Greenwich Park - Faulkner Katherine - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Greenwich Park ebook i audiobook

Faulkner Katherine

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wciąga, zaskakuje i nie pozwala oderwać się od lektury! "Greenwich Park" to znakomity debiut brytyjskiej dziennikarki śledczej, który zachwyci miłośników thrillerów małżeńskich. Katherine Faulkner na przykładzie losów swoich bohaterów bezbłędnie pokazuje, jak kruche jest szczęście budowane na kłamstwie.

Helen Thorpe wiedzie idealne życie w Greenwich Park, jednej z najzamożniejszych dzielnic Londynu. Razem z Danielem, cenionym architektem i kochającym mężem, mieszkają w imponującym wiktoriańskim domu, mają grono zaufanych przyjaciół i z niecierpliwością wyczekują narodzin swojego pierwszego dziecka. Ale ta beztroska sielanka to tylko pozory.

Gdy na zajęciach w szkole rodzenia Helen poznaje Rachel, energiczną i bardzo bezpośrednią samotną matkę, nie wie jeszcze, jaką rolę nowa znajoma odegra w jej życiu. Wkrótce Rachel, która jest w trudnej sytuacji życiowej, wprowadza się na jakiś czas do domu Thorpe’ów. Helen zaczyna niepokoić dziwne zachowanie nowej przyjaciółki. Odkrywa, że Rachel potajemnie przegląda ich laptop, natrafia też na dwuznaczne liściki. Kiedy Rachel znika bez śladu, w mediach pojawiają się informacje, że nie była tym, za kogo się podawała…

Kto stoi za zniknięciem Rachel? Kim tak naprawdę była ta dziewczyna i dlaczego aż tak bardzo zależało jej na zbliżeniu się do rodziny Thorpe’ów? Szokujące odkrycia na zawsze zmienią życie mieszkańców Greenwich Park.

"Niesamowicie niepokojący, świetnie napisany."
Lesley Kara, autorka powieści "Plotka"

"Jeden z najlepszych debiutów, jakie kiedykolwiek czytałam. Świetnie przemyślany, zaskakujący. Po prostu genialny thriller."
Caz Frear, autorka "Słodkich kłamstw" i "Z zimnym sercem"

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 381

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 56 min

Lektor: Wiktoria Wolańska

Oceny
4,1 (477 ocen)
203
155
84
31
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Korulcia

Nie oderwiesz się od lektury

Swietna książka.polecam
10
OlaKK2201

Nie oderwiesz się od lektury

Nie mogłam się oderwać mimo że na początku wkurzała mnie osoba Rachel i myślałam żeby ją odłożyć. A jednak fabuła mnie wciągnęła a na końcu okazało się dlaczego ta osoba zachowywała się tak a nie inaczej.
00
MaBy123

Dobrze spędzony czas

Dobry, dynamiczny thriller. Nie ma niepotrzebnych przestojów, czyta się i słucha ze sporym zaciekawieniem.
00
agadesz

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
AgMorti

Nie oderwiesz się od lektury

świetna powieść, praktycznie do końca nie wiadomo kto i dlaczego..
00

Popularność




„Thriller nieodkładalny! Wciągnie Was w zdradliwy nurt rodzinnych sekretów i narastających kłamstw, których konsekwencji nie będziecie w stanie przewidzieć. Kukułcze jajo podrzucone w sam środek rodzinnej sielanki obnaży jej obłudę i skalę mistyfikacji, a kontrast pomiędzy radosnym okresem oczekiwania na dziecko i nieuchronnością zbliżającej się tragedii zbuduje drabinę napięcia i emocji, z której spadniecie z hukiem!”

Jolanta Bugała-Urbańska, instagram.com/czytanie.na.platanie

„Uważaj, komu ufasz. Czasem najbliższe osoby skrywają sekrety, które zmieniają wszystko. A kiedy kłamstwa wychodzą na jaw, często jest za późno, aby cokolwiek naprawić. Dawno nie czytałam książki, która prowadziłaby do takiego zakończenia. Polecam!”

Joanna Ćwiertka, instagram.com/panda_zksiazka_

„Napięcie, tajemniczość i gęsta atmosfera emanują z każdej strony tej powieści. Będziecie wodzeni za nos, myleni i wpuszczani w maliny. To historia, która składa się z wielu małych puzzli, a jej rozwiązanie tworzy mroczny obraz ludzkich słabości. Takiej fabuły się nie zapomina. Polecam!”

Natalia Miśkowiec, instagram.com/prostymislowami

„Genialnie skonstruowana intryga i zaskakujące zakończenie, aż trudno uwierzyć, że jest to debiut. Właśnie takie książki chcę czytać, doskonała!”

Katarzyna Jarosińska, instagram.com/kejti.reads

„Greenwich Park to książka, której nie odłożycie, dopóki nie poznacie jej zakończenia. Z pozoru akcja jest spokojna, ale mogę Was zapewnić, że to jedna z tych historii, które potrafią zaskoczyć swojego czytelnika w najmniej oczekiwanym momencie. Polecam!”

Katarzyna Cupak, instagram.com/katka_reads26

„Znakomity debiut! Cudownie mroczna i fascynująca powieść, w której nic nie jest takie, jakie początkowo się wydaje. Dawno nie przeczytałam tak niesamowitej historii, podczas lektury której aż kręciło mi się w głowie od ogromu emocji, złożoności fabuły i absolutnie nieoczekiwanych zwrotów akcji! Tego tytułu nie możecie przegapić!”

Małgorzata Tinc, ladymargot.pl

„Sięgając po debiut Faulkner, zarezerwujcie sobie kilka dobrych godzin na lekturę, bo gdy zaczniecie, nie będziecie mogli odłożyć tej książki przed poznaniem zakończenia! Nielinearna, powodująca lekką dezorientację narracja oraz skrzętnie rozłożone po całej powieści małe puzzle intrygi, które pozornie nijak nie dają się złożyć w całość, spowodują w waszej głowie nie lada mętlik, który rozwiązać może tylko autorka!”

Martyna Chmiel, kryminalnatalerzu.pl

„Lektura Greenwich Park to balansowanie na krawędzi – wystarczy małe, niby nic nieznaczące wydarzenie, by wszystko okazało się inne niż na pozór. Faulkner bez najmniejszego wysiłku poradziła sobie z podpuszczeniem mnie, by na koniec logicznie wyjaśnić każdy z motywów i wprawić w jeszcze większe osłupienie. Genialny debiut!”

Pamela Olejniczak, instagram.com/polish.bookstore

„Katherine Faulkner napisała thriller psychologiczny z trzymającą w napięciu akcją, budowaną tak, aby finał był prawdziwym wulkanem emocji. Fabułę powieści oparła na kłamstwie, które ma wpływ na wszystkich bohaterów książki. Powieść Greenwich Park wciąga i zaskakuje, a jej zakończenie zszokuje nawet najbardziej zaznajomionego z gatunkiem czytelnika. Doskonała historia. Aż trudno uwierzyć, że to debiut!”

Joanna Bilska, instagram.com/na.regale

„Niech Was nie zwiedzie spokojny początek, bo ta historia jest mocno zagmatwana. Jestem pod wrażeniem tego debiutu i czuję się całkowicie usatysfakcjonowana”

Kamila Błesznowska, instagram.com/mamakamaczyta

Tytuł oryginału: Greenwich Park

Projekt okładki: Tomasz Majewski

Redaktor prowadząca: Ewa Orzeszek-Szmytko

Redakcja: Monika Paduch/Słowne Babki

Redakcja techniczna: Andrzej Sobkowski

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Monika Marczyk, Beata Wójcik/Słowne Babki

Fotografia na okładce

© Ari He/Unsplash.com

© 2021 Katherine Faulkner

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021

© for the Polish translation by Anna Rajca-Salata

ISBN 978-83-287-1604-9

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

fragment

Dla Pete’a

POTEM

5 listopada 2019 r.

Droga Helen,

wiem, że prosiłaś, aby więcej do Ciebie nie pisać. Powinnaś jednak poznać prawdę, nawet jeżeli po tak długim czasie wciąż nie chcesz jej usłyszeć. Co robiłaś tamtego dnia, po tym, gdy mnie skazano? Gdy sędzia stuknął młotkiem, a wszyscy podnieśli się, szeleszcząc ubraniami? Twoja twarz zniknęła w tłumie. A kiedy w końcu udało mi się wypatrzyć niebieską kratkę płaszcza, okazało się, że wbijasz wzrok w podłogę. Wtedy dotarło do mnie, w sposób równie nieodwołalny jak trzaśnięcie zamykanych drzwi, że już nie ma odwrotu.

