Idealne dziecko - Lucinda Berry - ebook + książka

Idealne dziecko ebook

Berry Lucinda

4,6

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Dlaczego wszechświat pozwala mieć dzieci ludziom, którzy je krzywdzą?
Dlaczego nie daje ich ludziom takim jak ja, którzy ich pragną?

Christopher i Hannah wiodą szczęśliwe i spokojne życie – on jest chirurgiem, ona pielęgniarką. Brakuje im tylko dziecka. Kiedy do szpitala trafia Janie, porzucona sześciolatka, Christopher od razu nawiązuje z nią kontakt i przekonuje Hannah, żeby wzięli ją do domu jako własną córkę.

Ale Janie nie jest zwykłym dzieckiem.

Marzenie o szczęśliwej rodzinie staje się coraz bardziej odległe.
Czy tajemnicza przeszłość dziewczynki może doprowadzić wszystkich do niewyobrażalnych czynów, których konsekwencje będą tragiczne w skutkach...?

Myśleli, że to porzucone dziecko, ale rany na jej ciele opowiedziały o wiele straszniejszą historię.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 381

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (2053 oceny)
1386
474
148
35
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Inesita21

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca książka. Trochę tylko jakby urwana na końcu.
91
slp00

Dobrze spędzony czas

Ciekawa i wciągająca historia, fajnie się czyta. Niestety wg mnie zakończenie bardzo rozczarowujące.
71
ZaczytanaAlex

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka od której ciężko się oderwać.
50
Alinka_1989

Dobrze spędzony czas

Bardzo wciągająca historia. Dobrze opisana historia Janie — widać, że autorka wie, o czym pisze (z tego, co pamiętam, jest psychologiem specjalizującym się w traumach). Jedyne co mnie rozczarowało w powieści to zakończenie, jakby Lucinda Berry nie miała na nie dobrego pomysłu. Poza tym dziwię się, że książka znajduje się w Legimi w kategorii "kryminał", bo to bardziej dramat/thriller psychologiczny.
40
nathalia88

Nie oderwiesz się od lektury

Czy jest możliwe, że niektóre dzieci rodzą się złe? Czy kilkuletnie dziecko może krzywdzić innych z pełną premedytacją? Czy nie jest jednak tak, że za zachowanie dziecka odpowiadają ZAWSZE jego rodzice oraz to, jak było traktowane i jakich uczuć doświadczało w domu rodzinnym?Już od pierwszych stron wiemy, że w rodzinie Bauerów doszło do tragedii. Poszczególne rozdziały przeplatają się - raz narratorem jest Christopher, następnie jego żona Hannah, a także pracownica społeczna, która jest przesłuchiwana. Z opowieści snutych przez bohaterów dowiadujemy się, że mała Janie doświadczyła w życiu ogromnej tragedii; była prawdopodobnie przetrzymywana w zamknięciu, bita, głodzona,poniżana... Obecnie kontakt z nią jest bardzo trudny. Dziewczynka od początku darzy Christophera zaufaniem, natomiast do Hannah odnosi się zawsze z rezerwą i nieufnie. Baurowie najpierw decydują się zostać rodzicami zastępczymi, następnie adoptują kilkulatkę.Od tej pory ich idealne życie zmieni się na zawsze. Ich idealn...
20

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla moich czytelników, którzy są ze mną od początku.

 

Sprawa #5243

 

 

 

 

 

PRZESŁUCHANIE: PIPER GOLDSTEIN

 

– Czy to twoja pierwsza sprawa o zabójstwo? – spytał szorstkim, obojętnym tonem. Pod niebieską koszulą z kołnierzykiem wybrzuszały się mięśnie klatki piersiowej.

Niezależnie od tego, ile razy byłam przesłuchiwana przez policję, nigdy nie było łatwiej. Moje nerwy automatycznie przełączyły się na wyższy bieg. Policjanci zawsze sprawiali, że czułam się, jakbym kłamała, nawet gdy mówiłam prawdę.

Odchrząknęłam.

– Miałam już inne sprawy.

Chciałabym żyć w świecie, w którym nie miałabym kontaktu z przemocą, a biorąc pod uwagę wykonywaną przeze mnie pracę, i tak widywałam więcej, niż powinnam. Nigdy jednak bym się nie spodziewała, że Bauerowie będą mieli coś wspólnego z tak okropną sprawą.

– W jaki sposób dowiedziałaś się o przełomie w sprawie?

Spojrzałam na znajdujące się za nami lustro weneckie. Chociaż w pokoju znajdowaliśmy się tylko we dwoje, wiedziałam, że nie jesteśmy sami.

– Claire mi powiedziała.

Uniósł brwi.

– Claire?

– Moja współpracownica – dodałam szybko.

Trudno było uwierzyć, że odkąd Claire weszła do mojego gabinetu, minęła niecała godzina. Zawsze przychodziłyśmy rano jako pierwsze i założyłam, że wpadła, by spytać, jak było na randce poprzedniego wieczora, bo ona ekscytowała się nią o wiele bardziej niż ja. Od dwudziestu lat była mężatką i lubiła prowadzić dzięki mnie inne życie, ale skoro tak bardzo ciekawiły ją moje spotkania, to jej małżeńskie pożycie musiało być dość nudne. Bo moje życie towarzyskie naprawdę było nieciekawe.

Wzrok policjanta wypalał we mnie dziury. Próbował wyciągnąć ode mnie więcej, ale ja nie chciałam zbyt wiele mówić. Oparł łokcie na stole i pochylił się do przodu.

– A co powiedziała?

Musiał być nowy, bo nigdy wcześniej go nie widziałam. W miasteczku tak małym jak Clarksville nawet policjanci mieli znajome twarze. Gdy wszedł do poczekalni, powiedział mi swoje imię, ale mnie akurat kręciło się w głowie z szoku i go nie zapamiętałam.

Wzruszyłam ramionami i ze zdenerwowania zaczęłam wykręcać sobie palce pod stołem.

– Nie powiedziała zbyt wiele, ale gdy tylko weszła do mojego gabinetu, wyczułam, że coś jest nie tak.

Właśnie zalogowałam się do mojego komputera i robiłam porządek w folderach, gdy Claire zajrzała do środka, zanim skończyłam pierwszą filiżankę kawy.

– Jeeezu, dziewczyno, może po prostu chodź na te randki za mnie? – zażartowałam, ale zrozumiałam, że to był błąd, gdy tylko spojrzałam jej w twarz.

Wszystkie pozory żartobliwości zniknęły, a w ich miejsce pojawiła się śmiertelna powaga. Każdy z nas miał taki wyraz twarzy. Mina, którą robiliśmy, gdy sprawa była tak okropna, że wiedzieliśmy, że nie da nam zasnąć, a gdy wreszcie nam się to uda, będzie przenikać nasze sny – chodziło o przypadki, które sprawiały, że mający dzieci pracownicy społeczni od razu mieli ochotę mocno je przytulić.

– Więc po prostu wiedziałaś? – Jego ton sugerował, że nie do końca mi wierzył.

Nie podobał mi się fakt, że nie graliśmy w tej samej drużynie. Nie można być po drugiej stronie wymiaru sprawiedliwości i nie czuć się jak przestępca. To było niemożliwe.

