Ich zwycięstwa - Tessa Dare - ebook + książka

Ich zwycięstwa ebook

Dare Tessa

4,1

Opis

Nowy bestseller nagradzanej autorki, trzeci tom serii Dziewczyna spotyka księcia.

Nazywają go Księciem Zniszczenia. Bogaty i bezwzględny Gabriel Duke wspiął się ze społecznych nizin na sam szczyt i znalazł wśród angielskiej śmietanki towarzyskiej. Spotyka tam mieszkającą po sąsiedzku piękną i namiętną lady Penelope Campion, kobietę o sercu przepełnionym miłością i troską, która pod swój dach przyjmie każde zabłąkane stworzenie.

Gdy jej niezwykle atrakcyjny sąsiad żąda, by zrezygnowała z opieki nad swoimi podopiecznymi, Penelope rzuca mu wyzwanie: pozbędzie się ukochanych zwierząt, jeśli on znajdzie im nowe domy i troskliwych opiekunów.

Gabriel Duke zgadza się. Cóż w tym trudnego? A jednak… Los zawsze potrafi zaskoczyć. Mężczyzna, dotąd całkowicie panujący nad sobą i swoim życiem, jest oczarowany kobietą, której nie potrafi się oprzeć. A ona, dotąd ratująca zwierzęta, wkłada całe swe serce, by uratować jego, Gabriela Duke’a, uciekającego przed mroczną przeszłością.

Czy Książę Zniszczenia zrujnuje życie i reputację pięknej lady Penelope? A może to ona, swym troskliwym sercem, uratuje jego duszę i ciało, tak jak dotąd ratowała bezbronne stworzenia?

 

Tessa Dare to jedna z najpopularniejszych i najbardziej lubianych autorek romansu historycznego. Jej pełne wdzięku i humoru, inteligentne, seksowne powieści podbijają serca czytelniczek w 20 krajach. W USA są zawsze na szczycie list bestsellerów. Otrzymują najbardziej prestiżowe nagrody gatunku: RITA Award (odpowiednik filmowego Oscara) i Nagrody Czytelniczek Czasopisma „Romantic Times”, i zdobywają coraz większą popularność.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 287

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (148 ocen)
59
59
22
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karina94_11

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam ❤️
00
Eosia

Całkiem niezła

Dobrze się czytało, ale bez szału.
00
Dorota34

Dobrze spędzony czas

Super🥰
00
julka2410

Dobrze spędzony czas

👍👍
00

Popularność




Korekta

Hanna Lachowska

Halina Lisińska

Zdjęcia na okładce

© KathySG/Shutterstock

© Ken Cole | Dreamstime.com

Projekt graficzny okładki

Renata Ulanowska

Tytuł oryginału

The Wallflower Wager

Copyright © 2019 by Eve Ortega

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana

ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu

bez zgody właściciela praw autorskich.

For the Polish edition

Copyright © 2019 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-7948-0

Warszawa 2022. Wydanie III

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

www.wydawnictwoamber.pl

Konwersja

1

Przez te wszystkie lata, kiedy zajmowała się zwierzętami, których nikt nie chciał, lady Penelope Campion nauczyła się kilku rzeczy: że psy szczekają, króliki skaczą, a jeże zwijają się w kulkę; koty usadawiają się na samym środku salonu i zaczynają się lizać w niestosownych miejscach.

Oraz tego, że zdezorientowane papugi wylatują oknem i siadają na parapecie tak, że nie można ich dosięgnąć. Penny, odziana w nocną koszulę wychyliła się z okna, żeby uratować swoją, nawet jeśli ryzykowała skręceniem karku.

Nie mogła zmienić własnej natury, tak samo jak te zagubione, samotne, zranione i porzucone stworzenia, które pojawiały się w jej domu.

Penny jedną ręką chwyciła się ramy okiennej, a w drugiej trzymała przysmak.

– Chodź tutaj, kochanie, chodź, mam dla ciebie ciasteczko.

Delilah przekrzywiła główkę ozdobioną pióropuszem; ciasteczko ją zainteresowało, ale nie ruszyła się z miejsca.

Penny westchnęła. Pretensje mogła mieć tylko do siebie. Zapomniała, żeby o zachodzie słońca przykryć klatkę i zdecydowanie za długo paliły się świece, gdy tkwiła zatopiona w lekturze niezwykłej powieści. Nigdy by jej jednak nie przyszło do głowy, że Delilah jest na tyle sprytna, by sięgnąć między szczebelkami i otworzyć sobie klatkę.

Papużka, gdy tylko uciekła z klatki, natychmiast wyfrunęła przez okno.

Penny wydęła usta i zagwizdała.

– Widzisz, kochanie, jakie pyszne ciasteczko? Z imbirem!

– Ładna dziewczynka – zaskrzeczała papuga.

– Tak, kochanie, jesteś ładną dziewczynką.

Delilah przesunęła się lekko. Przynajmniej jakiś postęp… Po chwili papużka podeszła jeszcze bliżej.

– Dobrze, kochanie, właśnie tak…

I bliżej…

– Dobra dziewczynka..

Jeszcze kilkanaście centymetrów…

A niech to!

Delilah wyrwała ciasteczko z ręki Penny, szybkim ruchem odsunęła się do tyłu i poderwała do lotu, by po chwili wylądować na parapecie domu obok.

– Nie, proszę, tylko nie to.

Trzepocząc skrzydłami, Delilah frunęła do środka przez otwarte okno.

A żeby to jasna cholera…

Stara rezydencja rodziny Wendlebych od lat stała pusta. Zajmowało się nią kilku służących, mimo że nikt tam nie mieszkał; ostatnio jednak przeszła w kolejne ręce. Tajemniczy nowy właściciel jeszcze się nie pojawił, ale przysłał architekta i zastęp robotników, by dokonali niezbędnych remontów, dość hałaśliwych i brudzących. Dom w czasie remontu to nie miejsce dla bezbronnego ptaka, by latał tam po ciemku.

Penny musiała uratować Delilah.

