Grzech pierworodny - Anna Szafrańska - ebook + audiobook + książka

Grzech pierworodny ebook i audiobook

Szafrańska Anna

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Miłość pełna pasji i namiętności.
Przyjaźń, która przetrwa wszystko.
Dwa zwaśnione rody, które niegdyś żyły w zgodzie.

Miłość. Honor. Lojalność. Tajemnica. Zdrada.

Ona: przykładna córka, siostra, przyjaciółka. Uczynna, grzeczna, dbająca o dobro innych. Podążająca za swoimi marzeniami i pasjami.

On: tajemniczy, niebezpieczny, nieziemsko przystojny. Gniewny, ignorujący wszelkie zasady, gardzący ludźmi. Nieliczący się z nikim.

Dwa całkowicie odmienne charaktery nie były przeszkodą, by serca zabiły jednym rytmem, lecz na jaw wychodzą tajemnice z przeszłości, łączące obie rodziny. Czy powszechna zmowa milczenia jest w stanie rozdzielić dwoje ludzi, których połączyła niewinna miłość?



Powieść z rodzaju New Adult, hit Internetu z 2011 roku znany pod tytułem „Teatr życia”. Jedna historia w dwóch tomach.

Nel i Kraszewski powracają w wielkim stylu. Nie tylko muszą uporać się z własnymi słabościami i oszałamiającym uczuciem, ale także z przeszłością swoich rodzin. Dlaczego dzieci płacą za błędy rodziców? Przecież chcą tylko miłości, chcą tylko wspólnego życia! Anna Szafrańska powtórnie funduje nam dynamiczną emocjonalną wycieczkę w głąb ludzkich serc i umysłów. Cudowne New Adult, o którym długo nie zapomnicie!

Agnieszka Lingas-Łoniewska, pisarka.

Anna Szafrańska po raz kolejny funduje nam emocjonujący rollercoaster. „Grzech pierworodny” to najgorętsza premiera tej wiosny. Nie możecie tego przegapić!

Beata Matuszewska, www.recenzje-beaty.blogspot.com

Anna Szafrańska doskonale wie, co robi, serwując czytelnikowi pełną napięcia fabułę, dramat na miarę współczesnych Romea i Julii. Autorka łamie konwenanse i nie boi się wychodzić poza schemat, sięgając przy tym po tematy, jakich inni jeszcze długo nie odważą się poruszyć. Lektura udowadnia jedno – obietnicy wiecznej miłości nie zmaże nawet grzech pierworodny.

Angelika Zdunkiewicz-Kaczor, lustrorzeczywistosci.pl

Anna Szafrańska serwuje nam niezwykle emocjonalną powieść, w której nie ma prostych rozwiązań, ani cudownego antidotum na wszelkie problemy. Znajdziemy za to całe spektrum uczuć, marzeń i rozterek, z jakimi zmagają się młodzi kochankowie, wywodzący się z dwóch zwaśnionych ze sobą rodzin. Zakochałam się w tej historii - roztrzaskała moje serce na niezliczoną ilość maleńkich cząstek i skleiła je na nowo. Po prostu rewelacja!,/i>

Krystyna Meszka, cyrysia.blogspot.com

Anna Szafrańska ponownie wprowadza czytelnika w świat zakazanej miłości Nel i Gilberta. Skrywane latami tajemnice obu rodzin wychodzą na światło dzienne, a uczucie głównych bohaterów staje pod znakiem zapytania... Grzech pierworodny to poruszająca i pełna różnorodnych emocji powieść New Adult, która na długo pozostanie w waszej pamięci!

Michalina Foremska, papierowybluszcz.blog.pl


"Grzech pierworodny” to niezwykle emocjonująca kontynuacja losów Gilberta i Nel. Anna Szafrańska kolejny raz zafundowała mi niezapomnianą podróż w głąb ludzkich serc, pełną bólu, radości i łez. Gorąco polecam!

Sylwia Stawska Kobiece recenzje, kobiecerecenzje365.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 334

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 18 min

Lektor: Anna Rusiecka

Oceny
4,2 (371 ocen)
190
95
65
15
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariolaAndrzejczak

Nie oderwiesz się od lektury

Tak...nie wiem co napisać...muszę się otrząsnąć po tej lekturze...cudna ale bolesna ta miłość 🙂
00
kuba-a02

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

piękna i wspaniałe napisana
00
Kalotka

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Marchewka1980

Nie oderwiesz się od lektury

Muszę przyznać że 2 część pochłonełam w 1 wieczór dla mnie dużo lepsza od 1. Zgadzam się z autorką jaka drogę obierzemy taka pójdziemy. Piękna historia prawdziwej miłości i wielkiego poświęcenia .
00

Popularność




ROZDZIAŁ 1

Miłość sprawia, że choć przez chwilę możemy zapomnieć o przeklętej ciemności, która jest kresem wszystkiego. (…) Miłość jest jedyną rzeczą, która trwa. Góry na przestrzeni milionów lat rozpadają się, formują się od nowa (…).

Morza wysychają. Pustynie ustępują oceanom.

Czas niszczy każdą budowlę wzniesioną przez człowieka. (…) Ale miłość jest siłą, energią, potęgą.

 

Dean Ray Koontz, Grom

 

 

Do domu zakradłam się niepostrzeżenie.

Nie zauważyłam rodzinnego vana stojącego na podjeździe, co oznaczało, że rodzice pojechali na wieczorne zakupy, a Bartkowi przypadła w udziale opieka nad Kacprem. W tej chwili obaj ucinali sobie wieczorną drzemkę na niebieskim kocyku w salonie, wśród rozsypanych szczątków kolorowego plastiku i kółek, niegdyś będących samochodzikami.

Na palcach wdrapałam się po schodach i zamknęłam za sobą drzwi sypialni. Bałagan, jaki zostawiłam po sobie, aż raził w oczy – rozrzucone brudne ciuchy i bogata zawartość torebki wysypana na podłogę psują wystrój dziewczęcej sypialni. Ale czy ja byłam tą samą Nelą?

Zdecydowanie nie.

Nie po tym, co przeszłam.

Teraz czułam się bardziej… Dojrzała? Rozważna? Świadoma? Silna?

Z całą pewnością.

Ale co najważniejsze, był ktoś, komu mogłam całkowicie i bezwarunkowo zaufać. Kto ochroni mnie przed każdym zagrożeniem. Kto zajmie się mną i osłoni własnym ciałem. Kto zabierze mnie do naszego prywatnego świata, gdzie nikt nie będzie miał wstępu. Z kim mogłam otwarcie rozmawiać. Komu mogłam powiedzieć, że go kocham, a on odpowie mi tym samym.

Szloch wymknął się z zaciśniętego gardła.

Musiałam być silna. Bo przecież mu obiecałam.

Nie mogłam płakać z tego powodu.

Telefon zawibrował w tylnej kieszeni spodni. Szybko przetarłam oczy, wycierając nagromadzone w kącikach łzy. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni i usiadłam powoli na parapecie, wśród dziesiątek ozdobnych, ręcznie tkanych poduszek.

Na wyświetlaczu pojawiło się imię, a przed moimi oczami, jakby na rozkaz, stanęło widmo jego uśmiechu, ciemnych oczu, rozwianych, nieposkromionych włosów oraz ust twardych i zaborczych.

Przycisnęłam telefon do ucha.

– Wróciłaś już do domu?

Głos Gilberta trafił wprost do mojego serca, które wywinęło salto godne cyrkowca światowej sławy.

– Tak. Bez problemu. Rodziców nie ma, a Bartek śpi z małym w salonie. Nikt nie zauważył, że mnie nie było.

Chłopak wydał z siebie westchnienie ulgi i usłyszałam, jak jego samochód przyśpiesza.

– W takim razie mogę spokojnie wracać do siebie. Choć nie miałbym nic przeciwko, gdybyś wróciła ze mną. Miałbym cię cały czas przy sobie.

Uśmiechnęłam się na samą myśl, podciągnęłam nogi i oparłam brodę na złączeniu kolan.

– Płakałaś.

Spięłam się nieświadomie. To nie było pytanie, tylko stwierdzenie.

– Nie, ja tylko… Dziwnie się czuję – wyznałam. Nie chciałam mieć przed nim tajemnic. Przed jedyną osobą, która mnie rozumie.

– Boli cię coś? Masz mdłości? – gorączkował się Gilbert po drugiej stronie. Odniosłam wrażenie, że nieco zwolnił i zaraz potem się zatrzymał.

– Nie… Może trochę te… siniaki… mi dokuczają. I zadrapania lekko pieką.

Odpowiedziała mi cisza. Przez chwilę myślałam, że coś przerwało połączenie.

– Gilbert? Jesteś?

– Tak – niemal warknął przez zaciśnięte zęby. Mogłam sobie wyobrazić, jak niemożliwie spięte było jego ciało. Jak napinał mięśnie ramion i wrogo zaciskał pięści. – Tylko… Kurwa, Nelka… Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym być teraz przy tobie.

– Ja też. Sprawiasz, że czuję się bezpiecznie.

– Wiem.

Ta odpowiedź mnie zaintrygowała.

– Skąd wiesz?

– Zeszłej nocy nie pozwalałaś mi się odsunąć ani o centymetr. Cały czas wtulałaś się w moje ramię. Dopiero gdy nad ranem naprawdę mocno zasnęłaś, mogłem się wymknąć do łazienki i szybko wziąć prysznic.

Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl, że spędziłam całą noc w ramionach Gilberta. Szkoda, że tego nie pamiętałam.

– Nelka, czy chciałabyś…? Masz czas w poniedziałek?

– Chyba tak – odpowiedziałam powoli. – A dlaczego pytasz?

– Zobaczysz. To będzie niespodzianka.

– Szkoda. Lubię niespodzianki, o których z góry wiem – wymamrotałam cicho.

– Nie dąsaj się. Zobaczysz, pokochasz to.

– To? – zareagowałam natychmiast.

– Nie ciągnij mnie za język. I postaraj się zasnąć. Najlepiej, jak prześpisz całą niedzielę. Chcę, żebyś wypoczęła, tak abym w poniedziałek mógł cię zobaczyć uśmiechniętą.

Teraz do mnie doszło.

Poniedziałek.

Szkoła.

Uczniowie.

Rogucki…

Nieoczekiwany dreszcz obrzydzenia poraził moje ciało, a żołądek skurczył się do rozmiarów orzeszka.

– Co się stało?

– Już nic… Już dobrze.

Wzięłam kolejny wdech, podczas gdy Gilbert próbował nawiązać ze mną kontakt.

– Ja po prostu… Szkoła w poniedziałek… Ja… Ja się boję… Myślałam, że dam radę, ale… To jest silniejsze.

Przez kilka sekund panowała cisza. Gdy Gilbert odezwał się spokojnie, przeraziłam się siłą jego opanowania.

– Nelka, posłuchaj mnie teraz uważnie. Pojedź z Olgą do szkoły, ja będę jechał za wami. I nie martw się. Zadbałem o to, by ten fiut zapłacił za to, co zrobił – dodał groźnym głosem, od którego aż zjeżyły mi się włosy na karku.

– Co chcesz… Co zrobiłeś? – zreflektowałam się po namyśle. W końcu to był Gilbert Kraszewski. On nie planuje, nie pyta o zgodę, nie patrzy na konsekwencje – on działa.

– Nic, czym miałabyś się martwić. Ani nim, ani jego przydupasami.

– Gilbert, proszę, powiedz, co im zrobiłeś, naprawdę się boję…

– Zaproponowałem przeniesienie do innych szkół. Ich rodzice od razu się na to zgodzili. Mieli do wyboru oskarżenie o… – Gilbert się zawahał, przełknął głośno ślinę, po czym kontynuował mocnym głosem: – Rozbój i posiadanie narkotyków lub wyniesienie się z miasta. W przypadku Roguckiego doszła próba gwałtu, więc jego ojciec zgodził się na wszystko, co zaproponowałem. I bądź spokojna. Przyrzekli, że nikomu nic nie powiedzą. Mam to na piśmie. Jest tam też punkt o zakazie zbliżania się do ciebie. Jeśli złamią umowę, mogą się pożegnać z bezproblemowym życiem. Nelka, zabezpieczyłem cię przed nimi wszelkimi sposobami. Nie musisz się już bać. On cię nie skrzywdzi.

– Kiedy zdążyłeś to wszystko załatwić?

– Jak tylko odwiozłem cię do domu. Wtedy od razu pojechałem do… W każdym razie załatwiłem wszystko.

– Dziękuję – wymamrotałam nadal zszokowana.

– To mój obowiązek chronić ciebie. Muszę i chcę tego. – Jego czułość i dobroć spłynęły na mnie, pozostawiając widoczny ślad w sercu. – Kocham cię.

Silny dreszcz przemknął przez moje ciało. Kocham cię wypowiedziane przez Gilberta sprawiało, że rozpływałam się wewnętrznie.

– Ja też cię kocham.

– Mógłbym ci to mówić do znudzenia, choć naprawdę wątpię w to, by kiedykolwiek miało mi się to znudzić – odparł ze śmiechem. – Będziesz wypoczywać?

– Tak. Cały jutrzejszy dzień przeleżę w łóżku.

– I będziesz jeść każdy posiłek?

– Cokolwiek rozkażesz.

– Przestań pajacować, Augustyniak. Jestem teraz zabójczo poważny. Ostrzegam, przyślę Olgę na przeszpiegi i dowiem się wszystkiego.

– To teraz spiskujesz z moją najlepszą przyjaciółką? Bezczelność.

– A żebyś wiedziała. Posłuchaj, muszę jeszcze coś załatwić, więc będę kończył. Jutro postaram się powstrzymać i do ciebie nie pisać, ale nie obiecuję. Mam naprawdę słabą wolę, jeśli o ciebie chodzi.

– Też będę tęsknić. – Zdusiłam w sobie jęk. Całą sobą próbowałam się powstrzymać od powiedzenia mu, jak bardzo go potrzebuję i jak bardzo chcę, żeby był teraz przy mnie. Żeby wziął mnie w swoje silne ramiona.

– Kocham cię. Do poniedziałku.

– Do zobaczenia – odpowiedziałam i odłożyłam telefon dopiero, gdy usłyszałam dźwięk monotonnego sygnału.

Ostrożnie ściągnęłam ciuchy i dorzuciłam je do kupki brudów piętrzącej się na środku pokoju. Odwróciłam się od lustra.

Nie chciałam oglądać swojego odbicia.

Niemal natychmiast po tym, jak włożyłam piżamę składającą się z rozciągniętego podkoszulka i spodni do joggingu, położyłam się do łóżka i zakopałam po sam czubek nosa w chłodnej pościeli.

Ale to nie było to… Czegoś mi brakowało.

Chciałam się poczuć bezpiecznie, jak przy Gilbercie.

Długo się wierciłam, nie mogąc zasnąć, nim w końcu przyszło olśnienie.

Tak szybko, jak tylko pozwoliły mi na to moje zbolałe mięśnie, zerwałam się z łóżka i pognałam do łazienki, w drodze ściągając przez głowę podkoszulek. Na szafce leżało moje antidotum na wszelki stres i strach. Porwałam koszulkę, która nosiła jego zapach. Szybko wciągnęłam ją na siebie i zatopiłam nos w błogim zapachu. To było to, czego potrzebowałam.

I nim się spostrzegłam, zasnęłam z chwilą, gdy dotknęłam głową poduszki.

***

Tak jak życzył sobie Gilbert i ku zadowoleniu mojej mamy, przeleżałam całą niedzielę i zjadałam każdy posiłek oraz piłam ohydne wzmacniające zioła.

Nuda wręcz biła drzwiami i oknami. Dlatego większość czasu przespałam. A to był przecież tylko jeden dzień.

Gilbert, tak jak przewidywał, nie powstrzymał się i przysłał mi wiadomość, po której dostałam ognistych rumieńców, aż moja mama zdenerwowała się, że mam gorączkę.

Oj, miałam, miałam. Byłam chora z miłości.

Ale wbrew temu, jak bardzo starałam się ignorować to uczucie niepokoju, słowa Marcela powracały do mnie natrętnie.

Wciąż.

I wciąż…

Nawet we śnie.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie próbowałam się z nim skontaktować, ale miał wyłączoną komórkę. Kilka razy zostawiłam mu wiadomość, jednak za piątym razem, gdy odezwała się poczta głosowa, odłożyłam słuchawkę.

Rozgoryczona, zła na siebie i smutna, przekręciłam się na drugi bok.

 

We wczesny poniedziałkowy ranek do mojego pokoju wbiegł huragan o nazwie Olga. Dosłownie wpadła; rzuciła się na łóżko z siłą dwustukilogramowego zapaśnika sumo.

– Cholera, wybacz mi, Neluś! – Odskoczyła ode mnie, gdy jęknęłam, czując na sobie jej ciężar. – Gilbert dzwonił, że nic ci się nie stało, a później dostałam czterdziestoośmiogodzinnego bana. Zakaz upłynął dokładnie minutę temu, więc musiałam od razu przyjść i zobaczyć, jak się czujesz i czy wypoczęłaś, tak jak chciał Gilbert…

– Olga! Zwolnij, wdech-wydech – zaleciłam, przysiadając na łóżku i przytulając delikatnie przyjaciółkę. – Poza tym od kiedy to słuchasz poleceń Kraszewskiego?

– Uwierz mi, jego poleceń nie da się nie słuchać. – Przewróciła oczami i odwzajemniła uścisk. – I całkowicie się z nim zgadzałam, że potrzebowałaś odpoczynku. Ale… jak się czujesz?

Olga spojrzała na mnie z troską, a ja nie potrafiłam jej okłamać. Musiałam opowiedzieć jej każdy szczegół z piątkowego wieczoru i sobotniego wyznania Gilberta. Po kwadransie obie płakałyśmy, totalnie olewając problem zniszczenia naszymi łzami drogiej bluzki Olgi.

– Dobrze, że Gilbert załatwił tego skurczygnoja, bo nie wiem, co by się z nim stało, gdyby trafił w moje łapy – zagroziła, rozrywając zmoczoną łzami chusteczkę. Miałam wizualny przekaz zapowiadanej masakry, której cudem udało się zapobiec.

– Olga, ja naprawdę chciałabym o tym wszystkim zapomnieć. Nie wiem, co mi odbiło. Nigdy tak się nie upiłam i na pewno nigdy więcej tego nie zrobię – wyznałam cicho, gapiąc się na swoje poranione dłonie i posiniaczone przedramiona.

I mimo wielkiej, przeszkadzającej w mówieniu, oddychaniu czy płakaniu guli w gardle musiałam z siebie wyrzucić tłumione emocje. Wszystkie lęki, cały strach, każdą cząstkę przerażenia, które towarzyszyły mi od dwóch dni. To wszystko gotowało się we mnie niczym produkowana przez organizm żółć, która powoli zaczyna truć człowieka od środka. Tych kilka godzin, w trakcie których byłam zamknięta sama z sobą, z myślami i wspomnieniami, wciąż powracającymi w koszmarach…

Czułam, że wariuję.

– Może przesadzam… W końcu… dzięki wam do niczego nie doszło – ciągnęłam drżącym głosem. – Ale te urywki wspomnień pozostały i nadal kłębią się w mojej głowie. Nie chcą mnie zostawić i odejść. Nawet w śnie. Każdy krzyk słyszę sto razy głośniej, każde… jego dotknięcie jest o wiele wyraźniejsze, niż było w rzeczywistości… Zapach, smak, dotyk, słuch… Te zmysły się wyostrzają i… One mnie przytłaczają…

Olga przytuliła mnie do siebie i mocno trzymała, gdy się trzęsłam. Te sny były najbardziej realne z możliwych. Gdy tylko przymykałam powieki, one już się czaiły, by zaatakować.

– Neluś… – Olga chwyciła moją twarz w obie ręce i spojrzała mi głęboko w oczy. Dłońmi odgarnęła przylepione do wilgotnych policzków włosy. – Nie powiem, że rozumiem, co teraz przeżywasz. To, co cię spotkało, to jedna z największych krzywd, jaką można wyrządzić drugiemu człowiekowi, szczególnie kobiecie. Nie wiem, w jaki sposób ci pomóc, bo nie wiem, czy potrafię! Ale kocham cię i jesteś najbliższą mi osobą na całym świecie. I bądź pewna, że zawsze będę przy tobie. Nieważne, co się stanie, zawsze będę się starała ci pomóc. Możesz na mnie liczyć.

Żadne słowa nie oddałyby tego, co poczułam, gdy Olga z determinacją i głęboką wiarą mówiła o swoich uczuciach i o bezwzględnym oddaniu dla przyjaźni, jaka nas łączyła. Nie umiałam nawet odpowiedzieć. Po prostu mocno ją przytuliłam, całując w policzek.

– Nie jesteś sama, Neluś – dodała kojącym szeptem, a dłońmi zataczała kręgi na moich plecach. – Ja i Gilbert w każdej chwili będziemy się starali ci pomóc, jak tylko będziemy potrafili. Ale jesteś dzielna. Nie znam drugiej twardszej dziewczyny. Jesteś silna. Nie możesz się poddać czy załamać, bo takich słów nie ma w twoim słowniku! Masz walczyć, Nelka! Walcz dla lepszego jutra!

Pokiwałam gorliwie głową i starłam wierzchem dłoni pozostałości po ostatnich wylanych łzach. Wzięłam głęboki oddech.

– Jeśli zajdzie taka potrzeba, przeniosę się do ciebie na jakiś czas. W końcu i tak praktycznie tu mieszkam – dodała Olga z lekkim uśmiechem, pocierając moją rękę. – Więc będę mogła czuwać przy tobie w nocy i budzić cię, gdy nadejdą koszmary.

– Nie, Oluś – przerwałam jej ostrym tonem. – Nie będę od ciebie wymagać, żebyś zarywała noce z mojego powodu…

– Nawet nie chcę cię słuchać – oświadczyła bojowo i wstała z łóżka. – To mój pomysł i moja decyzja. I nie masz tu nic do gadania. A teraz masz się ubrać i zawlec swój zgrabny tyłek do szkoły!

Przytaknęłam z wdzięcznością i po ostatnim motywującym uścisku poczłapałam do szafy. Nie wiedziałam, co mam zrobić w sprawie mundurka. Nogi i ręce miałam w nie najlepszym stanie, na dodatek na mojej szyi widniał paskudny siniak. Może nie był bardzo wyraźny, ale każdy, kto znalazłby się w odległości metra, od razu zauważyłby fioletowo-żółtą plamę po lewej stronie.

Uratowała mnie Olga, która wyminęła mnie gładko i wyciągnęła z szafy spódnicę od mundurka. Przesuwając metalowe haczyki wieszaków po stalowej rurze, znalazła białą koszulę z długim rękawem. Z szuflady wyciągnęła parę czarnych rajstop i krawat.

– Masz, weź to i ubierz się do szkoły – powiedziała, wkładając mi ubrania w ręce. – Ja w tym czasie spakuję ci rzeczy.

– Dziękuję – odparłam cicho i posłusznie ruszyłam do łazienki.

Dziesięć minut później wyszłam kompletnie ubrana i z lekkim makijażem na twarzy. Olga zaatakowała mnie szczotką i rozczesała splątane włosy. Włożyła mi na głowę opaskę, pozwalając, by włosy opadały na ramiona swobodną falą. Kazała mi też założyć zegarek na grubym pasku, aby ukryć siniaka na ręce.

Nim wyszłyśmy do szkoły, zabrałam z pokoju czarne baleriny i torebkę naszykowaną przez przyjaciółkę. Działałam jak robot przełączony na tryb automatu, a rzeczy, które działy się wokół mnie… zupełnie nie zwracałam na nie uwagi. Podejrzewam, że nawet przeszłabym obok mamy, która czekała u stóp schodów, chcąc odprowadzić nas do drzwi i pożegnać, jak każdego ranka. Zupełnie odruchowo przyjęłam jej pocałunek w policzek.

Dopiero gdy znalazłyśmy się przy aucie, świat odzyskał kolory.

Za wycieraczkę samochodu Olgi wetknięty był pojedynczy czerwony tulipan. Gdy wzięłam go do ręki, wydał mi się taki mały i kruchy. Przytknęłam krwistoczerwone płatki do ust.

Szybko rozejrzałam się w obie strony… i był tam.

Samochód Gilberta stał zaparkowany jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie. Zamrugał światłami, na co ja pomachałam mu dyskretnie ręką i pogładziłam płatki.

– Widzę, że nasz Romeo nie próżnuje – skwitowała Olga, obchodząc samochód. Posłałam jej zimne spojrzenie, gdy otwierała drzwi od strony kierowcy. – Pakuj się! Im szybciej dojedziemy do szkoły, tym szybciej będziesz mogła paść w objęcia twojego obrońcy nocy.

Przewróciłam oczami i jeszcze raz zerknęłam na koniec ulicy, po czym wsiadłam do auta.

– Martwi mnie jedno – zaczęła Olga, gdy wyjechałyśmy z osiedla, a ja natarczywie wpatrywałam się w lusterko, starając się nie zgubić z oczu Gilberta. – Dlaczego Marcel jeszcze się do nas nie odezwał?

Na sekundę się spięłam i zerknęłam przelotnie na przyjaciółkę.

– Nawet do ciebie nie zadzwonił?

Wydęła wargi i pokręciła przecząco głową.

– Nie wiem, co ten pawian z kolorowym tyłkiem sobie myśli!

– Może jest zajęty…

– Oszukujesz sama siebie. Przez całe dwa dni? Proszę cię – parsknęła kpiąco. – Na jeden telefon albo wiadomość to chyba jeszcze by znalazł czas.

– Pewnie się na mnie obraził – stwierdziłam, wzruszając ramionami, chociaż mój żołądek wywijał z nerwów coraz większe fikołki. – W sumie mu się nie dziwię. Przecież dałam mu kosza.

– A ty dalej jedziesz swoje – westchnęła Olga. – Dziewczyno, to facet! Powinien pozbierać swoje dupsko od razu, a nie obrażać się na ciebie! Zobaczysz, ja sobie dzisiaj z nim pogadam. Jeszcze mu przemówię do rozsądku.

– Wolałabym zostawić to tak, jak jest – zasugerowałam nieśmiało, zerkając z ukosa na wzburzoną przyjaciółkę. – Mam na myśli… Żeby Marcel sam ułożył sobie wszystko w głowie, bez żadnego nacisku z mojej czy twojej strony. Sama będę musiała się powstrzymać, żeby nie odszukać go na pierwszej przerwie.

– Wiesz, właśnie zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy od naprawdę dłuższego czasu Marcel nie przyjechał po nas w drodze do szkoły.

To zdołowało mnie jeszcze bardziej. Wątpiłam szczerze, czy chciałby w ogóle na mnie spojrzeć.

– Tylko się nie obwiniaj! – kontynuowała Olga, wjeżdżając na prawie całkowicie zapchany parking. – Naprawdę masz dziwną przypadłość brania na swoje barki grzechów całego świata.

Uśmiechnęłam się krzywo pod nosem.

– Gilbert powiedział mi to samo.

– Widzisz? Trzymaj się nas, a nie zbłądzisz. – Mrugnęła i zgrabnie stanęła na swoim miejscu parkingowym.

– Swoją drogą, to od kiedy żyjesz z Gilbertem w takiej zgodzie? – spytałam, odpinając pas i chwytając za torebkę. Kwiat delikatnie zamknęłam w rękach, uważając na niego niczym na najcenniejszy i jednocześnie kruchy skarb.

– Od kiedy zobaczyłam, że możesz na nim bardziej polegać niż na Marcelu czy Bartku – oświadczyła twardo, wysiadając z samochodu. – I mimo że obu znam praktycznie od piętnastu lat, to nadal nie mam pewności, czy są gotowi poświęcić się dla ciebie. Wystarczyło, że na przyjęciu Wery podeszłam do Gilberta i powiedziałam, że nie mogę cię znaleźć, a od razu rzucił się na poszukiwania.

– A co robił w tym czasie Marcel?

– Leżał totalnie przyćmiony w salonie – wyznała cicho Olga, nie patrząc na mnie.

Ciepłe ręce owinęły się wokół moich bioder i zostałam przyciągnięta do twardego ciała. Gdyby nie to, że dotyk Gilberta rozpoznawałam spośród tysięcy innych, pewnie zaczęłabym wrzeszczeć.

– Więc anioł Prywatnego Liceum Stanisława Augusta Poniatowskiego, Nel Augustyniak, związała się z chuliganem Gilbertem Kraszewskim? Świat się wali… – zadrwiła z przekąsem Olga i przewróciła oczami w momencie, gdy chłopak złożył słodki pocałunek na mojej szyi tuż pod uchem.

– Zazdrosna?

– Chciałbyś, Kraszewski, chciałbyś. – Uderzyła go rozkołysaną torebką.

– Naprawdę chcesz, żeby się dowiedzieli? – odezwałam się, gdy tylko przestał się przekomarzać z Olgą.

Gilbert natychmiast się uspokoił i skupił całą uwagę na mnie, a ja ponownie zatonęłam w jego mrocznych oczach. Pochylił się nisko i przejechał mi nosem po skroni. Jego usta zalazły się na wysokości mojego ucha.

– Mam to gdzieś – wyszeptał powoli, a jego gorący oddech poraził moją odsłoniętą szyję. Zacieśnił chwyt na moich biodrach i przysunął mnie bliżej. – I tak w końcu by się to wydało. Poza tym… – Obrócił mnie twarzą do siebie i czule odgarnął mi włosy. W miejscu, gdzie przed chwilą były jego duże dłonie, czułam gorący ślad owiewany przez chłodne powietrze. – Przynajmniej teraz każdy będzie wiedział, do kogo należysz. I jeśli kiedykolwiek przyjdzie komukolwiek do głowy zamarzyć, by położyć śmierdzące łapy na mojej dziewczynie, to niech lepiej od razu wykupi miejsce na cmentarzu.

Olga przypomniała nam o swojej obecności przeciągłym gwizdem.

– To była naprawdę szalenie romantyczna deklaracja uczuć, ale musimy się zbierać na lekcje – oświadczyła rzeczowo i przerzuciła sobie przez ramię torebkę.

Gilbert uśmiechnął się krzywo i złożył w środku mojej dłoni długi pocałunek. Dziwiłam się, że na skórze nie wypalił się ślad jego ust.

Pociągnął mnie w stronę wejścia do szkoły i nie umknęła mojej uwadze ogólna reakcja uczniów.

Trzymaliśmy się mocno za ręce. Gilbert zdawał się nie zauważać tych szeptów, otwartego gapienia się na nas, a nawet przystawania tuż obok z rozdziawionymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Niedawno wiele bym dała, żeby nie być w centrum uwagi, ale teraz… Z Gilbertem u boku miałam ochotę wskoczyć mu w ramiona i pocałować na oczach wszystkich. Ich opinia już naprawdę mnie nie obchodziła.

– Nie rusza cię to? – spytał, przytrzymując dla mnie drzwi. Dwie mijane przez nas dziewczyny upuściły podręczniki na podłogę, a wyraz szoku na ich twarzach był wręcz komiczny.

– Szczerze? Mam to gdzieś.

Posłałam mu nieśmiały uśmiech, na co on parsknął na cały głos. Jego ręka, zamiast chwycić moją, owinęła mi się wokół talii.

– I takie podejście powinnaś mieć od początku.

Przytaknęłam, rozejrzałam się po korytarzu w poszukiwaniu Olgi i moje spojrzenie natrafiło na…

– Marcel!!! – wykrzyknęłam i wyplątałam się z objęć Gilberta. Pogalopowałam do Marcela najszybciej, jak mogłam.

Gdy tylko mnie zauważył, stanął z bezradnym wyrazem twarzy, zupełnie jakby nie wiedział, czy ma uciekać, czy też zostać i zmierzyć się ze mną. Nim zdążył podjąć decyzję i pognać na drugi koniec korytarza do wyjścia ewakuacyjnego, dobiegłam zdyszana i stanęłam na wprost niego.

– Przepraszam – wysapałam, nerwowo walcząc o oddech. Droga, którą przebiegłam, niby była krótka, ale mój organizm chyba nie najlepiej sobie radził z jakimkolwiek wysiłkiem fizycznym. – Przepraszam, zachowałam się jak skończona idiotka. Przepraszam, że cię zraniłam. Przepraszam, że nie zachowałam się jak przyjaciółka i…

– Właśnie że zachowałaś się jak przyjaciółka – przerwał mi ostro Marcel, nie patrząc na mnie. – To ja zachowałem się jak debil, wyobrażając sobie zbyt wiele.

– Nie, to moja wina…

– Daj sobie spokój, Nel! – uciął twardo Marcel i w końcu podniósł na mnie wzrok.

Oczy miał… dziwne. Nieprzeniknione, zimne, a ich ostre spojrzenie niemal przebiło mi serce.

Marcel nigdy tak na mnie nie patrzył…

Jakby mnie…

Nienawidził?

Moje serce zadrżało nerwowo.

Jakby pękało.

– Wiem… Ja już wszystko wiem. Nie jestem ciebie wart. A przynajmniej nie zależy ci na mnie tak jak na Kraszewskim, prawda?

– Marcel, to nie tak! Po pierwsze musisz wiedzieć… że ja go kocham. Ciebie również kocham, ale jak brata, i cały czas próbowałam ci to powiedzieć. Nigdy nie dałam ci powodu, żebyś myślał inaczej.

– A do tej pory co robiłaś na tych wszystkich pieprzonych przyjęciach i szkolnych imprezach? Udawałaś moją dziewczynę? – prychnął ironicznie i próbował mnie wyminąć, ale mu na to nie pozwoliłam.

– Przecież między nami nic nie było! – zasyczałam gniewnie.

– Ale mogliśmy być razem! Mogliśmy spróbować! Prawie każdy widział, że idealnie do siebie pasowaliśmy!

– Wszyscy oprócz mnie. Pominąłeś moje zdanie, Marcel.

– Myślałem, że ty… Zawsze byłaś nieśmiała, jeśli chodziło o uczucia… Myślałem, że…

– Dlatego, rycerzyku, warto było wcześniej użyć mózgu i zapytać, czy Nelka chce zrobić z was sensację na miarę całego województwa. Bo moim skromnym zdaniem zabrakło ci jaj, żeby stanąć przed nią jak mężczyzna. Wolałeś się bawić w podchody – dobiegł zza moich pleców znudzony głos Gilberta.

W momencie gdy Gilbert stanął tuż za mną, Marcel gwałtownie zmienił wyraz twarzy. Zacisnął mocno szczękę, a na szyi zaczęła mu pulsować zielononiebieska żyła. Zbielałe pięści drżały, gdy całą siłą woli próbował się opanować. Zmierzył Gilberta pogardliwym wzrokiem i jeśli wcześniej czułam na sobie śmiercionośne spojrzenie Marcela, to Gilbert z całą pewnością powinien zostać szarą kupką popiołu u naszych stóp.

– Więc jednak to prawda, co ludzie mówili na przyjęciu – sapnął wściekle, patrząc to na mnie, to na Gilberta.

Obleciał mnie blady strach…

Zmarszczyłam brwi, próbując ukryć przerażenie.

Rogucki jednak rozpowiedział, co się stało?

– Co masz na myśli?

Marcel uśmiechnął się krzywo z ironią i cynizmem, o które go nie podejrzewałam.

– Teraz to nieważne. Najwyraźniej w plotkach jest więcej racji, niż przypuszczałem.

– Najwyraźniej nie odrobiłeś lekcji, jak należy, bo nadal przejmujesz się tym, co inni myślą. Ale tak się składa, że ani ja, ani tym bardziej Nelka nie jesteśmy jebanymi wróżbitami, więc mów, o co ci, do diabła, chodzi! – zagrzmiał Gilbert, robiąc krok do przodu. Zimnymi palcami chwyciłam go za rękaw koszuli. Mogłam poczuć, jak mocno jest spięty.

Już chciałam ich rozdzielić i poprosić Gilberta, by dał mnie i Marcelowi kilka minut na osobności, gdy niespodziewanie na scenę wkroczyła Weronika Roztocka.

I nie podbiegła do mnie, jak to miała w zwyczaju, tylko do Marcela.

A to, co wydarzyło się potem, sprawiło, że na kilka sekund straciłam czucie w nogach. Gdyby nie Gilbert, zapewne zemdlałabym na środku szkolnego korytarza.

Wera wymieniała oto hektolitry płynów ustrojowych z moim eksprzyjacielem.

Wzdrygnęłam się i pozbierałam zęby z podłogi. Wtedy odkleiła się od twarzy Marcela z głośnym mlaśnięciem.

– Marcello, kotku – zaśpiewała słodko, a jej głos przywodził na myśl lukier, miód i syrop wiśniowy… Mdło. – Zaraz zaczynają się lekcje, więc mógłbyś mnie odprowadzić do klasy.

Marcel przymknął oczy, przytaknął, ale nie wykonał żadnego ruchu w stronę schodów. Wera okręciła się i spostrzegła mnie oraz Gilberta, a na jej fałszywej twarzy zagościł wyraz chorej satysfakcji. Zmierzyła mnie od stóp do głów, a ja pod jej intensywnym spojrzeniem aż się wściekle zarumieniłam.

– Och, witampaństwa Kraszewskich – zakpiła, zarzucając rękę Marcela na swoje kościste ramię. – Jak tam weekend? Z pewnością był bardzo ekscytujący. Swoją drogą, nie wiedziałam, że taka z ciebie puszczalska…

Nie zdążyłam zareagować. Gilbert odsunął mnie na bok i stanął przede mną, jakby chciał powstrzymać Werę przed wypowiedzeniem dalszych słów.

– Uważaj na to, co mówisz… – warknął, rzucając jej wściekłe spojrzenie i przybliżając się niebezpiecznie.

Marcel wyskoczył do przodu, lecz nie zasłonił Wery. Stanął obok niej i sztyletował Gilberta wzrokiem.

– Hamuj, Kraszewski – sapnął, zaciskając zęby.

Wera wzruszyła ramionami. Sapnęła znudzona i pociągnęła Marcela w stronę głównych schodów.

– Nieważne, idziemy stąd – rzuciła rozkazującym tonem.

Co dziwniejsze, chłopak potulnie poszedł za nią.

Odzyskałam mowę i krzyknęłam za nim. Zawarłam w tym cały ból i cierpienie, jakie teraz odczuwałam.

– Marcel!

Zatrzymał się na chwilę. Już myślałam, że zaraz się odwróci i będę mogła w końcu zobaczyć swojego dawnego Marcela, ale wtedy…

Nawet nie spoglądając za siebie, rzucił przez ramię:

– Zostaw mnie w spokoju. – Jego suchy, całkowicie pozbawiony emocji głos dźwięczał mi w uszach. – Wszystko już sobie wyjaśniliśmy.

I odeszli. Oboje.

Nawet nie zauważyłam, że zaczęłam płakać. Dopiero kiedy Gilbert przesłonił mi widok rozmazanego korytarza i kciukami otarł mi łzy z policzków, dotarł do mnie absurd ostatnich pięciu minut.

– Ale… – wyjąkałam nerwowo. – Ale jak to…?

Gilbert przyciągnął mnie do siebie, a ja zapobiegawczo osłoniłam kwiat przed rozgnieceniem między naszymi ciałami.

– Cicho, dziecinko. Pewnie zaraz się dowiemy. Biegnie nasz biuletyn – dodał, widząc zbliżającą się Olgę.

Była jednocześnie wściekła i przerażona. Słowem? W takich chwilach należało jej schodzić z drogi.

– Słyszeliście? – naskoczyła na nas, składając ręce na piersi. Aż kipiała ze złości. – Po szkole ktoś puścił plotkę, że po przyjęciu Wery pojechałaś totalnie nawalona do Gilberta i tam mieliście małą… No wiecie… Że uprawialiście z sobą małpi seks – dokończyła już ciszej, próbując się opanować.

Ukryłam twarz w połach skórzanej kurtki Gilberta.

– O nie… – westchnęłam przeciągle, usiłując się pozbierać.

To dlatego ludzie się gapili. Na nas oboje.

Tu nie chodziło tylko o sam nasz związek, ale w jaki sposób się z sobą zeszliśmy! Zapewne sądzili, że Gilbert zaciągnął mnie do łóżka, a ja jestem teraz jego nową zabaweczką, jakich miał wiele w Nowym Jorku. Możliwe, że już robili zakłady, kiedy Nela Augustyniak przyjdzie do szkoły ubrana w różowe obcisłe ciuchy laleczki Barbie.

– Totalnie posrani, puści ludzie – warknął pod nosem Gilbert, a Olga zamruczała coś w odpowiedzi na te słowa.

– Jednak, nie da się ukryć, dzisiaj daliście popis na dziedzińcu, dlatego mniej więcej potwierdziliście ich plotki. Tym bardziej że inna para postąpiła dokładnie jak wy – fuknęła wkurzona, odgarniając włosy za ramię. Podniosłam zaciekawiona głowę.

Nie…

– Niech ktoś mi powie, że to nie to, o czym myślę…

– Mówisz o naszej rozkosznej parce? Rycerzyk i Weronika – podsunął Gilbert i zapobiegawczo zaczął masować mój napięty kark.

Olga przytaknęła z niechęcią.

– Oboje na przyjęciu nieźle się urżnęli i niemal połowa szkoły widziała ich obściskujących się na kanapie w salonie, tańczących razem, a później… idących na piętro, do sypialni Wery – dokończyła szybko Olga z miną pełną obrzydzenia, jakby ktoś podłożył jej krowie odchody pod nos. Przymknęła oczy i potrząsnęła głową, chcąc odepchnąć od siebie te myśli.

– Nie, to przecież niemożliwe – zaprzeczyłam, a mój błędny wzrok biegał od Gilberta do Olgi. – Przecież Marcel nie jest taki…

– Raczej nie był – poprawił mnie Gilbert, przeczesując włosy palcami.

Zabrzmiał dzwonek i uświadomiłam sobie, że jesteśmy w szkole.

– Chodźmy lepiej na lekcje – zarządziła Olga, poprawiając szkolny mundurek. – Odprowadzisz Nelkę pod salę?

– Gdybym mógł, poszedłbym z nią na lekcje – sapnął wściekle, a ja spojrzałam na niego z niemym pytaniem w oczach. – Pewnie będą ci robić głupie aluzje.

– Dam sobie radę.

Zarówno Olga, jak i Gilbert zakasłali sztucznie.

– Jesteście okropni – fuknęłam jak mała dziewczynka, na co Gilbert przytulił mnie mocniej.

Olga pomachała do nas i ruszyła na lekcje, a Gilbert pociągnął mnie, idąc z wolna w stronę schodów na pierwsze piętro.

– Zostaw sprawę Wery i Marcela – poradził mi cicho, gdy zbliżaliśmy się do sali, w której miałam zajęcia. – Nie mieszaj się w to. Jeśli chodzi o nas, to najlepiej olej tych debili i rób swoje.

– Więc mam po prostu udawać, że nic mnie nie dotyczy i że tak powiem twoim slangiem, generalnie mieć w dupie, co o mnie mówią i myślą?

Zerknął na mnie kątem oka, uśmiechając się krzywo. W jego ciemnych oczach znów zamigotały ciepłe iskry.

– Punkt pierwszy: cholernie mnie podnieca, kiedy przeklinasz. Punkt drugi: po prostu cały dzień spisuj nazwiska, a resztą ja się zajmę…

– Oj, bardzo dziękuję za propozycję, ale niestety nie skorzystam. – Przewróciłam oczami na głupi pomysł mojego…

Właśnie…

Chłopaka…

W moim ciele rozlało się przyjemne ciepło, mające swoje źródło w głębi rozedrganego serca.

Gilbert Kraszewski. Młody mężczyzna obdarzony niebywałym urokiem osobistym i fantastycznie umięśnionym ciałem, obok którego żadna kobieta nie przeszłaby obojętnie. Tajemnicze ciemne oczy ciskające gromami, gdy tylko się wkurzył. Błyszczące tysiącami iskier pożądania, gdy na mnie patrzył. Nieustępliwy, wrogo nastawiony do świata, odgrodzony od niego grubym murem. Otworzył mi furtkę do swojego świata i mogłam zobaczyć, jaki jest opiekuńczy i pomocny. I najważniejsze…

Chłopak, którego nieodwołalnie kochałam każdą komórką ciała.

Mocniej ścisnęłam dłoń Gilberta, aż odwrócił się zaintrygowany z malującym się na jego uwodzicielskiej twarzy pytaniem.

– Właśnie zdałam sobie sprawę, że mam chłopaka – rzekłam dumna ze swojego odkrycia na miarę Nagrody Nobla.

Gilbert przewrócił oczami i sapnął tak mocno, że aż zatrzęsły mu się ramiona.

– Nelka, może ja mam rozdwojenie jaźni albo cierpię na schizofrenię? Nie powiedziałem ci w sobotę dobitnie, kim dla mnie jesteś?

Posłałam mu głupi uśmiech.

– A ty dopiero teraz to odkryłaś?

– Przepraszam, mam opóźniony zapłon.

Rzucił mi spojrzenie, po którym ciarki przebiegły każdy milimetr mojej skóry, a w środku poczułam żar.

– Naprawdę mam ci udowodnić, że wtedy mówiłem poważnie? – szepnął zachrypniętym głosem, a w jego oczach pojawił się groźny błysk.

Momentalnie zaschło mi w gardle.

– Wiesz – odezwałam się odważnie, świadoma, że igram z ogniem. – Może oboje doświadczyliśmy zbiorowej halucynacji.

Przygryzając dolną wargę, przesunęłam płatkami tulipana po ustach Gilberta i po pokrytym kilkudniowym zarostem policzku.

Posłał mi spojrzenie spod przymrużonych powiek, podsycając kiełkujące we mnie pożądanie. Zamknął mnie w żelaznym uścisku, drugą ręką odebrał kwiat. Naśladując moje ruchy, przejechał delikatnymi płatkami tulipana po moich lekko uchylonych ustach. Drżąc, wciągnęłam powietrze.

– W takim razie pozwól, że ci przypomnę, do kogo należysz – rzekł władczo mrocznym głosem, którego każda nuta odbiła się od mojego umysłu i spłynęła do splątanego, ciasnego węzła rodzącego się w moim brzuchu.

Tego nie przewidziałam.

Gilbert nawet się nie rozejrzał, czy korytarzem nie przechodzi jakiś nauczyciel albo uczeń. Jednym ruchem wciągnął mnie do kantorka, gdzie trzymane były pomoce naukowe. Tam pchnął mnie na ścianę i docisnął swoim rozpalonym ciałem. Nie miałam nawet okazji zaczerpnąć powietrza, kiedy jego wargi natarły na moje, porywając je w wir namiętnych pocałunków. Gilbert od razu rozwarł mi wargi swoim zwinnym językiem, a w chwili, gdy jego narząd smaku zetknął się z moim, oboje jęknęliśmy w swoje usta. Nigdy jeszcze nie całował mnie tak władczo. Pokazywał mi swoją siłę i zaborczość. Czułam rozchodzące się po ciele gorąco, które pchało mnie do zmniejszenia odległości między naszymi ciałami. Gilbert trzymał dłonie na moich biodrach, a ja zanurzyłam palce w jego przydługich włosach i w pewnym momencie, kiedy przez moje ciało przeszedł wyjątkowo silny dreszcz, pociągnęłam za nie. Gilbert sapnął i zawarczał. Na ten dźwięk poczułam ucisk w dole brzucha, a nogi zadrżały i zrobiły się miękkie niczym z waty.

Gilbert jeszcze bardziej docisnął swoje biodra do moich, tym samym mocniej przypierając mnie do ściany, a ja… mogłam poczuć efekt jego podniecenia.

I znów do mojego umysłu napłynęły te obrazy…

Zakwiliłam ze strachu i nieświadomie zaczęłam odpychać Gilberta.

Czułam, jak ktoś przytrzymuje mi nadgarstki i pochyla się nade mną.

– Przepraszam, Nelka! Przepraszam. Cholera, jaki ze mnie idiota…

Otworzyłam oczy. Gilbert trzymał moje dłonie, delikatnie rozmasowując zaciśnięte palce.

– Dziecinko, przepraszam. Zapomniałem… Przepraszam. Jestem palantem.

Pokręciłam głową i wyrwałam mu się, ale nie spodziewał się tego, co zrobiłam później.

Przytuliłam się mocno do jego piersi.

– To ja przepraszam. Nie chciałam przerywać, ale…

– Wiem. Nie musisz tego mówić. To ja powinienem pamiętać… jak krucha teraz jesteś – sapnął zły i złożył pocałunek na czubku mojej głowy.

– Już o tym nie mówmy. Ale… – Oderwałam się i spojrzałam w jego zasmucone oczy. – Chciałabym, żebyś wiedział, że to był najlepszy pocałunek, jakiego doświadczyłam.

Gilbert spojrzał na mnie z góry, mrużąc oczy.

– A miałaś ich więcej, ekspercie?

Pokręciłam przecząco głową.

– Masz rację. W ogóle nie mam cię do kogo porównać. Może mi się wydaje, że tak dobrze całujesz – dodałam poważnie.

– Ostrzegam, panno Augustyniak. Jeszcze jedno słowo na temat porównywania pocałunków z kimkolwiek, a nie ręczę za siebie.

Uśmiechnęłam się zwycięsko i podniosłam z podłogi torebkę i kwiat. Nim wyszłam, obróciłam się jeszcze do Gilberta i spytałam:

– Właściwie… tulipan? Nie mów, że wiesz, co on oznacza!

Gilbert podniósł torbę z książkami i otworzył przede mną drzwi.

– Prędzej ci powiem, ile mam na koncie, niż się przyznam do tego gówna.

Parsknęłam, widząc jego krzywą minę, i jeszcze raz go pocałowałam. Tym razem delikatnie. Sugestywnie. Tylko lekko ciągnąc za dolną wargę.

– Potrenujemy to. Powoli.

Przytaknęłam, wczepiając palce w jego koszulę. Poczułam, jak zadrżał, a jego dłonie otoczyły moje. Jeszcze raz wspięłam się na palce i pocałowałam wgłębienie między obojczykami… Jego zapach sprawił, że zajęczałam cicho.

– Stworzyłem potwora – sapnął, przewracając oczami.

Pomachałam mu, odchodząc, ale nie mogłam nie zauważyć, że swoje pierwsze kroki Gilbert skierował do męskiej toalety. Poczułam, jak na policzki wystąpił mi ognisty rumieniec.

ROZDZIAŁ 2

Wierzyć – to znaczy nawet nie pytać, jak długo

jeszcze mamy iść po ciemku.

 

Jan Twardowski

 

 

– Weszli razem do szkoły!

– Byli tak zajęci sobą, że nie widzieli Marty, gdy wychodzili ze schowka. Cali zgrzani!

– Kilka osób widziało, jak wyjeżdżali razem z urodzin Weroniki Roztockiej.

– Pewnie zrobili sobie prywatne afterparty…

– Ponoć od dzisiaj Nela Augustyniak i Kraszewski to para! Tak samo jak Weronika Roztocka i Marcel Głowacki!

– Podejrzewałabyś ją o coś takiego?

– Nigdy w życiu…

– Cnotka niewydymka…

– I to ma być wzór szkoły?! Powinna natychmiast przestać być przewodniczącą i wynieść się z miasta!

 

Właśnie takie komentarze towarzyszyły mi przez cały ranek.

Na korytarzu.

Podczas lekcji.

W damskiej toalecie.

Starałam się nie zwracać na nie uwagi, zająć się swoimi sprawami, skupić się na czytaniu podręcznika, słuchaniu nauczycieli i robieniu notatek… Ale do moich uszu i tak dochodził ten oślizgły, wrogi, przytłumiony szept. Widziałam krążące po klasie liściki, widziałam, jak wysyłają do siebie esemesy, kryjąc telefony pod blatami stolików. Widziałam pogardę w ich oczach. Czułam się obserwowana przez całą szkołę. Parę razy dostrzegłam też spojrzenie nauczycieli, kryjące w sobie nutkę zawodu i potępienia. Nie odpowiadałam na kąśliwe zaczepki, jakie kierowali do mnie koledzy i koleżanki z klasy. Starałam się zamknąć umysł, aby nie przenikały do niego obleśne aluzje rzucane przez męską część grupy. Ignorowałam ich najlepiej, jak mogłam.

Kiedy byłam sama, jechali po mnie ostro, a milkli dopiero, gdy pojawiała się zabijająca spojrzeniem Olga. Wszyscy jak jeden mąż urywali w pół słowa, zwieszali głowy i zajmowali się własnymi sprawami. Nigdy bym nie pomyślała, że Olga ma taki autorytet. Dopóki na nią nie spojrzałam…

Wyglądała jak demon z otchłani piekła! Jej włosy raziły elektrycznością, a oczy przybrały kolor burzowego nieba.

– Olga, czy mogłabyś być trochę mniej przerażająca? Sama się ciebie boję – wyznałam cicho, patrząc na przyjaciółkę z ukosa.

– Nie! – warknęła ostro, składając ręce na piersi. – Dziwię ci się, że nie posłuchałaś Gilberta i nie zapisujesz nazwisk tych śmieci. Chłopak miałby rozrywkę do końca miesiąca. Zaoszczędziłby na siłowni. Mam wrażenie, że niedługo wybuchnie, a dobrze wiesz, że jak straci cierpliwość, to lepiej, żeby nikt nie właził mu pod Karcącą Rękę Boga.

– Właśnie dlatego jestem temu przeciwna. W życiu Gilberta jest za dużo przemocy i on musi się nauczyć, że nie wszystkie problemy można rozwiązać za pomocą pięści.

– Może się jeszcze okazać, że to moje ręce będziesz musiała przytrzymać. Bo z miłą chęcią złoiłabym kilka tyłków.

– Czy oprócz tego, że jesteś cheerleaderką, zapisałaś się na jakieś dodatkowe kursy samoobrony i terroryzmu? Czyżby umknął mi gdzieś ten nowy element twojego mrocznego życia? – Patrzyłam ze zgrozą, jak wyłamywała sobie palce.

– Od dwóch tygodni mamy w domu nowego ochroniarza i ma jakiś wyższy stopień wtajemniczenia w judo – odparła swobodnie, mierząc nieprzyjemnym wzrokiem grupkę uczennic z pierwszej klasy, które przystanęły na chwilę obok nas, by się przysłuchać rozmowie. Widząc to, Olga dodała głośniej i groźniej: – Więc od pewnego czasu mam z nim regularne zajęcia, ale nie ukrywam, że z miłą chęcią wypróbowałabym chwyty na kimś innym, bo znudziło mi się rzucanie na matę mierzącego dwa metry i ważącego sto kilo dorosłego faceta.

Jeśli chciała przestraszyć dziewczyny i najbliżej stojących ludzi, to zdecydowanie jej się udało. Popłoch, jaki wśród nich zapanował, był wręcz śmieszny.

– Przypomnij mi, żebym z tobą nigdy nie zadzierał – odezwał się za naszymi plecami Gilbert.

– Dopiero teraz na to wpadłeś? – fuknęła Olga, okręcając się w miejscu i składając ręce na piersi. – Chociaż teraz to nie wiem, czy to ja ich tak wystraszyłam, czy raczej spieprzyli na twój widok.

Z ust wyrwał mi się cichy, nerwowy chichot.

Gilbert miał włosy rozczochrane bardziej niż rano. Jego skórzana kurtka była rozpięta, a biała koszula wyciągnięta do połowy z luźno wiszących spodni, z odpiętymi dwoma górnymi guzikami. Całości dopełniały seksowne czarne okulary wciśnięte na nos.

Był tak cholernie męski i pociągający, a krzywy uśmiech na jego ponętnych wargach przyprawiał mnie o drżenie kolan. Gilbert przedstawiał sobą żywy obraz pod tytułem: chodzący gorący seks. Aż się zarumieniłam, gdy zdałam sobie sprawę, jak rozwiązłe stały się ostatnimi czasy moje myśli.

Doprawdy, Nela, coś niedobrego się z tobą dzieje…

– …prawda, Nelka?

– Nie skarżę się – żachnął się Gilbert, wzruszając ramionami.

– Oczywiście, że nie! W końcu jesteś jej chłopakiem, więc tobie to może tylko pochlebiać.

– Właśnie – skwitował, celując w moją przyjaciółkę palcem.

Przyznaję, nie byłam w temacie. Miałam co innego do roboty. Mentalnie starłam ślinę płynącą z kącika ust.

– Mogę wiedzieć, o czym mówicie? – wtrąciłam nieśmiało, za co zostałam nagrodzona parsknięciem obojga.

– Że patrzysz na Kraszewskiego, jakbyś miała ochotę schrupać go na śniadanie – zaśmiała się Olga, uważnie obserwując moją reakcję.

Ich śmiech jedynie przybrał na sile, gdy zarumieniłam się wściekle. Dla Olgi i Gilberta byłam otwartą księgą, a na czole miałam wypisane wszystkie myśli.

– Jak już mówiłem – zaczął Gilbert, gdy zdołał uspokoić oddech – nie przeszkadza mi, że moja dziewczyna tak o mnie myśli. I tak nijak ma się to do tego, jak ja myślę o niej, gdy jest blisko mnie – dodał, kładąc rękę na moim ramieniu i przyciągając mnie do swojego rozgrzanego boku.

– Błagam, nie przy ludziach – zawołał zgorszony rudzielec i odszedł na swoje zajęcia.

– Jak się trzymasz? – spytał Gilbert, ukrywając twarz w moich włosach. Nie mogłam się nie uśmiechnąć, gdy usłyszałam, jak wdycha mój zapach.

– Jakoś.

– Mocno ci dokuczają?

– Mogło być gorzej.

– Wiesz, że…

– Gilbert, naprawdę – przerwałam mu rozjuszona i wyplątałam się z jego stalowych objęć. – Naucz się, że nie wszystko można załatwić przemocą.

– Okej, to uświadomię ich. Tak brzmi bardziej humanitarnie?

– A będziesz używał do tego pięści?

– Ma się rozumieć. – Gilbert wyszczerzył się swobodnie, wkładając ręce do kieszeni. – Parę gróźb, kilka ciosów pięścią w brzuch, może jakiś kopniak w twarz…

– Gilbert, bądź poważny – jęknęłam błagalnie.

– A ty, dziecinko, musisz zrozumieć, że nie wszystko można załatwić wyłącznie gadaniem. Czasami jedynym argumentem jest mój prawy sierpowy.

Uniosłam brwi. Nie miałam już do niego sił.

Gilbert ściągnął z nosa okulary i mogłam dostrzec w jego oczach iskrzące się błyski dobrego humoru.

– Kiedyś za te groźby i rozboje zamknie cię policja. Znowu.