Hanns i Rudolf. Niemiecki Żyd poluje na komendanta Auschwitz - Thomas Harding - ebook

Hanns i Rudolf. Niemiecki Żyd poluje na komendanta Auschwitz ebook

Thomas Harding

5,0

Opis

Hanns i Rudolf autorstwa Thomasa Hardinga to oparta na faktach opowieść o tym, jak brytyjski żołnierz żydowskiego pochodzenia tropi, pojmuje i stawia przed sądem uciekającego przed wymiarem sprawiedliwości Rudolfa Hössa, komendanta niemieckiego obozu Auschwitz.

To opowieść o losach ludzi, którzy tylko z powodu swojego pochodzenia zostali skazani na okrutną śmierć. Hanns, podobnie jak wielu Żydów w latach 30. ubiegłego wieku, wraz z rodziną zmuszony jest uciekać przed prześladowaniem faszystów. Później walczy w armii brytyjskiej, a w maju 1945 roku, z racji znajomości języka niemieckiego, zostaje przydzielony do zespołu dochodzeniowego ds. zbrodni wojennych. Wtedy też drogi obu bohaterów krzyżują się.

To wstrząsająca historia ukazująca moralny upadek Rudolfa Hössa, zdolnego do przeprowadzenia potwornych, masowych mordów, inicjatora przerażających praktyk, powodujących niewyobrażalne ludzkie cierpienie. Hanns i Rudolf to ogromny kontrast dostatniego, sielankowego życia rodziny komendanta ukazany na tle tragicznego losu więźniów po drugiej stronie muru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 431

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Tytuł oryginału:HANNS AND RUDOLFThe German Jew and the Hunt for the Kommandant of Auschwitz

Copyright © Thomas Harding 2013

Published 2013 by William Heinemann Random House

Wszystkie prawa zastrzeżone. Poza uczciwym, osobistym korzystaniem w celu nauki, badań, analizy albo oceny, przewidzianym w Ustawie o Prawach Autorskich, Projektowych i Patentowych z 1988 r., żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w bazach danych ani transmitowana w żadnej postaci ani żadnymi środkami przekazu – elektronicznie, elektrycznie, chemicznie, mechanicznie, optycznie, przez fotokopie ani w żaden inny sposób – bez uprzedniej, pisemnej zgody właściciela praw autorskich.

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2014

Przekład: Karol Grzelak

Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski

Redakcja: Aleksandra Marczuk Jacek Małkowski

Skład i przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Fotografia na okładce: Wartownia i główna brama Auschwitz II (Birkenau), zwana Bramą Śmierci; widok z rampy wewnątrz obozu

Wydanie I Kraków 2014

ISBN 978-83-89981-26-4

Wydawnictwo Astra 31-026 Kraków ul. Radziwiłłowska 26/2 tel. 12 292 07 30, 602 256 638

www.wydawnictwoastra.plwww.facebook.com/[email protected]

Prowadzimy sprzedaż wysyłkowąwww.sklep.wydawnictwoastra.pl

Dedykacja

Dla Kadiana

Mapy

Zapiszcie teraz sobie ten oto hymn. Naucz go Izraelitów, włóż im go w usta, aby pieśń ta była dla Mnie świadkiem przeciwko synom Izraela.

(Pwt 31, 19)

Lecz gdy zwalą się na nich licznenieszczęścia i klęski, ta pieśń świadczyć będzie przeciw nim, gdyż usta ich potomstwa jej nie zapomną.

(Pwt 31, 21)

UWAGA OD AUTORA

Nazwisko komendanta obozu Auschwitz można zapisać na kilka sposobów. Sam komendant stosował formę: „Rudolf Höß”. Pojawia się w niej litera „ß”, co potwierdza dziedzictwo Hößa jako mieszkańca Szwabii. Bardziej popularny, angielski sposób pisowni, to „Rudolf Hoess”. Jednak komendant nigdy tak się nie podpisywał. Poza tym, nazwisko zapisywane w ten sposób mogło być mylone z nazwiskiem Rudolfa Hessa, jednego z najbliższych współpracowników Hitlera. Zdecydowałem się na użycie ówczesnej, niemieckiej pisowni „Rudolf Höss”, którą stosowało nie tylko SS, ale również Hanns Alexander.

Czytelnikom pragnę wyjaśnić jeszcze inną kwestię: posługując się w przypadku obu mężczyzn ich imionami – Hanns i Rudolf – nie miałem zamiaru stawiać między nimi znaku równości. To dla mnie niezmiernie ważne, aby w zestawieniu ich sylwetek nie było żadnej moralnej równorzędności. Jednak, co oczywiste, obydwaj byli ludźmi, i jeśli mam przedstawić tę opowieść ich oczyma, powinienem, mówiąc o nich, posługiwać się ich imionami. Jeśli któryś z Czytelników poczuje się tym urażony – co dla mnie zrozumiałe – proszę o wybaczenie.

PROLOG

ALEXANDER. Howard Harvey1, z miłością nazywany Hannsem, odszedł z tego świata szybko i w pokoju, w piątek 23 grudnia. Kremacja odbędzie się w czwartek 28 grudnia, o godzinie 14.30, w Golders Green Crematorium, na Hoop Lane, w dzielnicy West Chapel. Proszę nie przynosić kwiatów. Jeśli ktoś pragnie złożyć ofiarę, proszę to zrobić na rzecz hospicjum North London Hospice.

„The Daily Telegraph”, 28 grudnia 2006 roku

Pogrzeb Hannsa Alexandra odbył się w zimne, deszczowe popołudnie, trzy dni po świętach Bożego Narodzenia. Biorąc pod uwagę czas i pogodę, frekwencja była zadziwiająca. W kaplicy zebrało się ponad trzysta osób. Wierni przybyli wcześnie, gromadząc się tłocznie i pospiesznie zajmując miejsca. Obecnych było piętnaście osób z dawnego banku Hannsa, S.G. Warburg, łącznie z byłym i obecnym dyrektorem generalnym. Zjawili się również przyjaciele i dalsza rodzina. Żona Hannsa, Ann, która spędziła z nim sześćdziesiąt lat, usiadła w pierwszym rzędzie wraz z ich dwiema córkami, Jackie i Annette. Kantor synagogi odmówił kadisz, tradycyjną żydowską modlitwę za zmarłych, po której nastąpiła chwila ciszy, po czym spoglądając na Ann i jej dwie córki, wygłosił krótkie kazanie, wyrażając w nim swoje współczucie z powodu straty i zaznaczając, jak bardzo będzie brakowało Hannsa lokalnej społeczności. Kiedy skończył, wstało dwóch bratanków zmarłego, aby wygłosić mowę pogrzebową.

Znaczna część informacji ze wspomnianej mowy była mi znana: okres dorastania Hannsa w Berlinie, ucieczka rodziny Alexander przed nazistami i przeprowadzka do Anglii, później walka Hannsa w szeregach armii brytyjskiej i kariera jako pracownika niskiego szczebla w banku; jego zaangażowanie w życie rodzinne i półwiekowe oddanie synagodze.

Był jednak pewien szczegół, który zaskoczył niemal wszystkich: wiadomość, że po wojnie Hanns wytropił komendanta obozu Auschwitz – Rudolfa Hössa.

Zasłyszana wiadomość zaintrygowała mnie, jako że Hanns Alexander był bratem mojej babki – moim dziadkiem stryjecznym. Kiedy dorastaliśmy, przestrzegano nas, aby nie zadawać pytań dotyczących wojny. A teraz dowiaduję się, że Hanns mógł przed laty tropić zbrodniarzy wojennych.

Pomysł, że ten sympatyczny, ale niczym niewyróżniający się człowiek miał być bohaterem drugiej wojny światowej, wydawał się mało prawdopodobny. To chyba kolejna z anegdot Hannsa – pomyślałem. Był z niego przecież niezły żartowniś, choć poza tym był bardzo szanowanym człowiekiem. Lubił jednak płatać starszym ludziom figle, a nam – młodszym – opowiadać dowcipy. Często jednak koloryzował swoje opowieści. W końcu, gdyby rzeczywiście przysłużył się przed laty do ujęcia zbrodniarzy wojennych, czy nie wspomniano by o tym w jego nekrologu?

Postanowiłem przyjrzeć się temu bliżej.

Żyjemy w epoce, w której odchodzą ostatni naoczni świadkowie drugiej wojny światowej, gdy wszystko, co nam pozostało, to relacje – przytaczane tak wiele razy, że często straciły swoją autentyczność. Niejednokrotnie zostają nam już tylko karykatury – Hitler i Himmler w postaci potworów, Churchill i Roosevelt jako zwycięscy wojownicy oraz miliony Żydów w charakterze ofiar.

Hanns Alexander i Rudolf Höss to postaci o skomplikowanych osobowościach. A skoro tak, to niniejsza historia rzuca wyzwanie tradycyjnemu sposobowi przedstawiania bohatera i zbrodniarza. Obydwaj mężczyźni byli uwielbiani przez rodzinę i szanowani przez kolegów. Obaj dorastali w Niemczech, w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku, i na swój sposób kochali ojczyznę. Niekiedy Rudolf Höss, brutalny komendant, przejawiał zdolność do współczucia, natomiast zachowanie jego tropiciela, Hannsa Alexandra, nie zawsze było nieskazitelne. Dlatego też niniejsza książka będzie relacją o bardziej złożonym świecie, ukazanym przez pryzmat życia dwojga ludzi, którzy dorastali w dwóch równoległych, a jednocześnie odmiennych, niemieckich kulturach.