Pamiętasz? Kiedy mnie wyprowadzali, na chwilę zapadła cisza i było słychać tylko odgłos moich kroków. Często się zastanawiam, co zrobiłaś po tym, gdy mnie wepchnęli do pozbawionej okien furgonetki. Dokąd poszłaś, co jadłaś? Z kim rozmawiałaś? Jak potoczyło się dalej Twoje życie, z którego mnie usunięto?

Często o Tobie myślę. Zawsze wtedy widzę Cię, jak stoisz w kuchni, trzymasz w dłoniach kubek z herbatą i patrzysz przez okno na ogród. Czasem zamykam oczy, aby przywołać wszystkie szczegóły. Nosisz zielony sweter, masz włosy zwinięte w kok na czubku głowy. Na ścianach wiszą obrazy twoich rodziców, nad drzwiami tarasowymi jest rysa, plamki światła odbijają się od butelek z oliwą i octem stojących na blacie. Wyobrażam sobie wszystko dokładnie tak, jak zachowało się w mojej pamięci. Czy na magnolii wciąż siadają ptaki? Róże już rozkwitły? Mam nadzieję, że tak. Jak w moich snach.

Myślę, że najtrudniej byłoby Ci zaakceptować tutejsze jedzenie. Dostajemy plastikowe widelce. Łamią się na szarych kawałkach mięsa i ziemniaczanym purée z proszku. Są dni, kiedy strażnicy zgadzają się wymienić sztućce. Kiedy indziej nie chcą i musimy jeść palcami. Wiem, to drobiazg, ale gdy życie tak bardzo się kurczy, drobiazgi zajmują w nim więcej miejsca, niż powinny.

Czasem trudno mi pojąć, że rzeczywiście tu jestem. Że uważa się mnie za zagrożenie, osobę, której nie wolno ufać. A przecież nikt tak naprawdę nie wierzy, że jest zły. Bez względu na to, kim jest i co zrobił. Wszyscy mamy swoje argumenty, tylko nie zawsze są chętni, aby ich wysłuchać.

Może nigdy nie przeczytasz tego listu. Spojrzysz na stempel pocztowy, podrzesz kopertę i wrzucisz do kominka. A jednak tak nie myślę. To byłoby dla Ciebie zbyt trudne, prawda, Helen? Oprzeć się pokusie zaklejonej koperty. W przeciwnym razie wszystko może potoczyłoby się inaczej.

Nie zrozum mnie źle. Nie twierdzę, że to Twoja wina. Cokolwiek zrobiłaś, nie zasłużyłaś na to, co się potem stało. Chyba wiesz, że nigdy nie było to moim zamiarem. Zawiniła utrata panowania nad sobą. Czasem próbuję odtworzyć tamte wydarzenia w pamięci, cofnąć się do nich niczym po śladach okruszków rzucanych na ziemię. Ustalić, kiedy wszystko się zaczęło, w którym momencie przybrało zły obrót. I przypuszczam, że stało się to o wiele wcześniej, niż możesz sobie w ogóle wyobrazić.

Ciekawe, czy wtedy coś przeczuwałaś. Nie miej mi za złe, ale zawsze wydawało mi się, że upiększasz wspomnienie tamtego dnia. Kiedyś, gdy mi o nim opowiadałaś, niemal padło z mojej strony pytanie: czy rzeczywiście tak to wtedy wyglądało? Słońce grzało tak mocno, a trawa tak słodko pachniała? Jesteś pewna, Helen?

Nie wiem, czy myślałaś o tym, że takie idealizowanie przeszłości może być destrukcyjne. Bo sprawi, że wiele innych wydarzeń pozostanie w cieniu.

Mam nadzieję, że nie. Że tamtego dnia nie przeczuwałaś, iż nic już nie będzie takie samo, bez względu na to, jak bardzo będziesz się starać. Dobrze, że nie znałaś prawdy o tym, co się wtedy wydarzyło. Może byłoby lepiej, gdybyś nigdy jej nie poznała.

Ale teraz, Helen, musisz ją usłyszeć. Dlatego do Ciebie piszę.

24. TYDZIEŃHELEN

Na końcu korytarza wyłożonego chodnikiem poplamionym piwem są drzwi, do których przylepiono taśmą karton z napisem „National Childbirth Trust”. Boję się, że gałka odpadnie, jeżeli przekręcę ją zbyt mocno. W środku są krzesła ustawione w półkole. Przenośna tablica. Sok i herbatniki na rozkładanych stolikach. Przesuwne okna zamknięte na głucho.

W pokoju siedzą już trzy pary. Tylko ja przyszłam sama. Wymieniamy grzeczne uśmiechy, a potem czekamy w krępującym milczeniu. Jest zbyt gorąco na uprzejme rozmówki o niczym. Jeden z brodatych mężów usiłuje szarpnięciem otworzyć okno, ale po kilku próbach siada, wzruszając bezradnie ramionami. Posyłam mu współczujący uśmiech i wachluję się znalezioną na krześle ulotką o pierwszej pomocy dla niemowląt. Kołyszemy się lekko jak kręgle, opieramy rozdęte brzuchy na kolanach, siedzimy przygarbione, skrzywione, z nogami rozstawionymi szeroko.

Uczestnicy zajęć powoli się schodzą, a ja popatruję na zegar wiszący na ścianie. Minęło wpół do siódmej. Gdzie oni są? Spoglądam na telefon, czekając, aż ekran rozbłyśnie na znak, że przyszła odpowiedź. Ale nikt nie odpisuje na moje wiadomości.

Żeby zdążyć na czas, urwałam się wcześniej z pracy. Zresztą nie tylko ja. Od kilku dni mieliśmy zepsutą klimatyzację. Dziś po południu biuro w połowie opustoszało i tylko na kilku stołach przenośne wentylatory wciąż terkotały niemrawo, chłodząc zarumienione twarze moich podstarzałych kolegów.

Sięgnęłam po torebkę, wyłączyłam komputer i spojrzałam na Toma. Właśnie po raz trzeci dzwonił do obsługi technicznej, aby poskarżyć się na temperaturę w budynku. Pomachałam mu niezgrabnie, ale ledwie mnie zauważył. Kiwnął głową na pożegnanie, spoglądając z ukosa na mój brzuch i wciąż przyciskając do ucha telefon. Chyba zapomniał, że dziś mój ostatni dzień.

Nie miałam ochoty powoli dusić się w metrze i postanowiłam iść piechotą. Blask słońca oślepiał. Rozgrzane powietrze odbijało się od chodników i przejść dla pieszych, drgało między samochodami i autobusami. Trąbiły klaksony nacis­kane przez spoconych frustratów. Wszyscy mówią tylko o fali upałów. Od niepamiętnych czasów nie było takiego lata. Wciąż słyszymy, żeby przebywać w cieniu, nosić ze sobą butelkę wody. Od tygodni nie spadła kropla deszczu. Sklepy wyprzedają zapasy wentylatorów, lodu, parasoli ogrodowych. Mówi się o wprowadzeniu zakazu podlewania ogródków.

Postanowiłam przejść przez park alejką między Obserwatorium a budynkiem Królewskiej Akademii Marynarki Wojennej. Wszystko wokół zdawała się okrywać świetlista mgiełka. Na żółknącej trawie porozkładali się pracownicy okolicznych biur. Zrzucili buty, poluzowali krawaty, włożyli ciemne okulary. Popijali z puszek gin z tonikiem i częstowali się czipsami, rozmawiając trochę za głośno, jak to po kilku drinkach. Miałam wrażenie, że przechodzę obok imprezy, na którą mnie nie zaproszono. Starałam się nie gapić, ale trudno nie patrzeć na szczęśliwych ludzi. Przyciągają wzrok.

Tak samo gorąco było tamtego lata, kiedy nasze studia w Cambridge dobiegły końca. Pływaliśmy wtedy często łódką po rzece. Całą czwórką. Serena i ja opalałyśmy się, Rory wiosłował, a Daniel podawał napoje, jego blada skóra czerwieniała od słońca. Podpływaliśmy do brzegów, plącząc się w kurtynach wierzbowych gałązek, niebo było bezchmurne, a słońce zapalało ogniki na przejrzystych wodach Cam. Miałam wtedy wrażenie, że lato nigdy się nie skończy. A kiedy się skończyło, obawiałam się, że nie będziemy już sobie tacy bliscy. Stało się jednak inaczej. Rory i Serena zamieszkali w Greenwich, po drugiej stronie parku. Daniel rozpoczął pracę w naszej rodzinnej firmie, razem z Rorym. A niedługo, w odstępie dwóch tygodni, przyjdą na świat nasze dzieci.

Nadchodzi instruktorka szkoły rodzenia. Złożoną podkładką pod kufel blokuje drzwi, by pozostały otwarte, sięga po naklejkę i pisze na niej grubym zielonym flamastrem swoje imię: Sonia. Nalepia ją sobie na piersi, po czym rzuca obok tablicy wyblakłą torbę na zakupy i kilka siatek z Tesco. Bujny warkocz sięga jej niemal do pośladków.

– No dobrze. Możemy zaczynać?

Na początek Sonia wygłasza monolog na temat porodu, środków znieczulających i cesarskiego cięcia, który zapewne wielokrotnie już powtarzała. Podczas bardziej krępujących fragmentów lekko drga jej powieka. Od czasu do czasu podnosi głos, aby zagłuszyć stukot garnków i przekleństwa dobiegające z kuchni pubu mieszczącego się piętro niżej.

Po kilku minutach jej przemówienia znów spoglądam na telefon i w tej samej chwili przychodzi wiadomość od Daniela. Otwieram: Dopiero skończyło mi się zebranie. Jadę do domu. Pociąg przyjeżdża o 10. Bardzo przeprasza z powodu nieobecności na zajęciach i żałuje, że go ze mną nie ma. Obiecuje mi to wynagrodzić.

Wiem, że gdyby mógł, byłby tutaj i wcale nie chciał mnie zawieść. Po prostu zebranie kryzysowe zwołane w ostatniej chwili wypadło w fatalnym momencie. Mimo to czuję wielkie rozczarowanie. Tak czekałam na te zajęcia, tak mi zależało, abyśmy chodzili na nie razem, jak odpowiedzialni przyszli rodzice.

Sonia zaczyna wyciągać z siatek różne pomoce: model kości miednicy – przez który przeciąga plastikowego noworodka ubranego w śpioszki, dzianinowe sutki, kleszcze, próżniociąg. Mężczyźni patrzą na to z przerażeniem, kobiety są spocone i przygnębione. Podajemy sobie w kręgu kolejne przedmioty i próbujemy się dzielnie uśmiechać jedno do drugiego.

Krzesła po mojej lewej stronie wciąż stoją puste. Brodaty mężczyzna musi przechylać się nad nimi, kiedy podaje mi pomoce. Spoglądam na leżące na siedzeniach wizytówki, które wypisałam dla Rory’ego i Sereny. Przynajmniej oni powinni tu być, dotrzymać mi towarzystwa, odpędzić samotność. Jest mi głupio, czuję się tak, jakbym wymyśliła sobie dwójkę przyjaciół. Czy naprawdę Serena po prostu zapomniała o zajęciach?

Jak na zawołanie przychodzi kolejna wiadomość. Od Sereny. Serce mi zamiera. W głębi duszy, już gdy otwieram SMS-a, wiem, co w nim będzie.

Cześć, Helen! Wiem, że dziś zaczynają się zajęcia w szkole rodzenia. Nie gniewaj się, ale Rory i ja postanowiliśmy jednak z nich zrezygnować. Przeglądałam oferty w internecie i znalazłam inną, bardziej w moim stylu – więcej ruchu, a mniej gadania. Zajęcia odbywają się w ekologicznej piekarni. Chyba się na nie wybiorę. Przepraszam, że odwołuję w ostatniej chwili. Baw się dobrze!

Sonia stoi przy tablicy i wymachuje czerwonym flamastrem.

– Powiedzcie, proszę, co wiecie na temat karmienia piersią?

Próbuję skupić się na dyskusji. Nie idzie mi najlepiej. Większość matek gapi się w podłogę. Jedna mruczy coś na temat właściwej pozycji, inna opowiada anegdotkę o koleżance, która przechowywała mleko z piersi w lodówce.

– Ktoś jeszcze? – Sonia traci zapał, na jej koszulce pod pachami rosną półokrągłe plamy potu.

W tej samej chwili do pokoju wchodzi dziewczyna i zatrzas­kuje za sobą drzwi. Sonia się wzdryga.

– O kurwa, bardzo przepraszam – usprawiedliwia się głośno przybyła. Zsuwa z ramienia metalicznie złoty plecak i upuszcza go z łomotem na podłogę. Worek ląduje tuż obok moich stóp.

– O rany. – Dziewczyna uśmiecha się szeroko, kładąc rękę na brzuchu.

Wszyscy się na nią gapią. Sonia mierzy ją spod tablicy chłod­nym wzrokiem, wciąż trzymając w górze czerwony flamaster. Na tablicy napisała na razie tylko: „WŁAŚCIWA POZYCJA (SUTKA) i PRZECHOWYWANIE W LODÓWCE”.

Nowa wskazuje paznokciem polakierowanym na fioletowo krzesło, które zajęłam dla Sereny.

– Wolne?

Waham się, a potem kiwam głową. Inne pary obserwują, jak zdejmuję niepotrzebne wizytówki, przekładam torebkę na drugą stronę i przesuwam własne krzesło, by zrobić więcej miejsca.

– Ktoś jeszcze? – powtarza z westchnieniem Sonia.

Zabawa przy tablicy trwa jeszcze kilka minut. Kobiety zaczynają wiercić się na krzesłach, unoszą brwi, niespokojnie spoglądają jedna na drugą. Staram się skupić. Nowa dziewczyna żuje gumę. Słyszę, jak trzeszczy jej między zębami, kiedy otwiera i zamyka szczękę. Patrzę z ukosa i widzę w jej ustach jaskraworóżową grudkę o zapachu sztucznej wiśni. Nowa łapie moje spojrzenie i znów uśmiecha się szeroko, jakby wszystko, co się tutaj dzieje, było świetną zabawą.

W końcu Sonia daje za wygraną. Wierzchem dłoni ociera pot z brwi.

– No dobrze – mówi. – Może zrobimy krótką przerwę?

Sala mruczy z ulgą. Przyszłe matki człapią w stronę dzbanków z sokiem. Szybko ruszam za nimi. Zbijają się w grupkę i wkrótce pokój rozbrzmiewa gwarem. Stoję z boku i czuję, jak zaczyna mnie ogarniać panika. Nie ma Daniela, Rory’ego ani Sereny. W jaki sposób ludzie nawiązują znajomości? Co zrobiłaby teraz Serena?

Sterczę obok innych matek, próbując zachować obojętny wyraz twarzy, czekając na akceptację. Ale wciąż nie mogę trafić na dobry moment, by włączyć się do rozmowy. Ilekroć otwieram usta, któraś z kobiet odzywa się pierwsza. A ja zaciskam wargi, jak ryba, która dusi się, wyciągnięta z wody. Powoli ogarnia mnie niepokój, ośrodek nerwowy w głowie wysyła sygnały alarmowe. Jest mi za gorąco. Czy ktoś mógłby otworzyć okno?

Tuż obok pojawia się dziewczyna, która spóźniła się na zajęcia. Trzyma dwa wielkie kieliszki z zimnym białym winem, na ich ściankach zbiera się rosa.

– Napijesz się? Wyglądasz, jakbyś potrzebowała prawdziwego drinka. Jeden dziennie przecież nie zaszkodzi.

Wyciąga kieliszek w moją stronę. Jej polakierowane paznokcie są krótkie i obgryzione. Wygląda bardzo młodo – może taki ma typ urody. Okrągła dziecięca twarz z dołeczkami w policzkach. Ale gdy się uśmiecha, ma w sobie coś groźnego, „wilcze” ząbki lekko wystają, są małe, lecz ostre.

– Co jest grane?

– Słucham? – Mrugam oczami.

Dziewczyna stawia kieliszki na stole i wskazuje krzesło, na którym położyłam wizytówki z imionami Rory’ego i Sereny.

– Zastanawiałam się, o co tu chodzi. – Wzrusza ramionami, a potem nagle spogląda na mnie, wytrzeszcza oczy i przyciska palce do ust. – Chyba nie jesteś surogatką? To byłoby typowe. Lądujesz z dzieckiem, którego nawet nie chciałaś!

Wydaje z siebie przeciągły gwizd. Próbuję nad jej ramieniem pochwycić spojrzenie którejś z kobiet. Ale żadna na mnie nie patrzy, więc muszę coś odpowiedzieć. Odchrząkuję.

– Nie, hm, nie jestem. – Śmieję się sztucznie. – Po prostu Daniel, mój mąż, nie dał rady przyjść na dzisiejsze zajęcia.

Kręcę lekko głową, jakby w gruncie rzeczy była to sprawa bez znaczenia, i milknę, zanim dociera do mnie, że dziewczyna czeka na wyjaśnienia w sprawie dwóch pustych krzeseł.

– Druga para to mój brat z żoną. Rory i Serena. Mamy termin w tym samym miesiącu. Planowaliśmy, że pójdziemy razem do szkoły rodzenia, ale… wygląda na to… że im się odwidziało.

– Szkoda. – Dziewczyna uśmiecha się współczująco. – Ale co tam, możesz zakolegować się ze mną. To jak, napijemy się? – Znowu unosi kieliszek.

– Dzięki – odpowiadam z wahaniem. – Ale chyba…

Dlaczego nie jestem w stanie dokończyć rozpoczętego zdania? Powinnam powiedzieć: Nie, dziękuję, wolę nie pić alkoholu. Ostatecznie jestem w ciąży. Obie jesteśmy. Przecież nie muszę jej tego tłumaczyć.

– Och, wiem, o co ci chodzi – mówi głośno dziewczyna. Przewraca oczami i rozgląda się po pokoju. – Czysty idiotyzm. Ta ciągła presja! Wciąż inne zalecenia! To pozwalają pić, to znów zabraniają. Raz mówią: „byle umiarkowanie”, innym razem jest to praktycznie nielegalne! Przeklęci lekarze.

Chrząkam, niepewna, co odpowiedzieć. Czuję na sobie wzrok innych kobiet, patrzą to na mnie, to na dziewczynę i na kieliszek z winem.

– Pieprzyć lekarzy – ciągnie. – Nasze matki w ciąży zalewały się w trupa. I jakoś, kurwa, wszyscy żyjemy!

Mówi o wiele za głośno. W pokoju zapada cisza, ludzie już otwarcie się na nas gapią.

Dziewczyna spogląda na matki, dostrzega ich dezaprobatę, unosi brwi i chichocze. Wznosi kieliszek, jakby w toaście na cześć własnych słów. Przysuwa go do ust.

– Pieprzyć NHS[1] – wyrzuca z siebie. – Oto moje zdanie.

Przechyla kieliszek i pije. Kilka matek autentycznie się wzdryga.

Dziewczyna sięga po wino, które przyniosła dla mnie. Podsuwa mi je jak groźbę lub wyzwanie.

– No, dalej – syczy i spogląda na plakietkę z imieniem – Przecież tego chcesz… Helen.

Później, już po wszystkim, pewnie będę się zastanawiać, dlaczego tak postąpiłam. Bo nawet teraz czuję, że w tej dziewczynie jest coś dziwnego. Coś, co sprawia, że chcę jej odmówić, wycofać się w bezpieczne miejsce. Jakbym szła ścieżką wzdłuż klifu, a wiatr zbyt mocno wiał mi w plecy.

Jednak się nie cofam. Biorę kieliszek. Inne kobiety odwracają głowy, jakbym właśnie odpowiedziała im na wszystkie pytania. Chciałabym je zapewnić, że to po prostu uprzejmość i wcale nie zamierzam naprawdę pić wina. Ale matki patrzą już w inną stronę.

– Dziękuję – mówię słabym głosem.

– Miło cię poznać, Helen. Jestem Rachel.

Stuka swoim kieliszkiem o mój, wypija kolejny haust wina i mruga do mnie, jakbyśmy miały wspólną tajemnicę.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] National Health Service – brytyjski system opieki zdrowotnej, odpowiednik polskiego NFZ (przyp. tłum.).

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz