Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona. Gerusalemme Liberata - Torquato Tasso - ebook

Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona. Gerusalemme Liberata ebook

Torquato Tasso

0,0

Opis

Jerozolima wyzwolona (wł. Gerusalemme liberata, inny tytuł: Goffred albo Jeruzalem wyzwolona) – epos rycerski utrzymany w konwencji gatunku, utwór poety włoskiego Torquata Tassa (1544-1595), wydany po raz pierwszy w 1581 r., na język polski przełożony w 1618 roku przez Piotra Kochanowskiego (bratanka Jana). Jego tło stanowią dzieje pierwszej wyprawy krzyżowej i zdobycie Jerozolimy w 1099 roku. (Za Wikipedią).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 498

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Torquato Tasso

 

Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona

 

GERUSALEMME LIBERATA

 

przełożył Piotr Kochanowski

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: David Teniers the Younger (1610–1690), Godefroy de Bouillon (ok. 1630),

licencjapublic domain,

źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Teniers-godofredo.jpg

This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law,

including all related and neighboring rights.

 

Tekst wg edycji:

Torquato Tasso

Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona

Red. Lucjan Rydel

Wyd. Akademia Umiejętności

Kraków 1902–1903

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-902-7

 

Przedmowa

 

Pierwszy tom Goffreda abo Jerozolimy Wyzwolonej, który obecnie w świat puszczamy, jest początkiem całkowitego wydania spuścizny po Piotrze Kochanowskim. Z własnych utworów, jakie po tym bratańcu Czarnoleskiego Jana pozostać mogły, nie przechowało się wprawdzie nic zgoła, wszelako dwa przekłady z Tassa i Ariosta stawiają Kochanowskiego w rzędzie największych mistrzów polskiej mowy.

 Tłomaczenie Ariostowego Orlanda Szalonego jest niemal nieznane, bo wyszła tylko pierwsza jego połowa i to z wadliwego rękopismu drukowana, druga zaś dotąd czeka w manuskryptach.

 Przekład Goffreda, ogłoszony po raz pierwszy jeszcze za życia tłomacza w roku 1618, ukazywał się następnie w licznych wydaniach, podziwiany przez całe pokolenia poetów, które się na nim kształciły. Mickiewicz i Słowacki zawdzięczali mu wiele i uznawali w nim arcydzieło polskiego stylu, języka i wiersza.

 Przedruki pierwszego wydania, obecnie już wyczerpane, nie we wszystkiem są wierne: wkradły się do nich mimowolne myłki, a nie brak i świadomych zmian, poczynionych ręką wydawców.

 Wobec tego należało w niniejszem, zbiorowem wydaniu powrócić do pierwotnego tekstu, zachowując wszelkie, choćby najdrobniejsze szczegóły językowe.

 Nasuwało się przytem pytanie, jak postąpić z pisownią? Biblioteka Pisarzów Polskich trzyma się stale pisowni nowożytnej, ale z drugiej strony Piotr Kochanowski przeprowadza w pierwszem wydaniu swoją pisownię, związaną ściśle z formami poetyckiemi i gramatycznemi przekładu, tak, iż nieraz rytmika, częściej rymy, a także i język byłyby na szwank narażone, lub nawet wprost zepsute wskutek niezachowania starej pisowni. Droga pośrednia, polegająca na częściowej zmianie pisowni, wydawała się zrazu najwłaściwszą, lecz doprowadzała — jak zresztą wszelka połowiczność — do sprzeczności i zamieszania. Niepozostawało przeto nic innego, jak dla Piotra Kochanowskiego uczynić wyjątek i pozostać wiernie przy pisowni pierwodruku.

 Co prawda, nie jest i ona zupełnie jednolitą, przynajmniej w drobnych szczegółach. Zboczenia te jednak, acz nieznaczne, charakteryzują epokę powstania dzieła, zachowaliśmy tedy w pisowni owe małe sprzeczności, które wskazują właśnie na przeradzanie się i przetwarzanie języka XVI w. na późniejszy siedemnastowieczny. Jedynie co do znaków pisarskich, dzielenia wyrazów i używania wielkich liter odstąpiliśmy świadomie od edycyi z r. 1618.

 

* * *

 

 Torquato Tasso, urodzony 11 marca 1544 r. w Sorrento, był synem Bernarda i Porcyi de’ Rossi. Rodzina jego pochodziła z Bergamo, lecz ojciec wstąpiwszy w służbę księcia Ferranta San-Sevirino, osiadł był pod Neapolem. Wygnała go niebawem stamtąd burza polityczna: książę związany z Franciszkiem I, naraził się na zatarg z Karolem V, skutkiem czego X. Alba zajął Neapol, a Bernardo Tasso, jako zaufany domu San-Sevirino, unosić musiał głowę do Rzymu, zostawiając żonę i córkę. Torquato, zaledwie jedenastoletni, towarzyszył ojcu. Gdy Alba opanował Ostię, Bernardo z synem uchodzi do rodzinnego Bergamo, potem czas jakiś żyje na dworze książąt Urbino w Pesaro.

 Miał Bernardo skłonność do poezyi, a nawet i trochę talentu, który się objawił w Amadisie, rycerskim poemacie. Wydanie tej książki ściągnęło go do Wenecyi, dokąd wraz z synem piętnastoletnim udał się w roku 1559. Tu Torquato wchodzi w osobistą styczność z uczonymi weneckimi, jak Molino, Veniero, Ruscelli, Atangi i pomimo młodego wieku zwraca na siebie ich uwagę. Studyuje w tym czasie z całym zapałem Danta. Ojciec jednak woli poświęcić go prawu i w tym celu wysyła go do Padwy, gdzie Torquato słucha wykładów znakomitego jurysty Pancirole. Nie zaniedbuje przytem i literacko-filozoficznych nauk; Sygonius, Sperone Speroni, Federigo Pendasio są jego mistrzami na tem polu.

 Twórczy talent objawia się w nim już wtedy: w Wenecyi wychodzi w r. 1562 poemat jego Rinaldo. Młodziuchny, bo dopiero ośmnastoletni autor przeniósł się tymczasem do Bolonii, gdzie właśnie przyszło do zreorganizowania uniwersytetu, a równocześnie wstąpił do „Etherei”, literackiego towarzystwa młodzieży bolońskiej.

 W tej atmosferze powstaje pierwszy pomysły a nawet podobno i pierwszy rzut Jerozolimy Wyzwolonej.

 Minęło było właśnie trzydzieści lat od zgonu Ariosta; jego fantastyczno-romantyczny poemat, Orland Szalony czarował całe Włochy przepychem wyobraźni, świetnością kolorytu i misterną plątaniną tysiąca bajecznych przygód rycerskich. W tej olbrzymiej baśni występowali wszyscy bohaterowie średniowiecznych podań i legend z frankońskich cyklów karolingskich, a nici fantastycznego opowiadania snuły się na kształt kunsztownie powikłanych arabesek, zaplatały się i krzyżowały kapryśnie, urywając się w najciekawszem miejscu, nawiązując się najniespodziewaniej. Autor, uśmiechnięty na pół tęsknie, na pół ironicznie, mistrzowską ręką zbierał ową plątaninę stubarwnych nitek i niby igrając niemi, wiązał je w mieniącą się, tęczową osnowę swego poematu.

 Nic dziwnego, że średniowieczny świat rycerski zaprzątał również wyobraźnię młodego Tassa. Umiał on jednak w ten świat wpatrzyć się własnemi oczyma i z innej zgoła przedstawić go strony. Nie przygody błędnych rycerzy, ale świadome swego świętego celu czyny bohaterów krzyżowych uczynił on przedmiotem swej epopei; nie kapryśna gra olśniewających fantastycznych obrazów, ale wielki dziejowy moment zdobycia Jerozolimy przez Gotfreda z Bouillonu — poruszył jego twórczość. Nie wyrzekał on się wszelako żywiołu fantastycznego, ale kiedy w Orlandzie cuda i dziwy, potwory i czarnoksiężnicy są tylko poetyckim ornamentem, to w Goffredzie świat nadprzyrodzony dzieli się na dwa przeciwne sobie obozy: niebieski i piekielny, a z walką pomiędzy nimi wiążą się ściśle ludzkie boje o grób Chrystusów staczane między Krzyżowcami a wyznawcami Proroka.

 Pod tym względem zbliżał się Tasso — a zbliżał się umyślnie i świadomie — do Homera: wszak w Iliadzie w zupełnie podobny sposób do walk ludzkich miesza się Olimp i niejednokrotnie sami bogowie po obu stronach biorą w bitwach bezpośredni udział. W przeciwieństwie do Ariosta, a wzorem Homera, obraca się cały poemat Tassa około jednej sprawy: zdobycia Jerozolimy, a jeśli epizody zbaczają od jednolitego toku opowiadania, to jednak ostatecznie zmierzają one zawsze do wspólnego celu. Podobieństwo z Iliadą i w tem nawet, że jak tam rozgniewany Achilles, tak tu dotknięty do żywego Rynald opuszcza obóz oblężników i dopiero powrót jego umożliwia zdobycie miasta; mało na tem: pojedynek śmiertelny Tankreda z Argantem jest w Jerozolimie Wyzwolonej mniej więcej tem, czem ostateczny bój Achillesa z Hektorem.

 Nie bez poprzedników w swoim romantycznym kierunku epopei był Ariost: poniekąd wytknęli mu drogę Pulci swoim Morgante Maggiore i Bojardo Orlandem Zakochanym; miał też i Tasso poprzednika w osobie Giambattisty Trissina, który historyczne epos, Italię wyzwoloną od Gotów usiłował wzorować na Homerze i zastosować do klasycznych przepisów poetyki Arystotelesa. Nie zdobył się jednak Trissino na zerwanie z mitologią klasyczną i zastąpienie jej nadprzyrodzonym światem chrześcijańskim — jak Tasso — to też Italia Literata jest płodem poronionym, przedstawiającym cudaczną maskaradę: Bóg, Aniołowie i Święci występują tam poprzestrajani za starożytne bóstwa.

 Natomiast Goffred jest niezmiernie szczęśliwem połączeniem obu przeciwnych sobie prądów, które charakteryzują późne Odrodzenie włoskie: klasycznego humanizmu (forma epopei) i reakcyi katolickiej (duch poematu). Na obu tych pierwiastkach wyrósł umysł Tassa, talent zaś jego umiał je organicznie połączyć w żywą i świetną całość poetyczną.

 Z rozpoczętą Jerozolimą posuwają się równolegle bardzo poważne studya literackie, których owocem były Discorsi Poetici, świadczące o niepospolitem wykształceniu. To też Kardynał d’Este zajął się młodym człowiekiem o tak pięknej przyszłości i powołał go na dwór ferrarski. Przy jego boku Tasso w charakterze sekretarza odbywa podróż do Francyi, a za powrotem w r. 1572 przechodzi, jako dworzanin, w służbę Alfonsa II, X. Esteńskiego. Dwór książęcy w Ferrarze odgrywa w roku następnym pasterski dramat Tassa, zatytułowany Aminta. Zajęty pisaniem Goffreda lekce sobie ważył poeta ten drobny utwór, bo nawet nie kwapił się z jego ogłoszeniem. Ukazał się Amintas dopiero znacznie później (w r. 1581) dzięki znakomitemu humaniście Aldusowi Manucyusowi, który przypadkowo dostawszy rękopis, podał go do druku, zdjęty podziwem dla talentu poety.

 W r. 1575 Tasso wykończył Goffreda i przed wydrukowaniem rozsyła w rękopisie największym ówczesnym powagom naukowym i literackim, aby według ich uwag dzieło jeszcze raz wygładzić.

 W tymże samym roku widzimy go w Rzymie, gdzie bierze on całą duszą udział w odbywającym się właśnie Jubileuszu. Ale już w parę miesięcy później objawia się początek rozstroju nerwowego, który później miał przybrać tak groźne rozmiary.

 Tasso cierpi na rodzaj manii prześladowczej: trapią go nieustanne skrupuły religijne i zasnąć mu nie daje obawa przed Inkwizycyą. W końcu opuszcza Ferrarę i dobrowolnie stawia się w Rzymie przed W. Inkwizytorem, pragnąc i sumienie swoje uspokoić i o religijnej prawowierności swojej się przekonać. Ani odbyta spowiedź powszechna, ani zapewnienia Inkwizytora na nic się nie zdały. Trawiony ciągłym niepokojem poeta przez lat kilka tuła się po całych Włoszech: widocznie ustawiczna zmiana miejsca staje się dlań jakąś nieodbitą moralną potrzebą. Kolejno przebywa w rodzinnem swem Sorrento, w Ferrarze, w Piemoncie, w Padwie, w Wenecyi, w Pesaro, w Turynie, skąd znowu do Ferrary powraca w r. 1579. Chorobliwe rozdrażnienie jego dochodzi do tego stopnia, że na pokojach książęcych rzuca on się na jednego z dworzan. Z rozkazu Alfonsa II, jako szaleniec dostaje się Tasso do szpitala św. Anny, gdzie spędza w zamknięciu z górą lat siedem. Podanie przypisujące rozstrój umysłowy i uwięzienie Tassa, jego nieszczęśliwej miłości ku siostrze X. Alfonsa, Eleonorze, zdaje się być późniejszym, romantycznym wymysłem, a to choćby tylko ze względu na lata księżniczki, która w tym czasie była już na dobre przekwitającą osobą.

 Obłąkanym chyba nigdy Tasso nie był: zeznania współczesnych i zupełnie wiarogodnych świadków stwierdzają u niego tylko silne rozdrażnienie i chorobliwy niepokój; umysł jego zachował jednak przez cały czas zupełną świadomość i jasność, a talent całą dawną siłę, czego dowodzą liryczne utwory pisane w szpitalu.

 Rozdrażnienie zaś potęgować się mogło poniekąd i wypadkami zewnętrznemi: dręczył poetę zerwany stosunek z domem Esteńskim, trapiło go to, że nie może zająć się drukiem swego arcydzieła, a już wprost do rozpaczy doprowadzać musiała go wiadomość o bezecnym postępku Celia Malaspiny, który poważył się wydać Jerozolimę (w Wenecyi 1580) pod swojem nazwiskiem i to jeszcze z poprzekręcanego i wadliwego rękopisu. Na szczęście, jeden z przyjaciół poety, Angelo Ingegneri zdołał złe naprawić, postarał się bowiem o poprawny rękopism i wydał Goffreda — kładąc na czele nazwisko prawdziwego autora. Powodzenie poematu było tak niesłychane, że Ingegneri musiał zaraz przystąpić do drugiego wydania, a Tasso niebawem puścił z swej celi szpitalnej trzy nowe wydania: tak chciwie rozkupywano książkę. Ogółem w ciągu 6 miesięcy pięć wydań Jerozolimy nastarczyło ledwo pokupowi.

 Począwszy od papieża Grzegorza XIII mnóstwo dostojnych osób wstawiało się do Alfonsa d’ Este o uwolnienie Tassa: Kardynał Albano, księżna Toskany, księstwo d’ Urbino i Mantuy, lecz wszystkie te orędownictwa nie odniosły skutku. Dopiero Vincenzio Gonzaga, szwagier Alfonsa, zdołał wpływami swoimi uzyskać uwolnienie poety (5 listopada 1586 r.). Jak gdyby dla powetowania sobie długich lat więzienia, Tasso przerzuca się odtąd z miejsca na miejsce, dając folgę swej chorobliwej skłonności do ciągłych zmian pobytu. W Mantui, w Bergamo, w Lorecie, w Rzymie, w Neapolu, w Sorrento, wszędzie próbuje on się osiedlić i nigdzie nie znajduje ukojenia. Wyczerpało się w nim źródło natchnień, osłabła twórcza potęga; wprawdzie nie porzuca on pióra, ale nie stać go już na dzieło szerszego zakroju, wszelkie wysiłki w tej mierze nie mogą wytrzymać najmniejszego porównania z Goffredem, jeszcze tylko na polu liryki zdobywa się Tasso na prawdziwą, szczerą twórczość.

 A ciężar życia przygniatał go coraz bardziej. Strawiony pracą, wstrząśniony tyloma przykremi przejściami, stargany wewnętrzną rozterką, udręczony przez pedantyzm drobiazgowej a bezdusznej krytyki, gnębiony niedostatkiem, miał Tasso gorzkie i twarde ostatnie lata. Dopiero przed samą śmiercią odwróciło się szczęście: papież wyznaczył mu roczną pensyę i postanowił uwieńczyć go na Kapitolu. Było już jednak za późno. Podczas przygotowań do tej poetyckiej koronacyi zgasł twórca Jerozolimy w klasztorze San Onofrio w r. 1595. Zwłoki jego w purpurowy płaszcz uwinione, z wieńcem na skroniach, po całym Rzymie obnoszono na odkrytych marach, lecz hołd stokroć większy od tego pośmiertnego tryumfu, oddała mu potomność: Göthe w dramacie Torquato Tasso, Byron w Żalach Tassa — opromienili jego postać aureolą najczystszej poezyi.

 

Dr. Lucyan Rydel.

 

Dedykacja

 

Wielmożnemu a mnie wielce

Miłościwemu Panu

IEGO MCI P. IANOWI

GRABI NA TĘCZYNIE,

Podczaszemu Iey Król. Mci

etc. etc.

 

Komuż słuszniey oddane moie nowe rymy

O wyzwoleniu maią bydź Jerozolimy?

Ieno tobie Toporów starożytny synie,

Moia czci y ozdobo, Grabio na Tęczynie.

 

Tyś tak o nich rozumiał, takeś ie poważał,

Żeś mi się z niemi światu ukazać roskazał;

Jednak ony nie miały przedsię zto śmiałości,

Świadome dobrze swoich niedoskonałości.

 

Ale skoro od ciebie poprawy dostały,

Y iuż się w kosztownieyszy stróy poubierały:

Nie mogąc ze mną wytrwać, gwałtem się wydarły,

Iam ich też nie chciał trzymać, kiedy się naparły.

 

Czas odkryie, ieśli ich nie włożą do braku,

Ale zdarzyli się iem, że będą do smaku

Y że iakiey pochwały u ludzi dostaną

Tobie za to cny Grabio powinny zostaną.

 

Do Czytelnika.

 

Masz czytelniku łaskawy, partum ocii non omnino ociosi, poema przednieyszego Włoskiego poety Torquata Tassa przeplatanem ośmiorakiem rymem — iakiem ie on sam pisał, y iakiem Włoszy, Hiszpani y insze narody polerowańsze swoie Heroika piszą — po polsku przełożone. Wiersz w naszym ięzyku przytrudnieyszy y podamno uszom polskiem, iako nieprzywykłem — zwłaszcza póki się weń kto nie wczyta — niesmaczny; iednak aby się pokazało, że ięzyk nasz nie iest nad insze uboższy, y aby się szczęśliwszem dowcipom do ubogacenia go dalsza podała droga, atoć go posyłam, abyś osądził ieśli uydzie. Zdrów bądź a najdzieszli co do smaku, z łaską przymi.

 

 

GOFFREDA ALBO IEROZOLIMY WYZWOLONEY

 

Pieśń pierwsza.

 

ARGUMENT.

 

Do Tortozy się Anyoł wyprawuie,

Goffred w tem zbiera chrześciańskie pany:

Ich iednostayna zgoda to sprawuie,

Że iest naywyższym Hetmanem obrany.

Woysko się w polu pierwey popisuie.

Potem pod Syon idzie zawołany;

Ierozolimski król się barzo trwoży,

Słysząc, że bliskie nadchodzą obozy.

 

1.

Woynę pobożną śpiewam y Hetmana,

Który święty Grób Pański wyswobodził;

O, iako wiele dla Chrystusa Pana

Rozumem czynił y ręką dowodził.

Darmo miał sobie przeciwnym Szatana,

Co nań Libią y Azyą zwodził:

Dał mu Bóg, że swe ludzie rozprószone

Zwiódł pod chorągwie święte rościągnione.

 

2.

 Panno, nie ty co laury nietrwałemi

Zdobisz w zmyślonem czoło Helikonie,

Lecz mieszkasz między chóry niebieskiemi

Z gwiazd nieśmiertelnych w uwitey koronie —

Ty sama władni piersiami moiemi,

Ty day głos pieśni; a ieśli przy stronie

Prawdzie gdzie iakiey ozdoby przydawam,

Niech twey niełaski za to nie uznawam.

 

3.

 Wiesz, że za światem wszyscy tam bieżemy,

Gdzie więcey Parnas leie swey słodkości,

Y prawdę pręcey w ludzie więc wmówiemy,

Kiedy rym miękki doda iey wdzięczności.

Tak zchorzałemu dziecięciu kładziemy

Na brzeg u kubka różne łagodności:

To gorzki napóy pije oszukane,

Żywot y zdrowie biorąc pożądane.

 

4.

 Ty cny Alfonsie, coś do bezpiecznego

Portu w złą chwilę łódź mą nakierował

Y tylko co iuż niepogrążonego

Sameś wydźwignął y sameś ratował:

Nie broń tym kartom czoła wesołego,

Którem ci iako ślub iaki zgotował.

Z czasem cię głosić będzie ponno ieszcze,

Co cię ledwie tknie teraz, pióro wieszcze.

 

5.

 Słuszna, ieśli się kiedy Chrześciaństwo,

Uspokoiwszy wnętrzne nienawiści,

Wodą y lądem ruszy na pogaństwo,

Niesprawiedliwe odiąć mu korzyści —

Aby cię sobie wzięło na hetmaństwo.

Ziemią, lub morzem: czegoć życzym wszyscy.

