9,90 zł
"Inna legenda. REJESTR ARTEFAKTÓW" to piąty tomik Adama Kadmona. Zawartość poetycka tomu została ujęta w dwie części. W pierwszej znajdziemy głównie utwory osadzone w konkretnych ramach historycznych – stąd obecność starożytnych plemion, królów polskich czy odwołania do początków religii oraz kultury słowiańskiej, w tym historii pierwszych grodów. W drugiej znacznie obszerniejszej części, mimo wciąż obecnych odniesień do historii, autor skupia się na współczesności. Tu pokusił się o wiersze o bardziej osobistym charakterze. Dzieli się swymi refleksjami filozoficznymi m. in. na temat przemijania, religii, miłości, przyjaźni, a to za sprawą otaczającej przyrody oraz zastanej przestrzeni obyczajowo - kulturowej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 44
Adam Kadmon „Inna legenda. REJESTR ARTEFAKTÓW”
Copyright © by Adam Kadmon, 2018
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie
może być reprodukowana, powielana i udostępniana w
jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak
Korekta: Paulina Smorawska, Marianna Umerle
Projekt okładki: Robert Rumak
Ilustracje na okładce: © nmnac01 – Fotolia.com
Skład: Jacek Antoniewski
Skład epub i mobi: Kamil Skitek
ISBN: 978-83-8119-223-1
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]
To miejsce jak każde.
Jeszcze niezbędne, odrobinę podniosłe, zwą je
Predystynacją, na wyrost.
Nie jestem tu właścicielem,
nie mam mocy, aby decydować o czymś
istotnym.
Pozwolono mi tu być, mieszkać kątem
za ogląd mając z wykusza widoki.
Przezabawny widok zwierciadła duszy mojej,
jej mniemanej głębi.
Paradne!
Zechcesz – dołącz do mnie.
Licz się jednak z pewnym ryzykiem.
Czas mi nie sprzyja w tych wyniosłych gzymsach,
pomimo faktów, z których wiele jest
natrętną mitologią – zawsze do usług.
Im bywam niewdzięczny,
popadając w zdumienie, tu przecież,
gdzie zaległy cienie.
Sny bywają jakkolwiek koszmarne.
Raz jestem na wozie pragnienia,
raz na grzbiecie muła,
niewolnikiem odchodzącym w przeszłość.
Świecie niepojęty, tak bardzo cię zmienią
prądem, nurtem czasów.
Jednak wciąż jestem,
biegnąc w malignie zbyt wielu
sprzecznych obrazów.
Widzę Morze moje Mgliste, słyszę echa
syrenich śpiewów zachęty.
Nie, nie uda im się mnie zwieść.
Kapłan ze świętego gaju boga Wenedów –
przemierzyłem wszystkie ścieżki losu.
Wpierw wojownikiem bywałem.
Obalałem sygnały nowej wiary z Zachodu,
stygmaty zmierzchu,
wschodzące z pochodniami i krzyżem,
przelewałem krew neofitów,
by nareszcie zrozumieć,
że wypada co tchu zapaść się w wądoły
leśnych katakumb.
Umrzeć mi było, umrzeć w zapomnieniu,
w ciszy świętych jesionów i dębów.
Powrócić z nowym ciałem i starą duszą też.
Jeziora, rzeki, jakże za wami tęskniłem,
cierpiąc tymczasową śmierć.
Odchodzącemu
znak krzyża powietrze rozetnie, gdzieś za biurkiem
urzędnik datę piórem wpisze
(bo wciąż są pióra w użyciu?)
pod skreśloną wersją imienia z nazwiskiem.
Kir stemplem;
a tu zgrabnie łzy wysuszy rodzina
nad stołem z resztkami zawisła, zapadła.
Stado ciem – motyli złowrogich.
Niepopłacone rachunki za życie z pochówkiem.
Mizeria rentiera, ale ma za swoje, do końca.
Nie odkryje nikt, kim był sobie człowiek,
kiedy jednak b y ł .
A R T U R Z E* z niedawnej epoki:
szczepiłeś kulturę KASZEBSKĄ w Pyrzycach,
w sąsiedniej parafii, ich sztukę, ich język.
Pięknym był sam pomysł reimplantacji
zapomnianych korzeni tej ziemi.
Pod wrażeniem był człowiek, gdy przyszło
mu świadczyć i wspierać.
Czas tobie nie sprzyjał, zbyt wielu znalazłeś
przeciwnych.
* Artur Marcinkiewicz – emerytowany Dyrektor Pyrzyckiego
Domu Kultury, działacz społeczny.
Baszto wyniosła, baszto zapomnienia.
Ledwie kilkanaście kroków wyrastasz do nieba.
Słońce przenajświętsze zapada w wykusze,
pod nią krypta chłodu, w której czuwają resztki
świętych hufców plemienia Wenedów.
Dziesięciu było wojewodów ludu bitnego,
chociaż nieskorego do zwad bezrozumnych,
zanim z tajemnej wyprawy powrócił
Krok przemieniony, inaczej zwany Krakiem.
Skąd powrócił? Z nieznanej powrócił wycieczki
przeciw dumnemu plemieniu Makedonów,
którzy nie znali innych murów zwartych,
z wyjątkiem zwartego na przedpolu hufca
hoplitów.
Takim właśnie sposobem zrodzona jest
Wenedia Magna na wieczną rzeczy pamiątkę.
Wierzą w to Kaszubi w checzach, śpiewają
przy obfitych stołach, świętując spotkania z tobą,
thanie na Gochach, przyjacielu mój – Zbyszku
TALEWSKI.*
* Zbigniew Talewski – wybitny Kaszub, wódz dzisiejszych Gochów, wydawca.
Nie były w zwyczaju Wenedów–Ventów
celebry formą palladiańską.
Roma Aeterna tutaj nie dotarła, civitas Bath
spóźniło się szpetnie.
Papirusy na wypreparowanej korze wierzbowej
być może coś zdradzą. Zaraz, za naszego życia.
W jakim języku przemówią zapisem:
dialogiem dawnych zmysłów,
jak myślisz Zbyszku, monarcho na Gochach?
Stoi w Nowoszczecinie, prawie pod kadmonicznym
bokiem
zrujnowany pomnik, pomniczek Kaulfussa
Jana Samuela, człeka zapisanego złotymi zgłoskami
w historii Polaków, autora piszącego do „Poznańskiej
Mrówki”,
doktora filozofii, członka Towarzystwa Narodowego w
Warszawie.
Polaka i Niemca.
Losu nie wybierał; tak chciał.
W trudnych czasach, w początku
wieku XIX. Wybrać raczył z niewymuszonego
wyboru.
Znawcą duszy Wenedów był doktor Jan Samuel,
zapomniany
dziś, nieceniony w ziemi Zachodniopomorskiej.
Jego pomnik w ruinie powiada, jak blisko nam do
małości naszej.
Nikczemnej.
Hańba tobie miasto, u wrót, którego siedzę od końca
poprzedniego wieku.
Hańba ku tobie, civitas minor zdąża
za sromotą.
Do X wieku powszechnie wyznawano na obszernych
rejonach słowiańskich dawne religie, które zostały brutalnie
stłumione przez najeżdżające chrześcijaństwo.
Przetrwały one tajnie do ok. XV wieku, potem ich popularność
spadła jeszcze bardziej aż obecnie występują
tylko w formie rekonstrukcyjnych ruchów rodzimowierczych.
Droga do marzeń to nie autostrada.
Tu nie istnieją znakomite przypadki,
potwierdzające wydumane reguły.
Wie o tym bywalec wieży zmysłów,
podróżnik.
Wie o tym także każdy,
któremu z należną atencją zdarzy się
w ten tekst, kolokwialnie mówiąc,
wejść i powrócić bezpiecznie,
otoczony nimbem wyzwolonych
zmysłów.
O tym racz jeszcze pamiętać Janie Hermanie*,
o tym pamiętaj, gdy będziesz bywać
w bezpiecznych stronach twojej
prawej nostalgii.
* Jan Herman – publicysta, znany bloger, filozof ekonomii.
Jantar, zwany elektronem, bursztynem,
bernsteinem to czysta alchemia.
Urokowi jego podległe są istoty słoneczne,
idealiści, mistycy i ja go pochwalam…
Odwrotnie niż kobiety z mroku.
Jantar objawieniem, gdy występuje w otulinie
srebrnej, jasnej, bez patyny.
Pamiętam o tobie, z ziemi Wenedów
inkluzjo, ze stron pobratymców – Słowińców też.
Jest to ziemia w moim najbliższym
pobliżu.
W niej poszukuję naturalnej bliskości,
związku.
Nie tak miało być,
a było.
Świt, rozkwit, zmierzch.
Pointa. Milczenie.
Można marzyć – a co ci zostało,
nim zatrzasną za tobą
pokrywę dębową,
mech skryje opowieści z krypty.
Nie wszystek umrzesz?
Tu nie ma gwarancji.
Przyszłość nie ma imienia.
Przyszłość to ostatni drink
na zgodę ze sobą.
Wzgórza są piękne o tej porze roku.
Baszta, w której mam swoje ustronie
spogląda ku Słońcu, widzi swój cień
na błękitnej tafli jeziora, skąd wiodą
śpiew swój boginki, nimfy wodne
nieznanego imienia.
Znawcy Świętowita, czciciele słowa pisanego,
czarodzieje pieśni; was wzywam na apel poetów:
Florianie Ceynowa, Leonie Heyke,
Hieronimie Derdowski, Aleksandrze Majkowski,
Janie Karnowski, Janie Drzeżdżonie
i niewymienionych, dla których TU tylko
miejsca zabrakło.
Powstańcie spod skały, na powrót swój naród
porwijcie – na ile go zostało i jest – do korowodu
od pokoleń. Od rana, po zmierzch dziwo‑święty.
Nie będzie zacnego ściszenia
w domu Bezycera*, mistrza nad mistrze
Kaszubów – Wenedów.
Nie zapadnie w głąb studni czasu
i poprzedniej przestrzeni. Co wolisz?
Wołać cię, czy rzecz prosta zapomnieć?
Tu nie będzie pomocne dobre wychowanie.
Mój świat poplątany w zapomniane
szaleństwa, wciąż radosne troski.
Jest bez odzewu proste, jasne hasło.
Słuchaj, larum pamięci nam grają.
* Mowa o twórcy z Kaszub, artyście (nazwisko wł. Zygmunt Wenta) ur. 1930 r. – zm. 1992 r.
Pewna pani nadobna,
chociaż z powabem
balzakowskiego imienia,
imała się wielu wątków.
Aż do znudzenia.
Znała się prawie na wszystkim:
Na pokoleniach dawnych i lśnieniach
bursztynów cyzelowanych,
na politykach wybrakowanych,
na zgrzytach i aferologii Trójmiasta,
jak wyrabiać smakowite ciasta,
o życia świadomym celu,
o sprawach Wenedów wielu,
kędy prowadzi droga
do kaszubskiej stolicy
i czemu brak na Kaszubach
poważnej winnicy.
O książętach pomorskich mimochodem,
o jeździe samochodem,
o życiu takim, nie innym,
o sagach wielu rodzinnych,
codziennościach,
małych i dużych radościach.
Tak paplała jak chciała,
aż wreszcie pojawił się druh Feternak
z pobliskiego Kociewia
i lady rezon straciła,
i nie odzyskała.
Rzucił ktoś w trójmiejską przecherę;
skarbie z taniutkiej pozłoty,
noli me tangere.
Plotę tak na rzeczy marginesie;
pogłos, co chce waćpani doniesie,
doniesie.
Gdzieś jednak się tli:
…sarabanda – pa ti.
Niewiarygodnie brzmi.
Tylko tak się śni.
Wydawnictwo Psychoskok