Przyjrzała się gzymsowi, który łączył oba domy. Gdyby zdjęła kapcie, weszła na gzyms, przytrzymała się cegieł i pomalutku przesunęła, to sięgnęłaby otwartego okna. Dzieliło ją od niego może kilka stóp.

Poprawka: dwadzieścia do okna. I jakieś dwadzieścia do ziemi.

Penny wierzyła w wiele wspaniałych rzeczy: wierzyła, że edukacja jest ważna, że czytanie książek jest istotne, że kobiety powinny mieć prawo do głosowania. I że w głębi duszy ludzie są dobrzy. Wierzyła, że każde nawet najmniejsze stworzenie boże, człowiek czy nieczłowiek, zasługuje na miłość.

Nie była jednak na tyle głupia, żeby wierzyć, że potrafi latać.

Zawiązała pasek od szlafroka, mocniej nasunęła kapcie na stopy i pobiegła na dół do kuchni, gdzie otworzyła górną lewą szufladę szafki z przyprawami. Z tego co pamiętała, z tyłu szuflady powinien być klucz, przyklejony kawałkiem wosku do drewnianej listewki.

Klucz do tylnych drzwi rezydencji Wendlebych.

Penny chwyciła stary klucz; kciukiem zdrapała resztki wosku. Jej rodzina i rodzina Wendlebych lata temu wymienili się kluczami, jak to mają w zwyczaju dobrzy sąsiedzi. Nikt nie może przewidzieć, czy nie przyda się w jakiejś nagłej sytuacji. O tej porze budzenie służby zajęłoby zbyt wiele czasu, a sytuacja z pewnością była nagła. Delilah w każdej chwili mogła z powrotem wyfrunąć tym samym oknem, którym wleciała. Penny mogła mieć tylko nadzieję, że stary klucz będzie pasował.

Wyszła w ciemną noc. W jednej ręce trzymałą pustą klatkę dla ptaków, drugą przytrzymywała poły szlafroka, by ochronić się przed zimnem.

Przemknęła obok głównych drzwi i skierowała się ku wejściu dla służby. Niewiele widziała w ciemnościach, ale udało się jej włożyć klucz do zamka i wsunąć go między zapadki. Gdy klucz wszedł do końca, z całej siły go przekręciła.

Zamek szczęknął i drzwi się otworzyły.

Penny zatrzymała się; zaparło jej dech w piersi. Czekała, aż ktoś podniesie alarm, ale panowała cisza; słyszała tylko walenie serca w piersi.

Była tu, w obcym domu, jak jakiś przestępca, który zaraz winien będzie wtargnięcia albo nawet kradzieży. Albo i jednego, i drugiego.

Ciche pogwizdywanie dochodzące z góry tylko podkreśliło powagę sytuacji.

Penny postawiła klatkę na podłodze, sięgnęła do kieszeni szlafroka i wyciągnęła świeczkę i krzemień, które zabrała, zanim wybiegła z domu. Zapaliła cienką świeczkę, podniosła klatkę i weszła w głąb domu.

Przeszła przez hol w części dla służby, wspięła się po schodach i znalazła się w głównym korytarzu. Od kilku lat nie była w tym domu, który w związku z ograniczonymi możliwościami finansowymi rodziny Wendlebych popadł w ruinę. Teraz jednak mogła podziwiać efekt, jaki przyniósł remont.

Jeśli nowy właściciel chciał mieć dom, którym można się popisać, to mu się to udało. Penny uznała, że dom jest zimny i bez charakteru; ona sama nie była zwolenniczką domów, które błyszczą ostentacyjnym wystrojem. Ten nie błyszczał – on oślepiał. A gdyby chcieć użyć muzycznych porównań, to główny hol byłby fanfarą na dwadzieścia cztery trąbki. Pozłacane wykończenia i lustra odbijały światło świeczki, zatapiając hol w feerii światła i odbijających się kolorów.

– Delilah – wyszeptała, stojąc u podnóża schodów. – Delilah, gdzie jesteś?

– Ładna dziewczynka.

Penny podniosła świeczkę i popatrzyła do góry. Delilah siedziała na poręczy schodów na wysokości półpiętra.

Dzięki Bogu!

Papużka przestąpiła z nogi na nogę i przekręciła główkę.

– Tak, kochanie. – Penny wchodziła po schodach powoli, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. – Jesteś bardzo, bardzo ładną dziewczynką. Wiem, że tęsknisz za swoją panią i za domem. Ale to nie jest twój dom. Tu nie ma ciasteczek. Zabiorę cię z powrotem do domu, tam jest ciepło i przytulnie, i dostaniesz tyle ciasteczek, ile będziesz chciała. Tylko się nie ruszaj, dobrze…?

Gdy Penny miała ją już na wyciągnięcie ręki, Delilah zatrzepotała skrzydłami i pofrunęła wyżej.

– Ładna dziewczynka – zaskrzeczała.

Penny poświęciła ciszę na rzecz prędkości i rzuciła się biegiem na górę schodami, po to tylko, by zobaczyć papugę wlatującą przez otwarte drzwi. Na tyle znała rozkład domu, by wiedzieć, że to ślepa uliczka.

Weszła do pokoju, a była to sypialnia, której ściany niedawno pokryto drogim adamaszkowym jedwabiem i do której wstawiono ogromne łoże z baldachimem, wspieranym na czterech kolumienkach. Łóżko było tak duże, że samo w sobie mogłoby być pokojem, a po jego bokach spływały zwoje szmaragdowego aksamitu.

Penny cicho zamknęła za sobą drzwi.

Delilah, mam cię.

Och, chyba jednak jeszcze nie.

Papużka zaczęła fruwać po całym pokoju, przemykając od kolumienki wspierającej łoże do szafy, potem znów do kolumienki, a potem do gzymsu kominka i z powrotem. Na Boga, dlaczego aż tyle jest tych kolumienek?

Po biegu po schodach i pogoni za papugą, Penny zaczynało już brakować tchu. Gdyby nie to, że była tak oddana porzuconym stworzeniom…

Delilah usiadła na stojaku na umywalkę i Penny rzuciła się w jej kierunku, gdy ptak nieomal strącił miednicę na podłogę. Gdy przytrzymała ją na miejscu, zobaczyła jeszcze kilka przedmiotów na marmurowym stole. Kostkę mydła, ostrą brzytwę, szczoteczkę i proszek do zębów. Dowód na to, że pokój jest zamieszkały.

Przezmężczyznę.

Penny musiała złapać papugę i jak najszybciej stamtąd zniknąć.

Zamiast usiąść na kolumience, Delilah popełniła błąd i przefrunęła pod baldachimem; ucieczkę utrudniały jej suto marszczone draperie. Penny rzuciła się w stronę łóżka, dała wielkiego susa i złapała papugę za małą szponiastą łapkę.

Mam cię!

Samo złapanie ptaka byłoby okazją do świętowania, gdyby nie to, że Penny sama dała się złapać.

Drzwi sypialni otworzyły się gwałtownie i do pokoju wpadło światło świecy. Penny wypuściła z ręki papuzią nogę i Delilah znów odleciała, a Penny została sama, na środku łóżka obcego mężczyzny, odziana jedynie w szlafrok. Gdy odwracała się w stronę drzwi, bezgłośnie się modliła.

Boże, spraw, żeby to była pokojówka.

Oczywiście nie miała tyle szczęścia.

W drzwiach łączących sypialnię z pokojem obok stał mężczyzna. Trzymał w ręce świecę i był kompletnie nagi.

Nie, jednak nie kompletnie nagi, poprawiła się Penny. Miał jednak coś na sobie. To coś to kawałek wilgotnej tkaniny tak niepewnie owinięty wokół jego bioder, że mógł się w każdej chwili zsunąć. Niemniej jednak można to było uznać za jakiś rodzaj odzienia.

Pod ubraniem każdy jednak jest nagi, prawda? I tym razem nie było inaczej. Czym więc się przejmować? Mężczyzna w najmniejszym nawet stopniu nie wyglądał na zawstydzonego.

Nie, wyglądał wspaniale. Irytująco wspaniale.

– Skąd, do licha, się tu wzięłaś? – odezwał się głosem, w którym brzmiało zrozumiałe poirytowanie, a jednocześnie takim, od którego miękły kolana.

Penny wygrzebała się z draperii, ale upadła na podłogę.

– Z domu obok. Mieszkam tam. To mój dom.

– A ja jestem właścicielem tego domu.

– Nie zdawałam sobie sprawy, że nowy właściciel już tu mieszka.

– Owszem, od dziś.

Widziała dużo. Niestosownie dużo, ale nie potrafiła odwrócić wzroku.

Boże, ależ to był postawny, przystojny mężczyzna.

Był potężny. Wysoki, barczysty, muskularny. I całkiem nagi, pomijając cienki kawałek tkaniny owinięty wokół bioder i gęste, czarne włosy. A miał ich sporo, nie tylko na głowie, ale też pojawiały się na mocno zarysowanej linii szczęki i na klatce piersiowej.

Miał sutki. Dwa.

Oczy, Penny, oczu też ma dwoje. Skup się na oczach.

O dziwo, ta strategia niewiele pomogła. Jego oczy wyglądały jak onyksy; jak kawałki onyksów zanurzonych w atramencie, oprawionych w obsydian, wrzuconych w niezmierzoną głębię nocy.

– Kim jesteś? – wyszeptała.

– Jestem Gabriel Duke.

Gabriel Duke.

Ten Gabriel Duke?

– Miło mi cię poznać – powiedziała odruchowo, ale gdyby tylko było to możliwe, usłyszałaby pełne dezaprobaty cmokanie matki dobiegające z samych Indii, dokąd wyjechała.

– Nie powinno być ci miło. Nikomu nie jest miło.

Owszem, to prawda, nie było miło. Gazety wylały oceany atramentu, pisząc o tym mężczyźnie, który pochodził nie wiadomo skąd i miał nieograniczone wpływy. Niektórzy mówili o nim, że jest bezwzględny; inni – bezwstydny. Ale wszyscy zgadzali się co do jednego: że był obrzydliwie wręcz bogaty.

Nazywali go Księciem[1] Zniszczenia.

Gdzieś u góry Delilah wydała z siebie zuchwały, nieomal sprośny gwizd. Papuga wydostała się spod draperii, przefrunęła na drugi koniec pokoju i usiadła na nieużywanym kinkiecie, dokładnie za nowym, imponująco męskim sąsiadem Penny.

Och, ty zdradziecki ptaku!

Gabriel Duke wzdrygnął się i zrobił unik, gdy papuga przeleciała mu nad głową.

– Co to, u diabła, jest?

– Mogę to wyjaśnić.

Tyle że raczej nie chcę.

– To papuga – odpowiedziała. – Moja papuga.

– Rozumiem. A ty kim jesteś?

– Ja… hm… – Dłonie Penny zdawały się żyć własnym życiem; z trudem panowała nad sobą, by nie pokazać mu, że chciałaby być teraz w zupełnie innym miejscu.

Woda kapała z postawnego ciała mężczyzny, jeszcze bardziej zwiększając zażenowanie Penny.

Kap. Kap. Kap.

– Jestem lady Penelope Campion.

Lady Penelope Campion.

Gabe przechylił głowę na bok, wytrząsając z ucha resztkę wody. Wydawało mu się, że źle usłyszał; na pewno powiedziała, że jest służącą u lady Penelope Campion.

– Nie możesz być lady Penelope Campion.

– Nie?

– Nie. Lady Penelope to stara panna, mieszkająca z kilkoma tuzinami kotów.

– Nietuzinami – odpowiedziała – tylko nieco ponad jednym tuzinem. I to tylko dlatego, że teraz są kocięta. Jest wiosna, sam rozumiesz.

Nie, nie rozumiał. Nic tu nie miało sensu.

Lady Penelope Campion to główny powód, dla którego kupił tę nieruchomość. Rodziny nuworyszy gotowe były zapłacić skandalicznie dużo, by móc mieszkać przez ścianę z damą, nawet jeśli owa dama to niezbyt miła stara panna.

Jak, u licha, ta kobieta mogła być starą panną? Była córką hrabiego, z pewnością miała ogromny posag. Jeśli żaden tonący w długach obibok, próbujący wżenić się w tytuł i majątek, dotąd się jej nie oświadczył, to prosta logika nakazywała sądzić, że jest w niej coś mocno odstręczającego. Może nieznośnie skrzekliwy głos albo braki w uzębieniu, albo kłopoty z higieną osobistą?

Niczego jednak takiego nie mógł w niej w tej chwili dostrzec. Była młoda i ładna, nie było od niej czuć nieprzyjemnego zapachu. Zęby miała jak perełki, a głos delikatny jak promienie wschodzącego słońca. Nie było w niej nic, absolutnie nic zniechęcającego. Była wręcz w pewien sposób… zachęcająca.

Dobry Boże, zbije majątek na sprzedaży tego domu.

Zakładając oczywiście, że młoda lady nie jest zrujnowana. W jej kręgach nietrudno jest popaść w ruinę. Przykład pierwszy z brzegu: wystarczy, że znaleziono by ją samą i skąpo odzianą w sypialni mężczyzny znienawidzonego przez arystokrację i uważanego za łajdaka, na dodatek chwilowo również w negliżu.

– Musisz stąd wyjść – powiedział. – Natychmiast.

– Nie mogę. Muszę złapać…

– Poczekaj tu, ubiorę się i odprowadzę cię do domu. Dyskretnie!

– Ale…

– Bez dyskusji – warknął.

Gabe zawziął się, zostawił za sobą przeszłość i wydostał z rynsztoka, wykorzystując do tego celu zrujnowanych arystokratów. Ale nie zapomniał, skąd pochodzi. Nauczył się, jak poruszać się wśród ludzi uważających się za lepszych, jednak wciąż w nim żył nisko urodzony łobuziak – choćby w jego szorstkim głosie złodziejaszka, na dźwięk którego szanowane damy przytrzymywały mocniej torebki.

Lady Penelope Campion nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Jej wzrok był skupiony na czymś, co znajdowało się za nim, na wysokości ramienia. Odruchowo poruszył głową w tamtą stronę.

– Stój – powiedziała spokojnie – Nie ruszaj się.

Usłyszał dziwny trzepot i za chwilę się zaczęło: ptak usiadł mu na ramieniu. Mówiła chyba, że to papuga. Poczuł pazurki wbijające mu się w ramię; napiął mięśnie, chcąc ją strącić.

– Nie rób tego – odezwała się lady Penelope. – Zaraz ją zabiorę.

Zazwyczaj Gabe wzdrygnąłby się na samą myśl o wykonywaniu poleceń, które padły z ust kobiety; w ogóle z ust kogokolwiek. Tym razem jednak była to dość niezwykła sytuacja.

– Ładna dziewczynka – zaskrzeczała papuga.

Gabe zacisnął szczęki. Myślisz, że tego nie zauważyłem, ty farbowany gołębiu?

Penny podeszła do niego, stawiając bezgłośne kroki na miękkim dywanie, powoli, krok za krokiem. A potem z jej ust padły słowa słodkie jak miód:

– Tak, kochanie – wymruczała.

Gabe poczuł, jak lekko unoszą mu się włosy na karku.

– Zostań… właśnie… tu.

Włosy na jego rękach także się uniosły.

– Tak – westchnęła Penelope – właśnie tak.

Teraz poczuł włosy na łydkach. Cholera, ma zdecydowanie za dużo włosów. Zanim to wszystko się skończy, będzie miał gęsią skórkę i sterczące włoski na całym ciele. I nie tylko włoski.

– Nie ruszaj się – powiedziała.

Nie mógł odpowiadać za papugę, ale w nim coś się poruszyło. Pewna część jego jestestwa żyła własnym życiem, szczególnie w obecności kobiety w prześwitującej bieliźnie. Już od dłuższego czasu nie miał kobiety, ale jego ciało nie zapomniało co i jak.

Nie mógł się powstrzymać. Spojrzał na jej twarz, właściwie to zerknął przez ułamek sekundy; nie na tyle długo, by uważnie się jej przyjrzeć. Tak naprawdę dostrzegł jedynie jej usta. Usta wydatne i pełne jak płatki kwiatów, delikatnie różowe.

Była teraz blisko, tak blisko, że z każdym oddechem czuł jej zapach. Pachniała smakowicie. Z wolna narastało w nim pożądanie.

– Wiem, że czujesz się zagubiona, ale się nie boisz. Na pewno bardzo za nią tęsknisz, prawda? Ale ja tu jestem kochanie, jestem tu.

Słowa Penelope sprawiły, że od stóp do głów poczuł przeszywający go dziwny ból. Bolesną świadomość istnienia wszystkich tych pustych miejsc.

– Chodź ze mną do domu – wyszeptała – a z całą resztą też sobie poradzimy.

Nie mógł już tego znieść.

– Na miłość boską, zdejmij ze mnie to cholerstwo.

Wreszcie zabrała tego pierzastego potwora.

– Dobrze, właśnie tak – mówiła, trzymające delikatnie papużkę, po czym włożyła ją do klatki i zamknęła drzwiczki.

Odetchnął z ulgą.

– Uspokoiłaby się szybciej, gdybym przykryła klatkę – odezwał się piękny nieproszony gość. – Nie masz przypadkiem ręcznika?

Gabe zerknął na kawałek materiału, który miał zawiązany wokół bioder.

– A jak bardzo jest ci potrzebny?

Zarumieniła się.

– Już nieważne. Wracam do domu.

– Odprowadzę cię.

– Ależ naprawdę nie ma takiej potrzeby. Mieszkam przecież obok, nie więcej niż dwadzieścia kroków stąd.

– To o dwadzieścia kroków za dużo.

Gabe może i nie działał zgodnie z zasadami zachowania obowiązującymi wśród śmietanki towarzyskiej, ale rozumiał jej członków na tyle, by wiedzieć, że cała ta sytuacja pogwałciła co najmniej kilkanaście z owych zasad. A wszystko, co zagroziło reputacji Penelope, mogłoby znacznie zmniejszyć zysk, jaki chciał uzyskać ze sprzedaży domu. Dopóki go nie sprzeda, jej wartość jest powiązana z jego domem.

