Iwan Teodorowicz Szpońka i jego ciocia - Nikolai Gogol - ebook

Iwan Teodorowicz Szpońka i jego ciocia ebook

Nikolai Gogol

0,0
8,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Iwan Teodorowicz Szpońka i jego ciocia” to utwór Nikołaja Gogola, rosyjskiego pisarza, poety, dramaturga. Jednego z najbardziej znanych klasyków literatury rosyjskiej.

“Staruszka moja, z którą już od lat trzydziestu razem mieszkamy, od kiedy żyje, nie miała w ręku elementarza — co prawda, to prawda!... Otóż niejakiego czasu uważałem, że ona piecze pierożki na jakimś papierze. A pierożki, kochani czytelnicy, piecze ona przewybornie; lepszych na całym świecie nie znajdziecie. Spojrzałem jakoś na spodek pierożka — patrzę: pismo!... Jakby przeczuło moje serce: zaglądam do stolika — nie ma połowy seksterna! końcowe stronice powyciągała stara na pierożki. Co tu począć? jużcić bić się nie wypada na starość!”

Fragmenty z książki: Nikołaj Gogol. „Iwan Teodorowicz Szpońka i jego ciocia


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 40

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Nikołaj Gogol

Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-148-6
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

I.

Już od lat czterech Iwan Fedorowicz zostaje w dymisji i mieszka w swym futorze Wytrebeńkach. Będąc jeszcze tylko Jasiem, kształcił się on w Hadziackiej powiatowej szkole, i wyznać należy: był najprzyzwoitszym i najpilniejszym chłopcem. Nauczyciel rossyjskiej gramatyki, pan Nikifor Imiesłów, zwykle mawiał, że gdyby wszyscy jego uczniowie byli tak pilnymi jak Szpońka, to nauczyciel nigdyby nie przynosił z sobą do klasy dębowej linijki, która go, jak się sam. przyznawał, aż do umęczenia przyprowadzała od ciągłego bicia w łapy leniuchów i swawolników.

 Sekstern jego zawsze był czyściutki, całkowicie poliniowany, bez najmniejszej plamki. Siedział zawsze skromnie, mając złożone ręce i skierowane oczy na nauczyciela, i nigdy nie przypinał na plecach siedzącemu przed nim koledze papieru, nie krajał ławki i nie bawił się do przyjścia nauczyciela w ciuciubabkę. Komu tylko potrzebny był scyzoryk do temperowania pióra, natychmiast udawał się do Iwana Teodorowicza, wiedząc naprzód, że u niego zawsze musi być scyzoryk, i Iwan Teodorowicz, podówczas jeszcze tylko Jasio, dobywał go ze skórzanego futeralika, przywieszonego do pętelki szaraczkowego surducika, i dawał pod tym jednakże warunkiem, by nie skrobano pióra ostrą stroną scyzoryka, gdyż na to przeznaczona tępa jego strona. Taka przyzwoitość zwróciła nań uwagę nawet groźnego nauczyciela łaciny, którego sam kaszel w sieniach, zanim jeszcze wsuwał się we drzwi jego strzępkowaty płaszcz i twarz upstrzona ospą, wywoływał przestrach w całej klasie. Ten straszny nauczyciel, u którego na katedrze leżało zawsze parę wiązek rózek, a połowa słuchaczy w klasie klęczała, zrobił Iwana Teodorowicza audytorem, chociaż w klasie znajdowało się wielu, bardziej zdolnych od niego.  Tu nie możemy pominąć wypadku, który miał wpływ na całe jego życie. Jeden z podwładnych mu uczniów, chcąc zmusić swego audytora do napisania w notach scit wówczas, kiedy wcale lekcji swej nie umiał, przyniósł do klasy w papierku blina, oblanego masłem. Iwan Teodorowicz, chociaż zawsze trzymał się zasad sprawiedliwości, tym razem będąc głodnym, nie zdołał oprzeć się pokusie: wziął blina, położył przed sobą książkę i zaczął go spożywać, a cała uwaga audytora tak była pochłonięta tą delicją, że ani spostrzegł, gdy w klasie ucichło raptownie, jakby mak siano, i dopiero wtedy ocknął on się z przestrachu, gdy groźna ręka, wydobywszy się z pod strzępiastego płaszcza, schwyciła go za ucho i wyciągnęła na środek klasy.  — Dawaj tu blina! słyszysz, mówię ci, dawaj hultaju! — piorunująco zawołał nauczyciel; porwał nadjedzonego blina i wyrzucił go przez okno, pod karą zabroniwszy biegającym po dworze żakom podejmować go. Następnie schwytanego tuż na gorącym uczynku Iwana Teodorowicza tęgo wygrzmocił w łapę — i bardzo słusznie: ręce winny, bo brały, nie zaś inna część ciała.  Jakby to nie było; ale od tej pory i tak już bojaźliwy, stał się Iwan bardziej jeszcze lękliwym. Bardzo być może, że ten sam wypadek był przyczyną, że nigdy nie powstała w nim chęć do cywilnej służby, widząc w praktyce, ze nie zawsze udaje się wyjść na czysto z biedy.  Omal że nie piętnaście lat miał już, kiedy wstąpił do drugiej klasy, gdzie zamiast skróconego katechizmu i czterech działań arytmetycznych, wziął się do katechizmu obszernego, książki o powinnościach człowieka i do ułamków. Ale obaczywszy, że im dalej w las, tem więcej drzew, a przy tem otrzymawszy wiadomość, że tatko pożegnał się ze światem, przesiedział w szkole jeszcze lat parę, i za zgodą mamy, wstąpił wreszcie do P*** piechotnego pułku.  P*** piechotny pułk nie był z rodzaju tych, które stanowią większość piechotnych pułków, i chociaż najczęściej kwaterował po wioskach, stał jednak na takiej stopie, że nie ustępował wielu pułkom kawalerzyskim. Większa część oficerów pijała wymorozki, i nie gorzej od huzarów umiała targać żydów za pejsy. Kilku z nich umiało nawet tańczyć mazura, o czem pułkownik P*** pułku, będąc w towarzystwie, nigdy nie omieszkał donieść:  — U mnie, — mawiał on zwykle, trzepiąc siebie po brzuchu za każdym wyrazem, — są tacy, co tańczą mazura; nawet wielu jest takich, bardzo wielu.  Ażeby zaś czytelników bardziej jeszcze oświecić o wykształceniu ogólnem pułku P***, dodam, że było dwóch oficerów, zapalonych graczów w sztosa, którzy przegrywali mundur, czapkę, płaszcz, temlak, a nawet buty, co nie zawsze zresztą i między kawalerzystami napotkać się daje.  Towarzystwo wszakże takich kolegów, bynajmniej nie zmniejszyło lękliwości Iwana Teodorowicza; a ponieważ nie pijał wymorozek, przekładając nad nie kieliszeczek wódki przed objadem i kolacją, nie tańczył mazura i nie grał w sztosa, to naturalnie, musiał zawsze być samotnym. Tak więc, gdy inni zaglądali do okolicznych szlacheckich domów, on zamykał się w pokoju, czas swój poświęcając ćwiczeniom, będącym właściwością usposobień rzewnych i odznaczających jego dobroć: czyścił guziki, albo odczytywał „Wyrocznie Salomona,“ to znowu rozstawiał w każdym kącie swego pokoju pułapki na myszy, a wreszcie zdjąwszy z siebie mundur, leżał na łóżku.

Za