Tym czasem słuchay, o naśladowniku

Goffreda, a wczas gotuy się do szyku

 

6.

 Szósty rok mijał iako ku wschodowi

Chrześciańskie się woysko wyprawiło.

Nicea zdzierżeć nie mogła szturmowi,

Antyochijey fortelem dobyło,

Którą przeciwko możnemu Persowi

Wygraną w polu bitwą obroniło.

Potym Tortozę wziąwszy, mieysce dało

Zimie y roku nowego czekało.

 

7.

 Iuż, też y zima, w którą odpoczywa

Miecz woyny chciwy, prędko schodzić miała,

Kiedy Bóg wieczny z nieba, gdzie przebywa,

Co iaśnieyszego [co od gwiazd bez mała

Iest tak wysokie, y podobno zbywa,

Iako się nisko ziemia na dół dała]

Spuścił wzrok z góry, y we mgnieniu oka,

Wszytko, co świat ma, obeyźrzał z wysoka.

 

8.

 Obeyźrzał wszytko y w Syryey święte

Na chrześciańskie oko skłonił Pany

Y wzrokiem — którem myśli niepoięte

Bada y umysł ludzki niezmacany —

Widzi Goffreda, żeby rad przeklęte

Z miasta świętego wyrzucił pogany,

To iego wszytka myśl y to staranie,

Nad świecką sławę y nad panowanie.

 

9.

 Zasię w Baldwinie widzi umysł chciwy

Szerokiey władzey y ziemskiey wielkości;

Widzi Tankreda, że żywot troskliwy

Wzgardził dla próżney y marney miłości.

A zaś Boemund zwłoki niecierpliwy

W Antyochijey zakłada w radości

Nowe królestwo, prawa ustawuie,

Wierze prawdziwey kościoły buduie;

 

10.

 Y tak wszytkę myśl w tem utopił swoię,

Że inszem sprawom trudno iuż ma sprostać;

Widzi w Rynaldzie chęć wielką do zbroie,

Że złotem gardzi, królem nie chce zostać.

Woyny mu się chce, krwawe lubi boie,

Sławy chce szukać, sławy pragnie dostać —

A Grwelff mu dzieła dawne wielkich ludzi

Czyta y chęć w nim ieszcze więtszą budzi.

 

11.

 A skoro wieczny Stworzyciel do końca

Do serca skryte ich wnętrzności zbadał,

Wnet Gabryela iaśnieyszego słońca

[Co nad inszemi Anyołami władał —

Tego za posła, tego miał za gońca,

Przezeń z duszami pobożnemi gadał,

On ich modlitwy do nieba odnosił,

Y wolę Boską ludziom na świat nosił]

 

12.

 Przyzwał y rzekł mu: „Powiedz Goffredowi,

Czemu próżnuie? czemu tak leniwy?

Niech Ieruzalem nieprzyiacielowi

Wydrze, a to ia chcę mu bydź życzliwy.

Niech rady zwoła, niech rząd postanowi.

Niech będzie wodzem; to móy niewątpliwy

Wyrok, na ziemi będzie także drugi,

Bo z towarzyszów iuż będzie miał sługi”.

 

13.

 To rzekł, a nic się Gabryel nie bawił,

Ale posłuszny był Stworzycielowi:

Swą niewidomą postawę zostawił,

A podłożył ią ludzkiemu zmysłowi.

Członki człowiecze y twarz sobie sprawił,

A wziął wiek na się równy młodzieńcowi,

Który się z laty ztyka dziecinnemi —

A włosy okrył promieńmi iasnemi.

 

14.

 Skrzydła wziął białe, malowane złotem,

Niespracowane y niepoścignione;

Temi nad ziemią bieży rączem lotem,

Obłok y wiatry rwie nieokrócone.

Gdy tak był w drogę gotów, zaraz potem

Na dół obrócił pióra rościągnione,

Kęs nad Libańską górą wytchnął sobie,

Y w iedney mierze trzymał skrzydła obie.

 

15.

 Potym się spuścił na dół ku Tortozie,

Prosto iak strzała puszczona z cięciwy.

Iuż też y Phebus na złoconym wozie

Z morza wydawał swóy promień życzliwy:

A Goffred, iako zwykł był, w swym obozie

Odprawował swe modlitwy troskliwy;

Gdy równo z słońcem — iaśnieyszego słońca,

Uyźrzał na wschodzie niebieskiego gońca.

 

16.

 Który mu tak rzekł: „Czem się więcey bawisz?

Zima precz poszła, pogoda nastaie;

Czemu świętego miasta nie wybawisz

Z ciężkiey niewoley? czegoć niedostaie?

Czemu na leże zaraz nie wyprawisz,

Y woysk nie zwiedziesz w kupę? Bóg wydaie

Wyrok, że masz być wodzem y Hetmanem,

A wszyscy radzi przyznaią cię Panem.

 

17.

 Bóg ci swą przez mię wolą opowiada,

O! iakoś pilne winien mieć staranie,

Abyś urząd ten, który na cię wkłada,

Dobrze sprawował a miał w Niem ufanie”.

To rzekłszy Anyoł, daley nie odkłada

Swey drogi nazad w niebo, a w Hetmanie —

Zniknąwszy, w sercu wielki zostawuie

Strach: zmartwiał wszytek y ledwie się czuie.

 

18.

 Lecz skoro k’ sobie przyszedł, a rozbierać

Począł poselstwo y kto ie sprawował,

Zaraz iść w pole y lud myśli zbierać,

Aby do końca pogaństwo zwoiował.

Nie żeby przeto, że go Bóg obierać

Chce przed inszemi, tym się popisował,

Lecz, że wie wolą Bożą wyrażoną,

Wszytką swoią myśl ma w niey utopioną.

 

19.

 Zacne panięta swoie towarzysze

Zwoływa, którzy po leżach mieszkali;

Gęste śle posły, listy częste pisze,

Prosi y radzi, aby się zieżdżali:

Szlachetne serca znienagła kołysze,

Wszytko przekłada, czymby się wzbudzali,

A takie słowa wynayduie na nie.

Że ich przymusza chętnych na swe zdanie.

 

20.

 Co przednieyszy się wodzowie ziechali.

Lecz Boemunda samego nie było;

Iedni w namieciech y polu zostali,

Wiele ich w mieście Tortozie stanęło.

Potym w dzień święty w radę się zwołali,

[A czoło to tam pierwszych panów było]

Tam Goffred, y w twarz poważny y w mowę,

Takową do nich uczynił przemowę:

 

21.

 „Zacni Rycerze, od Boga obrani,

Abyście wiarę świętą rozmnożyli,

Którzyście łaską Iego warowani,

Tak wiele ziemie y morza przebyli.

Nieprzyiaciele mieczem zwoiowani,

Za czas tak krótki karki nam skłonili.

Iuż skróconemi między narodami

Gramy bezpiecznie swemi chorągwiami.

 

22.

 Nie dlategośmy miłey odbieżeli

Oyczyzny y swe domy opuszczali,

Morzuśmy zdrowia swego wierzyć śmieli,

Na tak daleką woynęśmy iechali —

Abyśmy ten głos tylko lichy mieli,

Żeśmy pogańską ziemię zwoiowali:

Bobyśmy słabey dostali nagrody,

Za krew przelaną, za tak wielkie szkody.

 

23.

 To nasz cel pierwszy, to było staranie,

Abyśmy murów Syońskich dobyli,

Ciężką niewolą — którą Chrześcianie

Cierpią — precz znieśli, potym założyli

Tu w Palestynie nowe panowanie,

Y w niey prawdziwą wiarę rozmnożyli,

Tak żeby pielgrzym iuż bezpiecznie Bogu

Ślub swóy mógł oddać u świętego progu.

 

24.

 Dotąd się wiele trudów ucierpiało.

Ale na sławie małośmy wskurali

I przedsięwzięciu nie dośćby się stało,

Gdziebyśmy indziey siły obracali;

Na co się woysko tak wielkie zebrało?

Nacośmy mieczem Azyą zmieszali?

Ieśli królestwa tylko będziem psować,

A na to mieysce inszych nie budować.

 

25.

 Na słabym gruncie pewnie ten buduie

Wielkie królestwa y godzien przygany,

Co iedney wiary węzłem nie związuie

Nieżyczliwemi swych między pogany.

Darmo posiłkow greckich upatruie,

Darmo się spuszcza na zachodnie pany.

Prawda, że państwa y królestwa wali,

Ale się y sam na koniec obali.

 

26.

 Antyochia, kraie zwoiowane

Tureckie, Perskie — wątpić nie potrzeba:

Wielkie są rzeczy, ale niedostane

Przez nasze siły, bo ie mamy z nieba,

A teraz, ieśli będą obracane

Indziey, niż Bóg chce, obawiać się trzeba.

Że naostatek póydą w pośmiewisko

Wszytkim narodom, czego barzo blisko.

 

27.

 Dla Boga, lepiey ważmy Iego dary,

A iakośmy tą pracą roscząć śmieli —

Tak o to niechay nie mamy przywary,

Żebyśmy iey zaś dorobić niechcieli.

Czasy pogodne, rok ustąpił stary,

Gościniec wolny wszędzie będziem mieli.

Niech Ieruzalem zaraz dobywamy,

To cel nasz, w który wszyscy mierzyć mamy.

 

28.

 Ia się oświadczam — a będzie to wiedzieć

Wiek teraźnieyszy y ten, co nastanie

Y będą o tem umieli powiedzieć

Po wszytkim prawie świecie Chrześcianie —

Że wczas przestrzegam, że nie trzeba siedzieć

Dłużey na mieyscu, że prętko poganie

Dadzą z Aegyptu pomoc Palestynie,

Ieśli nam pierwsza pogoda upłynie”.

 

29.

 Skoro tak skończył, szemranie powstało,

W tym Piotr pustelnik — co tę woynę radził,

A w tenczas w radzie prywatny był — mało

Co pomyśliwszy, taką rzecz prowadził:

„To wszytko co się Goffredowi zdało,

To co wywodził y na czem się sadził,

Y ia pochwalam; na przestrogę tylko

Tego dołożę y słów rzekę kilko:

 

30.

 Kiedy sam w sobie myślę y rachuię,

Skąd spólne waśni rostą między wami,

Y kiedy pilnem okiem upatruię,

Skąd to, że z sobą różnicie się sami —

Przyczynę własną tego być nayduię,

Że wszyscy chcecie być rówiennikami

Y wszyscy rządzić iednakowo chcecie,

A wzaiem sobie nie ustępuiecie.

 

31.

 Gdzie wszyscy władną, gdzie ieden nie rządzi,

Który ma w mocy kaźni y nagrody,

Tam rządu nie masz, tam każdy pobłądzi,

Tam rozerwanie y nastąpią szkody.

Niech ieden władnie, niech was ieden sądzi.

Tak staną waśni y spólne niezgody;

A wy mu złote sceptrum w rękę daycie,

Y za pana go y wodza przyznaycie”.

 

32.

 Tu przestał starzec, a wnet nieużyte

Serca Duch Święty rozgrzał swym płomieniem:

Iuż pustelnicze słowa w sercu wryte

Niosą przednieyszy za iego natchnieniem.

Myśli — czci y mieysc wysokich nie syte,

Ustępuią w nich z wielkiem podziwieniem.

Tak że Gwelf, Gwilelm pierwszymi się stali,

Co Gotyfreda za pana witali.

 

33.

 A wszyscy inszy zaś poszli za temi,

Dali mu władzą, aby rozkazował,

Aby narody, miasty dobytemi,

Woiną, pokoiem, iako chce, szafował.

A co dopiero równo chodził z niemi,

Posłuszeństwo mu każdy obiecował.

O czem zarazem prędko wieści poszły

Y między ludzie na świat głosy niosły.

 

34.

 On się żołnierzom śwoiem ukazuie,

Którzy go sądzą mieysca tego godnem,

Które mu dali — y od nich przyimuie

Życzliwe krzyki weyźrzeniem łagodnem.

Wszytkich przyiemną mową odprawuie,

Co mu winszuią szczęścia głosem zgodnem.

Na dzień iutrzeyszy po tem wszytkiem kazał,

Aby się żołnierz pisał i ukazał.

 

35.

 Iaśnieysze w on czas nadzwyczay rumiany

Słońce dzień miało, kiedy z promieniami

Nowego światła równo lud wybrany

Pod rozwitemi wyszedł chorągwiami.

Każdy, iako mógł, naystroiniey ubrany

Ukazował się tam, gdzie nad łąkami

Stał w mieyscu Hetman, przed którym ochotne

Mijały roty iezne y piechotne.

 

36.

 Myśli, łakomych lat nieprzyiaciółki,

Wierne wszytkich spraw stróże y szafarki,

Zdarzcie, abym mógł rotmistrze y półki

Wszytkie przypomnieć; od was te podarki.

Niech z nieśmiertelną sławą maią spółki,

Niech im nie szkodzą zazdrościwe Parki.

Ozdóbcie iężyk móy z skarbu waszego

Tem, coby trwało do wieku późnego.

 

37.

 Francuzowie się wprzód okazowali,

Ugon królewski brat był wódz nad niemi;

Których na wyspie rotmistrze zbierali

Między czterema rzekami możnemi.

Skoro zszedł Ugon, Starszego obrali

Klotareusza, głosami zgodnemi,

Któremu tylko na tem samem schodzi:

Królestwa nie ma, choć się na nie godzi.

 

38.

 Tysiąc ich było, wszyscy kiryśnicy.

Za niemi hufce prowadzili swoie

W takieyże liczbie mężni Normandczycy,

Którzy iednakie z Francuzami zbroie,

Iednakie — iak to bywa przy granicy —

Mieli ćwiczenie y iednakie stroie;

Robert ie, ich pan przyrodzony, wiedzie,

Za niemi Gwilelm y Ademar iedzie.

 

39.

 Do duchowieństwa mieli się zarazem

Ci z młodu, potem biskupy zostali:

A teraz, twardem okryci żelazem,

Na świętą woynę miecze przypasali.

Gwilelm z Uranges wywiódł pięćset razem,

Ów także pięćset z Podździu; a tak trwali

Y tak ćwiczeni byli Gwilelmowi

Na woynach, iako y Ademarowi.

 

40.

 Baldowin zatem wielką część zastąpił

Pola z swoiemi Bonończyki po niem,

Bratni to był pułk, co mu go ustąpił.

Bywszy Hetmanem; za niem — dzielnem koniem

Obracaiąc — Groff z Karnutu nastąpił,

Chłop to był czysty; tak trzymano o niem.

Cztery sta ieznych ten pod swoią sprawą —

Dwanaście set miał Baldwin pod buławą.

 

41.

 Za niemi iedzie w zupełnei zbroicy

Grwelf od fortuny bogacie nadany.

Ten po Latynie oycu sobie liczy

Krewne Esteńskie starożytne pany.

German, brat iego, co z nim spółdziedziczy,

W dom Gwelfonowy wstąpił zawołany;

Trzyma Horwaty y to, co Rhetowie

Y dawni mieli przy Rhenie Szwabowie.

 

42.

 Ten do dziedzictwa swoiego z macierze,

Nazdobywał państw y miast możnych wiele,

Z których wiódł lud, co ku swem panom w wierze

Nieporównany, na śmierć idzie śmiele.

Ieden drugiego na ucztę rad bierze,

A zimie łoża w ciepłych izbach ściele.

Pięć ich tysięcy spełna z domu wyszło,

A z perskiey woyny ledwie tysiąc przyszło.

 

43.

 Za temi szedł lud biały y żółtawy,

Co z Francuzami y Niemcy graniczy,

Nad morzem mieszka tam, gdzie gęste stawy

Y Rhen y Moza czynią w okoliczy.

A na ocean groble y zastawy

Sypie, któremi trzyma go w granicy;

Który się gwałtem y przez tamy wdziera,

Z wsi y miasta y państwa pożera.

 

44.

 Tysiąc był spełna tych Niderlandczyków,

Ruperta mieli nad sobą starszego;

Ale zaś było iuż więcey Anglików

Gwilma, młodszego syna królewskiego,

Który wiódł przytem siła Irlandczyków,

Y lud co bliższy Tryona zimnego:

Naród kosmaty, wychowany w lesie,

A każdy saydak y łuk cięgły niesie.

 

45.

 Za temi idzie Tankred, co dzielnością

Oprócz Rynalda samego, przodkuie.

Sercem, urodą, dworstwem y ludzkością,

We wszytkiem woysku nikt go nie celuie.

Ale tak wielkiem przymiotom — miłością

Siła ozdoby y chwały uymuie:

Miłością w boiu nagle urodzoną,

Troskliwą, silną y niewymówioną.

 

46.

 Tak słychać: w ten czas, kiedy bitwę nasi

Z Persem wygrali — który porażony

Rozsypką w góry uchodził y lasy —

Poszedł wciąż za niem Tankred zagoniony;

A iż gorące zbytnie były czasy,

Po pracey oney srodze upragniony,

W polu przy piękney łące dla ochłody

Zsiadł z konia, kędy był zdróy zimney wody.

 

47.

 Tam niespodzianie mu się ukazała

Dziewica wszytka zbroyna okrom głowy:

Poganka była y wody szukała

Także z pragnienia, w on znóy południowy.

Twarz gładką, oczy dziwnie piękne miała,

Zaraz Tankreda uiął ogień nowy.

Iaki cud! Miłość, co się ledwie zrodzi,

Iuż w łykach wielkie bohatyry wodzi.

 

48.

 Widząc go, szyszak na głowę włożyła,

Y koniecznie się z nim kosztować chciała,

Lecz, że za sobą drugich obaczyła,

Nic się nie bawiąc, tył nazad podała.

Ale twarz, którei z hełmu uchyliła,

Tak w Tankredowem sercu wykuwała,

Że nic nie myśli nigdy, tylko o niey;

Tak schnie nieborak, y tak tęskni po niey.

 

49.

 Iego żołnierze tak się domyślali,

Widząc iego żal y srogie tęsknice.

Y między sobą w głos o tem gadali,

Że to dla iakiey cierpiał miłośnice.

Ośm set miał konnych, którzy go słuchali,

Wszytkich od piękney kampańskiey granice,

Z kraiu na świecie co naobfitszego,

Tuż niedaleko morza tyrrheńskiego.

 

50.

 Po Tankredowych ludziach się pisało

Przed Gotyfredem dwieście mężnych Greków.

Ci zbroie żadney nie kładą na ciało,

Łuk przez się, szable wieszaią u łęków.

Ich pracowite konie iedzą mało,

A rohatyny z twardych noszą sęków.

Za przednieysze ich naiezdniki maią:

Naywięcey biją, kiedy uciekaią.

 

51.

 Latyna starszem ta ich rota miała,

Co z greckich kraiów sam był na tey woynie.

Azaś tey woyny tak blisko nie miała,

O ziemi grecka? a przedsię spokoynie

Siedząc, o hańbo! tylkoś wyglądała

Końca wielkich dzieł, źle y nieprzystoynie.

Przeto nie skarż się y niech cię nie boli:

Dobrze tak na cię, żeś teraz w niewoli.

 

52.

 Ostatni po tey rocie się pisali,

Lecz w urodzeniu pierwszy y w zacności:

Co na swą szkodę y szczęście iechali,

Pierwszy y w męstwie, pierwszy y w dzielności.

O Argonautach błędnych nabaiali

Siła Grekowie, lecz bez wątpliwości

Nigdy nie mogą iść zarówno z temi;

Zgadnicież, który starszym iest nad niemi?

 

53.

 Cny Dudon z Konse, ten ich hufiec wodził.

A iż rozsądek trudny w tym baczyli:

Który zacnością y męstwem wprzód chodził?

Zgodnie mu władzę nad sobą zlecili,

Zwłaszcza, że inszych y laty przechodził

Y więcey czynił, niż inszy czynili,

Na rożnych woynach, na których się schował

Y ran uczciwych blizny ukazował.

 

54.

 Między pierwszymi położyć też przydzie

Eustacyusa, hetmańskiego brata:

Po nim Gernanda, którego ród idzie

Z norweyskich królów od dawnego lata.

Rugiera mi też pewnie się nie zeydzie

Kłaść na ostatku, także Engerlata;

Gentoni, Rambald niechay idą za tem,

A po Rambaldzie Gierard z swoim bratem.

 

55.

 Wielką ma sławę Ubald na wsze strony,

Y Rosmund, który w Linkastrze dziedziczy:

Palamed, Sforca y trzeci rodzony

Achilles także, wszyscy Lombardczycy.

Obidzy po tych boiu doświadczony,

Więc mężny Otton zarazem się liczy,

Który ma za herb węża, a on w gębie

Ma dziecię nagie y trzyma ie w zębie.

 

56.

 Gwaszek y Rydolf są też pewnie wzięci

Y z Gernierem oba Gwidonowie

Y Eberarda będą mieć w pamięci

Potomne wieki y późni wnukowie.

Piękna Gyldyppo z Odoardem, spięci

Nierozerwanym związkiem małżonkowie,

Y wy na wieki pewnie się wsławicie,

Bo y po śmierci się nie rozdzielicie.

 

57.

 Patrzcie, co umie miłość przeraźliwa,

Ona iey władać bronią ukazała:

W nasroższey bitwie zawsze nielękliwa

Męża miłego nie odstępowała.

A ieśli kiedy (iako to więc bywa)

Rana lub iego, lub onę potkała,

Oboie cierpią, y oboie mdleie,

Ieśli iedno z nich ranne y krew leie.

 

58.

 Ale nie tylko te, com ich mianował,

Lecz y tych wszytkich, którzy się pisali.

Młodzieńczyk Rynald urodą celował;

Tak mu to wszyscy zgodnie przyznawali,

Y pierwey owoc, niż kwiat ukazował,

A wszyscy mu się barzo dziwowali:

Mars własny z niego, kiedy zbroyny bije,

Kupido — kiedy piękną twarz odkryie.

 

59.

 Piękna Zophia z Bertoldem go miała,

A pierwey ieszcze, niźli go odięto

Mamce od piersi, co go piastowała

Do Matyldy go na chowanie wzięto.

Ta mu królewskie wychowanie dała

Y mieszkał przy niey dotąd, aż poczęto

W ogromny bęben bić na wschodzie słońca,

Ten w niem chętną myśl przeraził do końca.

 

60.

 Ieszcze w piętnastem spełna nie był lecie,

Gdy uciekł z domu y szedł do przewozu

Morz’ Egeyskiego y błądził po świecie,

Aż naostatek trafił do obozu.

Czemu go zacni nie naśladuiecie

Wnukowie? nie chciał długo w miękkiem łożu

Gnuśnieć y nie miał nic na gębie prawie,

A iuż trzeci rok na rycerskiey sprawie.

 

61.

 A kiedy się iuż iezda popisała,

Raimund z Tolozy następował, który

Gdzie się Garona w ocean wmieszała,

Zbierał piechotę z pireneyskiei góry.

Cztery tysiące było ich bez mała;

Na niepogody twarde noszą skóry,

Nazchwał są duży y zbyt pracowici,

Wszyscy świetnemi zbroiami okryci.

 

62.

 Pięć zaś tysięcy było Stephanowych,

Którzy się w Blessie y w Turzie zbierali;

A chociaż wszyscy w zbroiach byli nowych,

Na niewczas nie są, y na pracą, trwali.

Doświadczona to, że w rozkosznych owych

Kraiach ludzie też rozkoszni bywali.

Iużci się oni naprzód potkać śmieią:

Ale cóż potem? prętko osłabieią.

 

63.

 Alkastus zatem w ogromnei postawie

Z nienagła sobie z swemi Szwaycarami —

Których miał pod sześć tysięcy — szedł w sprawie,

Co siedząc między krzywemi Alpami,

Skuli ku lepszey y godnieyszey sprawie

Na ostre miecze pługi z lemięzami.

Tak że, co przed tem pastuchowie beli,

Iuż się z wielkimi królmi ścierać ięli.

 

64.

 Pod siedm tysięcy wyborney piechoty

Za Szwaycarami poszło prawą stroną.

Proporzec miała wszytek szczerozłoty.

W nim złote klucze z papieską koroną.

Kamillus ich wódz, wielki z swoiey cnoty

Y z dawnych dziadów: dzielność zapomnioną

Myśli odnowić we włoskim narodzie

A chciwość sławy niezmierna go bodzie.

 

65.

 A skoro było po okazowaniu

Y wszyscy się iuż byli odprawili,

Hetman o dalszem woyny dokonaniu

Z starszemi radzi, którzy przy nim byli.

Y rozkazuie, aby na świtaniu

W drogę się zaraz z obozu ruszyli

A pod Syońskie miasto w ten czas przyszli,

Gdy nieprzyiaciel namniey o nich myśli:

 

66.

 Więc żeby byli do bitwy gotowi,

Żeby zwycięstwa pewnego czekali.

Y pułkownicy y starszy woyskowi

Za temi iego słowy serce brali.

Y niecierpliwi, nierychłemu dniowi

Łaiąc, rannego świtu wyglądali.

Lecz opatrznego Hetmana troskliwa

Myśl trapi, choć to na twarzy pokrywa.

 

67.

 Bowiem szpiegowie, których wszędzie chował,

Z różnych mieysc wszyscy iednoż mu pisali:

Że król egipski woyska wyprawował,

Y iuż się ludzie ku Gazie ruszali.

Tak sobie myślił, tak sobie rachował,

Że mąż woienny — iako powiadali,

W te czasy pewnie nie miał darmo leżeć;

W tym zaraz kazał po Henryka bieżeć.

 

68.

 Temu roskazał, aby się nie bawił,

Wsiadł w lekki okręt y nieobciążony

A conapręcey aby się przeprawił

Przez morze y szedł zaraz w greckie strony,

„Iużem się, prawi, o tem dobrze sprawił,

Że towarzyszem chce nam być liczony

Królewicz szwedzki y że do nas iedzie,

Y wielki orszak ludzi z sobą wiedzie,

 

69.

 A iż mię nie raz grecki cesarz zdradził,

Y teraz mi się obawiać przychodzi,

Aby mu drogi do nas nie rozradził,

[Jako on zawsze na złe nasze godzi]

Przeto cię tam ślę, abyś mu się radził

Spieszyć co pręcey; widzi, że czas schodzi,

Bo gdzieby z pierwszey spuścił co ochoty,

Pewnieby wielkiey nie uszedł sromoty.

 

70.

 Nie wracay się z nim, ale zaś poiedziesz

Wciąż do cesarza zarazem greckiego:

Aza go iako do tego przywiedziesz,

Aby posiłku nam obiecanego

Nie zwłóczył daley. A niźli wyiedziesz,

Nie zapominay listu wierzącego”.

W tym Henryk żegnał, a Goffred kłopoty

Złożył na chwilę y spał pod namioty.

 

71.

 Nazaiutrz, kiedy pochodnie zażegał

Y światło Phebus miotał z swego wozu,

Dźwięk trąb krzykliwych, który się rozlegał,

Y głośnych bębnów — poszedł do obozu.

Nie tak rad grzmieniu, skąd nadzieią sięgał

Dżdża nędzny oracz zgorzałomu zbożu:

Jako ci byli radzi y weseli,

Kiedy woienne muzyki słyszeli.

 

72.

 Wszyscy tem więtszą chęcią pobudzeni,

Iako napręcey się poubierali

Y do rotmistrzów swoich zgromadzeni.

Zbroyno przed nimi się ukazowali.

Potem w piękny szyk od wodzów sprawieni,

Proporce piękne na wiatr rozwiiali,

Wielką hetmańską chorągiew wnet potem

Rozwito, krzyżem przetykaną złotem.

 

73.

 Wtym słońce wyżey coraz postępuiąc,

Promienie na świat rozciągało swoie

Y oczy blaskiem uraźliwym psuiąc,

Płomień od świetney wyciągało zbroie,

A ogniem iasnym powietrze farbuiąc.

Swietnieysze się bydź zdało tyle troie;

Chrzęst lśniących się zbróy, krzyk wesołych koni

Ogłusza pola y wiatr lekki goni.

 

74.

 Ostrożny Hetman nigdy nie próżnował:

Chcąc znieść zasadki y różne zawady,

Co lżeysze ludzie iezne wyprawował

Przed woyskiem, w pola przestrone na zwiady.

Iuż też lud pieszy był ponaprawował

Drogi, co woyska zwykły trudnić rady,

Y gdzie ku miastu wiódł gościniec prosty,

Doły porównał y porobił mosty.

 

75.

 Nie hamuią ich w koło opasane

Miasta mocnemi ze wszytkich stron mury,

Rzeki y woyska pogańskie zebrane,

Y ieśli się las gęsty trafi który:

Równie tak Wisła, gdy niehamowane

Wody rozpuści od góry do góry —

Wszytko to, co iey kolwiek zastępuie,

Rwie wielkim gwałtem y wali y psuie.

 

76.

 Sam król trypolski, który lud zebrany

Y skarby w mieściech obronnych zawierał,

Mógłby był pono wstrącić Chrześciany,

Ale ich drażnić zgoła nie nacierał;

Y owszem dary pierwsze uiął pany

A dobrowolnie miasta swe otwierał

Y przyiął pokój y spiski podane,

Iakie mu były od naszych posłane.

 

77.

 Ci Chrześcianie, co w górach mieszkali

Blisko od miasta, zaraz na dół zeszli,

Swoie dostatki hoynie rozdawali,

Y różną żywność do obozu nieśli;

Niewidanem się stroiom dziwowali

Dzieci, niewiasty, młódź y ludzie zeszli.

Od których Hetman wziął wodze świadome

Y dróg y kraiów tamtecznych wiadome.

 

78.

 To bowiem zawżdy Goffred upatrował,

Y ta w nim wola nieodmienna trwała,

Aby przy morzu zawżdy postępował,

Na którem można armata pływała;

Tak swych żywnością snadnie opatrywał,

Którey mu ona hoynie dodawała:

Owsy, ięczmiony y chleby z Grecyey,

A wina z Chio wiozła y z Kandyey.

 

79.

 Pod okrętami wielkiemi stękaią

Wody, a morze nad zwyczay się pieni,

Na Między-ziemnem Morzu iuż nie maią

Bespiecznych pławów więcey Saraceni;

Bo okrom tych, co Ligurowie daią

Y Wenetowie w tem dziele ćwiczeni,

Insze Sycylczyk, insze Francuzowie,

Insze śle Anglik, insze Olandrowie.

 

80.

 Ci wszyscy spięci sercami zgodnemi,

Iednostayną się wolą powiązali;

Żywnością dla woysk, które szły po ziemi,

Y rynsztunkami nawy ładowali,

A wiedząc, że iuż tamci byli w ziemi.

Y do Solimy iuż się przybliżali,

Niechcąc omieszkać y oni też nagle

Do Palestyny obrócili żagle.

 

81.

 Ale ta, która płonne y prawdziwe

Wieści roznosi, wszytkich uprzedzała;

Ta — że iuż idą woyska ukwapliwe

Y że iuż blisko były — powiadała,

Pułki, rotmistrze, wodze nielękliwe,

Y co mężnieysze wszytkie mianowała,

Ich dzielność y ich zwycięstwa sławiła,

A swoią twarzą straszliwą groziła.

 

82.

 A chocia ieszcze nie tak blisko maią

Nieprzyiaciela, samo rozbieranie

Przyszłych plag, które z woyną przychadzaią,

Strach y niezmierne czyni w nich lękanie;

Myśli y uszy wszyscy nadstawiaią

Na lada wieści y ciche szemranie

Wszędzie powstaie, sam król potrwożony,

Błędną obraca myśl na różne strony.

 

83.

 Aladyn się zwał, co w ten czas panował,

Tyran okrutny y wielkiey srogości,

Ale wiek zeszły trochę go hamował,

Że z pierwszey nieco spuścił okrutności.

Ten wiedząc, że iuż Goffred następował,

Y że pod miasto szedł bez wątpliwości,

Dawny strach z nowem podeyźrzeniem dwoi,

Y nieprzyiaciół y swoich się boi.

 

84.

 Różną miał wiarę w mieście: bo obrzędy

Mnieysza i słabsza miała Chrystusowe,

Ale więtsza część zachowała błędy

Y Bogu zmierzłe sny Machometowe.

Zostawszy królem po wszem państwie wszędy

Dań y pobory ustawował nowe,

Ale z nich swoie wyzwolił pogany.

A na biedne ie włożył chrześciany.

 

85.

 Ta myśl — okrutność iego przyrodzoną,

Którą iuż była oziębła za laty —

Teraz ożywia y nienasyconą

Krwie chciwość wznawia: tak wąż, kiedy szaty

Pierwsze y skórę złoży pochodzoną,

Srożeie barziey; tak y lew kudłaty,

Chowany w domu, kiedy go uderzy,

Do przyrodzoney swey srogości mierzy.

 

86.

 „Widzę — pry — w tym złym, niewiernym narodzie

Niezwykłą radość y takich iest wiele,

Co w spólnym płaczu y wspólney przygodzie

Śmiech sobie czynią y nowe wesele.

A ku naszemu zginieniu y szkodzie

Wszyscy podobno sprzysięgli się śmiele,

Myśląc, aby mię żywota zbawili,

A chrześcianom bramy otworzyli.

 

87.

 Ale ia fortel na nieprzyiacioły,

Y na zamysły naydę niecnotliwe:

Wszytkich, co ich iest, puszczę na miecz goły,

Pospołu z dziećmi, bo i te są krzywe;

Spalę ich domy, spalę y kościoły,

Do szczętu plemię wytracę złośliwe.

U ich sławnego Grobu pełne mary

Pobitey księżey dam miasto ofiary”.

 

88.

 Na to się iuż był srogi tyran puścił,

Ale nie przywiódł do skutku swey złości;

A że niewinnym okrutnik przepuścił,

Szło to z boiaźni, nie z iakiey litości.

Bo się bał, aby sobie nie upuścił

Drogi do zgody, dla tey okrutności.

A iako pokóy miał zawrzeć z naszemi,

Uczyniwszy mord ten nad niewinnemi?

 

89.

 Przeto z tey miary w sobie uhamował

Tyrański zamysł, ale z drugiey strony

Ieszcze okrutniey sobie postępował,

Niemiłosiernem gniewem zaiuszony.

Wsi wkoło palił, żywność wszelką psował,

Pyszne pałace nie miały ochrony,

W studnie y w źródła y w rzeki przeyźrzyste,

Mieszał trucizny y iady nieczyste.

 

KONIEC PIEŚNI PIERWSZEY.

Pieśń wtóra.

 

ARGUMENT.

 

Izmen czaruie, ale nadaremnie;

Król chce wytracić wszystkie chrześciany,

Tam Zoffronia y Olind wzaiemnie

Chcą umrzeć, aby król był ubłagany,

Klorynda, szczęściem przybywszy foremnie,

Wolno ie czyni — Argant zagniewany,

Iż Goffred na to, co Alet powiada,

Niedba — woyną mu srogą odpowiada.

 

1.

Gdy się takiemi król mocnił sposoby,

Izmen do niego przyszedł dnia iednego,

Izmen, co zimne trwoży często groby.

Y kiedy zechce, wzbudza umarłego,

Izmen, którego rymów i osoby

Boią się państwa Pluta podziemnego:

On czarty wiąże, on ie rozwięzuie,

On im, iako pan sługom, roskazuie.

 

2.

 Był przedtym zrazu Chrystusowey wiary,

Ale zaś potym został poturczony,

Y do swey sprosney y brzydkiey ofiary,

Miesza pospołu obadwa Zakony.

A teraz z iaskiń, w których zdrayca stary

Odprawował swe zwykłe zabobony,

Szedł w spólney trwodze do pana swoiego,

Y niósł złą radę do tyranna złego.

 

3.

 „Iuż — prawi — królu, nieomylnie wiemy,

Że na nas woyska możne następuią,

Ale my czyńmy, co czynić możemy,

Mężnym fortunę nieba obiecuią.

W tobie ostrożność y czułość widziemy,

Iakiey woienne czasy potrzebuią,

Stanieli tak w swey każdy powinności —

Grób sobie sprawi u nas ten lud gości.

 

4.

 Cokolwiek rady ma w sobie wiek stary,

Co iedno umiem y co iedno mogę,

Co czarnoksięstwo, co umieią czary,

Tem ci rad wszytkiem, o królu, pomogę.

Moią nauką piekielne maszkary

Wdam w tę robotę, wyprawię w tę drogę;

Ale skądby się to rozpocząć miało,

Powiem ci krótko, a ty słuchay mało:

 

5.

 Iest w chrześciańskim kościele zakryty

Ołtarz pod ziemią, gdzie ksiądz ustawiony

Matki ich Boga obraz chowa ryty,

W iedwabny, ciężki rąbek uwiniony,

Przed nim kaganiec wisi złotem lity,

Który na wszytkie światło miece strony.

W około rzędem ślubów nawieszali,

Które nabożni pielgrzymowie dali.

 

6.

 Ten obraz, który chowaią tak skrycie,

Z niepobożnego gwałtem weź kościoła

Y własną ręką podstaw w twey meszkicie,

A ia tak sprawię czarnoksięskie koła,

Że póki u nas będzie to zawicie,

Nie pożyie cię nieprzyiaciel zgoła.

Y owszem wiecznie, przez tę taiemnicę,

Utwierdzisz swoię królewską stolicę”.

 

7.

 Posłuchał tyran niepobożney rady

Y do kościoła pobiegł ukwapliwy,

Zaraz uczynek wykonał szkarady:

Wydarł kapłanom obraz świętobliwy

Y wniósł go do swey bożnice, z porady

Izmena, który zwłoki niecierpliwy,

Tamże zarazem nad nim z czarnoksięstwa

Niezrozumiane zaczynał bluźnierstwa.

 

8.

 Ale kiedy świt rany następował,

Niewiedzieć, iako zginął obraz święty,

O czem ten, co go za swym kluczem chował,

Królowi dał znać; który gniewem zięty,

Pomstę y męki okrutne gotował,

Tak tusząc, że był od chrześcian wzięty,

Y że go oni z meszkity wykradli,

Za co pod ogień y pod miecz podpadli.

 

9.

 Albo to ręka ludzka wykonała,

Albo to boska wszechmocność sprawiła,

Że świętey Panny obrazu niechciała

Mieć na tem mieyscu, którem się brzydziła.

Bo y teraz w tym wątpliwość została,

Boskali sprawa, ludzkali to była.

Lecz dobrze, iż w tem pewności nie maią,

Że to nabożnie na Boga składaią.

 

10.

 Z wielką pilnością zatem król roskazał.

Aby, co ich iest, kościoły trzęsiono;

Ktoby złodzieia, lub obraz ukazał,

Kaźni y wielkie nagrody kładziono.

Sam czarnoksiężnik na swe wróżki kazał,

Ale nic zgoła naleść nie możono.

Niechciał koniecznie Bóg tego obiawić

Y iego czary nie mogły nic sprawić.

 

11. 

A kiedy iuż tak między Chrześciany

Nie naleziono, choć szukano wszędy,

Dobrze się nie wściekł tyran rozgniewany,

Chce się mścić srodze, zrzuca wszytkie względy;

Niech będzie, co chce, zaraz lud wybrany

Roskazał tracić przez swoie urzędy:

„Kiedy miecz — prawi — żadnego nie minie,

Y niewiadomy złodziey pewnie zginie.

 

12.

 By tylko winny wziął swoie karanie,

Niechay się żaden niewinny nie żywi!

Ale co mówię, wszyscy chrześcianie

Winni y wszyscy iednakowo krzywi.

A choć tę kradzież źle wkładaią na nie,

Za to niech giną, że nam nie życzliwi.

Przeto y ogniem y ostrem żelazem,

Do szczętu wszytkich niech wygładzą razem”.

 

13.

 Te iadowite tyrańskie powieści

Rozniosły się wnet między lud ubogi,

Wszędzie płacz męski, wszędzie krzyk niewieści,

Wszytkich przeiął strach bliskiey śmierci srogi.

Zapomnieli się prawie na te wieści,

Uciekać nie masz nigdzie żadney drogi,

Ale skąd się mniey nędzni spodziewali,

Ztąd utrapieni ratunku dostali.

 

14.

 Panna się iedna u nich wychowała,

Która iuż była lat słusznych dorosła,

Dziwney gładkości, o którą niedbała,

Lub tyle dbała, ile cnota niosła.

W ciasnem się barzo mieyscu uchowała

Tak wielka piękność y nigdy nie poszła

Z domu, kradnąc się — zaniedbana — chciwem

Wzrokom młodzieńców y chwałom życzliwem.

 

15.

 Ale żadna straż zakryć tey gładkości

Nie mogła, choć iey barzo pilnowała.

Y tyś tego znieść nie chciała, miłości,

Boś ią młodemu chłopcu ukazała.

Miłości ślepa, teraześ ciemności

Zbyła, a wzrokuś bystrego dostała,

Tyś przez sto straży czystey dziewki doszła,

Y wzrokeś chciwy cudzy do niey niosła.

 

16.

 Imie mu Olind, Zoffronia oney,

Iako ta gładka, tak on urodziwy,

Skromny, wstydliwy; miłości szaloney

Nie śmie, nie umie odkryć nieszczęśliwy.

A ta im gardzi, albo zapaloney

Żądze nie widzi; tak Olind troskliwy,

Dotąd iey służył, albo pogardzony,

Albo nieznany y nie upatrzony.

 

17.

 W tem usłyszawszy, że iuż lud wybrany

Po wszytkiem mieście kazano mordować,

Poczęła myślić, aby chrześciany

Mogła od śmierci gotowey zachować;

Męstwo ią y wstyd ruszał na przemiany:

To podbudzało, ten ią chciał hamować.

Wygrało męstwo, owszem szło zgodliwe,

Bo wstyd był mężny, a męstwo wstydliwe.

 

18.

 Sama pobiegła, a swey nie zakryła

Gładkości, ani iey też wystawiała:

Płaszczem się wszystka do ziemie okryła,

Oczy wstydliwe sama w się zebrała,

Niewiedzieć, ieśli chcąc się ustroiła,

Ieśli umyślnie stroiów zaniedbała.

Lecz zaniedbaną gładkość y postawę

Stroiła miłość y niebo łaskawe.

 

19.

 Wszyscy w nię patrzą, wszyscy utopieni

W iey twarzy, a ta ani ruszy okiem.

Przed królem stanie y twarzy nie zmieni,

Chocia ią trwoży zagniewanem wzrokiem.

„Nie sroż się — prawi — prosiem utrapieni,

A z twym się zadzierż, o królu, wyrokiem,

A ia winnego oddam ci do ręki,

Którego wyday na iakie chcesz męki”.

 

20.

 Na męstwo śmiałe, na niespodziewany

Piorun cudowney y świetney gładkości,

Zmiękczył się zaraz tyran rozgniewany,

Wziął wzrok łaskawszy, złożył z okrutności.

Wpadłby był w miłość, by był nie trzymany

Od swey srogości y od iey twardości;

Lecz płocha gładkość y nieokrócone

Serce ponęty maią podrzucone.

 

21.

 Ieśli tyrana miłość nie ruszyła,

Poruszyło go pewnie spodobanie:

„Chcę — prawi — abyś winnego odkryła,

Niech będą wolni twoi chrześcianie”.

Ona tem śmieley przedeń wystąpiła:

„Nic nie zataię na twe roskazanie,

Iam winna, królu, iam obraz ukradła,

Karz mię, iako chcesz, bom śmierci podpadła”.

 

22.

 Tak pospolitey śmierci swą osobą

Zabiegła y kaźń sama wzięła na się.

O piękne kłamstwo, która prawda z tobą

Może porównać? Niewie w onym czasie,

Co czynić tyran; sam się biedzi z sobą,

Łagodniey nad swóy zwyczay pyta zasię,

Aby mu prawdę własną powiedziała,

Kto z nią był y zkąd radę na to miała?

 

23.

 A ona na to: „Nikogom niechciała

Wziąć w towarzystwo do tak piękney chwały,

Nikt inszy, samam tylko to wiedziała,

Rękęm y umysł niosła na to stały”.

„Więc sama będziesz — król rzecze — cierpiała,

Według wyroku y moiey uchwały”.

„Słuszna — odpowie — y rzecz sprawiedliwa,

Niech sama cierpię, kiedym sama krzywa”.

 

24.

 Począł się srożyć tyran urażony,

Dowiaduie się, gdzie obraz podziała?

Że obraz w ogień zaraz był wrzucony,

Y że go spalić, niźli skryć wolała,

Aby iuż więcey nie mógł bydź zgwałcony

Niewierną ręką — tę sprawę dawała.

„Złodziey przed tobą, a ty czyń, co raczysz,

Obrazu pewnie wiecznie nie obaczysz.

 

25.

 Ale złodzieyką niech mię nikt nie zowie:

Wzięłam to, co nam odięto gwałtownie!”

Słysząc to, tyran srogo iey odpowie,

Wściekłem zażarty gniewem niewymownie:

„Dasz gardło wnetże, wnet położysz zdrowie!

Zwiążcie ią zaraz y wiedźcie warownie”.

Próżno ią tarczą zasłania gładkości —

Miłość od złego króla okrutności.

 

26.

 Wzięto ią zaraz, ręce iey związano,

A prętko potem miała być spalona,

Płaszcz z niey y z głowy podwikę zerwano

Y tak została nędzna obnażona.

Nie wylękła się, tylko, że na ono

Szarpanie nieco była poruszona.

Wprawdzie swą własną barwę odmieniła,

Y to nie bladą, ale białą była.

 

27.

 Zbiegał się tam lud, acz niewiedział o tem,

Co się za panna na to ośmieliła;

Troskliwy Olind biegł tam także potem,

Domyślaiąc się, że to ona była.

Zięty okrutnem żalem y kłopotem,

Wiedząc iuż, że to ona uczyniła

Y że ią na śmierć srogą osądzono,

Trącał lud bieżąc, gdzie ią prowadzono.

 

28.

 Zawoła głosem, co iedno miał mocy:

„Nie wierz iey królu, plotkić powiedziała!

Panna y sama y okrom pomocy,

Nigdyby tego uczynić nie śmiała.

Ieśli z meszkity obraz wzięła w nocy,

Niech powie, iako stróże oszukała?

Iam winien, ia sam będę pokutował”.

Tak twardo dziewkę nieborak miłował.

 

29.

 Y daley mówił: „Dałem sobie długi

Powróz urobić z wysoką drabiną,

Potemem w noey, przez krzywe frambugi,

Oknem wlazł w kościół y związawszy liną

Obrazem spuścił; niechayże mi drugi

Sławy nie bierze, niech inszy nie giną

Niewinnie dla mnie, mnie pal postawiono,

Y mnie samemu ogień napalono”.

 

30.

 To Zoffronia skoro usłyszała,

Użali się go y wzrok k’ niemu skłoni:

„Co cię za rada do tego przygnała,

Że chcesz być w tak złey dobrowolnie toni?

Y taklim się to boiaźliwą zdała,

Że mi ktoś śmierci pożądaney broni?

Mam ia też serce, ognia się nie boię,

O towarzysza do śmierci nie stoię”.

 

31.

 Takiemi mu śmierć mowami rozwodzi,

Lecz on zostawa z pierwszą statecznością.

Iest na co patrzyć, gdy zapasy chodzi

Czci chciwe męstwo z gorącą miłością.

Tamta chce umrzeć y śmierć sobie słodzi,

Ten, że żyć będzie, zostawa z żałością.

Król patrząc na to, sroższy tyle troie.

Że się bydź winnem powiada oboie.

 

32.

 Mówi, że lekce od nich poważony

Y że się na złość śmierci napieraią:

Wierzyć im trzeba, maią swe obrony,

Niechże oboie śmierć, iako chcą, maią.

Skoro to wyrzekł gniewem zapalony,

Zaraz Olinda katom w ręce daią,

Y tak do pala nędznych przywiązano,

A do siebie ich tyłem zobracano.

 

33.

 Iuż kat, iuż ogień wielki był gotowy,

Iuż go dwuiętne miechy rozdymały,

Kiedy iął Olind żałosnemi słowy

Narzekać, które kamienie ruszały:

„Tenli to łańcuch, teli to okowy,

Które mię z tobą wiecznie związać miały?

Tenli to ogień, który nas płomieniem

Równym miał palić y ziąć ożenieniem?

 

34.

 Nie ten nam węzeł miłość ślubowała,

Nie te płomienie, które będziem mieli!

A to, bezecna, słowa nie strzymała,

Lecz to nic, kiedy śmiercią nas nie dzieli.

A iż nam łoża spólnego nie dała,

A tobie tę śmierć bogowie przeyźrzeli,

Ciebie żałuię, nie samego siebie,

Dosyć mam, kiedy umrę podle ciebie.

 

35.

 O iako tę śmierć będę znał szczęśliwą,

Ieśli uproszę, że ty umieraiąc

We mnie wyleiesz duszę świętobliwą,

Pospołu zemną z światem się rozstaiąc.

Y z chęcią moie ostatnie życzliwą,

Tchnienie w się weźmiesz...” Chciał tak narzekaiąc

Ieszcze coś mówić — ale mu przerwała,

Y łagodnie mu tak odpowiedziała:

 

36.

 „Inszych iuż myśli, przyiacielu, trzeba,

Inszych lamentów czas ten potrzebuie:

Pływałeś dotąd, czas się mieć do brzega,

Szczęśliwy, który za grzech pokutnie.

Cierp w Imię Boże, zapłata cię z nieba

Potka, którą On swym wiernym gotuie.

Samo nas niebo nad zwyczay pogodne

Cieszy y siebie rozumie bydź godne”.

 

37.

 Na te iey słowa poganie płakali,

Płakał też, ale skrycie, lud wybrany,

Sam się król zmiękczył, iako powiadali,

Lecz niechciał dać znać, że był ubłagany.

Y żeby tego z twarzy nie poznali,

Oczy umyślnie obrócił do ściany.

Ty Zoffronia sama łez nie leiesz,

Y w płaczu wszystkich ledwie się nie śmieiesz.

 

38.

 Iuż ich tylko co w ogień nie włożyli,

W tem iakiś rycerz iedzie niepoznany,

Bo go za tego wszyscy osądzili,

Y za mężczyznę od wszytkich był miany.

Tygrys na hełmie na dół mu się chyli,

A z cudzoziemska wszytek był ubrany,

Że to Klorynda, tak się domyślali,

Bo u niey ten znak na woynie widali.

 

39.

 Ta z młodu swey płci dziełom odwykała,

Nad które więtszey mieć nie mogła męki,

A ieśli kiedy haftować musiała,

Szło iey to z musu y prawie przez dzięki.

Do igły y do wrzeciona niechciała

Nigdy obrócić swoiey pyszney ręki.

Miękką twarz y stróy pieszczony złożyła,

A męską na się postawę włożyła.

 

40.

 Ieszcze z dziewczyny była nie wyrosła,

A iuż szalone konie obiezdżała,

Kopiią w ręku, miecz u boku niosła,

Łuk tęgi dziewczą ręką wyciągała.

A ieśli w lasy na łów kiedy poszła,

Nie raz się ze lwy mężnie uganiała

Y kiedy w lesiech głuchych mieszkiwała,

Mężem się zwierzom, ludziom zwierzem zdała.

 

41.

 Teraz z Persyey, gdzie była na woynie,

Do Palestyny szła na chrześciany,

Których krew nie raz wylewała hoynie,

Nie raz im srogie zadawała rany.

Wiechawszy w miasto — iako zwykła — zbroynie,

Uyźrzała wielki ogień zgotowany,

Zdziwi się barzo y natrze tam koniem,

Pyta, na kogo y co było po niem?

 

42.

 Ustępuią się wszyscy y popycha

Ieden drugiego, aby mieysce miała,

Obaczy więźnie, ieden wszystko wzdycha,

Druga wzrok w niebo wlepiwszy milczała.

Ów od litości, nie od bólu, zdycha,

Więtsze mdła serce płeć pokazowała:

Oczy nabożnie w niebo obróciła,

Y przed śmiercią się z światem iuż dzieliła.

 

43.

 Zdięta Klorynda żalem zapłakała

Na tak żałosne y smutne weyźrzenie,

Nie tak się płaczem owego ruszała,

Iako ią ówtey ruszało milczenie.

Zatym iednego starca zawołała,

Który się iey zdał mieć dobre baczenie,

„Powiedz mi — prawi — z iakiey ci przyczyny

Iść maią na śmierć y dla iakiey winy?”

 

44.

 Krótkiemi starzec dawał sprawę słowy

Na wszytko, o co Klorynda pytała,

Domyślała się zaraz z iego mowy,

Że on y ona winy w tem nie miała.

Gdzieby królewski on wyrok surowy

Nie był zniesiony, o co prosić chciała —

Tak tuszy, że ich odbić gwałtem zdoła,

Przymknie się bliżey y na katy woła:

 

45.

 „To wam powiadam, abyście z więźniami

Temi poczynać nic daley nie śmieli,

Aż króla uyźrzę, a uznacie sami,

Że stąd kłopotu nie będziecie mieli”.

Ostremi słowy zięci y groźbami,

Tak, iako chciała, uczynić musieli.

To opatrzywszy daley poiechała,

Y króla, w drodze do siebie, potkała.

 

46.

 „Jam — pry — Klorynda, ieśli kiedy moie

Imie, o królu, słyszałeś mianować;

Przyiechałam tu, aby państwo twoie

Y spólna wiara mogła się ratować.

Miła mi woyna y surowe boie,

Chceszli mię w mieście y w murzech spróbować,

Chceszli y w polu, na wszytkom gotowa”.

A król iey na te odpowiedział słowa:

 

47.

 »Mężna dziewico y niezwyciężona,

Żaden kray od nas nie iest tak daleki,

Gdzieby twa dzielność nie była sławiona;

O czem y późne wiedzieć będą wieki,

Będzieli z moią szablą twa złączona

Y twey to miasto dostanie opieki;

W naywiększem woysku nie ma tey dufności,

Którą mam w męstwie y w twoiey dzielności.

 

48.

 Iuż niechay Goffred swoie woyska wiedzie,

Niechay nie mieszka, a ia mu ślubuię,

Że pole stawię, ieśli bitwę zwiedzie,

Y że mu strzymam, co mu obiecuię.

Żołnierz, co w mieście y co ieszcze iedzie,

Niech pod twą sprawą będzie — roskazuię.

Ty nad wszytkiemi będziesz hetmaniła”.

Za co Klorynda dzięki mu czyniła,

 

49.

 Mówiąc tak daley: „Usłyszysz rzecz nową,

Że nie służywszy, o nagrodę proszę;

Lecz, iż ci służyć mam wolą gotową,

Bespiecznie prośbę swą do ciebie niosę:

Niech owych na śmierć skazanych ogniową

Za upominek od ciebie odniosę.

Zamilczę tego, że mam swe przyczyny,

Dla których żadney w nich nie widzę winy.

 

50.

 To tylko powiem: wszyscy rozumiecie,

Że chrześcianie obraz ten ukradli.

Ale ia trzymam swoie przedsięwzięcie,

Że nie wiecie kto y żeście nie zgadli.

Ia niewiem, iako Zakon gwałcić śmiecie,

Y po coście go do meszkity kładli:

Nie godzi się nam mieć swoich bałwanów,

Tem więcey tych, co są u chrześcianów.

 

51.

 Niechay to każdy za cud pewny liczy,

Który Machomet bez wątpienia sprawił,

Niechcąc, aby kto nowemi w świątnicy

Ołtarzów i ego obrzędy plugawił.

Niechay swe czary maią czarownicy,

Niechby się Izmen iemi także bawił;

W te bałamuctwa my się nie wdawaymy,

Szabla rzecz nasza y tey się trzymaymy”.

 

52.

 Król na to, lubo nie rad y z trudnością

Miał do litości myśl gniewliwą skłonić,

Lecz trudno było nieludzkie się z gością

Obyść y owych dwoyga ludzi bronić.

„Daruię ich — pry — zdrowiem y wolnością

Y chcę ich na twą przyczynę ochronić.

Lubo to dekret, lubo łaska — krzywi.

Albo nie krzywi: niech zostaną żywi”.

 

53.

 Rozwiązano ich. Wprawdzie Olindowy

Los był szczęśliwy y mało słychany,

Bo miłość w sercu twardey białeygłowy

Miłością wzbudził y z nagłey odmiany:

Od ognia na ślub oblubieniec nowy

Idzie, od swoiey miłey miłowany,

Która pozwala, aby z nią żył wiecznie,

Kiedy y umrzeć chciał z nią tak statecznie.

 

54.

 Ale dzielności takiey król ostrożny

Nie dufał y miał tego swą przyczynę,

Zaczem, iako chciał tyran niepobożny,

Opuścili swą miłą Palestynę.

Iednych precz z państwa wyganiał niezbożny,

Drugich odsyłał aż na ukrainę.

O iako ciężko było małe syny

Porzucać oycom — y miłe rodziny.

 

55.

 A czyniąc dosyć przedsięwziętey radzie,

Dorosłe tylko y młódź urodziwą

Wygnał, a dzieci, [iakoby w zakładzie]

Y płeć niewieścią zostawił lękliwą.

Siła ich, myśląc o nowey osadzie,

Błądzili różnie, siła, pomsty chciwą

Myśl w sobie maiąc, do naszych iechali,

Y z Goffredem się w Emaus potkali.

 

56.

 Emaus miasto tak daleko kładą

Od Ieruzalem: kiedy wyieżdżaią

Ze wschodem słońca — choć nie spieśnie iadą —

Gdy biie dziewięć, właśnie przyieżdżaią.

Naszy się cieszą, że swych nie odiadą,

Wszyscy się kwapią, wszyscy pospieszaią,

Ale południe iż iuż było blisko,

Kazał tam Goffred obrać stanowisko.

 

57.

 Zaczem namioty świetne rozbiiali,

A wieczór też iuż prawie następował,

Kiedy dway iacyś w obóz przyiachali;

Że cudzoziemcy — stróy sam pokazował,

Że przyiaźń niosą — tak się domyślali,

Tak sobie o nich każdy obiecował.

Króla z Egyptu byli to posłowie,

Wprzód szły osoby, a pozad giermkowie.

 

58.

 Ten, co wprzód idzie, Aletem go zową:

Z barzo podłego oyca urodzony,

Ale dowcipem y słodką wymową

Urósł u dworu y był podwyższony;

Co chciał, to wszytko przewiódł swoią głową,

Chytry, obrotny, fortelny, ćwiczony.

A tak potwarzy swoie udać umiał,

Że drugi skargę za chwałę rozumiał.

 

59.

 Drugi był Argant, Argant urodziwy,

Który w dalekich Cyrkasiech się rodził;

Ten z cudzoziemca [patrzcie iakie dziwy]

W Egyptcie równo z satrapami chodził.

Wściekły, okrutny, hardy, niecierpliwy,

Uporny y co z nikim się nie zgodził,

Bogu samemu ledwieby co złożył,

A wszystkę słuszność w szabli swey położył.

 

60.

 A skoro przystęp uprosili sobie,

Posłano po nich przednieysze dworzany.

Goffred w ubierze prostym w oney dobie,

Na niskim stołku siedział między pany,

Lecz wielką dzielność znać było w osobie,

Choć nisko siedział, choć nie był ubrany.

Argant się hardy — wszedszy — nie ukłonił,

Tylko co trochę na dół głowy skłonił.

 

61.

 Ale wzrok Alet na dół obróciwszy,

Do samey prawie ziemie schylił głowę,

Y rękę prawą na piersi włożywszy,

Nisko bił czołem, niżli począł mowę.

Potym łagodne usta otworzywszy,

Wypuścił słodszą, niżli miód, wymowę.

A niemal wszystko naszy rozumieli,

Bo po syriysku iuż nieźle umieli.

 

62.

 „O ieden tylko godny naleziony

Bohatyrami władać tak mężnemi,

Twoie są dzieła: dostane korony

Y możne państwa, z tryumphy wielkiemi.

Dźwięk twoiey sławy niezastanowiony,

Między słupami Herkulesowemi

Nie został, ale y my o niey wiemy

Y o twem męstwem w Egypcie słyszemy.

 

63.

 Między tak wielą nie naydzie żadnego,

Coby się twoiem dziełom nie dziwował;

Te w podziwianiu u pana moiego

Nie tylko były, lecz się z nich radował.

Twych spraw słucha rad, a co u drugiego

Iest w nienawiści, to on umiłował.

A iż nie może wiarą, więc przymierzem

Chce z tobą związku y z twoiem żołnierzem.

 

64.

 Y z tem posłani do ciebie iedziemy,

Toż mu radziła iego mądra rada.

Statecznąć przyiaźń od niego niesiemy.

Milszy mu z tobą pokóy, niźli zwada.

A iż usłyszał — iako to widziemy —

Że wygnać z państwa chcesz iego sąsiada,

Chciał, abyć się to od niego odniosło

Pierwey, niżby co złego ztąd urosło.

 

65.

 Ieśli chcesz na tem, coś dotąd wziął woyną,

Przestać y rzeczy mieć uspokoione

A Palestynę zachować spokoyną

Y kraie, które wziął pod swą obronę —

Chceć ubespieczyć swoią ręką zbroyną

Państwo, do końca niepostanowione.

A kiedy się dway tak wielcy panowie

Złączycie — siedli Turcy i Persowie.

 

66.

 Wieleś uczynił za tak małe czasy,

Czego nie zniosą nigdy lata biegłe;

Świadczą przebyte złe drogi y lasy,

Dobyte miasta y woyska poległe.

Na co nie tylko zdumieli się naszy,

Ale y kraie daleko odległe.

Państwać przyczynić ponno łatwie sprostać,

Ale nie możesz więtszey sławy dostać.

 

67.

 Przyszła twa sława do kresu słusznego,

Przeto wątpliwey woyny strzeż się wszędzie,

Bo ieśli wygrasz — granic państwa twego

Pomkniesz, lecz sławy nic ci nie przybędzie.

A ieśli zaś co przyidzie przeciwnego,

Hańba y strata pewna z tego będzie.

Kłaść na niepewne — pewne [rzekę śmiele]

Głupstwo iest wielkie: y na trochę — wiele.

 

68.

 Ale podobno fortuna życzliwa,

Którać się dotąd łaskawie stawiła,

Więc y ta — która w wielkich sercach bywa

Y z przyrodzenia w nie się wkorzeniła —

Myśl władze wielkiey y szerokiey chciwa

Tak cię do woyny chętnem uczyniła,

Że barziey pragniesz wątpliwego boiu,

A niżli drugi pewnego pokoiu.

 

69.

 Będąc powiadać, abyś się gotował

Iść za pogodą, którąć sam Bóg daie,

A żebyś szable swey nie odpasował.

Którać się dotąd szczęśliwie nadaie,

Ażbyś Azyą do końca zwoiował,

Y ażbyś wiarę y dawne zwyczaie

Z niey wykorzenił — piękne to są mowy,

Zkąd potem roście upadek gotowy.

 

70.

 Ale ieśli się rozumu poradzisz,

A zbytnia dufność wzrokuć nie odbierze.

Y ze wszytkiemi zaraz się powadzisz —

Wierzże mi, żeć się na wielkie złe bierze.

Więc y na szczęściu niesłusznie się sadzisz,

Bo to nie stoi nigdy w iedney mierze;

Y ci, co nazbyt w górę wylataią,

Szwankuią radzi y na dół spadaią.

 

71.

 Powiedz mi, ieśli będzie przeciw tobie

Egypt y w złoto możny y w lud mężny,

A Turczyn y Pers w teyże właśnie dobie,

Y syn Kassanów ruszy się potężny —

Sam przeciw wielom, iako poczniesz sobie,

Słaby [y że tak rzekę] niedołężny?

Czy na posiłki cesarza greckiego

Spuścić się, z tobą, chcesz — zprzymierzonego?

 

72.

 Cóż? azaś greckiey wiary nieświadomy?

Z postępku tylko miarkuy ią iednego:

O iako często ten naród łakomy,

Zły, chytry, pragnął zginienia waszego!

Pomnisz to dobrze y dobrześ wiadomy,

Iakoć niechciał dać prześcia bespiecznego,

Bronił ci drogi y chciał cię hamować,

A teraz ci ma krew swoię darować?

 

73.