Hiszpańskie wakacje - Kim Lawrence - ebook

Hiszpańskie wakacje ebook

Kim Lawrence

3,9

Opis

Pielęgniarka Maggie Ward, skromna dziewczyna o wielkim sercu, podczas wakacji w Hiszpanii poznaje Rafaela Castenadasa. Zakochuje się w tym przystojnym mężczyźnie, który pochodzi z jednej z najzamożniejszych hiszpańskich rodzin. Nie podejrzewa, że ich spotkanie nie było przypadkowe. Gdy się o tym przekonuje, jest już za późno na odwrót. Została wplątana w jego misterną sieć intrygi...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 144

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (100 ocen)
35
28
29
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaZz122

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze napisana, szybko się czyta, polecam!
00

Popularność




Kim Lawrence

Hiszpańskie wakacje

Tłumaczyła Alina

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Susan Ward ostrożnie zeszła do kuchni po rampie dla niepełnosprawnych, oparła kule o wysunięte w tym celu krzesło i usiadła. Mąż i córka, obserwujący ją bacznie, odetchnęli z ulgą.

– Coraz lepiej ci idzie, mamo – zauważyła Maggie, choć w głębi ducha uważała, że matka zbyt ambitnie podchodzi do kwestii swojej sprawności. Na szczęście ojciec zrezygnował niedawno z pracy na platformie wiertniczej i mógł mieć żonę na oku, gdy Maggie nie było w domu.

Od eksperymentalnej operacji minęły już trzy miesiące, ale Maggie wciąż odczuwała dreszcz podniecenia, patrząc jak matka, przez ostatnie osiemnaście lat przykuta do wózka, zaczyna wstawać i poruszać się samodzielnie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za kilka miesięcy będzie już mogła obywać się bez wózka, a nawet bez kul.

Susan spojrzała na córkę ze zmarszczonym czołem.

– Mniejsza o to. A jak ty się czujesz? Wygląda na wyczerpaną, prawda, John? – dodała, przenosząc spojrzenie na męża.

John Ward zatrzymał wzrok na bladej twarzy w obramowaniu czarnych włosów.

– Wygląda pięknie – stwierdził krótko.

No cóż, pomyślała Maggie, mam przynajmniej jednego wielbiciela, nawet jeśli to tylko mój własny ojciec.

– Dziękuję ci bardzo – odrzekła z wdzięcznością. – Ale ty uważałeś mnie za piękną nawet wtedy, kiedy miałam dziesięć kilo nadwagi, trądzik i aparat na zębach.

– Nie zmieniaj tematu, Maggie – upomniała ją matka.

– Mówiłam przecież, mamo, że czuję się dobrze. – Maggie uśmiechnęła się z determinacją. Opanowała ten uśmiech już dawno temu. Gdy miała cztery lata, ojciec wrócił ze szpitala z jej nowo narodzonym bratem, ale bez mamy. Drugi brat, dwuletni Ben, biegał po pokoju i hałasował. John Ward usiadł z niemowlęciem w ramionach i wyjaśnił starszym dzieciom, że mama na razie nie wróci, a gdy już wróci, to trzeba będzie jej pomagać, bo nie będzie czuła się dobrze. Maggie niezbyt dobrze rozumiała, co się stało z mamą, ale wiedziała, że musi to być coś bardzo złego, bo jej wielki i silny tatuś nigdy wcześniej nie płakał. Widok jego łez przeraził ją. Błagała, by przestał płakać, i obiecywała, że jeśli przestanie, to ona już zawsze będzie grzeczna.

Oczywiście nie udało jej się dotrzymać obietnicy, ale zrodzona tamtego dnia determinacja, by chronić matkę i nie dopuścić do łez ojca, pozostała z nią już na zawsze. W porównaniu z tym, przez co przeszła jej matka, zerwane zaręczyny i odwołany ślub wydawały się nieistotnym drobiazgiem.

– Poważnie, czuję się dobrze – powtórzyła na widok sceptycznych twarzy rodziców. Odgarnęła włosy z karku i przyjęła od ojca kubek z kawą. – Przykro mi tylko z powodu całego tego zamieszania i straconych pieniędzy.

Nie miała pojęcia, ile rodzice już włożyli w ślub, który w końcu miał nie dojść do skutku.

Ojciec tylko machnął ręką.

– Mniejsza o pieniądze. To nieważne... – Urwał, gdy drzwi kuchni otworzyły się i do środka wpadł powiew zimnego powietrza oraz dwóch chłopaków w zabłoconych strojach do rugby. Nie poświęcili siostrze ani odrobiny uwagi, mruknęli coś w stronę rodziców i natychmiast rzucili się na lodówkę.

– Szklanka, Sam! – przypomniała Susan odruchowo, gdy jej młodszy syn podniósł do ust karton z mlekiem.

Sam niechętnie opuścił karton.

– Jeśli ktoś jest ciekaw, to przegraliśmy.

Jego brat, starszy i obdarzony nieco większym wyczuciem sytuacji, szturchnął go łokciem i odsunął rękawicę, którą zasłaniał rozcięte usta.

– Sam, ich to nie interesuje. Co robicie?

Maggie podniosła się. Nie było jej wcale łatwo powiedzieć rodzicom o zerwaniu, ale oni przynajmniej nie zadawali niewygodnych pytań, choć wiedziała, że mieli na to wielką ochotę. Nie mogła jednak liczyć na takt braci.

– Nic. To rozcięcie trzeba by zszyć – dodała, rzucając fachowe spojrzenie na usta Bena.

Ten przewrócił oczami, odebrał Samowi karton z mlekiem, pociągnął łyk i odwdzięczył się siostrze równie przenikliwym spojrzeniem.

– Jasne, że nic. Przecież to całkiem normalne, że wyglądasz jak śmierć na urlopie.

– Od dziesięciu dni mam nocne dyżury w pogotowiu.

To wyjaśnienie jednak nie zadowoliło Bena.

– No i co z tego? Żadna nowość. Zawsze pracujesz w dziwnych godzinach. Trzeba mieć źle w głowie, żeby wybrać sobie taki zawód.

Usta Maggie drgnęły w uśmiechu.

– Dzięki.

Simon nazywał ją pielęgniarką doskonałą. Zapewne był to cytat z jego matki manipulantki, zaborczej i nadopiekuńczej wobec swego jedynaka pani Greer. Przypomniała sobie fragment tej rozmowy.

– Po ślubie chyba rzucisz pracę? – dopytywał się. – Możesz mi przecież pomagać przy prowadzeniu biura poselskiego i w działalności społecznej.

– Lubię to, co robię – odrzekła, niepewna, jak jej narzeczony przyjmie wiadomość, że będzie miał pracującą żonę.

– Naturalnie, że ją lubisz. Mama zawsze mówiła, że jesteś pielęgniarką doskonałą i kiedy się do nas wprowadzi...

Maggie nie była w stanie ukryć przerażenia.

– Twoja matka zamierza z nami zamieszkać?

Simon wydawał się zirytowany jej reakcją.

– Oczywiście, że tak! – powiedział takim tonem, jakby nie podlegało to żadnej dyskusji. I właściwie dlaczego miałoby podlegać dyskusji, skoro wcześniej zgadzała się potulnie na wszystkie jego pomysły?

– Mags, miałaś jakieś ofiary z tego wypadku kolejowego, który pokazywali w telewizji?

Wróciła myślami do teraźniejszości i przytaknęła.

– Pewnie dlatego tak wygląda – zauważył Sam.

Ben jednak potrząsnął głową.

– Nie, tu nie chodzi o pracę. – Naraz szeroko otworzył oczy. – Może jesteś w ciąży?

Maggie oblała się rumieńcem. Na twarzy Susan odbił się niepokój. Najwyraźniej jej też to przyszło do głowy.

– Ben! – rzekł ojciec ostrzegawczo.

Maggie położyła dłoń na jego ramieniu.

– Nie, tato. Wszystko w porządku. To żadna tajemnica. – Wzięła głęboki oddech. – Jeśli już musicie wiedzieć, ślub został odwołany.

Sam zamknął lodówkę łokciem i gwizdnął cicho.

– To już koniec ze Śliskim Simonem?

– Simon nie jest... – Maggie urwała i poczuła się głupio. Jej młodszy brat zauważył coś, czego ona sama wcześniej nie dostrzegała. Zmarnowała przy Simonie cztery lata życia. Potrafiłaby się z tym pogodzić, gdyby była w nim szaleńczo zakochana. Ale nie była. Może należała do ludzi, którzy nie potrafią się w nikim zakochać. Ta myśl wydawała się przygnębiająca, ale nie mogła tego wykluczyć. Nigdy nie rozumiała ślepych namiętności, o jakich opowiadały jej przyjaciółki.

– Czy musisz odesłać z powrotem prezenty? Tam jest taki ekspres do kawy, znacznie lepszy od tego, który mamy w domu.

– Rzucił cię? – przerwał bratu Ben. – A może cię zdradzał?

Na to jednak Sam zareagował wybuchem chichotu.

– Przeceniasz go. On by nawet tego nie potrafił.

– Simon z nikim nie sypiał. – Nawet ze mną, pomyślała Maggie, tłumiąc wybuch histerii.

– No to co on takiego zrobił?

Z wahaniem spuściła wzrok. Po raz pierwszy w życiu czuła się nieswojo, myśląc o tym, że została adoptowana. Nigdy nie czuła pragnienia, by odnaleźć biologiczną matkę i nawet jej nie przyszło do głowy, że dla Simona może to stanowić jakiś problem. On jednak zadał sobie mnóstwo trudu, żeby sprawdzić jej pochodzenie. Nazwał to dalekowzrocznością i z niezmiernie zadowolonym z siebie uśmiechem wyjaśnił, że zrobił to tylko po to, by zapobiec kłopotom w przyszłości.

Przymknęła oczy, przypominając sobie, że Simon nazwał jej biologiczną matkę potencjalnym szkieletem w szafie, po czym w równie pompatyczny sposób wyjaśnił, że polityk o jego pozycji i perspektywach musi zachować ostrożność w każdej sytuacji.

– Chodziło o to, że...

Zatrzymała wzrok na wyczekujących twarzach i znów się zawahała. Rodzice powiedzieli jej już przed laty, że jeśli kiedykolwiek zechce poznać swoją biologiczną matkę, zrozumieją to, ale Maggie nie była do końca pewna, czy naprawdę nie mieliby nic przeciwko temu. Wiedziała, że Susan miała wyrzuty sumienia, bo nie mogła robić ze swoimi dziećmi tego wszystkiego, co robiły pełnosprawne matki, i to również powstrzymywało ją przed poszukiwaniem kobiety, która ją urodziła. Nawet myślenie o biologicznej matce wydawało jej się zdradą wobec rodziców, którzy ją kochali i troszczyli się o nią przez całe życie. Po co miałaby szukać jakieś obcej kobiety, która oddała ją zaraz po urodzeniu, po co miałaby ryzykować, że zostanie odrzucona po raz drugi?

Czy rodzice byliby w stanie uwierzyć, że Simon samodzielnie podjął decyzję o poszukiwaniu jej biologicznej matki, czy też przyszłoby im do głowy, że widocznie oni już jej nie wystarczają? Uznała, że lepiej będzie tego nie sprawdzać.

– Chodziło o mnóstwo drobiazgów. Po prostu uznaliśmy, że nie pasujemy do siebie. Rozstaliśmy się w przyjaźni – skłamała, mimowolnie dotykając siniaka na przegubie.

– Maggie opowie nam o tym, kiedy sama zechce – powiedział John Ward, patrząc na synów surowo. – A wy dwaj wykazaliście się wrażliwością godną pustaka. Wasza biedna siostra...

– Uciekła w samą porę – przerwał mu Ben. – I nie patrz tak na mnie. Mówię tylko głośno to, co wszyscy myślą. Przepraszam cię, Maggie, ale taka jest prawda.

Zapadło niezręczne milczenie, które w końcu przerwała Susan:

– Potrzebujesz wakacji.

– Sądzisz, że powinnam popłynąć w rejs dla nowożeńców? – zaśmiała się Maggie.

Ten rejs był kolejnym punktem spornym. Simon w końcu zgodził się niechętnie, że może zabieranie matki w podróż poślubną po Morzu Śródziemnym nie było najlepszym pomysłem, zapewnił jednak, że następnym razem mama pojedzie razem z nimi, bo uwielbia rejsy. Nawet nie zapytał, czy Maggie również je lubi.

– O mój Boże, nie! – obruszyła się Susan. – Na statku wycieczkowym spotkasz samych emerytów. Gdzie ja położyłam te broszury, które przyniosłeś do domu, John? Chyba na stołku przy pianinie. Przynieś je, Ben.

– Mamo, nie mogę teraz wziąć urlopu. Mam za dużo pracy. Muszę odwołać...

– Ojciec i ja zajmiemy się tym.

John skinął głową.

– Jasne. Zgódź się od razu, Maggie, bo wiesz przecież, że mama i tak będzie cię dręczyć aż do skutku.

Nie mylił się. Jeszcze przed końcem weekendu Maggie zarezerwowała sobie miejsce na wycieczce autokarowej po Europie. Jej matka przyjęła ten wybór z mieszanymi uczuciami.

– W tym autokarze nie będzie nikogo poniżej czterdziestego roku życia – stwierdziła.

– Mamo, ja nie szukam romansów.

– Ale chyba chciałabyś się dobrze bawić?

W ciągu następnych tygodni Maggie wielokrotnie przypominała sobie te słowa i zastanawiała się, czy powinna odwiesić rozsądek na kołek i spróbować czegoś spontanicznego – choć raczej nie aż tak spontanicznego jak to, co zaproponowała jej przyjaciółka Millie, gdy usłyszała o zerwaniu zaręczyn. Zabawa to jedno, powiedziała wówczas Maggie, ale pomysł romansu z przypadkowym obcym mężczyzną zupełnie do niej nie przemawiał. A gdy Millie stwierdziła, że być może nie spotkała jeszcze odpowiedniego obcego, Maggie tylko potrząsnęła głową.

Millie po prostu nie potrafiła zrozumieć, że Maggie nie ma namiętnego charakteru.

ROZDZIAŁ DRUGI

Rafael przeszedł przez salę, w której członkowie dwóch najstarszych i najpotężniejszych rodzin w Hiszpanii zgromadzili się, by świętować chrzciny bliźniaków urodzonych ze związku łączącego obydwie dynastie, i zatrzymał się przed kuzynem Alfonsem, który patrzył na niego, marszcząc brwi.

– Jakiś problem?

– Właśnie rozmawiałem z menedżerem.

Rafael zachęcająco skinął głową.

– Nie mogę pozwolić, żebyś płacił za to przyjęcie – dodał kuzyn cicho.

– Sądzisz, że ta suma przerasta moje możliwości?

Alfonso wybuchnął śmiechem. Majątek Rafaela był stałym tematem spekulacji zarówno prasy brukowej, jak i finansowej, i nawet według najbardziej konserwatywnych szacunków wyrażał się liczbą o wielu zerach. Alfonso sam nie był biedakiem, ale podawane kwoty przyprawiały go o zawrót głowy.

Majątek Alfonsa i innych członków rodziny Castenadas pokryty był patyną, ale ogólnie rzecz biorąc, rodzina nie miała już takich wpływów jak kiedyś. Jedynie pieniądze Rafaela nie były w całości odziedziczone.

Ojciec Rafaela zginął w wypadku na jachcie. Zostawił synowi rodzinną posiadłość i kilka tysięcy akrów ziemi, ale wszystko to obciążone było długami, a przystosowanie zaniedbanej rodzinnej siedziby do standardów dwudziestego pierwszego wieku wymagało olbrzymich ilości gotówki i entuzjazmu. Rafael miał jedno i drugie i choć ojciec przez całe życie prorokował, że jego syn okryje rodzinne nazwisko niesławą, w ostatnich latach dołączył do listy swego stanu posiadania gazetę oraz sieć hoteli.

– Gdyby wuj Felipe jeszcze żył, byłby bardzo dumny ze wszystkiego, co osiągnąłeś.

Rafael kpiąco uniósł brwi.

– Tak sądzisz?

– Oczywiście! – wykrzyknął Alfonso ze zdumieniem.

Rafael tylko wzruszył ramionami i ściągnął usta w ironicznym uśmiechu. Nigdy nie potrafił zadowolić własnego ojca. Nie pamiętał, kiedy sobie to uświadomił, ale przypominał sobie, jaką ulgę poczuł, gdy wreszcie przestał próbować. Po tym objawieniu nastąpił krótki okres, kiedy z czystej przekory zaczął prowadzić życie, które musiało wprawiać jego ojca w zażenowanie. Szybko z tego wyrósł, ale wciąż płacił cenę za młodzieńcze wybryki, które ściągnęły na niego uwagę prasy. Do tej pory nie udało mu się uwolnić od zainteresowania mediów.

– Mój ojciec był snobem. Uważał nazwisko Castenadas za coś w rodzaju religii.

Kuzyn popatrzył na niego z niedowierzaniem i dezaprobatą. Rafael uważał Alfonsa za przyzwoitego człowieka, mieli jednak zupełnie różny stosunek do nazwiska i dumy rodowej. On sam nigdy nie potrafił pojąć, jak ktokolwiek może uważać się za lepszego od innych tylko z racji urodzenia.

– Chciałbym, żeby to przyjęcie było prezentem dla moich chrześniaków. Pozwól mi na to – uśmiechnął się czarująco.

Bardzo niewielu ludzi na świecie potrafiło się oprzeć temu uśmiechowi. Alfonso do nich nie należał.

– Prezentem? – powtórzył. – A czym w takim razie były te skrzynki wina?

Rafael lekceważąco pomachał ręką.

– Wino to dobra inwestycja. Udało mi się kupić okazyjnie dobre roczniki.

– Bardzo ci dziękuję w imieniu chłopców, Rafael, ale nie w tym rzecz...

– Rzecz w tym, że chcę to zrobić dla moich chrześniaków. W końcu to moi spadkobiercy.

Alfonso wybuchnął śmiechem.

– Nie będę wzbudzał w nich niepotrzebnych nadziei. Masz trzydzieści dwa lata i możesz jeszcze spłodzić sobie dziedzica.

– Nie interesuje mnie małżeństwo – mruknął Rafael. Od dzieciństwa obserwował wokół siebie nieudane, nieszczęśliwe małżeństwa i kosztowne rozwody. Małżeństwo było rezultatem życzeniowego myślenia, wyglądało jednak na to, że ludzie potrzebują marzeń.

Rafaelowi wystarczała rzeczywistość. Jego związki rzadko trwały dłużej niż kilka miesięcy i nieodmiennie kończyły się, gdy zbyt często zaczynał słyszeć słowo „my”. Przekonywał się wówczas, że cechy, które pierwotnie przyciągnęły go do wybranki, zaczynają go irytować.

Nie szukał drugiej połówki duszy.

– Zostawiam uroki życia małżeńskiego tobie i Angelinie. Nie muszę kupować restauracji, żeby zjeść obiad, i nie muszę się żenić dla seksu.

– Ładna analogia – skrzywił się Alfonso.

– Na ogół nie cieszę się opinią miłego człowieka – przypomniał mu Rafael. Mówiono o nim, że gdy wyznaczy sobie jakiś cel, dąży do niego bezlitośnie i bez względu na wszystko. Być może to właśnie tym cechom, w połączeniu z przenikliwym, analitycznym umysłem, zawdzięczał sukces finansowy. On sam nigdy się nad tym nie zastanawiał. Robił to, co robił, bo wyzwania sprawiały mu przyjemność, a gdy przestawały ją sprawiać, po prostu odchodził.

Przyjęcie przebiegało gładko, należało jednak mieć wszystko na oku do samego końca. Rafael odpowiadał kiedyś za organizację wszelkich uroczystości rodzinnych i widział w swoim czasie zbyt wiele katastrof, by teraz przedwcześnie wykluczyć możliwość porażki. Przynajmniej coś by się działo, pomyślał, ale zaraz się zawstydził. Ten dzień był bardzo ważny dla dumnych rodziców i ze względu na nich byłoby lepiej, gdyby uroczystość dobiegła do końca spokojnie i nudno. Przy odrobinie szczęścia nie będzie musiał oglądać rodziny aż do Bożego Narodzenia.

Odstawił drinka i spojrzał na zegarek, zastanawiając się, kiedy będzie mógł wyjść, nikogo nie obrażając.

– Czy już ci podziękowałam za wszystko? – usłyszał za plecami. Odwrócił się i na widok Angeliny cyniczny wyraz jego twarzy zmienił się w zupełnie szczery uśmiech. Żona jego kuzyna odznaczała się urodą, a także bezpretensjonalnym, bezpośrednim i ciepłym sposobem bycia. Była wysoka, o regularnych rysach twarzy i smukłej sylwetce. Z jej twarzy emanował spokój. Wielu mężczyzn uznałoby ją zapewne za ideał kobiety i Rafael niejednokrotnie zastanawiał się, dlaczego Angelina nie pociąga go seksualnie.

– Alfonso już mi podziękował.

Zauważyła, że poczuł się nieswojo, i uścisnęła go serdecznie.

– Dlaczego nie lubisz, kiedy ludzie zauważają, że umiesz być miły?

– Nie jestem miły. Zawsze mam jakieś ukryte motywy. Zapytaj, kogo tylko chcesz.

– A tak, jesteś kompletnym egoistą. Widzę też, jak doskonale się bawisz. – Angelina spojrzała zagadkowo na jego ciemną twarz. – Zastanawiasz się, kiedy będziesz mógł zniknąć?

W oczach Rafaela pojawił się uśmiech.

– Czy powinienem ci powiedzieć, że dziecko zwróciło pokarm na twoją sukienkę?

W odpowiedzi Angelina ukazała rząd idealnie białych zębów i dołeczek w brodzie.

– Nie, Rafael, nie powinieneś.

Gdy po raz pierwszy zobaczył Angelinę i Alfonsa razem, nawet taki cynik jak on musiał przyznać, że tych dwoje szaleje za sobą. Zdawało się, że ten miesiąc miodowy wciąż trwa, ale z drugiej strony, kto mógł wiedzieć, co będzie za dziesięć lat?

– Macierzyństwo pasuje do ciebie.

Przez twarz Angeliny przebiegł cień i Rafael zdał sobie sprawę, że niechcący poruszył bolesne wspomnienia.

– Dziękuję ci. Bliźniaki. Trudno nie myśleć o... ale tym razem było zupełnie inaczej.

Dobrze wiedział, co Angelina ma na myśli, i pożałował, że nie utrzymał języka za zębami. Usta jej drżały; miał nadzieję, że nie zacznie płakać. Bardzo nie lubił kobiecych łez.

– Po co o tym teraz myśleć? – zapytał szorstko.

Według jego filozofii, jeśli się już popełniło jakiś błąd, trzeba było żyć z konsekwencjami. Powracanie do przeszłości wciąż od nowa nie miało żadnego sensu i było zwykłym użalaniem się nad sobą.

– Masz rację – przyznała cicho.

– Szkoda, że ludzie tak rzadko to rozumieją.

Angelina, która zwykle doceniała jego ironiczne poczucie humoru, tym razem się nie uśmiechnęła. Jej mroczne spojrzenie zatrzymało się na mężu, który prezentował bliźniaki zachwyconej rodzinie, trzymając je w ramionach.

– Alfonso jest bardzo dobrym ojcem.

– A ty jesteś dobrą matką, Angelino.

Potrząsnęła głową i podniosła na niego brązowe oczy.

– Zastanawiam się... Czy dobrze zrobiłam?

– Dobrze zrobiłaś – odrzekł Rafael bez cienia wątpliwości. Z zasady nikogo nie prosił o rady i sam również ich nie udzielał. Niestety, nie potrafił utrzymać tych zasad przy Angelinie.

– Nienawidzę kłamstwa.

– Gdybyś wyznała prawdę, może poczułabyś się lepiej, ale czy osiągnęłabyś coś więcej?

– Alfonso odwołałby ślub. Nie zaryzykowałby takiego skandalu.

Rafael nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Doskonale wiedział, co by się zdarzyło, gdyby Angelina zastała w domu Alfonsa, a nie jego, wtedy gdy przyjechała do miasta, gotowa wyznać narzeczonemu prawdę. Czy Alfonso potrafiłby się zdobyć na współczucie dla dziewczyny, którą w wieku szesnastu lat zmuszono, by urodziła dziecko żonatego kochanka? Tak. Ale czy poślubiłby ją po takim wyznaniu? Nie.

– Postąpiłaś słusznie, Angelino. Dlaczego miałabyś nadal pokutować za błąd, który popełniłaś, kiedy byłaś jeszcze dzieckiem? To ty byłaś wtedy ofiarą. Czy to byłoby sprawiedliwe, gdybyś wciąż nią pozostawała? Każdy popełnia błędy.

– Alfonso nie – powiedziała ze smutkiem.

Rafael