Gobseck - Honoriusz Balzak - ebook

Gobseck ebook

Honoriusz Balzak

0,0

Opis

Powieść „Gobseck” Honoriusza Balzaka należy do „Scen z życia prywatnego” cyklu „Komedia Ludzka”.

Pani de Grandlieu rozmawia z przyjacielem domu, adwokatem Derville. Rozmowa schodzi na temat pieniędzy. Derville jest zdania, że to pieniądze odgrywają główną rolę w Paryżu. Opowiada historię ze swojej młodości, kiedy jego sąsiadem był lichwiarz nazwiskiem Gobseck. Pożyczka od niego bardzo pomogła Derville’owi zostać adwokatem. Co więcej, obserwacje odwiedzających Gobsecka osób wiele nauczyły młodego prawnika na temat życia w Paryżu...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 83

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Honoriusz Balzak
Gobseck
Tłumaczenie: Tadeusz Boy-Żeleński
Warszawa 2016

Baronowi Barchou de Penhoen.

Wśród wszystkich wychowanków kolegium Vendôme, jesteśmy, jak sądzę, jedyni, którzy się odnaleźli w życiu literackim, my, którzy uprawialiśmy już filozofię w wieku kiedy powinniśmy byli uprawiać jedynie De viris! Oto utwór, który pisałem w chwili, gdyśmy się spotkali i podczas gdy ty pracowałeś nad swymi pięknymi dziełami o filozofii niemieckiej. Tak więc żaden z nas nie chybił swemu powołaniu. Ujrzysz tedy z pewnością tutaj swoje nazwisko z tą samą przyjemnością, z jaką wpisuje je twój stary kolega szkolny

de Balzac.

W zimie roku 1829 na 1830, o pierwszej po północy, w salonie wicehrabiny de Grandlieu znajdowały się jeszcze dwie osoby nienależące do rodziny. Młody i przystojny człowiek wyszedł, słysząc bicie zegara. Kiedy turkot powozu rozległ się w dziedzińcu, wicehrabina, widząc już tylko swego brata oraz przyjaciela domu kończących partię pikiety, podeszła do córki, która stojąc w salonie przy kominku, niby to przeglądała album i słuchała oddalającego się kabrioletu w sposób usprawiedliwiający macierzyński niepokój.

– Kamillo, jeżeli nadal będziesz zachowywać się z młodym hrabią Restaud tak jak dziś wieczór, zmusisz mnie do tego, że go przestanę przyjmować. Słuchaj, moje dziecko, jeśli masz zaufanie do mego serca, pozwól mi prowadzić się w życiu. W siedemnastu latach nie można jeszcze sądzić o przyszłości, ani o pewnych względach społecznych. Zwrócę ci uwagę tylko na jedno. Pan de Restaud ma matkę, która pochłonęłaby miliony, kobietę źle urodzoną, pannę Goriot, o której w swoim czasie dużo mówiono. Postępowała tak źle ze swoim ojcem, że z pewnością nie zasługuje na to, aby mieć tak dobrego syna. Młody hrabia ubóstwia ją i broni jej z oddaniem godnym największych pochwał, dba zwłaszcza czule o brata i siostrę. Mimo że to postępowanie jest bardzo piękne – podkreśliła wicehrabina – dopóki matka jego żyje, każda rodzina bałaby się powierzyć temu chłopcu przyszłość i majątek młodej panny.

– Dosłyszałem kilka słów, które budzą we mnie ochotę wmieszać się między panią a jej córkę – wykrzyknął przyjaciel domu. – Wygrałem, panie hrabio – rzekł, zwracając się do przeciwnika. – Porzucam pana, aby biec w sukurs pańskiej siostrzenicy.

– To się nazywa mieć uszy adwokackie – wykrzyknęła wicehrabina. – Kochany panie Derville, jakim cudem mógł pan słyszeć to, co ja mówiłam po cichu do Kamilli?

– Zrozumiałem pani spojrzenia – odparł Derville, siadając w berżerce przy kominku.

Wuj usiadł przy siostrzenicy, a pani de Grandlieu umieściła się na kanapce między córką a Dervillem.

– Czas, pani wicehrabino, abym pani opowiedział pewną historię, która zmieni pani sąd o majątku hrabiego Ernesta de Restaud.

– Historię! – wykrzyknęła Kamilla. – Niechże pan prędko zaczyna.

Derville rzucił na panią de Grandlieu spojrzenie, z którego zrozumiała, że to opowiadanie powinno ją zająć. Wicehrabina de Grandlieu była przez swój majątek i dawność nazwiska jedną z najznamienitszych kobiet w dzielnicy Saint-Germain; o ile zaś kogo dziwi, aby adwokat paryski odzywał się do niej tak poufale i zachowywał się w jej domu tak bez ceremonii, łatwo będzie wytłumaczyć tę osobliwość. Pani de Grandlieu, wróciwszy do Francji wraz z rodziną królewską, osiadła w Paryżu, gdzie żyła zrazu jedynie z zasiłków przyznanych przez Ludwika XVIII z listy cywilnej. Było to położenie nieznośne. Adwokat miał sposobność wykryć pewne nieprawidłowości w sprzedaży pałacu Grandlieu dokonanej niegdyś z ramienia Republiki i orzekł, iż pałac powinien być zwrócony wicehrabinie. Podjął się tego procesu na swoje ryzyko i wygrał. Zachęcony powodzeniem, natarł tak skutecznie na jakieś przytulisko, że uzyskał odeń zwrot lasu Liceney. Potem wydobył jeszcze jakieś akcje kanału Orleańskiego i pewne dość znaczne nieruchomości, którymi cesarz wyposażył był zakłady publiczne. W ten sposób, dzięki zręczności młodego adwokata, majątek pani de Grandlieu osiągnął sumę blisko sześćdziesięciu tysięcy franków dochodu, nim prawo o odszkodowaniach zwróciło jej ogromne sumy. Adwokat ten, człowiek nieskazitelnej uczciwości, uczony, skromny i dobrze wychowany, stał się od tego czasu przyjacielem rodziny. Mimo iż postąpienie jego z panią de Grandlieu zyskało mu szacunek i klientelę najlepszych domów dzielnicy Saint-Germain, nie korzystał z tego wzięcia tak, jakby mógł korzystać człowiek ambitny. Opierał się naleganiom wicehrabiny, która chciała, aby sprzedał swoją kancelarię i przeszedł do sądownictwa, gdzie dzięki wysokim protekcjom uzyskałby od razu szybki awans. Z wyjątkiem pałacu Grandlieu, gdzie spędzał czasami wieczory, bywał w świecie jedynie tyle, ile było trzeba dla podtrzymania stosunków. Było dlań wielkim szczęściem, że oddanie jego pani de Grandlieu wydobyło na światło jego talenty, gdyż groziło mu, że jego kancelaria zmarnieje. Derville nie miał duszy adwokackiej.

Od czasu, gdy hrabia Ernest de Restaud wszedł w dom wicehrabiny i odkąd Derville odkrył sympatię Kamilli do tego młodzieńca, zaczął bywać u pani de Grandlieu bardzo pilnie; rzekłbyś, mieszczański dandys świeżo dopuszczony na arystokratyczne salony. Kilka dni przedtem znalazł się na balu koło Kamilli i rzekł wskazując młodego hrabiego:

– Szkoda, że ten chłopiec nie ma jakich dwóch albo trzech milionów, nieprawdaż?

– Czy to nieszczęście? Nie sądzę – odparła. – Pan de Restaud ma wielkie zdolności, jest wykształcony, a minister, przy którym pracuje, ceni go wysoce. Nie wątpię, że zajdzie daleko. Ten chłopiec znajdzie majątek, jakiego sam zapragnie, skoro przyjdzie do władzy.

– Tak, ale gdyby już był bogaty?

– Gdyby był bogaty – rzekła Kamilla, rumieniąc się. – Ależ wszystkie młode panny, które są tutaj, wydzierałyby go sobie – dodała, wskazując tańczące pary.

– I wówczas – odparł adwokat – panna de Grandlieu nie byłaby tą jedyną, na którą by zwracał oczy. Dlatego się pani rumieni! Podoba się pani, nieprawdaż? No, niech pani powie.

Kamilla wstała nagle.

„Kocha go” – pomyślał Derville.

Od tego dnia Kamilla była nadzwyczaj uprzejma dla adwokata, spostrzegłszy, że on pochwala jej skłonność. Aż dotąd, mimo że znała wszystkie zobowiązania rodziny wobec Derville’a, było w jej obejściu więcej grzeczności niż prawdziwej sympatii, więcej uprzejmości niż uczucia, zachowanie jej i ton zawsze mu dawały odczuć oddalenie, jakie etykieta stawiała między nimi. Wdzięczność to jest dług, który dzieci nie zawsze przyjmują w spadku.

– Ta historia – rzekł Derville po pauzie – przypomina mi jedyny romansowy wypadek w moim życiu. Już śmiejecie się państwo, słysząc, jak adwokat mówi wam o romansie w swoim życiu! Ale i ja miałem dwadzieścia pięć lat jak każdy inny, a w tym wieku widziałem już bardzo osobliwe rzeczy. Muszę zacząć moje opowiadanie od osobistości, której państwo nie możecie znać. Chodzi o lichwiarza. Wyobraźcie sobie twarz bladą i wyblakłą, którą, za pozwoleniem Akademii, chciałbym nazwać miesięczną: podobna była do srebra, z którego zeszło złocenie. Włosy mego lichwiarza były gładkie, starannie uczesane, popielato-szare. Rysy twarzy, niewzruszonej jak twarz Talleyranda, zdawały się odlane z brązu. Małe oczka, żółte jak u kuny, nie miały prawie rzęs i lękały się światła, ale daszek starego kaszkietu chronił je od blasku. Szpiczasty nos był tak cienki na końcu, że można by go porównać do świdra. Wargi miał cienkie jak owi alchemicy i starcy malowani przez Rembrandta lub Metsu. Człowiek ten mówił cicho, łagodnym głosem i nie unosił się nigdy. Wiek jego był zagadką: nie sposób było zgadnąć, czy on zestarzał się przed czasem, czy też zaoszczędził swą młodość, iżby mu służyła zawsze. Wszystko w jego pokoju było schludne i wytarte; podobne, od zielonego sukna na biurku aż do dywanika przed łóżkiem, do zimnego sanktuarium starej panny, która cały dzień wyciera z kurzu meble. W zimie głownie na kominku, zawsze zagrzebane w popiele, dymiły, nie dając ognia. Czynności jego od godziny wstania aż do wieczornego napadu kaszlu były regularne jak zegar. Był to poniekąd człowiek-automat, którego sen nakręcał. Jeżeli dotknąć stonogi idącej po papierze, zatrzyma się i udaje nieżywą; tak samo i ten człowiek urywał w pół zdania i przestawał mówić, gdy zaturkotał powóz, aby nie podnosić głosu. Na wzór Fontenelle’a oszczędzał siłę żywotną i skupiał wszystkie uczucia ludzkie w swoim ja. Toteż życie jego upływało bez hałasu niby piasek w starożytnej klepsydrze. Czasami jego ofiary krzyczały, unosiły się; potem robiła się wielka cisza jak w kuchni, w której zarzyna się kaczkę.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.