Jan Paweł II Świadectwa świętości - Stanisław Tasiemski OP - ebook

Jan Paweł II Świadectwa świętości ebook

Stanisław Tasiemski OP

5,0

Opis

Jan Paweł II – człowiek, który został ŚWIĘTYM „na naszych oczach”!

Książka jest zbiorem wyjątkowych wywiadów przeprowadzonych przez o. Stanisława Tasiemskiego  OP – watykanisty, z ważnymi i bliskimi Janowi Pawłowi II osobami, m.in. z prof. Joaquinem  Navarro-Vallsem  - rzecznikiem  Stolicy Apostolskiej, abp. Piero Marinim - mistrzem Papieskich Ceremonii Liturgicznych, dr Wandą Półtawską - współpracowniczką i znajomą Papieża, ks. prałatem Pawłem Ptasznikiem -  kierownikiem Polskiej Sekcji Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej - współpracownikiem Jana Pawła II i redaktorem kilku książek Papieża Polaka.

Karol Wojtyła całe życie dążył do świętości. Wszystko, co w swym życiu czynił, wynikało z jego ciągłego dialogu z Bogiem.
To właśnie stanowiło najgłębszą tajemnicę Jego wielkości.

Przejmującym potwierdzeniem drogi do świętości były ostatnie chwile życia. Wówczas, zmagając się z chorobą, ukazał milczące zjednoczenie z Chrystusem cierpiącym na Krzyżu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 132

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Strona redakcyjna

Rozmawiał i tekst opracował:

Stanisław Tasiemski OP

Korekta:

Ewa Meszka

Barbara Turnau

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2014

ISBN 978-83-7595-774-7

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50, fax 12-431-25-75

e-mail:[email protected]

www.wydawnictwom.pl

Publikację elektroniczną przygotował:

Wstęp

W ciągu niemal osiemdziesięciu pięciu lat życia Karol Wojtyła spotkał miliony ludzi. Z wieloma utrzymywał korespondencję, ale niewielu spędzało z nim całe dni, tygodnie, miesiące, przebywało w normalnych, codziennych sytuacjach. Nie wszyscy chcą się dzielić treściami dyskusji — czasami ważniejsze wydają się sprawy, chociaż rys osobowy, personalizm potwierdzony świadectwem życia przebija przez każdą z rozmów, jakie udało mi się przeprowadzić ze współpracownikami i przyjaciółmi Jana Pawła II. Ojciec Święty swój stosunek do każdego człowieka ujął syntetycznie w zdaniu, które zawarł w liście apostolskim Novo millennio ineunte (n. 43). Nauczał, nie tylko słowem przecież, że chodzi o postrzeganie drugiej osoby jako „kogoś bliskiego”, z kim dzielimy jego radości i cierpienia, odgadujemy jego pragnienia i zaspokajamy jego potrzeby, ofiarowujemy prawdziwą i głęboką przyjaźń. Jan Paweł II był wierny w przyjaźni, co zauważa — spoza „polskiego kręgu” — abp Piero Marini. Był zdolny do dostrzegania w drugim człowieku przede wszystkim tego, co jest w nim pozytywne, a co należy przyjąć i cenić jako dar Boży: dar nie tylko dla brata, który bezpośrednio go otrzymał, ale także „dar dla mnie”. Umiał „czynić miejsce” bratu czy siostrze, nieść nawzajem brzemiona. Dlatego też wskazywał, że człowiek jest drogą Kościoła, a Chrystus jest drogą człowieka. Chodziło mu o konkretnego człowieka, zanurzonego w czasie, sytuacji, posiadającego swoje wyjątkowe dzieje, więzy z innymi ludźmi. To ja i my wszyscy jesteśmy pierwszą i podstawową drogą Kościoła, wyznaczoną przez samego Chrystusa, która nieodmiennie prowadzi przez Tajemnice Wcielenia i Odkupienia. To ja i każdy z nas byliśmy przedmiotem troski, posługi i modlitw tego Wielkiego Papieża, który kochał człowieka, bo zatopiony był w Bogu i całym sercem czcił Matkę Najświętszą. Tę rzeczywistość dostrzegamy jedynie pośrednio, przez świadectwa osób, które niepostrzeżenie były świadkami jego modlitwy wyrażającej się na wiele sposobów. Ale to właśnie modlitwa była jego pierwszym krokiem w pomaganiu innym, modlitwa poprzedzała spotkania z politykami, udzielenie święceń biskupich czy kapłańskich. Właśnie ta relacja z Bogiem, jego wiara mocna i wielkoduszna, wiara apostolska sprawiała cuda. Pozwalała wytrwać wobec wszelkich przeciwności: kiedy gwałtownie załamywała się pogoda i do cierpień spowodowanych chorobą dołączały się przeciwieństwa przyrody — burza śnieżna, jak w Sarajewie w kwietniu 1997 roku. Do trwania także podczas ostatnich podróży apostolskich — co znamienne — wiodących do sanktuariów maryjnych w Lourdes i Loreto. Jego życie było całkowicie oddane Maryi i stąd czerpał siłę, by ukazywać, zachęcać do świętości, bo kochał człowieka i pragnął jego dobra. Jak mówił Benedykt XVI: „Pan pozbawiał go stopniowo wszystkiego, lecz on pozostawał skałą, zgodnie z wolą Chrystusa. Jego wielka pokora, zakorzeniona w głębokim zjednoczeniu z Chrystusem, pozwoliła mu dalej prowadzić Kościół i kierować do świata jeszcze bardziej wymowne przesłanie, i to w czasie gdy siły fizyczne go opuszczały. W ten nadzwyczajny sposób zrealizował on powołanie każdego kapłana i biskupa: stał się jednym z Jezusem, z Tym, którego codziennie przyjmuje i ofiaruje w Kościele”. Także o tym ogołoceniu i cierpieniu ostatnich dni możemy sobie przypomnieć dzięki dramatycznemu niekiedy świadectwu współpracowników i przyjaciół Ojca Świętego. Nie mogło zabraknąć — bo byli obecni szczególnie w papieskiej posłudze — rodaków Jana Pawła II. Jemu zawdzięczamy historyczne przemiany, ale także lekcję umiłowania ojczyzny, jej dziejów, literatury, pobożności świętych, obywatelskiej troski o dobro wspólne. Niech ta skromna książka pomoże nam przypomnieć sobie, w jak nadzwyczajnych wydarzeniach było nam dane uczestniczyć, jak wielkiego świętego było nam dane spotkać i słuchać.

o. Stanisław Tasiemski OP

Tajemnica dialogu z Bogiem

„Wszystko, co Jan Paweł II w swym życiu robił i mówił, wynikało przede wszystkim z jego nieustannego, mistycznego dialogu z Bogiem... I to było najgłębszą tajemnicą wielkości tego człowieka” — powiedział ks. prałat Paweł Ptasznik, który od 1996 roku pracuje w Sekcji Polskiej Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej. W tym charakterze towarzyszył Ojcu Świętemu w codziennej pracy, a także podróżach apostolskich.

O. Stanisław Tasiemski OP: Księże Prałacie, przez dziesięć lat miał Ksiądz Prałat przywilej pracy u boku Jana Pawła II. Kim Ojciec Święty był dla Księdza Prałata?

Ks. Paweł Ptasznik: Moją pracę w Sekretariacie Stanu rozpocząłem w 1996 roku. Moje zadanie polegało między innymi na tym, aby każdego dnia udać się z przenośnym komputerem i zapisywać to, co zechciał podyktować Jan Paweł II. W 1994 roku, kiedy złamał obojczyk, Ojciec Święty nie chciał przerywać pracy i zaproponowano mu tę formę, która mu się spodobała i tak kontynuował. Zazwyczaj przygotowywał swoje teksty z dużym wyprzedzeniem, najczęściej trzymiesięcznym. Tak więc krótko po Bożym Narodzeniu zaczynał pracę nad tekstami homilii i przemówień Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy. Mogłem obserwować, jak Ojciec Święty pracuje. Mogłem też z nim być w chwilach niezwiązanych z pracą, jak niedzielne posiłki, czy przy okazji różnych świąt. Jedną z piękniejszych dziedzin mojej pracy było towarzyszenie mu w pielgrzymkach do różnych Kościołów, do różnych krajów. Ta praca u boku Jana Pawła II była dla mnie ogromnym, niezasłużonym darem, za który codziennie Bogu dziękuję. Jan Paweł II był dla mnie jak ojciec — nie z tytułu, ale ze sposobu bycia, z odniesienia. Zawsze w spotkaniach z nim odczuwałem pełen szacunku respekt, ale też nigdy nie byłem onieśmielony. Sprawiała to jego prostota, wrażliwość i serdeczna życzliwość. Rozpoczynałem współpracę z Ojcem Świętym, mając nieco ponad trzydzieści lat. Wtedy byłoby dla mnie największym zaszczytem, gdybym mógł służyć mu tylko jako zwyczajny skryba, zapisujący skrzętnie słowo po słowie. Tymczasem od pierwszego dnia dał mi odczuć, że oczekuje twórczej współpracy. Szybko przekonałem się, że jego „co o tym sądzisz?” nie było zdawkowym pytaniem, szukaniem potwierdzenia, ale zaproszeniem do wspólnej refleksji i dyskusji. Czy mógłbym oczekiwać czegoś więcej?

Jaki był Ojciec Święty w kontakcie z ludźmi?

Kiedyś poprosił, abym przygotował mu propozycję jego osobistej odpowiedzi na list. Zrobiłem to, starając się wczuć w myślenie i uczucia Papieża. Skrzętnie zachowuję kopię tego projektu, na którym napisał odręcznie: „Myśl właściwa i argumentacja dobra. Jednak ze względu na wiek i pozycję adresata należałoby nieco złagodzić. JPII”. Tak właśnie: on wiedział, jak bronić prawdy, a równocześnie nie ranić człowieka, który ma prawo do własnych idei, nawet jeśli wydają się błędne.

Ojciec Święty i jego otoczenie stwarzali bardzo rodzinną atmosferę. Sprawiało to, że w Sekretariacie Stanu pracowaliśmy z wielką chęcią i satysfakcją. Na przykład w Wigilię 1999 roku, gdy rozpoczynał się Rok Święty Wielkiego Jubileuszu, Ojciec Święty wezwał mnie rano i powiedział, że przygotowana wcześniej homilia jest dobra, ładna, tyle że można by ją wygłosić podczas każdej innej pasterki. A my mamy otworzyć Rok Święty. Trzeba napisać nowy tekst. Siadł i napisał. Koło południa tekst polski był gotowy. Kiedy przetłumaczyliśmy go na włoski, był już obiad. Bez słowa narzekania wszyscy z sekcji językowych wrócili po południu i pracowaliśmy nad tą homilią do wieczora. Ale to nie była praca dla pracy, lecz praca dla Tego Człowieka i dla Kościoła. Jego decyzja była dla wszystkich święta — tak wielkim cieszył się autorytetem swoich współpracowników.

Czy mógł Ksiądz Prałat odczuć, że ma do czynienia z osobą nadzwyczajną, która zostanie kanonizowana?

Jan Paweł II nie roztaczał wokół siebie jakiejś niezwykłej atmosfery, nie uprawiał jakiegoś spektakularnego mistycyzmu. Chodził po ziemi. Był bardzo konkretny. Natomiast uderzał mnie zawsze jego duch modlitwy. Podczas modlitwy cały był skoncentrowany na Bogu, a jednocześnie nie był nieobecny. To mnie zastanawiało, bo gdy się mówi o modlitwie, to zawsze myślmy o człowieku z zamkniętymi oczami, całkowicie zatopionym w Panu Bogu. Natomiast on widział otoczenie, potrafił spojrzeć na zegarek. Rzecz jasna nie zwracał uwagi na to, że patrzą na niego kamery. Ale nie był nieobecny. Czasem modlił się na głos, polskimi pieśniami, śpiewał w kaplicy Gorzkie żale albo Godzinki. Myśmy mu w tym nie przeszkadzali. Jeżeli w maju były nabożeństwa majowe, to szliśmy na taras nad apartamentem papieskim i razem z Ojcem Świętym śpiewaliśmy litanię do Matki Bożej. A jednak to zjednoczenie z Bogiem było w jego wypadku wyjątkowe. Czasami mówił, że stosuje swego rodzaju geografię modlitwy. Miał w swoim biurze duży atlas świata i każdego dnia go wertował i modlił się za jakąś część Kościoła. On żył Kościołem, pamiętał o każdej diecezji, o każdym biskupie, nawet na krańcach świata.

Ojciec Święty obejmował swoją modlitwą sprawy przedstawiane mu w listach przez wiernych z całego świata. Przygotowywaliśmy listę intencji, wypisywaną na zewnątrz takich koszulek, a w środku były listy, do których zawsze mógł zajrzeć, zapoznać się bliżej z konkretną sytuacją i rzeczywiście modlił się w intencji tych osób. Różne były skutki tych modlitw. Pamiętam taką sytuację, która mi uzmysłowiła, że nasze pisanie, prowadzenie korespondencji ma sens. Mianowicie pewne małżeństwo prosiło Jana Pawła II o modlitwę w intencji dziecka umierającego na raka. Przekazaliśmy intencję Ojcu Świętemu, a następnie napisaliśmy taki „rutynowy” list, że Ojciec Święty się modli i błogosławi. Ponad miesiąc później nadeszła odpowiedź od ojca tego dziecka, w której donosił, że list od Papieża dotarł do nich w momencie, gdy właśnie dziecko zmarło. Dla nich był to jedyny motyw, żeby nie buntować się przeciw Panu Bogu, całemu światu i ludziom. To taki zewnętrzny obraz świętości, ale widziałem skuteczność modlitwy Jana Pawła II w wielu innych przypadkach.

Mieliśmy też bardzo wiele świadectw od małżeństw, które nie mogły mieć dzieci i prosiły o modlitwę, by mogły mieć potomstwo. Sam też przyprowadzałem na audiencje małżeństwa, których dotykał ten problem. Często po dziewięciu miesiącach okazywało się, że małżonka była „przy nadziei”. Ta skuteczność była wówczas i jest po dzień dzisiejszy, kiedy wiele osób prosi, żeby ich list znalazł się przy grobie Ojca Świętego czy żeby odprawić Mszę św. w pobliżu jego ciała w danej intencji. W wielu listach wierni dziękują za otrzymane łaski. To wstawiennictwo jest skuteczne.

Wiele razy dzięki mediom mogliśmy widzieć, że odbiegając od utartych schematów, Jan Paweł II wychodził na spotkanie ludziom, odpowiadał na ich serdeczne gesty, pozdrowienia...

To prawda. Ujmowała mnie jego wrażliwość na człowieka. W spotkaniu z nim miało się wrażenie, że w danym momencie, kiedy się do kogoś zwraca, to ta osoba jest dla niego najważniejsza, jest całym światem. Miał niesamowitą pamięć i potrafił sobie o  sprawach poszczególnych osób przypomnieć po wielu miesiącach, a nawet latach i zapytać o zdrowie danej osoby, o konkretną przedstawioną mu sytuację, o sprawy ważne tylko dla tej osoby. Dotyczyło to także spotkań z przedstawicielami świata polityki czy innych „wielkich tego świata”. Pozytywnie patrzył na wszystkich i  w każdym starał się znaleźć dobro. Otwarty był na dialog, ufając, że nawet w tych, którzy byli przez świat widziani jako osobowości kontrowersyjne, może dojść do duchowej przemiany, a przynajmniej do obudzenia głosu sumienia.

Niezwykłe było też jego umiłowanie Kościoła. Było to szczególnie widoczne w okresie choroby. Często w pewien sposób płacił swoim cierpieniem fizycznym za dobro, które dzieje się w Kościele. Tak postrzegaliśmy jego cierpienie — mówiliśmy wtedy, że widocznie coś dobrego dzieje się w Kościele. On też tak to przeżywał.

Często świętość kojarzy się nam z przekraczaniem ludzkich ograniczeń, szeroką perspektywą, w której te niezwykłe osoby postrzegają sprawy świata...

Ujrzałem to wyraziście, kiedy przygotowywaliśmy teksty na nabożeństwo wyznania win i prośby o przebaczenie, jakie miało miejsce w Bazylice św. Piotra, 12 marca 2000. Pozwoliłem sobie wówczas na uwagę, że my tak często przepraszamy, a może trzeba byłoby powiedzieć więcej o dobru, jakie Kościół wniósł w życie Europy i świata, począwszy od kultury po szereg osiągnięć cywilizacji. Ojciec Święty powiedział mi wtedy: „wiesz, dobro samo się obroni, a zło trzeba demaskować, nazwać po imieniu i za nie przepraszać”.

Nierzadko to dobro dostrzegały media i często słyszymy, że był on najbardziej medialnym papieżem. W czym tkwiła tajemnica tego sukcesu?

To prawda, ale sądzę, że na ten fenomen trzeba spojrzeć w dwóch wymiarach. Pierwszy to fakt, że dopiero podczas trwania pontyfikatu Jana Pawła II nastąpił błyskawiczny rozwój technologii teleinformatycznych, dzięki którym świat stał się „globalną wioską”. Za pośrednictwem elektronicznych środków masowego przekazu, a przede wszystkim internetu, telewizji, radia, telefonu, ludzie, znajdujący się w każdym niemal miejscu na ziemi, mogą uczestniczyć w wydarzeniach, które dzieją się na drugim jej krańcu. Dlatego też, o ile poprzednicy Jana Pawła II mogli korzystać z prasy, a potem z radia, gdy telewizja stawiała dopiero pierwsze kroki, o tyle on sam miał możność wykorzystywać najnowsze osiągnięcia techniki.

Ważniejszy jest dla nas jednak drugi wymiar: medialność samego Papieża. Jan Paweł II był „Mistrzem dialogu”, jak nazywali go sami dziennikarze. Już pół godziny po wyborze na papieża zaskoczył media i wszystkich zebranych na placu św. Piotra improwizowanym przemówieniem z balkonu bazyliki, zjednał sobie wówczas serca Włochów prośbą, by poprawili go, gdy się pomyli, mówiąc w ich i swoim już teraz języku. Podczas kolejnych spotkań z wiernymi kilkakrotnie przerywał czytanie napisanego tekstu, by w improwizowany sposób odpowiadać na ich skandowanie. Hierarchowie watykańscy, a także dziennikarze zajmujący się od lat tematyką religijną zrozumieli, że nowy Papież będzie inaczej niż jego poprzednicy, bardziej spontanicznie, zachowywał się wobec wiernych i wobec mediów. Przy czym serdeczność i poczucie humoru Jana Pawła II w bezpośrednich kontaktach ze wszystkimi ludźmi, niezależnie od zajmowanych przez nich stanowisk, budziły duże zdumienie, gdyż wykraczały poza obowiązujące dotąd w Watykanie konwenanse.

Ta zdolność przełamania konwenansów objawiła się już w pierwszej pielgrzymce zagranicznej do Dominikany, Meksyku i na Wyspy Bahama na przełomie stycznia i lutego 1979 roku...

Dziennikarze, którzy towarzyszyli wówczas Papieżowi, z dużym zaskoczeniem wspominali zaimprowizowaną w samolocie konferencję prasową. Jan Paweł II przyszedł przywitać się i życzyć im owocnej pracy, jak robił to w podobnych sytuacjach jego poprzednik Paweł VI. Gdy jednak jeden z nich odważył się zapytać: „Czy Ojciec Święty ma zamiar udać się do Stanów Zjednoczonych?”, Papież odpowiedział po angielsku. Potem w kilku innych językach odpowiadał jeszcze na wiele innych pytań zadawanych przez ośmielonych już dziennikarzy. Protokół watykański po prostu nie przewidywał takiej sytuacji, ale Jan Paweł II wprowadził już od tej pierwszej podróży zwyczaj zaimprowizowanych konferencji prasowych na pokładzie „volo papale”, czyli papieskiego samolotu. A gdy jako pierwszy w historii zwierzchnik Kościoła katolickiego przybył do Stanów Zjednoczonych, gdzie zaskakiwał wszystkich umiejętnością nawiązywania dialogu i spontanicznością podczas spotkań zarówno z politykami, jak i młodzieżą w Madison Square Garden czy biednymi z Bronksu, numer tygodnika „Time” wyszedł ze zdjęciem Papieża na okładce i tytułem John Paul Superstar.

Czy Jan Paweł II miał jakąś „metodę” przyciągania uwagi lub zyskiwania sympatii i szacunku?

Nie, on był po prostu sobą. Niczego nie ukrywał ani niczego nie udawał zarówno wtedy, gdy był młody i silny, jak i wtedy, gdy był chory, zniedołężniały i cierpiący. Wyraźnie i stanowczo mówił też zawsze o tym, w co wierzy. Nie dopisywał nigdy w swoich tekstach niczego, by się komukolwiek przypodobać, ani nie łagodził swoich wystąpień z obawy przed jakąkolwiek krytyką, również ze strony mediów. Zafascynowany osobowością Jana Pawła II włoski watykanista Gian Franco Svidercoschi wspomina, że już na początku pontyfikatu pojechał specjalnie do Polski, by spróbować zrozumieć, kim jest ten polski Papież. I odkrył to, co rzeczywiście było zawsze siłą osobowości Karola Wojtyły — jego autentyczność. Gdy został Papieżem, nie zmienił swego sposobu bycia i zachowywał się z równą naturalnością i prostotą, jak zachowywał się wobec ludzi jako biskup w Krakowie czy wcześniej jako wikary, prowadzący duszpasterstwo akademickie. Tak więc we wszystkim, co mówił i robił jako Papież, był wiarygodny, bo był autentyczny. Gdy występował w obronie pokoju, był wiarygodny, bo sam przeżył osobiste tragedie podczas II wojny światowej. Gdy bronił praw i godności człowieka, był wiarygodny, bo sam zaznał biedy i przemocy, żyjąc w czasach XX-wiecznych totalitaryzmów. Gdy jako pierwszy papież w historii przekraczał próg synagogi i gdy mówił o dialogu z judaizmem, był wiarygodny, bo w młodości mieszkał wśród Żydów i z wieloma się przyjaźnił. Gdy na spotkaniach z młodzieżą mówił nie tylko o Chrystusie i Kościele, ale też o pracy i miłości, był wiarygodny i nawiązywał z tymi młodymi ludźmi świetny kontakt, bo rozmawiał z nimi w taki sposób, jak wtedy, gdy jako ksiądz i biskup z grupą studentów chodził po górach czy pływał na kajakach. Wreszcie, jego medialny wizerunek był wiarygodny, a Papież nawiązywał dobry kontakt z widzami i słuchaczami właśnie dlatego, że zachowywał się naturalnie i był w rzeczywistości mistrzem w prowadzeniu dialogu, również poprzez niewerbalne gesty. Już sama jego postawa wobec ludzi — wyprostowana sylwetka, rozłożone lub wyciągnięte do góry ręce — wyrażała otwartość i zachęcała do zaufania.

Z Ojcem Świętym spotykali się czołowi politycy czy też gwiazdy mediów. Czy również im udzielała się ta otwartość Jana Pawła II?

Ojciec Święty ciepłym gestem, serdecznym słowem, uśmiechem czy spojrzeniem potrafił błyskawicznie przełamać dystans onieśmielenia, tak że rozmówca miał wrażenie, jakby rozmawiał z kimś bliskim, kogo zna już od dawna. Papież zawsze patrzył prosto w oczy i jakby przenikał wzrokiem, zachęcając do mówienia. Jego bezpośredniość wywierała ogromne wrażenie na gwiazdach mediów: sportowcach, artystach, politykach, którzy przyzwyczajeni do tego, że uwaga otoczenia zwykle skupia się na nich, w jego obecności tracili pewność siebie i czuli się wzruszeni. Warto przypomnieć, jak na spotkaniach z Papieżem zachowywali się np. dyktatorzy i politycy, którzy mieli na swoim sumieniu rozmaite zbrodnie. Choć doradzano Papieżowi, że nie powinien w ogóle spotykać się z Arafatem, Pinochetem, Jaruzelskim, Castro, on podawał im rękę. Nie usprawiedliwiał czynionego przez nich zła, mówił o nim głośno i stanowczo. Ale spotkaniem i rozmową jakby odwoływał się do głębi ich człowieczeństwa, a oni w jego obecności zachowywali się z zakłopotaniem, trochę tak, jakby stali przed trybunałem sumienia.

Co było źródłem tej umiejętności nawiązania bezpośredniego kontaktu z każdym człowiekiem?