Jest to również próba zgłębienia biografii dwóch mężczyzn i tego, jak doszło do ich spotkania. Ta próba rodzi wiele pytań. W jaki sposób człowiek przyczynia się do masowego morderstwa? Dlaczego postanawia stanąć twarzą w twarz ze swoim prześladowcą? Jaki los spotyka rodzinę takiej osoby? Czy zemsta zawsze jest uzasadniona? Co więcej – ta historia to argument świadczący o tym, że gdy światy tych dwojga ludzi zetknęły się, zdarzenie to miało wpływ na współczesną historię. Dowód, który się wyłonił, okazał się szczególnie ważny w procesach zbrodniarzy wojennych po zakończeniu drugiej wojny światowej: Höss jako pierwszy, z wyższym stopniem oficerskim, przyznał, że wykonywał rozkazy Hitlera i Himmlera dotyczące ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej (Endlösung). I dokonał tego ze wstrząsającą skrupulatnością. To świadectwo, bezprecedensowe w ukazaniu ludzkiego okrucieństwa, doprowadziło świat do przyrzeczenia sobie, że już nigdy nie pozwoli, by doszło do kolejnego, niemożliwego wręcz do opisania, bestialstwa. Od tego czasu ci, których dotknęła ogromna niesprawiedliwość, mogli mieć nadzieję na wybawienie.

Dla wielu niniejsza opowieść może wydać się zaskakująca. W komfortowym, północnolondyńskim sposobie wychowania, Żydzi – a jestem jednym z nich – przedstawiani są jako ofiary Holocaustu, a nie jako ludzie szukający zemsty. Nigdy nie kwestionowałem tego wyobrażenia, dopóki nie natknąłem się na tę historię, czy też – ujmując dokładniej – dopóki mnie nie zaintrygowała.

To historia o rodzącym się sprzeciwie Żydów. Mimo że znane są przykłady ich oporu – powstania w gettach, bunty w obozach czy walka partyzancka – jest ich stosunkowo niewiele. Każdy z nich powinien być traktowany jako wydarzenie szczególne – inspiracja dla innych. Nawet w obliczu potwornej brutalności nadzieja na przeżycie, a może i zemstę, zawsze jest możliwa.

To historia składająca się z wielu opowieści i biografii, z dokumentów archiwalnych, rodzinnych listów, starych nagrań i wywiadów z tymi, którzy przeżyli. Jest to również historia, która – z oczywistych dla mnie powodów – nigdy wcześniej nie została naprawdę opowiedziana. To historia Hannsa i Rudolfa.

1 W nekrologu w „The Daily Telegraph” pojawił się błąd w dacie (23 grudnia w 2006 roku wypadał w sobotę) oraz literówka w drugim imieniu Hannsa (Harvey zamiast Hervey).

1

RUDOLF

BADEN-BADEN, NIEMCY

1901

Rudolf Franz Ferdinand Höss urodził się 25 listopada 1901 roku. Jego matka, Paulina Speck, miała wtedy dwadzieścia dwa lata, a ojciec, Franz Xaver, dwadzieścia sześć. Rudolf był ich pierwszym dzieckiem. Mieszkali przy Gunzenbachstrasse 10, w małym domu o bielonych wapnem ścianach, pokrytym czerwoną dachówką. Budynek leżał w zalesionej dolinie, na obrzeżach Baden-Baden.

Na początku XX wieku średniowieczne Baden-Baden zaczęło się intensywnie rozwijać, chcąc dotrzymać kroku innym ośrodkom. Położone na południowym zachodzie Niemiec, Baden-Baden ulokowało się wzdłuż brzegów łagodnie meandrującej rzeki Oos, w żyznej, gęsto porośniętej roślinnością dolinie, pełnej starannie utrzymanych winnic. Nad miastem góruje pięć wzgórz, a za nimi, aż po horyzont, rozciąga się masyw Schwarzwaldu.

Naturalne źródła i atrakcyjne nocne życie przez wieki przyciągały tutaj śmietankę towarzyską Europy. Dostojewski czerpał wiedzę potrzebną mu do napisania powieści Gracz w tutejszym kasynie. Królowa Wiktoria, Napoleon III i Johannes Brahms spędzali wolny czas w tym mieście, które przez pewien okres słynęło jako letnia stolica Europy. Wraz z tak wyjątkowymi turystami zaczęło napływać do niego wielkie bogactwo. Na początku XX wieku trwały zakrojone na szeroką skalę prace modernizacyjne. W wapiennych złożach wspierających rzymskie fundamenty drążono nowe tunele, aby zwiększyć pojemność publicznych łaźni. Zbudowano elektryczną kolejkę szynowo-linową, prowadzącą na górę Merkur, z której roztaczał się niezwykły widok na okolicę. Zelektryfikowano także gazowe latarnie uliczne, wykonane z kutego żelaza.

Jednak w niewielkim domu rodziny Hössów, usytuowanym na obrzeżach miasta, życie płynęło ustalonym od dawna rytmem. Franz Xaver służył jako oficer w armii niemieckiej, w Afryce, dopóki jego kariery wojskowej nie przerwała wbita w jego klatkę piersiową zatruta strzała. Wrócił do Niemiec, i nim przeszedł na emeryturę jako kupiec w Baden-Baden, podjął pracę nauczyciela w wojskowej szkole w Metzu. Poza tym że biografii Franza dodawały kolorytu jego afrykańskie wyczyny, pod innymi względami był on raczej przeciętną osobą – niemieckim patriotą i oddanym katolikiem, plasującym się na krawędzi klasy średniej. Jego rodzina zasadniczo nie różniła się od innych. Po trzech latach od narodzin Rudolfa na świat przyszła córka, Maria. Kolejna córka, Margarete, powiększyła rodzinę Hössów w 1906 roku.

Rudolf większość dziecięcych lat spędził na samotnej zabawie. Dzieci w jego sąsiedztwie były przeważnie starsze, natomiast jego siostry zbyt małe, żeby się z nimi bawić. Matkę nieustannie absorbowały obowiązki domowe i opieka nad dziećmi. Dlatego też, niemal z konieczności, ulubioną rozrywką Rudolfa stały się spacery w kierunku miasta, do wieży ciśnień, która górowała nad okolicą. Siadał tam, przykładał ucho do ściany i słuchał szumu przepływającej przez nią wody. Niekiedy zapuszczał się w ciemne zakątki Schwarzwaldu, którego skraj zaczynał się nieopodal jego domu. Rudolf spędzał niezliczone godziny pośród dzikiej przyrody. I nie była to sielska okolica. W wieku pięciu lat został uprowadzony w lesie przez bandę Cyganów. Porywacze zabrali go do swojego wozu, prawdopodobnie z zamiarem odsprzedania innej rodzinie lub zaprzęgnięcia do pracy w jednej z lokalnych kopalni węgla. Na szczęście, gdy mieli się przenieść w kolejne miejsce, okoliczny rolnik rozpoznał chłopca i uratował go.

Po tym incydencie Rudolf miał zakaz oddalania się od domu. Pozwolono mu jedynie odwiedzać gospodarstwa sąsiadów, gdzie mógł sprzątać stajnie i czyścić konie. W tym okresie Rudolf poczuł ogromną sympatię do tych zwierząt. Choć często – ku przerażeniu gospodarzy – pełzał między końskimi nogami, żaden koń nigdy go nie kopnął ani nie ugryzł. Lubił również byki i psy, ale szczególną sympatią darzył właśnie konie. Miłość do tych zwierząt nigdy w nim nie zgasła.

Kiedy Rudolf skończył sześć lat, rodzina poczyniła poważny krok w kierunku wzmocnienia swojej pozycji społecznej, przeprowadzając się do większego domu na przedmieściach Mannheim. Położone około stu kilometrów na północ od dawnego domu Rudolfa i osiemdziesiąt kilometrów na południe od Frankfurtu, Mannheim było znacznie większe od Baden-Baden. Liczyło ponad trzysta tysięcy mieszkańców i dysponowało bazą przemysłową obsługującą cały region. Chociaż Rudolf tęsknił za zwierzętami i pięknem rozległego Schwarzwaldu, posunięcie to miało też swoje plusy: na urodziny dostał od rodziców czarnego jak sadza kucyka, któremu nadał imię Hans. Często dosiadał go i jeździł w pobliskie góry Haardt, a po powrocie ze szkoły godzinami szczotkował ukochane zwierzę. Darzył go tak wyjątkowym uczuciem, że gdy rodzice wyjeżdżali z domu, przemycał go do swojego pokoju. Każdą wolną chwilę spędzał z Hansem, ukochanym kucykiem, a zwierzę nie opuszczało go na krok – jak wierny pies. Byli nierozłączną parą.

*

Rudolf był urzeczony opowieściami ojca o jego karierze wojskowej. Szczególnie lubił słuchać o kampaniach w Afryce, walce z lokalnymi mieszkańcami, ich odmiennej religii i egzotycznych praktykach. Ale mimo tego, że zarówno ojciec, jak i dziadek Rudolfa służyli w armii, chłopca bardziej pociągało misjonarstwo aniżeli wojaczki na odległych ziemiach.

Od ojca dowiedział się o tradycjach Kościoła katolickiego. Franz Xaver zabierał syna na pielgrzymki do miejsc świętych w Szwajcarii i do Lourdes, we Francji. Rudolf stał się oddanym katolikiem. Później wspominał, że modlił się z żarliwą powagą dziecka i gotów był skwapliwie służyć jako ministrant. Swoje obowiązki religijne traktował niezwykle poważnie.

Od najmłodszych lat Rudolf musiał sprostać w domu różnym zadaniom i wykonywać je bez uskarżania się. Za każdy występek był surowo karany. Nawet drobna nieuprzejmość w stosunku do sióstr – nieprzyjemne słowo lub dokuczanie – kończyła się wielogodzinną karą na klęczkach, na zimnej, twardej podłodze, podczas której chłopiec prosił Boga o wybaczenie.

Po narodzinach pierwszej córki Franz Xaver postanowił, że jego syn zostanie księdzem – ukończy seminarium duchowne, będzie żył w celibacie i odda się modlitwom, nauce oraz służbie społeczności. Edukacja Rudolfa miała na celu jedną rzecz: przygotować go do religijnego życia. Z czasem Rudolf wspominał:

Nauczono mnie, iż mam być pomocny wszędzie, gdzie tylko jest to konieczne. Szczególnie zwracano mi uwagę na to, iż powinienem bezwzględnie wypełniać życzenia czy polecenia rodziców, nauczycieli, księży i w ogóle dorosłych, nie wyłączając służby, i nic mnie od tego nie powinno odwieść. Wszystko, co oni mówili, było zawsze słuszne2.

Życie na przedmieściach oznaczało dla Rudolfa przebywanie w otoczeniu rówieśników, z którymi lubił urządzać burdy. Perspektywa pracy misjonarskiej w żaden sposób nie zmniejszyła jego entuzjazmu do bijatyk czy bezwzględności, gdy trzeba było dokonać na kimś zemsty. Jeśli inny z chłopców w jakikolwiek sposób go skrzywdził, nie ustąpił, dopóki nie wziął odwetu. Pod tym względem koledzy obawiali się Rudolfa.

Gdy chłopiec miał jedenaście lat, podczas jednej z bijatyk sprawy posunęły się za daleko. Grupa kolegów wdała się w żartobliwą utarczkę, podczas której jeden z nich spadł ze schodów i złamał nogę w kostce. Przerażony Rudolf popędził do kościoła i wyznał wszystko księdzu, który był przyjacielem rodziny. Duchowny wyjawił tajemnicę Franzowi, a ten wymierzył synowi stosowną karę. Zdrada tajemnicy spowiedzi głęboko poruszyła Rudolfa, podważając jego wiarę w wiarygodność profesji księdza.

Przez długi czas badałem związane z tym okoliczności, było to bowiem dla mnie coś strasznego. Byłem wówczas i jestem jeszcze dzisiaj zdecydowanie o tym przekonany, że spowiednik mój naruszył tajemnicę spowiedzi. Moje zaufanie do świętego stanu kapłańskiego zostało złamane i nigdy więcej nie poszedłem do spowiedzi3.

Rudolf nakreślił ponury obraz swojego dzieciństwa: ojca – fanatyka i bigota, przed którym czuł strach i którym pogardzał; oraz nieobecną matkę, która albo opiekowała się jego dwiema młodszymi siostrami, albo leżała w łóżku, dochodząc do siebie po kolejnej chorobie. W swoich wspomnieniach Rudolf zaznacza, że nie był blisko związany z żadnym z członków rodziny. Zapewne nieraz uścisnął czyjąś dłoń lub wyraził słowa podziękowania, ale jako dziecko nigdy nie był skłonny do czułości. W rezultacie Rudolf nie dzielił się z nikim problemami: „Sam radziłem sobie ze wszystkimi trudnościami” – wspomina.

3 maja 1914 roku, rok po incydencie ze złamaniem tajemnicy spowiedzi, czterdziestoletni wówczas ojciec Rudolfa zmarł w swoim domu. Przyczyna śmierci nie została odnotowana.

Nie pamiętam, czy wydarzenie to poważniej mnie dotknęło. Byłem również zbyt młody, aby zdać sobie sprawę z doniosłości tego faktu. Śmierć ojca miała jednak nadać memu życiu zupełnie inny przebieg, aniżeli on sobie tego życzył4.

Odejście Franza Xavera znacząco wpłynęło na resztę rodziny. Ojciec Rudolfa był jedynym jej żywicielem, a teraz, mając trójkę dzieci do wykarmienia, matka z trudem wiązała koniec z końcem. Śmierć jednak wyzwoliła syna spod cienia ojca. Młody Rudolf mógł szybciej wkroczyć na własną drogę życia.

28 czerwca 1914 roku w Sarajewie został zabity arcyksiążę Franciszek Ferdynand, a Austro-Węgry odpowiedziały najazdem na Serbię. Ten akt agresji wywołał reakcje pozostałych sił europejskich: Rosji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji oraz imperium osmańskiego. W ciągu zaledwie kilku tygodni wszystkie wspomniane państwa uwikłały się w pierwszą wojnę światową. Działania wojenne w Europie początkowo koncentrowały się na terenie państw zachodnioeuropejskich: Niemiec, Francji i Belgii, ale konflikt niebawem rozprzestrzenił się na wschód i południe, na kolejne europejskie kraje, a także na kolonie w Afryce, Azji i na Pacyfiku. Szczególnie zacięte walki toczono na Bliskim Wschodzie, który to rejon stał się strategicznym polem bitwy, częściowo z powodu występujących tam zasobów ropy naftowej, a częściowo również z racji symbolicznego znaczenia jego świętych miejsc.

W chwili wybuchu wojny Rudolf miał dwanaście lat, a cała rodzina nadal mieszkała na obrzeżach Mannheim. Miasto było oddalone zaledwie o dwie godziny jazdy pociągiem od wschodniej Francji i Rudolf bał się mieszkać stosunkowo blisko strefy konfliktu. Stał na peronie lokalnej stacji kolejowej, patrząc, jak pierwsze grupy młodych mężczyzn wyruszają na linię frontu, przejęty wojną, ale zarazem desperacko pragnący przyłączyć się do nich.

Rok później, po wielu próbach przekonania matki do swego pomysłu, Rudolf wstąpił do Czerwonego Krzyża w ramach sił pomocniczych. Po szkole cały wolny czas spędzał w szpitalu Czerwonego Krzyża, zaopatrując rannych w tytoń, żywność i napoje. Z jednej strony był przerażony niewyobrażalnymi dlań urazami, jakich doświadczali żołnierze na wojnie, z drugiej zaś pozostawał pod ogromnym wrażeniem ich odwagi, co tylko utwierdzało go w postanowieniu podjęcia walki za ojczyznę.

Tak też się stało. Latem 1916 roku Rudolf opuścił dom rodzinny, okłamując matkę i mówiąc, że wybiera się w odwiedziny do dziadków. Gdy tylko przekroczył granice miasta, skontaktował się z lokalnym kapitanem, starym przyjacielem ojca, którego z kolei wprowadził w błąd w kwestii swojego wieku. Dzięki temu udało mu się zaciągnąć do wojska. Miał dopiero czternaście lat.

Nie był to odosobniony przypadek, że tak młody człowiek wstępował do armii. Dolna granica wieku, wymagana do wstąpienia w Niemczech do wojska w czasie pierwszej wojny światowej, oficjalnie wynosiła siedemnaście lat. Ten limit obowiązywał od chwili uchwalenia konstytucji niemieckiej z 16 kwietnia 1871 roku. Stanowiła ona, że każdy mężczyzna, w wieku od siedemnastu do czterdziestu pięciu lat, podlega obowiązkowi służby wojskowej. Jednak od momentu wybuchu wojny w 1914 roku niemiecką armię zalewała istna powódź chłopców, pragnących wziąć udział w światowym konflikcie. W latach 1915 i 1916 liczba pełnoletnich rekrutów zmalała, znaczna ich część bowiem już wcześniej zaciągnęła się do wojska. Większość młodych chłopców – wystarczająco zdrowych, by przejść pomyślnie badania lekarskie i skorych do noszenia karabinu – z chęcią przyjmowano do wojska, nawet gdy ich wygląd zdradzał młody wiek. W konsekwencji setki tysięcy młodzieńców walczyły po stronie niemieckiej podczas wielkiej wojny 1914–1918.

1 sierpnia 1916 roku, z pomocą przyjaciela ojca, Rudolf został przydzielony do 21. Badeńskiego Pułku Dragonów5 – tego samego pułku kawalerii, w którym służyli jego ojciec i dziadek. Rudolf przeszedł pobieżne badanie lekarskie, po czym otrzymał standardowy mundur szeregowego niemieckiej kawalerii: czarne skórzane buty sięgające kolan, szare wełniane spodnie, szeroki czarny pas z wytłoczonym na sprzączce orłem – symbolem swojego kraju – szarą marynarkę bez kieszeni z mosiężnymi guzikami i Feldmütze, czyli furażerkę: szarą, płaską, wełnianą czapkę, opadającą z jednej strony, z naszytą na przedzie małą, srebrną rozetką. Ale co najważniejsze, był teraz dumnym posiadaczem kawaleryjskiej szabli z mosiężnym uchwytem, chowanej w czarnej pochwie, która, gdy oparł jej koniec o ziemię, sięgała mu aż do biodra. Po zaledwie dwóch tygodniach szkolenia Rudolf i jego pułk wyruszyli w długą drogę na Bliski Wschód, z misją wsparcia tureckich oddziałów, które walczyły z Brytyjczykami o przejęcie kontroli nad południowo-wschodnią częścią imperium osmańskiego.

W drodze na południe, Rudolf napisał list do matki, informując ją, że wyruszył na wojnę. Wcześniej „Moja matka, mój opiekun, wszyscy moi krewni chcieli mnie od tego zamiaru odwieść”6 – wspominał Rudolf. Matka chciała, aby syn najpierw skończył szkołę, a następnie przyjął święcenia kapłańskie. Jednak teraz, gdy zabrakło silnej, władczej ręki ojca, Rudolf czuł się na tyle silny, by przeciwstawić się jej poleceniom.

Dragoni podróżowali pociągiem z Mannheim przez Węgry, Rumunię i Bułgarię do Turcji. Po krótkim odpoczynku w Stambule, pułk wyruszył konno na południe w długą, bo ponad 2400-kilometrową podróż, w kierunku mezopotamskiej linii frontu, obecnie stanowiącej granicę Iraku. Rudolf, który nigdy wcześniej nie wychylił nosa poza Niemcy, kolejny miesiąc swojej wędrówki spędził w obozowiskach w surowych warunkach, żywiąc się skromnymi racjami zapewnianymi przez wojsko. „Zarówno potajemne przeszkolenie w ciągłej obawie, iż zostanę odkryty i odesłany do domu, jak i długa i urozmaicona podróż przez wiele krajów do Turcji były dużym przeżyciem dla mnie”7. Egzotyczne krajobrazy i nieznane dotąd kraje były dla niego zjawiskiem nowym i zdumiewającym.

Kiedy Rudolf i jego towarzysze dotarli wreszcie do linii frontu, znaleźli się w centrum, trwających już od roku, walk o panowanie nad polami naftowymi pomiędzy rzekami Tygrys a Eufrat8. W samym środku tego impasu leżało Al-Kut, miasto pełne kurzu, położone sto sześćdziesiąt kilometrów na południe od Bagdadu, które od miesięcy oblegali Turcy, chcąc wyprzeć z niego Brytyjczyków. Wojska ententy podejmowały próby wyzwolenia się z oblężenia, ale były regularnie odpierane. Każda z walczących stron ponosiła dotkliwe straty. W kwietniu 1916 roku ententa poddała miasto i do niewoli trafiło ponad 13 tysięcy żołnierzy alianckich. Pojmanych zaprzęgnięto do ciężkich prac. Dla brytyjskiego dowództwa była to upokarzająca klęska. Uznając, że kampanii mezopotamskiej powinno się nadać wyższy priorytet w ramach ogólnoświatowej strategii wojennej, na miejsce indyjskiego dowódcy pułku wyznaczono Anglika, wzmocniono linie kolejowe i wysłano na front dodatkowe 150 tysięcy ludzi. Państwa centralne, na zmiany wprowadzone przez ententę, zareagowały wymianą tureckiego oficera dowodzącego na niemieckiego generała i sprowadzeniem posiłków z Niemiec, w skład których wchodzili również dragoni Rudolfa z Baden-Baden.

Pod koniec 1916 roku jednostka Rudolfa dołączyła do 6 Armii Tureckiej na obrzeżach Al-Kut. Gdy kawalerzyści otrzymywali pierwsze rozkazy, zaatakowała ich brygada hinduskich żołnierzy. Rudolf zeskoczył z konia i ukrył się w kamienistym terenie, wśród starożytnych ruin. Jego starannie wykrochmalony mundur natychmiast pokrył żółty, pustynny pył. Nie było żadnego planu bitwy, ponieważ nie otrzymali żadnych konkretnych rozkazów.

Pod nasilającym się ostrzałem wroga, tureccy żołnierze rozpoczęli odwrót, zostawiając Niemców samych sobie. Rudolf wpadł w panikę. Wybuchy granatów wroga były coraz bliższe i głośniejsze, a wszędzie wokół widział swoich poległych kompanów. Jakiś żołnierz z jego lewej strony padł ranny, a gdy Rudolf zawołał do kolegi po prawej, ten mu nie odpowiedział.

Gdy spojrzałem na niego, broczył krwią z wielkiej rany w czaszce i był już martwy. Ogarnęło mnie przerażenie i trwoga przed podobnym losem, jakich nigdy później nie doświadczyłem. Gdybym był sam, uciekłbym z pewnością jak Turcy9.

Gdy Rudolf zastanawiał się nad przyłączeniem się do uciekających Turków, dostrzegł swojego kapitana, ukrytego za ogromnym głazem, nieprzerwanie strzelającego do Hindusów. Odczucia Rudolfa natychmiast uległy zmianie. Teraz, opanowany i skupiony, dostrzegł wysokiego Hindusa z czarną brodą, biegnącego naprzód, z wysuniętym przed siebie brytyjskim karabinem Lee-Enfield kalibru 7,7 mm. Biorąc głęboki wdech, Rudolf uniósł broń, wycelował i strzelił. To była jego pierwsza ofiara.

Po kilku chwilach znowu podniósł broń i zaczął strzelać, szybko, raz za razem, owładnięty wolą walki i przetrwania. Rudolf odkrył w sobie nową umiejętność: potrafił zabijać, szybko i skutecznie, będąc w centrum walk.

Kapitan obserwował Rudolfa i zachęcająco zawołał do niego po imieniu. Po krótkiej chwili indyjscy żołnierze zdali sobie sprawę, że napotkali silny opór, wstrzymali atak i zostali odparci. Pod koniec dnia niemiecki oddział kontrolował rejon starożytnych ruin. Rudolf z towarzyszami okopali się, przygotowując się do porannej obrony zajętego przez siebie terenu.

Rudolf miał mieszane uczucia podczas tej pierwszej bitwy. Choć był nią podekscytowany, później, gdy spacerował po polu walki, niepewnie i z obawą spoglądał na zabitego przez siebie hinduskiego żołnierza, a widok ten przyprawiał go o mdłości. Kiedy wyznał swojemu kapitanowi, że odczuwał strach, tamten zwyczajnie się roześmiał i powiedział, aby przestał się martwić. W ciągu następnych miesięcy Rudolf szczerze pokochał tego mężczyznę i zaufał mu. Stał się on dla niego drugim ojcem i człowiekiem, którego obdarzył wielkim szacunkiem. Rudolf czuł, że kapitan traktuje go jak syna. Gdy awansował, kapitan nie krył dumy i zadbał o to, aby jego podopiecznemu nie przydzielano tych najbardziej niebezpiecznych zadań. Pierwszy raz w życiu Rudolf poczuł, że komuś na nim zależy. Wyznał, że te relacje były znacznie bliższe niż te łączące go kiedyś z ojcem.

Na początku 1917 roku pułk Rudolfa został wysłany do Palestyny z zadaniem obrony kluczowej linii kolejowej Hidżaz, która łączyła Damaszek w Syrii z Medyną w Arabii Saudyjskiej. Później, tego samego roku, dragoni znaleźli się na linii frontu w Jerozolimie10. Podczas gdy kampania mezopotamska koncentrowała się na strategicznych zasobach ropy naftowej, walki w Palestynie częściowo dotyczyły destabilizacji brytyjskiej kontroli nad Kanałem Sueskim, a częściowo przechwycenia otoczonych czcią świętych miast.

To właśnie podczas bitwy o Jerozolimę Rudolf został dotkliwie postrzelony w kolano, w wyniku czego zabrano go do niemieckiego szpitala polowego, nieopodal Jaffy. Tam, z powodu infekcji, którą złapał podczas kampanii, uaktywniła się malaria. Miał tak poważne napady gorączki, że musiał pozostawać pod czujnym okiem personelu szpitala.

Podczas szpitalnej rekonwalescencji Rudolfem opiekowała się młoda, niemiecka pielęgniarka. Była delikatna, z troską podkładała mu pod głowę poduszkę i dbała, aby nie zrobił sobie krzywdy podczas silnych napadów gorączki. Początkowo jej nadmierna opiekuńczość była dla Rudolfa niezrozumiała, ale po pewnym czasie, „[wpadł] w zaczarowany krąg miłości i [spojrzał] na kobietę innymi oczyma”11. Parę tygodni później, gdy mógł już chodzić o własnych siłach, znaleźli ciche miejsce, z dala od ruchliwych oddziałów szpitalnych. „To uczucie było dla mnie cudownym, niesłychanym przeżyciem, aż do cielesnego połączenia, do którego ona doprowadziła. Sam nie miałbym na tyle odwagi”12 – wspominał Rudolf. Było to nie tylko pierwsze zbliżenie seksualne piętnastolatka, ale również pierwsza, cielesna bliskość.

Rudolf, dość naiwnie, poprzysiągł sobie, że będzie uprawiał seks wyłącznie wtedy, gdy wiązać się on będzie z prawdziwym ciepłem i że nigdy nie skorzysta z usług prostytutek, jak robili to jego koledzy, ani też nie wda się w żaden romans z dziewczyną lub żoną innego mężczyzny.

Kiedy wyzdrowiał, otrzymał rozkaz powrotu do jednostki. Trudno było się rozstać, ale rozkaz to rozkaz. Już nigdy więcej nie zobaczył poznanej w szpitalu pielęgniarki.

*

W ciągu kilku kolejnych miesięcy Rudolf był ranny jeszcze dwukrotnie: 17 listopada 1917 roku, kilka dni przed jego szesnastymi urodzinami, kula utkwiła mu w udzie, a 28 lutego 1918 roku został ranny w ręce i kolana. Żadna z tych ran nie spowodowała niezdolności do udziału w kolejnych bitwach13.

Rząd niemiecki odznaczył Rudolfa za służbę wojskową Krzyżem Żelaznym II Klasy. Rudolf został także uhonorowany Żelaznym Półksiężycem i Badeńskim Medalem za Zasługi przez Baden-Baden za działania w Iraku i Palestynie. Wojna przeobraziła go z przestraszonego i niewinnego chłopca w zahartowanego żołnierza. „Wojna się skończyła. W jej wyniku zewnętrznie i wewnętrznie zmężniałem i stałem się dojrzałym mężczyzną”14, wspomina Rudolf.

Rudolf, mierząc metr sześćdziesiąt osiem wzrostu, nie wyróżniał się, ale nie był też opasły jak niektórzy z żołnierzy w jego jednostce. Był szczupłym, zahartowanym w walce mężczyzną, o przeszywającym spojrzeniu, brązowych oczach, z krótko przyciętymi, jasnymi włosami. Miał budowę typowego żołnierza. Przywykł do bólu i trudów wojny, posiadł emocjonalną zdolność – być może pewnego rodzaju odrętwienie – do znoszenia bólu obrażeń, a następnie powrotu do walki. Co więcej, opanował sztukę, którą uważał za rodzaj umiejętności przywódczych: podkreślał wyższość wiedzy nad obnoszeniem się ze stopniem oficerskim, wykazując „lodowaty, niewzruszony spokój” w obliczu przeciwności i dążenie do tego, aby świecić przykładem w każdej sytuacji, nigdy nie tracąc twarzy, bez względu na targające nim uczucia.

Jednak wraz z wiosną 1918 roku przyszedł smutek, który nawet jemu trudno było ukryć. Kapitan, którego tak bardzo podziwiał, został zabity podczas walki o Jordanię15. Jego śmierć była dla Rudolfa prawdziwym ciosem: „Odczułem to boleśnie i gorzko go opłakiwałem” – wspominał.

Rudolf po raz kolejny został sam.

2Autobiografia Rudolfa Hössa, komendanta obozu oświęcimskiego, Wydawnictwo Prawnicze: Warszawa 1990, s. 32. Istnieje również kilka innych wydań (przyp. red.).

3Ibidem, s. 34 (przyp. red.).

4Ibidem, s. 34–35 (przyp. red.).

5 Od czasu zaciągnięcia się, Rudolf powtarzał każdemu, że urodził się 25 listopada 1900 roku, zaprzeczając w ten sposób danym zamieszczonym w aktach urodzenia, chrztu i później w akcie ślubu. W aktach osobowych Rudolfa z SS zmieniono ostatnią cyfrę roku urodzenia, z 1 na 0, co miało potwierdzać, jakoby był o rok starszy. Kopia tego dokumentu znajduje się w Archiwum Państwowym w College Park, w stanie Maryland. Akt urodzenia i akt chrztu Rudolfa przechowywane są w ratuszu miasta Baden-Baden w Niemczech.

6Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 35 (przyp. red.).

7Ibidem, s. 36 (przyp. red.).

8 W konflikcie tym, znanym jako kampania mezopotamska, uczestniczyły dwie potęgi: państwa centralne, reprezentowane głównie przez wojska tureckie z ograniczonym wsparciem ze strony wojsk niemieckich; oraz alianci reprezentowani przez Imperium Brytyjskie, w tym głównie oddziały indyjskie oraz oddziały pod dowództwem indyjskim. Szyby naftowe na terenie ówczesnej Mezopotamii miały doniosłe znaczenie strategiczne, ponieważ obydwie walczące strony bazowały na ropie naftowej, która była główną siłą napędową ich globalnych działań wojennych.

9Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 37 (przyp. red.).

10 Bitwa o Jerozolimę trwała dwa miesiące. W jej wyniku obie strony poniosły znaczne straty w ludziach – alianci stracili 18 tysięcy żołnierzy, a państwa centralne – 25 tysięcy. Alianci zdobyli Jerozolimę 9 grudnia 1917 roku. To zwycięstwo zostało odnotowane przez naczelnego dowódcę sił alianckich, sir Edmunda Allenby’ego, gdy – według jego własnego raportu – pieszo wkroczył do świętego miasta, gdzie gorąco przywitał go tłum mieszkańców.

11Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 39 (przyp. red.).

12Ibidem (przyp. red.).

13 Rudolf Höss, zgodnie z zapiskami dodanymi w późniejszym okresie do jego akt osobowych w SS, znajdujących się w Archiwum Państwowym w College Park, był trzykrotnie ranny podczas pierwszej wojny światowej.

14Autobiografia Rudolfa Hössa…, op.cit., s. 40 (przyp. red.).

15 Alianci nazywają ją pierwszą bitwą o Amman.

2

HANNS

BERLIN, NIEMCY

1917

Hanns Hermann Alexander urodził się 6 maja 1917 roku, piętnaście minut przed swoim bratem bliźniakiem, Paulem, w przestronnym mieszkaniu państwa Alexander przy Kaiserallee, w zachodniej części Berlina. Obaj chłopcy przyszli na świat podczas pierwszej wojny światowej, a poczęci zostali gdy ich ojciec, doktor Alfred Alexander, prowadzący szpital w Zabern (Saverne), w Alzacji, otrzymał urlop.

Krótko po ich narodzinach Alfred postanowił sprowadzić całą rodzinę: żonę Henny, dwie córki, Bellę i Elsie, oraz dwóch nowonarodzonych synów do siebie. Była to odważna decyzja, jako że szpital znajdował się w pobliżu linii działań wojennych. Jednak Alfred nalegał. Rodzina połączyła się na osiemnaście miesięcy – dość długo, aby obie córki zdążyły pójść do lokalnych szkół. Pod koniec października 1918 roku, gdy wojna dobiegała końca, partyzanci z Alzacji zagrozili atakiem na szpital. Doktorowi zostało dosłownie kilka godzin na odtransportowanie pacjentów i rodziny na dworzec kolejowy. To była wyczerpująca praca, ale Alfred i jego personel stanęli na wysokości zadania. Nie pominięto ani jednego pacjenta. Wszyscy zdążyli na ostatni pociąg odjeżdżający do Berlina.

Rodzinie udało się dojechać jedynie do Ulm, oddalonego niecałe sto kilometrów od Stuttgartu. Robotnicze komitety, zainspirowane zeszłoroczną rewolucją w Rosji, opanowały linie kolejowe w Ulm i domagały się nie tylko zakończenia wojny, ale także abdykacji cesarza Wilhelma II. W całym kraju wybuchały gwałtowne protesty: marynarze buntowali się w północnym porcie Kilonia, odmawiając udziału w walce, lewicowa rada zmusiła króla Bawarii do ustąpienia z tronu, po czym Bawarię ogłoszono republiką ludową. Tysiące robotników manifestowało na ulicach Berlina. Pociąg został wycofany ze stacji i przetoczony na tory prowadzące do Frankfurtu, gdzie rodzina Alexander znalazła schronienie u rodziców Henny, do czasu gdy droga będzie bezpieczna.

Na początku grudnia, kiedy rodzina w końcu dotarła do stolicy, zastała tam niebywały chaos. Trzy tygodnie wcześniej, 9 listopada 1918 roku, ogłoszono abdykację cesarza Wilhelma II, a Cesarstwo Niemieckie upadło. Od tej chwili polityczną próżnię wypełnił luźny związek pomiędzy socjaldemokratami a członkami sił zbrojnych, nadzorowany przez socjaldemokratę, Friedricha Eberta. Jednak ten tymczasowy rząd nie był w stanie na dłuższy czas utrzymać porządku w kraju. Lewicowi radykałowie wylegli na ulice, domagając się natychmiastowych zmian. Natomiast prawicowcy, rozjuszeni przegraną wojną, tworzyli nieoficjalne grupy, tocząc walki z komunistami i komitetami robotniczymi. Wojskowi z kolei w odpowiedzi formowali brygady składające się z niedawno zdemobilizowanych weteranów, aby stłumić powstanie lewicowców. Jednak ich brutalność doprowadziła jedynie do rozdmuchania płomieni buntu.

W nocy opuszczanie domu wiązało się z wielkim niebezpieczeństwem. Brakowało żywności, a Alfred nie był w stanie wznowić praktyki lekarskiej z powodu panującej w mieście przemocy. Co gorsza, gospodarka, i tak już zrujnowana czterema latami wojny, zdawała się chylić ku całkowitemu upadkowi.

Z zewnątrz sytuacja przypominała beczkę prochu, gotową w każdej chwili wybuchnąć, ale w mieszkaniu państwa Alexander panował spokój i porządek. Henny szybko zdjęła prześcieradła zakrywające meble, przetarła na mokro ściany i uzupełniła spiżarnię na tyle, na ile mogła. Po paru dniach mieszkanie przypominało normalny dom. Dla dziewiętnastomiesięcznych maluchów, Hannsa i Paula, stanowiło ono centrum świata, a chłopcy, obojętni na to, co działo się na zewnątrz, rozpoczęli jego poznawanie.

Mieszkanie państwa Alexander zajmowało całe pierwsze piętro kamienicy przy Kaiserallee 219/220, położonej w połowie drogi pomiędzy Schaperstrasse a Regensburger Strasse. Ulica Kaiserallee była jedną z najbardziej reprezentacyjnych w Berlinie i jednocześnie główną arterią miasta, biegnącą z dzielnicy klasy pracującej Friedenau, na południu, aż do zamożnej dzielnicy Wilmersdorf, na południowym zachodzie miasta. Mieszkanie było przestronne, nawet jak na standardy tej dzielnicy. W sumie miało dwadzieścia dwa pokoje, w tym pięć sypialni, trzy salony, jedną łazienkę, dwa pokoje dla służby i dużą kuchnię. Jednocześnie służyło jako gabinet przyjęć doktora Alexandra. Od nowego roku doktor zaczął ponownie przyjmować pacjentów w salonie, znajdującym się tuż przy frontowym korytarzu. Pokój frontowy miał szerokość całego mieszkania i bez trudu mógł pomieścić czterdziestu gości przy stole. Poza tym miał dwa balkony wychodzące na Kaiserallee.

Główne wejście do budynku miało wysokość dwóch pięter. Drzwi wykonano z grubego, brązowego drewna dębowego. Jak w przypadku większości niemieckich budynków, powstałych w połowie XIX wieku, także i ten posiadał wewnętrzny dziedziniec, dzięki czemu do mieszkań wpadało światło. Za budynkiem sytuował się ogród miejski z niewielkim trawnikiem i kilkoma drzewami, gdzie bawiły się Bella, Elsie, Hanns i Paul oraz inne dzieci z sąsiednich mieszkań.

Położenie domu było wręcz idealne – w sercu żydowskiej społeczności zachodniego Berlina. Właśnie w tym środowisku państwo Alexander spędzali większość czasu, gawędząc w domach towarowych przy Kurfürstendamm, urządzając pikniki na starannie utrzymanych trawnikach parku Tiergarten lub podziwiając zwierzęta w berlińskim Zoologischer Garten. Te wszystkie atrakcje z uwagi na dogodną lokalizację kamienicy były wręcz na wyciągnięcie ręki – dzielił od nich zaledwie krótki spacer.

Dla ojca Hannsa, mimo że pochodził on z wyższych warstw klasy średniej prawników i lekarzy, nieobce były życiowe trudności. Gdy był pięcioletnim chłopcem, jego ojciec zmarł na białaczkę, a siostra zachorowała na zapalenie płuc. Kiedy miał dwadzieścia parę lat, matkę zaczęły męczyć dotkliwe ataki astmy i niedługo potem zmarła16. Mimo tych przeciwności losu, Alfred zdołał ukończyć studia medyczne w jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów i rozpoczął praktykę lekarską w Berlinie. Bywał humorzasty. Czasem podnosił głos na swoją żonę; często też chował się w swojej bibliotece, gdzie miał spory zbiór mocno sfatygowanych powieści detektywistycznych. Innym razem tryskał energią i okazywał rodzinie troskę. Bywał również sentymentalny i bardzo wrażliwy. Często zdarzało się, że drżały mu wargi, a z oczu płynęły łzy, choćby wtedy, gdy słuchał dźwięków arii płynących z gramofonu lub podczas płynącego z głębi serca przemówienia wygłaszanego z okazji urodzin.

Z kolei jego żona, Henny, będąc potomkiem dwóch najsławniejszych żydowskich rodzin w Europie, miała dużo łatwiejsze dzieciństwo. Jej ojciec, Lucien Picard, był bardzo szanowanym bankierem i konsulem Szwajcarii we Frankfurcie, natomiast matka, Amalie, pochodziła z zamożnego rodu Schwarzschild, znanego w swoim mieście rodzinnym do tego stopnia, że dzieci śpiewały o nim piosenkę:

We Frankfurcie, we Frankfurcie, gdy nie jesteś bogaty jak Rotschild,

Zawsze możesz mieć nadzieję być tak zamożnym jak Schwarzschild.

Henny była kobietą o dorodnych kształtach, okrągłej twarzy i silnych ramionach – ani szczupła, ani wytworna. Miała jednak atrakcyjną figurę i cechowało ją niezwykłe poczucie humoru. Znana była ze swojej uprzejmości i chęci niesienia pomocy innym. Była również nałogową palaczką. Często widywano ją z papierosem, zwisającym z dolnej wargi, nawet w kuchni, gdzie lubiła zaglądać kucharce do garnków. Nieraz zdarzyło jej się strząsnąć popiół z papierosa na rondel albo do potrawy, którą właśnie przygotowywano. Cechowała ją silna wola i zawzięty charakter. Przewodziła całej rodzinie i była jej sercem.

Hanns i Paul większość czasu spędzali z rodzicami i rodzeństwem. Opiekowała się nimi niania o imieniu Anna. Mimo że pochodziła z konserwatywnego rejonu Niemiec, uważała, że dzieciom należy umożliwić swobodny rozwój własnej osobowości. Dlatego też wykazywała bardziej liberalną postawę w tej kwestii niż większość współczesnych jej osób.

Spokój skończył się z chwilą, gdy bliźniaki zaczęły chodzić. W wieku pięciu lat chłopcy zdobyli reputację łobuziaków, jeżdżąc swego rodzaju gokartem – czerwonym pojazdem marki Hollander – z dużą prędkością po korytarzu prowadzącym do salonu, wokół stołu i po samym salonie, wpadając z rozpędem na ściany, zdzierając z nich tynk oraz farbę i krzycząc na przestraszonych służących.

Hanns i Paul szybko nauczyli się wykorzystywać wzajemne podobieństwo. Kiedy rodzinę odwiedzali goście, chłopcy mieli oczekiwać w korytarzu i powitać ich. Jednakże, na przekór poleceniom rodziców, jeden z nich stał w korytarzu, ubrany w fartuszek, witał się z gośćmi, po czym wychodził z pomieszczenia, zdejmował fartuszek i wracał, by powitać kolejnego gościa.

W tym czasie drugi z bliźniąt objadał się w kuchni pysznościami, które kucharka Hilde przygotowywała tego dnia.

Jedną z ulubionych książek braci była Max und Moritz – popularna opowieść dla dzieci, w której dwóch niesfornych chłopców nieustannie płata złośliwe figle znajomym i sąsiadom: na przykład wycinają częściowo deski w moście, po którym przejeżdża krawiec – pechowiec wpada do wody i zostaje porwany przez prąd rzeki; innym razem wkrada się do domu swojego nauczyciela, napycha prochem jego fajkę, po czym obserwuje, jak wybucha mu w ustach, osmalając czuprynę.

Książka zachęciła chłopców do kolejnych, bardziej zuchwałych figli17. Spowodowali na przykład, że woda w wannie przelała się, zalewając pokój przyjęć ojca, albo odpalili petardy w kuchni, przez co Hilde ze strachu upuściła cały, perfekcyjnie przygotowany obiad, na podłogę. Rozpalili nawet ognisko w salonie, tańcząc wokół niego jak dzicy Indianie, aż ich siostra, Elsie, gdy poczuła dym, wpadła z wiadrem wody, gasząc płomienie. Cieszyły ich również inne psoty, szczególnie te wyrządzane Belli, która uważała się za osobę dojrzałą i obytą w świecie, czym lubiła się chełpić. Kiedy zaprosiła koleżanki na herbatę, Hanns i Paul schowali się pod stołem, podkradając im w dogodnej chwili czekoladki i kawałki tortu, a nawet zaglądając dziewczętom pod spódnice. Dziewczyny piszczały, a Bella wyganiała chłopców z pokoju, jednak po chwili byli już z powrotem.

Bliźniaków nigdy nie karano surowo za ich wybryki. Pobłażano im. Poza sporadycznymi wybuchami złości, doktor Alexander pozostawiał utrzymanie dyscypliny żonie, a Henny, udając tylko oburzenie wobec dziecięcych figli, jeszcze bardziej zachęcała chłopców do płatania kolejnych.

Hanns, w chwilach gdy nie sprawiał kłopotów, lubił przeszukiwać mieszkanie, wynajdując pamiątki ojca z czasu pierwszej wojny światowej. W salonie często przeglądał albumy ze zdjęciami: Alfreda jadącego na kawaleryjskim koniu, pozującego w okopie podczas wyjazdów na linię frontu czy przed szpitalem w Alzacji.

Badał wzrokiem, wiszący w szafie na korytarzu, mundur ojca – starannie wyprasowaną szarą marynarkę i spodnie, błyszczący, srebrny hełm zakończony piką i skórzane buty sięgające kolan. Ale przedmiotem, który lubił oglądać najbardziej, był Krzyż Żelazny I Klasy, medal z brązu z przymocowaną do niego czarno-białą wstążką, który ojciec przechowywał w małym, zielonym pudełku na biurku. Kiedy nikogo nie było w pobliżu, Hanns otwierał ową zieloną skrytkę i, mając nadzieję, że nikt go nie widzi, wieszał krzyż na swojej szyi, wyobrażając sobie, że jest niemieckim bohaterem wojennym.

W 1922 roku lekarska praktyka doktora Alexandra poszerzyła się na tyle, że potrzebował on znacznie więcej miejsca. Mimo że doktor wciąż martwił się o finanse, postanowił zainwestować w nowy, duży budynek. Odpowiedni obiekt znalazł przy Achenbachstrasse 15. Była to czteropiętrowa budowla, stojąca na uboczu Rankeplatz, tuż za rogiem ich mieszkania. Złożył zamówienie u architekta i pożyczywszy pieniądze od rodziców Henny, zaadaptował budynek na klinikę, którą wyposażył w najnowszy sprzęt, łącznie z urządzeniami do prześwietleń przy pomocy promieniowania rentgenowskiego, laboratorium, a nawet ogród na dachu, gdzie pacjenci mogli dochodzić do zdrowia na świeżym powietrzu. Do przedsięwzięcia zaprosił trzech innych lekarzy, zatrudniając również zespół pielęgniarek i techników. Klinika oficjalnie otworzyła swoje podwoje w 1923 roku. Po niedługim czasie wszystkie łóżka były już zajęte. Doktor codziennie o tej samej porze robił obchód, więc pielęgniarki wiedziały, gdzie można go zastać. Ułatwiało im to pozostawione przez niego cygaro – w popielniczce przed drzwiami pokoju pacjenta.

Były to ryzykowne czasy na podejmowanie poważnych inwestycji. W gospodarce panował powojenny chaos. Na początku lat 20. waluta przeszła dramatyczną dewaluację: jedna złota marka pod koniec 1921 roku warta była dziesięciu papierowych marek. Rok później złota marka miała wartość 10 tysięcy papierowych marek, a pod koniec 1923 roku kurs wynosił jeden do stu milionów. Galopująca inflacja doprowadziła do gwałtownego wzrostu cen towarów, uniemożliwiając wręcz dokonywanie codziennych zakupów. Jak wszyscy inni, państwo Alexander również musieli dostosować się do panujących realiów. Wywarło to wpływ zarówno na ich dochody – gdy doktor starał się nadążać za inflacją ze stawkami za swoje usługi – jak i na wydatki.

Niebawem doktor Alexander odczuł narastające napięcie. Wielu z jego pacjentów zmarło lub wyprowadziło się jeszcze w czasie wojny, natomiast coraz większa liczba ludzi nie radziła sobie ze wzrastającymi długami. Doktor nadal ich leczył, jak sam to nazywał, w Harachaman, czyli w „akcie miłosierdzia”, uznając, że nikomu nie wolno odmawiać pomocy medycznej, tylko dlatego, że go na nią nie stać. Jednak miłosierdzie to nie pomagało mu w płaceniu rachunków, przez co doktor coraz więcej pracował, poświęcając długie godziny praktyce lekarskiej i rzadko jadając posiłki z dziećmi.

W miarę dorastania, Hanns coraz mocniej uświadamiał sobie swoją żydowską tożsamość. Podobnie jak wielu innych berlińskich Żydów, rodzina Alexander nie była wyjątkowo religijna, nazywając siebie „Żydami trzy razy do roku”.

Uczęszczała do Nowej Synagogi w centrum Berlina, w dwa dni święta Rosz Haszana i jeden dzień Jom Kippur, a w soboty z okazji szabasu odwiedzała lokalną synagogę przy Fasanenstrasse.

Państwo Alexander obchodzili również święta Bożego Narodzenia. Każdego roku jeździli do Frankfurtu, aby spędzić ten czas z rodzicami Henny, Lucienem i Amalie Picardami. Państwo Picard skłaniali się ku ortodoksyjności, dlatego berlińska rodzina musiała zachować pełną dyplomację w kwestii świąt Bożego Narodzenia, które Alfred w dzieciństwie zawsze obchodził. Wypracowano kompromis, dzięki któremu doktor Alexander mógł kupić niewielką choinkę i postawić ją na górze, w części przeznaczonej dla personelu, z dala od krzywych spojrzeń teściów. Kiedy drzewko już stanęło, Hanns z rodzeństwem stroili je pięknie rzeźbionymi, drewnianymi figurkami – reniferami, elfami, sankami, bombkami, wewnątrz których znajdowały się bałwany i aniołki, czekoladowymi monetami owiniętymi w złotko, aksamitnymi pudełeczkami w jaskrawych kolorach, zawieszanych na czerwonych wstążkach oraz piękną, błyszczącą srebrną gwiazdą, którą mocowano na samym czubku choinki.

To w tamtych czasach Hanns dowiedział się o rodzinnej Torze, jak ją nazywano – „Torze rodziny Alexander” – ukrytej w szafie, w bibliotece ojca. Po śmierci Alfreda, zgodnie z rodzinnym zwyczajem, cenny zwój miał być przekazany w ręce Hannsa jako najstarszego syna.

Tora państwa Alexander powstała w 1790 roku, z inicjatywy praprapradziadka Hannsa, Mojżesza Alexandra, gdy ten mieszkał w Thalmässing, niewielkim mieście niedaleko Norymbergi. Wszystkie detale związane z pracą nad Torą były dokładnie określone przez żydowską tradycję. Każdego dnia, zanim wziął do ręki pióro, skryba mył ręce, kładł skórzane paski na filakterie, po czym poświęcał kilka minut na medytację w ciszy. Przepisując każdy z 304 805 hebrajskich znaków ze zwojów Sefer Tory, wymawiał każdą literę na głos. Gdy popełnił błąd, musiał zdrapywać nożem wyschnięty już atrament, a gdy niepoprawnie napisał słowo „Bóg”, musiał wyciąć cały rozdział z pergaminu i zacząć od nowa. Zwykle przepisywanie Sefer Tory zajmowało od sześciu do dwunastu miesięcy, jednak z uwagi na skomplikowaną kaligrafię użytą przez Mojżesza – ozdobne zawijasy, idealne odstępy między liniami, staranność zszycia pergaminu – powstanie Tory rodziny Alexander zajęło więcej czasu. Jej stworzenie było „świętym” zadaniem, micwą sprowadzającą błogosławieństwo na człowieka, który oddawał się temu zajęciu, a także na jego całą rodzinę na wiele wieków18. Oznaczało to również – rzecz raczej niezwykła dla Żydów mieszkających w Berlinie – że to właśnie państwo Alexander, a nie synagoga, byli właścicielami tej Tory.

Raz do roku cała rodzina udawała się do lokalnej synagogi przy Fasenstrasse, aby wziąć udział w nabożeństwie z okazji święta Simchat Tora, uroczystości celebrującej publiczne odczytanie jej fragmentów. Doktor Alexander zajmował wówczas miejsce obok innych mężczyzn, trzymając na ramionach Torę. Za nim stali Hanns, Paul i pozostałe dzieci. Mężczyźni paradowali po synagodze, podczas gdy kongregacja śpiewała radosne pieśni, a mężczyźni i kobiety oddawali pokłon w momencie przekazywania sobie Tory. Po nabożeństwie rabin rozdawał dzieciom słodycze, życząc im udanych świąt.

Po zamęcie lat 20., praktyka Alfreda Alexandra zintensyfikowała się, a doktor szybko zyskał opinię jednego z najznamienitszych lekarzy w Berlinie. Będąc osobą towarzyską, zapraszał do siebie wielu ze swoich pacjentów, a Henny podejmowała ich wystawną kolacją. Rodzina spędzała teraz mniej czasu z członkami synagogi i znajomymi ze społeczności żydowskiej, natomiast więcej z niektórymi z najsławniejszych niemieckich naukowców, artystów i gwiazd filmu.

W miarę ogólnego wzrostu dobrobytu i finansowego bezpieczeństwa możliwości państwa Alexander były coraz większe. Wraz z tą zmianą zaczęło się jednak wyłaniać inne oblicze powojennych Niemiec.

16 Alfred Alexander napisał o śmierci matki w swojej Małej czerwonej książeczce, nieopublikowanej serii wspomnień swojego życia. Po ukończeniu szkoły podjął naukę na studiach medycznych w Monachium. Przyświecał mu cel opracowania leku przeciwko białaczce. Studia medyczne ukończył (ze specjalizacją medycyny ogólnej) z najwyższymi ocenami. Zaoferowano mu pracę w prestiżowym szpitalu miejskim we Frankfurcie, pod warunkiem że przyjmie wiarę chrześcijańską. Mimo że nie był przesadnie religijny, nie chciał narażać na szwank swojej tożsamości religijnej w imię awansu zawodowego. W związku z tym przyjął gorzej płatne stanowisko na stażu w Berlinie. W następnym roku matka Alfreda miała poważny atak serca, a później astmy. Powiedziano mu, że nie ma szans na przedłużenie jej życia. Alfred wręcz błagał lekarzy, aby zapisali jej morfinę, a tym samym ulżyli w cierpieniu. Jeden z lekarzy oburzył się, słysząc jego prośbę, ale inny wyraził zgodę. Ostatnie słowa umierającej brzmiały: „Dziękuję ci, mój drogi chłopcze”. Załamany po śmierci matki, doktor Alexander zaprzestał poszukiwania leku i wrócił do Berlina, by rozpocząć praktykę lekarską.

17 Gdy Hanns i Paul dorastali, ich figle stawały się coraz bardziej wyszukane. Pewnego dnia walczyli ze sobą w tramwaju, w drodze do szkoły, i przez przypadek stłukli szklaną ściankę dzielącą motorniczego od pasażerów. Ich ojciec musiał pokryć koszty naprawy. Innym razem odczepili wagon tramwaju, gdy motorniczy korzystał właśnie z należnej mu przerwy i pił herbatę w pobliskim domu. Później popchnęli wagon po szynach z taką siłą, że się wykoleił. Nikt nigdy nie dowiedział się, kto był odpowiedzialny za ów huligański wybryk. Gdy Hanns, siedemnaście lat później, wspominał ten incydent, nadal uważał go za zabawny, nie wspominając nawet o ewentualnych zagrożeniach, które mogły być wynikiem nieodpowiedzialności jego i brata.

18 Księga Powtórzonego Prawa 31, 19 głosi: „Zapiszcie teraz sobie ten oto hymn. Naucz go Izraelitów, włóż im go w usta”. Zgodnie z tym przykazanie 613, czyli ostatnie, nakazuje, aby każdy Żyd przepisał lub zlecił przepisanie Sefer Tory za swojego życia, i że jest to święte zadanie albo micwa. Dlatego też przepisanie Tory przez Mojżesza Alexandra sprowadziło błogosławieństwo na niego i na całą rodzinę Alexandrów, łącznie z Alfredem i jego synem, Hannsem. Kiedy doktor Alexander po raz pierwszy przybył do Berlina, zaoferował swoją Torę jako pożyczkę dla Nowej Synagogi. Jednak powiedziano mu, że nie może ona zostać przyjęta w takim charakterze. Dlatego przechowywano ją w szafie, w bibliotece doktora.

3

RUDOLF

BERLIN, NIEMCY

1918

30 października 1918 roku imperium osmańskie zdecydowało się zaprzestać wrogich działań. Austro-Węgry poszły za jego przykładem 3 listopada. O godzinie 5.00 rano 11 listopada Niemcy podpisały rozejm z państwami ententy. Dokonano tego w wagonie kolejowym w lesie, w pobliżu Compiègne. Wojna dobiegła końca. W konflikt trwający cztery lata uwikłanych było ponad 70 milionów ludzi i pochłonął on ponad 9 milionów istnień ludzkich.

Kiedy wieści o rozejmie obiegły świat, Rudolf prowadził właśnie swój pluton na daleką misję rozpoznawczą do Damaszku. Korpus Armii Niemieckiej doradził mu, aby się poddał, ale Rudolf poprzysiągł, że nigdy nie da się pojmać, i za wszelką cenę chciał uniknąć obozu dla jeńców wojennych. W tym czasie był już sierżantem, jednym z najmłodszych podoficerów w armii. Swoich ludzi w plutonie kawalerii powiadomił o planach powrotu do ojczyzny. Grupa doświadczonych żołnierzy, w większości dwudziesto- lub trzydziestoletnich, natychmiast okazała posłuszeństwo swojemu szesnastoletniemu dowódcy, zobowiązując się do walki w drodze powrotnej do domu, bez względu na okoliczności.

Powrót trwał trzy miesiące. Z Syrii żołnierze dostali się do Turcji, gdzie zaokrętowali się na podniszczonej łajbie, płynącej ze Stambułu przez Morze Czarne do Warny w Bułgarii. Stamtąd skierowali się na zachód i walczyli z aliantami, wciąż aktywnymi w Rumunii. Podróżując konno, najczęściej nocą, aby uniknąć patroli policji wojskowej i straży obywatelskiej, przedzierali się przez głębokie śniegi Transylwanii i górskie szczyty Alp Transylwańskich na Węgry i do Austrii, aż wreszcie dotarli do Mannheim.

Rudolf przekonał się wtedy, że wszystko niestety uległo zmianie. Rok wcześniej, 8 kwietnia 1917 roku, jego matka zapadła nie nieznaną chorobę i zmarła, mając zaledwie trzydzieści siedem lat. Wuj i opiekun Rudolfa wysłał jego siostry do zakonu, sprzedał dom rodzinny i porozdawał wszystkie jego osobiste rzeczy.

Rudolf był zbulwersowany, choć w gruncie rzeczy nie powinno go to dziwić. W ciągu dwóch ostatnich lat spędzonych z dala od domu utrzymywał zaledwie sporadyczny kontakt z rodziną, która była przekonana, że młody uparciuch w końcu się ustatkuje i po powrocie poświęci się nareszcie, od dawna zaplanowanej dla niego, karierze religijnej. Rudolfa nie pozbawiono środków niezbędnych do podjęcia tego kroku. Sprzedaż rodzinnego domu zapewniła odpowiednią sumę, której część została przeznaczona na pobyt Rudolfa w seminarium. Była to z pewnością atrakcyjna opcja, biorąc pod uwagę niepewny stan niemieckiej gospodarki powojennej. Jednak Rudolf nie zamierzał spełniać życzeń rodziny w kwestii rozpoczęcia kariery kościelnej. Jego osobowość mężczyzny, ukształtowana podczas wojny, kłóciła się z jego wizerunkiem jako medytującego duchownego. Rudolf zrezygnował więc z tego niewielkiego spadku, poszukując dla siebie innej drogi.

Niebawem usłyszał od jednego ze swoich niedawnych towarzyszy broni, że część niemieckich weteranów wojennych tworzy Freikorps i nadal walczy z Rosjanami na Litwie19. Jeśli zechciałby się do nich przyłączyć, musiałby udać się do Berlina i odnaleźć Gerharda Rossbacha.

Paramilitarne formacje Freikorps nie podlegały kontroli rządowej. Tworzyli je żołnierze opowiadający się za doktryną nacjonalizmu i dyscypliny. Freikorps obiecywały zaprowadzić w kraju stabilizację. Gdyby im się to udało, ich członkowie mieli przejąć dowolny, podbity przez siebie teren państwa. Do końca roku oddziały Freikorps liczyły już ponad 200 tysięcy osób.

Rossbach był uosobieniem prawicowego reakcjonisty tamtych czasów: weteranem pierwszej wojny światowej, rozgoryczonym zawieszeniem broni, obawiającym się przejęcia kraju przez bolszewików i spragnionym przywrócenia ojczyźnie prawowitego statusu za pomocą brutalnych metod wojennych. Mimo że miał dopiero dwadzieścia pięć lat i pochodził z niewielkiej wioski na Pomorzu20 (obecnie leżącej w północno-zachodniej Polsce), Rossbach był nadzwyczaj poważany i podziwiany przez młodych, miejskich rekrutów ze swojego otoczenia. Ci uważali go za „idealnego człowieka” – brutalnego, bezwzględnego, napuszonego i nieubłaganie twardego, lubiącego się upijać, tłuc szyby w oknach i wszczynać burdy.

To była pierwsza podróż Rudolfa do Berlina. W mieście panował chaos. Niezadowolony tłum robotników okupował Zeitungsviertel (dzielnicę gazet). Na głównych ulicach wznoszono barykady i obsadzano je lewicowymi aktywistami. Serie strajków i liczne przemarsze doprowadziły do kryzysu w mieście. Pociągi z gnijącym już mięsem i warzywami czekały na obrzeżach miasta. Codziennie informowano o kolejnych morderstwach, a w ulicznych kanałach znajdowano pływające ciała przywódców politycznych. Kontrolę sprawował reformatorski rząd, prowadzony nadal przez Friedricha Eberta i socjaldemokratów, zezwalając weteranom pierwszej wojny światowej brutalnie tłumić akcje rewolucjonistów.

Nie ma pewności co do daty pierwszego spotkania Rudolfa z Rossbachem21, ale doszło do niego w pierwszych miesiącach 1919 roku. Niebawem też Rudolf został poinformowany o pierwszej misji Freikorps. Dywizja przygotowywała się do podróży. Jej członkowie mieli do przebycia ponad tysiąc kilometrów do wybrzeża Bałtyku – częściowo pociągiem, a częściowo musieli ją pokonać pieszo. Tam mieli zasilić Żelazną Dywizję – kolejną grupę Freikorps, która usiłowała zapobiec przejęciu kontroli przez Rosjan na Litwie. Dla większości członków Freikorps prawdziwa misja polegała na pomocy swoim niemieckojęzycznym „kuzynom” na Litwie i wzmocnieniu niemieckiej władzy w tej części Europy, którą Niemcy utraciły w wyniku wojny. Dla pozostałych była to szansa, by odreagować na bolszewikach. Rudolf niezwłocznie wstąpił do oddziału.

Licząca 3 tysiące osób brygada Rossbacha opuściła Berlin i skierowała się na północ, przez Wolne Miasto Gdańsk na wybrzeżu Bałtyku, później na północny wschód, przez Litwę do Rygi, stolicy Łotwy. To była heroiczna i wyczerpująca podróż, ale dla Rudolfa była jak powrót do domu.

Tak więc problem wyboru zawodu został nagle rozwiązany i zostałem znów żołnierzem. Znalazłem znowu dom i bezpieczne schronienie w koleżeńskiej przyjaźni. […] ja – samotnik, który sam w sobie trawił wewnętrzne przeżycia i wzruszenia – czułem się pociągnięty koleżeńską przyjaźnią, w której w razie potrzeby i niebezpieczeństwa jeden na drugim mógł bezwzględnie polegać22.