Honor Harrington. Nieprzejednana Honor - David Weber - ebook + książka

Honor Harrington. Nieprzejednana Honor ebook

David Weber

4,5

Opis

Honor zwykła kończyć to, co zaczęła.

Liga Solarna jest potęgą. Przez wieki reprezentowała dziedzictwo ludzkości i była przewodnikiem dla Diaspory. Mandaryni rządzący obecnie Ligą nie przypominają jednak jej założycieli, słyną z korupcji i gwałtowności. I zdecydowali, że Gwiezdne Imperium Manticore ma zostać zniszczone.

Honor Harrington nosi mundur Royal Manticoran Navy już od pół wieku. Mało kto zna wojnę tak jak ona i mało kto stracił w walkach tylu bliskich i przyjaciół. Mimo to Honor nawołuje do umiarkowania. Nie chce wojny, w której nieuchronnie zginą cywile. Niestety władze Ligi przyjmują strategię, która pozwala nawet na jawne popełnianie zbrodni wojennych.

Honor nie ma wyboru: wyrusza przeciwko Lidze Solarnej i nie ma siły, która byłaby zdolna ją powstrzymać.

Świetnie wyważone międzygwiezdne intrygi, kontrwywiadowcze działania i epickie starcia kosmicznych flot z militarnymi i taktycznymi szczegółami – Weber jak nikt inny potrafi rozwijać bogatą fabułę z postaciami z krwi i kości, sprawiając, że każdy konflikt nabiera ładunku emocjonalnego. -Booklist.

Weber jest jak Tom Clancy literatury SF. Fani mogą się rozkoszować jego najnowszą powieścią. - „Publishers Weekly”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1095

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (106 ocen)
71
21
13
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




David Weber

HONOR HARRINGTON

Nieprzejednana Honor

Przełożył Radosław Kot

Dom Wydawniczy REBIS

Tytuł oryginału: Uncompromising Honor Copyright © 2018 by Words of Weber, Inc. All rights reserved Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2019 Informacja o zabezpieczeniach W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa. Redaktor: Agnieszka Horzowska Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Jacek Pietrzyński Ilustracja na okładce: David Mattingly Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Nieprzejednana Honor, wyd. I, Poznań 2019) ISBN 978-83-8188-701-4Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08 fax: 61 867 37 74 e-mail: [email protected] Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Dla Elijaha Dimasa i Billa Berdena,

których nie dane już nam jest widywać.

Niech Bóg ma was w swojej opiece, chłopaki.

LIPIEC 1922 ROKU PO DIASPORZE

Pas Unicorn

Manticore B

Gwiezdne Imperium Manticore

Wahadłowiec płynął między unoszącymi się w próżni kadłubami martwych lewiatanów.

Dla kapitana Philipa Claytona był to nad wyraz ponury widok. Przypuszczał, że w całym wszechświecie nie ma niczego bardziej przygnębiającego. Siedząc w fotelu pilota, patrzył w milczeniu na to osobliwe Morze Sargassowe i wciąż na nowo zastanawiał się, co właściwie go tak poruszyło.

W sumie przecież nie powinno. Też miał swój udział w powstaniu tej floty trupów. W tym akcie morderstwa. Morderstwa, bo trudno nazwać to bitwą. Ich przewaga nad jednostkami Ligi Solarnej była zbyt wielka.

A co gorsza, otrzymali szansę. Mogli się poddać, ale tego nie zrobili.

– Nie mogę się napatrzeć – powiedział siedzący obok porucznik Kalet. Clayton zerknął na swojego drugiego pilota, rosłego i barczystego mieszkańca planety Manticore. – W całej Galaktyce nie ma chyba drugiego takiego miejsca – dodał porucznik, patrząc przez okno kokpitu. – Sam widok…

– Wiem – odpowiedział cicho Clayton.

Na orbicie parkingowej w pasie asteroid zgromadzono dwieście jedenaście obiektów, które jeszcze miesiąc temu były okrętami wojennymi. Grupa obejmowała sto trzydzieści jeden superdreadnoughtów, z czego sześćdziesiąt dziewięć należało do typu Scientist, sześćdziesiąt dwa do nieco nowocześniejszego typu Vegas. One tworzyły główny masyw widmowej floty, przy czym sześćdziesiąt nie odniosło żadnych uszkodzeń, pozostałe zaś w zasadzie dałoby się wyremontować, gdyby istniał po temu jakiś powód. Towarzyszyło im dwadzieścia dziewięć krążowników liniowych, jak i lekkie krążowniki w liczbie dwudziestu trzech. Niszczycieli było dwadzieścia osiem i ich ocalało najwięcej ze składu oryginalnego ugrupowania. Zapewne dlatego, że nikomu nie chciało się marnować pocisków na taką drobnicę.

Same superdreadnoughty dawały łącznie dziewięćset milionów ton i reszta jednostek niewiele już znaczyła, reprezentując tylko trzydzieści dwa miliony ton masy. Wszystkie trwały tu porzucone, jeśli nie liczyć niewielkiej grupy utrzymania złożonej z załóg kilku nieuszkodzonych superdreadnoughtów. No i czekały.

Wyszło na to, że czekały właśnie na Phila Claytona, który wciąż się zastanawiał, dlaczego właśnie jemu przydzielono tę robotę. Owszem, miał wykształcenie inżynierskie, ale to samo można było powiedzieć o wielu innych oficerach, którzy może przyjęliby rzecz nieco lepiej. Jemu cierpła skóra. Owszem, to były jednostki przeciwnika, ale nadal chodziło o prawdziwe okręty, on zaś uważał, że każdy z nich posiada coś na kształt duszy.

I to sądził tak od dawna. Jego najwcześniejsze wspomnienia wiązały się z chwilami, gdy stał z nosem przyciśniętym do szyby po południowej stronie skromnego domu i obserwował atmosferyczne frachtowce płynące przez chmurne niebo. Ich kadłuby to kryły się w cieniach, to błyszczały w słońcu i było to coś pięknego, jakby sam Tester stworzył je w swej doskonałości. Wyposażone w napęd antygrawitacyjny jednostki były oczywiście karzełkami w porównaniu z tym, co widział w tej chwili na zewnątrz, ale dla kogoś dorastającego na Graysonie w tych dawnych czasach, gdy nie istniał jeszcze Sojusz, było to naprawdę coś wielkiego.

Zwłaszcza dla obdarzonego bujną wyobraźnią chłopca, który szybko doszedł do wniosku, że coś tak cudownego i wdzięcznego musi przecież być żywe. Obserwował je latem i zimą, w słońcu, deszczu i śniegu. W nocy wypatrywał ich świateł pozycyjnych i słuchał wyjących turbin. Gdy miał dziesięć lat, rozpoznawał już wszystkie ważniejsze typy frachtowców. Wtedy też zaczął wspinać się na strych – co wolno mu było robić tylko wtedy, gdy któraś z matek mogła mu towarzyszyć – skąd widać było płytę lotniska Burdette, gdzie wszystkie te olbrzymy lądowały.

Patrzył zafascynowany, jak wyładowywały to, co przywiozły, i marzył, że są to skarby z innych światów. Palety, skrzynie i kontenery, siatki z owocami i warzywami wyłaniające się z przepastnych ładowni dzięki ciężkiej pracy robotników, którzy nie mieli jeszcze wtedy zbyt wielu maszyn do pomocy. Ale i tak chciał zostać jednym z nich. Chłonął też wszystko, co tylko znalazł drukiem, zarówno o statkach atmosferycznych, jak i frachtowcach, które z rzadka przylatywały na Graysona z całkiem innych światów. Nawet ballada Katastrofa Patrona Fitzgeralda i opowieści o tajemniczym zniknięciu załogi Agnes Celeste znalazły się wśród jego lektur.

