziarniste, owoce, warzywa itd.), uzyskiwał dla nich – dzięki obniżonemu wydzielaniu insuliny – ubytek na wadze, jak i zmniejszenie się wielu czynników ryzyka (stężenie cukru we krwi i trójglicerydów, poziom cholesterolu itd.).

Przez całe lata przeciwnicy Montignaca przymykali oczy na skuteczność Jego Metody, tłumacząc, że nigdy nie została potwierdzona naukowo. Ale badania profesora Dumesnila, których wyniki przedstawiono na Międzynarodowym Kongresie Otyłości w Paryżu w 1998 roku i opublikowano w „British Journal of Nutrition”, udowodniły, że MetodaMONTIGNAC jest w procesie odchudzania skuteczniejsza niż diety tradycyjne oraz że może zapobiegać powstawaniu czynników wywołujących ryzyko chorób serca i układu krążenia.

Hipotezy, które od połowy lat 80. ubiegłego wieku wygłasza i których broni Michel Montignac, potwierdzone zostały w pracach naukowców znanych na całym świecie, jak profesor Willet ze Stanów Zjednoczonych („Science et Avenir”, luty 1999).

Bardzo się cieszę, widząc tryumf przekonań, w które sam zawsze wierzyłem. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w medialnej burzy, wywołanej podaniem w wątpliwość dietetyki tradycyjnej, nie zapomnimy, że to właśnie Michel Montignac był jednym z pionierów tej wielkiej przemiany żywieniowej trzeciego tysiąclecia.

 

Doktor Hervé ROBERT

Lekarz dietetyk

1 Badanie to zostało opisane w publikacji „British Journal of Nutrition” z listopada 2001 r., na której temat Czytelnik znajdzie szczegółowe informacje w aneksie V tej książki.

OD AUTORA

Pierwsza wersja tej książki ukazała się we Francji w 1987 roku. Wówczas ani jeden wydawca nie zgodził się jej opublikować. Fakt, że autor był zupełnie nieznany, a treść książki stawiała na głowie zasady oficjalnej dietetyki, z pewnością nie był dla nich zachęcający.

Książka ta została więc wydana własnym sumptem autora. Ponieważ nie znalazła się w ofercie sieci księgarskich, można ją było kupić tylko korespondencyjnie. Ale dzięki poczcie pantoflowej sprzedaż rosła, a po upływie czterech lat liczba sprzedanych egzemplarzy wyniosła milion.

W roku 1992 o Jeść, aby schudnąć zrobiło się głośno we wszystkich mediach. Pozostając przez ponad sto kolejnych tygodni na liście najlepiej sprzedających się pozycji magazynu „L’Express”, stała się bestsellerem.

Od pierwszego wydania zawarta w książce myśl dietetyczna stale wzbogacała się i stawała coraz subtelniejsza, nie tylko dzięki świadectwom tysięcy Czytelników, lecz także i przede wszystkim dzięki obserwacjom poczynionym przez wielu lekarzy.

Przez te wszystkie lata poświęcałem ze współpracownikami lwią część czasu, dochodów i wysiłków badawczych, by lepiej zrozumieć mechanizmy powodujące tycie i móc zaproponować najlepsze sposoby przeciwdziałania mu.

Notoryczna krytyka ze strony przeciwników wszelkiego autoramentu bardzo pomogła, gdyż mimo oczywistej skuteczności Metody, zmuszała do pogłębiania jej podstaw naukowych.

Dzisiaj można nie tylko odwołać się do obserwacji i wniosków setek badaczy podanych w publikacjach naukowych (patrz bibliografia na końcu książki), lecz też w tej chwili już powoływać się na szczegółowe badania nad Metodą MONTIGNAC, których pozytywne wyniki przeszły najśmielsze oczekiwania.

Po pierwszym wydaniu książki Metodę MONTIGNAC szufladkowano najczęściej jako jedną z diet wykluczających. Ta chybiona klasyfikacja była początkowo faktem dla „obserwatorów”, którzy upraszczając sprawę, przylepili zasadom Metodytę łatwą i krzywdzącą etykietkę, przekartkowawszy pobieżnie pierwsze wydanie książki. Bardziej wnikliwa lektura z pewnością kazałaby im myśleć inaczej.

W swojej książce Abrégé de diététique et de nutrition wykluczającą: profesor Apfelbaum w następujący sposób zdefiniował dietę „codziennie je się wyłącznie jeden, inny typ produktów: mięso, ryby, owoce, ser, warzywa zielone, zboża...”. Tak więc osoba stosująca taką dietę w poniedziałki mogłaby jadać mięso i tylko mięso, i to na każdy posiłek (śniadanie, obiad, kolacja). We wtorki spożywałaby tylko jeden produkt, lecz tym razem byłyby to na przykład owoce. I tak już do końca tygodnia osoba ta jadłaby codziennie produkty jednej kategorii.

Wszyscy Czytelnicy, którzy uważnie przeczytali poprzednie moje książki i rzetelnie stosowali się do zawartych w nich zaleceń, wiedzą, że MetodaMONTIGNAC nie ma zupełnie nic wspólnego z dietą wykluczającą, jak ta, o której pisałem przed chwilą.

Trzeba jednak przyznać, że w pierwszej wersji książki, mając na uwadze jak największą jasność myśli, rzeczywiście dokonywałem pewnego uproszczenia w przedstawieniu zaleceń w kwestii komponowania posiłków. To przez moje sugestie, by podczas niektórych posiłków kłaść większy nacisk na taką czy inną kategorię produktów, zrodziło się przekonanie, że MetodaMONTIGNAC opiera się na tej samej zasadzie niełączenia różnych rodzajów pokarmów co we wspomnianej diecie.

Niestety, to uproszczenie natury wyłącznie pedagogicznej i – generalnie rzecz biorąc – niezbyt w książce istotne potraktowano jako jeden z fundamentów Metody. I dlatego wszystkie zalecenia błędnie zredukowano do tej jednej kwestii, przyczyniając się tym samym do zaklasyfikowaniaMetodyMONTIGNAC jako diety wykluczającej, choć jest dużą przesadą tak ją nazywać.

Chcąc więc wyjaśnić wszelkie niejasności, konieczne stało się ponowne sformułowanie podstawowego przekazu dotyczącego odżywiania. To właśnie próbuję zrobić w tej książce, gdzie „aktywne” zasady Metody są w pewnym sensie w większej zgodzie z jej rzeczywistymi podstawami.

Teraz lepiej można zrozumieć, że MetodaMONTIGNAC jest zbiorem zaleceń żywieniowych, które – przy zachowaniu równowagi w wyborze różnych kategorii produktów – należy stosować w taki sposób, by decydować się na te właśnie pokarmy, które przyczynią się do zapobiegania tyciu oraz chorobom serca i układu krążenia. To z kolei sprowadzi się do tego, by jeść wcale nie mniej, ale lepiej, czy też po prostu inaczej.

Zastosowanie tej zasady w praktyce odbędzie się na dwóch poziomach. Węglowodany należy wybierać według kryterium, które leży u podstaw całej oryginalności Metody, czyli kierując się pojęciem indeksu glikemicznego.

Aby zapobiec tyciu, wystarczy dokonywać wyboru takich produktów, które powodują wypadkową stężenia cukru we krwi po posiłku na średnim poziomie. To właśnie proponuję w FAZIE II (patrz rozdział 5.). Ale by w ogóle uruchomić proces odchudzania oraz by był on szybki i znaczny, trzeba decydować się tylko na te węglowodany, których indeks glikemiczny jest niższy lub równy 35 (patrz rozdział 2.).

Z kolei tłuszcze należy wybierać pod kątem ich pozytywnego wpływu na zapobieganie chorobom serca i układu krążenia, jak i ich pośredniej roli w zachowywaniu właściwej wagi. Dzięki takiemu przedstawieniu sprawy w nowym wydaniu książki, lepiej można zrozumieć te mechanizmy przybierania na wadze, które koniecznie trzeba znać, by odwrócić tę tendencję. Pragnę, by moje przesłanie stało się prostsze i tym samym bardziej zrozumiałe. Dokonując lepszych wyborów żywieniowych, będziesz szybciej chudnąć.

Odkryjesz, że dzięki nowym informacjom naukowym, które opublikowano na ten temat, pewne produkty, do których odnosiłem się z rezerwą w poprzednich wersjach książki, zostały teraz ocenione nieco inaczej, a nawet zrehabilitowane. Jest tak na przykład w przypadku niektórych nasion roślin strączkowych (soczewica, ciecierzyca itd.) oraz surowej marchewki, na których spożywanie możesz sobie pozwolić już w FAZIE I.

Dowiesz się poza tym, że indeks glikemiczny pokarmów, który zmienia się w zależności od ich gatunku, może być różny dla tego samego gatunku w zależności od odmiany. Ze zdziwieniem zdasz sobie również sprawę, że sam możesz go także zmieniać w zależności od obróbki kulinarnej.

Doświadczenie ostatnich dziesięciu lat pokazało też, że o ile FAZA I, której reguły są dosyć restrykcyjne, jest na ogół zrozumiała i stosowana w sposób prawidłowy, o tyle koncepcja FAZY II czasami była dla niektórych osób trudniejsza do przyswojenia. Działo się tak dlatego, że w tym pełnym niuansów czasie „zarządzania odstępstwami” zabrakło w ich oczach precyzyjnych wytycznych i konkretnych punktów odniesienia. Obawa, by nie zagubić się w tym wielkim obszarze wolności, doprowadzała niektórych do pozostawania w nieskończoność w FAZIE I, gdzie mieli już swoje utarte zwyczaje. Inni, ci odważniejsi, chętniej decydowali się na swego rodzaju hazard, stosując pojęcie odstępstwa zdecydowanie wykraczające poza granice tolerancji i ryzykując tym samym zapłaceniem za to powrotem kilku kilogramów.

FAZA II w nowym wydaniu książki jest więc inna. Pojęcie odstępstwa łatwiej już sprecyzować, a to dzięki nowemu, prostemu do zrozumienia mechanizmowi wypadkowej stężenia cukru we krwi po posiłku (patrz rozdział 5.).

Nie ma już ścisłej granicy między tymi dwiema fazami, tak że bez problemu można przejść z jednej do drugiej. Jest to tym istotniejsze, bo uważam, iż MetodaMONTIGNAC jako filozofia odżywiania to przede wszystkim właśnie FAZA II. FAZA I jest tylko okresem przejściowym, niezbędnym, by oduczyć się żywieniowych błędów z przeszłości i ustawić nasze wskazówki (metaboliczne) na odpowiedniej godzinie.

Nawet jeśli ta najnowsza wersja książki stanowi pewien postęp w treści przesłania dotyczącego kwestii odżywiania, w przyszłości nadal zawsze będę zadawał sobie trud dalszego jej udoskonalania, ponieważ najważniejsze w dziedzinie żywienia z pewnością zostało jeszcze do odkrycia. Moim skromnym zdaniem trudno tylko o bardziej obiecującą drogę poszukiwań niż ta, którą podążyłem razem ze współpracownikami.

WPROWADZENIE

Kiedy pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku zaproszony zostałem do udziału w debacie na temat odchudzania, jedno z najistotniejszych zagadnień, jakie poruszyli prowadzący program, koncentrowało się na pytaniu, czy tak naprawdę stopień zajmowania się wagą ciała przez współczesnego człowieka nie jest wyłącznie kwestią mody.

Przekonanie (fałszywe), powszechne w tamtych czasach (jednak już dość odległych), brzmiało, że aktualna średnia waga naszego gatunku jest mniej więcej taka sama jak kiedyś. Wierzyliśmy, że zmieniła się tylko percepcja tego zjawiska, gdyż inny stał się również nasz system wartości. Uważaliśmy, że problem sprowadza się do tego, że kanon urody nie jest już po prostu ten sam co dawniej.

W dawnych czasach bycie grubym oceniano raczej pozytywnie. Dzisiaj stan ten uznajemy za niedostatek estetyczny. Prestiżowi lekarze dietetycy, jak dr Apfelbaum, korzystali z każdej okazji, by publicznie przekonywać, że lepiej „wzbudzać pożądanie” kilkoma krągłościami niż „politowanie” wychudzoną sylwetką. Z typowym szelmowskim humorem twierdził: „Mężczyźni zawsze wolą grubsze kobiety!”. Mógł nawet dodać, i wcale by się nie pomylił, że sto lat temu bycie osobą puszystą było cechą pozytywną pod każdym względem zarówno dla kobiety, jak i dla mężczyzny.

Czy można jednak powiedzieć, że więcej niż dzisiaj mężczyzn, a zwłaszcza kobiet dotknięta była nadwagą? Innymi słowy, czy większość ludzi była kiedyś grubsza niż teraz, czego dowodem są prace dawnych artystów? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy zdać sobie sprawę z kilku spraw.

Przede wszystkim należy wiedzieć, że nadwaga, a więc tym bardziej otyłość, nie występuje w przyrodzie: ani w królestwie zwierząt, ani w społeczeństwach prymitywnych. Zjawisko to pojawiło się w dziejach ludzkości dopiero z pierwszymi wielkimi cywilizacjami – grecką, egipską i rzymską.

Do końca XIX wieku nadwaga była wręcz zewnętrzną oznaką dobrobytu. Oznaczało to, że codziennie jada się przy suto zastawionym stole i nigdy nie cierpi się głodu.

Przywilej ten, jak wiemy, dotyczył tylko niewielkiej części ówczesnej populacji. Bycie grubym było więc czymś wyjątkowym! A ponieważ ludzkość zawsze otaczała kultem to co rzadkie i wyjątkowe, rozumiemy już, dlaczego pełniejsze kształty oraz opływowe krągłości, będące kiedyś czymś tak niezwykłym, stanowiły ówczesny kanon piękna.

Na tym właśnie polega wielki błąd, który popełniamy, wierząc, że krągłe sylwetki trzech gracji Rafaela, syren Rubensa czy też nagich kobiet Renoira przedstawiają mniej więcej typowy wygląd ludzi ich epoki. Dawni artyści próbowali raczej przedstawić ówczesny ideał kobiecego piękna, niż odzwierciedlić w swoich dziełach rzeczywistość tamtych czasów.

W ten sam sposób, w jaki dzisiejsze pisma kobiece za pomocą smukłych modelek przedstawiają ideał szczupłej sylwetki w świecie ludzi grubych, dawni malarze i rzeźbiarze afirmowali ideał „grubości” w świecie ludzi szczupłych.

Nadwaga czy otyłość były więc dla naszych przodków przywilejem wynikającym z bogactwa. Wierzono, że jeśli miało się szczęście być grubym, to dzięki temu, że można się było najadać do syta.

Jak wobec tego wytłumaczyć fakt, że dzisiaj w takich krajach jak Stany Zjednoczone czy Rosja to właśnie wśród biednych czy wręcz najbiedniejszych grup społecznych spotykamy najwięcej ludzi otyłych?

PRAWDZIWA ŚWIATOWA EPIDEMIA

12 czerwca 1997 roku oficjalny komunikat Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) wysłał sygnał alarmowy, oświadczając jednoznacznie, że cała nasza planeta cierpi już na epidemię otyłości.

Statystyki istotnie potwierdzają, że otyłość to problem już ponad połowy populacji wielu krajów. Zjawisko to, dotyczące początkowo tylko Stanów Zjednoczonych, występuje w tej chwili w różnych regionach świata, nie tylko w krajach wysoko uprzemysłowionych, ale też w większości krajów rozwijających się. Ocenia się, że w Stanach Zjednoczonych ponad jedna trzecia populacji (33%) jest otyła. W Europie poziom ten waha się między 15 a 25% w zależności od kraju. W Europie Wschodniej od 40 do 50% kobiet padło już ofiarą otyłości. Nawet w Indiach liczba osób otyłych wynosi ponad 200 milionów.

Najbardziej jednak niepokojąca jest otyłość wśród dzieci2. Według doktora Patricka Seroga „otyłość w tej grupie wzrosła w ciągu dziesięciu lat o 53% w Japonii, o 21–65% w Wielkiej Brytanii, w zależności od płci i grupy wiekowej, oraz o 60% w Stanach Zjednoczonych”. Nawet we Francji wzrost ten jest bardzo niepokojący: o 17% zwiększyła się liczba dzieci ze średnią otyłością i o 28% z otyłością znaczną. Także Chiny nie pozostają w tyle. Co roku notuje się tam dziesięcioprocentowy wzrost liczby dzieci otyłych poniżej siódmego roku życia. Według profesora Dinga z Pekinu otyłość dziecięca stała się w jego kraju groźnym zjawiskiem społecznym. „Jesteśmy na najlepszej drodze do wykreowania całego pokolenia ludzi ciężko schorowanych!” – rozpacza. Bo tak naprawdę na tym właśnie polega największy problem.

CZYNNIK RYZYKA DLA ZDROWIA

Otyłość traktujemy dzisiaj, i słusznie, jako chorobę, z której wyniknąć mogą kolejne. Stanowi ona bowiem znaczne ryzyko wielu chorób, takich jak cukrzyca typu II, problemy naczyniowe, schorzenia serca i układu krążenia, nadciśnienie tętnicze3, wiele rodzajów raka i artrozy, nie mówiąc już o najróżniejszych problemach układu oddechowego.

W Stanach Zjednoczonych otyłość uważana jest za jedną z pierwszych bezpośrednich lub pośrednich przyczyn śmiertelności, a jej żniwo wynosi 300 000 zgonów rocznie. Nadmiar kilogramów kosztuje Amerykanów 66 miliardów dolarów rocznie. Takie są ich wydatki na leczenie związane z otyłością, a stanowią one 8% wszystkich wydatków na zdrowie. W krajach europejskich koszty są niższe (od 4 do 7%), jednak i one co roku rosną. Naprawdę jest się czym martwić: weźmy pod uwagę, że badania przewidują, iż jeśli tendencja ostatnich dwudziestu lat diametralnie się nie zmieni, to w roku 2039 otyłych będzie 100% Amerykanów i 40% Francuzów.

NADWAGA JEST PO PROSTU POCZĄTKIEM OTYŁOŚCI

Niektórzy Czytelnicy (chodzi mi zwłaszcza o Francuzów) mogą być zaskoczeni, że od pierwszych stron książki kładę tak duży nacisk na problem otyłości, chociaż oni sami mają po prostu kilka kilogramów do zrzucenia i nie mogą zrozumieć, dlaczego nagle zostali zaliczeni do grupy, z którą – jak sądzą – nie mają kompletnie nic wspólnego.

Powinni wiedzieć, że „puszysta sylwetka”, zwykła „nadwaga” czy też „kilka kilogramów za dużo” to naprawdę zbyt często łagodne eufemizmy, za którymi wstydliwie kryje się otyłość, z pewnością niewielka, ale przez to nie mniej realna.

Cała moja rodzina potępiła mnie kiedyś jak jeden mąż za to, iż powiedziałem pewnemu dziennikarzowi, że jestem synem otyłego ojca. Przecież medycznie nie da się chyba inaczej zakwalifikować mężczyzny ważącego 120 kilogramów i mającego 173 cm wzrostu! (wskaźnik BMI 40, patrz rozdział 12.). Ale dla swojego otoczenia był on najwyraźniej po prostu nieco mocniej zbudowany.

Nadwaga nie jest bowiem często niczym innym, jak tylko rozwijającą się otyłością, czy też, mówiąc jeszcze inaczej, otyłość jest po prostu rozwiniętą formą nadwagi, co oznacza, że jedno zawsze jest konsekwencją (czy rezultatem) drugiego.

Trudno więc traktować oba te zjawiska osobno, gdyż ich zasadnicza przyczyna jest w większości wypadków ta sama. Jeśli dobrze zrozumiesz mechanizm otyłości, będziesz lepiej wiedzieć, jak pozbyć się nadwagi.

OTYŁOŚĆ W AMERYCE

Na podstawie informacji, którymi dysponujemy, można stwierdzić, że na początku XX wieku od 20 do 25% populacji Stanów Zjednoczonych dotknięte było nadwagą (wskaźnik BMI > 24, patrz rozdział 12.), a tylko od 2 do 3% otyłością (wskaźnik BMI > 30), co zresztą już wtedy lekko wykraczało ponad wartości, które obserwowaliśmy w większości krajów europejskich. W latach trzydziestych osoby z nadwagą stanowiły 35% populacji, otyłe zaś 8%, co stanowiło wzrost od 52% do 166%. Ten wzrost krzywej średniej wagi ciała, bez precedensu w dziejach ludzkości, wystarczył, by zaalarmować władze sanitarne kraju, które zleciły naukowcom i lekarzom zanalizowanie tego problemu. Diagnoza tych ostatnich była kategoryczna: Amerykanie dlatego przybierają na wadze, że za dużo jedzą i uprawiają za mało ćwiczeń fizycznych!

Rzeczywiście wydawało się całkiem logiczne, że skoro nie wydatkujemy całej konsumowanej energii, to nie ma ona innego wyjścia, jak tylko zmagazynować się w postaci tłuszczu.

Wyjście, które zaproponowano, wynikało z tej samej logiki: aby zredukować nadwagę, należy mniej jeść i więcej się ruszać. To właśnie dzięki takim „oczywistościom” narodziły się diety niskokaloryczne.

Wiemy przecież, z jaką determinacją Anglosasi (a zwłaszcza Amerykanie) potrafią kierować się zasadami, o których słuszności są naprawdę głęboko przekonani. Tak więc od ponad pięćdziesięciu lat Amerykanie konsekwentnie i rygorystycznie przestrzegają założeń dietetycznego modelu równowagi energetycznej. W ostatnich dziesięcioleciach 90 milionów Amerykanów stosuje dietę niskokaloryczną przez okrągły rok – od pierwszego stycznia do 31 grudnia. Skoro już stosuje się tak drakońskie środki w skali całego kraju (w dodatku bardzo dużego), warto też od czasu do czasu przyjrzeć się tego efektom. A raczej – o dziwo – ich brakowi.

Musimy zdać sobie sprawę, że rezultaty tego postępowania są odwrotnie proporcjonalne do włożonego w nie wysiłku. Dzisiaj w Stanach Zjednoczonych występuje 65% osób otyłych, co stanowi wzrost o 183% od początku XX wieku, oraz 33% z nadwagą, co jest blisko 800-procentowym wzrostem.

Jeśli wiemy, że średni dowóz kalorii w pożywieniu we wszystkich krajach zachodnich, a więc także i w Stanach Zjednoczonych, spadł o 20–35% od początku XX wieku, to jest nad czym się zastanawiać i czym martwić.

Duże badanie, opublikowane w Stanach Zjednoczonych w 1997 roku, wykazało zresztą, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat Amerykanie ograniczyli ilość spożywanych kalorii, a mimo to w tym samym czasie otyłość wzrosła o 31%. Autorzy badania byli tak zdumieni stwierdzeniem klęski tych rozmiarów, że nie zawahali się nazwać jej amerykańskim paradoksem.

BEZNADZIEJNY PRZYPADEK

Jak duża część moich Czytelników, sam jestem dawnym grubasem, synem otyłego ojca (widoczny pewien wpływ czynników genetycznych), a nazywając rzeczy po imieniu, byłem otyły już w wieku ośmiu lat.

W czasie poprzedzającym okres dojrzewania bardzo cierpiałem z powodu tego „wagowego bycia innym” niż moi mali koledzy. Ci ostatni nie żałowali ironicznych uwag na temat moich krągłości, przezywając mnie mało parlamentarnym językiem.

Po kilkuletniej przerwie, kiedy to dzięki szybkiemu wzrostowi odzyskałem normalny ciężar ciała, stopniowo znowu pojawiała się u mnie nadwaga, mimo że jadłem o wiele mniej kalorii, niż wynosi średnia, i uprawiałem o wiele więcej ćwiczeń, niż jest to normą, przynajmniej jak na Francuza. Moja obsesja dietetyczna równa była mojej frustracji i, najwidoczniej, postępowi w przybieraniu na wadze.

A potem, pracując w środowisku naukowym oraz próbując zaspokoić ciekawość i uczynić zadość swoim obsesjom dietetycznym, dotarłem do pewnych informacji, na które raczej nie miałbym szczęścia trafić w książkach poświęconych odchudzaniu, adresowanych do szerokiej publiczności i znajdujących się w księgarniach.

Tak więc przeglądając najróżniejsze opracowania dotyczące cukrzycy, odkryłem trop, który zaprowadził mnie na dobrą drogę. Badania dowodziły, że ponad 80% diabetyków jest również dotkniętych otyłością. Można więc było wyobrazić sobie, że te dwie patologie mają wspólne korzenie.

Doświadczenia potwierdzały, że spożywanie węglowodanów wyłącznie o niewielkim indeksie glikemicznym przez diabetyków typu II (niezależnych od insuliny) w istotny sposób poprawiało ich stan zdrowia (a nawet leczyło z cukrzycy).

Wystarczyło więc tylko wypróbować tę zasadę żywieniową, by przekonać się, jakie byłyby jej skutki w odchudzaniu.

Wyniki przedstawiały się dosyć spektakularne, gdyż w bardzo krótkim czasie odnotowałem niezwykle obiecujący ubytek na wadze. Zdecydowałem się więc na zgłębienie tego zjawiska. W ciągu kilku miesięcy schudłem 16 kilogramów, jedząc normalne ilości, czyli bez ograniczeń, dokonując jednak pewnego szczególnego wyboru pokarmów. Przyszło mi to zresztą tym łatwiej, że w związku z obowiązkami zawodowymi często jadałem w restauracjach. A trzymanie przed sobą karty dań jest sytuacją idealną dla dokonania właściwego wyboru.

Przez wiele lat otoczenie rodzinne, towarzyskie i zawodowe stanowiło dla mnie w pewnym sensie pole do eksperymentowania. Potem w obliczu naprawdę bardzo zachęcających wyników, jakie uzyskałem, powoli w moim umyśle rodził się pomysł napisania książki na ten temat pt. Dieta dla biznesmena. Jakiś czas po jej wydaniu, kiedy dało się już odczuć pierwsze sukcesy, skupiła się wokół mnie spora grupa lekarzy, dzięki którym mogłem zapewnić sobie jak najlepsze porozumienie z Czytelnikami i pomoc w moich dalszych badaniach.

Nowa wersja książki, będąca rezultatem tej ponad piętnastoletniej współpracy, świadczy o naszych dużych postępach w porównaniu z pierwszym wydaniem. Czytając tę nową pozycję, dawni Czytelnicy zdadzą sobie lepiej sprawę, jaką zmierzają drogą, a nowi z radością odkryją koncepcję, której słuszności zamierzam tutaj dowieść.

2 Więcej informacji: Michel Montignac Metoda Montignac dla dzieci. ARTVITAE 2004.

3 Więcej informacji: Michel Montignac Przez żołądek do zdrowego serca. ARTVITAE 2005.

ROZDZIAŁ 1

DIETY NISKOKALORYCZNE: DIETETYKA KLĘSKI

Co roku kilka miesięcy przed sezonem letnim praktycznie wszystkie pisma kobiece reklamują za wielkie pieniądze publikacje dotyczące szczupłej sylwetki. Na okres ten redaktorzy naczelni czekają jak na mannę z nieba, tak bardzo gwarantuje on bowiem dodatkowe zyski. W rzeczywistości postępują po prostu zgodnie z oczekiwaniami swoich czytelników, kiedy pojawia się u nich syndrom kostiumu kąpielowego.

Jeśli nawet w zależności od gazety, którą właśnie bierzemy do ręki, pojawiają się różne co dziwaczniejsze warianty diety cud zalecanej, by pozbyć się od trzech do pięciu kilogramów przed latem, to jednak zawsze mają one jedną cechę wspólną: proponują formułę niskokaloryczną.

W dietetyce tradycyjnej bowiem, tej, która króluje na ulicy, chwali się dyplomami i rządzi w szpitalnych kantynach, ośrodkach zbiorowego żywienia, a nawet restauracjach wielkich sieci hotelowych, nadal jeszcze żywa jest święta zasada liczenia kalorii.

Bez wątpienia historia oceni pewnego dnia, że jeszcze nigdy ludzkość nie dała się tak sprowadzić na manowce, jak miało to miejsce w tej właśnie sprawie, promując ze ślepą wiarą zasadę, której nieskuteczność jest tak oczywista i permanentna.

Rozejrzyj się wokół siebie, a z pewnością zauważysz, że to właśnie te osoby, które zadręczają się notorycznym liczeniem kalorii, mają wiecznie nadwagę, która z czasem może nawet doprowadzić do otyłości.

Zasada diety niskokalorycznej jest tak naprawdę kompletną iluzją, jeśli chodzi o tracenie zbędnych kilogramów. Może nawet być niebezpieczna, gdyż zaburza równowagę pokarmową w organizmie, co prowadzi do różnego rodzaju niedoborów, nie mówiąc już o tym, że często – jeśli stosuje się jedną dietę niskokaloryczną po drugiej – jest rzeczywistym czynnikiem wywołującym otyłość.

MIT KALORII

W sposób absolutnie uproszczony przez długi czas porównywano ludzki organizm do kotła: jeśli dowóz energii jest większy niż jej wydatek, nie wszystko jest spalane, a nadmiar ten zgodnie z logiką odkłada się pod postacią tłuszczu i człowiek tyje.

Innymi słowy, jeśli stwierdzi się, że osoba niepracująca fizycznie potrzebuje mniej więcej 2500 kalorii, by zaspokoić swoje dzienne zapotrzebowanie energetyczne, można wyobrazić sobie trzy sytuacje:

jeśli przyjmuje 3000 kalorii, będzie musiała zmagazynować nadwyżkę i „koniecznie” utyć,jeśli dostarcza sobie tylko 2000 kalorii, stwarza tym samym niedobór energetyczny, który zmusi organizm do kompensacji. Sięgnie on wówczas do zmagazynowanych tłuszczów i osoba taka powinna schudnąć,wreszcie, jeśli przyjmuje 2500 kalorii, co zapewnia równowagę między dowozem a wydatkiem energii, jej waga ciała powinna pozostać stabilna.

Tego typu rozumowanie, które ciągle jeszcze uprawiają tak zwani profesjonalni dietetycy, to ignorowanie zjawisk adaptacyjnych i regulacyjnych w ludzkim organizmie. To zaprzeczanie różnym mechanizmom metabolicznym i wreszcie negowanie szczególnych predyspozycji indywidualnych, dzięki którym każdy człowiek jest wyjątkowy.

W przeciwieństwie do tego, w co niektórzy nadal jeszcze wierzą, otyły to wcale niekoniecznie ktoś, kto za dużo je. W połowie przypadków jest wręcz odwrotnie. Statystycznie dowiedziono (profesor Creff), że wśród osób otyłych tylko 15% za dużo je, 34% odżywia się normalnie, a pozostałe 51% zjada za mało czy najczęściej o wiele za mało.

W świecie sportu możemy zresztą zauważyć, że by zachować stabilną wagę ciała, dowóz energetyczny może wynosić od 2500 do 12 000 kalorii dziennie, i to wcale nie w zależności od dyscypliny, lecz osoby.

Maratończyk Alain Mimoun utrzymywał wagę i z powodzeniem uprawiał swoją ciężką dyscyplinę przy dostarczaniu 2000 kalorii dziennie, podczas gdy kolarz Jacques Anquetil potrzebował codziennie 6000 kalorii, by nie tracić na wadze i cieszyć się dobrą formą.

W literaturze medycznej, choć zastanawiająco powściągliwej w tej kwestii, można znaleźć przykłady badań, które dowodzą, że różnice w dowozie kalorii nie mają wpływu na to, czy ludzie są szczupli, normalni, grubi czy otyli. Doktorzy Bellisle i Rolland-Cachera badali tę kwestię, dzieląc populację statystyczną na pięć grup, w zależności od wskaźnika BMI (wskaźnik masy ciała, patrz rozdział 12.).

Przyglądając się uważnie przedstawionym na następnej stronie krzywym, można dostrzec, że nie istnieje korelacja między dzienną racją kalorii a figurą: osoby otyłe i grube wcale nie jedzą więcej od chudych i szczupłych. Przeciwnie, kiedy porównasz wyniki dzieci w zależności od zawodu ich ojców, zauważysz, że przy takiej samej figurze dzieci robotników jedzą więcej niż dzieci ojców na stanowiskach kierowniczych.

 

DOWÓZ POŻYWIENIA W KCAL NA DZIEŃ

Korpulencja, dowóz energetyczny oraz zawód ojca dzieci między 7 a 12 rokiem życia (według Rollanda Cachera i Bellisle, 1986)

Korpulencja, dowóz energetyczny oraz zawód ojca dzieci między 1 a 3 rokiem życia (według Rollanda Cachera i Bellisle, 1986)

INSTYNKT PRZETRWANIA

Wszystkie osoby, które kiedyś stosowały dietę niskokaloryczną, wiedzą, że na samym początku przynosi pewne rezultaty, jednak nigdy nie udaje się ustabilizować wagi. A niekiedy jest nawet jeszcze gorzej, w wielu przypadkach po pewnym czasie zacznie wręcz przybywać kilogramów.

Analizując takie zachowanie organizmu, spróbuję odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje.

Wyobraź sobie, że dzienna dawka energii danej osoby wynosi mniej więcej 2500 kalorii i że wystarcza to, by wytworzyła się kilkukilogramowa nadwaga. Jeśli zmniejszymy liczbę kalorii do 2000, jak ma to miejsce podczas klasycznej diety niskokalorycznej, powstanie deficyt wynoszący 500 kalorii.

Organizm, przyzwyczajony do 2500 kalorii, znajdzie się nagle w sytuacji swoistego niedoboru i sięgnie do rezerw tłuszczowych po ekwiwalent brakujących 500 kalorii. Wystąpi więc odpowiedni ubytek na wadze ciała.

Po pewnym czasie, różnym w zależności od indywidualnych cech danej osoby, można zauważyć jednak, że choć nadal stosuje ona dietę niskokaloryczną, przestaje tracić na wadze. Dzieje się tak dlatego, że organizm zrównoważył wpływy i wydatki energetyczne. Skoro dostarcza się mu tylko 2000 kalorii, on się zadowoli i tym. Mamy więc do czynienia ze stałą wagą ciała.

Jeśli zdecydujesz się na dalsze prowadzenie eksperymentu, wierząc, że znowu zaczniesz chudnąć, jeśli tylko przetrwasz ten kryzys, rozczarowanie będzie jeszcze większe. Zauważysz, że krzywa wagi ciała zaczyna niepokojąco iść do góry. I paradoksalnie, choć jesz mniej, tyjesz.

Wytłumaczenie tego stanu rzeczy jest dosyć proste. Organizm ludzki kieruje się instynktem przetrwania, który wkracza do akcji, gdy poczuje się zagrożony jakimś rodzajem ograniczenia. W miarę jak ograniczenie dowozu energetycznego trwa dłużej i gdy tylko organizm dopasuje wydatkowanie energii do jej dostarczanej ilości, instynkt przetrwania popchnie go jeszcze dalej, a mianowicie do ograniczenia wydatków energetycznych do – na przykład – 1700 kalorii, by zaoszczędzone 300 ulokować pod postacią rezerw tłuszczowych.

Nie zapominaj, że silne poczucie braku pożywienia, wynikające z wcześniejszych klęsk żywiołowych i okresów głodu, wcale nie jest takie odległe. A ponieważ jego wspomnienie jest nadal obecne w podświadomości, może przebudzić się pod wpływem najlżejszego bodźca. Organizm ludzki kieruje się dokładnie tym samym instynktem przetrwania co na przykład psa, który zakopuje kości, jednocześnie przymierając z głodu. Choć może się to wydawać dziwne, u zwierzęcia zawsze właśnie wtedy, gdy jest ono zagłodzone, odzywa się instynkt przetrwania, który każe mu gromadzić zapasy.

To właśnie w sytuacji niedoboru, czyli w wypadku niedożywienia, organizm jest szczególnie defensywny i nie przepuści żadnej okazji, by zapewnić sobie zapasy, jeśli tylko będzie miał taką możliwość.

Osoby z pewnym doświadczeniem w stosowaniu diet niskokalorycznych wiedzą zresztą doskonale, że nawet najmniejsze odstępstwo od diety, na przykład podczas weekendu, może kosztować je zwiększeniem wagi, nawet o dwa lub trzy kilogramy, które z trudem zrzucały całe tygodnie. Jest to również jedna z przyczyn, dla których nigdy nie wolno opuszczać żadnego z posiłków, co nagminnie czyni większość osób pragnących schudnąć.

Osoby takie, odmawiając sobie pożywienia na któryś posiłek, doprowadzają swój organizm do szaleństwa. A na skutek frustracji, jaką mu zafundowały, wykorzysta on następny posiłek do poczynienia nadmiernych zapasów.

Zwyczaj dawania psu jeść raz dziennie (wynikający z przyczyn praktycznych) jest dokładnie tak samo głupi i w wielu wypadkach wytłumaczyć nim można nadwagę zwierząt domowych. Doświadczenia przeprowadzone na zwierzętach w laboratorium świadczą zresztą jednoznacznie, że zwierzętom jedzącym taką samą łączną ilość pożywienia tylko raz dziennie grozi z czasem otyłość, podczas gdy wśród tych, które karmi się tą samą ilością, ale rozłożoną na pięć czy sześć posiłków dziennie, waga ciała zostaje na optymalnym poziomie.

Wypada tu powiedzieć, że otyłość u kobiety jest bardziej uporczywa niż u mężczyzny. Jest to związane ze szczególną fizjologią kobiecego organizmu. Trzeba bowiem wiedzieć, że masa tłuszczowa kobiet jest dwa razy większa niż mężczyzn. Dokładnie rzecz biorąc, większa jest liczba komórek tkanki tłuszczowej (adypocytów).

Od dawna już wiadomo, że otyłość zarówno u kobiety, jak i u mężczyzny przejawia się wzrostem objętości każdej komórki tłuszczowej. Na tym jednak nie koniec. U kobiet, i to jest właśnie specyfika ich organizmu, dochodzi również do rozmnożenia liczby samych komórek tłuszczowych. Dramat tej sytuacji polega na tym, że proces ten jest nieodwracalny. O ile można uzyskać zmniejszenie objętości komórki tłuszczowej, o tyle nie jesteśmy w stanie doprowadzić do redukcji liczby samych komórek, skoro raz już wzrosła.

Badania dowodzą zaś, że to głównie podczas procesu pozbawiania organizmu właściwej ilości pożywienia (dieta niskokaloryczna) organizm kobiecy, kierowany instynktem przetrwania, przystępuje do produkowania nowych komórek tkanki tłuszczowej (zjawisko hiperplazji).

To właśnie zjawisko hiperplazji każe organizmowi kobiecemu przytyć jeszcze szybciej, niż schudnął, a także i przede wszystkim zwiększyć zakres otyłości na skutek wzrostu objętości komórek tłuszczowych.

LICZENIE KALORII JEST ABSURDALNE

Trzeba sobie zdawać sprawę, że kiedy liczysz kalorie, jest to zawsze działanie czysto teoretyczne, a wyniki są tylko przybliżone, a to z następujących powodów:

Kiedy przeglądasz różne tabele kaloryczne, stwierdzasz, że dane w nich zawarte często podają różną wartość kaloryczną dla tego samego produktu.Wartość kaloryczna pokarmów znacznie się zmienia w zależności od tego, czy zjadasz je na surowo czy nie (z tłuszczem czy bez).Stosunek tłuszczów (który w istotnym stopniu zmienia zawartość kaloryczną) może być inny w zależności od danego kawałka pokarmu, na przykład mięsa. Jest to związane z hodowlą zwierzęcia, sposobem przyrządzenia mięsa oraz obróbką kulinarną.Wyliczenie (teoretyczne) wartości kalorycznej nigdy nie uwzględnia warunków przyswajania tłuszczów i węglowodanów w jelicie cienkim, które zmieniają się w zależności od obecności błonnika (lub jego braku) podczas posiłku. Duża ilość błonnika (rozpuszczalnego), który zawierają warzywa, nasiona roślin strączkowych itp., może bowiem w istotnym zakresie ograniczyć absorpcję spożywanych kalorii.Prace L. Fakambi wykazały, że sery fermentowane, powodują, że spora część zawartych w nich tłuszczów jest wiązana z wapniem i w postaci nieprzetworzonej wydalana z kałem.„Natura” kalorii również ma wpływ na to, co się z nimi stanie.Tak więc na przykład kwasy tłuszczowe nasycone odkładają się łatwiej niż kwasy tłuszczowe wielonienasycone (omega 3), które organizm łatwiej wykorzystuje, a więc i spala.Wreszcie zwykłe wyliczenie wartości kalorycznej nie uwzględnia pory, o jakiej zjedliśmy posiłek. Wykazano, że przyswajalność węglowodanów, tłuszczów oraz białek zmienia się w zależności od pory dnia, a nawet roku (chronobiologia), i także środowiska chemicznego, które pokarm spotyka na swej drodze w jelicie i które z kolei zależy od rodzaju pokarmów, kolejności ich dostawania się do jelita oraz objętości.

Oto dlaczego wyliczenie wartości kalorycznej, które nie bierze pod uwagę żadnego z tych tak istotnych parametrów, jest absurdalne.

Dieta niskokaloryczna – jak już mówiłem – iluzoryczna i nieskuteczna, bywa w dodatku niebezpieczna, gdyż w jej wyniku może uformować się na dłuższą metę swoisty potencjał otyłości, wynikający ze zwiększenia ilości komórek tkanki tłuszczowej.