Ja, kochanka - Karolina Wilczyńska - ebook + książka

Ja, kochanka ebook

Karolina Wilczyńska

3,5

Opis

Mieszanka zmysłowych wspomnień, faktów i marzeń zamknięta w zapiskach kobiety zakochanej bez pamięci. Miłość w jej życiu zjawiła się w nieodpowiednim czasie, ale czy w wypadku uczuć to w ogóle ma znaczenie? Kochanka wierzy, że wkrótce osiągnie Pełnię Szczęścia i na zawsze połączy się ze swym Ukochanym. Nim jednak to się stanie, postanawia zapisywać swoje przeżycia, by dać ujście emocjom. Pragnie pokazać prawdziwe – piękne i trudne zarazem – oblicze miłości. Gdy w grę wchodzi zakochanie, nie ma miejsca na racjonalizm. Niepohamowana namiętność przeplata się z zazdrością, a radość z niepewnością i strachem.

Czy odważysz się przyjąć zaproszenie do jej intymnego świata?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 249

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (51 ocen)
14
12
15
6
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BasiaSn

Z braku laku…

.
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © Karolina Wilczyńska, 2016

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2016

 

Redaktor prowadząca: Magdalena Genow-Jopek

Redakcja: Kinga Gąska

Korekta: Magdalena Owczarzak

Projekt okładki i strony tytułowej: Dawid Czarczyński

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Maciej Majchrzak

Fotografie na okładce i na skrzydełku: Studio Manufaktura z Kielc

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2016

 

eISBN 978-83-7976-416-7

 

 

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wszelkie podobieństwo osób i zdarzeń opisanych w tej opowieści do osób i zdarzeń rzeczywistych jest niemożliwe do udowodnienia i naprawdę odradzam tego rodzaju próby. Jeżeli się na to zdecydujesz, to wyłącznie na własną odpowiedzialność. To nie moja wina, że takie historie mogą wydarzyć się zawsze, wszędzie i każdemu. Takie po prostu jest życie. I taka jest miłość.

Autorka

 

 

 

Wstęp

Pomysł na spisywanie tego, co czuję, wpadł mi do głowy pewnego wieczoru, gdy leżąc samotnie w łóżku, wpatrywałam się w okno i bardzo chciałam zasnąć. Spać, żeby szybciej było jutro, żeby minęły kolejne minuty, żeby choć na tych kilka godzin zapomnieć o czekaniu, tęsknocie, o uczuciu, które przynosi mi tyle samo szczęścia i radości, co bólu.

Pomyślałam wtedy, że gdybym mogła komuś opowiedzieć, co czuję, byłoby mi trochę lżej. Ale nie mogę. Nie mogę zdradzić swojego sekretu. Z wielu powodów. Nie chcę, żeby ktoś wiedział o tym, zanim wszystko się dopełni, zanim naprawdę będziemy razem, czyli do chwili, którą nazywam Pełnią Szczęścia.

Nie mogę nikomu opowiedzieć o swoich uczuciach, ale przecież mogę to zapisać. Po to, żeby wyrzucić z siebie emocje, może po to, żeby kiedyś wspominać, a może i po to, żeby ktoś, w przyszłości, mógł to przeczytać i przekonać się, że miłość jest piękna, ale i trudna.

Jeżeli masz przed oczami moje zapiski, od razu uprzedzę, czego się z nich na pewno nie dowiesz. Przede wszystkim nie poznasz żadnych faktów o mnie – gdzie mieszkam, czym się zajmuję, jak mam na imię. Nie zdradzę tych szczegółów nie tylko dlatego, że nie chcę być rozpoznana, ale także dlatego, że tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. Doszłam do wniosku, że w historii mojej miłości te fakty są nieistotne, bo odkąd to wszystko się zaczęło, przestały mieć znaczenie i dla mnie.