Inna sprawa, że tylko marzenia mu zostawały. Jak na miejscowe standardy jego rodzina radziła sobie nieźle, ale z pewnością nie byli bogaci. Do tego był chłopcem, a chłopcy na Graysonie zawsze mieli trudniej, sam Grayson zaś był planetą okrutnie prowincjonalną. Z tego też powodu atmosferyczne frachtowce przewoziły tylko lokalne produkty. Nie było żadnych godnych uwagi dostaw z zewnątrz. On zaś nie miał najmniejszej szansy na ujrzenie blasku innych słońc ani wciągnięcie w płuca zwykłego wiatru, który nie byłby toksyczny.

Tak w każdym razie uważał jego ojciec, a matki, jak to matki, po prostu podzielały jego zdanie. Trzeba jednak przyznać, że mama Joan nie wydawała się w pełni o tym przekonana. Zawsze doceniała jego upór i wytrwałość.

Rzeczywiście nigdy nie trafił na pokład żadnego z tych transportowców, nie zdarzyło mu się też obejrzeć kosmicznego frachtowca od środka. Niemniej i tak wyrwał się w kosmos i miał teraz przed sobą całe rzędy okrętów wojennych, które zostały przejęte jako pryzy. Wiele straszyło ciemnymi otworami wybitymi w burtach i bliznami po odstrzelonych płatach pancerza w miejscach, gdzie znajdowały się stanowiska kapsuł ratunkowych. Myślał przy tym o innym okręcie. Był na GMS Covington podczas bitwy o Yeltsin i pamiętał duszący dym, smród palonego ciała, wstrząsy towarzyszące trafieniom i wycie alarmów, gdy kolejne systemy pokładowe odmawiały posłuszeństwa.

Był wtedy młodym porucznikiem, który bronił swojego świata i praktycznie żegnał się już z życiem.

Przetrwał jednak, ponieważ urodzona na całkiem innym świecie kobieta stanęła w obronie Graysona, i to w chwili, gdy sama była już ranna po walce, w której ocaliła życie jego protektora. Bez niej wszyscy by zginęli. I takim sposobem mógł obecnie, już jako ktoś znacznie starszy, no i kapitan Grayson Space Navy, zajmować się selekcjonowaniem tego złomu pozostałego po flocie Ligi Solarnej.

– Mamy coś nowego od Siódemki, Davidzie? – spytał.

– Lada chwila będą gotowi zająć się pierwszą transzą – odparł porucznik Kalet, zerkając na ekran swojego komunikatora. – Kończą jeszcze porządki po lutowym ataku – dodał z lekkim skrzywieniem.

– Nie wiem, co gorsze. Tamto czy… to. – Clayton wskazał na wymarłe jednostki.

– Na pewno tamto, sir, może mi pan wierzyć – odparł poważnie Kalet. – Ci tutaj oberwali, ale w pełni na to zasłużyli. Sami do nas przylecieli i trzeba było coś z tym zrobić. To przykre, że tylu ich zginęło, ale zdarza się. Zwłaszcza wtedy, gdy ktoś atakuje, nie wypowiedziawszy nawet wcześniej wojny. Tyle dobrego, że wszyscy byli na stanowiskach bojowych i mieli na sobie skafandry. Całkiem inaczej niż nasi podczas lutowego ataku. – Odwrócił głowę i zerknął na ledwie widoczne światła wielkiego kompleksu przetwórczego Unicorn Siedem. Wszystkie szczątki infrastruktury orbitalnej, które pozostały po tamtym ataku sprzed pięciu miesięcy, trafiały właśnie do Stoczni Złomowej Unicorn należącej do Kartelu Hauptmana. – Ekipy rozbiórkowe ciągle trafiają na ciała przeoczone wcześniej podczas poszukiwań – dodał. – W zeszłym tygodniu jedna z brygad trafiła na kuzynkę swojej szefowej. Jestem pewien, że i tutaj znajdą się jeszcze jakieś zwłoki, ale przynajmniej nie będą to nasi bliscy!

Clayton pokiwał głową. Słyszał, jak wyglądało sprzątanie po ataku na Blackbirda. Jego ta robota na szczęście ominęła, ale wielu z marynarki Graysona tam trafiło.

– Na Ziemi funkcjonowało kiedyś pewne przekleństwo – odezwał się. – Nie wiem, czy je znacie na Manticore, ale u nas się zachowało. Obyś żył w ciekawych czasach.

– W ciekawych czasach? – parsknął Kalet. – Zależy, jak na to spojrzeć, sir. Co dla jednego ciekawe, dla drugiego może być całkiem nudne.

– Nie o to dokładnie chodzi – mruknął Clayton, ogarniając spojrzeniem tablicę przyrządów. – Wyobraź sobie, jak pewnego dnia jakiś durny dzieciak, tak samo durny jak my w zielonych latach, zacznie sobie myśleć, jak fascynujące musiało być nasze życie pośród tylu wojen. I pozostanie tylko życzyć mu, aby nigdy nie poczuł na własnej skórze, jak bardzo się mylił.

HMS Imperator

Manticore A

Gwiezdne Imperium Manticore

Admirał floty dama Honor Alexander-Harrington, księżna i patronka Harrington, głównodowodząca Grand Fleet, schowała koszulę mundurową w spodnie i sięgnęła po szpilki, które utrzymywały jej włosy podczas kąpieli. Uwolnione opadły niemal do pasa. Przez chwilę napawała się ich jedwabistością, po czym rozczesała je na gładko. Zwykle do munduru spinała włosy, ale pozwoliła im rosnąć właśnie po to, żeby nosić rozpuszczone. Uwielbiała je i teraz nie zamierzała udawać, że jest inaczej. Poza tym oficjalny obiad był zaplanowany dopiero na wieczór i miała wziąć w nim udział jako przedstawicielka Graysona, nie oficer królowej.

Skończywszy rozczesywanie, odłożyła szczotkę na miejsce i nałożyła zieloną opaskę w odcieniu rodu Harringtonów. Przechyliła lekko głowę, żeby ocenić efekt, i skrzywiła się lekko. Przysunąwszy twarz bliżej lustra, powiodła palcami prawej dłoni po skórze pod okiem.

– Cholera – mruknęła. Jednak będzie siniak.

Kremowo-szary treecat, wyciągnięty na całą długość na półeczce na ścianie, bleeknął radośnie. Obróciła się w jego stronę.

– To nie jest śmieszne, Stinker! – powiedziała surowym tonem, chociaż chyba chciało się jej śmiać. – Sam wiesz, że nasłucham się od Hamisha między jedną przekąską a drugą, gdy zauważy, że mam podbite oko.

Nimitz roześmiał się jeszcze głośniej i wykonał kilka gestów dłonią.

– Nie, to nie była moja wina – stwierdziła. – Spencer jest coraz lepszy, nie jestem w stanie zablokować wszystkich jego ciosów.

Kotowaty znowu skomentował.

– Mam tak napięty rozkład zajęć, że muszę upychać treningi, gdzie się da – wyjaśniła. – Nic na to nie poradzę, że królowa Elżbieta zaplanowała przyjęcie akurat na dzisiaj.

Nimitz zastanowił się chwilę, po czym pokiwał głową. Zaśmiała się i wzięła go z półki. Na moment wtuliła twarz w jego futro, po czym przeszła do swojej dziennej kabiny. Tam przystanęła przy biurku, gdzie treecat przeskoczył na swoją półkę, ona zaś usiadła na konforemnym fotelu.

Ponownie dotknęła opuchlizny pod okiem i wzruszyła ramionami. Zamaskuje się kosmetykami i przy odrobinie szczęścia Hamish nie zauważy i nie będzie musiała wysłuchiwać kąśliwych uwag, od których na pewno by się nie powstrzymał. Mniej by się niepokoiła, gdyby była obecna Emily. Potrafiła uśmierzyć takie sprawy. Niestety ich żona pozostawała z dzieciakami w White Haven, co zapewne było świadectwem jej zdrowego rozsądku.

Honor myślała przez chwilę, po czym wywołała na ekranie pierwszą sprawę do załatwienia na dzisiaj. Zaczyna się wieczna wojna z papierologią.

Ile prądu i fotonów marnuje się codziennie na raporty o każdej pierdółce! – pomyślała. Zbrodnia to niesłychana…

Uśmiechnęła się lekko, pokręciła głową i zaczęła przeglądać wiadomości, które jej dostarczono.

– Przepraszam, milady, ale przyszedł ten raport, o który pani pytała.

– Sugerujesz, że narzekam na niewystarczający napływ raportów? – spytała Honor, podnosząc głowę znad ekranu z codzienną porcją meldunków o stanie gotowości.

– Może niekoniecznie aż tak – odparła komandor Angela Clayton. Nosiła błękitny mundur Marynarki Wojennej Graysona ze znakiem salamandry, swojej patronki, ale mówiła z akcentem z układu Manticore. Tak naprawdę zaś pochodziła z gór Gryphona. – Ale jest faktem, że pani o niego pytała – dodała z lekkim skrzywieniem.

Komandor Clayton była nowa w sztabie Honor i służyła jako oficer logistyczny Grand Fleet, dodatkowo pełniąc funkcję łączniczki ze sztabem admirała Judaha Yanakova. Urodziła się w Rearson, w tej samej baronii co Anton Zilwicki, ale po pięciu latach służby w Grayson Space Navy, gdzie została niejako „wypożyczona”, stała się obywatelką domeny Harrington. To też wyjaśniało, dlaczego zwracała się do swojej przełożonej „milady”, a nie w inny sposób.

Czasem prowadziło to do pewnych nieporozumień.

– I co tam melduje Phil? – spytała Honor.

– Zakończono kontrolę pierwszej grupy superdreadnoughtów, milady – odparła całkiem już poważnie Clayton. – Phil nie cierpi tego przydziału. Pisze, że czuje się tam jak hiena bagienna.

Honor aż się skrzywiła. Znała kapitana Claytona, podobnie jak wszystkich oficerów pozostających w służbie jej domeny, i wiedziała świetnie, o co chodzi. Uważała jednak, że Phil trochę przesadził. Żyjąca na Graysonie hiena bagienna była jednym z najobrzydliwszych padlinożerców w znanej Galaktyce i nie miała problemów z uśmiercaniem ofiar, nawet jeśli okazywały się niezdatne do spożycia.

– Poza tym melduje to, czego można się było spodziewać. Z jednym wyjątkiem. Technicy są pod wrażeniem nowych solarnych stanowisk graserów. Tego nikt nie oczekiwał. – Pokręciła głową. – Przyjrzałam się temu i zgadzam się, milady, że to kawał dobrej roboty.

– Nikt nie twierdzi, że w Lidze Solarnej nie ma dobrych inżynierów – zauważyła Honor. – Problem raczej w tym, że rzadko korzysta się z ich umiejętności.

– A jeszcze rzadziej zauważa ich istnienie – dodała Clayton.

– Co prawda, to prawda – zgodziła się Honor. – Zatem Phil jest pod wrażeniem?

– Tak, milady. Zaznacza jednak, że nie ma pojęcia, co my z nimi wszystkimi zrobimy.

Honor była pewna, że wiele osób zadawało sobie to pytanie, ale coś przecież musieli zrobić z całym tym składowiskiem pozostałym po Jedenastej Flocie admirała Massima Filarety. Dlatego zabrano ocalałe po bitwie jednostki do układu Manticore B. Po bitwie… To była masakra, pomyślała ze złością Honor.

W zwykłych okolicznościach okręty zostałyby wprowadzone na orbitę parkingową i czekałyby na rozmowy pokojowe. Odegrałyby w nich rolę karty przetargowej i być może nawet wróciły później do właściciela. Jednak tym razem nic nie zapowiadało, aby mogło dojść w przewidywalnym czasie do jakichkolwiek rozmów. A nawet gdyby, to nikt nie byłby zainteresowany ponownym wcielaniem tych jednostek do służby. W erze rakietowych zasobników holowanych takie stare jednostki były niebezpieczne dla własnych załóg, przestarzałe konstrukcyjnie i pod względem możliwości taktycznych. I nie miało najmniejszego znaczenia, jakie nowe technologie zastosowano przy ich budowie czy wyposażaniu.

Zasadniczo więc nadawały się jedynie na złom. Po starannym pocięciu na kawałki dałoby się odzyskać z nich najróżniejsze surowce, które obecnie były cenniejsze dla Manticore niż solarne nowinki technologiczne. Gwiezdne Imperium tego właśnie potrzebowało najbardziej i samo potrafiło zadbać o własny rozwój technologiczny.

Tyle że orbitalne centra przetwórcze Manticore zostały zniszczone podczas lutowego ataku. Pięć miesięcy wcześniej praktycznie zniknęły, a i obecnie, przy wydatnej pomocy Beowulfa i Haven, należało oczekiwać, że pierwsze odbudowane instalacje zaczną pracować dopiero za jakieś pół roku. Co więcej, wszystkie nanowytwórnie i zakłady z początku będą dysponować tylko ułamkiem wcześniejszych mocy przetwórczych. Dlatego Phil Clayton i jego mieszana ekipa tak dokładnie sprawdzali stan solarnych jednostek. Jako całość reprezentowały zatrważający poziom technologiczny, ale istniała szansa, że coś uda się jednak z nich wymontować do powtórnego wykorzystania. Na przykład reaktory fuzyjne czy systemy obsługi celowników laserów bliskiej defensywy. A potem rzeczywiście będzie można posłać kadłuby na złom.

A skoro o tym mowa, ocalałe jednostki ze zgrupowania Sandry Crandall czekał ten sam los. Obecnie obsady szkieletowe przeprowadzały je na Manticore i należało poszukać kogoś, kto zajmie się nimi w podobny sposób jak kapitan Clayton.

– No to może uda się wykorzystać grasery w instalacjach obronnych wormhole’a – stwierdziła Honor. – Widziałaś ostatni projekt admirał Foraker?

– Nie, milady. Ale założę się, że jest… ciekawy.

– Admirał Foraker zwykła myśleć nieszablonowo – przyznała z uśmiechem Honor. – Niemniej w tym przypadku zaproponowała dość klasyczny w zamyśle system zdalnie sterowanych baterii. Tyle że każda z nich byłaby rozmiarów superdreadnoughta. To będzie raczej Moriarty, nie Mycroft. Po prawdzie naszkicowała już system współpracy tych baterii z centrum kierowania ogniem w forcie terminalu.

– Myślałam, że taki system już istnieje przy obecnych polach minowych.

– Owszem, ale miny mają tę wadę, że daje się ich użyć tylko raz na jakiś czas, albo zdalnie, albo w automatycznym trybie wyszukiwania celów. Potem muszą się ponownie naładować. Nowy system ma się opierać na bezpośrednim zasilaniu na odległość. Jeśli obliczenia są poprawne, pozwoli to na pięć do sześciu pełnych salw, zanim trzeba będzie wyłączyć moduł w celu przeglądu i podładowania. Jeśli więc te solarne grasery są tak dobre, jak twierdzi Phil, to może się przydadzą. Superdreadnought typu Scientist ma ich ile? Sześćdziesiąt cztery, sześćdziesiąt pięć? Kilkaset takich graserów pozwoli chyba na budowę całkiem niezłej instalacji obronnej?

– Tak, zapewne – przyznała z zastanowieniem Clayton. Miała niejakie pojęcie, co bateria dziewięciu–dziesięciu tysięcy najcięższych graserów może zrobić z dowolną jednostką wychodzącą z wormhole’a, gdzie nie używa się ani ekranów, ani osłon burtowych. To robiło wrażenie.

– Nie wiem oczywiście, na ile cały system się sprawdzi, ale pamiętam, że gdy admirał Foraker czymś się zajmie, z reguły doprowadza sprawę do pomyślnego końca. A teraz, gdy admirał Hemphill wzięła całą obsadę działu badawczo-rozwojowego Weylanda do Bolthole…

Clayton pokiwała głową. Pomysł udostępnienia przez Gwiezdne Imperium technologii i wyników prac badawczych stronie, z którą wcześniej prowadziło trwającą długie dziesięciolecia wojnę, nie budził entuzjazmu w szeregach RMN. Po prawdzie z początku odnotowano nawet spory bierny opór, który wręcz rozjuszył Winton. Clayton nie była obecna na tym spotkaniu, kiedy to królowa Elżbieta wyraziła wprost i w bardzo dosadnych słowach, co myśli o podobnych postawach. Honor jednak tam była i odnotowała, że niekiedy takie wybuchy okazują się bardzo skuteczne. Od tamtej chwili sprawa ruszyła z kopyta.

Inna rzecz, że Haven borykało się z podobnymi problemami. Już samo wyjawienie nie tak dawnemu wrogowi, gdzie właściwie znajduje się Bolthole, miało tam wielu przeciwników. Co więcej, układ ten leżał znacznie bliżej Manticore niż Haven, jakieś sześćset lat świetlnych od Nouveau Paris i tylko trzysta pięćdziesiąt lat świetlnych od Landing City.

Nic dziwnego, że wywiad marynarki nie mógł go znaleźć, stwierdziła Honor. Szukali w głębi Republiki. Nikt nie pomyślał, żeby rozejrzeć się bliżej własnego podwórka. A nawet gdyby spróbowali, układ znany jako „zaginiona kolonia” zostałby zapewne pominięty.

Można powiedzieć, że Legislatorzy wiedzieli, co robią, gdy postanowili wykorzystać przejęty przez Ludową Republikę Haven układ do budowy tajnej bazy. Angela Clayton też mogła bez trudu to zrozumieć jako ktoś, kto znał świetnie historię Graysona. Mieszkańcy Schronienia przeszli naprawdę sporo, zanim wyprawa badawcza Haven odkryła ich istnienie niedaleko wyjścia z wormhole’a J-156-18(L)-KCR-126-06.

Zresztą jakkolwiek tam trafili, ważne było, co zrobili z tym miejscem później, pomyślała. Po lutowym ataku Bolthole stało się największym centrum przemysłu stoczniowego w całym Sojuszu. No i obecnie także największym ośrodkiem badawczym.

Co więcej, nikt z zewnątrz o nim nie wiedział i tym samym nie mógł go zaatakować.

– Czy wiemy, kiedy Bolthole otrzyma w pełni sprawny system Mycroft, milady? – spytała i Honor uśmiechnęła się lekko, odgadując tok jej myśli.

– Pewnie potrwa to jeszcze trochę, ale admirał Hemphill wzięła ze sobą pełen dywizjon superdreadnoughtów typu Invictus. Wszystkie mają systemy Apollo i Keyhole 2, to powinno na razie wystarczyć do obrony układu. Poza tym admirał Foraker pracuje nad udoskonaleniem systemu czujników. Gdy razem siądą do roboty, każdego intruza puszczą w skarpetkach.

– Nie będę nad kimś takim bolała – mruknęła Clayton. – Ani trochę, milady.

SLNS Québec

Układ Dzung

Liga Solarna

Cóż, mogę tylko powiedzieć, że to najwyższa pora – mruknęła kapitan Gabriella Timberlake, stając tuż za admirałem Vincentem Capriottim i naprzeciwko ekranu dowódcy, gdzie widniał otrzymany właśnie rozkaz. Ponieważ układ Dzung znajdował się tylko niecałe siedemdziesiąt lat świetlnych od Słońca, dostali swój przydział wcześniej niż większość Solarian League Navy.

Capriotti zastanawiał się właśnie, jak zostanie on przyjęty przez jego oficerów flagowych.

Zwłaszcza że sam do końca nie wiedział, co o tym myśleć.

– Trudno się nie zgodzić, Gabby – powiedział wreszcie. – Z drugiej strony, jeśli opowieści o tym, co spotkało Jedenastą Flotę i admirał Crandall zawierają ziarno prawdy, to może być… ciekawie.

– W zasadzie tak, sir – przyznała Timberlake. – Moim zdaniem ma to pewien sens. Przecież ci dranie nie mogą być wszędzie ze swoimi zasobnikami i superdreadnoughtami!

– Wszędzie nie muszą – odparł Capriotti. – Wystarczy, że będą tam, gdzie akurat się zjawimy.

– Wiem, sir. – Oficer flagowa wzruszyła ramionami. – Ale wcześniej czy później musimy zacząć coś z nimi robić. A sądząc po losie admirała Filarety, lepiej nie spotykać się z nimi w walce, dopóki nasi nie znajdą sposobu na te ich pociski.

Capriotti pokiwał poważnie głową. Manticore nabiło Lidze Solarnej już tyle siniaków, że trzeba rzecz ukrócić. Niezależnie od wszystkich swoich wątpliwości tego akurat był pewien. Chciałby tylko mieć pewność, że ci na górze wiedzą, co robią.

Nie dowierzał solarnym doniesieniom na temat tego, co się stało z Jedenastą Flotą. Manticore podało, że Filareta otworzył ogień już po tym, gdy został wezwany do poddania się. Solarne media dodawały, jak zwykle opierając się na „wiarygodnych źródłach”, które wolały jednak pozostać anonimowe i wypowiadały się jedynie „nieoficjalnie”, że admirał zaakceptował tę propozycję, po czym został z zimną krwią zamordowany. Capriotti nie miał pojęcia, którą z tych wersji Wywiad Marynarki Wojennej uznawał za prawdziwą, ale nie miał też złudzeń co do poziomu jego kompetencji. Jego zdaniem ludzie ONI z Old Chicago nie potrafili znaleźć własnego tyłka oburącz, o użytecznych danych wywiadowczych nie wspominając.

Nie jest to dobry znak, pomyślał. Jedno jest pewne: nasz wywiad został przyłapany z opuszczonymi spodniami i do teraz nie zdołał ich podciągnąć. A najgorsze, że oni chyba wciąż nie rozumieją swojego położenia.

Vincent Capriotti służył w Battle Fleet od początku swojej kariery i znał wielu spośród tych, którzy zginęli z Filaretą i Crandall. Podobnie jak Timberlake chciał ich pomścić. Nie tylko z frustracji, ale także z prostego wyrachowania. Z drugiej strony wiedział jednak, jak działa Biuro Bezpieczeństwa Granicznego. Lepiej niż większość swoich rodaków znał wewnętrzne mechanizmy owego „państwa w państwie” i oceniał je mocno krytycznie. Mogło się łatwo posypać, jeśli przyjdzie mu oddać teren, a jeśli nie zdołają ostro przeciwstawić się Manticore, taki właśnie proces mógł nabrać tempa. A to z kolei oznaczałoby znaczny spadek napływu funduszy do skarbca rządu federalnego.

Jednego wszakże był pewien. Oba raporty podawały, że bitwa, a może i masakra w układzie Manticore, trwała bardzo krótko. Mówiło to wyraźnie, że lepiej nie próbować ataku na żaden z ważniejszych celów Gwiezdnego Imperium. Nie pchać się tam, gdzie można oczekiwać rozbudowanych systemów obronnych.

Opis planowanej operacji Bukanier wskazywał, że admirał Kingsford na szczęście nie miał takiego zamiaru. Może jednak był w Old Chicago ktoś, kto wiedział, co robi.

Być może.

– Dobrze – rzucił w końcu, odwracając się od ekranu z rozkazem i przenosząc spojrzenie na ekran astrogacyjny SLNS Québec. – Na początek muszę porozmawiać z admirał Helland i admirałem Rutgersem. Oboje na pewno będą mieli coś do dodania. Jeśli tylko Rutgers przestanie zadręczać nas swoim pesymizmem.

Wargi lekko mu drgnęły i Timberlake zaśmiała się cicho. Wiceadmirał Lyang-tau Rutgers, oficer operacyjny Task Force 783, przeszedł do nich z Floty Granicznej ledwie dwadzieścia lat temu, co nie wystarczyło, żeby uwolnić go w pełni od starych nawyków, a zwłaszcza przekonania, że Battle Fleet stałaby się flotą z prawdziwego zdarzenia, gdyby trochę nad sobą popracowała. Znany był z licznych analiz, w których udowadniał, iż wszystkie symulacje oraz ćwiczenia powinny oddawać realia walki z prawdziwym przeciwnikiem, chociaż „wszyscy wiedzieli”, że Liga Solarna nie ma żadnych godnych uwagi wrogów. Gdy mu to wytykano, odpowiadał, że zawsze lepiej jest utrzymywać poziom szkolenia wyższy od wymaganego przez rzeczywistość i że takie akurat błędy nie pociągają za sobą ofiar w walce, a nawet wręcz przeciwnie. Dziwnym trafem jego postawa nie budziła w Battle Fleet najmniejszego entuzjazmu.

I to zapewne wyjaśniało, dlaczego całkiem kompetentny oficer, którego rodzina posiadała liczne wojskowe i polityczne koneksje, wciąż był tylko kontradmirałem. Z drugiej strony dobrze to o nim świadczyło, zwłaszcza obecnie, gdy wiele z tego, przed czym przestrzegał, zdarzyło się naprawdę. Kapitan wiedziała, że Capriotti szanuje Rutgersa i ceni sobie jego zdanie.

Wiceadmirał Angelica Helland, szef sztabu TF 783, była raczej typem nieco bardziej rozgarniętej Sandry Crandall. W sumie nic nadzwyczajnego, trudno być głupszym od Sandry Crandall. Znana była z arogancji i agresywnego wyrażania opinii, co owocowało niekiedy spięciami z Rutgersem podczas narad sztabu, ale też ułatwiało Capriottiemu ogarnięcie różnych punktów widzenia. To akurat cenił sobie jeszcze w czasie pokoju, gdy nikt nawet nie próbował strzelać do jednostek SLN, co było dość rzadką postawą wśród czterogwiazdkowych admirałów Battle Fleet.

W tej chwili Helland i Rutgers wracali na pokład SLNS Québec po sesji symulacji bitewnej przeprowadzonej na krążowniku liniowym Bavaria, jednostce flagowej TG 783.12. Dzięki tajnemu statusowi rozkazu nie mieli na razie pojęcia, dlaczego tak nagle ich odwołano.

Ciekawe, jak zareagują na wiadomość, pomyślała kapitan.

– A tak między nami, to jestem daleka od optymizmu, sir – powiedziała głośno.

Capriotti skinął głową.

– Ja też – przyznał. – Proszę o informację, gdy tylko wrócą na pokład. A póki co, idę do sali odpraw. Chcę przejrzeć wykaz naszych zasobów uzbrojenia i sprawdzić ostatnie doniesienia wywiadu na temat możliwości taktycznych pocisków Manticore. – Pokręcił głową z przygnębieniem.

Timberlake uniosła brwi.

– Dotąd starałem się o tym nie myśleć, ale nabieram przekonania, że… nadal zbyt optymistycznie oceniamy nasze szanse.

Kapitan zmarszczyła czoło. Ona też była tego zdania. Nie było czasu na dogłębną lekturę wszystkich analiz, ale same wnioski nie rokowały najlepiej. Według wywiadu Sojusz Manticore dysponował obecnie przewagą tonażu w proporcji trzy do jednego. Co gorsza, skuteczność ich środków ofensywnych była ich zdaniem o trzydzieści procent wyższa, zasięg lotu napędowego pocisków zaś sięgał trzydziestu milionów kilometrów. Już to nie wyglądało dobrze jej zdaniem.

– Nie twierdzę, że tamci mają po dziesięć metrów wzrostu – dodał Capriotti. – A nasz nowy typ Cataphract ma podobny zasięg… jeśli wykorzysta się fazę lotu balistycznego. Ale oboje wiemy, że Lyang-tau całkiem słusznie wypomina nam niedocenianie Manticore. Nie trzeba być geniuszem, aby zrozumieć, jak bardzo błędne były nasze przedwojenne analizy, od kiedy zaś się zaczęło, każdy kolejny incydent tylko potwierdzał stanowisko Rutgersa. Nawet ci na górze powinni już to zauważyć. Dobrze, że przysłali nam nowe pociski, i cieszy mnie, że Technodyne stara się je dopracowywać. Jednak dopóki nie otrzymamy na temat przeciwnika czegoś więcej ponad domysły produkowane przez ten sam zespół półgłówków, który jest odpowiedzialny za Sandrę Crandall i Jedenastą Flotę, zamierzam zachować jak najdalej posuniętą ostrożność w określaniu naszych szans.

– Do mnie to trafia – przytaknęła Timberlake. – Lepiej już przeceniać ich możliwości, niż je lekceważyć.

– Na szczęście ktoś w Old Chicago też chyba doszedł do tego wniosku. – Capriotti skinął głową ku ekranowi z rozkazem, który chwilę temu czytali. – Nie jestem zachwycony pomysłem rozwalenia czyjegoś układu planetarnego, nie po to wstępowałem do marynarki, nawet mam przyjaciół na Cachalocie. Jednak ktokolwiek wpadł na ten pomysł, czy była to admirał Bernard, czy może nawet admirał Kingsford, wybrał coś, z czym obecnie możemy dać sobie radę. Jeśli narobimy dość kłopotów ich peryferyjnym układom albo niezależnym gwiezdnym państwom, które z nimi współpracują, będą musieli chociaż częściowo rozproszyć swoje siły dla ich ochrony. A im dalej to pójdzie, tym większa szansa, że w ten sposób damy Technodyne czas na skonstruowanie wielostopniowego pocisku, który dorówna uzbrojeniu przeciwnika.

Timberlake przytaknęła, chociaż oboje wiedzieli, co Capriotti przemilczał. Operacja Bukanier miała nie tylko zmusić Sojusz do rozproszenia sił. W sumie była to nawet drugorzędna kwestia. Chodziło głównie o uświadomienie wszystkim, czym może się skończyć dla nich próba przystania do Manticore czy chociaż związania się z nimi umowami handlowymi. Dla SLN ktoś taki był od tej chwili wrogiem Ligi Solarnej, co musiało pociągnąć za sobą nad wyraz poważne konsekwencje.

Czyli tak naprawdę chodziło o zastraszenie tych, którzy nie byli w stanie skutecznie się bronić. Wybór celu dla TF 783 jednoznacznie na to wskazywał.

Układ Cachalot, odległy od Dzung o 50,6 lat świetlnych, znajdował się tylko 49,6 lat świetlnych od Beowulfa i był niezależnym układem, który od samego początku istnienia opowiedział się przeciwko przystąpieniu do Ligi Solarnej. Obecnie należał do bogatych, ludnych i dobrze prosperujących, od niemal tysiąca lat pozostając w ścisłych kontaktach handlowych z Beowulfem i polegając na nim w kwestiach militarnych. W praktyce oznaczało to kilka do kilkunastu fregat i kutrów przeznaczonych do obrony układu, bo przecież nikt nie byłby tak szalony, żeby atakować kogoś stowarzyszonego blisko z jednym z potężnych założycieli Ligi Solarnej.

Przynajmniej tak to wyglądało do teraz.

Kapitan zastanowiła się, na ile wprost Kingsford lub Brenner, który był odpowiedzialny za pion strategii i planowania, wyrażą prawdziwy cel ataku w szczegółowych rozkazach operacyjnych. Przebiegło jej też przez głowę, że sporo z tych mniej lub bardziej niezależnych układów zrozumie dość szybko, iż Liga obrała je za cel, ponieważ nie śmie uderzyć na żadnego z członków „Wielkiego Sojuszu”.

To jest minus sytuacji, pomyślała i wzruszyła ramionami. Może istnieje jeszcze jakiś inny powód, dla którego wybrano Cachalot. Znajduje się na tyle blisko Beowulfa, że mieszkańcom odleglejszych okolic Pogranicza pewnie nie przyjdzie w ogóle do głowy, że tak naprawdę może mieć bardzo słabą obronę. A jeśli nawet to wiedzą, coś przecież musimy zrobić. I Bogu niech będą dzięki, że nie wysyłają nas przeciwko samemu Manticore! Biorąc pod uwagę, jak szybko uporali się z Filaretą…

Przerwała te rozważania i skinęła energicznie głową.

– Mam nadzieję, że Technodyne czy ktokolwiek inny naprawdę pracuje nad takimi pociskami, sir!

GSNS Protektor Oliver I

Układ podwójny Manticore

Gwiezdne Imperium Manticore

Honor!

Michael Mayhew obrócił się z uśmiechem, widząc Honor i Mercedes Brigham. Z tyłu podążał młody chorąży, który stanowił ich eskortę z pokładu szalupowego Protektora Olivera. Gdzieś w tle rozlegała się cicha muzyka, stewardzi roznosili tace z przekąskami i kieliszkami wina, słychać było szmer rozmów. Mayhew wyciągnął dłoń, którą Honor uścisnęła zdecydowanie. Uśmiechnęła się przy tym, a siedzący na jej ramieniu Nimitz skomentował to po swojemu. Mayhew zaśmiał się i przywitał się także z nim. Tym razem to Honor się roześmiała.

Równocześnie pomyślała jednak, że młodszy od niej o dwadzieścia lat Mayhew wygląda na co najmniej dziesięć lat starszego. Wynikało to z prostego faktu, że ona otrzymała prolong jako dziecko i była trzecim pokoleniem poddanym temu zabiegowi, on zaś uzyskał dostęp do prolongu dopiero jako dorosły. Niemniej i tak prezentował się znacznie lepiej niż jego starszy brat Benjamin.

– Miło cię widzieć – dodał Mayhew i skrzywił się lekko. – Wiem, wiem. Często mamy kontakt, zdalnie czy osobiście, ale zawsze oficjalnie. Oczywiście dobre i to, ale dzisiaj będziemy mogli wreszcie swobodnie porozmawiać.

– Owszem, to sympatyczna odmiana – przyznała Honor. – Czasem zapominam, że moim żywiołem jest próżnia, tyle czasu spędzam obecnie na zebraniach, naradach, sesjach planowania i snucia czarnych scenariuszy… – Wzruszyła ramionami.

Mayhew pokiwał głową.

– Wiem. A będzie jeszcze gorzej po ratyfikacji wyników referendum na Beowulfie. Ich włączenie się do Sojuszu będzie wymagało sporo pracy.

– Z całym szacunkiem, milordzie, nie aż tyle, jak się spodziewasz – powiedział ktoś z boku i Honor odwróciła się z uśmiechem ku niebieskookiemu mężczyźnie w admiralskim mundurze Graysona.

– Michal! – zawołała. – Zastanawiałam się, czy tu będziesz.

– Pozwolę sobie zauważyć, że chyba dochodzi tu do niejakiego naruszenia etykiety – zauważył Michal Lukáč, dowodzący Szóstym Dywizjonem Pierwszej Grupy Bojowej Grand Fleet. – Chociaż jestem pewien, że obie panie świetnie wiecie, iż najpierw powinnyście się przywitać z kapitanem White’em.

Honor rozejrzała się szybko i ponownie spojrzała na Lukáča.

– Dobrze, że poczekałeś chociaż, aż ten biedny chorąży sobie poszedł – powiedziała surowym tonem. – To nie jego wina, że Michael mnie zatrzymał.

– Przepraszam, ale jeśli się nie mylę, to jestem bratem pewnego lokalnego despoty, który posiada niejakie wpływy – odezwał się z uśmiechem Mayhew. – Zatem mogę dowolnie zmieniać kolejność powitań.

– Nadużywanie władzy nie jest etyczne – zauważyła Honor. – Michal ma rację. – Rozejrzała się za kapitanem Zacharym White’em, dowódcą Protektora Olivera i flagowym kapitanem Lukáča. Ponieważ White był o sześć centymetrów wyższy od niej, zwykle łatwo było go dostrzec. Jednak tym razem… – Właśnie, gdzie jest Zach?

– W tej chwili pomaga Misty uporać się z sytuacją awaryjną. Edward znalazł się na kursie kolizyjnym z tacą przekąsek.

– No proszę! – westchnęła Honor. – A mnie jest smutno, że Raoul skończy niebawem osiem lat.

– Edward jest całkiem dobrze wychowany, przynajmniej jak na chłopca z Graysona – zauważył Michael Mayhew.

– Owszem, a poza tym to nie była jego wina – dodał Lukáč. – Pomimo wzrostu ojca Edward nie jest jeszcze zbyt wysoki. Steward po prostu go nie zauważył. A Zach poszedł przede wszystkim pocieszyć syna, który był przekonany, że zrujnował ojcu przyjęcie. Tak jak obiecałem, utrzymam placówkę do jego powrotu. Czytałem gdzieś, że dobry dowódca zawsze wspiera swojego kapitana flagowego.

– Też słyszałam coś takiego – przyznała Honor. – Ale co miała znaczyć ta wcześniejsza uwaga, że „nie aż tyle”? Ja powiedziałabym, że integracja Beowulfa z Sojuszem będzie jak trzynasta praca Herkulesa.

– Zapewne nie aż tak – odparł z szacunkiem Lukáč. – Owszem, czeka nas wiele pracy i dogrywanie całej masy detali, ale prawda jest taka, że Beowulf już teraz funkcjonuje jako część Sojuszu. Kto wydatnie pomaga w naprawie zniszczeń po lutowym ataku? Jeśli się nie mylę, to właśnie on produkuje obecnie te nowe pociski Mark 23, które mamy w zasobnikach. W sumie więc chodzi raczej o usankcjonowanie czegoś, co od wielu miesięcy i tak się dzieje.

– Zasadniczo się zgadza – przytaknął Michael Mayhew. – Ale właśnie to dopracowywanie szczegółów i dogrywanie drobiazgów mnie niepokoi.

– Chyba jednak nie powinno – powiedział Lukáč. – Poza tym nam będzie łatwiej, bo naszą działką jest tylko walka. No i…

– Czyżby Michal już panią zagadał? – dało się słyszeć z boku. Honor obróciła głowę. To była kapitan Lenka Lukáčova, kobieta jakieś cztery centymetry niższa od swojego męża. Nosiła mundur Marynarki Wojennej Graysona z czterema złotymi paskami kapitana, ale na jej kołnierzu widniały krzyże Korpusu Kapelanów, nie miecze oficera liniowego. – Obiecał, że się powstrzyma – dodała z błyskiem w zielonych oczach.

– Bynajmniej! – rzuciła Honor. – Powiem więcej, jest wręcz dziwnie małomówny.

– Proszę dać mu trochę czasu – zasugerowała Lukáčova.

– Najpewniej. A co u ciebie? Sporo problemów?

Honor starała się być na bieżąco z postępami aklimatyzacji Task Force 3, czyli graysońskiego wkładu w Grand Fleet. Pomagało to, że od blisko dwudziestu lat Grayson i Manticore walczyły ramię w ramię, wspólnie świętując zwycięstwa i opłakując straty, spora część floty Graysona zaś stacjonowała od lutowego ataku w obszarze Manticore. Jednak pomimo głębokich zmian, jakie zaszły na tej planecie, spora część mieszkańców Graysona pozostawała bardzo religijna i nawykła do funkcjonowania w teokracji. Dotąd rzadko pojawiali się w większej liczbie w podwójnym układzie Manticore i mało kto ich tu znał poza osobami służącymi w RMN. Obecnie jednak przybyli w liczbie kilku tysięcy, głównie cywilów i personelu pomocniczego TF 3, i trzeba było im pomóc w pierwszych kontaktach ze społeczeństwem, które żyło wedle całkiem innych zasad. Lukáčova została przypisana do tego właśnie zadania jako najstarszy oficer Korpusu Kapelanów działającego w ramach grupy.

– W sumie nie jest źle – odparła. – Arcybiskup Telmachi jest bardzo pomocny, chociaż większość personelu z Manticore wciąż nie może się nadziwić obecności duchownych w załogach okrętów. To chyba naturalne. Nasi zaś niezbyt ogarniają, że w społeczeństwie nieuznającym religii państwowej arcybiskup jest tylko osobą publiczną bez żadnej realnej władzy. Niektórzy z moich kapelanów nie rozumieją, dlaczego nie może on rozwiązać wszystkich naszych problemów jednym machnięciem krucyfiksu. Jesteście świeccy do szpiku kości?

– Robimy, co w naszej mocy – stwierdziła Honor. – Nie zapominaj jednak, że właśnie nasze świeckie nawyki tak wpłynęły na waszych ojców Kościoła, że dopuścili wreszcie do kapłaństwa osoby nieposiadające chromosomu Y.

Michal Lukáč wykonał gest, który przyznaje punkty podczas pojedynku na szpady, i jego żona zaśmiała się głośno.

– Źle to rozegrałam – powiedziała. – Ale oczywiście masz rację. – Przewróciła oczami. – Dobrze pamiętam, co się działo, gdy wielebny Sullivan mnie wyświęcił. Myślałam, że ducha wyzionę z nerwów. – Uśmiechnęła się na to wspomnienie. – A ile gardłowania było w sprawie nazewnictwa! Mało brakowało, a zostałabym bratem Lenką. Powstała nawet cała poważna dysertacja na ten temat. Dzięki niech będą Testerowi, że w porę spacyfikował towarzystwo.

– Nie wiem, jak to się dzieje, ale mniej więcej od dwudziestu lat na Graysonie przybywa bezczelnych niewiast – zauważył Mayhew, nie zwracając się konkretnie do nikogo z obecnych. – Naprawdę zagadkowa sprawa.

– Na pewno nie jest to moja wina – odparowała Honor. – Już prędzej Mercedes. Jej albo kapitan Davis – dodała, zerkając na dwie ciemnowłose panie kapitan, zbliżające się do rozdyskutowanej gromadki.

– Milady właśnie wyjaśniała, że to nie przez nią kobiety na Graysonie stają się coraz bardziej niesforne – powiedziała Brigham, wyciągając dłoń.

– Oczywiście – odparła kapitan Elizabeth Davis, oficer operacyjny Lukáča. – Jak ktoś mógłby twierdzić coś podobnego?

– I jakby nie dość było tego, co się dzieje z naszymi kobietami, to sprowadzamy sobie kolejne, jeszcze gorsze – mruknął Mayhew, znowu bardziej w przestrzeń.

Davis się zaśmiała. Jej akcent zdradzał, że pochodzi ze stolicy Manticore, ale podobnie jak wielu „wypożyczonych” na Graysona oficerów, polubiła tę planetę. Formalnie stała się jej obywatelką już dziesięć lat temu. Lord Mayhew wzniósł oczy do nieba, słysząc jej śmiech, i także wyciągnął dłoń do powitania.

– I mieliśmy wielkie szczęście, że zaistniały – powiedział. – Zarówno te rodzimego chowu, jak i importowane.

– Muszę się zgodzić – przyznała Honor. – Ale po tych wszystkich latach najważniejsze wydaje mi się to, że Grayson dobrze przyjął tak wielkie zmiany.

– W dużej mierze dzięki osobistemu przykładowi – zauważyła Lukáčova. – No i wielebny Hanks dołożył swoje. – Obie posmutniały na moment, wspomniawszy tego łagodnego człowieka, który oddał życie za Honor. – Wielebny Sullivan także wykazał się siłą charakteru. Należy jednak pamiętać, że w odróżnieniu od tych fanatyków z Masady my nigdy nie uznaliśmy Księgi za zamkniętą i niezmienną. Oni zaś nie tylko przestali słuchać Boga, ale śmieli jeszcze pouczać Go, jak wszystko powinno wyglądać. – Pokręciła głową. – Też musieliśmy zmienić nasze podejście do wiary, lecz prawdę mówiąc, oni bardzo nam w tym pomogli. Wystarczyło przyjrzeć się Masadzie, by zrozumieć, czego Bóg od nas nie chce. – Wzruszyła ramionami. – Przy takim negatywnym przykładzie nie mogliśmy pobłądzić. Przynajmniej w większości.

– Zapewne masz rację – odezwał się towarzyszący jej oficer. Był co najmniej dwadzieścia centymetrów wyższy, masywnej budowy, z nosem ostrym jak dziobnica okrętu i kucykiem w stylu Paula Tankersleya. Tyle że, jak zauważyła Honor, w odróżnieniu od Davis mówił z graysońskim akcentem.

– Miło cię spotkać, James – odezwała się Honor.

– Cała przyjemność po mojej stronie, milady – odparł kapitan James Sena, szef sztabu Pierwszej Grupy Bojowej. – Chociaż jeszcze bardziej cieszy mnie spotkanie z komodor Brigham. Zastanawiałem się, czy…

– Ani słowa więcej – przerwał mu kontradmirał Lukáč, ostrzegawczo unosząc palec.

– Ależ po wczorajszych ćwiczeniach musimy ustalić…

– Wkraczasz na niebezpieczny teren, James – rzucił Lukáč.

– Sir? – Kapitan Sena spojrzał podejrzliwie na przełożonego.

Honor prawie się uśmiechnęła.

James Sena był jedną z ważniejszych osób w strukturze administracyjnej GSN. Chociaż sprawdził się już jako świetny oficer liniowy, okazał się także wyjątkowy dobry w nowej roli. Sam wprawdzie wolałby spędzać czas w fotelu dowódcy krążownika liniowego, ale nie narzekał. Był osobą konkretną, skupioną na pracy i tylko czasem nie nadążał za poczuciem humoru admirała.

– Jeszcze przed twoim przybyciem lord Mayhew oznajmił nam, że dzisiaj wieczorem nie rozmawiamy o robocie – powiedział z niejakim rozbawieniem Lukáč. – Poddanym nie wypada wyrażać sprzeciwu.

– Jak dobrze, że to mój brat jest udzielnym władcą, nie ja, i to on zbiera hołdy poddanych – zauważył Mayhew.

– Trudno się nie zgodzić! – stwierdziła Honor.

W rzeczywistości wszyscy wiedzieli, że Michael Mayhew był od dzieciństwa wielbicielem marynarki wojennej. Przez lata trzymał się z dala od niej tylko dlatego, iż zgodnie z konstytucją musiał poczekać, aż jego starszy brat dorobi się męskiego potomka. Potem od razu włożył mundur, lecz kariera nie stała przed nim otworem. Brat nazbyt potrzebował go jako osobistego przedstawiciela, żeby coś takiego mogło się udać. Lecz właśnie dzięki temu był tak zżyty z oficerami pokroju Lukáča czy Seny. Był jednym z nich, chociaż jednocześnie pełnił w GSN szczególną funkcję. Marynarka była jego życiem i odpłacała mu najlepszą monetą.

– Proszę! – odezwał się Mayhew, widząc idącą w ich stronę nader wysoką postać. – Kapitan White!

– Milordzie. – Zachary White ukłonił się Mayhewowi, potem zaś przywitał się z Honor. – Milady. Przepraszam, że nie było mnie na miejscu, kiedy pani przybyła, lady. Mój syn…

– Admirał Lukáč już nam o tym wspomniał – przerwała mu Honor, spoglądając na kobietę, która przyszła wraz z nim. Była znacznie niższa i w odróżnieniu od większości obecnych ubrana po cywilnemu. Nosiła strój zbliżony do tradycyjnego kobiecego ubioru na Graysonie i wyglądała w nim całkiem dobrze. „Zbliżony” zaś dlatego, iż zdaniem Honor nie mogła mieć na sobie więcej niż trzy halki.

– Wszystko z nim w porządku, Misty? – spytała.

– On jest niezniszczalny – odparła pani White. – Tylko smucił się bardzo, że „zepsuł tacie przyjęcie”.

– Naprawdę tak pomyślał – przyznał kapitan White i spojrzał na Lukáča. – Doceniam, że przejął pan obowiązki gospodarza, sir. Matka tłumaczyła mu, że nic wielkiego się nie stało, ale tak się przejmował, że musiałem ją wesprzeć.

– Nie mamy z Lenką własnych dzieci, ale mam pięcioro rodzeństwa – odparł rzeczowym tonem Lukáč. – Dzięki firmie Skydomes i naszej eksplozji demograficznej dorobiłem się w ten sposób, wedle najświeższych danych, które w każdej chwili mogą ulec zmianie, około trzydzieściorga kuzynów i kuzynek, a czworo z nich ma już własne potomstwo.

White zachichotała i przywitała się z resztą obecnych.

– Jak on sobie tutaj radzi? – spytała Honor. – To znaczy, jak się czuje na Manticore?

– Brakuje mu przyjaciół i kolegów ze szkoły, milady – odparła Misty. – Ale zawarł już trochę nowych znajomości, chociaż jest starszy od reszty dzieciaków z klasy. – Spoważniała. – Chyba ich trochę zaskoczył. Ale dobrze mu zrobi, jeśli pomieszka trochę poza Graysonem. Co więcej, wszyscy tutaj naprawdę się starają, abyśmy się czuli jak u siebie. To po prostu rzuca się w oczy.

Honor pokiwała głową. Jako patronka domeny, jedyna taka osoba w podwójnym układzie Manticore poza Mayhewem, poczuwała się w pewnym stopniu do reprezentowania obywateli Graysona, którzy towarzyszyli jednostkom GSN. Niestety w praktyce nie mogła się tym zajmować, bo doba i tak była dla niej za krótka. Na szczęście i bez jej udziału sprawy przybrały pozytywny obrót, czego świadectwem był uśmiech tej kobiety.

Misty White była pod wieloma względami cywilnym odpowiednikiem Lenki Lukáčovej, chociaż zamiast z Korpusem Kapelanów współpracowała z Działem Wsparcia Rodzin Graysona. Formalnie była to organizacja militarna kierowana przez kapitana Leonarda Fitzhugh, gdzie Misty pełniła tylko rolę cywilnego doradcy. Szczęśliwie Fitzhugh był na tyle rozgarnięty, żeby nie wchodzić jej w drogę, ilekroć zakasywała rękawy i brała się do pracy.

– Cieszy mnie to – powiedziała Honor. – Czytałam to samo w raportach, ale z pewnością wiele mnie w tej sprawie omija.

– Aż trudno to sobie wyobrazić, milady – odparła Misty.

– Może i tak – przyznała Honor, ujmując kobietę za prawe ramię. – Ale jeśli oczy mnie nie mylą, zbliża się do nas porucznik flagowy Michala. Zapewne oznajmi nam, że skoro już dołączyliście, to czas na obiad. Jak może słyszeliście, pochodzę ze Sphinksa, a to oznacza, że niemal zawsze jestem głodna – wyjawiła z uśmiechem.

– Wiele bym dała za taki metabolizm – powiedziała Lukáčova. – To coś niesamowitego.

– Doprawdy? – Honor uśmiechnęła się do niej konspiracyjnie. – Jeśli myślisz, że karmienie dzieci po nocy to trudna sprawa, pomyśl, jak to jest z potomstwem po modyfikacjach genetycznych Meyerdahla. Moja matka czasem wspominała ten czas, powołując się na doświadczenia niejakiego Syzyfa.

– Co za historia! – Misty się zaśmiała. – Nie przyszło mi to do głowy, milady.

– Wierz mi, że Raoul zadba, abym w pełni spłaciła dług zaciągnięty u rodziców. I potrwa to jeszcze jakieś siedemnaście–osiemnaście lat. Rodzicielstwo to nie tylko blaski, ale i cienie, które wcale mnie nie fascynują.

– Może i tak, milady – powiedziała Misty, uśmiechając się na widok podoficera zmierzającego w ich stronę z niewysokim, nienagannie ubranym chłopcem. – Ale proszę mi zaufać, gdy kurz opadnie, okaże się, że było warto. Że nie był to zmarnowany czas.

– Wierzę – odparła cicho Honor na chwilę przed powitaniem młodego panicza Edwarda White’a. – Wierzę w to bez zastrzeżeń.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki