Historia zapisana na drzwiach i dwie inne opowieści - Christine Lavant - ebook + książka

Historia zapisana na drzwiach i dwie inne opowieści ebook

Christine Lavant

4,1

Opis

Trzy pomieszczone w tej książce opowieści – Historia zapisana na drzwiach, Dziecko oraz Chłopak – składają się na wyjątkowe studium dzieciństwa, choroby i wyobcowania. Dziecięca perspektywa, a także pozornie naiwne wyobrażenia o świecie, odzwierciedlone w nad wyraz precyzyjnym języku, sprawiają, że twórczość Christine Lavant jest przejmująco sugestywna; to literatura w stanie czystym.

Choć niniejszy wybór traktować można jako preludium do wydarzeń przedstawionych w Zapiskach z domu wariatów, najsłynniejszym dziele Lavant, trzy opowieści w niczym im nie ustępują. Od „Zapisków…” odróżnia je to – zauważa Piotr Paziński – że ich narratorki i narratorzy, występujący trochę dla niepoznaki to w pierwszej, to w trzeciej osobie, nie są (jeszcze?) pisarzami. A jednak za kilka lat zaczną pisać i rzucać kamieniami w milczące anioły.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 102

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (9 ocen)
4
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Seria: Z Kraju i ze Świata
Redaktor prowadzący: Karol Poręba
Redakcja: Ewa Ślusarczyk
Korekta: Agnieszka Rabińska, Kamil Bogusiewicz
Redakcja techniczna: Karol Poręba
Projekt okładki i stron tytułowych: Wojtek Kwiecień-Janikowski na podstawie koncepcji Przemka Dębowskiego
Zdjęcie wykorzystane na okładce: © Herbert Gehr / The LIFE Picture Collection via Getty Images
Opracowanie typograficzne, łamanie wersji papierowej: | manufaktu-ar.com
Przygotowanie wydania elektronicznego: eLitera s.c.
Tytuły oryginałów: Die Türgeschichte, Das Kind, Der Knabe
Christine Lavant, Zu Lebzeiten veröffentlichte Erzählungen © Wallstein Verlag, Göttingen 2015
Copyright © for the Polish edition by Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 2020 Copyright © for the Polish translation by Małgorzata Łukasiewicz, 2020 Posłowie: Copyright © by Piotr Paziński, 2021
Nieupoważnione powielanie lub wykorzystywanie utworu stanowi naruszenie praw autorskich.
Wydanie I elektroniczne Wrocław 2021
ISBN 978-83-66267-68-8
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Wydawnictwo Ossolineum ul. Szewska 37 50–139 Wrocł[email protected]

Z Kraju i ze Świata

SERIA Wydawnictwa Ossolineum

Lekkość, szybkość, dokładność, przejrzystość, wielorakość, zwartość – te cechy Italo Calvino uważał za kluczowe dla literatury XXI wieku. Mówiąc o lekkości, nie miał, rzecz jasna, na myśli beztroski. Z Kraju i ze Świata to seria prezentująca ambitną prozę współczesną, polską i tłumaczoną, która pozostaje w zgodzie z tym kodeksem.

Wiemy, kto dostał ostatnio ważną nagrodę literacką, czytamy także listy bestselerów, ale nie ulegamy rankingom i modzie. Z literatury światowej wybieramy książki niekoniecznie bardzo głośne, ale znakomite, cieszące się uznaniem znawców i pisarzy, często wywierające istotny wpływ na tradycję literacką swojego języka.

Historia zapisana na drzwiach

.

Na drzwiach upstrzonych brunatnymi plamami dziecko różowym mydełkiem krawieckim napisało historię. To bardzo długa historia o ojcu, który wraca do domu z czerwonym drewnianym kuferkiem, gdzie mieszkają razem brzytwa, para niedzielnych butów i mówiąca lalka. Ojciec chce szerzyć na świecie szczęście i błogosławieństwo, dlatego rozczapierza swoją królewską brodę w kształt czarodziejskiego ptaszka.

Ale ponieważ tak długo był u Rosjan, drzwi dorobiły się mnóstwa brązowych plam, na zewnątrz i od wewnątrz. Ojciec stoi jeszcze na dworze – błękitny ptaszek czeka jeszcze na czerwony grzebyk – a już odzywa się najmniejsza brązowa plamka:

– Lepiej nie wchodź – mówi. Wygląda przy tym jak zajączek.

– Skąd się wzięłaś na moich drzwiach? – pyta ojciec i na razie wcale się nie boi.

Druga plama jest koziołkiem, bardzo zuchwałym. Mówi:

– Nas jest tu więcej, wejdź no tylko i obejrzyj sobie całą naszą rodzinkę. Wszystkich nas matka najpierw wypłakiwała w wyszywany krzyżykami fartuch, a potem tu malowała. Robiła tak co sobota, a może i częściej.

– Ale dlaczego? – pyta ojciec i całkiem zapomina o swojej ptasiej brodzie.

Wtedy ze snu budzi się największa plama, ospały anioł. Zdążył jeszcze usłyszeć te słowa i mówi w imieniu wszystkich:

– Skoro pytasz, to ci powiem, że winien jest twój Jeżyk. Nigdy nie chciał się modlić jak należy i wtedy ze starego ula wylazło nieszczęście i wcisnęło się między okiennymi kratami do środka. Nic się na to nie poradzi.

– Zobaczymy! – powiada ojciec i już znowu majstruje przy brodzie.

Na to wszystkie plamy zaczynają się śmiać, aż drzwi najpierw dygoczą, a potem same się otwierają. Ale w izbie nie ma matki ani dzieci. Tylko na stołku przy palenisku siedzi wielki dziki niedźwiedź i dzierga wielką czarną pończochę.

– A ty skąd się tu wziąłeś? – pyta ojciec i upuszcza czerwony kuferek.

– Jestem nieszczęściem – powiada niedźwiedź i robi życzliwą minę jak stara Kopiasta, gdy wygania biedne dzieciaki z czeladnej.

To pierwsza część historii i dlatego znajduje się u samej góry. Niżej, gdzie plama rozkwita jak róża, powinno dojść jeszcze coś dobrego. Ale po tylu nieszczęściach trudno myśleć o czymś dobrym. Zresztą oknem już znowu wchodzi wieczór, a z nim mnóstwo małych diabełków, które wyglądają całkiem jak aniołki. Rozsiadają się wszędzie, na naczyniach, na lustrze, na niezapalonej lampie, jeden umościł się nawet na spluwaczce ojca.

Może ojciec na niego napluje, myśli dziecko, i jak za karę samo dostaje od matki prztyczka w łepetynę. Lekkiego, bo takie dziecko nie zniesie jeszcze mocnych szturchańców.

– Znowu wysmarowałaś całe drzwi – mówi matka i już unosi wyszywany krzyżykami fartuch, żeby wszystko zetrzeć.

– Nie, nie – mówi dziecko – to historia.

– A, to co innego – powiada matka i szybko opuszcza fartuch. Robi tak, ponieważ cała rodzina, łącznie z ojcem, żyje głównie historyjkami. Dziecko dobrze to wie, gdyż matka musi wciąż przekładać klientom, którzy nie rozumieją tego sami z siebie. Mówi wtedy zawsze:

– U nas w rodzinie już tak jest, że czytamy historyjki, taka niewinna przyjemność, to jak bułka niedojadka, zawsze się człowiek pożywi.

Matka co prawda nie ma na myśli prawdziwych historii, nic przecież nie wie o wieczornych diabełkach. Nikt o nich nie wie, i dobrze, bo wszyscy by się bali. A matce nie wolno się bać, bo inaczej wielki niedźwiedź naprawdę pożarłby całą rodzinę.

Niedobrze tylko, że wszyscy dorośli chcą poznać historię z drzwi. Może, gdyby nie nadchodził już wieczór? Dwa diabełki z lustra wyglądają jak leniwe, zaspane aniołki, a przecież są najbardziej złośliwe, i właśnie one przybyły tu po raz pierwszy z kalendarzem. Jeszcze teraz go mają, tylko schowały za lustrem, w pajęczynach. To kalendarz, z którego znikły wszystkie złote myśli. Dziecko dobrze wie dlaczego, chociaż żaden z diabełków nie wyrzekł na ten temat ani słówka. Diabełki nie umieją przecież mówić, potrafią tylko siedzieć i patrzeć, aż strach bierze. I póki pusty kalendarz nie zapełni się historiami, będą przychodziły co wieczór. Dlatego nie można czekać, aż się dorośnie.

Dziecko spogląda uparcie w lustro, które wisi krzywo w rogu izby. To konieczne z powodu klientów, żeby mogli zobaczyć, czy ubranie uszyte przez matkę dobrze leży. Diabelskie aniołki nigdy w to nie wchodzą. Te dwa z brzegu pilnują tylko, żeby historia była jak należy. Nie podobają im się takie, co wyłażą z lustra. Dlatego nie można ich zapisać na drzwiach. Inaczej wszystko byłoby łatwe i kalendarz zapełniłby się w ciągu jednego dnia. Wystarczy, żeby przyszła gruba górnikowa i przez pół dnia z płaczem wygadywała przed matką na swoją własną matkę, która była utrzymanką pewnego hrabiego, i na policjanta o ciężkiej ręce.