– Wiedziałam, że wydarzyło się coś poważnego, ale nie miałam pojęcia, co to było i kto był w to zamieszany. – Po raz trzeci spojrzałam na telefon, pragnąc, by zaczął wibrować. To nie tak, że zostałam aresztowana. W każdej chwili mogłam stamtąd wyjść, ale gdybym to zrobiła, wszyscy by pomyśleli, że coś ukrywam.

– Co sobie pomyślałaś, gdy dowiedziałaś się, że chodzi o rodzinę Bauerów?

Przełknęłam wszystkie emocje, które nagle zebrały mi się w gardle.

– Odczułam nadzieję, że może wreszcie dostaną jakieś odpowiedzi. Są dla mnie jak rodzina.

Spojrzał w dół na leżącą przed nim otwartą teczkę.

– Tutaj mam napisane, że byłaś pierwszym pracownikiem socjalnym przydzielonym do tej sprawy.

Pokiwałam głową, a potem szybko sobie przypomniałam, że rozmowa jest nagrywana.

– Tak.

– Jak było?

Jak mogłam opisać, jakie były ostatnie dwa lata? Był to najbardziej skomplikowany przypadek w mojej karierze i zakończył się najgorszym możliwym rezultatem. Wątpiłam w siebie w tak wielu różnych chwilach, zastanawiając się, czy podjęłam właściwe decyzje dla wszystkich zaangażowanych stron – i co by się stało, gdybym się myliła. A może byłam częściowo odpowiedzialna za to wszystko? Wzięłam głęboki oddech, próbując oczyścić swoje myśli.

– Nie można było wyobrazić sobie lepszego domu dla Janie. Od dwudziestu lat pracuję w placówkach dla dzieci, jest dużo złych rodzin zastępczych. Wielu rodziców zastępczych robi to tylko dla pieniędzy i prowadzi swoje rodziny jak firmy, ale Bauerowie należeli do tych „dobrych”. Chcieli jedynie pomóc. – W moich oczach stanęły łzy i nie mogłam ich powstrzymać, chociaż bardzo chciałam. Szybko je otarłam, zawstydzona, że wychodzę przed nim na mięczaka. – Przepraszam. To wszystko tak szybko się dzieje.

– Rozumiem – odparł, ja jednak wiedziałam, że wcale nie rozumie. Przez wszystkie te lata nie widziałam płaczącego policjanta. Odczekał kilka chwil, a potem zaczął mówić dalej. – Czy byłoby ci łatwiej, gdybyśmy zaczęli od początku?

Nieważne, gdzie zaczniemy. Bo w tym nic nie jest łatwe.

 

Rozdział pierwszy

 

 

 

 

 

HANNAH BAUER

 

– Nie odpuszczę. Będę go ignorować tak długo, aż przeprosi – powiedziała Aubrey w bezkompromisowy i stanowczy sposób, w jaki mówią to wszyscy niezamężni ludzie, nawet nie odrywając wzroku od telefonu. Zapomniałam, że jest obok, bo jej palce błyskawicznie ślizgały się po ekranie telefonu od chwili, w której wszystkie weszłyśmy do szpitalnego pomieszczenia socjalnego.

Ja i Stephanie jednocześnie przewróciłyśmy oczami. Stephanie właśnie spędziła ostatnie dziesięć minut na rozładowywaniu swoich tłumionych frustracji na mężu – wygarnęła mu wszystko, od porozrzucanych po całym domu brudnych skarpetek i zapominaniu o wyrzucaniu śmieci, aż po niespłukiwanie jego czarnych kręconych włosów w umywalce, gdy kończył się golić. Ciągle go do tego wzywała, co prowadziło do starych kłótni o to, że ona jest zrzędą, a on nie wykonuje obowiązków domowych – znają to wszyscy ludzie, którzy są w małżeństwie od co najmniej dekady. Ich kłótnia skończyła się poważnym wybuchem.

– Gdy jest wściekły, staje się takim manipulatorem. Zaczyna odwracać kota ogonem, zrzuca to wszystko na mnie i zanim się orientuję, to ja go przepraszam. Daję się na to nabrać za każdym razem. Doprowadza mnie to do szału – mówiła dalej Stephanie, wsuwając do ust podgrzane spaghetti.

– Widzisz, i właśnie o tym mówiłam wczoraj wieczorem – potrzebny nam babski weekend. Od ostatniego minęło już zbyt dużo czasu – rzekłam. Kiedy ostatnim razem zameldowałyśmy się w Four Seasons na weekend, nie robiłyśmy nic poza piciem wina obok basenu i błogim oddawaniem się zabiegom w spa. Uwielbiałam ich peelingi do twarzy z papają i już dawno powinnam pójść na kolejny.

– Zdecydowanie. Tylko powiedz kiedy – odparła.

Do pomieszczenia zajrzał jeden z naszych współpracowników, Carl.

– Jesteście nam potrzebne.

Zerwałyśmy się z miejsc, w ciągu kilku sekund po sobie posprzątałyśmy, nałożyłyśmy na dłonie antybakteryjną piankę i wyszłyśmy. Na stanowisku pielęgniarek panował ruch i wyczekiwanie, wszyscy byli czujni. Stephanie przeszła w tryb pielęgniarki-menedżera i ruszyła w stronę doktora Halla. Oboje prowadzili pogotowie jak dobrze naoliwiona maszyna.

Przechyliłam się do Carla.

– Co się stało?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Wiadomo tylko, że to porzucone dziecko czy coś takiego, i że jest w naprawdę złym stanie. Wiezie ją karetka w eskorcie policji.

Poczułam ścisk w żołądku. Leczenie chorych dzieci to jedno. Leczenie rannych dzieci to coś zupełnie innego, a obecność policji zawsze sygnalizowała poważne obrażenia. To była ta część mojej pracy, która nigdy nie stała się łatwiejsza. Spojrzałam na tablicę, żeby sprawdzić, które z przydzielonych mi sal były otwarte, i odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, że wszystkie łóżka u mnie są pełne. Zamrugało wezwanie przy łóżku numer osiem, ruszyłam więc tam, by sprawdzić, czego chciała Eloise.

Była jednym z naszych częstych gości. Jako wdowa często przychodziła na izbę przyjęć, ponieważ czuła się samotna. Nigdy nie miała żadnej poważniejszej dolegliwości. Była jedną z najzdrowszych osiemdziesięciojednolatek, z którymi pracowałam, ale przychodziła do nas co kilka tygodni przekonana, że umiera. Tym razem narzekała na pulsujący ból w nodze i była przerażona, że zrobił jej się zakrzep. Uśmiechnęła się do mnie z łóżka, zmarszczki pod jej oczami się poruszyły. Machnęła ręką w moją stronę, dając mi znak, żebym podeszła bliżej. Pochyliłam się, by ją przytulić, bo tego właśnie ode mnie oczekiwała. Poczułam znajomy zapach piżma, wanilii i zasypki dla niemowląt. Ścisnęła mnie mocno, a potem odsunęła się na długość ręki, cały czas trzymając mnie za przedramię.

– Cześć, kochanie. Nie chcę ci przeszkadzać, ale czy masz może jakieś moje wyniki? – Pokręciłam głową i przeszłam na drugą stronę łóżka, by poprawić ustawienia kroplówki.

– Cały czas czekamy, aż technicy od USG nam je przyślą. Przykro mi. To pewnie potrwa jeszcze kilka minut, bo mamy dzisiaj mnóstwo pracy.

Jakby na zawołanie naszą rozmowę przerwał sygnał policyjnego radia. Eloise wyjrzała zza swojej zasłony, próbując dostrzec policję.

– Co się tam dzieje?

Uśmiechnęłam się.

– Przecież pani wie, że nie mogę pani o tym mówić.

Pochyliła się do przodu, żeby lepiej widzieć.

– Tam jest tylu policjantów. Dlaczego aż tylu? Czy znajduję się w niebezpieczeństwie?

– Nie, nic pani nie będzie. Nigdy bym nie pozwoliła, żeby coś się pani stało. – Poklepałam ją po dłoni. Miała miękką skórę o konsystencji ciasta, stwierdziłam więc, że znowu była odwodniona. – A pani, pani Thing – pogroziłam jej żartobliwie palcem – musi pani pić więcej w ciągu dnia. Ile razy już to pani mówiłam?

Zwiesiła głowę, nie umiała jednak ukryć uśmiechu, błądzącego w kącikach ust. Sprawdziłam jej parametry życiowe i zapisałam je w karcie.

– Będę mieć oko na te wyniki i dam pani znać, gdy tylko się czegoś dowiem. Dobrze?

– Dobrze. – Skrzyżowała ręce na piersi i usiadła wygodnie. Zamknęła oczy, zrelaksowała się, kilka zmarszczek na jej twarzy się wygładziło. Kiedyś mi powiedziała, że sama bardzo źle sypia i przez większość nocy leży przerażona, że gdy zaśnie, ktoś włamie jej się do domu. Nic dziwnego, że przychodziła do szpitala tylko w nocy. Gdy mówiła, nawet nie otwierała oczu. – I proszę się dowiedzieć, o co chodzi z tą policją.

– Oczywiście – obiecałam i wyszłam, by sprawdzić stan pozostałych moich pacjentów. Wiedziałam, że nawet jak się dowiem, co się dzieje, nie będę mogła jej o tym powiedzieć.

Noc stawała się coraz bardziej wypełniona pracą, nie usiadłam aż do czwartej. Wtedy nalałam sobie filiżankę kawy i zalogowałam się do komputera, chcąc zacząć wprowadzać notatki podczas tej krótkiej przerwy. Nagle zobaczyłam Stephanie, która postawiła krzesło tuż obok mnie.

– Słyszałaś, co się stało? – spytała.

Zupełnie zapomniałam o tych policjantach. Pokręciłam głową.

– Nie miałam nawet czasu oddychać. Na łóżku numer sześć skończyło się punkcją lędźwiową. – Wyciągnęłam dokumenty pierwszego pacjenta i przejrzałam jego grupę krwi, szukając tego, czego potrzebowałam do raportu. – Co mnie ominęło?

– Policja przywiozła porzuconego malucha. Jest bardzo pobita. Znaleźli ją błąkającą się po parkingu. Miała na sobie tylko pieluchę i coś jakby obrożę. Ale to smutne, prawda? – Mówiła szybko, chcąc zakończyć tę historię, zanim ponownie zostanie wezwana do obowiązków. – W ogóle nie chciała dopuścić do siebie policji. Aby wsadzić ją do samochodu, potrzeba było trzech policjantów. Jest brudna, ma zakrwawione ręce i ramiona, ale nie możemy jej umyć, dopóki nie zbiorą wszystkich dowodów, które mogą znajdować się na jej ciele. Nie mają pojęcia, kim jest i skąd pochodzi.

W moim brzuchu pojawił się skurcz gniewu i poczucia niesprawiedliwości. Dlaczego wszechświat pozwalał mieć dzieci ludziom, którzy je krzywdzili? Dlaczego nie dawał ich ludziom takim jak ja, którzy ich pragnęli?

Mój mąż, Christopher, i ja od wielu lat staraliśmy się o dziecko, ale to było jedno wielkie pasmo rozczarowań. Po tym, jak pierwszy lekarz zdiagnozował u mnie wrogi śluz, poszliśmy do innego, ale drugi lekarz zgodził się z pierwszym – miałam nigdy nie urodzić dziecka. Przełknęłam gorycz, która zebrała mi się w gardle. W niektóre dni było lepiej niż w inne. Ale dzisiaj wcale nie było mi lżej.

– Czy mają jakieś wskazówki co do jej rodziców? – spytałam.

– Nie. Zupełnie nic. Myślą, że albo przyszła tam z parkingu dla przyczep po drugiej stronie ulicy, albo została tam przez kogoś podrzucona.

Skrzywiła się z odrazą.

– Jest taka chuda, wygląda jakby nie jadła od kilku dni.

– Biedactwo. Mam nadzieję, że znajdą jej rodziców i okaże się, że to był jakiś dziwny wypadek lub nieporozumienie.

Uniosła brwi.

– Nieporozumienie? Jakie nieporozumienie prowadzi do tego, że twoje dziecko gubi się na parkingu w samej pieluszce? I ta krew. Zapomniałaś o tym?

– Ktoś musi być optymistą.

Żałowałam, że nie jestem taką optymistką, jaką udawałam. Kiedyś nią byłam. Ale już przestałam.

Stephanie wybuchła śmiechem i ścisnęła moją rękę.

– I właśnie dlatego cię kocham – powiedziała i szybko wyszła.

 

* * *

 

Gdy wróciłam, Christopher czekał na mnie z kubkiem herbatki rumiankowej. Filiżankę swojej porannej kawy trzymał w jednej ręce, a mój ulubiony kubek w drugiej – ten z napisem „Pieskie życie” z przodu, chociaż nigdy nie miałam psa. Przez ostatnie dwa lata pracowałam na nocki, a on pracował w dzień, chyba że mieli sytuację awaryjną, tak więc zupełnie nie zgrywaliśmy się czasowo, ale dawaliśmy radę. Dzięki temu mogliśmy za sobą tęsknić, a czasami jest to bardzo potrzebne w związku, nawet jeśli ktoś kocha się tak bardzo jak my.

Wyjęłam kubek z jego dłoni, zdjęłam buty i poszłam za nim do salonu. Opadłam obok męża na sofie, która była bardzo miękka i przyjemnie otoczyła moje ciało. To był mebel, o który walczyliśmy najbardziej, kiedy urządzaliśmy ten dom tuż po jego zakupie. Salon jest jednym z pierwszych pomieszczeń, które się ogląda, gdy wchodzi się do środka, i zdaniem Christophera powinniśmy mieć elegancką, sztywną kanapę, która będzie wyglądać nieskazitelnie i ładnie. Ale nasz dom był zbyt mały, by urządzić w nim inny pokój, w którym moglibyśmy siadać, chciałam więc, żeby salon był wygodny. Ostatecznie wygrałam, a mój mąż już przy kilku okazjach przyznawał, że się cieszy, bo teraz nie wyobraża sobie wrócić do domu i usiąść na twardej, sztywnej kanapie.