Nie dowiesz się także niczego konkretnego o Nim. Nie poznasz nawet jego imienia, ono pozostanie moją tajemnicą. Będę go nazywała Ukochanym, w skrócie U. Że to pretensjonalne? Nieoryginalne? Może. Jednak dla mnie On jest Ukochanym, więc będzie przynajmniej prawdziwie. Mogłabym nadać mu jakieś wyszukane imię, ale nie czuję takiej potrzeby. Bo U. nie trzeba poprawiać, przynajmniej tak sądzę. W moich oczach jest wystarczająco dobry, a szczerze mówiąc – najwspanialszy. Nie powiem ci, gdzie pracuje, nie przeczytasz też żadnych szczegółów z jego życia. Jeżeli trafi się coś bardziej konkretnego, to będzie to wyłącznie moja wyobraźnia albo informacja, która równie dobrze może być prawdą, jak i kłamstwem, więc nie doszukuj się żadnych podobieństw do znanych ci osób. Chociaż z drugiej strony, bohaterem tej opowieści na dobrą sprawę mógłby być każdy mężczyzna lub każda kobieta. Pod warunkiem, że kocha. A to wszystko mogło się zdarzyć w każdym miejscu – na wsi i w mieście, w każdym kraju, na każdym kontynencie, zarówno dziś, jak i w ubiegłym roku, czy sto lat temu. Bo miłość nie zna granic czasowych ani przestrzennych.

To kolejny powód, dla którego nie chcę podawać żadnych szczegółów. Pragnę opowiedzieć wyłącznie o naszej relacji, o naszym związku i o mojej miłości. Tej, którą czuję w sercu i tej, którą czuje moje ciało. Tej, którą przeżywamy razem i tej, którą żyję z dala od U. O wszystkich jej obliczach – pięknych i romantycznych, pełnych pożądania, bardziej brutalnych i o tych trudnych, pełnych łez, domysłów, a nawet złości i lęku. Będzie śmiech i płacz, radość i smutek, bliskość i oddalenie… Bo miłość ma wiele odcieni. Bardzo wiele. Przekonuję się o tym każdego dnia.

Czasami mnie to zaskakuje. Nie spodziewałam się, że można aż tak. Od bezgranicznej euforii do prawdziwie fizycznego bólu. Nawet jestem ciekawa, czy ty, czytając moje zapiski, odnajdziesz w nich coś ze swoich uczuć. Czy czujesz lub czułaś to, co czuję ja?

Uprzedzam, że te zapiski mogą być nieco chaotyczne, może niedopracowane, nieprzemyślane, przeszłość będzie się w nich mieszać z teraźniejszością, a rzeczywistość z moimi fantazjami. Ale za to mogę obiecać, że na pewno będą szczere. Prosto z serca, ewentualnie, ostrzegam, także innych części mojego ciała. Bo nie będzie to ckliwy romans, o nie. Nie zamierzam ukrywać żadnej strony mojej miłości, nie będę skrywać pożądania za zasłoną niedomówień czy półsłówek. Chcę ci dać obraz pełny, bo tylko tak mogę mieć nadzieję, że zdołasz zrozumieć moje emocje. A nieodłączną i bardzo ważną częścią miłości jest fizyczna bliskość. Więc będzie i o niej.

Jeżeli zdecydujesz się na bycie razem ze mną, na towarzyszenie mi w czekaniu na Pełnię Szczęścia – zapraszam. Nie wiem, czy dotrzemy do celu, nie mam pojęcia, jak to się skończy i jaki ten koniec będzie. Wierzę, że szczęśliwy. Muszę wierzyć.

Przy okazji zrodziło mi się w głowie pytanie: kim ja jestem? Jak mogłabym nazwać siebie? Nie jestem żoną U., to oczywiste. Nie jestem też konkubiną, bo z konkubiną się mieszka. Partnerką? Niedobre określenie, kojarzy mi się bardziej z interesami niż z uczuciem. Jedynym odpowiednim słowem wydaje się „kochanka”. Szkoda, że to nasuwa od razu skojarzenia z cyniczną suką, która bez litości, nie zważając na biedną żonę i dzieci, kradnie komuś męża, ojca, głowę rodziny, żywiciela i co tam jeszcze. Nikt nie zastanawia się, że kochanka to ta, która kocha. Może w nieodpowiednim czasie, ale czy o tym można decydować racjonalnie? Dawniej kochanka była tą, którą się kochało, której się pragnęło i która te uczucia odwzajemniała. Wychodzi więc na to, że jestem kochanką. Jakkolwiek to rozumieć – jestem nią. Skoro już zdecydowałam, kim jestem, będzie mi łatwiej. Co nie znaczy, że lekko. To mówię ci ja, kochanka.

To chyba wystarczy na początek. Zbyt długie wstępy zniechęcają do dalszej lektury. Wiesz już na tyle dużo, żeby zdecydować, co robić dalej. Chcesz poznać myśli i uczucia kochanki? Jeżeli tak – czytaj dalej.

 

 

 

Niedawno…

Nie poznałam U. wczoraj. Nasz związek trwa już jakiś czas. Powiedzmy, że dziesięć miesięcy. Oczywiście dokładnie pamiętam datę naszego pierwszego spotkania, ale to jeden z tych sekretów, których nie poznasz. Zresztą dla ciebie i tak nie ma to znaczenia – kilka liczb, jakiś dzień, jeden z wielu. Tylko dla mnie było to wydarzenie wyjątkowe i mające nieprzewidywalne jeszcze wtedy konsekwencje.

 

Zobaczyłam go, gdy wysiadał z samochodu. Wysoki, szczupły, męski. Zrobił kilka kroków w moją stronę i popatrzył. Te oczy! Widziałam już kiedyś takie. Dawno temu. I też patrzyły na mnie w taki sam sposób – uważnie, przenikliwie, jakby prześwietlały mnie na wylot i poznawały najskrytsze myśli. Byłam przekonana, że już dawno utopiłam wspomnienia w mrocznej toni niepamięci, że nie został ani kawałeczek tamtych uczuć, żaden okruch emocji. Minęło przecież tyle lat… A jednak! Ułamek sekundy, zetknięcie spojrzeń i zrozumiałam, że powinnam jak najszybciej stłumić w sobie to, co poczułam. I przede wszystkim nie patrzeć prosto w tę zieleń, bo wiedziałam, że wystarczy chwila nieuwagi, żebym utonęła w niej bez możliwości ratunku.

Tamtego człowieka już nie ma – myślałam. – To, że znałam kiedyś chłopaka, który wiele dla mnie znaczył, a teraz obcy mężczyzna patrzy na mnie oczami tamtego, to przecież przypadek, zbieg okoliczności niemających żadnego znaczenia. Nie znamy się, nic o sobie nie wiemy, nic nas nie łączy, bo nie może. To tylko wspomnienie czegoś, co istniało dawno temu, a może wcale nie istniało, skoro nie przetrwało pierwszej poważnej próby. Tamten chłopak odszedł, nie ma go już dawno. Ja też nie jestem już tamtą dziewczyną, mam własne dorosłe życie, poważne sprawy, zaplanowaną przyszłość i panuję nad wszystkim.

Zebrałam siły i starając się opanować drżenie głosu, przywitałam się. Ot, zwyczajne spotkanie, sprawa do załatwienia. Jedna z wielu na liście moich planów. Za dwie godziny się pożegnamy i nigdy więcej go nie zobaczę.

Podobało mi się, że otwiera mi drzwi samochodu, a potem je za mną zamyka. Tak, wiem, tak powinno być, ale przecież nieczęsto się zdarza. Po prostu – myślałam – jest uprzejmy i tyle.

Jedziemy. Na szczęście niedługo. Akurat tyle, żeby wymienić kilka niezobowiązujących zdań. Podobne sytuacje zdarzały mi się często i nigdy nie miałam problemu z nawiązaniem i podtrzymaniem rozmowy. Lata pracy z ludźmi, kontakty z klientami, nauczyły mnie uśmiechów na żądanie i długich rozmów o niczym. Tym razem jednak nie wiedziałam, co mówić. Miałam pustkę w głowie, a właściwie nie – głowę miałam pełną obrazów z dalekiej przeszłości, które jak lawina wróciły, chyba tylko po to, żeby mnie pogrzebać. Starałam się patrzeć wprost przed siebie, udawałam, że jestem skupiona na wskazywaniu drogi, ale tak naprawdę robiłam wszystko, żeby nawet na niego nie spojrzeć. Chociaż już wtedy wiedziałam, że dałabym wiele, aby móc wpatrywać się w tę zieleń, za którą tęskniłam tak długo.

Czułam, że kilka razy na mnie popatrzył. Rzucał spojrzenia znad kierownicy, a one paliły mnie w policzki. Zastanawiałam się, co widzi? Czy czegoś szuka? Znajduje to? I dlaczego to robi? Powinien raczej skoncentrować się na prowadzeniu auta – pomyślałam.

Racjonalna część mnie postanowiła stanowczo przeciwstawić się emocjom. Rozum dał sercu ostrą reprymendę. Było tam coś o bezsensowności, chwilowym zauroczeniu, wyższości tego, co znane i poukładane nad tym, co niepewne i właściwie do niczego niepotrzebne. Naprawdę chciałam w to uwierzyć i przekonać się do rozumowej teorii. Postanowiłam, że będę silna, twarda, przetrwam dwie godziny, a potem już ani razu o tym wszystkim nie pomyślę.

Dojechaliśmy na miejsce. Patrzyłam, jak wyładowuje narzędzia, starałam się ze wszystkich sił znaleźć w tym mężczyźnie coś, co mi się nie spodoba. Bo zawsze tak miałam, że wystarczył jeden szczegół, którego nie mogłam zaakceptować i wszystko inne było nieważne. Szukałam takiego szczegółu niczym ostatniej deski ratunku. I nie mogłam znaleźć. To mnie zezłościło. Przecież to niemożliwe – myślałam. – Nie ma ideałów. Musi być coś, co mnie zniechęci.

Analizowałam kolejno jego budowę, dłonie, twarz. Gdybym powiedziała, że wszystko było bez skazy – skłamałabym. Tyle że mnie się to niedoskonałe właśnie podobało. Ręce noszące ślady ciężkiej pracy były uosobieniem siły i bezpieczeństwa, kilka głębokich zmarszczek odbierałam jako oznakę męskości i życiowego doświadczenia. Był inny niż tamten chłopak sprzed lat, ale nieoczekiwanie stwierdziłam, że ten podoba mi się bardziej. Właśnie dlatego, że nie jest chłopcem, tylko mężczyzną.

Znowu uciekłam od samej siebie i wyłączyłam emocje. Bez wchodzenia w dłuższą dyskusję wskazałam, co należy zrobić i postanowiłam zająć się czymś innym. Nie chciałam patrzeć, jak pracuje, w ogóle nie chciałam go widzieć. Tak będzie lepiej – zdecydowałam.

Przez dwie godziny wynajdywałam sobie zajęcia i starałam się na nich skupić. Byle szybciej minął ten niebezpieczny czas, byle zagrożenie znikło raz na zawsze z mojego życia. Wreszcie skończył. Mogłam się z nim rozliczyć, dać odwieźć do domu i pożegnać. Mogłam, ale zamiast tego, zaproponowałam kawę. Tak wypada – myślałam. – Jest zimno, człowiek pracował ciężko dwie godziny, należy mu się kilka łyków gorącego napoju.

Mógł odmówić. Ale nie zrobił tego. W ogóle chyba nie robiliśmy wtedy niczego, co powinniśmy byli zrobić, żeby zachować nasze życia w dotychczasowym kształcie. Za to każde z nas czyniło kolejne kroki zbliżające nas oboje do tej pięknej katastrofy, do trzęsienia ziemi, które miało wszystko zmienić.

Pamiętam ten moment doskonale. Staliśmy naprzeciwko siebie, każde z kubkiem kawy w dłoniach. Rozmawialiśmy o jakichś niewiele znaczących rzeczach – pogodzie, czy czymś równie nieważnym. I w pewnej chwili, zupełnie nieoczekiwanie on zapytał:

– Czy jesteś szczęśliwa?

– Tak – odpowiedziałam natychmiast. I pamiętam, że poczułam wtedy strach. Bardzo duży strach. Wiedziałam, że cokolwiek odpowiem, on i tak zna prawdę. Wie, jak jest. I co czuję na samym dnie serca. Nawet jeżeli sama się do tego nie przyznaję. Tak, wtedy właśnie poczułam, że on ma tę moc. I wszyscy mogą sobie mówić, że to irracjonalne, ale tak właśnie było i tak pozostało. Tyle że wtedy jeszcze bardzo się tej świadomości wystraszyłam. Moja odpowiedź była jak wystrzał, który miał go odstraszyć, sprawić, że nie będzie chciał już niczego. Że zabierze swoje rzeczy i pójdzie, bo po co miałby zostawać, kiedy ja już mam swoje szczęście i niczego zmieniać nie zamierzam.

To jedno słowo, które wypowiedziałam, miało zakończyć sprawę, nie dopuścić do powstania czegokolwiek, co mogłoby nas połączyć. I miało dać siłę mnie, przypomnieć o latach spędzonych na budowaniu stabilności, zapominaniu o tym, co było. Na tym jednym „tak” próbowałam teraz zbudować mur, za którym się schronię. Ja i moje dotychczasowe życie.

Przez chwilę miałam nadzieję, że się udało. Zamilkliśmy oboje. Dopijaliśmy kawę. Nie wiem, o czym myślał, ale ja starałam się skupić na kolejnych sprawach, które miałam załatwić tego dnia. Byle zapomnieć o jego pytaniu, które mimo mojej odpowiedzi, wcale nie znikło. Wisiało w powietrzu, otulało mnie i wnikało przez skórę wprost do krwioobiegu, żeby wreszcie dotrzeć do serca i spowodować ostry, kłujący ból. Trzeba było działać, zrobić coś, zanim osiągnie cel. Czułam, że jestem w jakiejś emocjonalnej panice. Odstawiłam kubek i spojrzałam na niego pytająco, sugerując koniec spotkania. Skinął głową i postawił swoje naczynie obok mojego. Odetchnęłam z ulgą, przez chwilę wydawało mi się, że największe niebezpieczeństwo minęło, że to już koniec. Dałam się zwieść, straciłam czujność na kilkanaście sekund. Wystarczyło. W ciągu tego krótkiego czasu wydarzyło się to, co uznaję teraz za kluczowe. To była ta chwila, w której narodził się nasz związek. Usłyszałam:

– Zrobię to, muszę to zrobić. Choćbyś miała mi za chwilę dać w twarz.

Jeden krok w moją stronę, ułamek sekundy, wypowiedziane słowa nawet nie zdążyły w pełni do mnie dotrzeć. Poczułam, że mnie obejmuje, a silne dłonie stanowczo, ale jednocześnie delikatnie przyciskają moje ciało do czarnej kurtki, przez którą czułam bijące od niego ciepło. Nic więcej, tylko przytulenie. Po prostu. I tak samo po prostu rozpłynęłam się w tym cieple, w bezpiecznych objęciach. Cały lód, którym próbowałam zamrozić swoje emocje, stopniał, odsłaniając to, co za wszelką cenę starałam się tłumić.

Trwaliśmy tak przez chwilę, a ja marzyłam, żeby to się nigdy nie skończyło. Dopóki trwało, mogłam czuć się dobrze i bezpiecznie. Jednak wiedziałam, że w momencie, gdy się od siebie odsuniemy, będę musiała wrócić do rzeczywistości, która teraz będzie już inna. Trudniejsza, a może nawet nie do zniesienia. Nie chciałam, żeby to się skończyło, ale właśnie ja pierwsza zrobiłam krok w tył. Musiałam. Nie chciałam się rozpłakać, okazać słabości. Niech wie, że w ogóle mnie to nie porusza – myślałam. – Bo przecież minuta poza czasem i światem nie zburzy mi życia. Dawno mam za sobą takie romantyczne uniesienia. Jestem dorosła i nie interesują mnie przelotne słabości.

Nie skomentowałam jego zachowania, nie uderzyłam go. Schowałam emocje za maską obojętności. Miałam w tym ogromną wprawę. Wieloletnią, można powiedzieć. Bez słowa zabrałam swoje rzeczy i nie oglądając się, ruszyłam w stronę samochodu. Poszedł za mną. Czułam jego spojrzenie, wiedziałam, że mi się przygląda. I bardzo chciałam wiedzieć, co myśli, ale przekonywałam uparcie samą siebie, że nic mnie to nie obchodzi.

Chcę już być w domu – myślałam. – Napiję się kawy i zapomnę o tym wszystkim. Nie będę zawracać sobie głowy bezczelnym mężczyzną, który najwyraźniej uznaje się za nie wiadomo kogo i uważa, że kobieta nie jest w stanie się mu oprzeć. No to się pomylił. Bo akurat ja potrafię poradzić sobie z każdym facetem. Już od dawna mam to doskonale opanowane. Zero emocji, zero zaangażowania. Tak jest najbezpieczniej. Gdyby nie te oczy, to nie miałby najmniejszych szans nawet się zbliżyć. Zamroziłabym go jednym spojrzeniem. Wiedziałam, że to potrafię.

Kiedy się żegnaliśmy, starałam się być jak najbardziej oficjalna. Chłodna uprzejmość, suche podziękowanie. Tylko tyle. I koniec – pomyślałam. A on – jakby umiał czytać w moich myślach – popatrzył mi prosto w oczy wzrokiem, z którego odczytałam ostatnie w tamtym dniu pytanie:

– Jesteś tego pewna?

Chciałam być. Bardzo. Ale nie byłam. I on to wiedział.

 

 

 

Teraz…

Bardzo lubię przygotowywać się do jego przyjścia. Już samo to, że wiem, że mam pewność, daje mi ogromną radość. I chcę, żeby także dla niego nasze spotkanie było chwilą szczęścia. Pragnę być piękna. Dla niego, ale i dla siebie. Czuć się uwodzicielska, pociągająca, kobieca. Mam już cały rytuał, który poprzedza każdą wizytę U.

Zaczynam od prysznica. Ustawiam wodę na przyjemnie ciepłą i bez pośpiechu zwilżam całe ciało. Pozwalam mokrym strużkom spływać powoli, od szyi, przez ramiona, piersi, brzuch, aż po stopy. Czuję, gdy wpływają między uda, napełniają wilgocią miejsca, które czekają już na jego dotknięcie. Delikatnie drżę na samą myśl o tym, co niedługo nastąpi. Moje ciało staje się napięte, skóra wrażliwa. Odczuwam każdą kropelkę, która po mnie płynie, niczym czułą pieszczotę. Już niedługo – uspokajam samą siebie.

Zawsze używam ulubionego żelu pod prysznic. Pachnie czekoladą i wanilią. Kiedy pieni się na moim ciele, zamykam oczy i głęboko oddycham. Ten aromat mnie relaksuje, pozwala się rozluźnić, mam wrażenie, że czyni mnie bardziej uległą, spokojną, gotową na przyjmowanie tego wszystkiego, co U. mi podaruje.

Wycieram się energicznie i dokładnie. Rozgrzewam skórę, krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach. Może to dlatego, że jestem coraz bardziej niecierpliwa? Oczekiwanie wypełnia mnie aż do bólu, chcę, żeby już przyszedł, żeby był, dotknął… Gorące ciało pragnie ukojenia, woła o nie, żąda go z coraz większą mocą. Na razie jednak musi wystarczyć balsam. Ta sama nuta zapachowa, co żel, to oczywiste. U. też go lubi. Wanilia, czekolada i mój własny zapach – tylko to może zabrać, gdy będzie wychodził.

Łagodzę żar skóry, oszukuję ją. Musi wytrzymać jeszcze chwilę. Wyciskam chłodny balsam na piersi i rozmasowuję go delikatnymi ruchami. Powoli, bez pośpiechu. Pod wpływem dotyku sutki kurczą się i prężą, a wzdłuż kręgosłupa przebiega mi lekki dreszcz. Tak, już niedługo to samo zrobi U. Będzie mnie dotykał także tutaj – myślę, rozprowadzając balsam po brzuchu, a potem niżej, po wewnętrznej stronie ud. Przymykam oczy, poznaję moje ciało tak, jak poznaje je U. Chcę wiedzieć, co czuje, badam gładkość skóry, każde wgłębienie, pagórki bioder, wgłębienie pępka.

Skóra staje się gładka, elastyczna, chłodniejsza na zewnątrz, ale zaczynam odczuwać żar płynący z wnętrza. Czuję pulsowania w dole brzucha, w miejscu, które bardzo pragnie pieszczoty. Nie dotykam go jednak. Taką mam zasadę. Musi poczekać, wytrzymać narastające napięcie, dojść do granicy, którą pozwoli przekroczyć dopiero dłoń U. Nie dostanie namiastki.

Patrzę na odbicie w wielkim lustrze. Omiatam wzrokiem swoją nagość, pachnące, lekko błyszczące ciało, które za chwilę połączy się z drugim w doskonałą, zmierzającą do spełnienia całość. Na razie jednak ukryję je pod jedną z koszulek. Mam ich kilka, lubię chłód jedwabiu, dobrze się czuję, gdy śliski materiał otula mi biodra i piersi. Dziś wybieram tę w kolorze dojrzałych wiśni, pozwalam, żeby swobodnie spłynęła od ramion do połowy ud.

Nie potrzebuję makijażu. Wszystko, co czułam podczas przygotowań, odbija się na mojej twarzy. Wygładza policzki, nadaje im piękny kolor, a oczom dodaje blasku. Nie ma lepszych kosmetyków niż pożądanie, niecierpliwe oczekiwanie i miłość. Jeszcze tylko rozczesuję włosy, żeby ułożyły się gładką kaskadą na ramionach i łopatkach.

Słyszę dzwonek domofonu. Zdążyłam w samą porę. Ostatni raz patrzę w lustro. Widzę w nim piękną kobietę, która urodę zawdzięcza miłości. Swojej i mężczyzny, który za chwilę wbiegnie po schodach i weźmie ją w objęcia.

 

 

 

Niedawno...

Pamiętam bardzo dobrze dzień moich imienin. Wypadły w sobotę, więc nie liczyłam na to, że U. się odezwie. Nie widywaliśmy się w weekendy i rzadko też dzwonił w wolne dni. Czasami, kiedy akurat miał jakąś dodatkową pracę albo dyżur – wtedy zawsze się kontaktował. Ale wiedziałam, że akurat tamtego dnia nie pracuje, więc nie spodziewałam się właściwie niczego. Nie zaprzeczam – było mi smutno i przykro. Jasne, chciałam takie dni spędzać z U., ale na razie było to niemożliwe. Niby wiedziałam, niby akceptowałam, ale nie zmniejszało to żalu.

Życzenia i prezenty od rodziny i znajomych ucieszyły mnie i naprawdę czułam się dobrze. Byłoby wspaniale, gdyby nie ten brak. Jego brak. Bo tak naprawdę czego można jeszcze chcieć? Piękna, wiosenna pogoda, wokół osoby, które mnie kochają, przyroda w rozkwicie, pyszne jedzenie, miłe niespodzianki. Jak tu się smucić? A jednak. Na dnie serca, niczym uwierający kamyk w bucie, siedziała tęsknota za TYMI życzeniami, TYM uściskiem i wspólnymi chwilami. Musiałam poczekać do poniedziałku, chociaż wcale nie miałam na to ochoty. Bo chciałam być ważna, najważniejsza, ważniejsza niż wszystko inne. A prawdę mówiąc, nawet nie miałam pojęcia, czy zna datę moich imienin. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.

Ledwie usłyszałam dzwonek telefonu, bo zostawiłam aparat w torebce. Przecież nikt ważny tego dnia nie zadzwoni – myślałam, wrzucając go między kosmetyczkę a portfel. Dobrze, że sygnał dotarł do mnie i zdążyłam odebrać.

– Będę za kwadrans – usłyszałam i U. się rozłączył.

I był. Nawet za dwanaście minut. Wsiadłam do samochodu.

– Coś się stało?

Ruszył bez słowa. Jechaliśmy, a ja czekałam. I naprawdę było mi wszystko jedno, dokąd jedziemy. Najważniejsze, że z nim. Może to głupie, ale mnie to naprawdę w tamtej chwili wystarczało. Siedzieć obok niego w milczeniu, być blisko, czuć jego zapach, widzieć kątem oka zarys ust, nieogolone policzki i niewielką bliznę na płatku ucha.

Zatrzymaliśmy się na jakimś przydrożnym parkingu. Oprócz nas nie było tam żywej duszy. A może ktoś był, ale ja tego nie dostrzegłam? To bardzo prawdopodobne, ale tak właśnie to pamiętam. Tylko my. Ja i on.

Zgasił silnik, odwrócił się w moją stronę i dopiero wtedy się uśmiechnął. Podał mi wielką czekoladę.

– Przepraszam, że tylko to, ale naprawdę nie wiedziałem do ostatniej chwili, czy będę mógł przyjechać. Kupiłem więc już po drodze, a nic lepszego nie udało mi się znaleźć. Wszystkiego najlepszego, kochana.

Przyjęłam podarunek. Mógłby mi dać cokolwiek. Nawet polny kamień wywołałby we mnie taki sam entuzjazm jak brylantowa kolia. Liczyło się to, że U. pamiętał, był, przyjechał, chociaż wiedziałam, ile wysiłku go to kosztowało. Z drugiej strony nie chciałam, żeby odkrył, jak bardzo jest dla mnie ważny. Odsłanianie się przed kimkolwiek, a zwłaszcza przed mężczyzną, zawsze uważałam za coś nieodpowiedniego. Wolałam kryć uczucia, pozostać na zewnątrz obojętną. I tym razem działałam według wypracowanego schematu. Podziękowałam, bez zbytniej wylewności.

– Wiesz, że nie mam zbyt dużo czasu…

Pewnie, to akurat wiedziałam doskonale. Nigdy nie miał czasu. Nic nowego.

Wysiedliśmy. U. oparł się o bok auta i przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego koszulę i syciłam zapachem. Chciałam się go nawąchać na zapas, jakby to w ogóle było możliwe. Zamknęłam oczy i tkwiłam w tej ciemności wypełnionej ciepłem jego ciała i wonią, która kojarzyła mi się ze wszystkim, co najpiękniejsze.

Poczułam delikatny dotyk jego warg. Całował moją szyję. Ostrożnie, powoli przesuwał wargi w kierunku ucha. Zastygłam w oczekiwaniu na więcej. Było więcej. Wilgotny koniuszek jego języka wędrował krętą ścieżką po mojej skórze. Wstrzymałam oddech, starając się zapanować nad gorącem ogarniającym moje ciało.

Tymczasem jego dłonie znalazły drogę pod moją koszulką i niespiesznie gładziły mnie wzdłuż kręgosłupa. U. dobrze wiedział, że najdelikatniejsza nawet pieszczota w tym miejscu wywołuje u mnie ogromne podniecenie. Odruchowo chciałam się odsunąć. Przecież tu każdy może nas zobaczyć – przemknęło mi przez głowę.

Nie zdołałam tego zrobić. Nie miałam się gdzie wycofać. Musiałam poddać się temu, co czułam, otoczona jego silnymi ramionami, osaczona gorącym oddechem. Nie potrafiłam powstrzymać westchnienia. Jego dłonie ani na chwilę nie przestawały gładzić mnie po plecach, usta parzyły szyję…

Zrobiłam jedyne, co mogłam – przytuliłam się jeszcze bardziej. Tak mocno, żeby poczuć, przynajmniej przez spodnie, jego męskość. Chciałam go, pragnęłam, chociaż wiedziałam, że to niemożliwe. Cóż z tego, skoro rozsądek znikł już przy pierwszym dotyku jego warg. Dążyłam do zaspokojenia i byłam gotowa, żeby je osiągnąć w każdy możliwy sposób. A skoro nie mogłam inaczej, to musiała mi wystarczyć namiastka. Zaczęłam delikatnie ocierać się o niego. Poruszałam biodrami w górę i w dół, kręciłam na boki. Powoli, delikatnie, prawie niedostrzegalnie, ale jednak. Dociskałam się do tej twardości, którą czułam wyraźnie i która wychodziła mi naprzeciw.

Nasze oddechy stały się szybsze, urywane, czułam, że serce U. przyspieszyło, a dłonie zaczęły mocniej zaciskać się na moich biodrach. Wiedzieliśmy, że musimy być ostrożni, jak najbardziej panować nad sobą, żeby nikt, kto przejeżdżałby wtedy obok, nie zobaczył nic więcej niż dwójkę przytulonych ludzi. Ta konieczność zachowania pozorów jeszcze potęgowała moje podniecenie. Miałam poczucie, że robię coś zakazanego, ale upragnionego. Odpłynęłam zupełnie nieoczekiwanie, spełnienie zalało mnie wysoką falą. Jak dobrze, że U. trzymał mnie w ramionach…

Kilka sekund później wróciłam do rzeczywistości i natychmiast uświadomiłam sobie, że nasz wspólny czas za chwilę się skończy. Powinnam się już do tego przyzwyczaić, ale chyba nigdy nie uda mi się to tak naprawdę. Poczułam pocałunek na policzku i wiedziałam, co oznacza. Koniec, tyle na dziś, to wszystko. Westchnęłam, tym razem ze smutkiem. I posłusznie zajęłam miejsce w samochodzie.

Podczas jazdy U. trzymał mnie za rękę. W duchu dziękowałam wynalazcy automatycznej skrzyni biegów. Jeszcze czułam ten dotyk, to gładzenie mojej dłoni. Ta chwila połączenia mogła trwać choćby tylko w taki sposób, tylko palcami, ale zawsze to coś…

Wyrwana z zamyślenia piskiem hamulców, nie wiedziałam, co się dzieje. Dlaczego zatrzymaliśmy się nagle, w miejscu, gdzie nawet nie ma pobocza, a z obu stron drogi są jakieś wysokie nasypy? Spojrzałam pytająco, ale U. nic nie powiedział. Włączył światła awaryjne i wysiadając, rzucił tylko:

– Poczekaj chwilę.

Obejrzałam się, żeby sprawdzić, dokąd idzie i zobaczyłam, że wdrapuje się na porośnięte trawą, strome zbocze. Co on wyprawia? – zastanawiałam się. Nawet chciałam wysiąść i zawołać, ale zniknął za wierzchołkiem. Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam do torebki po papierosa.

Paliłam spokojnie, z przymkniętymi oczami, wspominając niedawne chwile na parkingu. Czułam jeszcze delikatne drżenie nóg i dłoni, jeszcze nie całkiem ostygły mi policzki…

– Nie są to co prawda nenufary, ale mam nadzieję, że też się będzie liczyło – usłyszałam głos U. Drzwi samochodu otworzyły się, a na moich kolanach wylądował ogromny bukiet bzu. Całe gałęzie, świeżo zerwane, obsypane kwieciem i rozsiewające zniewalający zapach.

– Piękne – tyle zdołałam wyjąkać. Byłam zupełnie zaskoczona.

– Zobaczyłem krzew na nasypie i pomyślałem, że ci się spodoba. Przecież dzisiaj powinnaś dostać ode mnie bukiet.