Ale dorośli mówią teraz: Jeżyku, czemu patrzysz jak zły duch? Popatrz tylko, matka płacze, bo nie chcesz jej przeczytać swojej historyjki. Teraz musi znów całą noc psuć sobie oczy nad książką, a do rana na pewno oślepnie.

Dziś sobie idą, a żeby matka już nie płakała, dziecko czyta historię:

– „Ojciec wrócił się rodzinie... domek niedźwiedzia...”

Koniec!

To cała historia. Nie większa od samego dziecka ani też nie mądrzejsza, bo wszyscy dorośli się śmieją, oprócz ojca, który jest zbyt głuchy, żeby coś zrozumieć.

Matka też znów się śmieje. Dzięki Bogu!

Dziecko

Prostaczkom będzie objawione

.

1

Jest długi korytarz. A po prawej i po lewej ma pomalowane na biało drzwi – dużo pomalowanych na biało drzwi. Wysoko, na samej górze, gdzie może już zaczyna się skraj nieba i gdzie nic się nie dojrzy, nawet bardzo szeroko otwartymi oczami, jest coś czarnego. Co to takiego, będzie wiadomo może dopiero po śmierci, bo wtedy wie się wszystko.

Tak myśli dziecko, które jest bardzo krótkowzroczne i nic nie wie o ponumerowanych drzwiach. Prawdziwe drzwi, co naprawdę są tylko drzwiami – choć i tak nie brak im niezwykłości! – wyglądają jak te w domu, brązowe, poplamione i zawsze takie dziwne, gdy przed Bożym Narodzeniem albo przed Wielkanocą matka zmywa je mokrą ścierką. Najmilsze są w zimie. U góry, u dołu i po bokach mają wtedy przybite kawałki starego koca, niczym sukienkę, i chciałoby się je czasem rozebrać jak lalkę, ale ojciec nie pozwala. To są prawdziwe, porządne drzwi, nie takie jak tutaj. Te tutaj na pewno nie są prawdziwymi drzwiami. Tylko tak udają. W rzeczywistości są czymś całkiem innym i pasują do korytarza, który jest jak wieczność.

Na końcu korytarza białe drzwi oddzielają niewielkie pomieszczenie, gdzie stoją przemiłe białe stoliki i ławki. To miejsce przeznaczone dla dzieci, kiedy na dworze pada albo jest zimno.

O tych szczególnych drzwiach trzeba jeszcze powiedzieć, że do połowy są ze szkła. Widział kto coś podobnego?

Czy aby dzieci trochę się nie boją przechodzić tymi drzwiami? O, to bardzo możliwe! Bo przecież przemykają się ukradkiem niczym dorośli przestępcy przez długi korytarz wieczności i przez schowek z miotłami na oddziale męskim, aby stamtąd małym balkonikiem wydostać się na dwór. Chociaż w środku jest ciepło i czyściutko i gdzieś w kącie leży nawet piłka. A na zewnątrz pada, nieprzyjemnie, wręcz nieznośnie pada, jak w domu właściwie nigdy się nie zdarza. Gdy w domu pada, to – jeśli w izbie jest nudno albo matka ma klientów, którzy przynoszą stare prześcieradła do reperacji, tak że na dobrą sprawę nie ma już miejsca do zabawy – można iść do stajni gospodarza, która jest wielka jak kościół i też ma dwa filary. A parobek ma w środku wydzieloną komórkę z łóżkiem. Jak się zdejmie buty, można tam przysiąść i myśleć o różnościach. I tak tam cieplutko. I wszystkie zwierzęta są uwiązane, dzięki Bogu! Nie mogą nic zrobić.

Tutaj nie trzeba wprawdzie bać się zwierząt, bo żadnych nie ma. Najwyżej ptaki. Ale dziś, przy deszczu, wszystkie chyba pofrunęły do siebie. Bo tu na pewno nie są u siebie. Tu nikt nie jest u siebie, przynajmniej dopóki choruje. Tylko ordynator, ale ordynator przecież nie jest prawdziwym człowiekiem. Pasuje do drzwi, które też nie są prawdziwymi drzwiami, i mieszka, jak się należy, w niebie. Na pewno wie, co to jest to całkiem czarne u góry drzwi. Wie przecież wszystko!

Tak, deszcz jest okropny. Jego szum nie jest melodyjny jak szum deszczu, który pada na chaty, stodoły, stajnie i ścierniska po kukurydzy. Jest urywany i twardy, może się tego wstydzi i dlatego tak okrutnie obchodzi się z dzikim winem, które czule oplata kryte galeryjki między oddziałami szpitala. Zrywa delikatne pędy i zmienia je we wściekłe rózgi, których boją się nawet inne dzieci, daleko odważniejsze niż to.

W takie dni ich ulubioną zabawą – bo inaczej czemuż by wciąż ją powtarzały – jest przycupnąć u zbiegu dwóch korytarzy, ku wielkiemu niezadowoleniu naburmuszonych dorosłych, i mokrymi kamykami albo wypalonymi zapałkami rysować sobie wzajemnie, jak to wygląda u nich w domu. Prawie zawsze jedno przerywa drugiemu i prawie za każdym razem tymi samymi słowami: „Ach, to jeszcze nic! U nas jest o wiele piękniej. Popatrzcie tylko! Tak jest u nas!”. I zaraz powstają schody, drzwi i najbardziej niewyobrażalne rzeczy. Ba, można by przypuszczać, że wszystkie te dzieci mieszkają w prawdziwych pałacach. Zwłaszcza jedna dziewczynka, duża, ze wspaniałymi warkoczami – i do tego jeszcze nazywa się Liselotta, pomyśleć tylko: Liselotta! – wciąż, mimo że zabawa często się powtarza, potrafi wprawić wszystkich w oszołomienie i podziw, wręcz w jawną zazdrość. Oto pokój dziecinny. Kto przedtem słyszał o pokoju dziecinnym? W takim pokoju śpią tylko dzieci, może nawet tylko jedno dziecko. No dobrze, w piwnicy też śpi tylko brat i nikt poza tym. Najwyżej, jak są goście, jedna ze starszych sióstr. Ale mimo wszystko to jeszcze nie pokój dziecinny, skąd. Nie ma tam niebieskich jak niebo ścian z obrazkami Królewny Śnieżki oraz Jasia i Małgosi. Kto te obrazki maluje? Pewnie wróżka. Liselotta musi być bardzo grzecznym dzieckiem!

– Tak – mówi Duża – a tu, popatrzcie, tu stoi fortepian...

To coś całkiem nowego! O fortepianie jeszcze nigdy nie było mowy. Czy naprawdę przedtem nie pamiętała o czymś tak wielkim i ważnym, czy tylko chciała to zostawić na teraz?

Z wolna rodzi się nieufność, nastrój się psuje, a tymczasem dziecko, które zawsze najbardziej się boi, zaczyna rysować coś nieokreślonego, rozłażącego się, co nie robi na innych najmniejszego wrażenia. Szkoda gadać, nikt nie interesuje się tymi bazgrołami. Bo jak niby ma wyglądać w domu u takiej, co zawsze chodzi obandażowana – Bóg wie co to za okropna choroba? W każdym razie jakaś choroba biedaków. Więc jak niby ma wyglądać u niej w domu?

Duża, której nieobce są poczucie sprawiedliwości i bezsprzecznie wytworne maniery swojej warstwy – choćby nawet zubożałej! – pyta wreszcie w przypływie ciepłych uczuć:

– No, co tam rysujesz, mała? Hę?

Teraz inni też się przypatrują. Ale z wyższością, która skrajem ociera się już o szyderstwo.

Obandażowana twarz pochyla się jeszcze niżej.

– Och, to tylko kamień!

– Aha – mówi Pepi, ta, którą wczoraj odwiedził wytworny wujek, konduktor w pociągu pospiesznym! – z tortem i biszkopcikami, mnóstwem biszkopcików, tak że bez trudu można było wszystkich obdzielić. – Macie w domu tylko kamienie, co? Chyba w ogóle mieszkacie na kamieniach! A jak podejdę i wezmę ten kamień i wyrzucę, to już w ogóle nie będziecie mieli gdzie mieszkać!

– Skąd, przecież mamy mieszkanie. Pewnie, że mamy! Wielką izbę. I tam jest wszystko. Nawet maszyna do szycia. Przysięgam! Maszyna do szycia też jest!

– No, a ten kamień?

– Kamień tylko tak leży. Przed drzwiami, koło studni. Nikt go nie podniesie. Jest ogromny i wygląda jak skrzynia, w której ktoś leży. Każdy, kto wychodzi, musi po nim przejść, i nawet matka...

– Zobacz, Liselotta, ona