– Nie mam najmniejszej wątpliwości, że jest pani przyzwyczajona to tego, że wszystko dzieje się tak, jak pani chce, jaśnie pani. Ale zrujnowałem już wystarczająco wielu lordów, baronetów, rycerzy i dżentelmenów, tak że mógłbym nimi wypełnić cały Bloom Square. – Gabe uniósł brew. – Uwierz mi, kiedy mówię, że znalazłaś we mnie godnego przeciwnika.

2

Penny patrzyła, jak ten Gabriel Duke odwraca się i wychodzi z sypialni, a potem drżąc, osunęła się na podłogę.

O matko.

O Boże, o Boże, o Boże.

Gabriel zostawił otwarte drzwi. Gdy ręcznik z jego bioder spadł na podłogę, kątem oka zobaczyła jego napięte, umięśnione pośladki.

O Boże, o Boże, o Boże.

Penny na wszelki wypadek kilkakrotnie sprawdziła, czy klatka Delilah jest dobrze zamknięta; potem wstała i próbowała się jakoś pozbierać.

Spojrzała na szlafrok, który miała na sobie. Wzór na tkaninie dawno już wyszedł z mody, a końce paska były mocno postrzępione – stały się ofiarą jej zabaw z kociakami. A jej włosy… Och, mogła sobie tylko wyobrazić, w jakim są nieładzie po tym wszystkim, co spotkało ją tego wieczora.

Popatrzyła w lusterko na toaletce; wyglądała gorzej, niż mogła przypuszczać. Pióropusz na głowie Delilah w porównaniu z jej warkoczem mógł uchodzić za gładki i lśniący. Penny szybko rozwiązała muślinową wstążkę, przeczesała włosy palcami i na powrót szybko zaplotła warkocz, zawiązując końce wstążki.

Znów zerknęła w lustro. Jest lepiej, oceniła; nie całkiem dobrze, ale jednak lepiej.

– Ładna dziewczynka.

Z garderoby doszło pełne irytacji chrząknięcie Gabriela Duke’a.

– Przepraszam za to najście! – zawołała Penny – ale Delilah zamieszkała przy Bloom Square zaledwie kilka tygodni temu. Jej poprzednia właścicielka zmarła. Papugi są inteligentne i wierne, i często żyją dłużej niż ich właściciele. Więc Delilah nie tylko straciła dom, ona naprawdę jest w żałobie.

– Muszę przyznać, że dla mnie nie brzmi na szczególnie zrozpaczoną.

– Mówi niesamowite rzeczy, prawda? „Ładna dziewczynka” i „tak”. A to słyszałeś? „Czy chcesz…” I tu nigdy nie mogę zrozumieć ostatniego słowa. Na pewno nie chodzi o ciasteczko. Może pyta, czy „czy chcesz herbatkę?”. Ale kto daje papudze herbatę? Brzmi to trochę jak „czy chcesz bzu?”, ale to już w ogóle nie ma sensu. Muszę przyznać, że strasznie mnie denerwuje, że nie mogę rozwikłać tej zagadki.

– Bzdura.

Penny zamarła.

– Aż tak mnie to nie denerwuje.

Gabriel wrócił do sypialni, tym razem odziany w spodnie i rozpiętą koszulę.

– To właśnie mówi papuga: „czy chcesz się bzykać”, moja droga. Twoja papuga wcześniej mieszkała w burdelu.

Penny zamilkła na skandalicznie długą chwilę. Nikt nigdy wcześniej nie rozmawiał z nią w ten sposób, ale to nie to było w tej sytuacji najbardziej zatrważające. Zatrważało ją, że jej się to podobało.

– Niemożliwe – odparła. – Należała do pewnej starszej damy, tak mi w każdym razie powiedziano.

– Burdelmamy także się starzeją.

– Ładna dziewczynka – zaskrzeczała Delilah. – Chcesz się…

Penny przycisnęła dłoń do ust.

– O nie!

– Tak! Tak! Och, tak…!

Pan Duke usiadł, by założyć buty

– Proszę, powiedz, że tego akurat nie muszę dla ciebie tłumaczyć.

Penny nie przychodziło do głowy nic, co mogłaby powiedzieć, by uczynić tę rozmowę mniej niezręczną. Zresztą w ogóle nie mogła wydobyć głosu. Nie tylko nie mogła znaleźć odpowiednich słów, ale miała wrażenie, że język staje jej kołkiem w ustach.

Gabriel zapiął buty, podszedł do drzwi i je przed nią otworzył. Penny z gracją podniosła klatkę dla ptaków i pośpieszyła do wyjścia.

– Wiem, jak łatwo jest damie zniszczyć reputację – odezwał się. – Więc żeby była między nami jasność: nikt nie musi wiedzieć, że w ogóle tu byłaś.

– Lady Penelope?

Penny aż podskoczyła. Ochmistrzyni, pani Burns, stała w drzwiach. Przeniosła wzrok na swego pracodawcę.

– Panie Duke.

Gabriel zaklął pod nosem. Gdyby Penny była przyzwyczajona do używania wulgaryzmów, również by zaklęła.

Pani Burns zarządzała rezydencją Wendlebych, odkąd tylko Penelope pamiętała. Gdy była małą dziewczynką, ochmistrzyni ją przerażała.

Niewiele się zmieniło w tej kwestii. Teraz ta kobieta, od stóp do głów odziana w czerń, z przedziałkiem na gładko zaczesanych włosach, wydawała się jej jeszcze bardziej przerażająca. Światło świecy rzucało na jej twarz makabryczny cień.

– Czy mogę państwu czymś służyć?

– Moja papuga wleciała tutaj przez otwarte okno i przyszłam po nią – pośpiesznie wyjaśniła Penny – a pan Duke był tak miły, że mi pomógł ją złapać. Pani Burns, czy pani również mogłaby być tak miła i odprowadzić mnie do domu?

– Roztropność nakazuje tak właśnie uczynić. – Ochmistrzyni spojrzała na nią z dezaprobatą. – W przyszłości jednak, milady, sugeruję, żeby obudziła pani któregoś ze służących, by panią wpuścił.

– Och, nic takiego nie będzie już więcej miało miejsca. – Penny, kierując się do wyjścia, zerknęła na Gabriela Duke’a. – Mogę to obiecać.

Tak naprawdę Penny wpadła na dość prosty plan, jak poradzić sobie z całą tą sytuacją.

Podziękować panu za pomoc.

Spokojnie wyjść.

I już nigdy, przenigdy nie wychodzić z własnego domu.

Jako właściciel nieruchomości – hoteli, kamienic, kopalni, fabryk i posiadłości ziemskich – rozsianych po całej Wielkiej Brytanii, Gabriel Duke był przyzwyczajony do budzenia się w nieznanych miejscach. Trzy rzeczy jednak nigdy się nie zmieniały: zawsze budził się o świcie. Zawsze budził się głodny. I zawsze budził się sam.

Miał też kilka zasad tyczących się życia erotycznego – nigdy za seks nie płacił, nigdy o niego nie prosił i nigdy nie zamierzał z jego powodu się żenić. Gdy mieszkał w Londynie, bez większego problemu znajdował kochanki, a ostatnio tak często przemieszczał się z miejsca na miejsce, że po prostu na kochanki nie miał czasu.

Tego poranka usiadł na łóżku, otrząsnął się i przypomniał sobie, gdzie jest. Mayfair[2]. Bloom Square. Dom, który powinien mu przynieść zadowalający zysk, gdy tylko będzie gotowy do sprzedaży.

Dom obok jej domu. Lady Penelope Campion – szpetna stara panna, niemal stojąca nad grobem, która…

Która była zupełnie kimś innym. Los sprawił, że lady Penelope Campion okazała się jasnowłosą, błękitnooką pięknością.

Oczami wyobraźni widział ją na swoim łóżku, odzianą jedynie w szlafrok. Jak dojrzałą Złotowłosą z bajki, która, nieproszona, zakradła się do jego sypialni, by sprawdzić materac. Nie za miękki? Nie za twardy?

Nie znał jej opinii w tej kwestii, ale dla Gabriela był nieco za twardy. Nie było mu wygodnie, gdy co rano jego przyrodzenie stało sztywne i wyprostowane jak maszt, w pełnej okazałości.

Podrapał się po twarzy i poszedł do łazienki.

Wczoraj był zbyt zmęczony po podróży, by sprawdzać postęp prac w domu, ale wydawało się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Podłoga z marmurowych kafli i ogromna miedziana wanna z doprowadzoną bieżącą wodą, i ciepłą, i zimną.

Poprzedniej nocy wystarczył mu szybki prysznic, ale dziś miał ochotę na długą gorącą kąpiel. Wszedł do wanny i odkręcił kurek z gorącą wodą. Kran zabulgotał, ale nie poleciała z niego ani kropla wody. Gabe delikatnie nim potrząsnął, a potem stuknął. Nic.

Nigdy w życiu nie wycofał się z walki, ale teraz to była najbardziej niedorzeczna potyczka w jego życiu: walka na pięści z kranem.

Walnął w rurę i wreszcie kran zacharczał i zajęczał, a strumień zimnej wody wytrysnął mu prosto w twarz. Poczuł igiełki zimna wbijające mu się w oczy i usta. Cholera, nawet do nosa.

Jeden zero dla kranu.

Jedną ręką zablokował strumień, a drugą zakręcił czerwony kurek. Zirytowany, sięgnął do niebieskiego kurka. Zimna kąpiel miała swoje zalety. Po kilku minutach kąpieli w wodzie tak zimnej, że kurczyły mu się rodzinne klejnoty, udało mu się oczyścić umysł z myśli o miękkich, różowych ustach Penelope.

No, prawie mu się udało.

Reszta porannej toalety była już prosta; umył zęby, ogolił się, uczesał włosy, które uparcie nie chciały poddawać się grzebieniowi, i wreszcie się ubrał.

Nim wyszedł z pokoju, sięgnął po srebrną monetę leżącą na toaletce – jednoszylingówkę, mocno już startą – i włożył ją do kieszeni kamizelki. Przez wszystkie te lata moneta stała się dla niego talizmanem. Miała mu przypominać, skąd pochodzi i jak daleko udało mu się zajść. Gabe nigdzie się bez niej nie ruszał.

Otworzył drzwi i zawołał:

– Hammond!

Jego architekt pojawił się kilka minut później, psiocząc, że musi wchodzić po schodach.

– Dzień dobry, panie Duke.

– Może i byłby dobry, gdyby nie kran. Zapłaciłem masę pieniędzy, żeby działał. – Pokręcił głową. – Dom już dawno powinien być gotowy.

– Wiem, że miał pan nadzieję, że tak się właśnie stanie.

– Oczekiwałem, że tak będzie – poprawił go Gabe. –Spędziłem trzy lata, spierając się z urzędnikami, by go kupić, a teraz wydaję grube tysiące, by go unowocześnić. Ale nie zarobię na nim, dopóki nie będzie skończony.

– Jak zaznaczyłem w mojej korespondencji do pana, panie Duke, pojawiły się pewne trudności.

– Pan nazywa je trudnościami, a dla mnie to zwykłe wymówki. – Gabe wskazał zbiornik na wodę. – Powiedział mi pan, że to najnowszy wynalazek. Bieżąca gorąca woda.

– Bo to jest najnowszy wynalazek. W Anglii mamy tylko dwa egzemplarze tego bojlera i tylko jeden człowiek potrafi je naprawiać.

– Więc sprowadź go tutaj, żeby naprawił to cholerstwo.

– Tak więc to tutaj właśnie pojawia się pewna trudność. – Hammond obiema rękoma przeczesał srebrne włosy na głowie. – Ten człowiek nie żyje.

Gabe zaklął.

– Sprowadź więc kogoś z zagranicy.

– Już jest w drodze.

Gdy szli korytarzem, Gabe zatrzymywał się przy drzwiach do każdego z pomieszczeń i sprawdzał postęp prac. W jednym brakowało tapet, w kolejnym listew…

To było nie do przyjęcia.

– Proszę mi więc powiedzieć, o tych wszystkich „trudnościach”, które napotkaliście.

Hammond patrzył przed siebie i zniżył głos.

– Jedną z nich właśnie widzę.

Gabe spojrzał w tę samą stronę.

– Ochmistrzyni?

– O Boże – wymamrotał. – Pan też ją widzi.

– A nie powinienem?

– Nie wiem. Nie jestem pewien, czy to w ogóle człowiek. Czasem mam wrażenie, że to duch od wieków nawiedzający ten dom.

Gabe z niepokojem spojrzał na architekta. Może Hammondowi przydałby się urlop? Nie ubywało mu przecież lat.

Przyjrzał się ochmistrzyni w świetle dnia. Zawsze chodziła wyprostowana, a cała jej postać wyglądała jak narysowana węglem: poczynając od gładkich czarnych włosów z idealnie równym przedziałkiem, poprzez czarną suknię zapiętą pod samą szyję, aż po wypolerowane czarne buty.

– Jeśli o mnie chodzi, to pani Burns wygląda jak typowa ochmistrzyni.

– Nie ma w niej nic typowego – odparł Hammond. – Sam pan zobaczy. Przysięgam, ona potrafi przenikać przez ściany; pojawia się znikąd. Będzie pan szedł zupełnie pustym korytarzem i nagle pojawi się ona, tuż przed panem.

Gabe musiał przyznać, że ostatnim razem faktycznie pojawiła się znikąd.

– Jestem architektem. Gdyby w domu były tajemne korytarze i przejścia, wiedziałbym o tym. Ale ich nie ma. Mówię panu, że ta ochmistrzyni to jakiś duch. Mam nadzieję, że pan ją zwolni, choć nie jestem przekonany, że to się uda. Myślę, że będzie pan potrzebował egzorcysty.

– Znalezienie teraz kogoś innego na to stanowisko to zadanie praktycznie niewykonalne. – Gabe doskonale znał wartość kompetentnego pracownika, a po tym, co zaszło ostatniej nocy, nie miał najmniejszej ochoty dawać tej kobiecie powodów do zemsty w postaci plotek, które mogłaby rozsiewać. – Tak długo, jak będzie lojalna, zostanie tutaj.

– Jest nawet zbyt lojalna. Nie chce żadnych zmian. Plany, które wprowadzamy w życie jednego dnia, kolejnego są już przywrócone do poprzedniego kształtu.

– Wtrąca się?

– Owszem. Albo rzuca zaklęcia.

– Nie zamierzam jej zwalniać. Jeśli ludzie są kompetentni i dobrzy w tym, co robią, zatrudniam ich. – Spojrzał na Hammonda. – Nawet jeśli są denerwujący.

– Spodziewałem się, że mniej więcej coś takiego od pana usłyszę – westchnął Hammond. – Cokolwiek można powiedzieć o tej kobiecie, to na pewno zna ten dom. Lepiej niż pan zna się na pieniądzach.

Wątpię.

– Ale jeśli śmiertelnie pana wystraszy – powiedział Hammond – proszę nie przybiegać i nie pukać do moich drzwi w środku nocy. Nie otworzę.

– Będę rozczarowany.

Przeszli przez korytarz aż do pokoju śniadaniowego. Na stole stała misa z owocami. Gabe poczuł, że ślinka mu cieknie, ale – jak zwykle – instynktownie się zawahał.

Nie dotykaj tego chłopcze, nie dla psa kiełbasa.

Niezależnie od tego, jaki majątek zgromadził, wydawało się, że tego wewnętrznego głosu nie pozbędzie się już nigdy. I niezależnie od tego, ile zgromadzi, nigdy nie poczuje się usatysfakcjonowany; na zawsze pozostanie w nim głód nie do zaspokojenia.

Sięgnął po jabłko, potarł nim o kamizelkę i odgryzł kawałek.

– A tutaj jest jeszcze jeden pana problem. – Hammond ruchem głowy wskazał w kierunku okna. – O tam, na trawniku. Lady Penelope Campion.

Gabe podszedł do okna. Wyglądała teraz inaczej. Inaczej, ale równie pięknie. Jej jasne włosy błyszczały w promieniach wiosennego słońca, a prosta suknia podkreślała jej pełne gracji, kuszące kształty. Nawet z tej odległości widział, że się uśmiecha.

Mimo że była śliczna, nie była typem kobiety, z którymi z reguły zadawał się Gabe. Nie chciał mieć nic wspólnego z delikatnymi, wypielęgnowanymi panienkami, które nie znały świata innego niż Mayfair. Były jak delikatna porcelana, stojąca na wysokiej sklepowej półce, a on jak słoń przemierzający skład.

Bardziej jednak budziła w nim niepokój myśl, że lady Penelope coraz bardziej mu się podoba.

Gabe znów ugryzł jabłko, chrzęszcząc i rozkoszując się jego słodyczą. Patrzył na Penelope, która przechadzała się po trawniku. W jednej ręce trzymała smycz, na końcu której było coś puchatego, co się toczyło.

– Co to jest?

– Jakiś kundel, który ma sparaliżowane tylne łapy. Najwyraźniej przyjaciel jaśnie panienki skonstruował rodzaj wózeczka, który podtrzymuje mu zadek. I teraz ten psiak tak się toczy po okolicy jak szczekająca kula do bilarda. Jeśli jednak to uważa pan za dziwne, to proszę poczekać, aż zobaczy pan kozę.

– Chwilę. To ona trzyma tu kozę?

– Owszem. Wychodzi ją pasać na trawnik na placu w każde popołudnie. Co niekoniecznie dobrze wpływa na atmosferę eleganckiego Bloom Square, prawda?

– Mam więc problem.

– Dopiero zacząłem. Jaśnie panienka jednym posunięciem o jakiś miesiąc opóźniła nasze prace remontowe. – Hammond wyjął z teczki plik listów; podniósł jeden z nich wysoko i zaczął czytać:

„– Drogi Panie Hammond! Muszę prosić, żeby odłożył pan w czasie wymianę parkietów, ponieważ opary lakierów przyprawiają kury o zawroty głowy. Z poważaniem, lady Penelope Campion”.

Po chwili wyjął kolejny list.

„– Drogi Panie Hammond! Obawiam się, że przebudowa podwórza musi zostać chwilowo wstrzymana. Właśnie znalazłam na stryszku nowo narodzone kocięta. Matka się nimi zajmuje, ale są jeszcze ślepe i nie powinno się ich ruszać jeszcze przez jakiś tydzień. Dziękuję za przychylne rozpatrzenie mojej prośby. Z wyrazami wdzięczności, lady Penelope Campion”.

Gabe wyczuł już, o co jej chodzi.

– O, a to mój ulubiony. – Hammond wyjął list i dla lepszego efektu, głośno odchrząknął.

„– Drogi panie Hammond! Jeśli nie sprawię tym wielkiego kłopotu, to czy mogę prosić, żeby Pańscy pracownicy powstrzymali się przed głośnymi pracami między dziewiątą rano a wpół do trzeciej po południu? Jeże to zwierzęta aktywne nocą. W dzień śpią i są bardzo wrażliwe na hałasy. Moja kochana Freya zaczęła gubić kolce. Jestem pewna, że zmartwi to Pana tak samo, jako martwi to mnie. Szczerze oddana sąsiadka, lady Penelope Campion”. – Hammond rzucił na stół plik listów. – Ona ma jeża. Naprawdę.

Na zewnątrz jaśnie panienka zabierała właśnie psa do domu, biorąc go na ręce razem z wózeczkiem. Gabe odwrócił się od okna, pocierając dłońmi skronie.

– Z tej sytuacji nie da się wybrnąć, a przez to nie da się sprzedać domu. Nikt nie będzie chciał mieszkać obok takiego zwierzyńca. Próbowałem przemówić jej do rozsądku, ale jeśli chodzi o zwierzęta, jest wyjątkowo nieustępliwa.

Nieustępliwa, w rzeczy samej. I na tyle nierozsądna, by wedrzeć się w środku nocy do obcego domu, by zabrać papugę siedzącą na ramieniu półnagiego obcego mężczyzny.

Jednak nawet taki poziom nieustępliwości może polec w starciu z czystą bezwzględnością. Lady Penelope Campion ma słabość do zwierząt. Gabe nie ma słabości do nikogo.

– Ty masz zająć się remontem i przyprowadzić potencjalnych kupców. Gabe wyrzucił ogryzek do kominka. – A lady Penelope zajmę się sam.

3

Według standardów arystokracji, Penny niewiele udało się w życiu osiągnąć. Jako córka hrabiego otrzymała najlepsze możliwe wykształcenie: najpierw guwernantka mówiąca biegle trzema językami, potem elitarna szkoła dla dziewcząt z wyższych sfer, wreszcie prywatni nauczyciele malarstwa, gry na instrumentach i tańca.

Niewiele to jednak dało. Penny nigdy nie znalazła instrumentu, który wydawałby dźwięk, jakiego akurat oczekiwała, nieważne ile energii wkładała w grę. Jeśli chodzi o rysunek, to umiejętność rysowania opanowała w stopniu minimalnym.

A taniec? Coś dla niej niewykonalnego.

Natomiast Penny weszła w dorosłość z jedną umiejętnością, którą opanowała w stopniu wręcz niebywałym: umiała się opiekować.

Nic nie sprawiało jej większej przyjemności niż troszczenie się o wszystkich wokół. Karmiła, ogrzewała, chroniła, dawała dom. Miała w sobie niezrównane pokłady empatii i troski. Problem polegał tylko na tym, że było coraz mniej osób, które mogłaby tym obdarzać.

Oczywiście miała rodzinę. Ale po pierwsze jej rodzice, jako dyplomaci, wyjechali do Indii. Najstarszy z braci, Bradford, mieszkał z żoną w Cumberland i zajmował się rodzinną posiadłością. Timothy, środkowy z ich trójki rodzeństwa, wstąpił do Królewskiej Marynarki Wojennej.

Penny miała najwspanialszych przyjaciół na świecie. Nieważne, że koleżanki ze szkoły z niej szydziły. Penny nie przejmowała się odmiennością dziewcząt z wyższych sfer. Miała Emmę, Alexandrę i Nicolę. Razem chodziły po księgarniach, spacerowały po parku, a w każdy czwartek spotykały się u niej w domu na herbatce. W każdym razie robiły tak, nim dziewczęta zaczęły po kolei wychodzić za mąż i zakładać własne rodziny. Najpierw Emma poślubiła księcia Ashbury i jej życie zmieniło się z konwencjonalnej znajomości w oddanie pełne namiętności. Potem Alex oczarowała sobą największego rozpustnika w Londynie i została panią Reynaud. A co ze wspaniałą, pomysłową Nicolą…?

Penny przebiegła wzrokiem po liściku, który właśnie otrzymała, wpatrując się z całych sił w nabazgrolone atramentem słowa:

Dziś nie mogę. Ciasteczka spalone. Niedługo przełom. Następny czwartek?

Twoja N.

Penny odłożyła na bok postrzępioną kartkę i spojrzała na stojącą na stoliku tacę pełną kanapek, idealnie ułożonych, czekających na spotkanie, które się nie odbędzie.

Na szczęście w tym domu rzadko marnowano jedzenie.

Penny wzięła kanapkę, przykucnęła i zagwizdała. Bixby zaraz przytruchtał długim korytarzem; jego przednie łapy stukały o podłogowe deski, a sparaliżowane tylne łapy podążały za przednimi wsparte na niezwykle pomysłowym wózeczku skonstruowanym przez Nicolę.

Pies przez chwilę z zaciekawieniem wąchał kanapkę, by wreszcie ostrożnie ją polizać.

– No masz – zachęciła go Penelope. – Zrobiona według nowego przepisu. Będzie ci smakowała.

Dokładnie w chwili, gdy Bixby zatopił kły w kanapce, zadzwonił dzwonek do drzwi. Penny podeszła szybko, żeby je otworzyć. Zawahała się w ostatnim momencie, stojąc już z ręką na klamce.

Czy to mógł być on?

To na pewno nie on, odpowiedziała sama sobie.

A jeśli to jednak on?