Haker. Przebudzenie - Artur Krall - ebook

Haker. Przebudzenie ebook

Artur Krall

4,4

Opis

KSIĄŻKA KRALLA PRZENOSI NAS W ŚWIAT SIECI, HAKERÓW, WIELKICH PIENIĘDZY I NIEBEZPIECZNYCH ROZGRYWEK.

Niepozorny młody mężczyzna nie radzi sobie w relacjach z kobietami, za to obdarzony jest hakerskimi umiejętnościami opanowania cyberprzestrzeni. Przypadkowo zostaje uwikłany w rozgrywkę o najwyższą stawkę…

Mając za przeciwników skorumpowanych urzędników, groźnych bandytów i organy władzy, nie chce być jedynie pionkiem w grze – budzi się do walki, która na zawsze odmieni jego życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 429

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (16 ocen)
9
5
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magdah1234

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę ciekawa historia, bardzo dobrze skonstruowana. Emocje do samego końca. Przez cały czas zastanawiałam się kim jest tajemniczy informator, w połowie książki byłam prawie pewna że moje podejrzenia były właściwe. Jakie było moje zaskoczenie że to ktoś inny. Naprawdę super historia. Mimo że to fikcja literacka to niestety bardzo dużo ma w sobie z prawdy. Z wielką chęcią przeczytałabym kolejne książki autora. Mam nadzieję że w przyszłości będzie taka możliwość.
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

Kobietom, które na różnych etapach powstawania tej książki miały wpływ na jej pomysł, fabułę lub wydanie:

 

Joannie za pokazanie, że pod płaszczem cynicznej hedonistki można ukryć wrażliwość, uczciwość i prawdziwą przyjaźń;

EwieMichałkiewicz-Smentek za niezmiennie lojalną postawę i umiejętność znalezienia radości w dniu codziennym;

Agnieszce Sawicz za zawsze szczery uśmiech i udowodnienie, że warto mieć odwagę, by realizować swoje marzenia;

 

dziękuję.

 

 

 

 

 

Polskie instytucje publiczne są zagrożone korupcją – wynika z najnowszego monitoringu Instytutu Spraw Publicznych i Transparency International. Raport ujawnił słabość kluczowych dla przeciwdziałania korupcji instytucji, m.in. CBA.

– Korupcja w Polsce na szczęście nie jest zjawiskiem o dramatycznych rozmiarach i nie zagraża fundamentom państwowości i porządku społecznego – uważa dr Grzegorz Makowski, jeden z autorów raportu z monitoringu. – Wciąż jednak standardy życia publicznego pozostawiają wiele do życzenia. W wielu obszarach życia istnieją odpowiednie prawne mechanizmy przeciwdziałania korupcji, w praktyce są one często ignorowane – dodaje.

Ocenie poddano trzynaście kluczowych obszarów życia publicznego w Polsce pod kątem przestrzegania standardów rzetelności. […]

W monitoringu nie najlepiej wypadł sektor publiczny, który był analizowany przez pryzmat administracji centralnej (60 punktów). Źle oceniono też Centralne Biuro Antykorupcyjne (CBA), które dostało 58 punktów.

 

Źródło: Polska Agencja Prasowa, „Antykorupcyjne pomiary”, 05.03.2012 r.

 

 

 

I(piątek)

– Endrju, dlaczego ty to właściwie robisz? – Mężczyzna pochylony nad kuflem piwa popatrzył na swojego kompana zajmującego ławę po drugiej stronie stołu.

– Co? – zapytał facet nazwany „Endrju” tonem przebudzonego ze snu człowieka, jakby nie do końca usłyszał pytanie.

Siedzieli w mrocznym barze, jakich dziesiątki można znaleźć w uliczkach otaczających Stary Rynek. Kilka metrów dalej trzy zestawione stoły zajmowało rozbawione, głośne towarzystwo co chwila domawiające kolejny dzban piwa, ale poza tym ich sala świeciła pustkami i był to najmniej zatłoczony lokal, jaki można było znaleźć w piątkowy wieczór na spokojną męską rozmowę.

– Co, Adaś? – powtórzył Endrju, gdy jego rozmówca ociągał się z powtórzeniem pytania.

– Dlaczego to robisz? Dlaczego chcesz mi pomóc? – Adam powtórzył pytanie, tym razem patrząc głęboko w oczy swojego rozmówcy.

– Daj spokój, Adaś. Ile się znamy? Od pierwszego roku, nie? Jesteśmy kumplami czy nie?

– Andrzej, ale to nie jest zwykła przysługa, wiesz? To jak... jak pchanie palców między drzwi. Może powinienem po prostu zrobić, co mi każą, bez kombinowania...

– Przestań. I tak zrobisz. A zabezpieczenie mieć musisz. – Andrzej pociągnął kolejny łyk z kufla. – I nie pękaj. Wszystko na pewno będzie dobrze, zobaczysz.

*

Deszcz zacinał, uderzając ze wzmożoną siłą w okna z każdym kolejnym podmuchem zimnego wiatru. Opadłe jesienne liście gniły w kałużach, zapychając studzienki ściekowe. Nikt, kto nie musiał, nie wychodził o tej porze z domu. Wczesny listopad pokazywał, na co go stać, i nie rozpieszczał pogodą. Ulica była prawie pusta. Najchętniej w ogóle by się nie ruszał dzisiaj z domu, ale w końcu musiał się spotkać z Basią. Nie widział jej od niedzieli, a jakoś wymówka w postaci pracy w piątkowy wieczór do niej nie przemawiała. Gdy tylko o tym wspomniał podczas przedpołudniowej rozmowy telefonicznej i zasugerował, że „znowu się nie zobaczą”, w słuchawce najpierw zapadła niezręczna cisza, po czym usłyszał wypowiedziane oficjalnym tonem życzenia „miłego wieczoru” i rozmowa się skończyła. Kurczę... Lubił tę dziewczynę i chyba rzeczywiście ją zaniedbywał, ale przecież nie mógł sobie odpuścić pracy, która była jego pasją, której poświęcał praktycznie cały swój czas i której podporządkowywał swoje życie. Nie, w zasadzie nie podporządkowywał swojego życia pracy, bo ta praca to było jego życie. Ale Basia też była ważna. Musiał oddzwonić. I musiał długo przekonywać ją, by jednak się z nim spotkała. Udało się. Dała się namówić na randkę w cichej i spokojnej kawiarni, tej samej, do której zaprosił ją na samym początku ich znajomości.

Teraz szedł na to spotkanie, a raczej mknął, chcąc jak najmniej zmoknąć, ale myśli o zadaniach, które zostawił w domu, tak go zajmowały, że nawet samochód ochlapujący jego spodnie aż do wysokości kolan nie zrobił na nim żadnego wrażenia. W głowie kołatały mu się setki pomysłów na to, co może się teraz dziać w jego komputerze. Czy uruchomiony Johnny zdołał już złamać jakiekolwiek hasło z pliku, który właśnie mu zadał? Do tej pory przy każdym zlecanym mu ataku na duży serwer Johnny’emu udawało się złamać przynajmniej połowę haseł, ale po raz pierwszy atakował taki serwer. W końcu nie był to nawet serwer zwykłej agencji rządowej. Serwer należał do agencji rządowej, która operowała naprawdę wielkimi kwotami, zarządzała zarówno unijnymi, jak i rządowymi pieniędzmi przeznaczonymi na budowę dróg. Na chwilę puścił wodze fantazji i pomyślał, co by było, gdyby robił to w pełni nielegalnie, a nie na płatne zlecenie właściciela sieci, i gdyby ktoś odkrył włamanie i dowiedział się, że to on jest jego sprawcą. Nie umiał sobie odpowiedzieć na to pytanie. Czy tak jak w amerykańskim filmie dostałby dobrze płatną pracę w jakimś tajnym laboratorium, czy też po prostu, co jest znacznie pewniejsze, zupełnie prozaicznie skończyłby za kratkami z długim wyrokiem bez dostępu do internetu? W rzeczywistości sama perspektywa odsiadki nie budziła w nim strachu tak wielkiego, jak wizja odcięcia go od dostępu do sieci. Jeszcze raz w myślach przeanalizował swoje działania. Zastanawiał się, czy dobrze stunelował ruch przez osiem serwerów rozsianych po całym świecie, począwszy od Singapuru, a na serwerze poczty elektronicznej w jakiejś małej firmie ze Śląska kończąc. Nie, nie mogliby go znaleźć. Nawet gdy „bawił się” bez zlecenia, włamując się tu i ówdzie dla samej satysfakcji, nigdy go nie znaleźli. Tym razem też by się to nikomu nie udało. Już zaczynał myśleć o tym, jak wykorzysta znalezione hasła, gdy silne wibracje telefonu wyrwały go z rozmyślań. Zanim odebrał, spojrzał na zegarek. Do spotkania jeszcze pięć minut, a ona się już niecierpliwi?, przemknęło mu przez myśl. A może to nie ona? Telefon zaczął już nie tylko trząść kieszenią, ale i dzwonić przeraźliwie. Spojrzał na wyświetlacz. Andrzej? Tego mi tylko brakowało.

– Cześć, Endrju – odebrał bez entuzjazmu w głosie.

– Cześć, Piotruś. Co tam u ciebie? – Głos Andrzeja brzmiał tak jak zawsze, gdy czegoś potrzebował.

– OK. Do przodu. – Piotr przeskoczył kałużę.

– Idziesz gdzieś? Może nie w porę dzwonię? – Głos ze słuchawki starał się być grzeczny.

Pewnie, że nie w porę, pomyślał Piotrek.

– Mknę na spotkanie z Basią i szczerze mówiąc, spieszę się – powiedział szybko. – A na dodatek na głowę mi kapie.

– Wiesz co? Mam małą sprawę do ciebie. A w zasadzie to mamy z Adasiem. Możemy wpaść jutro?

Kurczę... tylko tego mi trzeba.

– Dobra. Bądźcie tak około dwunastej. OK? – Mam nadzieję, że nie na długo.

– Spoko. Będziemy w samo południe. Na dziewiątą się umówiliście?

– Co? A, z Basią... tak. – Co go to, kurczę, interesuje?

– To chyba się spóźnisz, bo już prawie dziewiąta. A badyla chociaż masz? – Andrzej starał się być dowcipny.

– Cholera... nie. – Piotrek zaczął się denerwować i w myślach lokalizować najbliższą kwiaciarnię

– To szybciutko. I do zobaczenia jutro – zakończył Andrzej.

– OK. Nara. – Informatyk nacisnął czerwoną słuchawkę w komórce. Przynajmniej taki z niego pożytek, że kwiatka nie zapomnę, pomyślał.

Kwiaciarnia była niedaleko od kawiarni, w której się umówił. Niezbyt po drodze, ale nadrabiać dużo nie musiał. Wpadł do niej jak oparzony i wybiegł z czerwoną różą. W mokrej kurtce i zachlapany wszedł do kawiarni. Zerknął na zegarek – było dziesięć po dziewiątej. Szybko rozejrzał się po sali z ogromną nadzieją, że nie uda mu się zobaczyć Basi. Zauważył pochylone nad ciężkimi, drewnianymi stolikami postacie, jednak żadna z nich Basią nie była. Pomieszczenie było dość małe, więc pomimo skromnego oświetlenia, na które w głównej mierze składało się światło świec rozmieszczonych na stolikach i trzy przytłumione kinkiety, mógł być pewien swoich obserwacji.

Uspokoił się i podszedł do jedynego wolnego stolika przy ścianie na lewo od wejścia. Mokrą kurtkę powiesił na stojącym nieopodal wieszaku, różę położył na stole i usiadł.

– Dobry wieczór. Czego się pan napije? – Młoda, zgrabna kelnerka zjawiła się natychmiast, kładąc mu przed nosem menu.

– Dobry wieczór. Herbatę z cytryną poproszę. Na razie wszystko. Czekam na kogoś. – W tym momencie zerknął na dziewczynę, podświadomie oceniając jej urodę.

– Zwykłą herbatę? – upewniła się kelnerka.

– Tak. Zwykłą z cytryną – odparł stanowczo, myśląc jednocześnie, że chyba nie wygląda na kogoś, kto pija „perfumowane ziółka”.

– Oczywiście. – Kelnerka uśmiechnęła się i oddaliła tak szybko, jak się pojawiła.

Piotrek oparł się wygodnie na krześle. Co też Johnny tam zmajstrował?, zaczął się zastanawiać. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej telefon. Uruchomił dostęp do internetu i po kilku chwilach połączył się ze swoim komputerem znajdującym się w domu. Wszedł do pliku z wynikami pracy Johnny’ego. Na ekranie w pierwszej linii pojawił się napis:

 

user: majka

password: Zosia123

 

Uśmiechnął się. W tym momencie na jego stole pojawiła się herbata oraz mały, smukły wazonik, a do uszu doleciał głos kelnerki, wyrywając go z zadumy:

– Czy jeszcze coś podać?

– Nie, dziękuję – odparł, prawie nie odrywając oczu od maleńkiego ekraniku.

– Może wstawić kwiatek? – zapytała dziewczyna, wskazując wzrokiem na wazon.

– Aa... dziękuję. Sam wstawię.

Siedział jeszcze chwilę i samotnie przeglądał pracę Johnny’ego. Już zaczynało go korcić, by sprawdzić możliwości logowania się jako „majka”, gdy nagle krzesło przed nim wzbogaciło się o szczupłą postać kobiety, która usiadła na nim niezwykle subtelnie i z gracją. Podniósł wzrok.

– Cześć, długo czekasz? – Basia uśmiechała się do niego.

Nie widział, jak wchodziła do kawiarni, i nie widział, jak tuż koło niego wieszała swoją kurtkę. Wyglądała bardzo ładnie. Ciemnokasztanowe włosy, dziś trochę bardziej niż zwykle skręcone z powodu wilgoci, opadały na ramiona, piwne oczy okolone subtelnym, bardzo kobiecym makijażem patrzyły na niego uważnie i przenikliwie, splecione, smukłe dłonie podpierały delikatny podbródek.

– Yyy... nie. Cześć. – Uśmiechnął się.

– Ech ty... – westchnęła Basia.

– Co „ja”?

– Nic. Nie możesz ani chwili bez tych swoich komputerów wytrzymać.

– Noo... teraz jakoś wytrzymuję.

– Taak... – Basia wymownie spojrzała na telefon w jego dłoni, pokiwała głową i uśmiechnęła się pod nosem. Piotrek, lekko speszony, szybko schował komórkę.

– To dla ciebie – powiedział, wskazawszy wzrokiem różę.

– Dziękuję.

– Może napije się pani czegoś? – Tym razem przed Basią wylądowało menu. Kelnerka jak poprzednio pojawiła się niespodziewanie i szybko.

– Na początek poproszę herbatę jaśminową.

– Już podaję. Może coś państwo zjedzą? Dziś ciasto dnia to jabłecznik. Polecam.

– Zastanowimy się – powiedział Piotrek stanowczo.

– Oczywiście. – Dziewczyna oddaliła się.

– No więc co tam? Porozmawiamy? – Bez zbędnych wstępów Piotrek przeszedł do przewodniego tematu spotkania.

Rozmawiali. A rozmowa nie była łatwa. W zasadzie Piotr nie do końca rozumiał, o co Basia ma do niego pretensje. Dla niego było oczywiste, że ona jest jego kobietą. Byli parą prawie od roku. Nie mieszkali razem, ale wydawało się pewne, że „kiedyś tam” w końcu razem zamieszkają. Spotykali się często, przynajmniej Piotrkowi wydawało się, że często. W zasadzie każdą chwilę, której nie poświęcał na siedzenie przy komputerach, spędzał z Basią. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ma do niego pretensje, że tych chwil jest za mało. Przecież więcej czasu nie mógł jej poświęcać. Musiał pracować.

No właśnie. „Musiał”. Jednak ten jego „mus” nie wynikał z konieczności zapewnienia sobie godziwego życia. Wcale nie. Większość czasu pracy stanowiło coś, co nazywał „rozwojem własnym”. Poznawał coraz to nowe zabezpieczenia, włamywał się do systemów, przechodził niezauważenie pomiędzy pułapkami sprytnie zastawianymi przez administratorów sieci w cyberświecie. Po prostu to lubił. Bardziej niż lubił. To był nałóg, który nadawał sens jego życiu. Nadawał sens nieprzespanym nocom, setkom kaw wypitych nad klawiaturą i setkom piw wypitych podczas pisania programów hakerskich. Robił to, co lubił. Oczywiście nie żeby musiał dopłacać do swojego hobby. Co to, to nie. Dzięki małej dozie sprytu, obrotności i ogromnej ilości wiedzy stał się rozpoznawalną postacią w hermetycznym świecie hakerów. Od dawna jeździł na konferencje, gdzie przedstawiał wyniki swojej pracy w słowach niezrozumiałych dla ludzi, którzy nie mieli profesjonalnej wiedzy na temat informatyki. Przez firmy był rozchwytywany jako wolny strzelec. Dokonywał próbnych włamań do ich sieci, oceniając w ten sposób jej zabezpieczenia. Z każdego takiego włamania pisał raport i – chociaż bardzo go to korciło – nigdy nie zdarzyło się mu zataić jakiejś luki w systemie. Co jakiś czas pisał artykuł do gazety fachowej. Nie był dobrym pisarzem, ale połączenie umiejętności pisarskich znajomego redaktora oraz wiedzy technicznej Piotra dawało bardzo dobry efekt. Przekazując swoją wiedzę i opowiadając o tym, co kochał... tak właśnie, kochał..., zapalał się. Był jak w amoku, z błyskiem w oku i pasją. Nie liczyło się nic poza wyścigiem zbrojeń w wirtualnym świecie sieci i serwerów. To było jego życie.

Teraz siedział nad filiżanką herbaty naprzeciwko kobiety, która od wielu miesięcy próbowała stać się częścią jego życia. Brakowało jej Piotra. Spotkania, które były dla niego częste, dla niej okazały się za rzadkie. Chciałaby mieć go na stałe dla siebie i na wyłączność. Zazdrosna była o jego pracę, której poświęcał się prawie całkowicie. Już nie raz myślała, żeby zakończyć ten związek, ale wtedy albo przypominała sobie, jak zakochała się w chłopaku z pasją i błyskiem w oku, albo Piotr robił coś nieoczekiwanego. Ostatnio, latem, wynajął jacht, na którym spędzili razem cudowny tydzień. Basia poczuła się doceniona i ważna dla niego, gdy zostawił swoje komputery i wyjechał z nią. Dobre samopoczucie zakłóciła jej trochę sytuacja, gdy obudziła się sama w kajucie w środku nocy i znalazła swojego mężczyznę siedzącego na pokładzie nad przemyconym laptopem. Ale przynajmniej całe dnie i dużą część nocy spędzali razem.

Rozmowa nie była łatwa dla żadnego z nich. Piotrowi trudno było zrozumieć pretensje Basi, a Basi trudno było zrozumieć, dlaczego Piotr nie rozumie. Ale tym razem nie zerwała z nim jeszcze. Trzeba przyznać, że miała dziewczyna cierpliwość do trudnego przypadku, z jakim się stykała. A może po prostu była zakochana w tym trudnym przypadku? Osiągnęła w każdym razie tyle, że Piotr poświęcił jej resztę nocy i jeszcze przed północą mieli plan na kolejny wieczór i całą wspólną niedzielę.

*

– No i sprawa załatwiona. – Andrzej położył komórkę na stole i pociągnął łyk piwa z ciężkiego kufla. – Jesteśmy umówieni na jutro na dwunastą.

– Myślisz, że mu się uda? – Adam wyraził zwątpienie. Zresztą wyglądał jak ktoś, kto wyrażać może tylko zwątpienie. Podkrążone oczy i zrezygnowana mina skrajnego pesymisty mówiły same za siebie.

– Jemu miałoby się nie udać? – Andrzej nie tracił optymizmu – Uda mu się. To niezły mózg, studiowałem z nim przecież i można powiedzieć, że dzięki niemu skończyłem informatykę.

– A co dalej?

– Dalej? Zobaczymy. Może się nam uda, może nie. – Andrzej zamyślił się.

– Żeby się tylko Kroszycki nie dowiedział, bo mnie zabije.

– Adam, do kiedy masz czas? – Pytanie Andrzeja miało raczej na celu uzmysłowienie jego rozmówcy realiów niż pozyskanie informacji.

– Do środy. – Mężczyzna zapatrzył się w stół.

– To do środy nie będzie nic robić. Najwyżej cię postraszy i tyle. A w środę będziemy mieli już, co trzeba. – Znowu upił łyk piwa.

– Ale skąd wiesz, że Piotrek się zgodzi?

– Zgodzi się. Nie może się nie zgodzić. – Teraz Andrzej zapatrzył się w stół.

– Mam nadzieję, że go nie przeceniamy...

*

Restauracja, jakich w Warszawie jest niewiele. Tu można znaleźć szczególnie wykwintne dania, trunki z całego świata, najwyższej klasy obsługę i, co najważniejsze, spokój potrzebny do przeprowadzenia rozmów. W niedużej, jak na możliwości lokalu sali, lecz i tak wystarczająco obszernej, by pomieścić prostokątny stół, przy którym spokojnie mogłoby się posilać dziesięć osób, uwijał się kelner roznoszący potrawy gościom. Przy wspomnianym stole gości było jednak tylko pięciu. Pod ścianą, naprzeciwko wejścia, siedział szykowny, łysiejący mężczyzna w wieku niemalże emerytalnym, z grubymi okularami na nosie, obok niego w dobrze skrojonym garniturze i jaskrawoczerwonym krawacie około czterdziestoletni szatyn, a dalej niewysoki, korpulentny i ogolony zupełnie na łyso, na oko pięćdziesięcioparoletni mężczyzna. Naprzeciwko nich miejsce zajmował z wyglądu dużo młodszy od reszty blondyn w sportowej, luźnej marynarce i rozpiętej koszuli oraz średniej budowy jegomość o szpakowatych, dość bujnych włosach. Był to nie kto inny jak Stefan Izerski. Człowiek, który ściskał już niejedną rękę premiera oraz znacznie więcej rąk ministrów i od którego zależało bardzo wiele, jako od dyrektora Narodowej Agencji Rozwoju Budowy i Utrzymania Dróg. On pierwszy rozpoczął zasadniczą część rozmowy, spojrzawszy na najstarszego z mężczyzn w momencie, gdy kelner rozłożył wszystkie potrawy i opuścił salę.

– Więc mówi pan, panie Malik, że nasze problemy w Poznaniu nie są niczym poważnym?

Zagadnięty Malik, którym okazał się najstarszy z grupy, szykowny jegomość, odpowiedział dość dyplomatycznie:

– Panie Stefanie, zarówno Krzysiu Kramer – tu wskazał na swojego sąsiada – jak i ja dokładamy wszelkich starań, żeby gładko sprawę załatwić.

– Naturalnie – wtrącił się Kramer – nie możemy wykluczyć, że mogą pojawić się jakieś komplikacje, ale zapewniam, że postaramy się, by ich nie było.

– To zrozumiałe – podjął od razu najmłodszy ze zgromadzonych. – W każdym przypadku należy zawsze być przygotowanym na najgorszy scenariusz i mieć jakieś wyjście awaryjne, nieprawdaż? – Popatrzył na swojego sąsiada.

– Masz rację, Kuba. Ale od czego mamy nasze służby? – zapytał i spojrzał na łysego mężczyznę obok Kramera.

Dyrektor Adam Kowal od dawna zajmował ważne pozycje w różnych organizacjach i w tej chwili piastował jedno z wyższych stanowisk, jakie można osiągnąć, pracując w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Zerknął na wszystkich dość czujnym wzrokiem i powiedział:

– Panowie, myślę, że będziecie mogli liczyć na nasze wsparcie w każdym przypadku. Zresztą od jakiegoś czasu na bieżąco wam je zapewniamy – zakończył z lekkim uśmiechem.

– Można jaśniej? – Kramer niezbyt zrozumiał ostatnie słowa dyrektora.

– Adam chce chyba powiedzieć, że monitoruje firmy waszych partnerów, prawda? – Tym razem uśmiechnął się Izerski, a Kowal zaraz podjął:

– Właśnie. Od dłuższego czasu otrzymujemy od Jakuba zestawienia firm, w których szczególnie można się spodziewać jakichś działań, nazwijmy to, korupcjogennych.

Na te słowa wszyscy się uśmiechnęli. Kowal zaś kontynuował:

– Mamy tylko jeden problem, który musimy jeszcze przedyskutować ze Stefanem.

– Słucham – zaciekawił się Izerski.

– Widzisz, z naszego punktu widzenia, żeby pomoc mogła nadejść ze strony CBA, musimy mieć jakieś podstawy do wszczęcia działań w sprawie korupcji w urzędach państwowych.

– Nie martw się, Adam, w każdej delegaturze można znaleźć jakiegoś nie do końca uczciwego urzędnika – uspokoił go Izerski, a wskazując ukłonem na Kramera i Malika dodał: – Ale myślę, że to nie jest temat, którym będziemy panów zanudzać. Omówimy go ze spokojem we własnym gronie.

II(sobota)

Obudziła się wcześnie. Już od dawna budziła się wcześnie. Zazwyczaj mała sama wstawała przed szóstą i bezkompromisowo wyciągała ją z pościeli, stosując cały arsenał dziecięcego terroru. Gdyby chociaż raz budziła ojca... Ale dzisiaj nie córka ją obudziła. Podniosła głowę i popatrzyła na drugą stronę łóżka. Adama nie było. Nie zdziwiło jej to. Od pewnego czasu dziwnie się zachowywał i w niczym nie przypominał wesołego chłopaka, z którym brała ślub pięć lat temu. Wracał późno z pracy, był ciągle zmęczony i rozdrażniony. Na początku myślała, że ją zdradza, ale teraz... sama już nie wiedziała, o co chodzi, wiedziała jednak, że nie o zdradę. Jej mąż wyglądał jak cień człowieka, przestał dbać o siebie i źle sypiał. Ostatniego wieczoru nie było go w domu. Wrócił późno po północy. Miała już tego dość. Wstała, poprawiła zmierzwione, słomiane włosy i założyła pantofle. Wolno poszła w kierunku pokoju córki. Drzwi jak zwykle były uchylone. Zajrzała do środka. Joasia spała, leżąc na boku, a Adam stał nad nią i przyglądał jej się z zatroskaną miną. Wyglądał, jakby w ogóle w nocy nie spał. Ubrany był w pomiętą koszulę i dżinsy, oczy miał podkrążone, a włosy tłuste i w nieładzie. Stała tak dłuższą chwilę i przypatrywała mu się. Widziała, jak uklęknął przy śpiącej Joasi, pogładził ją po głowie i pocałował w czółko. Dziecko przeciągnęło się przez sen i obróciło na drugi bok tyłem do ojca. Adam wstał i zwrócił się do wyjścia z pokoju. Wtedy spojrzała mu w oczy. Podszedł do niej, popatrzył na nią i przytulił ją bardzo mocno.

– Kocham cię, Aniu, wiesz? – wyszeptał jej do ucha. Odwzajemniła jego uścisk. – Wiesz, że cię kocham? – dopytywał się, jakby chciał się upewnić, czy ona na pewno o tym wie.

– Adam, chodź, porozmawiajmy. – Uwolniła się z jego objęć i zamknęła drzwi do sypialni Joasi. Wzięła go za rękę i zaprowadziła do kuchni.

Poszedł za nią bezwolnie i usiadł na kuchennym taborecie. Ania włączyła czajnik elektryczny.

– Napijesz się kawy? – zapytała.

– Tak, poproszę.

– Późno wróciłeś. – Wspomnienie samotnie spędzanego wieczoru drażniło ją, ale nie wybuchnęła złością.

– Siedziałem z Andrzejem. Musieliśmy o czymś pogadać.

Słowa „o czymś” podziałały na nią jak płachta na byka. Zbyt często słyszała ostatnio „o czymś”. Nie wiedziała, czym jest tajemnicze „o czymś”, co zabierało jej męża i robiło z niego wrak człowieka, ale szczerze nienawidziła tego „oczymsia”, kimkolwiek czy też czymkolwiek by nie było. Odwróciła się energicznie do Adama, a w jej niebieskich oczach pojawiły się iskry.

– Koniec z tym. – Jej głos, choć cichy, tym razem nie krył już zdenerwowania. – Masz mi natychmiast powiedzieć, o co chodzi.

– Aniu – popatrzył na nią zmęczonymi oczami – przepraszam, ale nie mogę. Jeszcze nie teraz.

– Do cholery – tłumiła wybuch wściekłości tylko po to, żeby nie obudzić córki – jestem twoją żoną i mam prawo wiedzieć, o co chodzi.

– Aniu, ale...

– Co „ale”? Co ty sobie myślisz? Przecież... – Zastanowiła się chwilę, ręce zaczęły jej drżeć. – Czy ty nie masz dla mnie już za grosz szacunku? Czy ty mi nie ufasz? – Iskry w jej oczach zamieniły się w łzy. Zakryła twarz dłońmi.

Adam podszedł do niej i przytulił ją bardzo mocno.

– Przepraszam, Aniu. Bardzo cię przepraszam – powiedział. – Mam pewien problem, ale już sobie z nim radzę. Andrzej mi pomaga. Nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi. To sprawa służbowa. Muszę zachować tajemnicę.

– Służbowa?! – Kobieta wyrwała się z jego rąk. Patrzyła na niego oczami, w których iskry spotęgowane były łzami. – Służbowa?! – powtórzyła zdenerwowana. – Co to, do cholery jasnej, za służbowa sprawa, o której możesz rozmawiać z jakimś kolegą, a nie możesz z własną żoną?

Adam stał i nie wiedział, co powiedzieć. No tak, to było głupie, żeby tak kręcić i udawać.

– Nie mogę... – Spuścił wzrok i popatrzył w podłogę. – Przepraszam...

Ania stała zrezygnowana. Nerwy miała zszargane, w głowie kołatały jej się najgorsze myśli, a jedyny człowiek, który mógłby jej pomóc w pozbyciu się trosk i zmartwień, człowiek, który sam był ich przyczyną, potrafił powiedzieć jedynie: „Nie mogę... Przepraszam...”.

Ręce jej się trzęsły. Odwróciła się. Czajnik właśnie zasygnalizował, że wrzątek jest gotowy. Adam podszedł do szafki. Wyciągnął dwa kubki, nasypał do nich rozpuszczalnej kawy ze słoika.

– Aniu, wszystko ci opowiem. Już niedługo. Ale daj mi, proszę, jeszcze trochę czasu. Jeszcze tylko kilka dni.

– Ile? – Głos znowu miała spokojny.

– Do środy. Proszę.

– Do środy – powtórzyła spokojnie zapatrzona w blat. – A co ma być w środę? Dlaczego akurat do środy?

– Wtedy wszystko się wyjaśni. Obiecuję.

– Mam już dość. – Znowu przyłożyła ręce do twarzy i zaczęła płakać.

Adam odwrócił się do niej i pogłaskał ją po głowie.

– Poradzę sobie ze wszystkim. Zobaczysz.

– Dlaczego mamusia płacze? – Nie zauważyli Joasi, która właśnie stanęła w drzwiach kuchni.

Ania szybko otarła łzy. Mała nie potrafiłaby jeszcze zrozumieć, „dlaczego mamusia płacze”, ale była wystarczająco duża, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak. Adam podszedł do córki i przykucnął przy niej.

– Mamusia była trochę zdenerwowana. Ale już wszystko dobrze. Chodź, przytulimy mamę. – Pociągnął małą za rękę.

Gdy podeszli do Ani, ta odwróciła się do nich. Spojrzała na córkę i starała się uśmiechnąć. Ukucnęła, przytuliły się. Adam stał chwilę, patrząc na nie z góry. Po chwili ukucnął obok i objął je obie mocno. Bardzo mocno.

*

Nie spała od jakiegoś czasu. Było już dość późno, lecz poprzednia noc zdecydowanie należała do udanych i bardzo długich. Na tyle długich, że skończyła się dla nich nad ranem. To trzeba było Piotrkowi przyznać, że gdy już zaczynał być namiętny, to nie poprzestawał zbyt szybko. Kobiety, którym takie zaangażowanie mężczyzny by się nie spodobało, stanowią raczej wyjątki, lecz pod tym względem Basia w żadnej mierze wyjątkowa nie była. Teraz spał i najpewniej z powodu zbyt mocno rozkręconego ogrzewania leżał odkryty, gardząc kocem, który skopał w nogi posłania. Ona leżała tuż przy nim. Ciesząc się jego obecnością i mile wspominając to, co ledwie kilka godzin temu miało miejsce, przyglądała mu się. Posturą nie imponował. Ciągła praca przed komputerem z minimalną jedynie, konieczną dawką ruchu sprawiały, że jego muskulatura była mniej niż przeciętna. Z drugiej strony zbudowany był dość proporcjonalnie i nie straszył nadmiarem tłuszczu w postaci falujących fałdek czy choćby wyhodowanego mięśnia piwnego. Najprawdopodobniej było to spowodowane w głównej mierze jego wrodzonym metabolizmem organizmu, lecz na pewno też sposobem odżywiania. Czasami tak zatracał się w swojej pracy, że po prostu zapominał o jedzeniu.

Jednak w oczach Basi nie był jedynie chuderlawym informatykiem. Ona dostrzegała to, co nie było widoczne dla oczu. Widziała jego wewnętrzną siłę, widziała człowieka, który potrafi poradzić sobie w prawie każdej sytuacji, który zahartowany jest wystarczająco, by stawiać czoła przeciwieństwom dnia codziennego i nigdy się nie poddać. Taki w istocie był. Zbyt wcześnie przerwane dzieciństwo i konieczność szybkiego usamodzielnienia się dały mu niezłą szkołę życia. Od dawna ze wszystkim musiał radzić sobie sam. Właśnie, „sam”. Czy w jego samotności na pewno jest miejsce dla jeszcze kogoś? Czy jest miejsce dla niej?

Rozmyślania kobiety przerwał dźwięk dzwonka, który spowodował, że Piotr zupełnie nagle ze stanu błogiego snu przeszedł w jednej chwili do pozycji wertykalnej obok łóżka, szeroko otwartymi oczami to patrząc na Basię, to w panice szukając jakiegoś odzienia.

– O cholera... Zapomniałem o nich – zakomunikował.

Dzwonek, który wyrwał go z posłania, zadźwięczał jeszcze raz. Tym razem bardziej natarczywie.

– Kto to? O co chodzi? – zdziwiła się Basia.

– Umówiłem się z chłopakami na dwunastą. – Popatrzył na zegarek. – Cholera... są przed czasem.

Głośne pukanie do drzwi wejściowych rozległo się wyraźnie w małej kawalerce.

– Jacyś niecierpliwi... – Basia wychodziła spod koca, naciągając szybko bieliznę i szukając wzrokiem reszty garderoby.

– Zaraz, czekajcie! Nie pali się! – krzyknął Piotrek w kierunku drzwi.

– Policja. Proszę otworzyć. – Z drugiej strony dał się słyszeć głośny i twardy męski głos.

Piotrek i Basia popatrzyli na siebie niepewnym wzrokiem.

– Chwilkę! – krzyknął Piotrek już bardziej grzecznie niż za pierwszym razem. – Tylko się ubiorę.

Czego oni mogą chcieć?, myślał, przypominając sobie wszystkie działania, które ostatnio przeprowadził. Przecież nie mogli go na niczym złapać. Ostatnio nie podejmował się niczego, co mogłoby choć w małym stopniu być nielegalne. Może chodziło o jakąś starą sprawę?

– Piotrek, o co chodzi? – Basia przestraszona była raczej niepewną miną Piotrka niż samym faktem pojawienia się policji...

*

Ciężkie ołowiane chmury przesłaniały niebo na tyle mocno, że zdawać się mogło, że to dopiero blady świt, a nie prawie południe. Andrzej zaparkował czarną skodę octavię w wąskiej uliczce, wzdłuż której stały rzędy szarych budynków. Spojrzał na swojego pasażera. Adam wyglądał tak jak zwykle. No, może nieznacznie lepiej, bo niecałą godzinę temu zdążył wziąć prysznic, zjeść coś i wypić kolejną w tym dniu kawę.

– Wyłaź. Idziemy – zakomenderował Andrzej.

– Endrju... – Adam znowu przybrał sceptyczny ton. – A jesteś pewien, że możemy mu wierzyć? Na pewno nie sypnie?

– Wyluzuj. Piotruś nie sypie. Sam ma niejedno za uszami.

Wysiedli. Szybkim krokiem, bez słowa, przeszli na drugą stronę ulicy, skręcili za róg i weszli w niedomknięte drzwi klatki szarego domu, tak jak wszystkie pozostałe wyróżniającego się jedynie czerwonym napisem wyrażającym chęć obcowania płciowego z dużym warszawskim klubem piłkarskim. Zniknęli w drzwiach windy, której ściany służyły za przedszkole dla domorosłych grafficiarzy, próbujących ze względu na małe umiejętności i bardzo skromny warsztat formę swoich dzieł nadrabiać treścią, przez co popisywali się znajomością różnorakiego możliwego nazewnictwa w stosunku do określeń występujących w słownikach, a tyczącego w głównej mierze dziedziny anatomii, fizjologii i nawet stosunków międzyludzkich.

– Które piętro? – zapytał Adam stojący przy przyciskach.

– Ostatnie. – Andrzej, nie tracąc czasu, sam nacisnął przycisk z cyfrą 6.

Jechali w milczeniu. Adam wciąż zdenerwowany rozmyślał nad swoimi problemami. Andrzej, bardziej skupiony, zastanawiał się, jak te problemy rozwiązać. Winda stanęła z trzaskiem. Bez słowa otworzyli drzwi i wyszli na korytarz oświetlany rzędem żarówek bez kloszy.

– Słucham. O co chodzi? – usłyszeli wyraźny głos Piotrka dobiegający zza rogu, z kierunku, w którym właśnie szli.

– Pan Piotr Pisarczyk? – zapytał jakiś oficjalny męski głos.

Właśnie wychylili się zza załomu korytarza i zobaczyli stojącego w uchylonych drzwiach Piotrka, a w zasadzie ten kawałek Piotrka, który nie był przesłaniany przez figury dwóch mężczyzn stojących twarzą do niego.

– Tak, słucham.

– Komisarz Bagiński – powiedział jeden z mężczyzn, pokazując Piotrkowi jakiś przedmiot trzymany w rękach, najprawdopodobniej legitymację. – Aspirant Szyszyk z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu – dokończył, wskazując na swojego towarzysza.

W tym momencie Adam pobladł, stanął jak wryty i popatrzył na Andrzeja, a jego mina wyrażała chęć jak najszybszej ewakuacji z miejsca, w którym się znajdował. Andrzej stanął, złapał Adama za ramię i wysyczał pewnie:

– Spokojnie. Wszystko OK.

– Ooo... Cześć chłopaki – dobiegł do nich głos gospodarza, który przerwał w pół zdania wypowiedź przedstawiającego mu się policjanta. – Już jesteście?

Obaj policjanci odwrócili się w stronę stojących Adama i Andrzeja.

– Przepraszam panów – kontynuował Piotrek, tym razem zwracając się do policjantów – ale właśnie spodziewałem się kolegów. Czy chodzi o coś ważnego?

– Czy moglibyśmy zadać parę pytań? – nalegał podinspektor Bagiński.

– To bardzo pilne?

– Dość pilne, ale jeśli pan woli, możemy przysłać oficjalne pismo z zaproszeniem na komendę. – Tym razem policjant przybrał bardzo oficjalny i stanowczy ton.

– Dobrze, rozumiem. – Piotr zrobił minę w stylu udręczonego psiaka. – Czy możemy załatwić to tutaj szybko?

– Wolelibyśmy wejść i zadać kilka pytań na spokojnie. Możemy?

– A więc zapraszam. – Wykonał ruch głową w stronę mieszkania, po czym machnął do kolegów, wciąż stojących niepewnie na korytarzu. – Chodźcie, chłopaki.

Cała piątka zaczęła po kolei wchodzić do niewielkiej kawalerki. Policjanci pierwsi skierowali się do pokoju. Rzucili okiem na stojące w rogu łóżko i pościel pozostawioną najprawdopodobniej w wielkim pośpiechu i nieporządku, ale ich główną uwagę zwróciło stojące pod oknem biurko zastawione porządnym laptopem, dwoma monitorami i czymś, co przypominało komputer, jednak pozbawiony obudowy i straszący sterczącymi we wszystkie strony kablami różnego rodzaju.

– Pan tu mieszka? – zagadnął aspirant Szyszyk, gdy tylko Piotrek zamknął drzwi za ostatnim gościem.

– Tak – odparł zapytany bez entuzjazmu.

– Chcielibyśmy zapytać o pańskiego sąsiada. – Policjant od razu przeszedł do sedna sprawy. – Można jakoś na osobności? – uściślił, rzucając spojrzenia na kolegów Piotrka

– Przepraszam, ale warunki są... jakie są. – Piotrek nie tryskał chęcią współpracy. – Może przejdziemy do kuchni?

Andrzej i Adam patrzyli na siebie w milczeniu, gdy trójka pozostałych mężczyzn zamykała się w ciasnym pomieszczeniu. Sytuacja ta wywołała u Andrzeja dwuznaczny uśmieszek na twarzy. Adamowi wciąż jednak wcale nie było do śmiechu.

– Cześć, Andrzej, cześć, Adam. – Basia pojawiła się wraz ze skrzypnięciem drzwi łazienki. – Co się tu dzieje?

– Piotrek zabawia się z dwoma mundurowymi panami bez mundurów. – Andrzej chciał być dowcipny, choć zabrzmiało to raczej żałośnie.

– A my tu czekamy – ożywił się Adam, chociaż „ożywił się” to za dużo powiedziane. Po prostu widok policjantów sprawił, że zapomniał o narzekaniu.

– No to czekajmy – ucięła Basia.

Dziewczyna kręciła się jeszcze trochę po pokoju, zbierając swoje rzeczy, ścieląc łóżko i robiąc drobny porządek w pozostałych przedmiotach. Mężczyźni natomiast usiedli przy stole i zerkali w jej kierunku od czasu do czasu. Trzeba przyznać, że widok, jaki przedstawiała swoją osobą, był miły męskiemu oku. Szczupła brunetka, o niezbyt dużym, lecz ładnie prezentującym się pod opinającym sweterkiem biuście, pięknie wciętej talii, niemalże idealnie płaskim brzuchu i smukłych nogach odzianych w obcisłe dżinsy była miłym obiektem obserwacji. Poruszała się z wrodzoną, kobiecą delikatnością, z jednej strony bardzo miękko, z drugiej zdecydowanie i szybko. Gdy skończyła, zza drzwi kuchni nadal dochodziły słabo zrozumiałe strzępki rozmowy. Basia popatrzyła na Andrzeja i Adama.

– To ja chyba już sobie pójdę – westchnęła. – Pewnie chcecie pogadać w spokoju, a ja muszę jeszcze coś załatwić. Pożegnajcie Piotrka. Na razie.

– Na razie – odpowiedzieli prawie chórem mężczyźni. Nie zdążyli nawet wstać, by się pożegnać, gdy Basia zabrała torebkę i zniknęła, zamknąwszy za sobą drzwi od mieszkania.

– Fajna dziewczyna z tej Basi – zagadnął Andrzej. – To sobie Piter przygruchał...

– Dziewczyna jak dziewczyna – odpowiedział Adam. – Fakt, niczego sobie...

– Tak, tak... – przerwał mu Andrzej, mrugając porozumiewawczo. – Oczywiście twoja Ania lepsza...

Chwilę jeszcze tak siedzieli i gadali bez większego sensu, zbytnio nie wsłuchując się w to, co dochodziło zza kuchennych drzwi.

– Dziękujemy panu na razie. Gdyby sobie pan coś jeszcze przypomniał, to prosimy o kontakt. – Głos podinspektora Bagińskiego wychodzącego właśnie z kuchni przerwał ich rozważania. – Przepraszamy, jeżeli sprawiliśmy panom kłopot – powiedział, patrząc w kierunku Andrzeja i Adama.

– Nic się nie stało – powiedział Piotrek. – Odprowadzę panów do wyjścia.

Gdy drzwi za policjantami się zamknęły, Piotrek wrócił do pokoju.

– Co tam, chłopaki?

– Aaa... jakoś do przodu – powiedział Andrzej. – Co tamci chcieli?

– Eee... sąsiad coś pewnie przeskrobał i chcieli pogadać. To Łazarz, wiesz, jak jest. Basia poszła?

– Tak. Kazała cię pożegnać – powiedział Adam.

Krótka wymiana zdań pomiędzy mężczyznami na tematy dość ogólne zajęła tyle czasu, ile zabrało przygotowanie gospodarzowi dwóch herbat dla gości i kawy dla siebie. Następnie wszyscy spokojnie usiedli w pokoju, a Piotr przeszedł do sedna sprawy:

– No OK. Z czym przychodzicie? W czym mam wam pomóc?

– Widzisz... jest mała sprawa do załatwienia. To znaczy dla ciebie to drobnostka – zaczął wyjaśniać Andrzej. – Chodzi o... – Andrzej zawiesił głos.

– Włam się gdzieś – przerwał Adam, bez ogródek patrząc w oczy Piotrkowi, który nie krył zaskoczenia bezpośredniością propozycji.

W rzeczy samej Piotrek był bardzo zaskoczony i gdyby nie ton, jakim prośba została wyartykułowana, odebrałby ją jako zupełny żart. Nie miał ochoty „włamywać się” gdziekolwiek na czyjąkolwiek prośbę, nawet na prośbę kumpli. Nie dlatego, żeby bał się lub podchodził z niechęcią do wykonywania rzeczy nielegalnych. Wręcz przeciwnie, często już to, co robił, było „nie w pełni zgodne”, ba, czasami bywało „w pełni niezgodne” z literą prawa i tylko dzięki własnemu sprytowi oraz wiedzy do tej pory cieszył się mianem porządnego obywatela, nieskalanego stygmatem kary sądowej. Jednak nigdy nie robił niczego nielegalnego na zlecenie. Na zlecenie podejmował się jedynie prac w pełni legalnych, natomiast całą inną masę działań „legalnych inaczej” wykonywał prywatnie. Oczywiście nigdy nie przyświecała mu chęć zaszkodzenia konkretnej osobie lub osobom. Nie robił tego również z niskich moralnie pobudek takich jak chęć zysku. Co to, to nie. Robił to dlatego, że chciał się sprawdzić, chciał pokazać, że jest lepszy od swoich kolegów po fachu, którzy zajmowali się zabezpieczeniem atakowanych przez niego systemów. Uwielbiał tę rywalizację, znał jej tajniki jak mało kto i po prostu kochał wygrywać, kochał być lepszy i kochał to udowadniać innym. Natomiast sam fakt, że udowadniał to, dokonując rzeczy poza nawiasem prawa, jedynie dodawał jego działaniom wręcz niewyobrażalnej dozy emocji i uwalniał ogromne pokłady adrenaliny.

Ale teraz siedział naprzeciwko dwóch kumpli, którzy chcieli jego wiedzę po prostu wykorzystać dla siebie, i prosili serio. Spotykał się czasami z tego typu prośbami, lecz nigdy im nie ulegał. Nie robił tego, bo był wolnym strzelcem i tak się czuł. Wiedzieli o tym jego znajomi i nigdy by nie przypuszczał, że wiedząc o tym, mogliby go tak potraktować. Popatrzył z niedowierzaniem na Adama i Andrzeja.

– Czy ja, kurwa, jestem jakimś najemnikiem? – zapytał wprost.

– Piotruś, to nie tak – odezwał się Andrzej – nie chodzi o jakąś błahostkę. Zaraz ci wszystko wytłumaczymy z Adamem.

– Nie ma co tłumaczyć. Nie i już.

– Słuchaj – Andrzej nie ustępował i mówił śmiertelnie poważnym tonem, patrząc Piotrkowi w oczy – gdyby to chodziło o jakąś pierdołę, to byśmy ci głowy nie zawracali. To grubsza sprawa i nie chodzi o szpiegowanie jakiejś foczki. To sprawa życia i śmierci i mówię to teraz cholernie serio.

W zasadzie nie to, co Andrzej powiedział, lecz to, w jaki sposób, w jaki sposób akcentował zdania, a przede wszystkim jak nieustępliwie patrzył na swojego rozmówcę, zmusiły Piotrka do osłabienia swojej niechęci do dalszego rozwijania tematu.

– Nie interesuje mnie to – powiedział, jednak bez wcześniejszego zdecydowania.

– Proszę, Piotruś, tylko nas wysłuchaj. Jeżeli potem nie będziesz chciał nam pomóc, to nie będziemy ci więcej dupy zawracać. Pozwól nam tylko powiedzieć, dobrze?

Piotrek patrzył to na nieustępliwego Andrzeja, to na wyczekującego w napięciu Adama. Ich miny mówiły wszystko i wiedział, że nie może po prostu powiedzieć „nie”. Wiedział, że nie jest to zwykła prośba o przysługę, którą może odrzucić bez wnikania w szczegóły. Powoli zaczynała w nim zbierać ciekawość. A co mi tam, niech pogadają. I tak się nie zgodzę.

– No dobrze – powiedział tonem „na odczepnego”. – Skoro musicie, to dawajcie z tym interesem, ale ja i tak nic z tym nie zrobię i już.

Andrzej i Adam popatrzeli na siebie z ulgą, po czym drugi z nich skwitował:

– OK, dzięki. Zaraz ci wszystko powiemy. Masz może jeszcze herbaty?

*

Ania uwijała się przy obiedzie, doglądając jednocześnie Joasi bawiącej się w sąsiednim pokoju. Cały czas myślała o porannej rozmowie z Adamem, która nawet na chwilę nie sprawiła, że poczuła się lepiej. Nadal nie wiedziała, co spowodowało, że jej mężczyzna, którego kiedyś podziwiała za odwagę i nieustępliwość, okazywał się taki słaby i tak mocno rozbity. Czekała na niego i miała nadzieję na wspólny sobotni obiad. Jej rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka.

– Tata – zakrzyczała radośnie Joasia i wybiegła z pokoju, lecz to nie mógł być tata. Po co miałby dzwonić, skoro miał klucze.

– To nie tata. – Pogładziła córkę po głowie i podeszła do drzwi. – Idź się pobawić do pokoju.

Joasia jednak została przy mamie. Jakoś nie miała zamiaru wrócić do przerwanych przed chwilą, jakże ważnych czynności sprzedawania różnego rodzaju przetworów spożywczych dwóm lalkom. Ania spojrzała przez wizjer i z zaskoczoną miną zaczęła otwierać drzwi. W progu stał wysoki, dobrze zbudowanym brunet w skórzanej kurtce i ułożonej na żel fryzurze, jakby dopiero co wyszedł od fryzjera. Uśmiechał się, w jego mniemaniu najprawdopodobniej czarująco, lecz w rzeczywistości uśmiech wypadł nieco obleśnie. Jednak nie sam uśmiech, lecz także pewne nieokreślone „coś” w mężczyźnie budziło w Ani niechęć, a także pewien niepokój, przez co zupełnie nie miała ochoty na rozmowę z gościem. Joasia natomiast przytuliła się do uda mamy.

– No siemka – powiedział mężczyzna, oparłszy się o futrynę drzwi. Wbił w gospodynię bezczelny i pewny siebie wzrok, po czym zauważywszy małą, dodał z jeszcze szerszym uśmiechem: – O... jaka śliczna dziewczynka...

– Cześć, Leszku – przerwała mu Ania i od razu zaasekurowała się, licząc na szybkie pozbycie się niechcianego gościa. – Adama nie ma.

– Nie ma go? – rzekł Leszek z przekąsem. – Ciekawe, dlaczego zostawia tak piękną żonę samą w weekend.

– Nie twoja sprawa, musi coś załatwić – odrzekła Ania, nie kwapiąc się zapraszać gościa do środka. – Przekazać mu coś?

– W zasadzie jak go nie ma, to nawet lepiej. Chętnie porozmawiam z tobą. – Oczy Leszka zabłysnęły tak jakby tryumfalnie.

– Przykro mi, ale nie mam czasu. – Ton głosu Ani był bardzo chłodny.

– A szkoda. Bardzo szkoda. Adam ma duże problemy i mogłabyś mu pomóc je rozwiązać. – Gość przybrał lekko cyniczny, pewny siebie i bezczelny ton, który bardzo denerwował, ale jednocześnie zainteresował Anię. Przez jej umysł szybko zaczęły przebiegać myśli. Zaczęła walczyć ze sobą – z jednej strony czuła niechęć do rozmowy z gościem, z drugiej chciała poznać tajemnicę męża. Szybko jednak ciekawość pokonała niechęć, więc po chwili zdystansowana odpowiedziała:

– No dobrze, wejdź na chwilę. Adam powinien lada moment wrócić do domu. Asiu – zwróciła się do córki – biegnij dalej się bawić.

Joasia puściła wciąż trzymaną nogę mamy i wycofała się do swojego pokoju, wpatrując się dużymi oczami w Leszka, który odprowadził ją wzrokiem wciąż szeroko uśmiechnięty.

– Skoro Adam lada chwila wróci, to musimy się pospieszyć – próbował zażartować Lech, gdy tylko mała zniknęła za drzwiami, lecz tylko wzmocnił u Ani niechęć do siebie.

– Właśnie – podchwyciła kobieta, starając się nie tracić dystansu i zimnej krwi. – Wejdź do salonu. Chcesz herbaty?

– Kawy mi zrób – odpowiedział gość, zamiast do salonu jednak podążył krok w krok za Anią do kuchni.

*

Piotr próbował poukładać sobie to, czego przed chwilą dowiedział się od kolegów.

– Zaraz, bo ja tu czegoś nie rozumiem do końca. Czyli ty – popatrzył na Adama – wyciągnąłeś z firmy kasę, twój szef się wkurzył i chce cię posłać za kratki, a teraz ty chcesz na niego szukać haków, by go szantażować? To jest chore. Wciągnąłeś Andrzeja w swój plan i chcesz, żebym i ja ci pomagał?

– Piotrek, zrozum, to nie tak – zaczął się tłumaczyć Adam. – To znaczy nie do końca tak.

– A jak? Człowieku, ogarnij się. To nie jest normalne. Chcesz uniknąć kary, dobrze, ale mnie do tego nie mieszaj. – Piotrek był coraz bardziej zdenerwowany.

– Piotrek, spokojnie. – Andrzej włączył się do rozmowy. – To nie jest tak, że Adam mnie „wmieszał”. Adam po prostu powiedział mi, co jest grane, a ja chcę mu pomóc. Jeszcze raz ci to wytłumaczę. Kroszycki, szef Adama, wyciągnął skądś lewą kasę. Ona jest lewa na sto procent.

– A skąd to wiecie? – przerwał Piotrek.

– Piotrek, jestem księgowym i widziałem księgi, te dla urzędu i te, które prowadzą sobie Kroszycki z Iżyckim – zapewnił Adam.

– A ten Iżycki to kto? – Piotrek zazwyczaj gubił się w tym gąszczu nazwisk, koneksji i wzajemnych relacji pomiędzy ludźmi. To nie był jego świat.

– Księgowy, główny księgowy znaczy się – objaśnił Andrzej.

– No dobra, widziałeś. I co z tego? Mam je dla ciebie ot tak, po prostu, „zdobyć”? Czy cię pogięło? Dobrze wiesz, że za takie działania jest kryminał. – Piotrek nie ustępował.

– Piotrek, nie mówiłem tego do tej pory nikomu. Tylko Andrzej wiedział od poprzedniej soboty. Teraz ty wiesz. W środę mam przesłuchanie w prokuraturze. Kroszycki nie dość, że ma na mnie papiery i każe mi się podłożyć...

– A nie możesz po prostu powiedzieć w prokuraturze, jak jest? Po co mnie w to wciągasz? – przerwał mu Piotrek.

– Nie mogę. Nawet jeśli mi uwierzą, jeśli pójdą do Kroszyckiego, to będę miał przerąbane. Miałem z nim swoją rozmowę. Z nim i z jego pachołkami.

– Jakimi pachołkami? Mówiłeś tylko o jakimś Lechu. – Tym razem Andrzej się zdziwił.

– OK... nie do końca powiedziałem... Dwa tygodnie temu, w niedzielę, siedziałem z Anią i Joasią w restauracji. Nagle, zupełnie znikąd, zjawił się Lechu. Przysiadł się jakby nigdy nic ze swoimi gadkami, że jaki to on niby „wyluzowany” i tak dalej. Nie wiem, skąd się wziął. Szybko się zmył, ale... – Adam zawiesił głos.

– Ale co? Straszył cię? – dopytywał Piotr.

– Nie on. Następnego dnia Kroszycki poprosił mnie na rozmowę. Był tam niejaki Chudy, jego kierowca, i Lechu. Kroszycki głównie mówił, a reszta siedziała. No i Kroszycki z tekstami do mnie, że jak ma się „taką żonę” i „taką córkę”, to trzeba być ostrożnym i... – Adam trochę się zatrząsł, jakby miał zamiar się rozpłakać. – I tego typu gadki. A Leszek mu ciągle tylko przytakiwał. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, bo takie to były gadki jakby gangsterskie, ale nie bałem się aż tak... dopiero po południu... – Adam z trudem przełknął ślinę.

– Co po południu? – ponaglił Piotrek

– Po południu wracałem do domu. Już u mnie na osiedlu nagle samochód zajechał mi drogę. Navara – takie wielkie bydlę. Wyskoczył z niego ten Chudy z jeszcze jakimiś dwoma karkami, zwykłymi napakowanymi zbirami. Ci dwaj otoczyli mnie, a Chudy mówił. Właściwie powtarzał to samo co Kroszycki: że trzeba być ostrożnym, jak się ma „taką żonę” i „taką córkę”, i że chcą tylko sprawdzić, czy będę ostrożny... – Spuścił głowę i wyglądał naprawdę źle.

– Kurwa, Adam, przecież to jakiś kryminał. Idź z tym na policję. Zaskarż... – podjął Piotrek, lecz księgowy zaraz mu przerwał:

– I co powiem? Że mnie straszą? Nie mam dowodów. A nawet jakbym miał, to co im zrobię? A Ania? A Joasia?

– Powiedziałeś już Ani? – zapytał Piotrek.

– Nie. Jeszcze nie wie. Ta kasa, którą podprowadziłem... myślała, że to z premii.

– Dużo tego było?

– Ze sto koła. Może trochę więcej.

– Ile? – Piotrek zrobił wielkie oczy. – Wywlokłeś sto tysięcy z firmy i myślałeś, że nikt się nie połapie?

– To i tak była lewa kasa. Nachachmęciłem, fakt. Myślałem, że się nie wyda, ale oni mają te drugie, lewe księgi. Nie wszędzie mogłem nakręcić. A kradłem i tak kradzione – rozsierdził się Adam, po czym nie widząc w oczach kolegi wsparcia, dodał, jakby się usprawiedliwiając: – Okraść złodzieja to nie jest kradzież.

– I co z tego, że złodzieja. Złodziej by cię do prokuratury nie podał, tylko tę kasę od ciebie wyciągnął. Co ty mi tu kręcisz?

– To nie tak, Piotrek. Kontrola u nas była. Sprawdzali wszystko. Skarbówka była. Iżycki pokazał lewe księgi, ale im się nie zgadzało. Gdybym tych pieniędzy nie podprowadził i sam nie namieszał, toby się nie dowiedzieli, że odkryłem ich przekręty, a tak odkryli, że ich przyłapałem i, co najważniejsze, że wiem, że mają lewą kasę. Kazali mi się podłożyć. Mam iść na przesłuchanie i się przyznać, że cały przekręt to moja sprawa. Kroszycki zapłaci trochę kary, ale przy tych kwotach, które ma na boku, i tak mu się to opłaca. Ja będę oskarżony, ale on będzie czysty. Skarbówka odczepi się od niego, a jeszcze każe mi zwracać to, co wziąłem – wyrzucił Adam prawie jednym tchem. Zaraz potem lekko spochmurniał i się uspokoił.

W tym momencie wtrącił się Andrzej wręcz błagalnym tonem:

– Piotrek, proszę, pomóż. Jak nie ty, to nikt nie wyciągnie kwitów na Kroszyckiego. Adam może iść do paki, ale musi mieć coś na niego. Musi mieć zabezpieczenie, żeby Joasi lub Ani mu nie tknęli. – Popatrzył w oczy łamiącego się informatyka i kontynuował: – Piotrek, bądź kolegą, bo tu nie chodzi o byle pierdołę. To poważna sprawa.

W co ja się pakuję?, pomyślał Piotrek. Choć wiedział, że z jednej strony będzie igrał z jakimiś bandziorami, a z drugiej lawirował na granicy prawa, i to przez większą część czasu po złej stronie tej granicy, to jednak sprawa zaczynała go interesować. Wprawdzie obchodzenie przepisów lub ich jawne łamanie często mu się zdarzało w jego zamkniętym cyberświecie, ale igranie z bandytami już nie. Mogło to być coś nowego, coś, czego do tej pory nie robił. Mógł użyć swoich umiejętności tak jak do tej pory, lecz tym razem nie dla popisu, nie dla sprawdzenia się i nie podczas legalnej pracy, lecz robiąc coś, co – jak sobie tłumaczył – można byłoby nazwać działaniem w wyższej sprawie. Mam nadzieję, że to przynajmniej będzie coś ciekawego, pomyślał jeszcze przed daniem odpowiedzi, mając na uwadze raczej techniczne zabezpieczenia miejsc, do których miał się włamywać.

– Jaka jest nazwa tej twojej firmy? – zapytał w końcu.

*

Bloki były nowe i zadbane. Nie widać było na nich żadnych śladów wandalizmu, czy to w postaci ozdób na murach, czy też poniszczonych placów zabaw, nawet śmieci się nie walały, a trawniki sprawiały wrażenie wypielęgnowanych. Było to jedno z tych osiedli, których w ostatnich latach wiele przybyło w północnej części Poznania. Adam szedł przez nie wyraźnie podniesiony na duchu. Zaledwie kilka minut wcześniej poprosił Andrzeja, by ten wysadził go przy wjeździe na osiedle. Kupił Ani mały bukiecik w kwiaciarni i ruszył do domu. Nie żeby był szczęśliwy, ale sama świadomość, że nie został sam, że ktoś pomoże mu w jego trudnej sytuacji i umożliwi mu zajęcie choć trochę lepszej pozycji podczas rozmów z Kroszyckim, wprawiały go w nastrój znacznie lepszy niż w ostatnich tygodniach. O ile jeszcze kilka godzin temu chciał odwlekać rozmowę z Anią do środy, to teraz, po wizycie u Piotra, zmienił zdanie i zdecydował, że już dziś powie żonie o wszystkim. No, może nie do końca o wszystkim, ale przynajmniej o tym, co uznawał za stosowne do powiedzenia. Przygotowany był na trudną rozmowę, jednak w jego sytuacji, gdy miał na głowie inne problemy, wydawała się ona tylko formalnością.

Szedł alejką, która prowadziła prosto do jego bloku, gdy zobaczył czarnego volkswagena zaparkowanego bezceremonialnie naprzeciwko jego klatki schodowej w miejscu, w którym wszelkie znaki zabraniały jakiegokolwiek ruchu pojazdów. Nie raz i nie dwa jacyś leniwi kierowcy łamali zakazy, by móc podjechać jak najbliżej celu swojej podróży i równie często widział zaparkowane na tym lub na sąsiednich miejscach samochody, lecz widok akurat tego konkretnego wzbudził w nim niepokój. Znał go dobrze i wiedział, kto nim jeździ. Nie znał natomiast człowieka, który stał oparty swobodnie o maskę auta i przeglądał coś w swoim telefonie. Mężczyzna spojrzał na Adama jedynie przelotnie, lecz był zbyt pochłonięty zajmowaniem się swoimi sprawami, by poświęcić mu więcej uwagi. Adam również nie miał zamiaru przyglądać się dokładniej obcemu człowiekowi, w którym na pozór nie było nic szczególnego. Podszedł do wejścia do klatki, wystukał kod domofonu i wbiegł na pierwsze piętro. Otworzył drzwi do mieszkania.

– No, o wilku mowa. – Adam zobaczył stojącego w korytarzu Leszka. – Właśnie obgadujemy cię z Anką. – Leszek starał się przybrać swobodny i przyjacielski ton, choć Adam doskonale wyczuwał w nim nutkę fałszu. Ania stała oparta w drzwiach salonu, a jej twarz wyrażała uczucie będące pomieszaniem smutku, niepewności, szoku i skrajnego zdenerwowania. W tym samym momencie drzwi do pokoju dziecka nagle się otworzyły i Joasia wybiegła na spotkanie taty z radosnym okrzykiem: „Tata, tata!”. Ten, gdy tylko zobaczył córkę, przykucnął, przytulił ją, po czym uniósł na ręce i popatrzył na Leszka.

– Co ty tu robisz? – zapytał oschle z niekrytą niechęcią.

– No co ty, Adam? Tak witasz kolegę? – odrzekł Leszek, po czym dodał, wskazując na bukiecik trzymany przez Adama w ręku: – Dałbyś kwiatki żonie. I wyjdź ze mną na moment. Muszę chwilę pogadać. Na razie, Aniu – rzucił, wychodząc obok Adama z mieszkania.

Adam podał kwiatki Ani, która wzięła je bez entuzjazmu, postawił protestującą Joasię na podłodze i bez słowa poszedł w ślad za Leszkiem. Wyszli z klatki na wprost zaparkowanego volkswagena, przy którym wciąż stał ten sam mężczyzna.

– Chcę ci kogoś przedstawić – podjął Leszek, wskazując ruchem głowy na człowieka przy samochodzie. – To Markus. Markus pracuje w zaprzyjaźnionej firmie. Pomaga nam czasami w różnych sprawach... – Tu Leszek zawiesił porozumiewawczo głos i popatrzył na Adama. – Sam rozumiesz.

Rozumiał, choć raczej nie chciał się domyślać, w jakich dokładnie sprawach Markus mógł „pomagać”. O ile wcześniej nie zwracał na niego zbytniej uwagi, o tyle tym razem przyjrzał mu się uważnie. Mężczyzna był na oko około czterdziestki, średniego wzrostu i również średniej budowy ciała, raczej szczupły, ale sprawiał wrażenie człowieka dość silnego. Zapewne było to poniekąd spowodowane wyrazem jego twarzy. Była to całkiem przeciętna, niewyróżniająca się twarz, lecz zdradzała odwagę i niezłomność. Nie była to twarz zamordysty czy zbira, a raczej człowieka, który wiele już widział i którego niewiele mogło zdziwić czy zaskoczyć. Niemal idealnie szare oczy wyrażały twardość i nieustępliwość, lecz również spokój i opanowanie. Nie wyglądał na kogoś, kogo ktokolwiek mógłby się przestraszyć na ulicy, lecz z drugiej strony nie wyglądał na takiego, który przeląkłby się kogokolwiek lub też czegokolwiek. Emanująca z niego pewność siebie sprawiała, że chyba mało kto chciałby mieć go za wroga. Postawę miał bardzo swobodną, lecz jednocześnie widać było, że czujną. Ubrany był w luźną, sportową marynarkę, wygodne dżinsy i dobrej jakości skórzane buty na płaskiej podeszwie – z jednej strony eleganckie w stylu smart casual, z drugiej praktyczne i wygodne. Na dłoniach miał rękawiczki z czarnej, cienkiej skóry.

– Markus, to jest właśnie... – kontynuował Leszek, lecz nie skończył.

– Adam Staniszewski – przerwał mu dość bezczelnie Markus tonem wyrażającym zniecierpliwienie, spowodowane zapewne zbyt luźnym i denerwującym go sposobem bycia Leszka, po czym dodał, patrząc na Adama, bez zmiany tonu głosu: – Będę w pobliżu.

Adam w tym momencie poczuł pomieszanie wściekłości, bezradności i strachu, ale nic nie powiedział, tylko po prostu odwrócił się i zaczął odchodzić.

– Adam – ostro zatrzymał go Leszek – powinieneś być mi wdzięczny. Zrobiłem za ciebie robotę i porozmawiałem z twoją żonką. Wie wszystko, co musi. I tak ma zostać. Wiesz, co masz robić w środę? Markus nie żartuje. Będzie naprawdę blisko twojej żonki. Oby nie musiał być zbyt blisko...

– Ty skurwysynu – dopiero teraz, po raz pierwszy od wyjścia z domu, odezwał się Adam. – Ty...

– Co powiedziałeś? – przerwał mu Leszek, łapiąc go silnie za ramię. – Uważaj, dupku, do kogo mówisz...

– Spokojnie. Nie zapomniałeś, że mamy dziś jeszcze coś do załatwienia? – wtrącił się Markus, patrząc na Leszka, po czym dokończył z naciskiem: – Trochę późno się robi.

Leszek odepchnął Adama, który ruszył niespiesznie do domu. Popatrzył ze złością na Markusa, obszedł samochód i usiadł na miejscu kierowcy. Markus w tym czasie usiadł na miejscu pasażera.

– Nigdy mnie nie pouczaj, rozumiesz? – rzucił Leszek, gdy obaj już siedzieli w aucie, a Adam zniknął wewnątrz budynku.

Markus popatrzył tylko na niego lekko zdziwionym wzrokiem.

– Jesteś tu – ciągnął Leszek – bo kazali ci robić dla Kroszyckiego, rozumiesz, a on kazał...

– Majdan! Ty chyba nie do końca zrozumiałeś mój status w waszej firmie. Będziemy musieli jeszcze raz o tym porozmawiać – przerwał Markus takim tonem i z takim wzrokiem, że jego rozmówca poczuł przemożną chęć schowania się w zagłębienie fotela. Następnie popatrzył przed siebie i rzucił wręcz rozkazująco: – Jedź już.

Samochód powoli odjechał.

Adam wchodził do mieszkania mocno zdenerwowany i niepewny. Poszedł od razu do kuchni, gdzie przy obiedzie na pozór beztrosko krzątała się Ania. Pozór minął w chwili, w której odwróciła się twarzą do męża, gdy tylko usłyszała, że ten zaczął do niej podchodzić. W oczach miała łzy, a ręce zaczęły jej się trząść.

Nie wiedział nawet, jak zacząć rozmowę.

*

Piotrek siedział jak zwykle samotnie i patrzył w monitor. Zaledwie kilka godzin temu dowiedział się o istnieniu firmy Ostrato Polska, a już znał większość adresów internetowych, którymi się posługiwała, potrafił przejść zabezpieczenia ich strony WWW