Położyłam stopy na jego kolanach. Zdjął mi skarpetki i zaczął masaż. Kiedy po raz pierwszy powiedziałam mojej siostrze, że mój mąż po pracy robi mi masaż stóp, odparła, że to tylko dlatego, że jesteśm nowożeńcami. Ale po tylu latach on nadal to robił. Gdy wracałam do domu po zmianie w szpitalu, on robił mi masaż stóp. I kropka. Nieważne, że operował przez ostatnie dwanaście godzin.

– No i? – Uniósł pytająco brwi.

Bycie lekarzem zawsze ma na ciebie wpływ. Przez wszystkie te lata staliśmy się dla siebie terapeutami. Rozumieliśmy, jak to jest być odpowiedzialnym za życie innych ludzi w sposób, którego nie zna nikt spoza zawodu.

– Znowu przyszła do nas dzisiaj Eloise.

– O co chodziło tym razem?

– Skrzepy krwi.

– I?

– Wynik negatywny.

Uśmiechnął się. Jego ciemne włosy były zaczesane gładko do tyłu, a kilka pasemek płasko rozłożył w łysiejącym miejscu z tyłu czaszki. Fakt utraty włosów bardzo go krępował, ale ja się tym nie przejmowałam. Uwielbiałam jego mądre spojrzenie i byłam przekonana, że z wiekiem stawał się coraz przystojniejszy. Pod tym względem faceci mieli szczęście. Nawet jego zmarszczki były urocze.

– A jak tam twój dzień? – spytałam.

– Dwie operacje. Trzy konsultacje.

Christopher był chirurgiem ortopedą w Northfield Memorial, tym samym szpitalu, w którym pracowałam. Northfield był największym szpitalem regionalnym w Ohio i gdy Christopher studiował na pierwszym roku medycyny, pracując w dzień i ucząc się w nocy, spotykaliśmy się w kawiarni. Był tak skupiony na celu, że prawie mnie nie zauważał, ale jego wysiłek się opłacił. Dostał się na staż, a potem na specjalizację.

– Coś interesującego? – spytałam.

Pokręcił głową.

– Och, zanim zapomnę ci powiedzieć: przeczytaj maila od Bianelli. Chce, żebyśmy w przyszły weekend pojechali na seminarium na temat adopcji międzynarodowej. Ma powstać panel dla rodziców na temat niektórych ukrytych wyzwań związanych z adopcjami międzynarodowymi – powiedział.

Bianella była naszą specjalistką od adopcji. Zgłosiliśmy się do niej po tym, jak lekarz kazał nam usiąść i wyjaśnił nam nasze szanse na ciążę. Christopher i ja zawsze chcieliśmy mieć dzieci, więc adopcja była dla nas logicznym wyborem i od razu zaczęliśmy szukać, nie chcąc marnować więcej czasu. Miałam wtedy prawie czterdzieści lat, a żadne z nas nie chciało być starym rodzicem. Myślałam, że adopcja dziecka będzie łatwa, tak samo jak myślałam, że zajście w ciążę będzie łatwe. Mieliśmy za sobą już jedną nieudaną adopcję i sprawiło nam to taki sam ból jak każde poronienie.

– Nadal jestem niezdecydowana, jeśli chodzi o adopcję międzynarodową – odparłam.

– Wiem. Ja też. Po prostu przeczytaj i daj znać, co sądzisz. – Christopher zsunął moje nogi ze swoich kolan. – Muszę się zbierać.

Poszedł do kuchni, aby włożyć kubek do zmywarki, a ja ruszyłam w stronę korytarza prowadzącego do sypialni, gdy nagle o czymś sobie przypomniałam.

– Christopher! – krzyknęłam.

– Co?

– Zapomniałam powiedzieć ci o jednej rzeczy, która się dzisiaj wydarzyła. – Zrobiłam przerwę, by mieć pewność, że zwróciłam jego uwagę. – Policja przywiozła porzucone dziecko.

 

Rozdział drugi

 

 

 

 

 

CHRISTOPHER BAUER

 

Właśnie wróciłem do biura po wyczerpującej sześciogodzinnej rekonstrukcji dłoni. Operacja okazała się bardziej skomplikowana, niż się spodziewaliśmy. Parzyłem sobie kawę, kiedy Dan, szef oddziału chirurgii, do mnie wszedł. Wyglądał na zdenerwowanego.

– Możemy porozmawiać? – spytał i zamknął za sobą drzwi.

– Chcesz usiąść? – Wskazałem krzesło przed moim biurkiem. Rzadko mieliśmy spotkania za zamkniętymi drzwiami, więc to musiała być naprawdę poważna sprawa.

Pokręcił głową i przejechał dłońmi po ciemnych włosach. Na jego czole pojawiły się zmarszczki ze stresu.

– Co, u diabła, jest nie tak z tymi ludźmi? Naprawdę, jak oni mogą być takimi potworami? – Zaczął mówić, chodząc po moim gabinecie.

Pracowaliśmy razem od wielu lat i jeszcze nigdy nie widziałem go takiego zdenerwowanego.

– Na pewno nie chcesz usiąść?

– Nie, nie, nic mi nie jest. Tak naprawdę to potrzebuję się napić. – Zaśmiał się gorzko. – Wczoraj wieczorem na ostry dyżur przywieziono małą dziewczynkę. Jej sprawa jest naprawdę okropna. Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego. Nigdy. – Starał się opanować emocje i pewnie myślał o swoich trzech córkach, których zdjęcia stały na biurku w jego gabinecie. – Nie mogę sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł zrobić coś takiego dziecku. Po prostu nie mogę.

– Ale o co w ogóle chodzi? – spytałem, bo ogarnęła mnie ciekawość.

– Możliwe, że to ty będziesz musiał zaraz usiąść – odparł pół żartem, pół serio. – Została przywieziona przez policję i opiekę społeczną. Znaleziono ją na parkingu na zachodniej stronie przy Park’s Station. Wiesz, o którym miejscu mówię?

Pokiwałem głową. Wszyscy znali Park’s Station i znajdujące się za nią kempingi. To tam rozkwitał handel metamfetaminą. Do tej części miasta jeździło się tylko w jednym celu.

– Jej całe ciało pokryte jest starymi bliznami i siniakami. Musiała być bita przez długi czas. – Starał się zachować spokój. – Jest bardzo niedożywiona i odwodniona, więc wygląda jak te głodne sieroty, które widzisz w telewizji. Wiesz, o których mówię? – Nie czekał na moją odpowiedź i od razu zaczął mówić dalej. – Ma na nogach dziwną wysypkę, jakby miała jakąś infekcję zakaźną. Zdjęcia rentgenowskie wykazały wiele złamań w całym ciele. Niektóre z nich są bardzo stare. Inne są względnie świeże. Pewnie nigdy nie widziała lekarza, więc kto wie, co znajdziemy, gdy zaczniemy szukać. – Odchrząknął. Potem odchrząknął raz jeszcze i przeszedł w tryb zarządzania projektem. – Nad tą sprawą będzie pracował ogromny zespół, potrzebujemy wszystkich naszych najlepszych ludzi, dlatego chcę, żebyś też wziął w tym udział. Spotkamy się jutro z samego rana, więc musisz odwołać poranne zabiegi.

– Dobra, pewnie. Poproszę Alexis, żeby pozmieniała terminarz. – Wyjąłem telefon i szybko wysłałem maila do mojej recepcjonistki, a następnie schowałem komórkę do kieszeni.

– Chodźmy. – Dan ruszył w stronę drzwi, a ja poszedłem za nim. Po drodze cały czas mówił. – Gdy tylko to wyjdzie na jaw, rozpocznie się szał medialny. Na razie nikt jeszcze nie puścił farby. Chcemy chronić jej prywatność tak długo, jak to będzie możliwe, ale to tylko kwestia czasu – wkrótce wszyscy się o tym dowiedzą. Rozumiesz granice poufności w tej sprawie, prawda?

– Oczywiście. – Kiwnąłem głową, mimo że jeszcze nigdy nie miałem tak głośnej sprawy. W mieście o tej wielkości rzadko zdarzały się takie przypadki, a większość dzieci, które operowałem, była ofiarami wypadków samochodowych, część łamała się podczas uprawiania sportów. Byłem podekscytowany tym, że zostałem zaangażowany w coś tak niezwykłego, ale nie mogłem się do tego przyznać.

Weszliśmy do windy na końcu korytarza. Było tam pełno ludzi, więc przestaliśmy rozmawiać. Wjechaliśmy na trzecie piętro. Dan przytrzymał drzwi i kazał mi wyjść na korytarz.

– Co ona tutaj robi? – spytałem. Trzecie piętro to oddział neurobiologii, na którym przebywali pacjenci po udarach i atakach serca.

– Nikt nie wpadnie na to, żeby jej tu szukać – odparł.

– Masz na myśli media?

– Nie martwimy się mediami. Łatwo trzymać je z daleka. Policja próbuje ją chronić na wypadek, gdyby ten, kto ją skrzywdził, zaczął jej szukać. Nie wiadomo, kto robił jej krzywdę, i czy nadal coś jej grozi. Jeszcze nawet nie wiadomo, kim jest. Powiedziała, że ma na imię Janie, ale kto wie… Mogła wymyślić to imię. Mogła nawet zostać porwana. Dowiemy się o niej więcej, gdy sprawa się rozwinie.

Kiwnął głową do chodzących po oddziale pielęgniarek. Przed drzwiami na środku korytarza stało dwóch mundurowych. Dan podszedł do nich i pokazał im szpitalny identyfikator. Ja uczyniłem to samo. Zanim otworzył drzwi, odwrócił się i na mnie popatrzył.

– Przygotuj się – powiedział.

Przeszedł przez drzwi, a mnie zalała fala smutku, gdy zobaczyłem leżące na łóżku małe dziecko. Nic nie mogło mnie na to przygotować. Dan powiedział, że jest małe, ale leżące na łóżku dziecko wyglądało, jakby dopiero co skończyło rok. Jej ręce i nogi były tak kruche, że gdyby stała, chyba by jej nie utrzymały. Miała rozdęty brzuch i głowę za dużą w porównaniu z resztą małego ciałka, i za dużą, by to ciałko mogło ją utrzymać. Była prawie łysa. W miejscu, w którym powinny znajdować się włosy, rosło tylko kilka blond kępek. Odwróciła głowę i spojrzała na nas najjaśniejszymi niebieskimi oczami, jakie kiedykolwiek widziałem.

– Cześć. – Uśmiechnęła się nieśmiało, odsłaniając zepsuty ząb z przodu.

– Cześć, Janie. – Dan podszedł bliżej i się nad nią pochylił.

Wyciągnęła ręce.

– Przytulas?

Pochylił się jeszcze bardziej i delikatnie ją objął, bojąc się ją skrzywdzić. Przywarła do jego fartucha. Wyglądał na zawstydzonego.

– Podoba mi się twój zapach – powiedziała ledwo słyszalnie, niemal szeptem.

Nie chciała go puścić, więc odwrócił się w moją stronę i dał mi znak, żebym podszedł bliżej. Ominąłem jedną z pielęgniarek i stanąłem obok łóżka.

– Cześć, Janie. Nazywam się Christopher. Będę jednym z twoich lekarzy – powiedziałem, ostrożnie dobierając słowa. – Będę pomagał się tobą zająć.

Puściła Dana i wyciągnęła rękę w moją stronę. Miała długie i brudne paznokcie. Jej palce były tak wygięte, że nie mogła objąć nimi moich palców.

– Cześć – powiedziała z wahaniem. – Naprawisz mnie?

Pokiwałem głową.

– Tak, skarbie. Obiecuję.

 

Rozdział trzeci

 

 

 

 

 

HANNAH BAUER

 

Byłam w kuchni i pakowałam lunch do pracy, kiedy otworzyły się drzwi wejściowe. Przyszedł Christopher.

– Hej, kochanie, jestem tutaj! Nadal nie skończyłam jeszcze pakowania na wieczór. Zaczęłam oglądać jakiś głupi dokument.

Stanął za mną i mnie objął. Pocałował mnie w czubek głowy i głęboko westchnął. Wytarłam dłonie w wiszący przy zlewie ręcznik i się odwróciłam. Na twarzy Christophera zobaczyłam ogromny smutek.

– Straciłeś pacjenta? – spytałam. Rzadko tracił pacjentów, ale czasami zdarzało się, że następowały komplikacje i pacjent umierał.

Pokręcił głową.

– Poznałem tę porzuconą dziewczynkę.

– Tak? – Dałam mu znak, żeby usiadł przy stole.

– Jest taka mała i biedna. Taka pobita i głodna. – Głos uwiązł mu w gardle. – Ludzie traktują swoje zwierzęta lepiej, niż ona była traktowana.

– Jest aż tak źle? – spytałam.

Pokiwał głową.

Nalałam mu szklankę jego ulubionej szkockiej i usiadłam naprzeciwko. Wziął mały łyk, a następnie oparł palce o krawędź szklanki i zaczął wpatrywać się w okno nad zlewem. Sięgnęłam ponad stołem i złapałam jego dłoń, zaczęłam gładzić ją kciukiem.

Rozumiałam jego wrażliwość, gdy chodziło o dzieci. Gdy braliśmy ślub, żadne z nas jej nie miało, ale po latach walki z bezpłodnością staliśmy się bardzo emocjonalni w każdej sprawie dotyczącej dzieci, zwłaszcza tych najmniejszych.

– Ma na imię Janie i jest urocza. Ma wielkie, jasnoniebieskie oczy, które po prostu cię rozwalają. – Ponownie się napił. – Przed wyjściem sprawdziłem jej akta, głodowała tak długo, że jej ciało zaczęło trawić samo siebie. Ma tyle starych złamań, które nie były leczone i nigdy się nie zagoiły, że niektóre kości się ze sobą złączyły. Każda część jej ciała została skrzywdzona. – Spojrzał na mnie pełen wściekłości. – Kto mógłby zrobić coś takiego?

Oboje znaliśmy odpowiedź na to pytanie – potwór. Nie trzeba było mówić tego na głos.

– Będzie musiała przejść operację łokcia. To było skomplikowane złamanie i kość zrosła się niemal pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, ponieważ ręka nigdy nie została prawidłowo nastawiona. Ja i Dan jutro rano ułożymy plan działania.

– Dacie radę – odparłam. Siedzieliśmy w ciszy, rozkoszując się tym krótkim spędzonym razem czasem, zanim będę musiała iść do pracy. – Przy okazji, przeczytałam wszystkie informacje, które przysłała nam Bianella na temat tego seminarium. Obejrzałam nawet filmy. Chyba powinniśmy tam pojechać – powiedziałam po kilku minutach.

– Naprawdę?

Pokiwałam głową.

– Bez względu na to, w którym kierunku pójdziemy, z pewnością napotkamy nowe wyzwania i będziemy potrzebowali porady od tych ludzi, którzy już to przeszli. Przypomnij sobie, jak bardzo pomocne były nasze spotkania w RESOLVE.

Po trzecim nieudanym in vitro nasz lekarz zasugerował, żebyśmy udali się do grupy wsparcia dla innych rodziców radzących sobie z podobnymi problemami. Nikt nie rozumiał dramatycznych wzlotów i miażdżących upadków bezpłodności, chyba że sam przez to przeszedł. Z początku Christopher nie chciał na to przystać, bo nie podobała mu się perspektywa otwierania się w sali pełnej obcych ludzi, ale potem jakoś się do tego przyzwyczaił. Z kilkoma parami bardzo się zaprzyjaźniliśmy i regularnie wychodziliśmy na kolacje i drinki.

– Ja mam nas na to zapisać czy ty chcesz to zrobić? – spytał.

– Mogę zrobić to dzisiaj w przerwie. A ty może po prostu się zrelaksuj i przygotuj na jutro?

– Janie nie jest już na oddziale ratunkowym – powiedział, czytając mi w myślach, zanim zdążyłam zadać to pytanie.

Odetchnęłam z ulgą.

– Przenieśli ją na trzecie piętro. Utknęła z pacjentami z geriatrii – chodzi o zapewnienie jej bezpieczeństwa.

Uniosłam brwi.

– Naprawdę uważają, że ktoś będzie jej szukał?

Pokręcił głową.

– Po prostu chcą zachować maksymalną ostrożność. Nie mogę sobie wyobrazić, że ktoś, kto zostawił dziecko na parkingu w środku nocy, przychodzi do szpitala, żeby je odebrać, ale nigdy nic nie wiadomo.

 

Sprawa #5243

 

 

 

 

 

PRZESŁUCHANIE: PIPER GOLDSTEIN

 

– Kiedy po raz pierwszy spotkałaś się z Janie? – Do pierwszego oficera dołączył były detektyw, który stał się prywatnym detektywem. Uścisnął mi mocno dłoń i przedstawił się jako Ron. Próbował grać rolę wyluzowanego gliny, ale zdradzały go ubrania. Nie miałam pojęcia, dlaczego był tak ważny dla tej sprawy.

– Trzeciego dnia jej pobytu w szpitalu.

– Czy to zawsze tak długo trwa? Zanim pracownik socjalny spotka się z klientem? Myślałem, że pracownicy socjalni muszą porozmawiać z ofiarą do 24 godzin po zdarzeniu.

Nie lubiłam, gdy zadawali mi pytania, na które doskonale znali odpowiedzi.

– Owszem, ale była w takim stanie, że nie mogłam się z nią zobaczyć. – Od ostrego światła zaczęła boleć mnie głowa. Roztarłam sobie skronie, próbując pozbyć się bólu.

– Była aż tak chora? – spytał policjant, Luke. Ron podał mi jego imię. Obaj nosili takie same krótkie fryzury.

Pokręciłam głową.

– Nie była chora. Była wygłodzona. Wiedzieliście, że nie można tak po prostu nakarmić głodującej osoby, bo możecie ją zabić? – Nie czekałam na odpowiedź. – Bo ja nie miałam o tym pojęcia. Kilka godzin po przyjęciu przeszła zatrzymanie akcji serca, bo dano jej za dużo jedzenia. Ustabilizowanie jej zajęło dwa dni, więc nie mogłam spotkać się z nią wcześniej niż po trzech dniach.

– I co pani o niej pomyślała, gdy ją pani zobaczyła?

– Była dla mnie kompletnym zaskoczeniem – odparłam.

– Jak to? – Luke przekrzywił głowę i popatrzył na mnie zdziwiony. Nie wiedziałam, jak to wytłumaczyć. Trudno mi było ubrać to w słowa i wyjaśnić to komuś, kogo tam nie było. Na szczęście widzieli kilka zdjęć, nie musiałam więc opisywać tego w bardziej szczegółowy sposób.

– Spodziewałam się znaleźć bardzo przerażoną i straumatyzowaną dziewczynkę, ale gdy weszłam do sali, Janie normalnie rozmawiała z pielęgniarkami i się do nich uśmiechała. – Tego dnia w jej pokoju było pełno kolorów, balonów i maskotek przyniesionych przez personel szpitala. Każdy, kto do niej przychodził, coś jej przynosił, a ja nie byłam wyjątkiem. Przyszłam z małym misiem trzymającym w łapkach serduszko. Janie siedziała na łóżku na środku sali, podczas gdy pielęgniarki na zmianę próbowały ją rozbawić. – Nie była przerażona – a tego właśnie się spodziewałam. Z opowieści wynikało, że była dzikim dzieckiem, ale wcale tak nie było.

Z całych sił starałam się nie dać po sobie poznać, jakie wrażenie wywarło na mnie jej wychudzone ciało. Pod bladą, przezroczystą skórą widać było kontury czaszki. Miała wystające kości policzkowe, a jasnoniebieskie oczy były wyłupiaste.

Ron kiwnął głową, żebym mówiła dalej, ale trudno mi było tak opowiadać, gdy nie zadawali mi żadnych pytań. Gdy pytali, wiedziałam, czego ode mnie oczekiwali. A swobodne mówienie mogło skończyć się tak, że powiedziałabym coś, czego nie powinnam. Ze zdenerwowania poczułam skurcz w żołądku.

– Z początku trudno mi było złapać z nią kontakt, ale zawsze tak jest. Nikt nie lubi pracowników socjalnych, nawet ludzie, którym próbujemy pomóc. Chciałam z nią porozmawiać sam na sam, ale zrobiła przerażoną minę, gdy poprosiłam pielęgniarki o wyjście, więc pozwoliłam im zostać – mówiłam dalej. – Nadal nie znaliśmy żadnych szczegółów jej sprawy – nie mieliśmy pojęcia, kim są jej rodzice czy opiekunowie, którzy byli za nią odpowiedzialni, i czy to oni ją skrzywdzili. W poszukiwaniu jakichkolwiek wątków policja przesłuchała wszystkich mieszkańców pola kempingowego, ale nie udało jej się nic ustalić. Tak mi przynajmniej powiedziano. Ale policja nie zawsze daje mi znać, jeśli coś wie. – Przerwałam, uświadomiwszy sobie, co powiedziałam. – Przepraszam. Ja po prostu…

Ron machnął ręką.

– Rozumiem. Nie musisz przepraszać. – Spojrzał na Luke’a. – Jeśli będziemy stanowić zespół, może uda nam się skuteczniej pracować. – Przez chwilę na niego patrzył, a potem odwrócił wzrok i ponownie skupił się na mnie. – Miałaś jakieś obawy co do jej matki? Czy ktoś się bał, że może być w niebezpieczeństwie?

Zawstydzona zwiesiłam głowę.

– Wiem, że zawsze powinniśmy mieć otwarty umysł i nie wyciągać pochopnych wniosków, dopóki nie poznamy wszystkich faktów na temat sprawy, ale wszyscy zakładali, że to rodzice Janie ją krzywdzili. Albo jakiś chory psychol. Nigdy nie przyszło nikomu do głowy, że w niebezpieczeństwie może znajdować się jeszcze inna osoba.

Żałowałam, że na to nie wpadłam. Może wtedy sprawy potoczyłyby się inaczej.

 

Rozdział czwarty

 

 

 

 

 

CHRISTOPHER BAUER

 

– Spotykam się z Janie na konsultację chirurgiczną we wtorek i zastanawiałem się, czy nie poszłabyś ze mną, żeby poczuła się pewniej. – W miarę możliwości odwiedzałem wszystkich moich pacjentów przed operacją. Lubiłem ich poznawać, bo gdy łączyła nas jakaś więź, operacja szła sprawniej. Nie po raz pierwszy prosiłem Hannah o pomoc przy pacjencie. Czasami, gdy się denerwowałem, stawałem się zbyt fachowy i konkretny, a przy niej ludzie od razu czuli się swobodnie.

Pokręciła głową.

– Przecież wiesz, że nie mogę tego zrobić.

Obecność Janie w szpitalu nie pozostawała tajemnicą na długo. Gdy tylko policja zaczęła rozpytywać o nią na mieście, plotki błyskawicznie się rozeszły i wszyscy pragnęli dowiedzieć się, o co chodzi w tej historii o porzuconej dziewczynce. Policja pilnowała jej drzwi dwadzieścia cztery godziny na dobę i mogli do niej wchodzić tylko ludzie, których nazwiska znajdowały się na specjalnej liście. Mało prawdopodobne, by ktoś próbował się zakraść, by się z nią zobaczyć, ale wszyscy starali się otaczać ją opieką i strzec jej prywatności.

– Kazałem dodać cię do listy – rzekłem.

– Naprawdę? Stephanie powiedziała mi, że pod tym względem policja była bardzo surowa.

– Zawsze robią wyjątek, gdy mówię, że muszę mieć u swego boku najbardziej utalentowaną pielęgniarkę na świecie. – Puściłem do niej oko.

Przewróciła oczami.

– Z całych sił próbuję trzymać się od tego z daleka. Doskonale o tym wiesz.

Nie ona jedna. Niektórzy stażyści i rezydenci nie chcieli odwiedzać Janie. Znęcanie się nad dziećmi było okropne i część osób nie potrafiła sobie z tym poradzić, ale Hannah nigdy nie należała do tej grupy. Przynajmniej do tej pory.

– Ładnie proszę? – zacząłem błagać, chociaż wiedziałem, że gdy już podjęła decyzję, to prawdopodobnie jej nie zmieni.

– Za bardzo mnie to smuci. Będę emocjonalnym wrakiem i oboje wiemy, że to nikomu nie pomoże – powiedziała, kręcąc głową.

Przestałem naciskać i we wtorek sam spotkałem się z Janie. Gdy wszedłem, siedziała wtulona w ścianę przy łóżku. Codziennie przybierała na wadze, nadal jednak wyglądała na bardzo małą. Objęła nogi rękami i podciągnęła je do klatki piersiowej, patrząc na pielęgniarkę, która wprowadzała wyniki badań do stojącego obok łóżka komputera, wściekle uderzając w klawiaturę. Co mogło ją tak rozzłościć? W pokoju wyczuwało się duże napięcie. Popatrzyłem to na jedną, to na drugą, żałując, że nie zjawiłem się w bardziej dogodnej chwili.

Podszedłem bliżej łóżka Janie, ale nie za blisko, żeby uszanować jej przestrzeń osobistą. Odchrząknąłem.

– Cześć, Janie. Jestem doktor Christopher, ale jeśli chcesz, możesz mówić do mnie doktor Chris. Pamiętasz mnie? – Pokiwała głową, nawet na mnie nie patrząc. Cały czas wpatrywała się w pielęgniarkę. Pielęgniarka odsunęła komputer.

– Janie przechodzi teraz trudny czas, bo skończyła się kolacja, a Janie nie lubi, kiedy kończy się kolacja.

Najeżyłem się pod wpływem jednego z największych grzechów wobec pacjenta – mówienia o nim w trzeciej osobie, gdy był w pomieszczeniu.

– Jestem jeszcze głodna – powiedziała Janie. Jej dolna warga drżała.

Sięgnąłem do kieszeni fartucha w poszukiwaniu batonika proteinowego, którego zacząłem wcześniej jeść. Wyciągnąłem go z kieszeni i pokazałem pielęgniarce.

– Czy ona może zjeść to? To czekoladowy batonik.

Kobieta spojrzała na mnie wściekle.

– Nie bez przyczyny ma konkretny plan odżywiania.

– Dlatego spytałem. Miałem nadzieję, że będzie mogła zjeść choć malutki kawałek.

Przewróciła oczami.

– Naprawdę? Batonika proteinowego? – Odwróciła się na pięcie i wyszła na korytarz.

Hannah nigdy by się tak nie zachowała. I nie sądziłem tak tylko dlatego, że była moją żoną. Rozpoznawałem dobrą pielęgniarkę na pierwszy rzut oka, a w ciągu tylu lat nie raz widziałem Hannah w akcji. Była jedną z tych dobrych – przechodziła dodatkowy kilometr, sprzątała tacki z żywnością, za które odpowiedzialni byli pracownicy działu żywienia, po pracy pozostawała z pacjentami, aby porozmawiać, pomagała krewnym po tym, jak usłyszeli straszne wieści, i robiła rzeczy, których wszyscy inni unikali, takie jak sprzątanie wymiocin.

Schowałem batonik z powrotem do kieszeni. Byłem niemal pewny, że nie znajdował się na liście posiłków dla Jane, ale przynajmniej spróbowałem.

– Przepraszam, kochanie. – Uśmiechnąłem się do niej z nadzieją, że mój uśmiech wyglądał na szczery. – Przyszedłem do ciebie, żeby omówić to, co wydarzy się jutro. – Spojrzała na mnie. Nie potrafiłem powiedzieć, czy rozumiała każde moje słowo, czy wręcz przeciwnie, nic do niej nie docierało. – Pamiętasz, o czym rozmawiałaś z doktorem Danem?

– Tak. – Jej głos był cichy, niepewny.

– No więc to ja jestem lekarzem, który naprawi ci kości. Jutro siostra Ellie obudzi cię bardzo wcześnie. Gdy cię do mnie przywiozą, nadal będziesz bardzo śpiąca. Potem jeden z moich lekarzy przyjaciół sprawi, że ponownie zaśniesz i będziesz mieć wspaniałe sny o wszystkich swoich ulubionych rzeczach. A kiedy ty będziesz spała, ja naprawię wszystkie twoje kości. – To była skomplikowana operacja. Wielokrotne przeszczepy kości nigdy nie były łatwe, ale planowałem zrobić, co w mojej mocy, aby wszystko odbyło się podczas jednej operacji, tak by nie musiała przechodzić tego po raz drugi.

– Czy to będzie bolało? – zapytała, a jej dolna warga znowu zaczęła drżeć.

Pokręciłem głową i wskazałam miejsce na łóżku obok niej.

– Mogę tu usiąść?

Pokiwała głową. Przykucnąłem na krawędzi.

– Operacja nie będzie bolała, bo cały czas będziesz spała, ale nie będę kłamać – gdy się obudzisz, będzie boleć cię ręka. Przykro mi, kochanie. Niestety, nie da się zrobić tego bez bólu.

Oddałbym wszystko, żeby nie krzywdzić jej bardziej, niż została skrzywdzona. Nienawidziłem łamania u dziecka kości, które były już wcześniej połamane, ale jeśli miała używać ręki, nie było innego wyjścia.

Po jej policzku spłynęła jedna łza. Wyciągnąłem rękę i otarłem ją kciukiem. Miałem ochotę wziąć Janie na kolana i ją przytulić, bałem się jednak, że ją przestraszę.

– Ej, kochanie, wszystko w porządku. Wszystko będzie w porządku.

– Obiecujesz?

– Dopilnuję tego. Podamy ci magiczny lek, który sprawi, że nie będziesz tak mocno odczuwać bólu. Wiesz, jakiego koloru są magiczne lekarstwa? – Spojrzała na mnie wielkimi, pełnymi zaciekawienia oczami. – Będzie czerwony. Lubisz czerwony kolor?

Pokręciła głową.

Udałem zaskoczenie.

– Nie lubisz? Jak możesz nie lubić czerwonego?

– Lubię fioletowy – powiedziała.

– Hmmm… – Podrapałem się po brodzie, udając zamyślenie. – Nie da się nic zrobić w sprawie magicznego leku. Musi zostać czerwony, ale coś ci powiem – może założymy ci fioletowy gips? Chcesz?

– Fioletowy? – upewniła się, jakby to nie mogła być prawda.

– Tak. A po operacji ja będę odwiedzać cię każdego dnia, żeby się upewnić, że czujesz się lepiej.

Pisnęła i się rozpromieniła. Podpełzła do mnie, a ja otworzyłem ramiona, żeby mogła wejść mi na kolana. Przytuliła się do mnie. Objąłem jej drobne ciałko. Jeszcze nigdy nie czułem się taki wielki. Znieruchomiałem, żeby przypadkiem nie zrobić jej krzywdy. Była bardziej krucha niż wszystkie noworodki, jakie do tej pory trzymałem w ramionach.

 

* * *

 

Podczas operacji Janie denerwowałem się tak jak podczas pierwszej samodzielnie przeprowadzonej operacji w czasie rezydentury. Chciałem, żeby wszystko poszło idealnie. Z całego świata zlecieli się eksperci do spraw żywienia, żeby skonsultować jej przypadek. Zapewnili mnie, że nadawała się do operacji, ja jednak cały czas się martwiłem. Nie chciałem, by musiała znosić dodatkowe cierpienie, i tak mnóstwo wycierpiała. Za każdym razem, gdy myślałem o tym, kto jej to zrobił, płonąłem z gniewu. Policja nadal nie mogła znaleźć odpowiedzialnej osoby, a przecież minął już tydzień. Nie brałem pod uwagę tego, że mogą nigdy jej nie znaleźć. Ktoś musiał zostać za to ukarany.

Gdy wszedłem do sali przedoperacyjnej, Janie tuliła do piersi swojego ulubionego dinozaura. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, rozpoznała mnie nawet w stroju chirurga. Teraz już była szczerbata, bo wyrwano jej zepsuty ząb z przodu.

– Doktor Chris! – Uśmiechnęła się.

– Hej, kochanie. Widzę, że przyniosłaś ze sobą Freda. – Pochyliłem się i pocałowałem ją w czoło. Normalnie całowanie pacjenta w czoło nawet nie przyszłoby mi do głowy, ale wobec Janie obowiązywały zupełnie inne zasady.

– Chcę zatrzymać Freda. – Przycisnęła go mocno do piersi.

– Oczywiście, że może z nami pójść. – Mocno odgiąłem jedną z jego łap. – Wydaje mi się, że on też ma złamaną rękę. Będziemy musieli coś z tym zrobić.

Zachichotała. Po raz pierwszy udało mi się sprawić, by zachichotała – poczułem, jak moje serce się topi.

– Masz do mnie jeszcze jakieś pytania? – spytałem, chociaż rozmawialiśmy o tym niecałe dwanaście godzin wcześniej.

Pokręciła głowę i znowu mocno przytuliła Freda. Pocałowałem ją w czubek głowy.

– Dasz sobie radę. To do zobaczenia.

Nigdy nie przeprowadzałem operacji z publicznością, ale sąsiednia sala była wypełniona rezydentami i stażystami. Poszło lepiej, niż się spodziewałem. Dobrze zniosła znieczulenie, a złamanie łokcia było czyste, bez żadnych odłamków, których się bałem. Złożyłem rękę tak, jak powinno się to zrobić za pierwszym razem. Połączyłem i przeszczepiłem cztery miejsca, w których jej mięśnie i ścięgna się zrosły. Wszystko szybko się skończyło i została przewieziona do sali pooperacyjnej. Założyłem Fredowi taki sam fioletowy gips i zabrałem go ze sobą do sali dziewczynki.

Pochyliłem się nad Janie i położyłem dłoń na jej czole. Jej powieki zadrżały, próbowała się obudzić.

– Spójrz, kogo przyniosłem. – Podniosłem go, żeby lepiej go widziała. Nadal była zdezorientowana po znieczuleniu. Powoli się uśmiechnęła. Złapała go i przyciągnęła sobie do twarzy. – Widzisz, miał operację tak jak ty. Założyłem mu taki sam gips, żebyście do siebie pasowali.

Kolejny nieprzytomny uśmiech. Jej oczy wyglądały dziwnie. Zaczęła wymiotować, z jej ust popłynęła żółta ciecz. Złapałem zieloną miskę i szybko posadziłem Janie. Trzymałem ją, gdy wstrząsały nią torsje. Miała pusty żołądek, ponieważ przed operacją musiała być na czczo.

– W porządku, kochanie. Jest ci niedobrze od lekarstw.

Zdjąłem jej zabrudzoną koszulę i przykryłem świeżo wypranym kocem. Delikatnie pogłaskałem ją po ręce.

– Świetnie sobie radzisz, kochanie. Po prostu świetnie.

Zamknęła oczy i natychmiast usnęła. Co jakiś czas otwierała oczy, by upewnić się, że nadal tam jestem. Normalnie to pielęgniarki siedziały z dziećmi w sali pooperacyjnej, ja jednak chciałem, żeby zobaczyła znajomą twarz, gdy się obudzi.

Postawiłem krzesło obok łóżka i położyłem na nim nogi. Wyglądała tak spokojnie, zagubiona w swoim świecie snów. Ogarnęła ją cisza, a Janie nigdy nie była cicha. Ciągle się poruszała, ciągle się wierciła. Tak miło było widzieć ją odpoczywającą, nawet jeśli nastąpiło to dopiero pod wpływem leków. Nie mogłem się od niej oderwać. Zamknąłem oczy i chwilę później zasnąłem obok niej.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Tytuł oryginału: The Perfect Child

 

Text Copyright © 2019 by Heather Berry

All Rights Reserved. This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, SP. Z.O.O.

 

Copyright for the Polish edition © 2020 by Wydawnictwo FILIA

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2020

 

Projekt okładki: Rex Bonomelli

 

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-118-0

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl