46,00 zł
Zuchwały i metodyczny zabójca atakuje w Sylwestra, a detektyw policji Los Angeles, Renée Ballard oraz Harry Bosch muszą połączyć siły, aby znaleźć sprawiedliwość dla ofiary w mieście naznaczonym strachem i owładniętym niepokojami społecznymiw nowym thrillerze Michaela Connelly’ego, autora uznawanego za bestsellerowego przez New York Timesa. Pod koniec sylwestrowego odliczania w Hollywood panuje chaos. Pracując na nocnej zmianie, detektyw Renée Ballard z policji Los Angeles chce przeczekać tradycyjną lawinę pocisków wystrzeliwanych przez imprezowiczów w powietrze. Zaledwie kilka minut po północy Ballard zostaje wezwana do warsztatu samochodowego - jego ciężko pracujący właściciel został śmiertelnie trafiony kulą podczas imprezy ulicznej z dużą liczą gości. Ballard szybko dochodzi do wniosku, że śmiertelny pocisk nie mógł spaść z nieba i że ten zgon jest powiązany z innym nierozwiązanym morderstwem - sprawą, nad którą kiedyś pracował detektyw Harry Bosch. Jednocześnie Ballard ściga duet okrutnych seryjnych gwałcicieli - Nocnych Złoczyńców - którzy terroryzują kobiety w mieście i nie zostawiają po sobie śladu. Zdeterminowana, aby rozwiązać obie sprawy, Ballard czuje, że nieustannie musi zmagać się z jakimiś wyzwaniami w wydziale policji nieodwracalnie odmienionym przez pandemię i niedawne niepokoje społeczne. Z powodu panującego tam bezwładu i niskich morale, Ballard musi szukać wsparcia gdzie indziej, u jedynego detektywa, na którego może liczyć: Harry’ego Boscha. Podejmując się odkrycia powiązania między starą i nową sprawą, ten duet nieugiętych detektywów będzie musiał stale mieć się na baczności.Tropieni przez nich brutalni przestępcy są gotowi zabić, by ich tajemnice pozostały nieodkryte.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 459
Rok wydania: 2025
The Dark Hours
Copyright © 2021 by Hieronymus, Inc.
This edition published by arrangement with Little, Brown and Company,
New York, New York, USA. All rights reserved.
Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2025 for the Polish translation by Anna Sznajder
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcie autora: © Mark DeLong Photography
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Maria Zając, Sandra Popławska
ISBN: 978-83-8230-991-1
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, e-mail: [email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2025
Miało solidnie padać, a to mogło zakłócić doroczną lawinę strzałów. Ale prognostycy się mylili. Niebo było granatowe i czyste. Renée Ballard przygotowała się na natarcie, ustawiając się w północnej części podlegającego ich komendzie obszaru pod osłoną wiaduktu Cahuenga. Wolałaby pracować sama, jeździła jednak z partnerką, i to jeszcze niechętną do tej roboty. Detektyw Lisa Moore z sekcji przestępstw na tle seksualnym z komendy Hollywood, weteranka dziennej zmiany, wolałaby zostać w domu ze swoim chłopakiem. Ale w sylwestra zawsze wszyscy musieli być w stanie gotowości. Alarm taktyczny: wszyscy w wydziale w mundurach i na dwunastogodzinnych zmianach. Ballard i Moore pracowały od osiemnastej. Na razie panował spokój. Zbliżała się jednak północ ostatniego dnia roku i wtedy czekały je kłopoty. Na dodatek gdzieś tam grasowali Nocni Złoczyńcy. Renée i jej oporna partnerka musiały być gotowe do szybkiego działania, na wypadek gdyby przyszło wezwanie.
– Musimy tu zostać? – zapytała Lisa. – Spójrz na tych ludzi. Jak mogą żyć w takich warunkach?
Ballard przyglądała się prowizorycznym schronieniom ze zużytych plandek i resztek materiałów budowlanych, które ciągnęły się po obu stronach przestrzeni pod wiaduktem. Dostrzegła kilka kuchenek turystycznych i ludzi kręcących się w swoich skromnych obozowiskach. Było tam tak ciasno, że niektóre baraki przylegały do przenośnych toalet, postawionych przez miasto przy chodnikach, aby stworzyć choć pozory godności i warunków sanitarnych w okolicy. Na północ od wiaduktu znajdowała się dzielnica mieszkaniowa wychodząca na obszar wzgórza znany jako Dell. Urzędnicy podjęli decyzję o umieszczeniu toi toiów po wielu doniesieniach o ludziach wypróżniających się na ulicach i podwórkach. Nazywano to działaniami humanitarnymi.
– Pytasz o to tak, jakbyś myślała, że wszyscy chcą mieszkać pod wiaduktem – powiedziała Renée. – Jakby mieli wiele opcji do wyboru. Gdzie mają się podziać? Rząd daje im toalety. Zabiera ich gówna, ale nie robi wiele więcej.
– Mniejsza o to – rzuciła Moore. – To dosłownie plaga. Tak jest pod każdym wiaduktem w tym pieprzonym mieście. Jak w kraju Trzeciego Świata. Z tego powodu ludzie niedługo zaczną stąd wyjeżdżać.
– Już zaczęli – stwierdziła Ballard. – Tak czy inaczej, zostajemy tutaj. Spędziłam tu ostatnie cztery sylwestry i stwierdzam, że to najbezpieczniejsze miejsce, w którym można przebywać, kiedy zaczną strzelać.
Na kilka chwil zapadło milczenie. Ballard też przyszło do głowy, żeby stamtąd wyjechać – rozważała powrót na Hawaje. I nie chodziło o trudny do rozwiązania problem bezdomności, z którym borykało się Los Angeles. Chodziło o wszystko. O miasto, pracę, życie. Ten rok mijał pod znakiem pandemii, niepokojów społecznych i przemocy. Policję szkalowano, co dotknęło również ją. Była opluwana, w przenośni i dosłownie, przez ludzi, o których dobro się troszczyła i których starała się chronić – tak przynajmniej uważała. To była trudna lekcja, która sprawiła, że poczucie daremności przepełniało ją teraz do głębi. Potrzebowała jakiejś odmiany. Może spróbuje odszukać swoją matkę w górach na Maui i odnowi z nią kontakt po tylu latach.
Ściągnęła jedną dłoń z kierownicy i przycisnęła rękaw do nosa. Pracowała w mundurze po raz pierwszy od czasu protestów. Nadal wyczuwała na nim woń gazu łzawiącego. Dwukrotnie czyściła go na sucho, ale zapach przeniknął materiał na dobre. To było mocne przypomnienie mijającego właśnie roku.
Wszystko się zmieniło. A to w jakiś sposób sprawiło, że Ballard straciła poczucie celu. Nieraz zastanawiała się nad odejściem. To znaczy do czasu pojawienia się Nocnych Złoczyńców. Dzięki nim zyskała sens działania.
Moore spojrzała na zegarek.
Renée to zauważyła i rzuciła okiem na zegar na desce rozdzielczej. Spóźniał się o godzinę, ale z szybkich obliczeń wyszło jej, że do północy zostały już tylko dwie minuty.
– Oho, zaczyna się – oznajmiła Lisa. – Spójrz na tego faceta.
Patrzyła przez okno na mężczyznę zbliżającego się do samochodu. Było poniżej piętnastu stopni Celsjusza, ale on nie miał na sobie koszuli, a uwalone błotem spodnie podtrzymywał ręką. Był bez maseczki. Moore wcisnęła przycisk, żeby szczelnie zamknąć okno w aucie.
Bezdomny zapukał w szybę. Słyszały go przez nią.
– Hej, panie policjantki, mam tu problem.
Siedziały w nieoznakowanym wozie Ballard, ale włączyła migające światła na dachu, kiedy zaparkowały pod wiaduktem. No i były w mundurach.
– Nie mogę z panem rozmawiać, jeśli jest pan bez maseczki – oznajmiła głośno Lisa. – Proszę po nią iść.
– Ale mnie okradziono – oburzył się mężczyzna. – Jakiś sukinsyn zabrał moje graty, kiedy spałem.
– Nie mogę panu pomóc, dopóki nie załatwi pan sobie maseczki – wyjaśniła Moore.
– Nie mam pieprzonej maski – oburzył się.
– W takim razie przykro mi – odparła. – Bez maski nie ma łaski.
Mężczyzna walnął w okno, a jego pięść zderzyła się z szybą tuż przed twarzą Lisy. Policjantka odskoczyła, mimo że uderzenie nie mogło rozbić okna.
– Proszę się odsunąć od samochodu – rozkazała Moore.
– Wal się – rzucił tamten.
– Proszę pana, jeśli będę musiała wyjść, pojedzie pan do aresztu – wytłumaczyła Lisa. – Jeśli nie ma pan teraz koronawirusa, tam z pewnością go pan złapie. Chce pan tego?
Mężczyzna zaczął się od nich oddalać.
– Wal się – powtórzył. – Pieprzyć policję.
– Jakbym nigdy wcześniej tego nie słyszała – powiedziała Moore.
Spojrzała ponownie na zegarek, a Ballard znów rzuciła okiem na zegar na desce rozdzielczej. To była ostatnia minuta 2020 roku, którego końca Lisa, jak większość ludzi w mieście, a właściwie na całym świecie, wręcz nie mogła się doczekać.
– Rany, możemy przenieść się gdzie indziej? – jęknęła Moore.
– Za późno – oznajmiła Renée. – Mówiłam ci, tu jesteśmy bezpieczne.
– Z tymi ludźmi jakoś tak się nie czuję – stwierdziła Lisa.
Odgłosy przypominały pykanie popcornu w kuchence mikrofalowej. Kilka wystrzałów podczas odliczania ostatnich sekund roku, a następnie niemal kanonada, w czasie której nie dało się oddzielić poszczególnych dźwięków. Symfonia wystrzałów. To szaleństwo trwało nieprzerwanie przez pięć minut, kiedy osoby świętujące nadejście nowego roku oddawały strzały ze swojej broni w niebo zgodnie z tradycją panującą w Los Angeles już od dziesięcioleci.
Nikt nie liczył się z tym, że to, co idzie w górę, musi spaść. Każdy nowy rok w Mieście Aniołów zaczynał się od ryzyka.
Wystrzałom towarzyszyły oczywiście fajerwerki i petardy. Charakterystyczny dźwięk, który powstawał, stał się pewnikiem na równi ze zmieniającymi się kartkami kalendarza. Podczas odprawy zaraportowano osiemnaście wezwań związanych z gradem ołowiu. Najczęściej uszkodzone były przednie szyby samochodów, choć rok wcześniej Ballard dostała wezwanie w sprawie pocisku, który trafił w ramię striptizerkę. Wpadł przez świetlik, gdy dziewczyna tańczyła na scenie poniżej.
Kula nawet nie przecięła skóry. Ale za sprawą kawałka szkła ze świetlika jeden z klientów siedzących blisko sceny dorobił się nowego przedziałka. Zdecydował się nie składać zeznań, ponieważ wtedy wydałoby się, że miejsce jego pobytu różni się od tego, które podał swojej rodzinie.
Niezależnie od liczby interwencji większością z nich zajmował się patrol, o ile nie była konieczna obecność detektywa. Ballard i Moore czekały tak naprawdę na jedno wezwanie. Chodziło o Nocnych Złoczyńców. To była straszna prawda pokazująca, że czasami trzeba czekać, aż zwyrodnialcy dokonają kolejnej napaści, bo wtedy pojawiała się nadzieja, że popełnią jakiś błąd lub trafi się jakiś nowy dowód, a to pomoże doprowadzić do rozwiązania sprawy.
Nocni Złoczyńcy – tak nieoficjalnie Renée nazwała duet gwałcicieli, którzy zaatakowali dwie kobiety w ciągu pięciu tygodni. Do obu napaści doszło w świąteczne dni wolne – w Święto Dziękczynienia oraz w Wigilię. Obie sprawy łączył modus operandi sprawców, ale nie ich DNA, ponieważ zadbali o to, żeby nie pozostawić go na miejscu przestępstwa. Każda napaść rozpoczęła się krótko po północy i trwała nawet do czterech godzin, podczas których bandyci na zmianę gwałcili kobiety w ich własnych łóżkach i kończyli te tortury, odcinając każdej z ofiar spory kosmyk włosów. Robili to nożem, który wcześniej, w trakcie tej gehenny, przyciskali ofierze do gardła. W czasie ataków bandyci stosowali też inne formy upokorzenia kobiet, przez co udało się połączyć obie zbrodnie.
Do Ballard, jako detektyw z trzeciego patrolu, trafiły oba wezwania. A potem przekazała je detektywom z dziennej zmiany z sekcji przestępstw na tle seksualnym. Lisa Moore należała do trzyosobowego zespołu śledczych. Ponieważ Renée pracowała na zmianie, kiedy doszło do ataków, została nieformalnie dodana do grupy.
Kiedyś duet seryjnych gwałcicieli natychmiast zwróciłby uwagę Wydziału do spraw Przestępczości Seksualnej, który pracował w Budynku Administracji Policji w centrum miasta, jako część elitarnego Wydziału Rozboju i Zabójstw. Ale dokonane przez ratusz cięcia funduszy policyjnych spowodowały, że jednostkę rozwiązano, a przypadkami napaści na tle seksualnym zajmowały się teraz zespoły detektywów.
Był to pośredni przykład tego, w jaki sposób osoby domagające się zmniejszenia nakładów na policję osiągnęły swój cel. Postulaty ograniczenia finansowania policji zostały odrzucone przez władze miasta, ale wydział wykorzystał swój budżet, zmagając się z protestami, które wybuchły po tym, jak George Floyd zginął z rąk funkcjonariuszy w Minneapolis. Po tygodniach gotowości taktycznej – co wiązało się z kosztami – zabrakło pieniędzy, a rezultatami były zamrożenie zatrudnienia, rozwiązanie jednostek i zakończenie kilku programów. Skutkiem tego wydział stracił fundusze w kilku kluczowych obszarach.
Lisa Moore stanowiła doskonały przykład, w jaki sposób to wszystko doprowadziło do obniżenia poziomu pomocy świadczonej na rzecz społeczeństwa. Śledztwa w sprawie Nocnych Złoczyńców nie skierowano do wyspecjalizowanej jednostki dysponującej odpowiednimi zasobami oraz detektywami mającymi na swoim koncie dodatkowe przeszkolenie i doświadczenie w sprawach związanych z seryjnymi przestępcami. Zamiast tego dochodzenie to trafiło do sekcji przestępstw na tle seksualnym w komendzie Hollywood, w której brakowało personelu. Na dodatek ludzie byli przepracowani, a ich śledztwa obejmowały już wszystkie gwałty, usiłowania gwałtów, napaści, obmacywanie, obnażanie się w miejscach publicznych oraz zarzuty pedofilii na ogromnym i gęsto zaludnionym obszarze. A Moore od czasu protestów wykazywała podobne podejście jak inni funkcjonariusze – zamierzała robić najmniej, jak się da, aż do samej emerytury, kiedykolwiek miałaby na nią przejść. Dla niej sprawa Nocnych Złoczyńców była złodziejem czasu – odciągała ją od jej normalnej egzystencji toczącej się od ósmej rano do szesnastej, kiedy przez pierwszą połowę dnia sumiennie wypełniała dokumenty, a przez jego resztę jak najmniej pracowała i opuszczała komendę tylko wtedy, gdy danego zadania nie dało się wykonać przez telefon czy za pomocą komputera. Przydział do Ballard na nocnej zmianie w sylwestra uznała za sporą zniewagę i niedogodność. Renée z drugiej strony postrzegała to jako szansę na schwytanie dwóch złoczyńców krzywdzących kobiety.
– Masz jakieś wieści o szczepionce? – spytała Lisa.
Ballard pokręciła głową.
– Wiem tyle, co ty – odparła. – Może w przyszłym miesiącu.
Teraz Moore pokręciła głową.
– Dupki – stwierdziła. – Jesteśmy członkami służby do pierwszego kontaktu w czasie wypadków i powinni nam to dać razem ze strażą pożarną. A oni traktują nas jak sprzedawców ze spożywczego.
– Strażacy są zaliczani do służb świadczących opiekę medyczną – wyjaśniła Renée. – A my nie.
– Wiem, ale chodzi o zasadę. Nasz związek zawodowy jest do chrzanu.
– To nie wina związku. Na to wpływa decyzja gubernatora, ministerstwa zdrowia i wiele innych rzeczy.
– Pieprzeni politycy…
Ballard odpuściła. Ten zarzut słyszało się często podczas odpraw i w radiowozach na terenie całego miasta. Podobnie jak wiele osób w wydziale, Renée przeszła już COVID-19. W listopadzie powaliło ją na trzy tygodnie, a teraz miała tylko nadzieję, że ma wystarczająco dużo przeciwciał, które pozwolą jej przetrwać do pojawienia się szczepionki.
W samochodzie zapanowało ponure milczenie, a po chwili od strony Moore na jednym z biegnących na południe pasów ruchu podjechał do nich wóz patrolowy.
– Znasz tych facetów? – spytała Lisa, sięgając do przycisku zamykającego okno.
– Niestety tak – powiedziała Ballard. – Podciągnij maseczkę.
Było to dwóch funkcjonariuszy, Smallwood i Vitello, u których we krwi buzowało zawsze za dużo testosteronu. Uważali również, że są „zbyt zdrowi”, aby zarazić się wirusem, i olewali wydziałowy nakaz zasłaniania twarzy.
Moore opuściła okno po tym, jak naciągnęła maseczkę na twarz.
– Jak leci? – spytał Smallwood, uśmiechając się szeroko.
Renée zasłoniła nos i usta policyjną maseczką. Była granatowa z wyszytym srebrnymi literami napisem Policja Los Angeles wzdłuż linii szczęki.
– Blokujesz tu ruch, Smallwood – oznajmiła Ballard.
Lisa spojrzała na nią.
– Poważnie? – spytała szeptem. – Czy jego nazwisko nie znaczy przypadkiem „mała pała”?
Renée skinęła głową.
Vitello włączył światła na dachu wozu patrolowego. Błyskający błękit rozświetlał graffiti na betonowych ścianach nad namiotami i schronieniami po obu stronach wiaduktu. Różne wersje haseł „Pieprzyć policję” oraz „Pieprzyć Trumpa” zostały zamalowane przez służby miejskie, ale napisy i tak przebijały spod farby, rozjaśniane przenikającym niebieskim blaskiem.
– Niby jak? – zapytał Vitello.
– Hej, tam jest facet, który chce zgłosić kradzież mienia – odparła Ballard. – Może pójdziecie sporządzić raport?
– Pieprzyć to – stwierdził Smallwood.
– To mi wygląda na zadanie dla detektywa – dodał Vitello.
Rozmowę, o ile można było to tak nazwać, przerwał głos dyspozytora z centrum łączności dobiegający z radia w obu pojazdach, który wzywał jednostkę 6-William, gdzie „6” oznaczało Hollywood, a „William” – detektywa.
– To do ciebie, Ballard – oznajmił Smallwood.
Renée wyciągnęła radio z ładowarki w środkowej konsoli i odpowiedziała:
– Sześć-William-dwadzieścia-sześć. Mów.
Dyspozytor przekazał jej wezwanie do osoby rannej w wyniku strzelaniny w Gower.
– Kanion – dodał Vitello. – Potrzebujecie tam wsparcia, drogie panie?
Teren przypisany do komendy Hollywood został podzielony na siedem obszarów patrolowych. Smallwooda i Vitella przydzielono do terenu obejmującego Hollywood Hills, o niskiej przestępczości, gdzie większość napotkanych mieszkańców była biała. To posunięcie miało na celu trzymanie ich z dala od kłopotów oraz konfrontacji z mniejszościami. Nie zawsze jednak działało. Ballard słyszała, że pobili nastolatków w samochodach zaparkowanych wbrew przepisom na Mulholland Drive, gdzie nocą roztaczały się spektakularne widoki na miasto.
– Chyba sobie poradzimy – zawołała Renée. – Możecie wrócić do Mulholland i obserwować, jak dzieciaki wyrzucają prezerwatywy przez okno. Upewnijcie się, że jest tam bezpiecznie.
Wrzuciła bieg i wcisnęła pedał gazu, zanim Smallwood lub Vitello zdążyli im się odciąć.
– Biedny facet – powiedziała Moore nieprzekonująco. – Pan policjant Mała Pała.
– Właśnie – odparła Renée. – I stara się to nadrobić każdej nocy na patrolu.
Lisa się zaśmiała, gdy szybko ruszyły Cahuenga Boulevard na południe.
W Hollywood Kanionem Gower nazywano skrzyżowanie Sunset Boulevard z Gower Street, gdzie prawie sto lat temu znajdował się punkt, z którego odbierano robotników dniówkowych. Ludzie ci czekali na rogu, licząc na to, że załapią się do roli statystów w westernach kręconych tam przez studia filmowe każdego tygodnia. Wielu hollywoodzkich kowbojów stało na skrzyżowaniu w pełnym stroju – zakurzonych kowbojkach, czapsach, kamizelkach i wielkich kapeluszach z szerokim rondem. Podobno młody aktor Marion Morrison właśnie tam znalazł pracę. Był bardziej znany jako John Wayne.
Kanion był teraz centrum handlowym z wyblakłą fasadą miasta rodem z Dzikiego Zachodu i portretami hollywoodzkich kowbojów – od Johna Wayne’a po Gene’a Autry’ego – wiszącymi na zewnętrznej ścianie apteki Rite Aid. W kierunku południowym, po wschodniej stronie ciągnęły się studia filmowe – niektóre z nich wielkości ogromnych hal sportowych. Najwspanialsze w Hollywood, czyli Paramount, było piętrowe i otaczały je ponad trzyipółmetrowe mury z żelaznymi bramami, przez co przywodziło na myśl więzienie. Te bariery wzniesiono jednak po to, by ludzie nie dostawali się do środka, a nie dlatego, by komuś zabraniać opuścić studio.
Zachodnia strona Gower przedstawiała widok zgoła odmienny. Tam ciągnęło się pasmo warsztatów samochodowych dzielących przestrzeń ze starzejącymi się budynkami mieszkalnymi, w których wszystkie okna i drzwi wyposażono w kraty. Zachodnia strona była mocno naznaczona graffiti lokalnego gangu – Las Palmas 13, ale widniejące po stronie wschodniej mury studiów pozostały nienaruszone, jakby ci ze sprayami wyczuwali, że lepiej nie zadzierać z branżą, która zbudowała to miasto.
Wezwanie dotyczące strzelaniny zawiodło Ballard i Moore na imprezę zorganizowaną na placu przy warsztacie samochodowym. Kilka osób kręciło się po ulicy, większość z nich bez maseczek. Obserwowali funkcjonariuszy z dwóch wozów patrolowych, którzy oklejali taśmą miejsce przestępstwa na asfaltowym podwórzu, usłanym autami będącymi na różnych etapach naprawy i odnawiania.
– Musimy to robić? – spytała Lisa.
– Ja muszę – odparła Renée.
Otworzyła drzwi i wysiadła. Wiedziała, że zawstydzona jej odpowiedzią Moore podąży za nią. Ballard była prawie pewna, że będzie potrzebować pomocy koleżanki.
Renée prześlizgnęła się pod żółtą taśmą rozciągniętą w poprzek wejścia do firmy i szybko ustaliła, że ofiary strzelaniny tam nie było, ponieważ już ją gdzieś odesłano. Widziała, jak sierżant Dave Byron i jakiś funkcjonariusz usiłują zgarnąć grupę potencjalnych świadków do jednego z otwartych garaży. Dwóch innych mundurowych wyznaczało taśmą wewnętrzną granicę wokół rzeczywistego miejsca przestępstwa, gdzie widniała kałuża krwi oraz pozostałości po pracy sanitariuszy. Ballard podeszła od razu do Byrona.
– Co dla mnie masz, Dave? – zagadnęła.
Byron spojrzał na nią przez ramię. Usta przykrywała mu maseczka, ale po jego oczach widać było, że się uśmiecha.
– Gównianą sytuację – oznajmił.
Odsunęła go od gapiów, aby mogli porozmawiać na osobności.
– Zostańcie tutaj – poinstruował świadków Byron, podnosząc ręce w geście pokazującym, że mają nie ruszać się z miejsca, Renée uznała więc, że mogą oni nie rozumieć angielskiego.
Dołączył do niej przy przedzie rdzewiejącego starego busa marki VW. Zerknął na swoje zapiski w małym notatniku.
– Ofiara to podobno Javier Raffa, właściciel firmy – zaczął. – Mieszka mniej więcej przecznicę stąd. – Wskazując kciukiem przez własne ramię, pokazał, że chodzi o obszar na zachód od warsztatu. – I jeśli ma to jakieś znaczenie, był powiązany z Las Palmas – ciągnął.
– No dobrze – powiedziała Ballard. – Gdzie go zabrali?
– Do szpitala Hollywood Presbyterian. Był na wykończeniu.
– Co mówią świadkowie?
– Niewiele. Zostawiłem ich tobie. Wygląda na to, że Raffa w każdego sylwestra zaprasza całą okolicę i stawia beczkę piwa. To impreza dla ludzi z dzielnicy, ale pojawia się na niej wielu członków Las Palmas. Po odliczaniu przed północą przez jakiś czas oddawano tu strzały w niebo, a potem nagle się okazało, że Raffa leży na ziemi. Na razie nikt nie przyznał, że widział, jak ten oberwał kulkę. Wszędzie tu leżą łuski po pociskach. Powodzenia z tym.
Renée wskazała brodą kamerę zamontowaną na okapie dachu nad rogiem garażu.
– A co z tym? – zapytała.
– Te na zewnątrz to atrapy – oznajmił Byron. – Wewnętrzne działają, ale ich nie sprawdziłem. Podobno są tak ustawione, że zbytnio nam nie pomogą.
– Rozumiem. Dotarłeś tu przed sanitariuszami?
– Ja nie, ale zespół siedemdziesiąt dziewięć owszem. Finley i Watts. Powiedzieli, że to rana głowy. Stoją tam. Możesz z nimi pogadać.
– Zrobię to, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Ballard musiała sprawdzić, czy któryś z mundurowych odgradzających teren taśmą mówi po hiszpańsku. Sama znała podstawy tego języka, ale nie na tyle, żeby przesłuchiwać w nim świadków. Zauważyła, że jednym z funkcjonariuszy jest Victor Rodriguez.
– Mogę zatrzymać V-Roda, żeby tłumaczył? – spytała.
Renée wydawało się, że dostrzegła, jak Byron marszczy czoło.
– Na jak długo? – spytał.
– Wstępnie na rozmowę ze świadkami, a potem może z rodziną – wyjaśniła Ballard. – Wezwę funkcjonariusza z innej jednostki, jeśli zabierzemy kogoś na komendę.
– W porządku, ale jeżeli pojawi się coś jeszcze, będę musiał go ściągnąć z powrotem.
– Przyjęłam. Będę się streszczać. – Renée podeszła do Rodrigueza, który był na komendzie od około roku po tym, jak przeniósł się z Rampart. – Idziesz ze mną, Victor – oznajmiła.
– Tak? – zdziwił się.
– Porozmawiajmy ze świadkami.
– Spoko.
Moore dogoniła Renée, kierując się w stronę grupy świadków.
– Myślałam, że zostajesz w samochodzie – powiedziała Ballard.
– Czego potrzebujesz? – spytała Lisa.
– Przydałoby się, żeby ktoś sprawdził w szpitalu, w jakim stanie jest ofiara. Weźmiesz samochód i pojedziesz?
– Cholera.
– Albo możesz przesłuchać świadków i rodzinę, a ja tam pojadę.
– Daj kluczyki.
– Tak właśnie myślałam. Kluczyki nadal są w stacyjce. Daj znać, czego się dowiedziałaś.
Ballard odezwała się szeptem do Rodrigueza, kiedy podeszli do świadków.
– Nie naprowadzaj ich – poinstruowała go. – Chcemy się dowiedzieć, co widzieli lub słyszeli, cokolwiek, co pamiętają z chwili, zanim Raffa padł na ziemię.
– Rozumiem.
Kolejne czterdzieści minut spędzili na szybkich przesłuchaniach zebranych świadków, z których żaden nie widział postrzelenia ofiary. Każdy z nich osobno opisywał zatłoczony plac, na którym panował chaos i gdzie większość ludzi o północy skierowała wzrok w górę, by podziwiać fajerwerki i kule przecinające niebo. Chociaż nikt nie przyznał, że sam to robił, potwierdzili, że niektórzy z uczestników imprezy oddali w powietrze strzały z broni palnej. Żaden z tych świadków nie ujawnił niczego, co sprawiłoby, że stałby się na tyle istotny, by go przewieźć na posterunek na kolejną rundę przesłuchania. Renée zapisała w notatniku ich adresy oraz numery telefonów i wyjaśniła, że śledczy z wydziału zabójstw się z nimi skontaktują.
Następnie gestem ręki przywołała do siebie Finleya i Wattsa, by spytać o ich pierwsze wrażenia z miejsca przestępstwa. Poinformowali ją, że ofiara nie reagowała po przybyciu i wyglądało na to, że trafiła ją zbłąkana kula. Rana znajdowała się na czubku głowy. Mówili, że zajęli się głównie okiełznaniem tłumu, trzymaniem ludzi z dala od ofiary i zapewnieniem ratownikom medycznym miejsca do działania.
Kiedy Renée kończyła z nimi rozmawiać, odebrała telefon od Moore, która była w Hollywood Presbyterian Medical Center.
– Cała rodzina ofiary jest tutaj i niedługo się dowiedzą, że Raffa nie przeżył – oznajmiła Moore. – Co mam teraz zrobić?
Masz się zachowywać jak wyszkolony detektyw, pomyślała Ballard, ale tego nie powiedziała.
– Zatrzymaj tam rodzinę – poleciła. – Już jadę.
– Spróbuję – odparła Lisa.
– Nie próbuj, zrób to – naciskała Renée. – Będę tam za dziesięć minut. Wiesz, czy oni mówią po angielsku?
– Nie jestem pewna.
– Dobra, dowiedz się i wyślij mi SMS-a. Przyprowadzę kogoś na wszelki wypadek.
– Jak to tam wygląda?
– Za wcześnie, żeby cokolwiek powiedzieć. Może to był wypadek, a może nie. Ten, kto strzelał, raczej nie został na miejscu, a poza tym nie mam żadnego nagrania z kamery ani żadnych świadków.
Ballard się rozłączyła i podeszła do Rodrigueza.
– Victor, musisz mnie zawieźć do Hollywood Pres – oznajmiła.
– Nie ma sprawy.
Renée poinformowała Byrona, dokąd się wybiera, i poprosiła go, aby zabezpieczył miejsce przestępstwa, dopóki nie wróci.
Kiedy przechodziła przez parking, podążając za Rodriguezem do jego wozu, zobaczyła pierwsze krople deszczu uderzające w asfalt wśród łusek po kulach.
Rodriguez użył świateł, ale nie syreny, aby przyspieszyć ich dojazd do szpitala. Ballard wykorzystała ten czas, żeby zadzwonić do swojego porucznika na komendzie z najnowszymi wiadomościami. Derek Robinson-Reynolds, oficer śledczy hollywoodzkich detektywów, odebrał natychmiast – wcześniej wysłał Renée SMS-a z prośbą o raport z sytuacji.
– Ballard, spodziewałem się, że odezwiesz się prędzej.
– Przepraszam, panie poruczniku. Musieliśmy porozmawiać z kilkorgiem świadków, żeby uzyskać ogląd sytuacji. Właśnie się dowiedziałam, że ofiara została uznana za martwą w chwili przybycia do szpitala.
– W takim razie będę musiał wezwać Biuro Zachodnie – stwierdził Robinson-Reynolds. – Wiem, że cały ich zespół zajmuje się od wczoraj podwójnym morderstwem.
Właśnie tam przekazywano sprawy zabójstw. Robinson-Reynolds był gotowy oddać również to dochodzenie, ale wiedział, że nie zostanie to dobrze odebrane przez jego odpowiednika w wydziale zabójstw Biura Zachodniego.
– Może pan to oczywiście zrobić, ale nie ustaliłam jeszcze, jak należy to zakwalifikować. Sporo ludzi strzelało o północy. Nie wiem, czy było to działanie przypadkowe, czy zamierzone. Jadę do szpitala, żeby się przyjrzeć ofierze.
– Żaden ze świadków nie widział zajścia?
– Nikt z tych, którzy jeszcze zostali. Zobaczyli tylko ofiarę na ziemi. Każdy, kto miał pojęcie, jak to się stało, zdołał się ulotnić, zanim na miejsce zdarzenia przybyli mundurowi.
Nastąpiła chwila milczenia, ponieważ porucznik zastanawiał się nad swoim kolejnym ruchem.
Byli przecznicę od szpitala. Renée się odezwała, zanim Robinson-Reynolds zdążył coś powiedzieć.
– Niech mi pan da tę sprawę, poruczniku.
Robinson-Reynolds milczał. Ballard przedstawiła swoje argumenty.
– Biuro Zachodnie ma teraz na głowie podwójne morderstwo. Nawet nie wiemy, co właściwie się stało. Niech mi pan pozwoli na razie się tym zająć, a rano się przekonamy, na czym stoimy. I wtedy do pana zadzwonię.
Porucznik w końcu odparł:
– No nie wiem, Ballard. Nie jestem pewien, czy chcę, żebyś pracowała nad tym sama.
– Nie jestem sama. Mam Lisę Moore, pamięta pan?
– Racja. Nic nowego w tym temacie?
Pytał o Nocnych Złoczyńców.
– Jak dotąd nie. Podjeżdżamy teraz pod Hollywood Pres. Rodzina ofiary już jest na miejscu.
To zmusiło Robinsona-Reynoldsa do podjęcia decyzji.
– Dobrze, wstrzymam się z wezwaniem Biura Zachodniego. Przynajmniej na razie. Informuj mnie na bieżąco, niezależnie od pory dnia, Ballard.
– Zrozumiano.
– W porządku.
Robinson-Reynolds zakończył połączenie. Z telefonu Ballard rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości, kiedy Rodriguez zatrzymywał się za wozem Renée zaparkowanym przez Moore w zatoczce dla karetek.
– To był Dash? – zapytał Rodriguez. – Co mówił?
Używał krótkiego imienia, jakim określała Robinsona-Reynoldsa większość funkcjonariuszy z komendy, kiedy nie zwracała się do niego osobiście.
Ballard sprawdziła SMS-a. Moore napisała:
Nie mówią po angielsku.
– Dał nam zielone światło – wyjaśniła Renée.
– Nam? – zdziwił się Rodriguez.
– Prawdopodobnie będę cię tu potrzebować.
– Sierżant Byron kazał mi wracać jak najszybciej.
– To nie sierżant Byron dowodzi tym śledztwem, tylko ja, i będziesz ze mną, dopóki cię nie odeślę.
– Nie ma sprawy. O ile sama go o tym poinformujesz.
– Zrobię to.
Ballard odnalazła Lisę w poczekalni izby przyjęć w towarzystwie płaczących kobiet i nastoletniego chłopaka. Rodzina Raffy właśnie otrzymała złe wieści o swoim mężu i ojcu. Żona, trzy dorosłe córki i syn wykazywali różne stopnie szoku, smutku i gniewu.
– O rany – jęknął Rodriguez, gdy szli w ich kierunku.
Nikt nie lubił narzucać się ludziom, którzy doświadczyli właśnie niespodziewanej śmierci kogoś bliskiego.
– Podobno zamierzasz kiedyś zostać detektywem, V-Rod – zagadnęła Renée.
– No raczej – potwierdził Rodriguez.
– Dobra, pomóż detektyw Moore przesłuchać rodzinę. Nie ograniczaj się do tłumaczenia. Zadawaj pytania. Znani wrogowie, jego powiązania z Las Palmas, kto jeszcze był dziś w warsztacie. Zdobądź nazwiska.
– A co ty będziesz robić? Gdzie są…
– Muszę sprawdzić ciało. Potem do ciebie dołączę.
– Rozumiem.
– W porządku. Przekaż to detektyw Moore.
Ballard zostawiła go i ruszyła do recepcji. Wkrótce odprowadzono ją z powrotem do stanowiska pielęgniarskiego, które znajdowało się pośrodku izby przyjęć. Otaczały je liczne przestrzenie wydzielone zasłonami, za którymi badano pacjentów i udzielano im pomocy. Renée zapytała pielęgniarkę, czy ciało ofiary postrzelenia zostało już przeniesione ze stanowiska zabiegowego, i dowiedziała się, że szpital czeka na zespół koronera, który ma je odebrać. Pielęgniarka wskazała jej zasłonę.
Renée odsunęła pastelowozieloną płachtę otaczającą pojedyncze łóżko, a następnie zasunęła ją za sobą. Javier Raffa leżał na łóżku twarzą do góry. Nikt go nie zakrył. Niebieską koszulę roboczą ze swoim imieniem na owalnej naszywce miał rozpiętą, a na jego klatce piersiowej nadal widniał żel przewodzący, którego zapewne użyto wraz z tak zwanymi łopatkami podczas reanimacji. Na śniadej skórze klatki piersiowej i szyi pojawiły się również białawe przebarwienia. Ofiara miała otwarte oczy, a z jej ust wystawał gumowy przyrząd. Ballard wiedziała, że umieszczono go tam przed zastosowaniem łopatek.
Renée wyciągnęła czarne lateksowe rękawiczki z przegródki na swoim pasku z wyposażeniem i je naciągnęła. Obiema dłońmi delikatnie odwróciła głowę nieboszczyka, by poszukać rany wlotowej. Mężczyzna miał długie, kręcone włosy. Znalazła wejście pod nimi, teraz splątanymi od krwi, w górnej tylnej części głowy. Sądząc po położeniu, wątpiła, że istnieje jakaś rana wylotowa. Kula tkwiła w głowie ofiary, co stanowiło pewien przełom pod względem kryminalistycznym.
Pochyliła się bardziej nad łóżkiem, aby uważnie przyjrzeć się ranie. Według niej spowodował ją pocisk niewielkiego kalibru. Zauważyła, że część włosów wokół jest przypalona. Oznaczało to, że sprawca oddał strzał z odległości mniejszej niż metr. Dostrzegła resztki spalonego prochu we włosach Javiera Raffy.
W tej chwili Ballard zrozumiała, że to nie wypadek. Raffa został zamordowany. Zabójca wykorzystał moment, w którym wszystkie oczy były skierowane w niebo, a dookoła rozległy się strzały – przyłożył wtedy broń do głowy Raffy i pociągnąć za spust.
W tym momencie Renée wiedziała, że chce zająć się tą sprawą i że znajdzie sposób, aby zachować ten wniosek dla siebie do momentu, aż będzie zbyt mocno zaangażowana w dochodzenie, by mogli ją od niego odsunąć.
To mogło być rozwiązanie, którego potrzebowała, aby się uratować.
Ballard odstąpiła od ciała Raffy, zaciągnęła kotarę wokół łóżka, na którym leżał, i skierowała się do stanowiska pielęgniarek, aby nie blokować ruchu w zatłoczonej izbie przyjęć. Wyjęła telefon i zadzwoniła na komendę Hollywood do Zespołu do spraw Gangów. Nikt jednak nie odebrał. Następnie wybrała numer na linię wewnętrzną w biurze oficera dyżurnego. Kiedy odezwał się sierżant Kyle Dallas, Renée zapytała go, kto pracuje na drugą zmianę w ZG.
– Janzen i Cordero – poinformował ją Dallas. – Sierżant Davenport też chyba gdzieś tu jest.
– W środku czy na zewnątrz? – spytała Ballard.
– Właśnie widziałem Cordera w pokoju socjalnym, więc chyba wszyscy przyszli teraz, skoro minęła już godzina duchów.
– Dobra, jeśli ich zobaczysz, przekaż im, żeby zostali na miejscu. Muszę z nimi porozmawiać. Niedługo przyjadę.
– Nie ma sprawy.
Ballard przeszła przez automatycznie zamykające się drzwi, które prowadziły do poczekalni, i dostrzegła, że Moore i Rodriguez siedzą w rogu z członkami rodziny Raffy i ich przesłuchują. Renée zirytowało to, że Moore nie przepytała każdego z nich osobno, ale potem przypomniała sobie, że Lisa była przyzwyczajona do prowadzenia dochodzeń w sprawie napaści na tle seksualnym, które zwykle obejmowały indywidualne rozmowy z ofiarami. To zadanie przerastało Moore, a Rodriguez po prostu na to nie wpadł.
Ballard zobaczyła, że syn ofiary siedzi w pewnym oddaleniu od grupy i ponad ramionami swoich dwóch sióstr patrzy na Lisę. Wyglądał na tyle młodo, że powinien jeszcze chodzić do szkoły, a to oznaczało, że może mówił po angielsku. Moore powinna była o tym pomyśleć.
Renée podeszła do niego i postukała go w ramię.
– Mówisz po angielsku? – wyszeptała.
Chłopak pokiwał głową.
– Chodź ze mną – poprosiła Renée.
Zaprowadziła go do innego kąta. W poczekalni siedziało niewiele osób. Byłoby to zaskakujące każdego wieczoru w tygodniu, ale szczególnie tego dnia, czyli krótko po północy w sylwestra, wydawało się dziwne. Wskazała na krzesło, które mógłby zająć chłopak, a następnie odsunęła od ściany kolejne i postawiła je tak, aby usiąść twarzą do syna Raffy.
Oboje zajęli miejsca.
– Jak się nazywasz? – spytała Ballard.
– Gabriel – odparł chłopiec.
– Jesteś synem Javiera?
– Tak.
– Przykro mi z powodu twojej straty. Dowiemy się, co się stało i kto to zrobił. Jestem detektyw Ballard. Możesz mi mówić Renée.
Gabriel spojrzał na jej mundur.
– Detektyw? – spytał.
– W sylwestra musimy pracować w mundurach – wyjaśniła Ballard. – Wszyscy funkcjonariusze ruszyli na ulice. Ile masz lat?
– Piętnaście.
– Do którego liceum chodzisz?
– Hollywood.
– Byłeś dziś o północy na placu przy warsztacie?
– Tak.
– Byłeś ze swoim ojcem?
– Nie, byłem… przy cadillacu.
Na miejscu zbrodni Renée widziała na parkingu zardzewiałego starego cadillaca. Miał otwarty bagażnik, a w środku spoczywała obłożona lodem beczka piwa.
– Byłeś z kimś przy tym wozie? – dociekała Ballard.
– Ze swoją dziewczyną – wyjaśnił Gabriel.
– Jak ona się nazywa?
– Nie chcę, żeby miała kłopoty.
– Nie będzie miała kłopotów. Po prostu próbujemy się dowiedzieć, kto tam był, i to wszystko.
Ballard czekała.
– Lara Rosas – wyznał w końcu chłopak.
– Dziękuję, Gabrielu. Znasz ją ze szkoły czy z sąsiedztwa?
– I stąd, i stąd.
– Poszła już do domu?
– Tak, wyszła, kiedy tu przyjechaliśmy.
– Widziałeś moment, w którym ktoś strzelił do twego ojca?
– Nie, zobaczyłem go już po fakcie. Leżał tam.
Gabriel nie okazywał żadnych emocji, a Renée nie dostrzegała łez na jego twarzy. Wiedziała, że to nie musi niczego oznaczać. Ludzie przetwarzają i wyrażają szok oraz żałobę na różne sposoby. Ani nietypowe zachowanie, ani brak oczywistych emocji nie powinny być uważane za coś podejrzanego.
– Widziałeś na imprezie kogoś, kogo uznałeś za obcego lub kto tam nie pasował? – pytała dalej Ballard.
– Nie bardzo – odparł Gabriel. – Przy piwie kręcił się facet, który nie wyglądał na kogoś z tamtej okolicy. Ale to była impreza uliczna. Więc kto wie.
– Kazano mu opuścić imprezę?
– Nie, on tam tylko stał. Wziął piwo i chyba wyszedł. Potem go już nie widziałem.
– To ktoś z waszej dzielnicy?
– Wątpię. Nigdy wcześniej go nie spotkałem.
– Dlaczego według ciebie nie wyglądał na kogoś stamtąd?
– Cóż, biały facet, a poza był trochę brudny. Mam na myśli jego ubrania i rzeczy.
– Sądzisz, że to bezdomny?
– Nie wiem, może. Tak właśnie pomyślałem.
– Widziałeś go, zanim zaczęto strzelać?
– Tak, to było wcześniej. Na pewno. To było, zanim wszyscy zaczęli patrzeć w górę.
– Powiedziałeś, że jego ubrania były brudne. Co miał na sobie?
– Szarą bluzę z kapturem i umazane niebieskie dżinsy.
– Jakimś błotem czy to było coś jak olej?
– Raczej błotem.
– Kaptur miał na głowie czy opuszczony? Widziałeś jego włosy?
– Miał go na głowie. I wyglądało na to, że miał ogoloną głowę.
– W porządku. Pamiętasz jego buty?
– Nie, nie widziałem ich.
Ballard przerwała na chwilę i starała się zapamiętać szczegóły wyglądu nieznajomego. Niczego nie zapisywała. Uznała, że lepiej będzie utrzymywać kontakt wzrokowy z Gabrielem. Sięgając po notatnik i długopis, mogłaby wystraszyć chłopaka.
– Kogo jeszcze zauważyłeś, kto tam nie pasował? – dociekała.
– Nikogo innego – odparł Gabriel.
– I nie jesteś pewien, czy facet w bluzie z kapturem kręcił się w pobliżu po wypiciu piwa?
– Więcej go nie widziałem.
– A kiedy widziałeś go po raz ostatni, ile czasu zostało do północy i wystrzałów?
– Jakieś pół godziny.
– Czy ktoś, na przykład twój tata, spytał tego faceta, co tam robi, albo kazał mu wyjść?
– Nie, bo to była impreza dla całej dzielnicy. Każdy może przyjść.
– Widziałeś innych białych na imprezie?
– Tak, było kilka osób.
– Ale oni nie wydali ci się podejrzani?
– Nie.
– Ale o tym gościu tak pomyślałeś.
– Tak, bo to była impreza, a przyszedł brudny. No i miał kaptur naciągnięty na głowę.
– Twój ojciec miał na sobie koszulę roboczą. Zawsze tak się ubiera?
– Tak, ma na niej wyszyte swoje imię. Chciał, żeby wszyscy sąsiedzi wiedzieli, kim jest. Zawsze to robił.
Renée skinęła głową. Nadszedł czas, aby zadać trudniejsze pytania i zatrzymać tego dzieciaka przy sobie, jak długo się da.
– Strzelałeś dziś z jakiejś broni, Gabrielu? – zapytała.
– Nie, absolutnie nie – zaprzeczył chłopak.
– W porządku. Masz jakieś powiązania z gangiem Las Palmas Trzynaście?
– O co pani mnie pyta? Nie jestem gangsterem. Mój tata tego zabraniał.
– Nie denerwuj się. Po prostu staram się dowiedzieć, ile tylko mogę. Nie jesteś z nimi powiązany, to dobrze. Ale twój ojciec był, prawda?
– Rzucił to gówno dawno temu. Prowadził legalny interes.
– Dobrze wiedzieć. Słyszałam jednak, że na imprezie na placu warsztatowym pojawili się faceci z Las Palmas. To prawda?
– Nie wiem, może. Mój ojciec dorastał wśród tych ludzi. Nie zerwał z nimi wszystkich kontaktów. Ale był czysty, prowadził legalny interes i nawet jako partnera w biznesie miał białego gościa. Więc niech pani nie pieprzy o „związkach z gangami”. Bo to gówno prawda!
Renée skinęła głową.
– Dobrze wiedzieć, Gabrielu. Jego partner też tam był?
– Nie widziałem go. To wszystko?
– Jeszcze nie. Jak nazywa się partner twojego ojca?
– Nie wiem. Jest lekarzem w Malibu albo coś w tym stylu. Widziałem go tylko raz, kiedy przyjechał z pogiętą ramą.
– Co masz na myśli?
– Chodzi o jego mercedesa. Cofał, wrąbał w coś i wygiął ramę.
– Rozumiem. Potrzebuję od ciebie jeszcze dwóch rzeczy, Gabrielu.
– Czyli czego?
– Podaj mi numer telefonu swojej dziewczyny. Muszę cię też poprosić, żebyś poszedł ze mną na chwilę do mojego wozu.
– Dlaczego miałbym z panią iść? Chcę zobaczyć ojca.
– Nie pozwolą ci na to. Będziesz mógł to zrobić dopiero później. Chcę ci pomóc. Chcę, żeby to był ostatni raz, kiedy musisz rozmawiać z policją na ten temat. Dlatego muszę sprawdzić twoje dłonie, aby się upewnić, że mówisz prawdę.
– Co takiego?
– Mówisz, że nie strzelałeś dziś wieczorem. Przetrę twoje dłonie czymś, co mam w samochodzie, i będziemy mieć pewność. Potem odezwę się do ciebie dopiero wtedy, kiedy będę mogła ci przekazać, że złapaliśmy osobę, która zrobiła to twojemu ojcu.
Ballard czekała, aż Gabriel rozważy swoje opcje.
– Jeśli tego nie zrobisz, będę musiała założyć, że mnie okłamałeś. Nie chcesz tego, prawda?
– W porządku, nieważne, zróbmy to.
Ballard podeszła najpierw do grupy, aby poprosić Moore o kluczyki do auta. Lisa przekazała jej, że są w stacyjce. Następnie Renée wyprowadziła syna Raffy na podjazd dla karetek. Tutaj wyciągnęła notatnik z tylnej kieszeni. Po zapisaniu numeru komórki dziewczyny Gabriela zanotowała, jak wyglądał mężczyzna w bluzie z kapturem. Potem otworzyła bagażnik radiowozu. Wyjęła paczkę wacików do badania pozostałości po wystrzale, użyła oddzielnych do wytarcia obu dłoni chłopaka, a później zamknęła je w plastikowych woreczkach, które zamierzała przekazać do laboratorium.
– No i nie ma prochu, prawda? – spytał.
– Laboratorium to potwierdzi – odparła Ballard. – Ale ja już ci wierzę, Gabrielu.
– Dobra, to co mam teraz zrobić?
– Idź do swojej matki i sióstr. Będą potrzebowały twojego wsparcia.
Gabriel skinął głową, ale się skrzywił. Wydawało się, że słowa, które właśnie usłyszał, pozbawiły go sił.
– Wszystko w porządku? – spytała Renée.
Dotknęła jego ramienia.
– Złapiecie tego faceta, prawda? – zapytał.
– Zgadza się – potwierdziła Ballard. – Dorwiemy go.
Renée wróciła na komendę dopiero, kiedy dochodziła już trzecia nad ranem. Pokonała schody prowadzące do tylnego korytarza i weszła do sali dzielonej przez Zespół do spraw Gangów i obyczajówkę. To długie i prostokątne pomieszczenie zwykle świeciło pustkami, bo obie jednostki przez większość czasu pracowały na ulicach. Ale teraz wypełniali je ludzie. Funkcjonariusze z obu oddziałów, podobnie jak Ballard, odziani w mundury, siedzieli za biurkami i przy stołach roboczych ciągnących się przez całą długość pokoju. Większość osób nie nosiła maseczek. Tę sporą liczbę obecnych tam policjantów można było wytłumaczyć na wiele sposobów. Przede wszystkim trudno było pracować w mundurze w obyczajówce i w zespole zajmującym się gangami. Oznaczało to, że alert taktyczny wydziału, za sprawą którego podczas obchodów Nowego Roku na ulice miało ruszyć jak najwięcej funkcjonariuszy, przynosił odwrotny skutek. Ale równie dobrze, skoro minęła już godzina duchów, czyli czas od północy do drugiej w nocy, wszyscy wrócili na komendę na przerwę. Ballard jednak wiedziała, że wynikało to z nowego oblicza policji Los Angeles – policjantów pozbawiono możliwości samodzielnego podejmowania decyzji, więc ruszali na ulice tylko wtedy, gdy dostawali takie polecenie, i podejmowali działania jedynie w jak najmniejszym zakresie, by nie wywoływać kontrowersji ani nie dawać powodów do tego, by składano na nich skargi.
Według Renée większość pracowników wydziału wykazywała podejście właściwe osobom, które znalazły się w środku napadu na bank. Spuszczona głowa, odwrócony wzrok i stosowanie się do ostrzeżenia: niech nikt się nie rusza, to nikomu nic się nie stanie.
Przy końcu jednego ze stołów roboczych zobaczyła sierżanta Ricka Davenporta i skierowała się w jego stronę. Podniósł oczy znad telefonu komórkowego i na jego pozbawionej maseczki twarzy pojawił się uśmiech, gdy rozpoznał, kto do niego idzie. Był po czterdziestce i już od ponad dekady zajmował się sprawami dotyczącymi gangów.
– Ballard – przywitał się. – Podobno ktoś kropnął dzisiaj Dziuplę.
Renée zatrzymała się przy stole.
– Kogo? – zdziwiła się.
– Właśnie tak kiedyś nazywaliśmy Javiera – wyjaśnił Davenport. – Za czasów, kiedy był gangsterem i kiedy na posesji swojego ojca demontował kradzione samochody.
– Ale to się zmieniło?
– Ponoć otworzył legalny interes, kiedy jego żona zaczęła rodzić dzieci.
– Byłam zaskoczona, że pojawiłeś się dzisiaj na miejscu przestępstwa. To właśnie z tego powodu?
– Między innymi. Po prostu robię to, czego chcą ludzie.
– Czyli trzymasz się z dala od ulicy?
– To oczywiste, że jeśli nie mogą pozbawić nas funduszy, przynajmniej nie chcą nas oglądać, co nie, Cordo?
Davenport oczekiwał słów poparcia ze strony gliniarza zajmującego się gangami, który nazywał się Cordero.
– Zgadza się, sierżancie – potaknął tamten.
Ballard wyciągnęła puste krzesło po prawej stronie Davenporta i usiadła. Stwierdziła, że przejdzie od razu do rzeczy.
– Co możesz mi powiedzieć o Javierze? – zaczęła. – Wierzysz, że wyszedł na prostą? Las Palmas pozwoliłoby w ogóle na coś takiego?
– Mówi się, że jakieś dwanaście czy piętnaście lat temu wykupił się z gangu – wyjaśnił Davenport. – I z tego, co nam wiadomo, od tamtej pory był czysty i prowadził legalny interes.
– Albo okazał się bystrzejszy od ciebie?
Davenport się roześmiał.
– Zawsze istnieje taka możliwość.
– Masz jeszcze akta tego faceta? Karty wywiadów terenowych, cokolwiek.
– Owszem, mamy to. Pewnie nieco zakurzone. Cordo, wyjmij akta Javiera Raffy i daj je Ballard.
Cordero wstał i podszedł do czteroszufladowych szafek na dokumenty, które ciągnęły się wzdłuż ściany na całej długości pomieszczenia.
– Tak daleko sięga historia tego gościa – stwierdził Davenport. – Jest w aktach papierowych.
– Więc na pewno nie był już aktywnym członkiem gangu? – naciskała Renée.
– Nie. Wiedzielibyśmy, gdyby tak było. Podążamy za niektórymi starymi gangsterami. Gdyby się spotykali, nie umknęłoby to naszej uwadze.
– Jak wysoko w hierarchii wspiął się Raffa, nim od nich odszedł?
– Niezbyt wysoko. Był tylko członkiem szeregowym. Nigdy nie założyliśmy mu sprawy, ale wiedzieliśmy, że przerabia dla nich skradzione samochody.
– Jak się dowiedziałeś, że się wykupił?
Davenport pokręcił głową, jakby nie pamiętał.
– Takie chodziły pogłoski – odparł. – Nie przypomnę sobie teraz nazwiska informatora, to było dawno temu. Ale tak właśnie mówiono i z tego, co mogliśmy stwierdzić, było to trafne.
– Ile coś takiego może kosztować? – dociekała Ballard.
– Nie pamiętam. Ta informacja może być w aktach.
Cordero wrócił do nich i wręczył akta Davenportowi zamiast Ballard. Ten z kolei podał je Renée.
– Proszę bardzo – powiedział.
– Mogę to zabrać? – spytała.
– O ile przyniesiesz je z powrotem.
– Rozumiem.
Ballard wzięła teczkę i wstała. Miała wrażenie, że kilku mężczyzn ją obserwowało, kiedy wychodziła z sali.
Nie była popularna w biurze po roku przymilania się i domagania informacji oraz pomocy w swoich dochodzeniach od ludzi, którzy starali się robić jak najmniej.
Zeszła do sali detektywów, gdzie zobaczyła Lisę Moore przy biurku. Kobieta pisała coś na komputerze.
– Wróciłaś – stwierdziła Renée.
– Nie dzięki tobie – odparła Moore. – Zostawiłaś mnie z tymi ludźmi i tym młodym gliną.
– Z Rodriguezem? Jest u nas już chyba od pięciu lat. Wcześniej pracował w Rampart.
– Nieważne. Wygląda jak dziecko.
– Dowiedziałaś się czegoś od żony i córek?
– Nie, ale wszystko teraz spisuję. Dokąd trafi ta sprawa?
– Zatrzymam ją na trochę. Wyślij mi wszystko, co masz.
– To nie idzie do Biura Zachodniego?
– Wszystkie zespoły u nich pracują teraz nad sprawą podwójnego morderstwa. Będę się tym zajmować, dopóki nie będą gotowi tego przyjąć.
– A Dash nie ma nic przeciwko temu?
– Rozmawiałam z nim. Nie widzi przeszkód.
– Co tam masz?
Wskazała na teczkę, którą trzymała Ballard.
– Stare akta Raffy – wyjaśniła Renée. – Davenport powiedział, że Raffa nie był aktywny od lat, że się wykupił, kiedy założył rodzinę.
– Och, czyż to nie słodkie – mruknęła Moore.
W jej głosie dało się słyszeć sarkazm. Do Ballard już jakiś czas temu dotarło, że Lisa straciła zdolność odczuwania empatii. Winna temu była zapewne praca na pełny etat nad przestępstwami popełnianymi na tle seksualnym. Utrata empatii dla ofiar stanowiła formę samoobrony, ale Renée miała nadzieję, że jej to nigdy nie spotka. Praca policyjna może z łatwością człowieka wyeksploatować. Ballard była jednak przekonana, że zanik empatii równał się utracie duszy.
– Wyślij mi swoje raporty, kiedy będziesz je miała gotowe – poprosiła Ballard.
– Dobra – odezwała się Moore.
– Nic nowego w sprawie Nocnych Złoczyńców?
– Na razie nic. Może dzisiaj się nie wychylają.
– Wciąż jest wcześnie. W Święto Dziękczynienia wezwanie otrzymaliśmy dopiero o świcie.
– Super! Nie mogę się doczekać świtu.
Znowu sarkazm. Renée to zignorowała i zajęła jedno z pustych biurek. Pracowała na nocnej zmianie, więc nie miała stałego miejsca. Siadała przy jakimkolwiek wolnym, kiedy tego potrzebowała. Spojrzała na parę bibelotów stojących na półce w boksie i szybko zrozumiała, że to biurko Toma Newsome’a, detektywa z dziennej zmiany pracującego w Zespole do spraw Przestępstw przeciwko Życiu i Zdrowiu. Był fanem baseballa, a na półce nad biurkiem miał kilka pamiątkowych piłek.
Widniały na nich autografy byłych Dodgersów i tych nadal aktywnych. Najcenniejszy przedmiot kolekcji tkwił w plastikowej kostce. Nie został podpisany przez żadnego z graczy. Złożony na nim autograf pochodził od człowieka, który przez ponad pięćdziesiąt lat komentował mecze Dodgersów w radiu i telewizji. Vina Scully’ego uważano za głos miasta, ponieważ nie żył jedynie baseballem. Nawet Ballard wiedziała, kim był. Według niej Newsome ryzykował, że ktoś mu ukradnie tę piłkę, nawet na komendzie.
Kiedy Renée otworzyła przyniesioną ze sobą teczkę, jej oczom ukazało się zdjęcia Javiera Raffy z lat jego młodości. Zginął w wieku trzydziestu ośmiu lat, a ta fotografia pochodziła z 2003 roku, kiedy aresztowano go za otrzymanie skradzionego mienia. Przeczytała raport, do którego przypięte było zdjęcie. Napisano tam, że Raffa został zatrzymany w fordzie pick-upie z 1977 roku z kilkoma używanymi częściami samochodowymi na pace. Jedna z nich – układ transaxle – miała wytłoczony numer seryjny i powiązano go z mercedesem g-wagonem, którego kradzież zgłoszono przed miesiącem w dolinie San Fernando.
Zgodnie z informacjami w aktach adwokat Raffy, Roger Mills, wynegocjował ugodę, dzięki której dwudziestojednoletni Javier dostał wyrok w zawieszeniu oraz nakaz wykonania prac społecznych w zamian za przyznanie się do winy. Sprawa została następnie wykreślona z akt Raffy, kiedy jego okres nadzoru dobiegł końca i odpracował sto dwadzieścia godzin społecznie, nie sprawiając żadnych kłopotów.
W aktach odnotowano, że jego prace społeczne obejmowały zamalowywanie graffiti wykonanych przez członków gangu na wiaduktach autostrady w różnych miejscach miasta.
Było to jedyne aresztowanie zapisane w aktach. Dostrzegła tam kilka spiętych razem kart wywiadu terenowego, ale wszystkie pochodziły z czasów przed zatrzymaniem i sięgały okresu, kiedy Raffa miał szesnaście lat. Spisano je podczas zwykłych akcji wymierzonych w gangi, czyli na przykład gdy patrol policyjny rozbijał imprezę albo interweniował na Hollywood Boulevard, gdzie działy się jakieś szemrane rzeczy. Funkcjonariusze spisywali nazwiska i wspólników, tatuaże i inne informacje dotyczące wyglądu, a wszystko to potem wprowadzono do akt i baz danych zespołu zajmującego się gangami. Jako syn właściciela warsztatu blacharskiego Raffa zawsze jeździł samochodami klasycznymi, odrestaurowanymi albo lowriderami, które również opisano na kartach wywiadu terenowego.
Od samego początku Raffa nosił przydomek Dziupla. Ludziom z gangów często nadawano ksywki. I tak na przykład pseudonim jednego z największych bossów kartelu brzmiał El Chapo, co po hiszpańsku oznacza „Niski”. Jedna notatka przykuła uwagę Ballard. Powtarzała się na czterech kartach spisanych i złożonych w latach 2000–2003 i stanowiła opis tatuażu widniejącego na karku Raffy po prawej stronie. Przedstawiał on białą kulę bilardową z pomarańczowym paskiem i numerem 13 – odniesienie do gangu Las Palmas 13 i jego powiązań z la eMe, gangiem więziennym znanym również jako Meksykańska Mafia. Numer „13” wskazywał na M, trzynastą literę alfabetu.
Renée pomyślała o przebarwieniach, które dostrzegła na szyi Raffy. Dotarło do niej, że były to blizny po laserowym usuwaniu tatuażu.
W aktach z dnia 25 października 2006 roku znajdowała się kserokopia raportu wywiadu, który stanowił punktowe wyliczenie niepotwierdzonych plotek oraz informacji pozyskanych od tajnego informatora określanego jako LP3. Ballard założyła, że był to ktoś z Las Palmas. Przejrzała oddzielne wpisy i znalazła ten o Raffie.
• Javier Raffa (Dziupla), ur. 14.02.1982 – podobno zapłacił Humbertowi Vierze 25 000 $ za całkowite odcięcie się od gangu.
Renée nigdy nie słyszała, żeby ktoś wykupywał się z gangu. Znała tylko panujące tam zasady typu „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Podniosła słuchawkę telefonu stojącego na biurku. Newsome przykleił do niego notatkę z kilkoma numerami. Zadzwoniła pod wewnętrzny przypisany ZG i poprosiła o sierżanta Davenporta.
Kiedy czekała, aż mężczyzna odbierze, podniosła jedną z piłek baseballowych z podstawki i próbowała rozczytać nabazgrany na niej autograf. Niewiele wiedziała o baseballu i dawnych oraz obecnych graczach Dodgersów. Wydawało jej się, że imię tej osoby brzmiało Mookie, ale uznała, że coś pomieszała.
Na linii odezwał się Davenport.
– Mówi Ballard. Mam pytanie.
– Wal.
– Humberto Viera z Las Palmas. Kręci się gdzieś jeszcze?
Davenport zachichotał.
– Zależy, co przez to rozumiesz – powiedział. – Siedzi w Pelican Bay od co najmniej ośmiu czy dziesięciu lat. I już stamtąd nie wróci.
– To była twoja sprawa? – spytała Renée.
– Tak, brałem w tym udział. Dorwałem go za załatwienie kilku członków gangu White Fence. Przeciągnęliśmy kierowcę pracującego dla gangu na naszą stronę i to oznaczało koniec dla Humberta. Pa, pa.
– W porządku. Czy jest jeszcze ktoś, z kim mogłabym porozmawiać o tym, jak Javier Raffa wykupił się z gangu?
– Hmm. Raczej nie. Z tego, co pamiętam, to było dawno temu. To znaczy zawsze są jeszcze jacyś starzy gangsterzy, ale są nimi, bo się nie wychylają. W większości przypadków te gangi zmieniają jednak swoją ekipę co jakieś osiem do dziesięciu lat. Nikt nie będzie z tobą rozmawiał o Raffie.
– A co z LP-trzy?
Minął moment, zanim Davenport się odezwał. Było jasne, że kłamał, kiedy chwilę wcześniej twierdził, że nie pamięta kapusia.
– Co zdołasz z niej wyciągnąć?
– Więc to kobieta?
– Tego nie powiedziałem. Co chcesz wyciągnąć od niego?
– Nie wiem. Szukam powodu, dla którego ktoś wpakował Javierowi Raffie kulkę w głowę.
– Cóż, LP-trzy już dawno nie ma. To ślepy zaułek.
– Teraz jesteś tego pewien?
– Tak.
– Dzięki, sierżancie. Odezwę się później.
Ballard odłożyła telefon na uchwyt. Davenport się wygadał, że LP3 to kobieta. I pewnie nadal jest informatorką. W przeciwnym razie nie usiłowałby tak nieudolnie zamaskować swojego przejęzyczenia. Renée nie miała pojęcia, co to oznacza dla jej sprawy, jeśli wziąć pod uwagę to, że Raffa podobno odszedł z gangu przed czternastoma laty. Ale dobrze było wiedzieć, że jeśli zaczną wychodzić na jaw powiązania z gangiem, ZG ma tam kogoś, kto może dostarczyć cennych informacji.
– O co chodziło? – zapytała Moore.
Siedziała naprzeciwko Ballard.
– Zespół do spraw Gangów – odparła Renée. – Nie chcą, żebym rozmawiała z ich informatorem z Las Palmas.
– Nic dziwnego – rzuciła Lisa.
Ballard nie była pewna, co to miało znaczyć, ale się nie odezwała. Wiedziała, że Lisie tylko jednorazowo przypadła praca na nocnej zmianie. Jej zaangażowanie w śledztwo dobiegło końca, kiedy wzeszło słońce, skończyła się jej zmiana, odwołano alert taktyczny i wszyscy funkcjonariusze powrócili do swoich normalnych rozkładów. Moore wracała na dzienną zmianę, a Renée ponownie miała pracować sama w godzinach nocnych.
Dokładnie tak, jak chciała.
Ballard wzięła się za kompletowanie akt sprawy Raffy. Zaczęła od żmudnego zadania, czyli sporządzenia raportu, który zawierał opis zabójstwa oraz zidentyfikowanie ofiary, a także wiele nieciekawych szczegółów, takich jak czas pierwszego wezwania, nazwiska funkcjonariuszy patrolu, którzy je przyjęli, temperaturę otoczenia, powiadomienie najbliższych członków rodziny oraz inne informacje istotne dla prowadzonej dokumentacji, ale nie dla śledztwa. Potem napisała podsumowania przesłuchań świadków, które sama przeprowadziła, i tych, które zebrała od Lisy Moore, chociaż raporty koleżanki były krótkie i pobieżne. Podsumowanie wywiadu z najmłodszą córką Raffy zawierało tylko jedną linijkę: „Ta dziewczyna nic nie wie i niczego nie wniesie do śledztwa”.
Wszystko to trafiło do segregatora z trzema pierścieniami. Na koniec Ballard rozpoczęła spisywanie chronologii wydarzeń, która obejmowała jej kolejne działania. Zanotowała w niej też wzmiankę o rozmowie z Davenportem. Następnie sporządziła kopie dokumentów z akt ZG i je również umieściła w segregatorze. Zrobiła to wszystko do piątej rano, a potem wstała i podeszła do Moore, która właśnie czytała e-maila na swoim telefonie. Ich zmiana skończyła się godzinę temu, ale dla Ballard nie miało to znaczenia.
– Jadę do centrum. Chcę sprawdzić, co zebrali technicy kryminalistyczni – oznajmiła Renée. – Jedziesz ze mną czy zostajesz?
– Chyba jednak zostanę – odparła Lisa. – Nie ma szans, żebyś wróciła przed szóstą.
– W porządku. A czy w takim razie możesz odnieść akta ZG Davenportowi?
– Jasne, wezmę to. Ale dlaczego tak właściwie to robisz?
– Co robię?
– Pracujesz nad tą sprawą. To zabójstwo. Przecież i tak masz je przekazać ludziom z Biura Zachodniego, jak tylko wszyscy tam się obudzą.
– Możliwe, że pozwolą mi się tym zająć.
– Psujesz nam reputację, Renée.
– O czym ty mówisz?
– Po prostu się nie wychylaj. Jeśli nikt nie będzie się ruszać, nikomu nie stanie się krzywda, co nie?
Ballard wzruszyła ramionami.
– Nie mówiłaś tak, kiedy wzięłam się za sprawę Nocnych Złoczyńców – powiedziała.
– W niej chodzi o gwałt – odparła Moore. – Ty masz tutaj zabójstwo.
– Nie widzę różnicy. Jest ofiara i jest śledztwo.
– Cóż, ujmę to w ten sposób: Biuro Zachodnie dostrzeże różnicę. Nie będą zadowoleni, że próbujesz im to odebrać.
– Zobaczymy. Wychodzę. Daj mi znać, jeśli te nasze dwie gnidy znów zaatakują.
– Jasne. Tak samo ty.
Ballard wróciła do tymczasowo zajmowanego biurka, zamknęła laptopa i zebrała swoje rzeczy. Naciągnęła maseczkę na twarz i ruszyła korytarzem w stronę wyjścia. Była tam ławka dla więźniów, więc chciała sobie zapewnić dodatkową ochronę. Nie wiadomo, co aresztowani przywlekli na posterunek.
Po opuszczeniu komendy ruszyła drogą 101 w kierunku centrum. Pokonując szarość poprzedzającą świt, kierowała się ku wieżom, które zawsze wydawały się oświetlone w mroku. Podczas pandemii ruch spadł o połowę, ale miasto o tej godzinie było nieruchome, dotarła zatem do węzła wschodniego numer 10 w niecałe piętnaście minut. Stamtąd było jeszcze tylko pięć minut do zjazdu na kampus uniwersytetu Cal State w Los Angeles. Na południowym krańcu tego rozległego terenu znajdowało się pięciopiętrowe laboratorium kryminalistyczne dzielone przez policję Los Angeles i Departament Szeryfa Hrabstwa Los Angeles.
Zarówno budynek, jak i ulice wydawały się pogrążone w ciszy. Renée wjechała windą na trzecie piętro, gdzie pracowali technicy. Nacisnęła brzęczyk, weszła do środka i trafiła na Anthony’ego Manzana, technika kryminalistycznego, który był na miejscu, gdzie zabito Javiera Raffę.
– Ballard – przywitał się. – Zastanawiałem się, kto się do mnie odezwie.
– Na razie ja – odparła Renée. – Biuro Zachodnie ma teraz pełne ręce roboty z tym podwójnym zabójstwem i wszyscy są tam zajęci.
– Nawet mi nie mów. Wszyscy oprócz mnie nad tym pracują. Chodź.
– To musi być paskudna sprawa.
– Raczej coś, co może przyciągnąć telewizję, a oni nie chcą źle wypaść.
Ballard była ciekawa, dlaczego żadne media nie zainteresowały się sprawą w Kanionie Gower. Myślała, że początkowa teoria, że kogoś zabiła spadająca kula, wywoła zainteresowanie mediów, ale o ile było jej wiadomo, nikt się o to nie dopytywał.
Manzano poprowadził ją przez laboratorium do swojego stanowiska pracy. Założyła, że trzej inni technicy, których dostrzegła, zajmują się sprawą Biura Zachodniego.
– Co tam się wydarzyło? – zapytała jakby od niechcenia.
– Starsza para została okradziona i zamordowana – powiedział Manzano. – Po chwili dorzucił szokującą informację. – Podpalono ich. Żywcem.
– Jezu Chryste – jęknęła Renée.
Pokręciła głową, od razu jednak pomyślała, że media rzeczywiście rzucą się na to jak hieny, a wydział odeśle do tego sporo ludzi, aby wyglądało, że robią wszystko, co w ich mocy. Oznaczało to, że ma duże szanse na utrzymanie sprawy Raffy, jeśli uzyska zgodę porucznika Robinsona-Reynoldsa.
Na podświetlonym stole do pracy Manzana była rozłożona szeroka płachta papieru milimetrowego, na którym technik rozrysowywał miejsca zbrodni.
– To jest miejsce przestępstwa. Nanoszę lokalizacje łusek, które tam zebraliśmy – wyjaśnił Manzano. – To miejsce wyglądało jak po strzelaninie na Dzikim Zachodzie.
– Masz na myśli strzały oddane w niebo, prawda? – dopytywała Ballard.
– Tak, i to jest ciekawe. Zebraliśmy trzydzieści jeden łusek i wygląda na to, że pochodzą one tylko z trzech sztuk broni, włączając w to narzędzie zbrodni.
– Pokaż.