Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pedro Banos (autor): Niniejsza książka przedstawia niezłe podsumowanie moich prac i badań na przestrzeni dwudziestu pięciu lat: od licznych artykułów opublikowanych w periodykach i magazynach wszelkiego rodzaju, po rozdziały i wstępy do różnych dzieł, których byłem współautorem.
Skorzystałem w niej również z niezliczonych osobistych notatek uczynionych podczas setek zajęć i wykładów, jakich udzieliłem podczas tego ćwierćwiecza, w instytucjach wojskowych, na uniwersytetach, w ośrodkach i fundacjach, na temat geopolityki, strategii, wywiadu, obronności, bezpieczeństwa, terroryzmu i stosunków międzynarodowych. Niezmiernie cenne okazało się doświadczenie zgromadzone podczas wielu lat pracy jako wykładowca strategii i stosunków międzynarodowych na wydziale Sztabu Głównego w Wyższej Szkole Sił Zbrojnych (Escuela Superior de las Fuerzas Armadas, ESFAS) oraz jako szef Jednostki Analizy Geopolitycznej Ministerstwa Obrony.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 518
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Od autora
Niniejsza książka stanowi dobre podsumowanie moich prac i badań w ciągu dwudziestu pięciu lat: od licznych artykułów opublikowanych w periodykach i magazynach wszelkiego rodzaju po rozdziały i wstępy do różnych dzieł, których byłem współautorem. Skorzystałem w niej również z niezliczonych osobistych notatek uczynionych podczas setek zajęć i wykładów, które wygłosiłem podczas tego ćwierćwiecza w instytucjach wojskowych, na uniwersytetach, w ośrodkach i fundacjach – na temat geopolityki, strategii, wywiadu, obronności, bezpieczeństwa, terroryzmu i stosunków międzynarodowych. Niezmiernie cenne okazało się doświadczenie zgromadzone podczas wielu lat pracy jako wykładowca strategii i stosunków międzynarodowych na wydziale Sztabu Głównego w Wyższej Szkole Sił Zbrojnych (Escuela Superior de las Fuerzas Armadas, ESFAS) oraz jako szef Jednostki Analizy Geopolitycznej Ministerstwa Obrony.
Wszystko to uzupełniłem, korzystając z rozległej bibliografii. Muszę zauważyć, że nie każdą rzecz przytaczałem dosłownie, lecz modyfikowałem cytaty – chociaż oczywiście nigdy nie zmieniałem oryginalnego przesłania – kiedy uznałem, że dzięki temu lektura stanie się łatwiejsza. Moim zamiarem było stworzenie dzieła przyjemnego i atrakcyjnego dla szerokiego kręgu czytelników, od najbardziej obznajomionych w tych tematach po ich miłośników, nie wyłączając tych, którzy sięgną po tę książkę z ciekawości lub zwyczajnie dla rozrywki.
Niemniej jednak za każdym razem, gdy cytowałem ideę lub bardzo konkretną koncepcję pochodzącą od innej osoby, starałem się przytoczyć odpowiednie źródła. W pozostałych przypadkach, żeby nie zanudzić czytających, podaję je w bibliografii.
Z drugiej strony osoby czytające zauważą, że czasami niektóre strategie nakładają się na siebie, przykłady historyczne mogą bowiem być adekwatne dla więcej niż jednej z nich.
Jeśli odnoszę się do niektórych krajów częściej niż do innych, to dlatego, że dysponują większą potęgą, a w związku z tym mogą w znaczący sposób wywierać światowy wpływ poprzez swoje strategie. Nie zwracam się jednak konkretnie przeciwko żadnemu krajowi, ideologii czy religii, nie żywię zatem szczególnych uprzedzeń w stosunku do nikogo, z wyjątkiem tych, którzy jawnie wykorzystują pokrzywdzonych i nie tak światłych, często usiłując utrzymać ich w stanie odrętwienia, by móc lepiej kontrolować.
W celu uzyskania dzieła najbardziej kompetentnego, jak to możliwe, sprawdziłem i uwiarygodniłem wszystkie przytoczone dane, posługując się wysoce wyspecjalizowanymi stronami internetowymi i innymi bardziej ogólnymi. Dołączyłem do przypisów na stronie te odnośniki, które uznałem za najciekawsze dla osoby chcącej poszerzyć swój zasób informacji.
Niemniej jednak, jako że wszystko da się udoskonalić, jeśli ktoś z miłych czytających wyśledzi jakąkolwiek anomalię lub rozbieżność, wdzięczny będę za jego komentarz i chętnie go przyjmę. W tym celu może się ze mną skontaktować za pośrednictwem poczty elektronicznej: director@geostrategia.com.
Wstęp
Istotą władzy jest wpływanie na zachowanie przeciwnika.
Robert D. KaplanThe Revenge of Geography (Zemsta geografii)
Od niepamiętnych czasów potężni starali się narzucić swoją wolę i pozostawić swój ślad wszędzie tam, dokąd sięgnęły ich macki i wpływy. Do XVI w. ekspansja potęgi obejmowała ograniczoną strefę geograficzną, lecz poszerzyła się ona w następstwie odkrycia Ameryki. Rewolucja przemysłowa stanowiła ostatni etap wywierania tego wpływu w strefach dotychczas nieznanych, aż do najodleglejszych zakątków Ziemi.
W miarę upływu czasu potęga zmieniała swój tytuł własności, aczkolwiek ambicje pozostały takie same. Prócz próby ujarzmienia wszelkich grup ludzkich, jakie napotykała na swej drodze, broniła dostępu innym potęgom, które mogłyby z nią rywalizować w dziedzinie militarnej, ekonomicznej czy religijnej. Ta niezmienna historyczna zasada nadal działa obecnie i będzie obowiązywała niezależnie od upływu czasu. Zmieni się technologia i sposób spełniania ludzkich aspiracji, niemniej jednak ambicja, żeby dominować i podporządkować sobie bliźniego, pozostanie nieśmiertelna, jak była do tej pory. Geopolityka przekształciła się w narzędzie „geowładzy” (którą można by także nazwać „geokontrolą” lub „geopanowaniem”), przy usilnych staraniach, by przejąć kontrolę nad światem – czy przynajmniej nad tak rozległymi strefami świata, jak to możliwe – a także by uniknąć popadnięcia w niewolę kogoś innego bądź też by nie być przez niego zbytnio zniewolonym.
Koniecznością staje się zatem wiedza, jak potęgi sterowały i sterują światem wokół siebie. Pewne strategie stosuje się od wieków, inne są świeższe, lecz nic nie skłania do myśli, że zostaną zaniechane w przyszłości, chociaż zapewne z pewnymi wariacjami. W tych ramach dwadzieścia dwie geostrategie przedstawione w tej książce obrazują zaledwie praktyczne zastosowanie owej globalnej władzy, ukonkretyzowanie i ustalenie tego, jak postanowiono działać i wpływać w danej międzynarodowej sferze.
Ta wiedza pozwoli nam być czujnymi, aby, w miarę możliwości, nie dać się sterować jak marionetki w rękach wielkich światowych mistrzów. Nawet wówczas musimy jednak mieć świadomość znacznego zewnętrznego wpływu na nasze życie i trudności, żeby się od niego wyzwolić.
Sądzimy, że jesteśmy wolni, że niezależnie możemy wybierać nasz los, nasze upodobania, sposób ubierania się czy zachowania, to, co jemy lub czemu poświęcamy wolny czas, a jednak permanentnie jesteśmy skłaniani do podejmowania działań, decyzji i obierania postaw. Z rosnącą subtelnością ci, którzy decydują za nas, narzucają nam styl życia, wzorce społeczne i ideologie, tak że jesteśmy podporządkowani ich zamysłom. Jest to pewne dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek, gdy modne stało się słowo „postprawda” na określenie globalnego kontekstu dezinformacji, chociaż w rzeczywistości słuszniej byłoby nazwać ją „prekłamstwem”, „wielokłamstwem” lub „plurikłamstwem”, gdyż w zasadzie to, co dociera do ogółu, jest niczym więcej jak wielkim fałszem przebranym za prawdę.
Jedynie poznając te geopolityczne realia, zdobędziemy pewność, że trzeba jeszcze przejść długą drogę, aby stworzyć świat, w którym faktycznie najważniejszą rzeczą będzie bezpieczeństwo ludzi.
1
Geopolityka i geostrategia
Dramat państw zachodnich polega na tym, że liberalnym demokracjom brak konsekwentnej strategii i mylą strategię z taktyką.
Alexandre de Marenches
Aby zrozumieć obecne znaczenie słowa „geopolityka”, nie wystarczy przyjrzeć się jego tradycyjnym znaczeniom. Nie pomijając ich, trzeba postawić kolejny krok i poprawnie osadzić je w obecnym światowym kontekście.
Zgodnie z klasyczną wizją wydarzenia polityczne można zrozumieć, zinterpretować, a nawet usprawiedliwić poprzez ich powiązania z miejscami na mapie i historycznymi przesłankami. Przy takim nastawieniu akceptuje się istnienie serii stałych geopolitycznych, które współtworzą, niemal w niezmienny i nieprzemijający sposób, ramy rozwoju wydarzeń, powtarzających się od minionych czasów do chwili obecnej.
Nie odrzucając tych założeń, współczesna geopolityka wymaga szerszej i głębszej perspektywy. Niezaprzeczalna globalizacja i narastająca współzależność między państwami sprawiają, że geopolityka przestała się odnosić wyłącznie do ziemi – przedrostek „geo-” zawężał ją do określonego terytorium, do bardzo konkretnej fizycznej przestrzeni – a zaczęła do Ziemi, do całej kuli ziemskiej. W konsekwencji w dzisiejszych czasach nawet najmniejsze państwa są zmuszone do określenia swojej geopolityki, jako że niewiele z tego, co dzieje się w pozostałej części świata, nie oddziałuje na nie w ten czy inny sposób. Geopolityka wpływa nawet na przestrzeń pozaziemską – konieczność poszukiwania nowych źródeł surowców i energii bądź też po prostu miejsc do osiedlenia się dla rosnącej populacji z coraz bardziej wyjałowionej powierzchni Ziemi sprawia, że współczesna geopolityka interesuje się również wymiarami pozaziemskimi.
Z drugiej strony termin „geopolityka” zyskał ogromną dynamikę, gdy obowiązkiem stało się zgłębianie nie tylko studiów nad przeszłością i teraźniejszością, lecz także zapuszczanie się w przyszłość. Jeśli uda się nam wyjaśnić, jak będą się rozwijać wydarzenia w najbliższych latach, będziemy mogli opracować zawczasu działania korzystne dla własnych interesów, te jednakowoż powinny być interesami całej ludzkości.
W słowniku Hiszpańskiej Akademii Królewskiej dwa pierwsze znaczenia słowa „polityka” dostarczają cennych informacji dla tego studium. Pierwsze definiuje politykę jako „sztukę, doktrynę lub opinię odnoszącą się do rządu państw”, podczas gdy drugie podkreśla fakt, że jest to „działanie tych, którzy kierują lub usilnie pragną kierować sprawami publicznymi”, co spokojnie można by przetłumaczyć jako aspirację do kierowania losami swoich współbraci.
Obecną geopolitykę można by zatem zdefiniować jako działalność prowadzoną w celu wpływania na sprawy w sferze międzynarodowej, rozumiejąc te starania jako usiłowanie uzyskania wpływu na skalę globalną, przy równoczesnym unikaniu poddania się wpływom innych. Można by nawet uściślić to dążenie i określić je jako działanie tych, którzy aspirują do określenia światowych planów (a przynajmniej na rozległych obszarach świata), równocześnie starając się przeszkodzić innym międzynarodowym aktorom w kierowaniu swoimi planami i dążąc do tego, by nikt nie miał możliwości wtrącania się w ich decyzje.
Mimo tej nowości w terminologii geopolityka nadal pozostaje ściśle związana z warunkami geograficznymi (które najmniej się zmieniają), to znaczy zwykłymi elementami fizjograficznymi, takimi jak łańcuchy górskie czy cieśniny, rozlokowanymi miejscowościami oraz rozmaitymi zasobami naturalnymi (energetycznymi, mineralnymi, wodnymi, rolniczymi, rybackimi etc.). Nie można również zapomnieć, że geopolityka będzie oddziaływać na inne, mniej namacalne, aczkolwiek przez to nie mniej ważne czynniki, jak gospodarka i finanse.
Właśnie dlatego, że obejmuje tak szerokie spektrum, ta nowo narodzona geopolityka jest równocześnie czynnikiem sprawczym pozostałych polityk narodowych, do których się przylepia. Niewiele, a właściwie nic nie może się całkowicie uwolnić od sytuacji międzynarodowej, dominujących światowych tendencji i powszechnych niebezpieczeństw. W tej panoramie na skalę planetarną, gdzie złożoność i niejasność nie przestają się powiększać, dla geopolitycznych decydentów coraz bardziej nieodzowne staje się posiadanie dokładnych danych wywiadowczych, które umożliwiają mgliste dojrzenie przyszłych zdarzeń.
W ramach procesu ustanowienia wytycznych geopolitycznych (tego, „co”) w pierwszej kolejności należy określić potrzeby i interesy państwa (tego, „po co”). Z tego wyłonią się stosowne strategie przemienione w geostrategie, to znaczy w procedury, akcje i sposoby niezbędne do zaspokojenia celów geostrategicznych (tego, „jak” i „czym”). Mówiąc inaczej, geostrategia jest koncepcją zastosowaną również w praktyce zgodnie z wytycznymi działań, by osiągnąć cele wyznaczone przez geopolitykę.
2
Jaki jest świat
Rzeczywistość rządząca relacjami międzynarodowymi jest smutniejsza i bardziej ograniczona niż ta, która kieruje sprawami narodowymi.
Robert d. KaplanZemsta geografii
We wszystkich szkołach świata są chłopcy i dziewczynki, którzy kontrolują swoje kółeczko kolegów. Przewodzą w klasie lub na całym roku, wszyscy w szkole ich znają, szanują i boją się ich. Ten schemat szkolnej władzy można szczególnie dostrzec na dziedzińcach podczas przerw, kiedy uczniowie pokazują, jacy są naprawdę, uwolnieni od napięcia panującego w klasach. Tam dokładnie można zaobserwować, którzy z nich mają umiejętność wpływania na pozostałych, sprawują władzę mogącą być wynikiem jednej lub różnych okoliczności: siły fizycznej, wrodzonej zdolności przywódczej, talentu do uprawiania sportów, przynależności do potężnej rodziny, błyskotliwej i zjadliwej elokwencji, umiejętności przypodobania się nauczycielom… lub zwykłej podłości podbudowanej przebiegłością.
Te dzieci zajmujące szczególną, górującą nad pozostałymi pozycję mogą działać w sposób dobroczynny dla grupy, pociągając ją do realizowania szlachetnych czynów. Często jednak bywają inicjatorami chuligańskich wybryków, ponoszą odpowiedzialność za organizowanie aktywności nieznanych nauczycielom, a naruszających szkolne zasady, lub, co jeszcze gorsze, nękają psychicznie, a nawet fizycznie kolegów słabszych bądź też mniej uzdolnionych lub lubianych.
Dzieci zachowujące się w ten sposób wyrabiają sobie nawyk otaczania się innymi, szukającymi w bliskości z nimi ochrony i uznania, siły, jakiej im brakuje lub nie mają jej w tak wysokim stopniu jak liderzy, którym się podporządkowują. To oni śmieją się z dowcipów potężnych, to oni ich prowokują, by zachowywać się perfidnie w stosunku do słabych obiektów, do kpin i żartów, to oni oklaskują ich pokazy siły i zręczności fizycznej. Mówiąc krótko, należą do klubu tych, którzy wolą utracić część swojej osobowości w zamian za przynależność do dworu pochlebców, co nadaje im pewien status i względy.
Oczywiście, żeby lider i jego orszak mogli tak działać, muszą funkcjonować razem z innymi uczniami, których uważają za gorszych, a tym samym nigdy nie brakuje im usprawiedliwień. Jednych ignorują, gdyż nie należą do tej samej warstwy towarzyskiej lub po prostu dlatego, że nie są tak dobrzy w najbardziej popularnych w szkole sportach. Inni, niestety, stają się tarczą, w którą będą ciskać strzałkami złośliwości, co pozwoli im poczuć się lepszymi. Jeśli ci nieszczęśnicy są również wybitnymi uczniami, potężna grupa, czując wściekłość, będzie się nad nimi pastwiła, by nie dopuścić do tego, żeby zaczęli z nią rywalizować i kwestionować jej wyższość. Jeżeli niektórym z tych ofiar brakuje wystarczającej siły duchowej lub rodzinnego wsparcia, grupa może nawet wyrządzić im straszną krzywdę, niepowetowaną i niezatartą. Spośród nich mogą brać się osoby pragnące dołączyć do orszaku przywódcy, aby nie być już codziennym celem. Smutne jest to, że owi konwertyci mogą stać się największymi okrutnikami w stosunku do pozostałych.
Znajdą się jednak i inni, którzy opierają się wpływom przywódcy czy presji całej grupy z całkiem niezłym rezultatem. Będzie i taki, który, również posiadając pewną władzę, po prostu nie chce przynależeć do kliki ani wywierać pomniejszego wpływu – zadowala się prowadzeniem własnego życia, szanowany, pozostając na uboczu i nie uczestnicząc w niewłaściwym traktowaniu kolegów. W pewnych sytuacjach być może zainteresuje go sojusz z bieżącym wodzem, lecz na ogół może cieszyć się niezależnością. W końcu znajdą się i tacy, którzy postanowią odizolować się od uczniowskiej wspólnoty i nie uczestniczyć w żadnej działalności, ani pozytywnej, ani negatywnej, zachowując spokój lub reagując z nieumiarkowaniem przy pierwszej okazji, gdy ktoś będzie usiłował ich zlekceważyć.
To samo można powiedzieć o każdej zbiorowości, kiedy tworzące ją osoby muszą spędzać ze sobą wiele godzin – jak może dziać się w koszarach, więzieniu czy w miejscu pracy. Podobnie jest w sferze międzynarodowej: istnieją potęgi o różnym stopniu możliwości wpływu na światowe decyzje.
Zdobywca zawsze jest miłośnikiem pokoju; pragnie wedrzeć się na nasze terytorium, nie napotykając oporu.
Carl von Clausewitz
Nie ma niczego bardziej zakłamanego i okrutnego niż polityka międzynarodowa, wszystko bowiem, co w niej się przygotowuje i realizuje, opiera się wyłącznie na interesach każdego kraju, które to interesy są zawsze efemeryczne i zmienne, mając bardzo niewiele lub nic wspólnego z interesami pozostałych państw. Polityka narodowa również jest bezlitosna i bratobójcza, bez żadnych względów dla politycznego przeciwnika, jako że każdy środek zastosowany przeciwko niemu uważa się za usprawiedliwiony, jeśli służy do osłabienia go i pozbawienia władzy, z jedynym zamiarem zajęcia jego miejsca. Mimo to należy zakładać, że wszystkie grupy polityczne – nawet te o najbardziej odmiennych poglądach – dążą do tego samego celu i mają ten sam interes, dobro obywateli i swojego narodu, chociaż każda z nich może je interpretować odmiennie, zgodnie ze swoją przynależnością ideologiczną.
W przestrzeni międzynarodowej, w której prowadzona jest geopolityka, nie ma jednak żadnego wspólnego celu, przynajmniej trwałego, który mógłby posłużyć do pohamowania najniższych instynktów, ani nawet żaru, jaki się zawsze podsyca, aby mógł posłużyć jako spoiwo. Wspólne interesy są tak nietrwałe, że natychmiast niszczeją i są zastępowane innymi, toteż sojusze, przyjaźnie i wrogości przemijają z paradoksalną i zaskakującą szybkością. Żyje się w permanentnym stanie rywalizacji, w którym wszystkie strony rozpychają się łokciami, żeby znaleźć sobie wyłom i sprawić, by to ich własne interesy zapuściły korzenie. Nawet niebezpieczeństwa i zagrożenia, które można by uznać za powszechne, jakimi mogą być skutki zmiany klimatycznej, nie wywierają realnego wpływu. W tym szczególnym bowiem środowisku każdy kraj dba wyłącznie o własne interesy. Można powiedzieć więcej: im potężniejszy jest jakiś kraj, tym mniej tak naprawdę dba o potrzeby pozostałych narodów. Chociaż zda się to wariactwem – żeby wszystkie państwa zgodziły się na decyzje korzystne dla całej ludzkości, musiałoby pojawić się pozaziemskie zagrożenie pod postacią inwazji albo czegoś podobnego. Tymczasem jednak dzieje się tak i dziać będzie, że każdy kraj zapatrzony jest we własny pępek i działa, by osiągnąć korzyści dla siebie, nawet wtedy, gdy ma całkowitą świadomość szkody, bezpośredniej lub pośredniej, jaką może wyrządzić pozostałym.
Historyk wojskowości Michael Howard podsumowuje ogromnie wysoki stopień hipokryzji, na której opierają się relacje międzynarodowe, zawsze sterowane, ukierunkowane i prawnie ustanowione przez wielkie mocarstwa, tym zdaniem: „Często państwa które ukazują największe zainteresowanie zachowaniem pokoju, to te, które gromadzą największe arsenały broni”.
Silni robią to, co chcą, a słabi cierpią z powodu ich samowoli.
Tukidydes
W przestrzeni międzynarodowej współistnieją potęgi o różnym stopniu możliwości wpływania na światowe decyzje. Można założyć, że mamy dwa podstawowe typy państw: dominujące i zdominowane. Pierwsze sprawują kontrolę na skalę regionalną lub globalną. Kraje mogą być im podporządkowane w mniej lub bardziej bezpośredni sposób i w różnorakiej formie (militarnej, ekonomicznej, kulturalnej, technologicznej etc.), w mniejszym czy większym stopniu akceptować swoją pozycję, nawet z bierną rezygnacją. Jeśli zajdzie taka konieczność, mogą podporządkować się potężniejszym w celu wzbudzania szacunku, a nawet strachu.
Kraje, które z jakiegokolwiek powodu nie czują się potężne – posiadanie lub nieposiadanie broni atomowej stanowi wyraźny punkt zwrotny – starają się schronić pod parasolem większej potęgi, która, przynajmniej teoretycznie, gwarantuje im zarówno bezpieczeństwo, jak i nietykalność. To właśnie oferują potęgi nuklearne, jeśli chodzi o środki czysto strategiczne, tak samo jak czynią to stali członkowie Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych w obliczu hipotetycznych sankcji międzynarodowych. Tak właśnie postąpiły Chiny w stosunku do Sudanu i jego prezydenta Umara al-Baszira, który trwał na stanowisku1, mimo że Międzynarodowy Trybunał Karny wystosował w marcu 2009 r. międzynarodowy nakaz aresztowania za zbrodnie ludobójstwa i zbrodnie wojenne, do jakich doszło w Darfurze. Prezydent al-Baszir wie, że dopóki kryje się w cieniu Chin, jest nietykalny. Pekin oferuje również tę „usługę” innym krajom w trakcie procesów negocjacyjnych, podczas których stosuje metodę win-win, pozornie przejrzyste pertraktacje, z których obie strony wychodzą zwycięsko. W relacjach z Sudanem Pekin na przykład uzyskuje dostęp do ropy i ziem uprawnych w tym kraju. Chiny mają tę przewagę, że nie były potęgą kolonialną, a tym samym nie wzbudzają takiej niechęci jak inne rywalizujące potęgi, zwłaszcza w Afryce.
Syria stanowi przykład tego, jak słabe państwo atakowane przez inne, bardziej wojownicze, czuje się zmuszone do szukania oparcia u trzeciego, silniejszego. Prezydent Baszszar al-Asad musiał przyjąć pomoc Rosji – która oczywiście dążyła do realizacji własnych interesów – aby nie utracić władzy w chwili, kiedy chwiała się ona pod naporem rebeliantów wspieranych przez Stany Zjednoczone i kilku ich sojuszników regionalnych i światowych.
Z drugiej strony, kiedy jakiś kraj uważa, że nie ma dostatecznej rangi lub prestiżu w regionie bądź na świecie, sprzymierza się z innymi w celu uzyskania znaczenia geopolitycznego. Niektóre z tych krajów zasłaniają się założeniem sformułowanym przez Ottona von Bismarcka, premiera Prus (1862–1873) i kanclerza Niemiec (1871–1890): „Narody, które całkowicie się izolują, wierząc, że są samowystarczalne, jeśli chodzi o obronę swojej ojczyzny i interesów, w końcu znikną, przytłoczone ciężarem pozostałych narodów”. Kiedy tak się dzieje, podporządkowanie może osiągać taki stopień, że niektóre państwa, nawet uważane za średniej wielkości potęgi, dają się powodować supermocarstwom danej chwili i wdają się w wojenne awantury, całkowicie niezwiązane z ich interesami. Tak jest z rządami wysyłającymi swoje wojska do odległych miejsc, w których nie mają żadnego prawdziwego własnego interesu do bronienia. Chociaż później znajdą się teoretycy – zawsze tacy się znajdują i zawsze są gotowi przypodobać się aktualnie rządzącym – którzy będą to usprawiedliwiać za pomocą takich teorii jak „obrona z wyprzedzeniem”, zagrożenie dla świata, którego nie sposób powstrzymać w pojedynkę, obrona praw człowieka (jakby tylko w tym miejscu były naruszane) lub szerzenie wartości demokratycznych. Nierzadko te „państwa satelickie” uzyskują jedynie to, że przysparzają sobie nowych wrogów, których wcale nie potrzebowały. A to może prowadzić zarówno do zamachów na ich własnym terytorium – do których zwykle dochodzi, jeśli na odległym terenie działań państwa te musiały walczyć lub po prostu w jakiś sposób naraziły się ugrupowaniu, które ucieka się do terroryzmu w swojej taktyce – jak i niepokojów społecznych wywołanych brakiem poparcia własnych obywateli dla niejasnej ekspedycji wojskowej, które mogą skończyć się obaleniem rządu odpowiedzialnego za wysłanie wojska.
Niektóre państwa, bardzo nieliczne, nie mieszczą się w żadnej ze wspomnianych wcześniej kategorii. Jedne, ponieważ nie dysponują odpowiednimi warunkami, żeby dominować, lecz także nie chcą być w żaden sposób zdominowane. To takie, które trzymają się z dala od systemu międzynarodowego i stają się „buntownikami”. W Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Stanów Zjednoczonych z 9 lutego 2015 r. to określenie zastąpiono słowem „nieodpowiedzialne” – do tej kategorii zalicza się dzisiaj takie kraje jak Korea Północna. Niemniej jednak podobnie jak w przypadku dzieci, które usiłują żyć na marginesie dominujących w szkole grup, państwa odmawiające udziału w walce o władzę i starające się stosować własne systemy polityczne i społeczne, narażają się na niewątpliwe ryzyko, muszą bowiem samotnie bronić swej egzystencji.
Pewne kraje – jak Arabia Saudyjska, Turcja, Egipt i Iran – tworzą inną pomniejszą grupę: będąc już regionalnymi przywódcami, aspirują do dalszego rozwoju i zyskiwania wpływów, aczkolwiek wyrzekają się uzyskania bardziej globalnego wpływu z obawy, by nie obrazić supermocarstwa, z którym utrzymują dość niejasne relacje. Nie zgadzają się jednak na wyznaczenie im miejsca w grupie politycznych wasali.
Podobne rozróżnienie zaproponował politolog Zbigniew Brzeziński, dla którego istnieli „gracze strategiczni” i „sworznie geopolityczne”. Do pierwszych zaliczają się państwa mające potencjał i wolę sprawowania władzy oraz wywierania wpływów poza swoimi granicami i zmienienia obecnego stanu kwestii geopolitycznych. Ci „strategiczni gracze” zawsze są ważnymi i potężnymi państwami, chociaż nie wszystkie, które posiadają te cechy, muszą takimi być, zależeć to bowiem będzie w równym stopniu od woli rządzących, jak i tego, czy włączą się do walki o władzę. Z drugiej strony „sworznie geopolityczne” to takie państwa jak Ukraina, Azerbejdżan, Korea Południowa, Turcja i Iran, których ważność zależy od ich położenia geograficznego, pozwalającego stawiać innym krajom warunki dostępu do pewnych zasobów i miejsc.
Ludzie walczą, ponieważ są ludźmi.
Maurycy Saski
Konflikt, współistniejący z naturą ludzką i społeczną rzeczywistością, jest nieuniknionym rezultatem różnorodności interesów, percepcji i kultur. Konflikt zbrojny z kolei jest nieodłączny dla każdego międzynarodowego systemu. Pisząc o wojnie peloponeskiej (432–404 r. p.n.e.), ateński historyk Tukidydes twierdzi, iż jej prawdziwą przyczyną było to, że Ateńczycy, osiągnąwszy potężną pozycję, zaczęli wzbudzać strach u Lacedemończyków, zmuszając ich tym samym do walki. To samo można zastosować do każdego momentu w historii, przeszłego czy przyszłego, ten bowiem, kto jest potężny, wszelkimi sposobami będzie się starał przeszkodzić pojawieniu się kogoś, w jakimkolwiek środowisku, kto mógłby zagrozić jego hegemonii. Stąd można wysnuć wniosek, że walka między grupami ludzi będzie trwać wiecznie, bez względu na liczne próby jej uniknięcia. Zmieni się jej forma, będzie bardziej lub mniej okrutna i brutalna, stosowane będą metody bezpośrednie lub subtelne, lecz nic nie zdoła położyć jej kresu. Jest to bez wątpienia pesymistyczna wizja, lecz rzeczywistość, jaką obserwujemy, każe myśleć, że doskonale pasuje do aktualnego kontekstu i przewidywalnej przyszłości.
W 1929 r. Liga Narodów zleciła Moritzowi Bonnowi i André Siegfriedowi opracowanie raportu zatytułowanego Tendencje ekonomiczne wpływające na pokój światowy. Ci dwaj naukowcy doszli do wniosku, że znaczną część historii można wyjaśnić jedynie pragnieniem zamożnych państw, by utrzymać swoją uprzywilejowaną pozycję w zakresie władzy i bogactwa, podczas gdy mniej syte państwa usiłują zdobyć bogactwa, by stać się potężniejsze, lub też zdobyć władzę w celu wzbogacenia się. Można powiedzieć, że ten, kto nie ma, chce mieć, a ten, kto ma, pragnie mieć więcej, natomiast ten, kto ma dużo, pragnie jedynie tego, żeby mu tego nie zabrano. Dotyczy to zarówno pojedynczych ludzi, jak i państw, gdyż jest niczym innym, jak nieprzemijającą praktyką egoizmu i ambicji. Jak wykazuje historia, nawet ci, którzy zajmując niekorzystną pozycję, zapewniają, że nigdy nie zmienią swojego powołania, żeby krzewić równość wśród bliźnich, w końcu zmieniają perspektywę, gdy już osiągną pewien stopień uprzywilejowania, czy to zrządzeniem losu, czy to po ciężkich trudach, i cierpią na te same ułomności, które wcześniej tak bardzo krytykowali.
Według generałów Penga Guangqiana i Yao Youzhi – członków chińskiej Akademii Nauk Wojskowych – traktat wojenny Wuzi (V–IV w. p.n.e.) wskazywał, że w okresie walczących królestw (475–221 r. p.n.e.) istniało pięć powodów wyruszenia na wojnę: walka o sławę, walka o korzyści, nagromadzenie wrogości, wewnętrzny nieład i głód. Z kolei hrabia Alexandre de Marenches, dyrektor generalny francuskiej Służby Dokumentacji Wywiadu i Kontrwywiadu w latach 1970–1981, z całą stanowczością twierdził, że obecny konflikt międzynarodowy polega na walce o panowanie nad surowcami i na psychologicznej kontroli nad społeczeństwami za pomocą środków komunikacji, Kościołów, edukacji i dezinformacji. Mówił to w 1986 r., zanim nastąpił gwałtowny rozwój internetu i sieci społecznościowych, które wykładniczo zwiększyły tę psychologiczną manipulację masami.
Walka zawsze toczyła się o władzę, status, panowanie, kontrolę nad ludźmi i zasobami, przy zastosowaniu dostępnych w danej chwili środków, a chęć zysku stawała się czystym pragnieniem panowania. A jeśli przemoc jest najskuteczniejszym środkiem do odniesienia zwycięstwa w konflikcie, nie ma wątpliwości, że zostanie zastosowana.
Na tej twardej ziemi trzeba być albo młotem, albo kowadłem.
Bernhard von Bülow
Bismarck twierdził, że „wdzięczność i zaufanie nie przyciągną do nas ani jednego człowieka, tylko strach to uczyni, jeśli będziemy umieli zastosować go zręcznie i ostrożnie”. Dawał jasno do zrozumienia, że siła i przemoc – zarówno jego armia, jak i sama groźba jej użycia – wywierają określony wpływ na stosunki międzyludzkie. Niemal cztery wieki wcześniej Niccolò Machiavelli posunął się jeszcze dalej, twierdząc, że lepiej, by się nas bano, niż nas kochano. Niemniej jednak samo to, że ktoś się nas boi, jak zalecał włoski myśliciel, może działać na krótką metę. Równocześnie rodzi się bowiem nienawiść, która może wybuchnąć, wywołując nieprzewidywalne skutki. Z drugiej strony próba zyskania miłości może zostać zrozumiana przez niektórych jako jawny przejaw słabości. Wykorzystają to oni i będą nadużywać, a nawet pozbawią silniejszego władzy.
Chociaż mówi się, że niektóre grupy ludzi działają i reagują powodowane miłością, inne strachem, a pozostałe przekonaniem, w rzeczywistości czynią tak w rezultacie połączenia tych trzech czynników i nie zawsze dając taką samą odpowiedź. Toteż w sferze stosunków międzynarodowych najważniejsze jest, żeby wiedzieć, w jaki sposób można uzyskać to, by pozostali aktorzy poddali się naszym interesom danej chwili, mając pełną świadomość, że jakieś w założeniu zwieńczone sukcesem postępowanie niekoniecznie może być takim w innym przypadku. W takiej sytuacji należy wyciągnąć naukę, że strach przed zastosowaniem siły, chociażby miało to nastąpić w ostateczności, nie przestaje być podstawowym elementem wszelkiej zewnętrznej relacji. Koniec końców jest rzeczą oczywistą, że można dialog prowadzić jedynie z kimś, kto jest gotów słuchać, rozumieć i postępować rozsądnie. Trzeba mieć świadomość, że wykształcenie i uprzejmość nie są w stanie pokonać przemocy i brutalności, i niestety stwierdzić, chociaż może wydać się to godne pożałowania, że są tacy, którzy reagują jedynie na zastosowanie siły.
Chociaż uda się człowiekowi uniknąć jakiegoś niebezpieczeństwa, nigdy nie zdoła w pełni uniknąć takiego, jakie stanowią ci, którzy pragną, by nie istniały istoty jego rodzaju.
Demostenes
Do wojny, jako gwałtu zastosowanego w celu forsowania społecznej woli, nigdy nie przestanie dochodzić, zawsze bowiem będą istniały grupy ludzi gotowych narzucić innym swoje idee i styl życia, skłaniając nawet najbardziej pokojowo nastawionych do podjęcia walki, chyba że będą woleli się poddać. Kant, wielki pesymista, rozumiał, że „sama wojna nie potrzebuje szczególnych motywów, zdaje się bowiem wszczepiona w naturę ludzką”, i uważał, że „stanem naturalnym człowieka nie jest pokój, lecz wojna”. Nic nowego, jako że znacznie wcześniej grecki filozof Platon zapewniał, że „prawem natury jest, że wojna trwać będzie wiecznie między miastami”. Dla Erazma z Rotterdamu „wojna jest tak okrutna, że bardziej przystoi dzikim bestiom niż ludziom”. A to doskonale oddaje absolutną dehumanizację, jaką oznacza wojna, spiralę przemocy, jaką nakręca, najniższe instynkty, jakie wydobywa. Wojna ujawnia i uwydatnia najbardziej negatywne aspekty człowieka. Kiedy już wybuchnie, motywy jej wszczęcia lub jej legitymizacji są aż nadto liczne. Od tej chwili istnieje tylko jedna obsesja: wygrać ją. Niezbyt ważne są środki, jakimi się to osiągnie, nawet te najbardziej nie do pomyślenia.
W przemówieniu wygłoszonym 9 maja 2007 r. z okazji sześćdziesiątej drugiej rocznicy zwycięstwa Sowietów w II wojnie światowej Władimir Putin powiedział:
Mamy odpowiedzialność pamiętać, że przyczyny każdej wojny przede wszystkim biorą się z błędów i niewłaściwych kalkulacji dokonanych w czasie pokoju, i że te przyczyny mają korzenie w ideologii konfrontacji i ekstremizmu. Jest niezwykle ważne, żeby pamiętać o tym dzisiaj, gdyż te groźby nie zmniejszają się, a tylko zmieniają się i modyfikują swój obraz. Te nowe zagrożenia, jak za czasów Trzeciej Rzeszy, wykazują taką samą pogardę dla ludzkiego życia i taką samą dążność do wyłącznego zawładnięcia światem.
Możliwe, że w równym stopniu odnosił się do dżihadu, co do Stanów Zjednoczonych, lecz nie ma żadnej wątpliwości, że w każdym wypadku jego słowa odzwierciedlają nieprzemijającą ludzką ambicję zapanowania nad innymi.
Dla francuskiego generała i geopolityka Pierre’a M. Galloisa to nie zawsze silni inicjują wojny, gdyż, jak dowiódł brytyjski myśliciel i historyk wojskowości John F.C. Fuller, „nie ma niczego nielogicznego w pragnieniu obszarpańców, żeby zagarnąć bogactwa potężnych”. Tak zwany świat zachodni liczy około 900 milionów ludzi2, jednakowoż obecnie Ziemię zamieszkuje 6,6 miliarda innych ludzi, o odmiennych wizjach i kulturach, które w pewien sposób uważają się za stratne na rozwoju i globalizacji. Jest zatem oczywiste, że większość mieszkańców Ziemi może pragnąć zmiany biegu spraw, tak by to oni stali się uprzywilejowanymi.
Nigdy żaden generał nie wierzy tak bardzo w pokój, żeby nie przygotowywać się do wojny.
Seneka
W tym światowym kontekście endemicznej przemocy amerykański polityk Henry Kissinger – doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych (1969–1975) i sekretarz stanu (1973–1977) – wskazał, że supermocarstwa czasami zachowują się jak dwaj uzbrojeni po zęby ślepcy szukający drogi w pokoju, przekonani, że każdy z nich znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie z powodu drugiego, każdy z nich przeświadczony, że ten drugi ma doskonały wzrok. Z czasem obaj mogą w końcu wyrządzić sobie wzajemnie ogromną krzywdę, nie wspomniawszy o zajmowanym przez nich pokoju, to znaczy planecie Ziemia. Tak się już działo i może zdarzyć się ponownie, doprowadzając całą ludzkość do spazmów, kiedy weźmie się pod uwagę ogromny niszczycielski potencjał, jakim dysponują obecnie supermocarstwa, i to nie tylko z nuklearnego punktu widzenia. Dlatego rozwiązaniem byłoby podtrzymywanie stałego dialogu między wielkimi, niemniej jednak nie przestaje to być utopią wobec odwiecznych pragnień posiadania absolutnej władzy.
Główny problem trafnie określa dziennikarz i analityk polityczny Robert D. Kaplan, kiedy stwierdza, że „świat trwa w pewnego rodzaju naturalnym stanie, w którym nie istnieje Lewiatan Hobbesa karzący niesprawiedliwych”. W zasadzie mówi on, że chociaż pozornie działa jakaś międzynarodowa jurysdykcja dążąca do takiego celu, mocarstwa zawsze znajdują formułki, żeby ją obejść, aczkolwiek, owszem, stosują ją surowo w stosunku do pozostałych aktorów. Jak zobaczymy później bardziej szczegółowo, jedną z zasad geopolityki jest to, że średnie i małe potęgi opierają – lub chciałyby, żeby tak było – relacje między państwami na międzynarodowej praworządności, na orzecznictwie, które naprawdę byłoby sprawiedliwe i bezstronne w stosunku do wszystkich krajów, niezależnie od ich rozmiaru i siły. Potęgi jednak opierają się właśnie na swojej mocy, swoim znaczeniu geopolitycznym i swojej zdolności wpływania.
Innym ważnym pytaniem, które zawsze się pojawia, jest kwestia użycia siły przedstawionej jako walka dobra ze złem. Problem polega na tym, że wszystkie strony konfliktu bezustannie uważają, iż dobro i racja są po ich stronie, a przeciwnik się myli, działając w sposób nielegalny i podstępny, a zatem można by powiedzieć, że walka toczy się między odmiennymi sposobami pojmowania dobra.
Z drugiej strony, kiedy mówi się o polityczno-wojskowych sojuszach między krajami jako hipotetycznej formie osiągnięcia większego stopnia kolektywnego bezpieczeństwa, należy uściślić terminy. W przypadku, kiedy grupa państw postanawia połączyć się w celu osiągnięcia większego bezpieczeństwa w obliczu zagrożenia ze strony innych krajów, jest wielce prawdopodobne, że te drugie także dojdą do porozumienia i połączą się, żeby bronić się przed pierwszymi, stwarzając tym samym możliwość nowej wojny między większymi, która może okazać się jeszcze bardziej niszczycielska. W ostatecznym rozrachunku nowe zbrojne sojusze niekoniecznie dają większą stabilność niż stare ani nie czynią świata mniej brutalnym.
Człowiek rzeczywiście jest królem zwierząt, gdyż jego bestialstwo przewyższa brutalność bestii.
Leonardo da Vinci
W świecie, w którym przemoc nadal swobodnie rządzi, jakby ludzkość nie była w stanie porzucić prymitywnego barbarzyństwa, Michael Howard zaleca: „Dla zachowania pokoju należy zważać na tych, dla których istniejący porządek nie stanowi pokoju, i na to, czy są gotowi użyć siły, aby zmienić porządek, jaki nam wydaje się akceptowalny”. W taki sposób zwraca uwagę na to, że należy poznać zamiary i zdolności wroga, obecnego i przewidywalnego, a nie uważać, ze wystarczy, iż jedna strona uzna za błąd przystąpienie do wojny, aby tak wydawało się i pozostałym.
W zawsze złożonych międzynarodowych relacjach nie ma ani dobrych, ani złych. Każdy podąża wyłącznie za własnym aktualnym interesem, za każdym razem coraz bardziej ulotnym i zmiennym. Mniej potężnym, których światowy wpływ jest minimalny lub żaden, pozostaje jedynie przeanalizować to, jakie przyniesie im korzyści lub wyrządzi szkody to, co mogą uczynić wielkie potęgi, i usiłować wyciągnąć możliwie największe korzyści lub ponieść najmniejsze straty dla swojego kraju. Mogą trzymać się na marginesie walki wielkich, jeśli to odizolowanie im nie zaszkodzi, albo dołączyć do tego, kto w danych okolicznościach będzie dla nich najlepszy. Wszelka inna idealistyczna postawa nie przyniesie nic poza szkodami dla narodowych interesów. Możemy zatem powiedzieć, że w geopolityce nic nie jest dobre ani złe samo w sobie, lecz tymczasowo korzystne lub szkodliwe.
A w obliczu scenariusza, w którym władają hipokryzja i cynizm, można wyłącznie poradzić: licz jedynie na własne siły.
Umar al-Baszir po 30 latach utracił władzę – podobnie jak ją zdobył – w wyniku wojskowego zamachu stanu 11 kwietnia 2019 r. (przyp. tłum.). [wróć]
Najbardziej ograniczoną wersję „świata zachodniego” tworzą Europa, Stany Zjednoczone, Kanada, Australia i Nowa Zelandia. W szerszej perspektywie należałoby włączyć inne rozwinięte państwa, takie jak kraje Ameryki Łacińskiej, Izrael i Afrykę Południową. [wróć]
3
Niezmienne zasady geopolityczne
W ciągu całej historii szereg geopolitycznych zasad stosowano stale. Chociaż sama geopolityka jako taka zmieniała się z upływem czasu, w miarę rozwoju wydarzeń i technologii te niezmienne zasady nadal obowiązują w relacjach międzynarodowych i w sprawach świata, do którego należymy.
Dla ojców klasycznej koncepcji geopolityki, opracowanej w pełni rozwoju rewolucji przemysłowej w drugiej połowie XIX w., państwo jest istotą żywą, która jako taka potrzebuje pożywienia, żeby przeżyć i rosnąć. Niemiecki geograf Friedrich Ratzel w dziele Geografia polityczna uczynił podobną analogię i wyliczył siedem powszechnych według niego zasad wzrostu przestrzennego państw.
Rozrost przestrzenny państw jest związany z rozwojem ich kultury.
Ich ekspansja terytorialna przebiega równolegle do ich potęgi ekonomicznej, handlowej lub ideologicznej.
Państwa rozrastają się, wchłaniając lub asymilując jednostki polityczne o mniejszym znaczeniu.
Granica jest żywym organem.
Główną logiką procesu ekspansji jest wchłonięcie najbogatszych terenów.
Państwo rozszerza się z powodu istnienia na jego peryferiach cywilizacji mniej rozwiniętej od jego własnej.
Ogólna tendencja do asymilowania lub wchłaniania słabszych skłania do zwielokrotniania zawłaszczeń terytoriów w samonapędzającym się ruchu.
Za tymi postulatami skrywa się idea, że nie wszystkie kraje są równe. Zawsze będą państwa wyżej rozwinięte kulturowo, militarnie czy ekonomicznie lub takie będą mieć o sobie mniemanie – co będzie skłaniać je do zawłaszczania tych, które uważają za gorsze. Ratzel uważał, że państwa znajdują się w permanentnym stanie rywalizacji o przejęcie kontroli i poszerzenie swojej przestrzeni życiowej (Lebensraum). Z początkiem XX w. ten aspekt był istotny dla przechodzących pełnię procesu industrializacji Niemiec, którym jednak brakowało niemal nieograniczonych zasobów, jakimi dysponowały Francja czy Wielka Brytania dzięki rozległym koloniom, czy też Rosja z uwagi na ogromne i przebogate w surowce terytorium. Chociaż w owej epoce można było w zasadzie ograniczyć rywalizację do sąsiadów, to późniejszy proces globalizacyjny sprawił, że teren starcia rozszerzył się na cały świat.
Podążając tym samym tropem, szwedzki geograf i polityk Rudolf Kjellén – który jako pierwszy w 1899 r. zastosował termin „geopolityka” – uważał, że państwo jest żywym organizmem i jako takie rodzi się, walczy o przeżycie, rozwija, wywiera wpływ, osiąga epokę schyłkową i w końcu umiera, ustępując miejsca nowemu systemowi społecznemu. Ponadto, będąc żywą istotą, jest autorem własnego losu.
Kontynuator zasad geopolityki i przestrzeni życiowej, jakiej potrzebuje każde państwo, by zagwarantować sobie możliwość przetrwania, Niemiec Karl Haushofer, twórca monachijskiej szkoły geopolitycznej i czasopisma „Geopolitik”, wywarł wielki wpływ na rozwój myśli i ambicji politycznych Niemiec zmierzających do II wojny światowej. Dla tego generała i geografa niemiecka ekspansja mogłaby być uzasadniona, jako jedyny sposób, by zagwarantować zaspokojenie potrzeb państwa w fazie wzrostu. Wspierał się przykładem, jaki dawała ówczesna Japonia, do której go wysłano w charakterze doradcy wojskowego. Koncepcja przestrzeni życiowej w dobitny sposób wpłynęła na geopolitykę Hitlera, któremu Haushofer udostępnił dzieło Ratzela, aby je przeczytał w czasie spędzonym w więzieniu w Landsbergu. Haushofer uważał sytuację Trzeciej Rzeszy za ogromnie niekorzystną z punktu widzenia geografii militarnej i ograniczeń Niemiec w kwestii zasobów i surowców. Zarówno poglądy Ratzela, jak i Haushofera pozwoliły Hitlerowi znaleźć niemal naukowe usprawiedliwienie dla rozwinięcia idei sformułowanych w Mein Kampf (Mojej walce) i obecnych w jego ekspansjonistycznych planach. Te teorie ucieleśniły się w operacji Barbarossa, inwazji na Związek Radziecki, dzięki której Führer pragnął pozyskać Lebensraum, jakiego poszukiwał dla Niemiec.
Wiele lat później Pierre Gallois napisał, że wojna o przestrzeń – początkowo jako źródło zaopatrzenia, następnie bezpieczeństwa, a w końcu supremacji – jest w istocie historią ludzkości. W sposób oczywisty podążał on tokiem rozumowania Ratzela i Kjelléna, twierdząc, że grupy, powodowane własną dynamiką egzystencjalną, dążyły do celów ekspansjonistycznych, dostosowanych do swoich potrzeb i możliwości, co jest stałą historyczną.
Te założenia pozostają w pełni wiążące. Jako żywy organizm państwo musi dbać o swoje żywotne i egzystencjalne interesy, zarówno podstawy przetrwania i zachowania status quo, jak i rozwój oraz ewolucję. W celu zaspokojenia „fizjologicznych” priorytetów powinno dbać o dwa różne, chociaż blisko splecione fronty: podstawowe potrzeby mieszkańców, przede wszystkim ich wyżywienie, i wymogi przemysłu, dla których będzie potrzebowało surowców i zasobów energetycznych.
Żeby prowadzić wojnę, potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy.
Napoleon Bonaparte
Lenin, przywódca rosyjskiej rewolucji październikowej z 1917 r., mawiał, że „polityka jest skoncentrowanym wyrazem ekonomii”, co pozostaje całkowicie prawdziwe w obecnych czasach i nieustannie takie będzie, jako że aspekty ekonomiczne od zawsze są głównym motorem relacji między ludźmi i między państwami. Jeśli dodać słynne słowa pruskiego stratega Carla von Clausewitza: „Wojna jest tylko kontynuacją polityki innymi środkami”, można dojść do wniosku, uznając to za sylogizm, że wojna jest także pewnego rodzaju kontynuacją ekonomii. Można by nawet sparafrazować słowa Lenina i powiedzieć, że wojna nie jest niczym więcej, jak skoncentrowanym wyrazem geoekonomii.
Można zaryzykować stwierdzenie, że to realia ekonomiczne tak naprawdę wyznaczają rytm pozostałym dziedzinom polityki, w tym wojennej (przypomnijmy, na przykład, że marynarki wojenne powstały, mając za główny cel ochronę flot handlowych). Podobnie dzieje się w polityce międzynarodowej, w której poza fasadami i idealizmami tworzonymi na użytek własnych obywateli, nie ma żadnych zahamowań, by robić interesy z dyktatorami, tyranami, władcami absolutnymi czy rządami niemającymi nic wspólnego z demokracją.
Kto ma pieniądze, ma w swojej kieszeni tych, którzy ich nie mają.
Lew Tołstoj
W opinii niemieckiego historyka Waltera Görlitza jednym z mecenasów, którzy umożliwili Hitlerowi dojście do władzy, był holenderski finansista Henri Deterding, założyciel koncernu Royal Dutch Petroleum Company, a po jego fuzji z Shell Company dyrektor generalny i zażarty wróg bolszewickiego reżimu, który zawłaszczył sobie należące do Shella bogate złoża ropy naftowej w Baku (Azerbejdżan). Görlitz twierdzi również, że podczas wojny domowej w Hiszpanii w latach 1936–1939 amerykański koncern Texaco dostarczał Franco całą ropę, jakiej ten potrzebował, za sumę co najmniej 6 milionów dolarów. Jako rekompensatę Texaco nie tylko ściągnął dług zaciągnięty przez Franco, lecz także na całe lata uzyskał monopol na sprzedaż ropy Hiszpanii. Ówczesny prezes Texaco Torkild „Cap” Rieber uzasadniał te poczynania, argumentując, że koniecznością było przejęcie tego rynku, aby zapobiec temu, by w przyszłości docierało do Hiszpanii więcej rosyjskiej ropy – do czego by doszło, gdyby zwyciężyli republikanie.
Nawet w pełni wojny zabezpiecza się środki ekonomiczne na nadejście pokoju. Belgijski dyplomata Jacques de Launay opowiada, że 10 sierpnia 1944 r. różni reprezentanci niemieckich firm przemysłowych (głównie Krupp, Röchling, Rheinmetall i Volskwagenwerk) zebrali się w Strasburgu, aby zastanowić się nad sposobami zabezpieczenia ich przemysłowych majątków po klęsce Niemiec w II wojnie światowej. Podczas drugiego spotkania specjalny wysłannik niemieckiego Ministerstwa Uzbrojenia nalegał na przemysłowców, aby potajemnie i niezwłocznie zbudowali bazy handlowe za granicą na czasy powojenne.
Taką wagę i wpływ wywiera gospodarka na stabilność i bezpieczeństwo kraju, że jak powiedział Richard A. Clarke – amerykański koordynator działań antyterrorystycznych w 2001 r. – po zamachach z 11 września główną troską prezydenta George’a W. Busha były straty materialne spowodowane przez ataki. Jego pierwsze rozkazy były nakierowane na zachowanie działania gospodarki: firm, banków, giełdy, komunikacji lotniczej etc. Mimo fizycznych szkód, jakie poniosła infrastruktura Wall Street, szef Białego Domu nakazał, by wszystko otwarto ponownie najszybciej, jak to możliwe. Alexandre de Marenches i dyplomata David A. Andelman zapewniają, we wspólnie napisanym dziele, że Włosi byli bardzo blisko powiązani z Libią, gdyż Mu’ammar al-Kaddafi posiadał wielkie inwestycje we Włoszech i faktycznie był jednym z głównych akcjonariuszy Fiata. To samo można powiedzieć dzisiaj o bliskich związkach łączących pewne europejskie kraje z egipskim rządem generała Abd al-Fattaha as-Sisiego, który doszedł do władzy dzięki zamachowi stanu w 2013 r. Na przykład Niemcy sprzedali Egiptowi cztery okręty podwodne typu 209/1400, z kolei Francja – dwanaście myśliwców Rafale, z możliwością zwiększenia tej liczby o następne dwanaście.
Innym niezwykle zwracającym uwagę przykładem jest produkcja opium w Afganistanie. W tym azjatyckim kraju tradycyjnie uprawiano mak, z którego ekstrahuje się opium, aczkolwiek talibowie, w latach, kiedy sprawowali rządy, praktycznie wykorzenili jego uprawę, uważając ją za sprzeczną z nakazami islamu. Co ciekawe, od chwili inwazji w 2001 r. produkcja opium nie przestaje wzrastać z roku na rok, osiągając rekordowe wielkości, co jest prawdziwym skandalem, wziąwszy pod uwagę, że dochody płynące z handlu nim wykorzystuje się do wspierania powstania. Według pewnych źródeł kiedy armia Stanów Zjednoczonych opracowała raport precyzujący, jakie inne uprawy mogłyby zastąpić mak, wyciągnięto wniosek, że najbardziej rentowna byłaby uprawa bawełny, której produkcja mogłaby być bardzo wydajna na niektórych, specjalnie dostosowanych obszarach. Kiedy jednak amerykańscy producenci bawełny dowiedzieli się o tym projekcie, natychmiast zaczęli wymieniać wszelkiego rodzaju przeszkody, żeby plan ten nie został wprowadzony w czyn. Dobrej jakości i bardzo tania bawełna, jaką mógłby sprzedawać Afganistan, stanowiłaby bowiem dla nich okrutną konkurencję, mogącą doprowadzić ich do ruiny.
Coraz bardziej podbój rynków i panowanie nad wiodącymi technologiami przybierają na znaczeniu – stają się ważniejsze niż zwykła kontrola nad jakimś terytorium. Skłania to do myślenia, że w pewien sposób broń ekonomiczna zastąpiła wojskową jako instrument na usługach państwa w jego dążeniu do potęgi i umocnienia się na arenie międzynarodowej.
To samo moglibyśmy powiedzieć o polityce narodowej państw, z którą również związany jest silny ładunek ekonomiczny. W tym względzie francuski geopolityk François Thual definiuje separatyzm jako proces, przez który bogate regiony jakiegoś kraju starają się pozbyć regionów biednych, uciekając się w tym celu do różnych pretekstów. Nie zmienia to faktu, że jest to pewien rodzaj zbiorowego egoizmu dążący do wydalenia mniej zamożnych regionów.
Cisi posiądą ziemię… lecz nie jej zasoby mineralne.
Paul Getty
W desperackim poszukiwaniu korzyści, właściwym dla czystego i twardego zastosowania kapitalizmu i liberalizmu ekonomicznego, globalizacja ustanowiła pewne wzorce, od których nie może uwolnić się żaden kraj. Po zniknięciu bloku komunistycznego ze Związkiem Radzieckim na czele, którego system produkcyjny, podążający za zasadami marksizmu-leninizmu, cechowały stałe niedobory, niemal wszystkie należące do niego dawniej państwa dzisiaj kierują się w gospodarce merkantylnymi zasadami wolnego handlu. Nawet państwom oficjalnie socjalistyczno-komunistycznym jak Chiny czy Wietnam bliżej do tych założeń niż do dawnych reguł ekonomicznych w stylu sowieckim.
W dzisiejszym świecie prymatu liberalizmu handlowo-finansowego i kapitalistycznego gospodarka opiera się wyłącznie na korzyściach. W celu osiągnięcia owych upragnionych rezultatów zarówno przedsiębiorstwa, jak i państwa muszą za wszelką cenę sprzedawać, a im więcej, tym lepiej. Aby to osiągnąć, prócz koniecznego pozyskania, utrzymania i powiększania wypłacalnych i stabilnych rynków – które trzeba cały czas poszerzać i chronić w twardej walce z rosnącą konkurencją – potrzebują szeregu elementów nieodzownych do utrzymania i wzmocnienia w możliwie największym stopniu produkcji przemysłowej, wydajnej i rentownej, wytwarzającej „sprzedawalne” dobra: zasoby naturalne (minerały, drewno etc.), energię (głównie węglowodory i elektryczność) oraz technologię. W tym właśnie miejscu rozpoczyna się walka, zważywszy na to, że są to dobra rzadkie, a przez to godne pozazdroszczenia i wielce pożądane.
Co tyczy się zasobów naturalnych, te są najróżniejszego rodzaju. Do tego szeroko rozumianego pojęcia zalicza się drewno i minerały o strategicznym znaczeniu, od niezbędnych dla przemysłu, po produkujące energię lub potrzebne do produkcji wysokiej techniki, takie jak między innymi miedź, nikiel, uran, diamenty, złoto, boksyt czy koltan.
Do drugiej połowy XVIII w., kiedy zastosowano mechanizację i zaczęto używać maszyn, energia pochodziła głównie od człowieka wspomaganego pracą pewnych zwierząt. Właśnie dlatego podczas podbojów pojmanie jeńców i niewolników stawało się tak fundamentalnym celem jak zasoby. Począwszy od rewolucji przemysłowej, trwał stały wyścig o pozyskanie ogromnych ilości surowców (kauczuku, minerałów etc.) oraz energii (węgla dla maszyn parowych).
Szybki rozwój przemysłowy, jaki ma miejsce na całym świecie, włącznie z krajami, które jeszcze do niedawna wykazywały spore opóźnienie, jak Chiny czy Indie, pochłania coraz większe ilości surowców naturalnych, wśród nich szczególnie węglowodorów i minerałów. Według Françoisa Thuala Stany Zjednoczone zaczęły zdecydowanie penetrować Afrykę za administracji Reagana, mając za cel przejęcie kontroli nad tym kontynentem, od zasobów kopalnych i energetycznych potrzebnych przemysłowi po rolne. Zdaniem tego francuskiego geopolityka jednymi z głównych źródeł konfliktów we współczesnej Afryce są interesy wielkich mocarstw, których cele wywołały wojnę ekonomiczną o przejęcie kontroli nad surowcami.
Dodaje on, że obecna Ukraina stała się sceną rywalizacji między Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami z jednej strony a Rosją z drugiej. Powodami są próba uniemożliwienia Moskwie dostępu do Morza Czarnego – stąd walka o Krym – oraz walka o wszelkiego rodzaju ważne zasoby naturalne, które znajdują się w ukraińskiej ziemi i mogą być istotnym magazynem dla zachodniej gospodarki. Podobnie Thual i Labévière nie wahają się stwierdzić, że w grze o Arktykę chodzi o podział bogactw – ropy naftowej i minerałów. Według obu Stany Zjednoczone dokładają starań, aby zapewnić sobie w przyszłości na Grenlandii eksplorację bogactw naturalnych oraz kontrolowanie spółek przemysłowych i handlowych przez amerykańskie firmy. Obecnie głównym inwestorem na Grenlandii jest amerykańska firma Alcoa, jeden z największych na świecie producentów aluminium w stanie surowym, bardzo aktywny w kluczowych sektorach przemysłu, takich jak zbrojeniowy, kosmiczny, automatyzacja i budownictwo.
Problematyka minerałów jest złożona i wywołuje napięcia: w znacznej części te zasoby są bardzo ograniczone, nawet bowiem kiedy posiada się ich zasobne złoża, wydobycie jest bardzo kosztowne (trudno dostępny teren, kłopotliwy transport, problemy z ochroną środowiska etc.); znajdują się w posiadaniu jednego kraju lub nielicznej grupy państw; znajdują się w bardzo niestabilnych strefach, gdzie często dochodzi do aktów przemocy i/lub istnieje podwyższone ryzyko sanitarne dla pracowników. Toteż zapewnienie sobie obfitych złóż zdolnych rytmicznie dostarczać znaczące ilości tych strategicznych minerałów jest jednym z priorytetów państw i międzynarodowych korporacji.
W różnych momentach w historii i zależnie od potrzeb zmieniały się minerały uważane za strategiczne. Od miedzi po cynę, przez żelazo i węgiel, których potrzebowała rewolucja przemysłowa, aż po uran, miedź, kobalt, mangan, chromit, metale ziem rzadkich, german, beryl, boksyt, lit oraz metale z grupy platyny, wszystkie obecnie istotne. Główne mocarstwa gromadzą rezerwy „wojenne”, pozwalające im utrzymać rytm produkcji przez kilka lat – od na ogół dwóch do pięciu – nawet podczas domniemanej ekstremalnej sytuacji, kiedy jakiś bardzo intensywny konflikt uniemożliwi im zaopatrzenie się w niezbędne im minerały. Sprawia to, że termin „minerał strategiczny” rozumie się zazwyczaj jako bezpośrednio związany z aspektem militarnym lub wojennym, chociaż w rzeczywistości w dzisiejszych czasach należy postrzegać to bardziej z perspektywy ciągłej międzynarodowej walki ekonomicznej niż hipotetycznego wojskowego starcia między państwami.
Zawsze gdy końcowe rezultaty mogą być zyskowne, tak narody, jak i firmy gotowe są do największych poświęceń i ocierania się, jeśli nie przekraczania granicy prawa międzynarodowego i innych aspektów, nawet najbardziej wątpliwych. Poznanie dokładnych danych o produkcji i komercjalizacji niektórych z głównych minerałów jest tytanicznym zadaniem, jako że są one okryte tajemnicą uniemożliwiającą szczegółowe badania. W oficjalnych dokumentach Stanów Zjednoczonych, takich jak Minerals Yearbook wydawany corocznie przez Amerykański Instytut Geologiczny (United States Geological Survey), przyznaje się, że koltan – będący mieszaniną dwóch minerałów: kolumbitu i tantalitu, stosowany w elektronice, telekomunikacji i w przemyśle kosmicznym – oraz inne minerały nie są otwarcie komercjalizowane. Przykładem ważności minerałów i ich lokalizacji geograficznej jest jedna z not dyplomatycznych Stanów Zjednoczonych, ujawniona przez WikiLeaks. Datowana na 2009 r. wylicza istotne surowce, od których są zależne Stany Zjednoczone, a które znajdują się na terenach innych państw: boksyt w Gwinei, kobalt w Kongo, kromit w Afryce Południowej, Kazachstanie i Indiach, mangan w Gabonie, Brazylii i na Ukrainie, german, grafit i metale ziem rzadkich w Chinach, cyna w Indonezji, ruda żelaza w Brazylii, uran, nikiel i pallad w Rosji.
Na szczególną wzmiankę zasługuje przypadek Afganistanu. Według różnych badań i raportów podglebie tego kraju jest ogromnym magazynem minerałów, a niektóre z nich są obecnie uważane za strategiczne. Głównymi są: złoto, miedź, ruda żelaza, kobalt, metale ziem rzadkich, lit, chrom, ołów, cynk, beryl, fluoryt, niob i uran. Można by do nich dołączyć inne, znane od odległej starożytności z uwagi na ich wartość, jak szlachetne i półszlachetne kamienie. Skłoniło to prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa – prawdopodobnie zachęconego przez Stephena Feinberga, miliardera i prezesa DynCorp, oraz Michaela Silvera, dyrektora American Elements, firmy specjalizującej się w wydobyciu metali ziem rzadkich – do wygłoszenia pod koniec lipca i na początku sierpnia 2017 r. następujących deklaracji: „Wydobycie minerałów mogłoby stanowić usprawiedliwienie dalszego zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Afganistanie”; „Stany Zjednoczone nie robią wystarczająco dużo, żeby eksploatować bogactwa naturalne Afganistanu”; „Chiny robią pieniądze w Afganistanie na minerałach ziem rzadkich, podczas gdy Stany Zjednoczone prowadzą wojnę”.
Z kolei geopolitykę odnośnie do energii można by zdefiniować jako walkę o kontrolę nad źródłami energii (rezerwami, wydobyciem-produkcją, transportem, przerabianiem, gromadzeniem i dystrybucją) w określonych ramach geograficznych, które mogą stać się globalne. Jak wyjaśnia politolog i dyplomata John G. Stoessinger, ważność ropy naftowej wywarła wyraźne piętno na I wojnie w Zatoce Perskiej. Gdyby Saddam Husajn opanował szyby naftowe Arabii Saudyjskiej, kontrolowałby niemal połowę znanych rezerw ropy, co miałoby wpływ na Stany Zjednoczone i cały zachodni świat. Obrona saudyjskich terenów stała się tym samym jasnym imperatywem strategicznym. Ważne jest, aby pamiętać o wadze szlaków przesyłania energii i surowców, szczególnie morskich, którymi odbywa się niemal 80% światowego handlu. Można zaryzykować stwierdzenie, że kto panuje nad morzami (obecnie Stany Zjednoczone), kontroluje światowe rynki, a tym samym zajmuje górującą pozycję na świecie. To właśnie uzasadnia wagę tak różnorodnych miejsc na świecie jak Półwysep Somalijski (Róg Afryki), Kanał Sueski i Panamski czy cieśnina Ormuz i cieśnina Malakka.
Obecnie w zasadzie węglowodory (ropa naftowa i gaz) nadal poruszają światem, zaspokajając tak potrzeby transportu i ogrzewania, jak i wielkie potrzeby przemysłu. W niezbyt odległej przyszłości z kolei być może gwiazdą energii będzie elektryczność, w związku z czym można zaryzykować stwierdzenie, że kto opanuje przyszły proces produkcji, gromadzenia i transportu energii elektrycznej, będzie miał w rękach możliwość panowania nad światem.
Jeśli chodzi o aspekty technologiczne, obecnym kluczem do walki ekonomicznej jest panowanie nad innowacjami w nauce i technologii. Kto nie inwestuje w te fundamentalne dziedziny, musi mieć jasność, że w przyszłości stanie się technologicznym niewolnikiem bardziej rozwiniętych państw.
Do wojen handlowych dochodzi wówczas, kiedy jeden kraj walczy o prawo do prowadzenia wolnego handlu w pewnych rejonach.
Gaston Bouthoul
Aby zrozumieć, gdzie dojdzie do głównych pojedynków o zasoby naturalne, należy przeanalizować obecne interesy wielkich potęg, takich jak Chiny, Stany Zjednoczone, Rosja i Indie, w zakresie podboju kosmosu. Ta nowa era kolonizacji nie tylko nakierowana jest na zbudowanie w przyszłości ludzkich osad, lecz także na dostęp do skąpych na Ziemi zasobów strategicznych. Planety, satelity i asteroidy mogą tym samym stać się niewyczerpanymi źródłami strategicznych minerałów, zasobów energii, a nawet wody. Na tym „ringu” utworzonym przez obszar kosmosu bokserzy staczają ostrą walkę o panowanie nad przestrzenią zewnętrzną, przekonani, że kto uzyska przewagę, stanie się następną hiperpotęgą.
Postawienie stopy na innych planetach przyczynia się ponadto do niewątpliwego międzynarodowego prestiżu i jest pokazem potęgi technologicznej oraz możliwości wpływu geopolitycznego jakiegoś państwa lub organizacji międzynarodowej. Dla pewnych krajów staje się również kwestią przetrwania. Tak jest w przypadku Chin, które dla zachowania rytmu rozwoju i zagwarantowania sobie postępu ekonomicznego i społecznego potrzebują ogromnych ilości surowców i energii, jak również pożywienia i wody dla zaspokojenia potrzeb swojej ogromnie licznej populacji.
W zaciekłej rywalizacji z innymi wielkimi potęgami i powodowany swoimi niedostatkami strukturalnymi, Pekin szuka alternatyw poza światem, zaczynając od najbliższego Księżyca. Znajdująca się w odległości mniejszej niż 400 tysięcy kilometrów i trzy dni podróży, gleba Księżyca jest bogata w aluminium, tytan, neon, żelazo, krzem, magnez, węgiel i azot. Nie można odrzucić hipotezy, że ze znajdujących się tam pierwiastków da się nawet uzyskać wodę. Być może jednak jego najcenniejszym walorem jest potwierdzona obecność ogromnych ilości helu-3 na samej powierzchni, który bez trudności można pozyskiwać. Ten izotop nie jest radioaktywny, niezwykle rzadko występuje na Ziemi i uważa się go za przyszłe główne źródło produkcji czystej energii za pomocą fuzji termojądrowej. Zgodnie z pewnymi szacunkami można by uzyskać bezpośredni dostęp do około pięciu ton księżycowego helu-3. Chociaż może wydawać się, że to niewiele, dzięki nim można by otrzymać 50 tysięcy razy więcej energii elektrycznej, niż corocznie zużywa cały świat.
Prawdziwy jednak podbój kosmosu dokona się, kiedy człowiek dotrze na Marsa. Na powierzchni tej ekscytującej czerwonej planety już potwierdzono istnienie co najmniej 3 milionów metrów sześciennych lodu o wielkiej czystości i możliwość istnienia płynnej wody w jej wnętrzu. Mając cechy zbliżone do Ziemi, Mars staje się idealnym miejscem na lokalizację stałego osiedla ludzkiego, które mogłoby posłużyć do złagodzenia zwiększającej się presji wzrostu liczebności ludności lub jako alternatywne schronienie na wypadek ziemskiej katastrofy – naturalnej bądź sprowokowanej – i pozwoliłoby ustanowić bazę dla dalszego niezrównanego podboju kosmosu.
Współczesne wojny stały się formą, poprzez którą kraje realizują swoje interesy.
Colmar von der Goltz
Wszystkie konflikty miały ekonomiczny podtekst, z większym lub mniejszym naciskiem na jego rozwój. Ten ekonomiczny podtekst może stanowić cel sam w sobie – pierwszorzędny lub drugorzędny – lub nadawać formę działaniu. Francuski socjolog Gaston Bouthoul twierdzi, że Niemcy musiały przystąpić do wojny w 1914 r. w konsekwencji zbyt kosztownej walki ekonomicznej, jaką prowadziły z innymi wielkimi potęgami przemysłowymi i eksportowymi. Pisarz i dziennikarz Amin Maalouf w eseju Zabójcze tożsamości oraz chińscy wojskowi Qiao Liang i Wang Xiangsui utrzymują, że Chiny doświadczyły haniebnej wojny opiumowej (1839–1842) w imię wolności gospodarczej, gdyż odmawiały otwarcia się na lukratywny handel narkotykami, który chciała zdominować Wielka Brytania, a który rozrósł się do największego zorganizowanego przez państwo handlu narkotykami, jaki zna historia.
Jednym z głosów, które najlepiej wykazują relację między wojnami a gospodarką, jest głos Fullera, który twierdzi, że wojna secesyjna w Stanach Zjednoczonych (1861–1865) była w znacznej mierze spowodowana czynnikami ekonomicznymi, a także skupia się szczególnie na rywalizacji brytyjsko-niemieckiej jako przyczynie obu wojen światowych.
Z drugiej strony we wczesnych etapach krwawych starć między Indiami i Pakistanem (1947–1948) Mahatma Gandhi doszedł do wniosku, że wojna przeciwko sąsiedniemu państwu byłaby mniej kosztowna niż ciężar ekonomiczny, jakim było stawienie czoła problemowi z uchodźcami podczas tylko jednego roku. (Liczba uchodźców z Bengalu sięgała 10 milionów i generowała dzienny koszt około 2,5 miliona dolarów).
W wyniku I wojny punickiej (264–241 r. p.n.e.), stoczonej pomiędzy Rzymem a Kartaginą, oba państwa ogromnie ucierpiały, niemniej jednak to drugie znalazło się w gorszej sytuacji z uwagi na poważne straty spowodowane przez załamanie się handlu morskiego z racji wojny. Ponadto klęska zmusiła Kartaginę do przyjęcia ciężkich warunków, między innymi zobowiązania się do wypłacenia Rzymianom reparacji wojennych w wysokości 3200 talentów w srebrze i wyrzeczenia się bogatej Sycylii. W takim kontekście doszło do II wojny punickiej (218–201 r. p.n.e.) między tymi samymi dwoma przeciwnikami. Kartagina, wycieńczona z powodu swojej niestabilnej gospodarki i utraty Sycylii, postanowiła wysłać ekspedycję dowodzoną przez Hamilkara Barkasa na Półwysep Iberyjski w celu pozyskania nowych żyznych ziem, co kilka lat później wywołało kolejny konflikt z Rzymem.
III wojnę punicką (149–146 r. p.n.e.) również spowodowały wyraźne interesy ekonomiczne. W wyniku poniesionej w poprzedniej wojnie klęski Kartagina utraciła wszystkie posiadłości poza Afryką i była zmuszona przez pół wieku uiszczać coroczną reparację w wysokości dwustu talentów w srebrze. Ponadto Rzymianie zakazali Kartaginie posiadania okrętów wojennych i wypowiadania wojny bez ich zgody. Z drugiej strony, jako że Kartagińczycy zostali zmuszeni do uznania niezawisłości królestwa Numidii, skorzystało ono z okazji, by poszerzyć swoje granice, przy dobitnym poparciu Rzymian i wykorzystując słabość Kartaginy.
Co ciekawe, te ograniczenia wywarły skutek, jakiego Rzymianie się nie spodziewali. Kartagińczycy, nie mogąc wykorzystać bogactw – których jako dobrzy kupcy nie zaniechali gromadzić – na cele wojenne, postanowili zainwestować je w uczynienie z Kartaginy potężnego i rozwiniętego ośrodka handlowego. Kiedy rzymski cenzor Marek Porcjusz Katon, znany jako Katon Starszy, odwiedził Kartaginę w połowie II w. p.n.e., był zdumiony, widząc bogate, kwitnące miasto z rozwijającym się handlem, spodziewał się bowiem, że zastanie ją pogrążoną w nędzy. To wrażenie skłoniło Katona do wysunięcia hipotezy, że jeśli Kartagina będzie rozwijać się w takim tempie, stanie się jedynie kwestią czasu, gdy Kartagińczycy poczują chęć ruszenia na nową odwetową wojnę z Rzymem. Począwszy od tej chwili, Katon Starszy nie ustawał w wysiłkach, żeby przekonać rzymski senat do wszczęcia prewencyjnej wojny przeciwko Kartaginie, zanim ta stanie się zbyt potężnym wrogiem. Dla podkreślenia i nadania wagi swojemu poglądowi o konieczności prewencyjnego ataku na Kartaginę Katon kończył wszystkie swoje wystąpienia w senacie jednym ze zdań: Carthago delenda est (Kartagina musi zostać zniszczona) albo Ceterum censeo Carthaginem esse delendam (Ponadto sądzę, że Kartagina powinna zostać zniszczona).
Poza jednak ambicjami, by zyskać potęgę, i osobistymi niechęciami istniał inny praktyczny powód ruszenia na wojnę, będący niczym więcej, jak ekonomiczną rywalizacją między oboma miastami. Kartagina stanowiła wielką konkurencję dla rzymskich kupców handlujących takimi produktami jak figi czy wino, toteż ci otwarcie opowiadali się za militarną konfrontacją. Do tego doszedł wzrost demograficzny w Rzymie, który wymagał dysponowania nowymi ziemiami uprawnymi, takimi jak ziemie Kartagińczyków. W końcu Rzymianie znaleźli doskonały pretekst, żeby zaatakować Kartaginę i usunąć ją z basenu Morza Śródziemnego: Kartagińczycy zaczęli budować okręty, czego zakazywał im traktat pokojowy1.
Fuller zwraca uwagę, że konfrontacja Londynu i europejskich państw kontynentalnych z powodów ekonomicznych datuje się od dawna. W epoce Napoleona Anglia musiała eksportować wyroby manufaktur, by móc zachować potęgę i nadal się rozwijać. Ze swej strony Francja musiała chronić raczkujący przemysł, by osiągnąć zamożność i zachować władzę. Z tego właśnie powodu Napoleon postanowił zdławić angielski handel i zrujnować jego opinię, uniemożliwiając Anglii dostarczanie towarów do krajów europejskich. Z kolei Londyn nie mógł pozwolić na powstanie sfederowanej Europy, uniemożliwiającej mu dalsze zajmowanie pozycji dominującej potęgi morskiej. W konsekwencji Anglicy zakazali krajom neutralnym handlu z Francją i jej sojusznikami. W ten sposób rozpoczęła się wojna ekonomiczna między oboma krajami, której rozstrzygnięcie nastąpiło na polach bitewnych.
Wojna o Kubę (1868–1898) toczyła się w bardzo konkretnym ekonomicznym i geopolitycznym kontekście, który sprawił, że praktycznie nie można było uniknąć konfrontacji między jedną wielką rodzącą się potęgą – Stanami Zjednoczonymi – a drugą, wyraźnie chylącą się ku upadkowi, jaką była Hiszpania. Ten konflikt wpisuje się w ustawiczne historyczne poszukiwanie równowagi potęg, czy to regionalnych, czy to światowych. Potęga Stanów Zjednoczonych wzrosła do takiego stopnia, że europejskie mocarstwa trzymały się z dala od wojny amerykańsko-hiszpańskiej, aby nie musieć stawić czoła Białemu Domowi.
W owym czasie rewolucja przemysłowa zmuszała zindustrializowane kraje lub kraje w fazie industrializacji do pozyskiwania surowców i źródeł energii dla swoich łańcuchów produkcyjnych, jak również rynków zbytu dla swoich produktów. Równolegle rozwijał się ważny handel na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych zorientowany na Chiny i Japonię, w związku z czym Filipiny stały się rodzajem priorytetowej platformy. Stany Zjednoczone potrzebowały, aby te surowce pochodzące z południa kontynentu, a nawet z ich własnego terytorium, płynęły do rozrastającej się tkanki przemysłowej na północy. Problem polegał na tym, że towary przewożone z południa do fabryk na północy Stanów Zjednoczonych musiały minąć Cieśninę Florydzką, a te pochodzące z Ameryki Środkowej i Południowej musiały dodatkowo minąć kanał Jukatan. Ponadto Waszyngton uważał za ryzykowne dla bezpieczeństwa handlu szlaki morskie przez Cieśninę Wiatrów, cieśninę Mona oraz w mniejszym stopniu cieśninę Anegada, wszystkie kontrolowane z Kuby i Portoryko.
Przeświadczenie, że Hiszpania mogłaby wywierać strategiczną presję na Stany Zjednoczone, wziąwszy pod uwagę możliwość blokowania tych punktów na przymusowej dla amerykańskiej żeglugi handlowej drodze, wzmocniło się wraz z projektem budowy łączącego oceany kanału w Panamie, do którego dostęp byłby możliwy właśnie przez te cieśniny.
Faktem jest, że los Kuby i Portoryko został już przypieczętowany niemal sto lat wcześniej, zanim doszło do konfrontacji między Hiszpanią a Stanami Zjednoczonymi. W kontekście wyścigu imperialistycznego i kolonizacyjnego, do którego rzuciły się potęgi europejskie, John Quincy Adams, szósty prezydent Stanów Zjednoczonych, opracował doktrynę Monroego. Przedstawioną w 1823 r. przez jego poprzednika na urzędzie prezydenta, Jamesa Monroego, można podsumować wyrażeniem „Ameryka dla Amerykanów”. Zawarte w doktrynie postulaty bezpośrednio sprzeciwiały się interwencji jakiegokolwiek europejskiego kraju na kontynencie amerykańskim pod groźbą stawienia czoła Stanom Zjednoczonym, co można by poszerzyć o samą obecność Europejczyków na tych ziemiach, uznaną za kolonizację, chociażby doszło do niej przed stuleciami.
Wziąwszy pod uwagę, że posiadłości Hiszpanii obejmowały miejsca o najwyższym znaczeniu geostrategicznym dla nowego procesu ekspansjonistycznego Stanów Zjednoczonych, przy różnych okazjach Waszyngton usiłował kupić od Madrytu Kubę, rzucając nawet groźby, że siłą zajmie wyspę, jeśli Hiszpania nie zgodzi się na jej sprzedaż.
Ta sytuacja stała się jeszcze bardziej napięta wraz z zastosowaniem doktryny stratega marynarki wojennej Alfreda Mahana, oznaczającej dla Stanów Zjednoczonych utworzenie potężnej floty obecnej po obu stronach amerykańskiego terytorium, zarówno na Atlantyku, jak i Pacyfiku. Obie wspomniane floty powinny się łączyć przez transoceaniczną arterię – przyszły Kanał Panamski, o którego budowie myślały już hiszpańskie władze – w celu zabezpieczenia transportu towarów między oceanami bez konieczności opływania przylądka Horn, oszczędzając tym samym ogromną ilość czasu i pieniędzy. Niemniej jednak w tym celu Waszyngton musiał zapewnić sobie pełne panowanie nad Ameryką Środkową i otaczającymi ją wodami. W tym kontekście hiszpańska obecność na Kubie stanowiła groźbę o wielkim znaczeniu dla planów Białego Domu.
Jakby tego było mało, ważni inwestorzy amerykańscy naciskali na swój rząd, aby Stany przejęły kontrolę nad wyspą, mieli bowiem interesy w kwitnącym kubańskim przemyśle cukrowniczym, którego produkcja niemal w całości była przeznaczona na zaspokojenie konsumpcji Stanów Zjednoczonych.
W Ameryce Łacińskiej można znaleźć przykłady relatywnie niedawnych konfliktów spowodowanych przede wszystkim walką o zasoby naturalne. Jednym z nich jest tak zwana wojna o Pacyfik, która rozegrała się w latach 1879–1883, kiedy to Chile starło się z Boliwią i Peru o kontrolę nad guanem i saletrą. Na pobliskiej scenie, kilka lat później, a konkretnie w latach 1899–1903, rozegrała się wojna między Boliwią i Brazylią, znana jako wojna o Acre, której przyczyną był spór o tereny obfitujące w złotonośne złoża, a przede wszystkim porośnięte kauczukowcami, z których pozyskiwało się kauczuk, materiał w owych czasach niezbędny dla przemysłu samochodowego – i z tego powodu owa wojna znana jest również pod nazwą wojny o kauczuk.
Począwszy od 1873 r., w wyniku kryzysu gospodarczego, jaki zrodził się w tym roku, narzucono nowy wzorzec ekonomiczny, który likwidował swobodną wymianę panującą w ubiegłych latach, aby dać początek odnowionemu protekcjonizmowi poprzez nakładanie wysokich opłat celnych. To doprowadziło do otwartej wojny ekonomicznej między głównymi uprzemysłowionymi państwami, niezdolnymi rozwiązać problem drogą dyplomatyczną. Do niestabilności gospodarczej dołączyło pojawienie się nowych potęg szukających własnej przestrzeni rozwoju, takich jak Niemcy, Japonia i Stany Zjednoczone.
Z kolei w kontekście europejskim Wielka Brytania, dominująca w sferze ekonomicznej, zaczęła z niepokojem spoglądać na szybki rozwój Niemiec, które w krótkim czasie zdołały pokonać ją w takich sektorach jak hutnictwo, przemysł chemiczny, dysponując ponadto liczną populacją, przygotowaną do skutecznego działania we wszystkich miejscach pracy. Londyn miał również świadomość, że Berlin nie ma rozległych kolonii, z których mógłby czerpać surowce naturalne po niskich kosztach, toteż, wziąwszy pod uwagę jego wzrost przemysłowy, było tylko kwestią czasu, kiedy będzie usiłował podbić nowe tereny, stanowiące również priorytetowe rynki. Podejrzenia Brytyjczyków znalazły potwierdzenie, kiedy Niemcy zaczęli budować potężną flotę, jakiej do tej pory nie mieli. Widząc, że jej panowanie na niemal wszystkich morzach jest zagrożone, Anglia zaczęła dostrzegać możliwość wojny z Niemcami. Brakowało już tylko pretekstu, żeby do niej przystąpić.
Fuller twierdzi, że przyczyny I wojny światowej były całkowicie przemysłowe i handlowe, a głównym celem Wielkiej Brytanii było zniszczenie Niemiec jako rywala ekonomicznego. Szybka ekspansja niemieckiego eksportu oraz rozbudowa tamtejszej marynarki handlowej pod koniec XIX w. stanowiły zagrożenie dla brytyjskiego handlu. Jakby tego było mało, Bismarck zwiększył potencjał swojej floty wojennej, aby chronić swój eksport i nie dopuścić do zyskania przewagi przez marynarkę francuską. Dla Wielkiej Brytanii i Francji ta sytuacja stała się walką ekonomiczną o przetrwanie, toteż oba kraje obrały zamiar zniszczenia handlowego rywala.
Dla Lenina wojna, która wybuchła w 1914 r., miała za cel nowy podział świata, pozyskanie i redystrybucję kolonii, jak również stref wpływów i kapitału finansowego. W wyniku tego ponad połowa ludności świata znalazła się w zależności od wielkich uprzemysłowionych państw. Z kolei francuski historyk Pierre Renouvin, ekspert od stosunków międzynarodowych, szacuje, że tym, co skłoniło Stany Zjednoczone do włączenia się w europejski konflikt w 1917 r., była obrona ich prestiżu i interesów ekonomicznych.
Zanim doszło do wybuchu II wojny światowej, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania reprezentowały światową potęgę pieniądza. Według Fullera tę hegemonię podważały roszczenia Hitlera, pragnącego zbudować Niemcy niezależne od kapitalizmu opartego na pożyczkach. W tym celu Führer postanowił zrezygnować z zagranicznych pożyczek na procent i oprzeć niemiecką walutę na produkcji i rezerwach złota. Prócz importu na zasadzie wymiany i wspierania koniecznego eksportu postanowiono skończyć ze swobodną wymianą (handlem walutami i transferem osobistych fortun między krajami zależnie od sytuacji politycznej). Było to jednak nie do zaakceptowania dla międzynarodowego kapitału, zależnego od udzielania pożyczek na procent. Poza tym, gdyby Hitler odniósł sukces, za jego przykładem mogłyby pójść inne państwa, co oznaczałoby, że rządy nieposiadające złota wymieniałyby towary między sobą, sprawiając, że ten cenny metal straciłby na wartości. Nie można zapominać, że w owym czasie Stany Zjednoczone posiadały 70% światowych rezerw złota, a zatem zniszczenie systemu Hitlera stało się celem kapitalizmu opartego na udzielaniu pożyczek, doprowadzając do wybuchu wojny ekonomicznej2. Do tego doszedł fakt, że kwitnący niemiecki przemysł potrzebował rynków dla swoich produktów. Co więcej, we wrześniu 1937 r. szybki i niszczycielski kryzys ekonomiczny sprawił, że miliony Amerykanów pozostały bez pracy. Tymczasem w Niemczech – gdzie zaledwie siedem lat wcześniej, w 1930 r., państwo utrzymywało 17,5 miliona osób, a 15 milionów cierpiało głód – skończyło się bezrobocie i nastał okres prosperity.
W tym wojennym starciu Niemcy również były zmuszone oprzeć wojskowe działania taktyczno-strategiczne na założeniach ekonomicznych. Jak pisze w książce Karmazynowe bractwo – generałowie Wermachtu o wojnie Basil Littell Hart, brytyjski historyk wojskowości, podczas II wojny światowej ludzie kierujący niemiecką gospodarką mocno naciskali na Hitlera, żeby opanował roponośne pola Kaukazu i pszeniczne Ukrainy, niezbędne dla dalszego przebiegu wojny, tak samo było w przypadku złóż manganu i dostaw rud żelaza pochodzących z Narwiku w Norwegii, które były niezbędne dla niemieckiego przemysłu stalowego.
Walter Görlitz jest zdania, że z początkiem 1937 r., kiedy toczyła się wojna domowa w Hiszpanii, Niemcy opracowali Projekt Góra w celu przejęcia kontroli nad szeregiem hiszpańskich kopalń żelaza, miedzi, ołowiu, wolframu, cyny, niklu i innych ważnych minerałów. Wolfram stosowano na przykład do wzmocnienia pancerzy wozów bojowych. Po zamknięciu z początkiem lat czterdziestych kopalń w Korei i Chinach, będących do owego czasu głównymi światowymi dostawcami, Niemcy otrzymywali go z kopalń w Galicji i Leonie. Nie tylko dlatego, że uważali Hiszpanię za przyjazny kraj, mający wobec nich dług za pomoc udzieloną w niedawnej wojnie domowej, lecz także z uwagi na bliskość geograficzną, toteż Półwysep Iberyjski stał się głównym dostawcą tego strategicznego minerału. Tak wielkie było zapotrzebowanie na te produkty, że Hermann Göring wyznaczył ekspertów, którzy obserwowali kampanię w Kraju Basków, zwracając przede wszystkim uwagę na to, jak ponownie uruchomić kopalnie, sparaliżowane brakiem rąk do pracy, i przystąpić do natychmiastowej wysyłki do Niemiec tysięcy ton minerałów znajdujących się w składach portu w Bilbao.
Wojny na Bliskim Wschodzie zawsze miały drugie głębokie ekonomiczne dno, chociaż ukryte pod innymi czynnikami etniczno-religijno-politycznymi. Amerykański dyplomata William C. Bullin opisuje, jak pod koniec lat czterdziestych i w latach pięćdziesiątych XX w. Iran stał się polem bitwy między Związkiem Radzieckim, Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią, kiedy te mocarstwa walczyły o irańskie szyby naftowe i kontrolę nad Zatoką Perską. W owych latach cele Waszyngtonu w Arabii Saudyjskiej ograniczały się wyłącznie do nabycia jej rezerw ropy, jako że jedynym żywotnym interesem politycznym, na jaki w oczach Amerykanów zasługiwał ten arabski kraj, była chęć zachowania pokoju i odpowiedniego bezpieczeństwa pozwalających na eksploatację jej złóż ropy naftowej.
Wracając do sprawy Iranu, nie można pominąć faktu, że w 1958 r. Wielka Brytania i Stany Zjednoczone wsparły przeprowadzenie zamachu stanu w Iranie, gdyż wybrany demokratycznie premier Mohammad Mosaddegh chciał znacjonalizować przemysł naftowy, co by oznaczało, że Brytyjczycy utraciliby kontrolę nad perskimi polami naftowymi. Amin Maalouf w książce Rozregulowany świat pisze, że kiedy Mosaddegh doprowadził do tego, by parlament przegłosował nacjonalizację Anglo-Irańskiej Spółki Naftowej – która, kontrolowana przez Londyn, płaciła państwu irańskiemu grosze – reakcja brytyjska okazała się potwornie skuteczna, a było nią nałożenie światowego embarga na irańską ropę. Nikt nie śmiał jej kupować, toteż w krótkim czasie kraj pozostał bez środków, a jego gospodarka się dusiła i wówczas pojawiły się odpowiednie warunki do przeprowadzenia zamachu stanu, którą to operację CIA nazwała operacją Ajax. W celu przyspieszenia procesu upadku rządu brytyjska służba wywiadu wojskowego – MI6 – oraz CIA wykorzystały organizację terrorystyczną Fedaini Islamu, żeby wywołać zamieszki na ulicach.
Dekadę później przyszła kolej na Irak. W 1963 r. administracja prezydenta Kennedy’ego wsparła zamach stanu przeciwko rządowi generała Abd al-Karima Kasima, który pięć lat wcześniej położył kres panowaniu króla Fajsala II. CIA, która starała się odzyskać wpływ Zachodu w Iraku i wspierać amerykańskie i brytyjskie kompanie naftowe, współpracowała z nowym rządem partii Baas pod pretekstem wykończenia komunistów. Przychylnym okiem spoglądała na masowe zabójstwa wykształconych członków irackiego społeczeństwa, do których niekiedy wykorzystywano listy podejrzanych dostarczone przez samą agencję wywiadu amerykańskiego.
Marenches przytacza znakomity przykład hipokryzji, jaką charakteryzują się geopolityka i interesy ekonomiczne w tym rejonie świata. Mówiąc o wojnie irańsko-irakijskiej (1980–1988), stwierdza, że wiele państw – w tym producentów ropy naftowej – było zainteresowanych tym, by armie obu tych krajów zachowywały równowagę, żeby ani Bagdad, ani Teheran nie zwiększyły produkcji ropy, mogłoby to bowiem oznaczać obniżkę cen, a w konsekwencji światowy kryzys finansowy. Marenches wskazuje ponadto na wagę interesów firm zbrojeniowych, które skłoniły niektóre zagraniczne potęgi do dostarczania materiałów wojennych obu przeciwnikom. Francja z jednej strony sprzedawała Irakijczykom myśliwce, bardzo zaawansowaną broń i amunicję, a z drugiej zaopatrywała Iran w potrzebne mu części zamienne, oczywiście potajemnie, we współpracy z Izraelem i bardzo skomplikowanymi drogami. W tym celu utworzono firmy fasadowe w Hiszpanii i Portugalii, które nie tylko dostarczały części zamienne, ale także naprawiały samoloty i okręty. Ostatecznym celem było, żeby oba państwa, Iran i Irak, wykrwawiły się nawzajem, a tym samym przestały stanowić źródło niepokoju w rejonie. Obawiano się również, że Teheran może zburzyć równowagę sił na Bliskim Wschodzie i opanuje Bagdad, co pozwoliłoby mu zbudować szyickie imperium rozciągające się od Pakistanu po Morze Śródziemne, a taka sytuacja byłaby ogromnie niebezpieczna dla Paktu Północnoatlantyckiego (NATO), zwłaszcza dla Turcji3.
Odnośnie do samej wojny, Clarke wysuwa pewną hipotezę, która nie wydaje się pozbawiona sensu. Kiedy w 1980 r. Saddam Husajn postanowił napaść Iran i rozpoczął działania wojenne, które trwały osiem lat, Stany Zjednoczone dały zielone światło irakijskiemu przywódcy na rozpoczęcie ataku w nadziei, że zajmie on bogate złoża ropy w prowincji Chuzestan, a tym samym Amerykanie nadal mieliby dostęp do irańskiej ropy. Jest wielce prawdopodobne, że Waszyngton sądził, iż nowy reżim w Teheranie szybko upadnie bez swojego głównego źródła dochodów.
Pretekst nieróżniący się zbytnio od tego, który wykorzystano do zaatakowania Iraku w 2003 r.\ (broń masowego rażenia) czy obecnie Syrii (broń chemiczna). [wróć]
Wiele lat później Mu’ammar al-Kaddafi, Saddam Husajn, Hugo Chávez i inni przywódcy, którzy usiłowali zmodyfikować panujące wzorce ekonomiczne, zaczynając od uwolnienia się od supremacji dolara, w rezultacie drogo za to zapłacili. [wróć]
Dokładnie to dzieje się obecnie. Ekspansja Iranu sięgnęła do terytoriów Syrii, Iraku i Jemenu, z zamiarem dotarcia do Afganistanu, dlatego administracja Trumpa usiłuje przywrócić równowagę, sprzeciwiając się Iranowi. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki