Gniazda. Tom I. Naznaczeni przez Tyche - Piotr Walczak - ebook + audiobook

Gniazda. Tom I. Naznaczeni przez Tyche ebook i audiobook

Piotr Walczak

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dwudziestopięcioletni Jack jako dziecko uległ wypadkowi samochodowemu, w którym zginęli jego rodzice. Gdy leżał w szpitalu, na jego piersi pojawiły się cztery znamiona, a w powracającym śnie widział cztery dwuletnie dziewczynki i słyszał słowa: znajdź, ucz, chroń.

Jako dorosły mężczyzna odszukał cztery dziewczyny. Każda ma na ciele jedno z jego znamion. Wszystkie są pięknymi kobietami o nieprzeciętnej inteligencji, urodzonymi czternastego czerwca, dokładnie dwa lata po narodzinach Jacka. Pięcioro młodych ludzi dochodzi do wniosku, że zostali naznaczeni przez obcych. Teraz muszą się dowiedzieć, jaki był tego cel.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 675

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 18 godz. 9 min

Lektor: Krzysztof Plewako-Szczerbiński

Oceny
4,0 (4 oceny)
1
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1

Czternasty maja. Południowa dzielnica miasta, zapomniana, oszczędzana przez zgiełk i hałas metropolii, zasypiała w strugach ciepłego wiosennego deszczu. Stary park, brylant, założony dwieście lat temu, powoli pustoszał. Ostatni, najwytrwalsi spacerowicze i zwolennicy joggingu, pojedynczo lub parami opuszczali alejki.

Ulicą Zacisze biegła wysoka, szczupła dziewczyna. Kaptur sportowej bluzy naciągnęła na głowę. Uważnie obserwowała chodnik. Biegnąc, rozmyślała o porannej scysji. Nie czuła się winna, lecz sumienie nie dawało jej spokoju.

Już niedaleko, jeszcze kilkaset kroków i będę mogła się wysuszyć, wykąpać, by w końcu się położyć, sama. Jak długo będę wracała myślami do kłótni z Richardem? Czy to moja wina, że nie wiem, co z sobą zrobić? Chciałby, abym podjęła decyzję, wybrała. „Jak możesz w wieku dwudziestu dwóch lat nie wiedzieć, co będziesz robiła w życiu?” – o to ma pretensje. A ja nie jestem pewna – rozmyślała.

Ulica tonęła w deszczu, gdzieniegdzie kałuże rozmyte na nierównym chodniku. Lampy rzucały niemrawe światło, cisza przerywana delikatnym odgłosem butów rozbryzgujących wodę, to znowu uderzających o płyty chodnika.

Dziewczyna postanowiła przeskakiwać rozlewiska, widać, że sprawiało jej to przyjemność. Kolejny skok i kolejna przeszkoda ominięta. Następna. Biegła swobodnie, pewnie, z wielką lekkością. Kolejna przeszkoda. Wydłużyła krok i upadła.

Cholera, niech to szlag trafi. Skręciłam nogę… znowu… co za ból… to ta sama stopa. Cholera, cholera. A mówił mi, żebym nie biegała po nocy, ostrzegał… Richard, gdzie jesteś, skoro byłeś taki przewidujący, gdzie jesteś do cholery? Jak boli… dwa, trzy miesiące kuśtykania… niech to szlag. Teraz będziesz szczęśliwy, mając mnie uziemioną. Zaraz cię obudzę… gdzie mój telefon?

Siedziała na krawężniku, usiłując wyjąć komórkę z kieszeni dresowych spodni. W końcu się udało i ponownie głośno zaklęła.

Musiała się potłuc, niech to szlag, jak pech, to na całej linii, a niech to, co ja teraz zrobię?

– Czy mogę pani pomóc?

Gwałtownie podniosła głowę, zrzucając kaptur bluzy. Rude, kręcone, wilgotne włosy prawie całkowicie zasłoniły jej oczy. Zdołała jednak dojrzeć przemokniętego, przyglądającego się jej mężczyznę o dużych niebieskich oczach.

– Skręciłam stopę, znowu będę co najmniej dwa miesiące chodziła o kulach. Za miesiąc mam urodziny, jak ja będę tańczyła na przyjęciu? – odpowiedziała dość chaotycznie.

Mężczyzna uważnie spojrzał na dziewczynę.

– Potrzebna jest pomoc. Ma pani telefon? Ja nie biegam z komórką, nie używam jej.

– Miałam, ale ekran się potłukł podczas upadku.

– Mieszkam tuż obok. – Wskazał ciemny budynek stojący w pobliżu. – Proszę wybaczyć, nie chciałem pani przestraszyć, musimy dotrzeć do telefonu, aby powiadomić pogotowie albo kogoś z pani rodziny.

– Nie mam rodziny… jeszcze, mam znajomego, do którego chciałabym zadzwonić.

Wyciągnął rękę, z wahaniem podała mu dłoń. Gdy się spotkały, przez ułamek sekundy, mgnienie, poczuła delikatny dreszcz. Trwało to bardzo krótko, prawie nie zauważyła, lecz pozostał ślad w jej podświadomości. Spostrzegła nagły błysk w błękitnych oczach nieznajomego. Zauważył jej reakcję.

– Dziwne uczucie. – Uśmiechnął się. – Czuję, jakbyśmy się kiedyś spotkali – zażartował. – Ale to zapewne niemożliwe – uspokoił ją.

Podniosła się i natychmiast osunęła. Mężczyzna przytrzymał ją i uchronił przed upadkiem.

– Będę musiał panią ponieść. Wiem z własnego doświadczenia, co znaczy ból skręconej stopy. Skręcenie czasami bywa gorsze od złamania. Człowiek ze złamaną nogą nie próbuje postawić stopy na ziemi. Prawdę mówiąc, trochę znam się na tego rodzaju urazach. Widzi pani ten budynek? To naprawdę parę kroków. Z zewnątrz nie wygląda interesująco, ale jest tam ciepło i bezpiecznie.

Pomimo tych zapewnień nie wzbudził jej zaufania, rozejrzała się dookoła, szukała pomocy. Panował mrok, deszcz nie ustępował. Byli sami. Wahała się, to nieznajomy, ale z drugiej strony był jedyną osobą, która mogła jej w tej chwili pomóc. Przyglądała mu się, ukrywając swoje zainteresowanie. On natomiast skupił się na stopie.

– Wymaga założenia opatrunku – stwierdził.

– Jest pan lekarzem?

– W pewnym sensie.

– Co znaczy: w pewnym sensie?

– To znaczy, że nie mam dyplomu lekarskiego, ale… trochę studiowałem medycynę i potrafię udzielić pierwszej pomocy.

– Ja też trochę studiowałam medycynę, ale nie potrafię wykonać żadnych praktycznych, użytecznych czynności. Więc nie wiem, czy mogę polegać na pana umiejętnościach.

– Mam na imię Jack.

– Rose.

– Piękne imię, właściwie jedyne odpowiednie. – Uśmiechnął się.

– Boli jak cholera.

Jack nachylił się i lekko podniósł dziewczynę. Zarzuciła mu ręce na szyję, pozwoliła nieść się do domu. Nie czuła bólu, jakby zmalał.

Dziwne, gdy mnie trzyma, ból znika – pomyślała.

– Jaki to adres?

– Zacisze 124.

– Mieszkasz sam?

– Nie.

– Tylko „nie”?

– Mieszkamy we czworo.

– Czworo?

Uśmiechnął się.

– Jeden facet i trzy dziewczyny.

– To ma mnie uspokoić?

– A może powinno przerazić? – Uśmiech nie znikał z jego twarzy. – Nie ma ich w tej chwili w mieszkaniu, gdzieś buszują, trudno mi za nimi nadążyć. Są niezależne, nieuchwytne i mocno postrzelone.

Zbliżyli się do budynku. Rose z zainteresowaniem obserwowała otoczenie. Sprawdziła adres, zgadzał się z tym, jaki jej podał. Posesja ogrodzona z frontu żelaznym kutym płotem osadzonym między kamiennymi słupkami. Szeroka brama wjazdowa, za którą ujrzała duży plac. W oddali majaczyły drzewa, przynajmniej takie odniosła wrażenie w panującym półmroku. Przy drzwiach wejściowych mały kinkiet. Żadnego dzwonka, tylko kołatka wykuta w kształcie podkowy.

Jack nacisnął klamkę i pchnął ciężkie drzwi, jednocześnie trzymając dziewczynę.

Obym tego nie pożałowała – pomyślała.

Przedsionek zalewało ciepłe światło, żadnych mebli, jedynie stylowe lustro. Kolejne pomieszczenie było już sporych rozmiarów. Na środku okrągły stół, a wokół pięć wygodnych na pierwszy rzut oka kanap z poduszkami, przy każdej mały stolik. Kształt pokoju trudny do określenia, ni to okrąg, ni to elipsa z licznymi drzwiami.

Dużo, stanowczo za dużo,jak na mój gust – stwierdziła w myślach. – To zapewne salon.

Kominek wpasowany w środkową ścianę, wygaszony. W powietrzu unosił się zapach świeżo ściętego drewna, które zapełniło kosz. Na podłodze majestatycznie rozpostarty gruby dywan.

Jack posadził Rose na pierwszej z brzegu kanapie. Skrzywiła usta, ból ponownie dał znać o sobie.

– Zaraz wracam, przyniosę bandaż.

Zniknął, wymykając się z salonu. Zdążyła jedynie zauważyć, że wszedł do pokoju, w którym stało solidne biurko zastawione fajkami. Nie zdążyła zapytać o telefon, była zajęta poznawaniem otoczenia. Teraz intensywnie go szukała. Stał na kominku – stylowy, starodawny, czarny, ebonitowy z tarczą numerową.

Ciekawe, czy działa?

Próbowała wstać, ból ponownie zaatakował.

Poczekam.

Wrócił Jack, trzymając małą podręczną apteczkę.

– Czy możesz mi podać telefon? Chcę zadzwonić do Richarda.

– To ten znajomy, o którym wspomniałaś?

– Tak.

Jack podszedł do kominka i podniósł telefon. Okazało się, że ma bardzo długi sznur, nie był to aparat bezprzewodowy. Podał dziewczynie. Podziękowała i zaczęła wykręcać numer.

– Na obudowie masz napisany numer – poinformował i wycofał się z pokoju, zostawił ją samą.

– Richard, obudź się, miałam mały wypadek. Czy mógłbyś teraz po mnie przyjechać?

– Gdzie jesteś, dlaczego dzwonisz o tak późnej porze? Co się stało? Czy nic ci nie jest? – zadał kilka pytań, jakby w ogóle jej nie zrozumiał.

– Biegałam w parku i skręciłam nogę. Tę samą.

– Mówiłem ci, żebyś zrezygnowała z joggingu, szczególnie po nocach. Gdzie jesteś? Skąd dzwonisz? Nie wyświetliła mi się twoja komórka.

– Zacisze 124. Zapisz adres. Powtarzam: Zacisze 124. Przyjedź po mnie. Telefon… zaraz podam ci numer… pięć, pięć, zapisujesz?

Rose dwukrotnie podała dziewięć cyfr.

– Ostatnie cyfry to sześć i pięć. Zapisałeś? Pytam: czy masz mój numer?

– Tak, mam. Będę za pół godziny.

– Do zobaczenia i… wybacz. Jack, jesteś?

Do pokoju wszedł Jack. Dopiero teraz dokładnie mu się przyjrzała. Wysoki, nienagannie wysportowana sylwetka. Szatyn o dużych, przenikliwych, niebieskich oczach. Przystojny, lecz nie typ modela z okładek czasopism. Twarz pociągła, sympatyczna. Włosy mokre, potargane.

Zapewne często się uśmiecha – pomyślała.

– Przyjedzie? – zapytał.

– Tak, za jakieś pół godziny.

– To świetnie, a teraz pokaż stopę.

– Na pewno wiesz, co trzeba zrobić? Mój lekarz mówił, żebym ją oszczędzała, ale to było ponad rok temu i już nie odczuwałam żadnych dolegliwości. A dzisiaj ten wypadek, musiałam na coś skoczyć.

– Na kulę bilardową, nie mam pojęcia, jakim cudem się tam znalazła. Zobaczyłem ją wciśniętą pomiędzy płyty chodnikowe. Pokaż nogę. Naprawdę wiem, jak obandażować i przyłożyć kompres.

Ujął stopę w dłonie, ból ustąpił. Zaczął delikatnie obwiązywać, jednocześnie polewając tkaninę jakąś miksturą.

– Co to za bandaż? Miałam już do czynienia z bandażami, ale takiego jeszcze nie widziałam.

– To jest taki… jak by to powiedzieć, specjalny, który można nasączyć i nie będzie przemakał, a jednocześnie stworzy odpowiedni ucisk. Bandaż będzie się kurczył wraz ze zmniejszaniem się opuchlizny. Nie będziesz czuła bólu. Kostka mocno spuchła, ale ten bandaż poradzi sobie z tym problemem.

Minęło kilka minut i miała precyzyjnie zabandażowaną stopę. Rzeczywiście nie czuła bólu. Bała się jednak postawić nogę. Pamiętała, jak to było rok temu.

– Wszystko gotowe. Teraz czekamy na znajomego, radzę skorzystać z łazienki. Nie ma żadnych przeciwwskazań, możesz się wykąpać, woda nie zaszkodzi opatrunkowi.

Po tych słowach spojrzała na siebie. Wyglądała koszmarnie. Cała ubłocona, rozczochrana. Zawstydziła się, gdy zobaczyła mokre plamy na kanapie. Spostrzegł jej reakcję i się uśmiechnął.

– Nie przejmuj się, weź prysznic, a ja ogarnę pokój, bo jak wrócą dziewczyny, to będę się musiał ewakuować. Przyniosę ci kule. Zaraz wracam. Łazienka jest za tą sypialnią. – Pokazał dłonią sąsiednie drzwi pokoju, w którym znikał.

Gdy powrócił, odebrała od niego kule i ostrożnie wstała. Ból ustąpił, lecz nadal nie odważyła się postawić stopy. Pokuśtykała i weszła do wskazanego pokoju. Był duży. Na pewno przeznaczony dla kobiety. Cały wystrój o tym świadczył: pastelowe kolory ścian, damska toaletka, ozdobne lustro. Nie zauważyła jednak śladów mieszkanki. Nie było żadnych fotografii, obrazków. Rozejrzała się, poszukując kolejnych drzwi.

Tam zapewne jest łazienka.

Weszła i znowu niespodzianka. Duża, z wanną i prysznicem. Gotowa na przyjęcie gościa, kosmetyki, przybory do mycia, jednym słowem – wszystko na miejscu. Postanowiła się wykąpać, zostało niewiele czasu do przyjścia Richarda. Napełniła do jednej czwartej wannę, dodała płynów – powstała gęsta, pachnąca piana. Rozebrała się i ostrożnie zanurzyła, ciągle oczekiwała na jakiś symptom bólu, nic. Po trzydziestu minutach, wykąpana, odświeżona, stała o kulach przed lustrem.

Jak tu się ubrać w te brudne ciuchy? Szkoda, że nie powiedziałam Richardowi, by przywiózł mi coś do ubrania, może sam na to wpadnie. No tak, ale co wtedy sobie pomyśli?

Rozejrzała się i chwyciła szlafrok. Nie namyślając się, włożyła go. Po chwili była w salonie. Kanapa, na której poprzednio siedziała, nie nosiła już żadnych śladów. Jack stał w pobliżu kominka.

– Widzę, że kąpiel dobrze ci zrobiła, zaraz pożyczę coś od dziewczyn, byś mogła się ubrać. Strój sportowy, czy może kreacja wieczorowa? – zażartował.

– Wolę sportowy. Skąd wiesz, czy rozmiar będzie pasował?

Tylko się uśmiechnął i zniknął za następnymi drzwiami. To już były trzecie, które otwierał w jej obecności. Powrócił, niosąc komplet bielizny i dres.

– Chyba oberwiesz od właścicielki – stwierdziła z lekkim uśmiechem.

– Nie będzie tak źle.

Podziękowała i wróciła do „swojego” pokoju. Bielizna idealnie pasowała. Na pewno nie była używana, miała metki, oderwała je.

Skąd on ją wytrzasnął? – pomyślała. – Minęło pół godziny. Dlaczego nie ma Richarda?

Wróciła do salonu, nadal nie stawiała stopy na podłodze.

– Czy mogę znowu zadzwonić? Richard powinien już tu być. Nic z tego nie rozumiem.

– Oczywiście, nie krępuj się.

Rose wykręciła numer, ale tym razem nikt nie odpowiadał. W słuchawce powtarzał się sygnał dzwonienia.

– Nie odbiera.

– Może po twoim telefonie tak szybko się zbierał, że zapomniał go zabrać.

– Ma drugi telefon w samochodzie. Zadzwonię.

Kilkakrotnie wybierała numer, coraz bardziej zdenerwowana.

– Tego też nie odbiera. Dziwne. To do niego niepodobne.

Zauważyła oznaki niepokoju na twarzy gospodarza.

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć… Richard powinien już tu być co najmniej od pół godziny. Nie tego oczekiwałem. Płyn, którym nasączyłem opatrunek, po godzinie zadziała jak środek usypiający. Miałem nadzieję, że będziesz już w tym czasie w domu. Wybacz. Najlepiej zrobisz, jeśli udasz się teraz do sypialni. Nie bój się. Drzwi mają zamek od wewnątrz, jeżeli ma cię to uspokoić. Rano na pewno pojawi się Richard i będzie po kłopocie, a noga powinna być w porządku… to znaczy w stanie umożliwiającym spacerowanie.

Wyraz twarzy Rose dawał wyraźnie do zrozumienia, co myśli o Jacku i całym tym zdarzeniu, lecz poczuła pierwsze symptomy ogarniającej ją senności. Nie czekała, aż uśnie w tym miejscu. Bez słowa wstała i zamknęła się w „swoim” pokoju. Po chwili leżała na łóżku. Dla poczucia bezpieczeństwa pozostała w ubraniu. Trzy minuty później spała.

Rano obudziła się w pełni wypoczęta. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest, po sekundzie cały wczorajszy wieczór, jak na filmie, przemknął jej przed oczami. Spojrzała na stopę – nadal była obandażowana, lecz opuchlizna wyraźnie zmalała. Wszystko sprawiało wrażenie normalności. Poruszyła palcami. OK. Delikatnie postawiła nogę na dywanie – nic. Podniosła się – nadal nic. Dłużej nie eksperymentowała. Ujęła kule i powędrowała do łazienki. Odświeżona, odważyła się opuścić sypialnię, mocno trzymając kule, gotowa w każdej chwili do ich użycia.

W salonie nie zastała Jacka.

– Zapraszam na śniadanie. Mała przekąska i będziesz mogła w pełni sił powrócić do życia.

Odwróciła się na głos Jacka. Stał w czwartych już drzwiach – tam musiała być kuchnia. Miał na sobie koszulę i spodnie dżinsowe. Wykonał zapraszający gest. Przekroczyła próg. Kuchnia zrobiła na niej wrażenie. Nie było w niej typowej nowoczesnej zabudowy. Sprawiała wrażenie średniowiecznej, wszędzie porozwieszane przyprawy, patelnie, na półkach słoje. Jednakże sprzęt jak najbardziej nowoczesny. Ściany bez tynku, stare, wiekowe, nierówne cegły nadawały kuchni specyficzny klimat. Na środku stół, tym razem prostokątny, pięć krzeseł. Blat z grubych desek, dębowy, na nim ustawiona stara klepsydra. W kilku miejscach ślady po nożu, krawędzie lekko wytarte. Krzesła drewniane, na siedzeniu poduszki, oparcia także wyłożone miękkim materiałem. Podłoga ułożona ze starych, szerokich, mocno podniszczonych desek.

Mieszkają podobno we czworo, ale wszystko przygotowane dla pięciu osób. Intrygujące – pomyślała.

Skromne śniadanie. Jajko po wiedeńsku, kilka kromek pieczywa, ser, parę plasterków wędliny, masło i kawa. Jedli w milczeniu.

– Ciągle nie możesz mi darować tego snu. – Uśmiechnął się.

– Mogłeś mnie wcześniej uprzedzić, powinieneś zapytać o moją zgodę, a nie samemu podejmować decyzję.

– Mogłem, ale nie zrobiłem tego, zależało mi na wyleczeniu twojej stopy. Gdybym zapytał o zgodę, mogłaś po prostu uciec Powinnaś się była wyspać i nie nadwyrężać stopy. Teraz z twoją nogą jest już wszystko w porządku. Uwierz mi.

– Jak na… niedouczonego lekarza jesteś bardzo pewny efektów swojego „leczenia”.

Skwitował jej uwagę tylko uśmiechem. Często się uśmiechał, za często w jej odczuciu. Zapadła chwila milczenia, którą przerwało kołatanie do drzwi.

– To zapewne Richard – stwierdził, opuszczając kuchnię.

Rose podreptała za nim. Nim dotarła do pokoju, usłyszała ostre słowa Richarda.

– Czy jest tu moja znajoma?

– Tak, zapraszam do środka.

Zobaczyła, jak Richard przepycha Jacka i szybkim krokiem wchodzi do salonu.

– Dlaczego spędziłaś tutaj noc? Dlaczego podałaś mi zły adres? Czy na tym ci zależało?

– Przecież jesteś, więc jak mogłam podać zły adres? A ty, dlaczego nie odbierałeś kolejnych telefonów?

– Chodź, wracamy do domu.

– Zachowuj się jak człowiek, a nie jak pajac. Podziękuj Jackowi za to, że mi pomógł, gdy ciebie zabrakło.

– Nie kpij sobie. Dzięki, Jack. Żegnam, a właściwie żegnamy.

Obydwoje opuścili mieszkanie. Rose zostawiła swój dres i bieliznę. Zabrała z sobą kule. Gdy wyszli, Jack jak zwykle się uśmiechnął i był to uśmiech człowieka niesamowicie szczęśliwego, człowieka, któremu spadł kamień z serca.

No to dotarliśmy do celu, teraz wszystko zależy od moich dziewczyn – pomyślał, domykając drzwi.

2

– Co to za facet?

– Poznałam go wczoraj dość przypadkowo, gdy skręciłam nogę. Pomógł mi.

– Zaciągając cię do łóżka. Ładna mi pomoc. Wykorzystał cię pod pozorem pomocy. Cwaniaczek.

– Żaden cwaniaczek, zachowywał się fair i wcale z nim nie spałam.

– To dlaczego tam nocowałaś?

– Bo mnie uśpił.

– Co? Uśpił, i mówisz, że nie spał z tobą.

– Nie, nie spał i odwieź mnie do lekarza. Chcę wiedzieć, co z moją stopą.

Przez dalszą drogę obydwoje milczeli. Rose zaczęła się zastanawiać, co się z nią działo, gdy spała. Starała się sobie przypomnieć wszystko, co robiła, gdy się dowiedziała o środku nasennym, jak zamykała pokój, jak go otwierała po przebudzeniu. Była pewna, że nic się nie wydarzyło. Uspokoiła się. Teraz przypomniała sobie o pozostawionej bieliźnie i dresie. Będzie musiała odebrać swoje rzeczy, ale obawiała się ponownego spotkania z Jackiem, a przede wszystkim reakcji Richarda. Spojrzała na niego. Był nachmurzony. Niewątpliwie przystojny, brunet o brązowych oczach. Niejedna dziewczyna zazdrościła jej tej znajomości… no, nie tylko znajomości.

Po przyjeździe do szpitala pokuśtykała do lekarza. Richard szedł obok niej w milczeniu, nie starał się jej pomóc. Nie liczyła na to. Była przyzwyczajona do chodzenia o kulach i nie stanowiło to dla niej żadnego problemu. Radziła sobie doskonale. Pod gabinetem czekali dobre pół godziny. Gdy doktor Sanders zaprosił ją do siebie, wstała. Richard również się podniósł, chcąc jej pomóc. Odmówiła.

– Witam panią ponownie. Znowu skręciła pani nóżkę, widzę, że ktoś już się nią zajął.

– Tak, ale to była amatorszczyzna. Czy może pan ją dokładnie obejrzeć?

– Oczywiście. Proszę tu usiąść i pokazać stopę. Hmmm… bandaż profesjonalnie zawinięty, mówiła pani „amatorszczyzna”… ciekawe, a zwłaszcza ciekawy jest ten bandaż. Kiedyś czytałem o tym materiale, gdzieś w jakimś wydawnictwie o eksperymentalnych tkaninach wykorzystywanych w medycynie. Odwiniemy i popatrzymy. Brak opuchlizny. Kiedy ją pani zwichnęła?

– W nocy, dokładnie około północy.

– Opuchlizny nie ma. Pozwoli pani, że lekko poruszam stopą. Czuje pani coś, jakiś ból?

– Nie, kompletnie nic, żadnego bólu, tylko pana zimne dłonie.

– Zimne? Czyli ma pani lekko podniesioną temperaturę. Zbadajmy ją, zatem.

Dotknął termometrem.

– Temperatura w normie – stwierdził po chwili.

Po wykonaniu kilku coraz szerszych ruchów poprosił, aby wstała i oparła stopę o ziemię. Nic nie poczuła, wszystko w normie.

– Dla świętego spokoju zrobię prześwietlenie.

Po kilkunastu minutach doktor Sanders trzymał w rękach kliszę z prześwietleniem. Przyglądał się z zainteresowaniem.

– Nie widzę żadnych śladów świadczących o przebytym urazie. Nie ma też śladów po pierwszym skręceniu stopy, chociaż na poprzednim badaniu kontrolnym były drobne zniekształcenia. Jest pani całkowicie zdrowa, a stopa w stanie idealnym. Kto zrobił ten opatrunek?

– Przypadkowy znajomy, nazywa się… Jack, ma na imię Jack. Twierdził, że trochę studiował medycynę.

– Ładne mi trochę, z tego, co widziałem, to był bardzo profesjonalny opatrunek. Według mnie pani nie skręciła stopy. Nie widzę tutaj żadnej ingerencji lekarskiej, gdybym zobaczył, powinienem złożyć zawiadomienie o nielegalnej praktyce. Musiałaby pani składać zeznania. Jest pani zdrowa, a to chyba najważniejsze.

– Dziękuję, kule nie są mi już potrzebne. Do zobaczenia, mam nadzieję, że poza gabinetem.

Po opuszczeniu przychodni obydwoje nadal milczeli. Rose oddała kule Richardowi.

– Musisz mi więcej opowiedzieć o tym tajemniczym Jacku – zaczął. – Powiedz, dlaczego podałaś mi zły adres? Zacisze dwadzieścia cztery, gdy naprawdę to było 124. Całą noc chodziłem od domu do domu, starając się ciebie odnaleźć. W końcu trafiłem na właściwy adres.

– Podałam 124, to ty źle zrozumiałeś.

– Przy tej ulicy było tylko kilkanaście budynków mieszkalnych, a pod dwudziestym czwartym jakieś magazyny. Budziłem ludzi w nocy w poszukiwaniu ciebie. W końcu przestałem, bo grozili mi policją.

– Dlaczego zatem nie odbierałeś telefonów?

– Komórkę zostawiłem w domu, spieszyłem się do ciebie.

– A w samochodzie? Przecież tu masz drugą.

– Szukałem ciebie i nie siedziałem w samochodzie, mogłaś zostawić wiadomość. Gdy wróciłem do samochodu, w telefonie miałem informacje o kilku próbach połączenia, ale z nieznanego numeru. Twoja komórka nie odpowiadała.

– Właściwie powinnam, ale już zasypiałam.

– Dlaczego on cię uśpił?

– Powiedział, że powinnam spać, aby stopa wyzdrowiała, chyba miał rację.

– Bronisz tego cwaniaczka. Sprawdzę, co to za jeden.

– Sprawdzaj sobie, ale gdy go spotkasz, to przeproś za swoje zachowanie i podziękuj za opiekę nade mną.

– Niedoczekanie twoje.

Kolejny przejaw nieuzasadnionej zazdrości – pomyślała.

To jest to, co ją najbardziej denerwuje u Richarda. Zazdrość z byle powodu, zazdrość, która niszczy związek. Spojrzała na niego z wyrzutem, lecz powstrzymała się od komentarza. Nie chciała kolejnej awantury. Pragnęła dotrzeć do swojego mieszkania, chciała wszystko spokojnie przemyśleć.

Podjechali pod dom, w którym mieszkała, ostatnio przez większość czasu raczej sama. Po każdej awanturze Richard znikał na kilka dni, by po długich przeprosinach powrócić. Te przerwy w ich związku były coraz częstsze. Dzisiaj nie powinien wchodzić razem z nią, nadal czekała na kolejny bukiet. Wysadził ją, podał kule i poinformował, że tym razem ma coś do załatwienia. Nie oczekiwała od niego niczego więcej. Z ulgą odebrała dwa kije i ruszyła coraz pewniejszym krokiem do mieszkania. Kule zostawiła w kącie przy drzwiach i wpadła do sypialni. Rzuciła się na łóżko. Dzisiejsze zajęcia na uczelni odpuściła sobie, lecz jutro musi zaliczyć ćwiczenia z informatyki. Informatyka. To była jej pasja od roku. Pasja podobna do tej, jaka ją opanowała trzy lata temu na medycynie, a rok później na biotechnologii. Medycyna zaczęła ją nudzić na drugim roku, wtedy poznała Richarda. Była dumna, że tak interesujący mężczyzna zwrócił na nią uwagę. Tworzyli dobraną parę do pierwszych objawów jego zaborczości. Nie dawała mu żadnych podstaw, ale ich związek powoli się rozpadał. Już nie była pewna swoich uczuć, zaczęła dostrzegać jego wady. Nie miała jednak nikogo innego. Szybko musiała zacząć radzić sobie sama. Jedyną pamiątkę po rodzicach, wyblakłą fotografię, straciła jeszcze przed studiami.

Do tej pory trzymała na szafce przy łóżku pustą ramkę po zdjęciu. Teraz znowu na nią spojrzała, tak bardzo jej tego zdjęcia brakowało. Przypomniała sobie, jak je utraciła. Mieszkała wtedy z Formanami. Pewnego dnia wróciła do domu, a fotografia zniknęła. Pytała przybranych rodziców, co się z nią stało, nie otrzymała odpowiedzi. Po kilku tygodniach kolejny raz uciekła. Miała wtedy siedemnaście lat. Od tego czasu była sama, ale dała sobie radę. Była przecież nieprzeciętnie inteligentna, jedna z najwyższych wartości IQ, znacznie powyżej stu pięćdziesięciu. Gdy mając dwanaście lat, przeszła test, stwierdzono, że oszukiwała. To jej wystarczyło, nie poddała się kolejnemu.

Usnęła.

Obudziła się późnym wieczorem. Stwierdziła, że za późno na składanie wizyt. Richard nie zadzwonił. Postanowiła się wykąpać. Gdy się rozbierała, przypomniała sobie o bieliźnie. Ta, którą teraz zdjęła, idealnie na nią pasowała. Stanik podkreślał jej jędrne, kształtne piersi.

Skąd on wiedział, jaki noszę rozmiar? – zastanowiła się ponownie nad dziwnym zbiegiem okoliczności.

Weszła do wanny i powoli obmyła ciało. Nie odczuwała bólu w stopie. Przeleżała pół godziny. Przyjrzała się sobie w lustrze. Fryzura lekko potargana. Wzięła grzebień i zaczęła rozczesywać bujne rude włosy. Nie chciały się ułożyć. Zrezygnowała. Spojrzała na piersi. Znamię w kształcie róży umiejscowione na prawej piersi było jakby wyraźniejsze. Niedobrze. Czyżby to był objaw raka? Krawędzie jednak równe, rysunek delikatny, widoczne płatki. Dawno nie przyglądała się sobie, więc może to tylko naturalny proces. Przecież ma już dwadzieścia dwa lata. Niedługo, konkretnie za miesiąc, kolejne urodziny. Czy jest ładna? Raczej przeciętna z tymi licznymi piegami, które są nieodzownym atrybutem rudzielca. Jedynie co do sylwetki nie może mieć zastrzeżeń, na pewno jest zgrabna, przecież oglądają się za nią mężczyźni. Próżność. Która kobieta nie jest próżna?

– Ja nie– powiedziała głośno.

Noc przespała spokojnie. Rano kąpiel, szybkie śniadanko i biegiem na uczelnię. Nawet nie zajrzała do książek i notatek.

Dam radę – stwierdziła.

Miała rację. Kilkugodzinne ćwiczenia przebiegły bez zgrzytów. Zaliczyła je tak, aby się nie wyróżnić, lecz i tak był to najlepszy wynik. Wiedziała, że mógł być wyższy, specjalnie zaliczyła kilka potknięć. Po zajęciach poleciała do biblioteki, w której przesiedziała do późnych godzin. Richard milczał. A niech mu. Kolejny dzień przebiegł według utartego schematu. Zajęcia na wydziale, biblioteka, powrót do domu. Zbliżał się weekend. Nie lubiła tych dni. Dotychczas większość z nich spędzała w samotności, do czasu gdy poznała Richarda. Zaczęła odczuwać jego brak. Nie odzywał się już trzy dni.

W sobotę postanowiła zrobić porządki. Zaczęła od przedpokoju i od razu natrafiła na kule.

O kurczę, powinnam je oddać i odebrać swoje ciuchy – pomyślała.

Odszukała bieliznę, którą otrzymała od Jacka, spakowała, zabrała kule i popędziła na Zacisze 124. Zbliżając się do budynku, postanowiła dokładnie obejrzeć otoczenie. Zaczęła od miejsca, gdzie upadła. Dość długo szukała bili: była wciśnięta między płyty chodnikowe, jedna z nich miała oderwany róg. Kula bilardowa była czarna i nie odbiegała zbytnio kolorem od płyty.

Nie dziwię się, że jej nie zauważyłam, musiała jednak być na krawędzi i sama ją wcisnęłam.

Podniosła bilę, zważyła ją w ręce i schowała do kieszeni. Zrobiła to odruchowo, myśląc już o budynku. Stał lekko cofnięty od ulicy, szary, bez wyrazu. Na pierwszy rzut oka trudno było go uznać za zamieszkany. Podjazd do bramy raczej rzadko używany. Brama solidna, sprawiająca wrażenie ciężko się otwierającej. Dobrze wtedy zauważyła – za nią był plac z drzewami. Nie były to jednak typowe drzewa, raczej ozdobne, dość rzadko występujące w tym rejonie. Świadczyły o tym, że w przeszłości ktoś zadał sobie dużo trudu, sprowadzając je tutaj i sadząc. Zasadzono je według określonego schematu. Przez chwilę zaczęła go analizować. Gdy poznała zasadę, na jej ustach pojawił się uśmiech. Właściciel, czy też właściciele, wiedzieli, co czynią. Wzbudzili jej sympatię.

Sam budynek stanowił mieszankę różnych stylów architektonicznych, co wyraźnie kolidowało z parkiem, o ile tak można było go nazwać. Starała się zrozumieć, dlaczego powstał taki kontrast. Dla zwykłego obserwatora była to brzydota. Dla niej ta odpowiedź była zbytnim uproszczeniem. To było coś więcej. Stała zafascynowana, analizowała każde wgłębienie, każde okno.

Jednokondygnacyjna budowla z wysokim strychem. Od frontu stosunkowo wąska, lecz czuło się wyraźnie, że sięga głęboko w ogród. Fasada miała za zadanie tylko zamaskować jej ogrom, nie miała, co do tego wątpliwości. Nie miała szans, aby obejść dom z boku. Front budynku blokował drogę, a za podjazdem stał parkan. Parkan, którego praktycznie nie było widać z ulicy.

No cóż, trzeba wejść do środka.

Energicznym ruchem chwyciła kołatkę i zastukała trzy razy. Cisza. Odczekała pół minuty i zakołatała ponownie. Nagle drzwi się otworzyły, za nimi stała dziewczyna.

– Witaj. Ty pewnie jesteś Rose, Jack mówił, że wpadniesz do nas. Wejdź, proszę. Przepraszam za mój wygląd, ale ja dzisiaj odwalam tu robotę sprzątaczki. Stąd ten fartuszek i lateksowe rękawiczki. Wejdź, zaraz przywitamy się jak należy.

Rose przez chwilę przyglądała się sprzątaczce. Śliczna blondynka o kręconych, bujnych włosach. Podobnie jak u Jacka, duże niebieskie oczy.

Czyżby byli rodzeństwem? – zastanowiła się.

Powoli przekroczyła próg. Gdy tylko znalazła się za nim, wpadła w ramiona sprzątaczki, która przytuliła ją do siebie i pocałowała w oba policzki. Pocałunki trwały trochę za długo jak na taką okoliczność, nie mówiąc o tym, że były raczej niewskazane. Rose poczuła lekki dreszczyk przebiegający przez jej ciało.

Co jest grane? To samo uczucie – pomyślała

– Anne – przedstawiła się blondynka, uwalniając ją z uścisku. – Proszę, wejdź do saloniku, pogadamy sobie. Jak poznałaś Jacka?

– Nie opowiadał? – zapytała Rose lekko zdziwiona.

– Powiedział tylko, że do nas wpadniesz i że mamy cię nie przestraszyć, boś jest płochliwą istotką. Mamy cię mile powitać, tego nie musiał nam mówić, zawsze jesteśmy miłe i uprzejme – stwierdziła z uśmiechem.

Zaprowadziła gościa do salonu i posadziła na tej samej kanapie, na której Rose siedziała poprzednio. Po chwili do pokoju wpadła druga dziewczyna. Równie śliczna, ale brunetka, tak przynajmniej można było ocenić na podstawie kilku kosmyków włosów wystających spod turbanu. Miała na sobie szlafrok. Nie zdążyła się wytrzeć, na smukłych nogach pozostały krople wody. Musiała pospiesznie zakończyć kąpiel.

– Monica – przedstawiła się dość szybko.

Ledwo Rose podniosła się z kanapy, już tkwiła w jej ramionach. Dwa delikatne, trochę dłuższe pocałunki i… lekki dreszczyk.

To już staje się niebezpieczne i co najmniej dziwne. Jest jeszcze jedna. Wykrakałam.

– Zeni.

Wysoka, najwyższa z nich, o hebanowej skórze powoli zbliżała się do Rose.

– Nie bój się mnie – poprosiła.

Biel delikatnych zębów uwydatniała idealnie skrojone usta.

– Nie uciekniesz przede mną i tak cię uściskam – tym razem ostrzegła.

Rose zrezygnowała, pozwoliła się wycałować i kolejny raz poczuć dreszcz. Dreszczyk, na którym teraz się skupiła. Wyraźne wyczuła, że kierował się do jej znamienia na piersi. Powoli, lekko oszołomiona opadła na kanapę. Rozejrzała się po nieznajomych, a właściwie już znajomych. Przez jakiś czas wszystkie przyglądały się sobie z wyraźnym zaciekawieniem, by po chwili usiąść naprzeciwko siebie.

– A więc to jest Rose – rozpoczęła Zeni. – Witamy w naszej oazie.

– Przyszłam zwrócić rzeczy, które dał mi Jack. Chciałam mu podziękować osobiście. Przepraszam, że tak późno. Czy jest tutaj?

– Jacka nie ma.

– Nie wiemy, gdzie się znowu włóczy.

– Jest nieobliczalny.

– Postrzelony – dodała trzecia.

– To samo powiedział o was – zauważyła Rose.

– No to sama widzisz, że jest nieobliczalny, skoro takie głupoty o nas opowiada. Przecież jesteśmy rozważne, urocze, miłe i wiesz… Same dobre rzeczy można o nas powiedzieć – stwierdziła Zeni.

– Opowiedz nam, jak go poznałaś, w jakich okolicznościach – kolejny raz zapytała Anne.

– Biegałam w nocy i przed tym budynkiem skręciłam nogę. Jack akurat był w pobliżu i mi pomógł. To wszystko, najzwyklejszy w świecie przypadek.

– Miał szczęście – stwierdziła Monica.

– Chyba ja miałam.

Skwitowały jej słowa uśmiechami. A potem zaczęły się pytania i odpowiedzi. Czuły się w swoim towarzystwie coraz swobodniej. Rose pozbyła się uprzedzeń i chętnie mówiła o sobie. Po pewnym czasie zorientowała się, że opowiedziała im całą historię swojego życia, w zamian zdobywając jedynie ogólne informacje na temat zajęć lokatorek. Jednak nie przeszkadzało jej to. Czuła się bardzo dobrze. Jedynym tematem, którego nie dotknęły, był Jack. Umiejętnie zmieniały temat, jakby on w ogóle tu nie mieszkał, jakby ich nie interesował. Nim się zorientowała, minęła północ.

Zaproponowały jej, aby po raz drugi spędziła noc w ich mieszkaniu. Zaoferowały pokój, który już znała. Nie odmówiła. Poczuła, jakby odzyskała coś, co utraciła dawno temu. Wiedziała już, co się kryje za poszczególnymi drzwiami. To były sypialnie. Każda miała swoją. Najdalszą, jeżeli można to tak określić, zajmowała Zeni, obok niej Monica, w środku była sypialnia Jacka, następnie jej i Anne. Co się kryło za pozostałymi drzwiami, pozostało tajemnicą.

W pokoju odnalazła umieszczoną w szafkach swoją bieliznę, idealnie wypraną. Na dresie nie było śladu po wypadku. Wykąpała się i położyła spać. Po raz pierwszy nie rozmyślała o Richardzie. Usiłowała zrozumieć „delikatny dreszczyk”. Nie zdążyła rozwiązać zagadki, nim usnęła. Spała głębokim, spokojnym snem.

Rano obudził ją rwetes dobiegający z kuchni. Szybko się umyła i poszła na śniadanie. Nie miała wyrzutów sumienia. Poczuła się jak gość, więc pora na posiłek. Jak najbardziej jej się należał, no, chyba powinna się do niego przyłożyć. Gdy weszła do jadalni, na stole stały już cztery nakrycia – brakowało ostatniego – Jack był nieobecny. Dziewczyny ubrały się w stroje domowe, luźne spodnie i bluzki. Czuły się swobodnie i nie zauważyły wejścia Rose, albo przynajmniej doskonale to ukrywały.

– Dzisiaj śniadanie przygotowała Anne – stwierdziła Monica – więc będzie trochę… trochę… Będziesz mogła sama je ocenić.

– Wczoraj sprzątaczka, dzisiaj kucharka. Czy tylko ja prowadzę ten dom? – zapytała lekko zirytowana Anne. – Im mniej zjecie, tym więcej dla tych, co potrafią docenić mój kunszt – dodała z promiennym uśmiechem.

– Czyli dla ciebie – odparowała Zeni.

Wbrew zapowiedziom śniadanie było wykwintne. Dziewczyny pałaszowały, aż im się uszy trzęsły. Nie zostało nic. Anne mogła teraz ogłosić z figlarnym uśmiechem:

– Nareszcie z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że dyżur pomywaczki obejmuje… Zeni.

– Może ja pozmywam – zaproponowała Rose.

– Ty jesteś tu gościem i… milcz dziewczyno – oświadczyła Anne.

– Na razie – szepnęła cichutko Monica.

Dziewczyny szybko spojrzały po sobie. Mimo ich starań nie umknęło to uwadze Rose.

Co one mają na myśli? Faktem jest, że wszystkie pomyślały to samo. Nie zwiodą mnie.

– Dziewczyny, miło było, ale na mnie już czas. Dzisiaj muszę posprzątać w domu, tam mam zapewnione wszystkie etaty, i to bez zwolnień czy zastępstw.

– Więc sama widzisz, że tutaj jest łatwiej – odparła Anne, okraszając swoją wypowiedź niewinnym uśmiechem.

Wszystkie trzy odprowadziły gościa do drzwi. Na koniec każda ją ucałowała, ale tym razem Rose nie poczuła żadnego dreszczyku, nic, pomimo że bardzo się starała. Normalny pocałunek przyjaciółek.

Wracając do domu, dużo rozmyślała o wieczorze spędzonym z dziewczynami.

Przyjęły ją z otwartymi sercami. Potrafiły słuchać i umiejętnie sterowały rozmową, uzupełniały się bezbłędnie. Rozumiały się bez słów. Gdy jedna gdzieś się zapędziła, dwie pozostałe natychmiast jej pomagały. Cały czas były jednak czułe i wyrozumiałe. Na pewno są inteligentne, bardzo inteligentne. Nie miała dotychczas do czynienia z takimi dziewczynami. Poczuła, że stanowią dla niej pewne wyzwanie. Wyzwanie? Czy to na pewno wyzwanie, czy potrzeba rywalizacji, a może zrozumienia? Nie zaproponowały jednak kolejnego spotkania. Dlaczego? Czyżby nie pasowała do nich? Nie była taka piękna, taka kobieca jak one. Każda z nich to szczyt urody w swoim typie. Anne to… Słowianka, Zeni – śliczna czarnoskóra dziewczyna, a Monica urocza latynoska. Podejrzewała Anne, że jest siostrą Jacka – teraz była już pewna swojej pomyłki. Co je połączyło? Czyżby Jack? Lecz o nim nic nie mówiły. Chroniły go. Wyraźnie chroniły go przed nią. Czyżby były zazdrosne? Nie, przecież nie miały o co być zazdrosne. Znowu zazdrość, ta okropna cecha, źródło wszelkiego zła. Wyraźnie uczucie to ją prześladuje, ale to wynik doświadczenia, efekt utrzymywania kontaktu z Richardem. Zazdrość i one? Nie, to niemożliwe. Ich zachowanie to pełne wzajemne zaufanie, miłość. Miłość? Czyżby to była miłość? Jeżeli miłość, to jaka? Siostrzana? Pochodzą z różnych kultur, więc jak tu można mówić o miłości siostrzanej. Są piękne i tajemnicze. Na pewno mają coś do ukrycia. I dlaczego te sugestie o jej miejscu w tamtym domu. Właściwie nie sugestie, lecz jedno wyrwane słowo, komentarz.

Gdy dotarła pod swoje drzwi, zastała siedzącego na schodach Richarda.

– Dlaczego tu siedzisz, a nie w mieszkaniu?

– Bo zgubiłem klucz.

– Coś za dużo ostatnio tych twoich zgub. Najpierw telefon, no tak, telefonu nie zgubiłeś, ale zostawiłeś.

– Gdzie spędziłaś noc? Znowu u Jacka? A może powinienem powiedzieć: z Jackiem? – zaatakował ją bezpardonowo.

– Skończ już z tymi oskarżeniami. Tak, spędziłam noc u Jacka, ale go nie było, wyjechał gdzieś. Były za to jego trzy współlokatorki i zostałam u nich.

– O Boże, tylko nie to. Wiesz, co robiłem przez ostatnie dni? Usiłowałem ustalić, co to za facet. I wiesz, czego się dowiedziałem? Niczego. Kompletnie niczego. Nikt go nie zna osobiście. Każdy tylko coś słyszał. Jakieś plotki, niesprawdzone informacje. Ten gość nie istnieje, a właściwie istnieje niebytem. Mieszka z jakimiś trzema lesbijkami, o których też niewiele wiadomo poza tym, że kręcą się po bibliotekach i knajpach. Ekskluzywnych knajpach, drogich. Knajpach, które nie są dostępne dla plebsu, lecz dla bardzo bogatych. Doskonale wiesz, jaki typ kobiet bywa w takich lokalach. To są ekskluzywne prostytutki.

– Tak? Ekskluzywne prostytutki? A od kiedy to ekskluzywne prostytutki bywają w bibliotekach?

Richard zaniemówił. Nie znalazł żadnej sensownej odpowiedzi.

– Powtórzyłeś plotki i na ich podstawie wyciągasz wnioski. Powiedz mi, ile kosztują te prostytutki?

– Nie wiem.

– Nie wiesz? Ale wiesz, że to prostytutki. Znasz facetów, którzy im płacili?

– Nie znam.

– Ja je poznałam i nie sądzę, aby były prostytutkami.

– To są lesbijkami.

Rose nie zaoponowała. Zastanawiała się.

– Widzisz, nie zaprzeczasz. Są lesbijkami.

– A jeśli nawet są, to co z tego? Co z tolerancją? Wiesz w ogóle, co oznacza to słowo? Wiesz?

– Jack ma powiązania z mafią. Nikt nie wie, skąd ma majątek, a ma, tego wszyscy są pewni. Ma duże pieniądze, nie wiadomo, jak je zdobył. Ukrywa swoje dobra.

– Znowu jacyś „wszyscy”. Kto konkretnie naopowiadał ci tych bzdur i co właściwie o nim wiadomo?

– Czyżbym wzbudził twoje zainteresowanie? Po co ci te informacje? Powinno ci wystarczyć to, co ja mówię. To człowiek mafii i masz z nim zerwać!

– Po pierwsze, nie mam czego zrywać, bo niczego nie ma, a po drugie, nie będziesz mi mówił, co mogę, a czego nie mogę. Wyrosłam już z tego. A teraz daj mi spokój, muszę lecieć na zajęcia.

– Dobrze, rób, co chcesz, ale dopóki nie zerwiesz z całą tą bandą, nie licz na mnie i nie wydzwaniaj po nocach, gdy stanie ci się jakaś krzywda. – Odwrócił się i szybko oddalił.

Rose przez chwilę patrzyła za nim, a potem otworzyła drzwi i z hukiem je zatrzasnęła. To, co powiedział jej Richard, pozostawiło ślad. Postanowiła jednak nie analizować usłyszanych słów. Pozbierała swoje materiały i pobiegła na uczelnię.

3

– No i jakie są wasze wrażenia? – Tymi słowami Jack powitał trzy dziewczyny siedzące w salonie.

Gdy go zobaczyły, odłożyły książki, których stosy leżały przed każdą, i rzuciły się na niego. Kilka minut trwało wzajemne przytulanie, całowanie, w czym szczególnie brylowała Anne. Po przywitaniu zajęły miejsca.

– I? – dopytywał się Jack.

– Tak, masz rację, to jest ONA. Wszystkie to sprawdziłyśmy. Wybacz, nie mogłyśmy się oprzeć. I chyba to poczuła, ale jeszcze nie rozumie – zapewniła Zeni.

– Jest surowa, nie zna swoich możliwości i długo będzie je poznawać. Wiemy, że liznęła wszystkich trzech dziedzin wiedzy, lecz żadna nie wzbudziła jej zainteresowania – oceniła Monica.

– Dobrze. Tak myślałem, że te trzy. Te same trzy. No cóż, musicie z nią popracować.

– My? – zapytały chórem.

– A kto? Oczywiście, że wy, ja umywam ręce.

– Drań, nam pomagałeś.

– Wasza kolej, moje śliczne. Teraz dopiero poznacie, jak to jest uczyć i wtajemniczać oporne, niezdyscyplinowane uczennice… to znaczy uczennicę – poprawił się z figlarnym uśmiechem.

– My byłyśmy niezdyscyplinowane? Uparte? – zapytała agresywnie Anne.

– I poznacie tę gorycz, gdy się zorientujecie, że uczennica przerosła już mistrza – dodał, śmiejąc się w głos.

Teraz nie zaprzeczyły. Umiał je ugłaskać. A potem opowiedziały o Rose. Zrobiła na nich piorunujące wrażenie. Szybko zorientowały się o jej niesamowitej inteligencji, o ukrytych możliwościach i posiadanym potencjalne. Nie pominęły także jej wyglądu. Była prześliczną rudą dziewczyną o bardzo delikatnej urodzie. Niesamowicie zgrabna, a jednocześnie fizycznie sprawna. Dalszą rozmowę można określić kryptonimem „Obudzenie”.

 

Po zaliczeniu zajęć Rose skierowała kroki do biblioteki. Postanowiła teraz odwiedzić największą, jaka była do dyspozycji studentów w mieście. Była tu kilka razy, ale ze względu na bardzo specjalistyczne materiały w niej zgromadzone nie odczuwała potrzeby szperania w jej zasobach. Wiedziała, że nie spotka tutaj znajomych z roku, a pragnęła samotności. Przez kilka minut poszukiwała czegoś na temat najnowszych technologii. Ostatnio zainteresowała ją tematyka podzespołów, będących podstawą wszelkich urządzeń. Gdy w końcu znalazła to, co chciała, udała się do czytelni, a raczej całego szeregu niewielkich pokoi mieszczących zaledwie po parę stolików. Trochę pobłądziła, aż dotarła do stosunkowo dużej salki, w której stały trzy stoły. Dwa były wolne, na trzecim ujrzała wysokie stosy książek.

Chyba jakiś podręczny magazyn – oceniła, siadając przy pierwszym stoliku.

Powoli zagłębiła się w lekturze. Nie mogła się skupić. W jej głowie miotały się słowa usłyszane od Richarda, i nie tylko. Ponadto coś jej wyraźnie przeszkadzało. Zaczęła nasłuchiwać. Spojrzała na zastawiony stół. Mignęła jasna czupryna. Wstała i powoli podkradła się do sterty książek. To, co zobaczyła, zaskoczyło ją. Na krześle bujała się Anne, przeglądając jakiś atlas anatomiczny. Monica i Zeni leżały na karimatach – obie również powoli przewracały strony opasłych tomów.

– Co wy tu robicie? – zapytała dość obcesowo.

– Zdobywamy wiedzę – odparła Anne, podnosząc wzrok.

– Przewracając kartki?

– Nie przewracamy, tylko czytamy – wyjaśniła Monica.

– Wolne żarty, jeżeli myślicie, że nie wiem, co to jest czytanie całymi stronami, to się mylicie. Czytanie a przewracanie to coś innego.

– Umiesz czytać stronicami? – zapytała Anne.

– Nie, właściwie nie.

– No to najwyższy czas się nauczyć.

– Jesteśmy zbyt młode, aby tracić czas na żmudne czytanie, zabraknie nam go na zabawę – stwierdziła Anne.

– Zabawę w drogich klubach?

– Czyżbyś zdobyła jakieś informacje na nasz temat? – zapytała z rozbawieniem Zeni.

– No dobrze, powiemy ci prawdę. Przez kilka godzin dziennie uczymy się, potem „dbamy o Jacka”, a może najpierw bawimy się w knajpach, a potem dopiero dbamy o Jacka. W międzyczasie wykonujemy obowiązki sprzątaniowo-piorące oraz prasująco-gotujące.

– No i się kochamy – dodała rozbawiona Anne.

– Wracając do sedna naszego tu pobytu, ponowię pytanie: czy umiesz czytać stronicami? I czy chcesz się nauczyć? – Poważny ton Zeni zasugerował zakończenie żartów.

– Już powiedziałam: nie umiem.

– To pora rozpocząć naukę, zatem do dzieła.

A potem zaczęły serię wykładów. Nie było jednak mowy o czytaniu. Rozmawiały o postrzeganiu, o tym, na co patrzymy, a co rzeczywiście widzimy, a co chcemy zobaczyć. O oddziaływaniu otoczenia, o oczyszczeniu umysłu, a przede wszystkim o skupieniu myśli i wzroku, ich wzajemnych relacjach. Tłumaczyły w sposób jednoznaczny, czytelny. Nie naciskały, lecz sugerowały. Poszukiwały najlepszej techniki. Stwierdziły, że każda z nich doszła do tej umiejętności inną drogą. Zapewniały Rose, że też znajdzie swoją ścieżkę. Po kilku godzinach dały jej do przeczytania pierwszą stronę z książki, którą przyniosła z sobą. Pozwoliły jej na nią spojrzeć, a następnie zakryły. Rose zdążyła przeczytać całą, więc spokojnie zreferowała jej treść. Uśmiech zagościł na ich twarzach.

– Z czego się cieszycie? Przecież miałam dość dużo czasu, aby ją przeczytać.

Teraz śmiały się już w głos.

– Masz rację. Widziałaś ją sekundę.

Nie mogła uwierzyć. Patrzyła z rozdziawionymi ustami. Nagle poczuła pocałunek Anne.

– Możesz już zamknąć usta, są takie ponętne, nie mogłam się oprzeć – wyjaśniła. – Aha, trwał pięć sekund – dodała.

Wybuchnęły śmiechem. Rose zaczerwieniła się, czym jeszcze bardziej rozbawiła dziewczyny.

– No to teraz możemy się zabawić. Kierunek: Pod Palmami.

Do Rose powoli docierała rzeczywistość. Podobno przeczytała stronę w sekundę. Całowała się z Anne przez pięć sekund, a teraz mają iść do klubu Pod Palmami. Była tam raz na początku znajomości z Richardem. Pamiętała, że Richard ponad miesiąc załatwiał wejściówkę. W końcu mu się udało. Dostali stolik w rogu głównej sali. To był klub karaoke. Bawiła się dość przeciętnie. Richard nie pozwolił jej zaśpiewać, chociaż uwielbiała śpiew. Wtedy po raz pierwszy poczuła budzącą się u niego zazdrość.

Pod klub podjechały taksówką. Zeni wynajęła ekskluzywną limuzynę. Przed wejściem, jak zwykle, tłum oczekujących na swoją szansę. Dziewczyny ominęły kolejkę i zdecydowanym krokiem zbliżyły się do portiera. Ten się ukłonił, zapraszając gestem do środka i wymownie spojrzał na Rose.

– Ta pani jest z nami – wyjaśniła Anne.

– Oczywiście.

Po wejściu na główną salę ruszyły pewnym krokiem w stronę loży znajdującej się blisko estrady. Menedżer sali stojący przed drzwiami rozsunął je, przepuszczając dziewczyny. Drzwi zostawił szeroko otwarte. Mogły swobodnie obserwować salę, same pozostając niewidoczne. Wokół niskiego stolika rozstawiono siedzisko. Wygodnie mogło na nim zająć miejsce dziesięć osób.

– Mamy karty stałego klienta – poinformowała Rose Monica.

– I nieograniczony wstęp do naszej loży – dodała Anne.

– Kto tutaj bywa?

– Ludzie lubiący śpiew, dobrą zabawę i… ekskluzywne panienki.

– Ale nam te ostatnie nie przeszkadzają.

– Nie zawsze tak było – dodała Monica.

– Teraz nikt nas nie zaczepia… no, poza nielicznymi przypadkami nadzianych zamiejscowych gości, a wtedy do akcji wkracza Zeni.

– Koniec tych bzdur, pora coś przekąsić.

Na te słowa czekał kelner. Dziewczyny zamówiły po drinku dla każdej, zestawy lodów oraz ciast. Nie były to porcje niskokaloryczne, wręcz przeciwnie.

Na estradzie pojawił się zespół. Po chwili rozpoczął koncert, grając największe współczesne przeboje, i nie tylko. Prowadzący zachęcał do występów. Pierwsza odważyła się wyjść na scenę dość korpulentna blondynka. Zaśpiewała przebój Tiny, dosyć czysto. Po jej występie utworzyła się kolejka oczekujących na własne popisy wokalne. Dziewczyny słuchały z zainteresowaniem, od czasu do czasu krzywiąc usta, gdy usłyszały fałszywe nuty.

– Rose, powtórz to, co przeczytałaś w bibliotece – poleciła Zeni.

– Teraz? Czy wyście powariowały? Jak mam zapamiętać coś, co widziałam sekundę. A poza tym teraz nie jest pora.

– Nigdy nie wiadomo, kiedy jest pora – wtrąciła się Anne. – Powtórz!

Rose przyjrzała się im, wiedziała, że nie żartują. Postanowiła przypomnieć sobie tekst. Zaczęła powtarzać. Kilka razy każda po kolei ją poprawiała.

Jak one to zapamiętały? Przecież tylko ja czytałam.

– Skąd możecie wiedzieć, czy się pomyliłam?

– My też przeczytałyśmy – wyjaśniła Anne. – Razem z tobą – dodała po chwili.

– Widzisz, przeczytać to jedna rzecz, zapamiętać druga, zrozumieć trzecia, a wykorzystać wiedzę w odpowiednim momencie to czwarta. To są cztery kroki, to tak jak my cztery – wyjaśniała Zeni.

– Po pierwsze, jesteście trzy – zripostowała.

– Na razie – odpowiedziały chórkiem ze szczerym uśmiechem.

Nie odpuściły. Ponownie rozpoczęły wykład na temat techniki zapamiętywania i, do czego zdążyła się już przyzwyczaić, mówiły o wszystkim, tylko nie o samym zapamiętywaniu. Sedno ich wywodów dotyczyło umysłu i jego poznania. Poznania własnych możliwości. Uczenia się myślenia, jego istoty. Nie opierały wywodów na żadnych przykładach, tylko na abstrakcji myślenia, skupieniu się na jego drodze.

Nagle Anne przerwała rozmowę.

– Nasza piosenka. Czas na zaprezentowanie wdzięków. Stali bywalcy czekają z utęsknieniem. – Mrugnęła szelmowsko.

Jak na komendę cała trójka zerwała się z kanapy i wbiegła na estradę. Anne szepnęła do ucha kapelmistrzowi, ten pokiwał głową i orkiestra zagrała melodię. Na sali zapanowała kompletna cisza.

Znają je, nie da się ukryć, są tu powszechnie znane – pomyślała Rose.

Już po pierwszych taktach poznała utwór. Była to pieśń o miłości, o niespełnionej miłości i o nadziei. Utwór sprzed kilku lat, lecz ciągle wzbudzający emocje. Wykonywały go trzy śpiewaczki operowe i jeden tenor. Solo tenora było ulubionym kawałkiem Rose.

Czy to przypadek?

Pieśń rozpoczęła Anne. Miała czysty, głęboki głos. Niczym się nie różnił od pierwowzoru. Sala w podziwie obserwowała śliczną blondynkę ubraną w zwiewną sukienkę. W trakcie śpiewu powoli tańczyła, poddając się melodii.

Monica była równie wspaniała, a całości dopełniła Zeni. Nadchodził moment, w którym powinien zaśpiewać tenor, lecz na scenie były tylko trzy dziewczyny.

– Nie wytrzymam – jęknęła Rose i wbiegła na podest. Anne podała jej mikrofon.

Pierwsze słowa wywołały konsternację, która następnie zmieniła się w wielką owację na stojąco. Rose śpiewała czystym tenorem. Całe lata ukrywała swoją zdolność zmieniania głosu, a właściwie możliwość operowania pełną skalą. Teraz wykorzystała tę chwilę. Śpiewała i czuła niesamowitą radość. Nie pomyliła się, nie popełniła żadnego fałszu, kochała to. Sala po krótkich owacjach natychmiast ucichła, by wybuchnąć znowu kilka sekund po zakończeniu śpiewu Rose. Ta ukłoniła się i spojrzała na przyjaciółki. Nie kryły łez, otoczyły ją i porwały do loży. Tutaj wyściskały, wycałowały, poprzytulały, by w końcu pozwolić jej opaść na siedzisko.

– Skąd wiedziałyście, skąd?

Nie odpowiedziały, tylko Anne mrugnęła. A potem występowały solo. Najczęściej wypychały Rose. Przy każdym powrocie do loży musiały się przepychać przez tłum wielbicieli, wejścia strzegło teraz trzech ochroniarzy. Po kilku godzinach postanowiły wrócić do domu. Przed klubem czekała limuzyna; gdy do niej wsiadły, wylądowały na stosie kwiatów.

– Tylko tyle? – zażartowała Anne.

– Drogie panie, szef klubu powiedział, że podniesie wam składkowe, bo będzie musiał zatrudnić dodatkowych ochroniarzy. Reszta kwiatów powędrowała do innych pań na sali – wyjaśnił kierowca.

W szampańskich nastrojach powróciły do domu. Rose nawet się nie spostrzegła, gdy znalazła się w salonie.

– Dzisiaj, niestety, nie będziemy zabawiać Jacka. Znowu gdzieś się szwenda – podsumowała dzień Anne.

Po kilkunastu minutach spały już w swoich pokojach. Każda, oprócz Rose, która usiłowała sobie przypomnieć, co też przeczytała przez sekundę i czy to zrozumiała. Nie miała problemów, ale to była pierwsza strona książki, nic trudnego do zrozumienia.

Rose obudziło stukanie talerzy w kuchni. Zaciekawiona wbiegła tam i stanęła jak wryta. Dziewczyny siedziały przy stole i uderzały pustymi talerzami.

– Co jest grane? – zapytała.

– Czekamy na śniadanie. Twój dyżur.

– Mój? No dobrze. Szkoda tylko, że mi nie powiedziałyście.

– Powiedziałyśmy, każda z nas poinformowała cię o śniadaniu.

– O nie, nie wrobicie mnie, nikt mi nic nie mówił, nie byłam pijana. Niby kiedy mnie poinformowałyście?

– Wieczorem, gdy już leżałaś w łóżku – odpowiedziała Zeni.

– Musiałam spać.

– Nie spałaś, rozmyślałaś o pierwszej stronie – wyjaśniła Monica.

– Skąd wiesz?

– Myślałaś tak głośno, że każda z nas to usłyszała i żeby oderwać cię od tych myśli, powiedziałyśmy, że przygotujesz śniadanie, którego nawet jeszcze nie zaczęłaś – spokojnie kontynuowała Monica.

– Dobrze, powiedzcie, o co wam chodzi?

– Zacznij robić śniadanie, a my postaramy się wyjaśnić. Wiesz, co to jest telepatia, jak działa? Porozumiałyśmy się z tobą telepatycznie. Poprosiłyśmy, abyś poczuła się doceniona i zrobiła śniadanie.

– Doceniona? Wy mi nic nie mówicie.

– Mówimy, i to dużo, wszystko, co tylko chcesz usłyszeć.

– To wyjaśnijcie tę telepatię.

– OK. Powiedziałyśmy, że kontaktowałyśmy się z tobą telepatycznie. Ty jednak tego nie usłyszałaś, popracujemy zatem nad tą metodą porozumiewania.

– Czy wy porozumiewacie się między sobą telepatyczne?

– Tak – przyznała Anne.

– A z Jackiem?

– Też.

– I w tej chwili też?

– Tak.

– To gdzie on jest?

– Na to pytanie on może odpowiedzieć tylko tej osobie, która pyta. Musisz sama go zapytać – wyjaśniła Anne.

– A ty oczywiście nie możesz mi powiedzieć.

– Nie mogę.

– Czyli gdybym miała do niego jakąś ważną sprawę, to mu nie przekażesz?

– Nie, jeżeli to będzie ważna sprawa dla ciebie czy dla niego, to przekażesz mu ją osobiście. Podobnie on, gdyby miał ważną sprawę do ciebie, to się skontaktuje, ale niestety musisz się nauczyć. Nauczysz się.

– Skąd ta pewność?

Spojrzały po sobie, każda po kolei kiwnęła głową, żebym to zauważyła – pomyślała.

– Jak zauważyłaś, porozumiałyśmy się i postanowiłyśmy odpowiedzieć ci na to pytanie, a odpowiedź brzmi tak: bo jesteś najlepsza z nas wszystkich, z nas czterech.

– Czy Jack też się zgodził?

– Powiedział, że decyzja należy do nas, a my zgodziłyśmy się odpowiadać na każde twoje pytanie. Pytaj, o co tylko chcesz.

– Czy jesteście lesbijkami?

Wybuchnęły śmiechem. Śmiały się głośno i szczerze.

– Czy Jack należy do mafii?

Anne spadła z krzesła i turlała się po podłodze, trzymając się za brzuch.

W życiu nie widziałam, aby ktoś tak się śmiał.

Po kilku minutach przestały. Głos zabrała Zeni.

– Odpowiem. W potocznym rozumieniu tego słowa jesteśmy lesbijkami. Kochamy się i uprawiamy z sobą tak zwany seks. Kochamy także faceta, każda z nas go kocha i każda uprawia z nim seks. Jesteśmy więc biseksualne.

– Jack nie należy do mafii. Żadna z nas nie należy do mafii. Zapewne zaraz zapytasz, z czego żyjemy. Odpowiedź jest prosta: gramy na giełdzie, a właściwie Zeni gra na giełdzie, na giełdach. To ona zdobywa dla nas fundusze. Jesteśmy, jak na współczesne kryteria, bardzo bogaci – dopowiedziała Anne.

– Czym się zajmujecie? – nie rezygnowała Rose.

– Uczymy się, zdobywamy wiedzę, bardzo szeroką wiedzę.

– Studiujecie?

– Oficjalnie nie jesteśmy studentkami, przesiadujemy w bibliotece i tam pogłębiamy to, czego już się nauczyłyśmy. Można powiedzieć, że studiujemy eksternistycznie i nigdy nie otrzymamy oficjalnego tytułu naukowego.

– Nie zależy nam na stopniach naukowych – dodała Monica.

– Studiujecie to samo?

– Nie, każda z nas specjalizuje się w innej dziedzinie, ja na przykład w medycynie.

– Co robi Jack?

– Najprościej można ująć to tak: dba o nas, opiekuje się nami, uczył nas, a teraz chyba delikatnie steruje, ale o to musisz już zapytać Jacka.

– Czy wy go kochacie?

– Tak – po raz pierwszy odpowiedziały razem, jednocześnie.

– Czy… czy to…

– Tak – ponownie razem.

Rose miała już dość, zrezygnowała z dalszych pytań. Na razie. Zastukały talerzami. Zabrała się zatem do śniadania. Nie przestała myśleć. Szybko zrobiła tosty, odszukała stosowne składniki w lodówce. Przyrządziła kawę i zasiadła do stołu. Przyjrzała się dziewczynom. Jadły śniadanie z apetytem. Cała ta rozmowa nie zrobiła na nich żadnego wrażenia. Dowcipkowały między sobą. Od czasu do czasu spoglądały na Rose. Odkryła, że tylko wtedy, gdy jej myśli wracały do tego, co usłyszała, obserwowały ją.

One mnie podsłuchują.

– Wy mnie podsłuchujecie?

– Trudno nie słyszeć, jak się drzesz – stwierdziła Anne.

– Zaraz po śniadaniu musimy rozpocząć naukę ukrywania swoich myśli.

– Tak można?

– Oczywiście.

– To podstawa – dodała Zeni.

– A czy wy ukrywacie swoje myśli przed sobą?

– Nie.

– Ja myślę cały czas. Wy zapewne też. Wszystkie te myśli słyszycie. To przecież wielki harmider. Do tego jeszcze myśli innych, którzy są w pobliżu. Chyba niedługo zwariujecie.

– Nie, nie jest tak źle. Słyszymy wszystkie myśli, ale je segregujemy, odnotowujemy, a właściwie zwracamy uwagę tylko na te, które uznajemy za istotne. Cały szum gdzieś tam ląduje w naszej podświadomości, powiedzmy w śmietniku. Możemy z niego w dowolnym czasie pobrać interesujące nas informacje. Nasze umysły pracują bardzo podobnie do komputera, są jednak znacznie potężniejsze od największych z nich.

– Jesteście osobami… nadprzyrodzonymi?

– Czy ty jesteś nadprzyrodzona?

– Nie, przynajmniej nie czuję się kimś takim.

– No widzisz, a masz większe możliwości od nas – podsumowała Anne.

– Skąd o tym wiecie?

– Na to pytanie odpowie ci tylko Jack. My wiemy od niego.

– Chwileczkę. Powiedziałaś, że możecie segregować to, co słyszycie. Czy możecie wrzucić moje myśli do śmietnika?

– Możemy.

– To zróbcie to.

– To nie jest dobry pomysł, nasze nauczanie będzie trudniejsze i powolniejsze.

– Zróbcie to – powtórzyła zdecydowanie.

– Dobrze, zrobione.

Rose wyraźnie odetchnęła. Wiedziała, że już jej nie podsłuchują, była tego pewna. To, co potem zrobiła, zaskoczyło ją samą. Podeszła do każdej i pocałowała w usta i nie były to zwykłe przyjacielskie pocałunki.

– Też jestem biseksualna – stwierdziła z uśmiechem. – Kolej na Jacka – dodała.

Ich śmiech rozbrzmiewał w kuchni jeszcze przez kilka dobrych minut.

4

Po śniadaniu Rose postanowiła wrócić na uczelnię. Nie miała jednak zamiaru uczestniczyć w zajęciach, lecz czytać w bibliotece. Musiała się sprawdzić.

Przed uczelnią spotkała Richarda.

– Nie było ciebie w domu, ale to nie jest już dla mnie niespodzianką. Zapewne przebywałaś z tymi lesbijkami. Nie zaprzeczaj, widziałem cię w klubie Pod Palmami.

– Byłeś tam?

– Tak i widziałem twoje wygłupy na scenie.

– Dla ciebie to były wygłupy, a dla mnie coś wspaniałego. Widzisz, że nasze drogi się rozchodzą, dalsza znajomość nie ma sensu.

– Szybko rezygnujesz. Ciekawe dlaczego? Przecież znam cię i wiem, że nie jesteś lesbijką. Aktywność w łóżku, jaką przy mnie okazywałaś, zaprzecza temu. Zatem to coś innego. To Jack. To z nim teraz sypiasz. Tylko nie zaprzeczaj.

– Nie zaprzeczę. Tak, spałam z Jackiem. I pomimo że nie jest tak przystojny jak ty, ale w łóżku jest dziesięć razy lepszy.

– Jesteś dziwką. A z nim poradzę sobie w inny sposób. Będziesz miała kogo opłakiwać.

– Nie radzę, będziesz miał wtedy do czynienia z czterema bardzo wkurwionymi lesbami.

Wyminęła go i pobiegła do biblioteki. Richard przez chwilę stał oniemiały. Po raz pierwszy usłyszał wulgaryzm z ust Rose. Zrozumiał, że to koniec ich związku. Nie spodziewał się, że jakaś kobieta może go porzucić, w życiu nie doznał takiego uczucia. Zacisnął zęby i postanowił się zemścić.

Przekroczywszy próg biblioteki, Rose odetchnęła. Była zaskoczona swoim spokojem, ale nie żałowała wypowiedzianych słów. Poczuła się wolna. Nie przejmowała się groźbami Richarda. Był zbyt zapatrzony w siebie, aby podjąć jakiekolwiek działania, które mogłyby w efekcie tylko jemu zaszkodzić. Dbał tylko o siebie, a przede wszystkim o swój wizerunek. To, co powiedziała o Jacku, nie miało dla niej żadnego znaczenia, ani przez moment nie pomyślała o tym, aby mogło ją coś połączyć z Jackiem. Coś intymnego oczywiście. To, że spotka się z nim, nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Miała zbyt wiele pytań, na które oczekiwała odpowiedzi, odpowiedzi, których tylko on mógł jej udzielić.

Po kilku minutach siedziała już przy stole w salce, którą poznała wczoraj. Poczuła ulgę – była sama, opuściła dom przed dziewczynami i miała nadzieję, że tak szybko tu nie dołączą. Zaczęła czytać książkę. Skupiła się i przypomniała sobie wszystko to, co jej podpowiedziały. Nie zauważyła, a raczej nie odnotowała w pamięci momentu, gdy zaczęła przewracać kartki. Gdy dotarła do ostatniej strony, zamknęła oczy, przypominała sobie zawarte w książce informacje, a po chwili zaczęła je analizować. Dostrzegła pewne nieścisłości i błędne wnioski wysnute przez autora. Potrzebowała dodatkowych informacji. Wróciła do katalogu ksiąg i opracowań naukowych. Trochę czasu zajęło jej wyszukiwanie interesujących ją pozycji. Gdy je otrzymała, rozpoczęła studiowanie. Nim się spostrzegła, przestudiowała w ten sposób kolejne cztery tomy. Miała już teraz pełny obraz problematyki, którą się zainteresowała. Spojrzała na zegar zawieszony w czytelni. Jej pobyt tutaj trwał niecałą godzinę. Nie mogła uwierzyć, była pewna, że zajęło jej to co najmniej dziesięć godzin. Uśmiechnęła się.

Nie jestem jednak takim nieukiem. Dziewczyny powinny być dumne ze swojej uczennicy – pomyślała bardzo zadowolona z siebie.

– Co tam mruczysz pod nosem? – usłyszała pytanie rozbawionej Anne.

Spojrzała w jej kierunku i zobaczyła wszystkie trzy w drzwiach, nie miały z sobą żadnych książek.

– Nie czytacie dzisiaj?

– Dzisiaj jesteśmy nauczycielkami i mamy zajęcia z jedną niezbyt rozgarniętą uczennicą – odpowiedziała Anne.

– O nie, jestem rozgarnięta i zdolna, same zobaczcie, przestudiowałam w godzinę cztery opasłe opracowania, a co najważniejsze, wyciągnęłam wnioski.

– E tam, to dopiero maleńki kroczek na twojej drodze edukacyjnej – zaśmiała się Monica.

– Teraz dopiero zacznie się prawdziwa nauka i niech nas… Jack ma w opiece – dodała Zeni.

– A co u niego? Kiedy się pojawi?

– Niedługo, tylko tyle nam przekazał. Jak zwykle znika i nic nie mówi. Musimy się z nim w końcu rozmówić – stwierdziła Monica.

– Dobrze wiecie, jak się kończą te „rozmówki” – ostrzegła Zeni.

– Kończą się… wspaniale. – Głos i mina Anne wyjaśniły wszystko. – Tęsknię za nim – dodała po sekundzie.

Zeni i Monica przytuliły ją i coś szepnęły do ucha.

– Koniec przytulanek, zabieramy się do nauki – zadecydowała Anne.

– Mówiłyśmy ci o telepatii. Telepatia i wszystko, co jest z nią związane, zależy od możliwości naszego umysłu. To on stanowi o nas, o naszej sile i słabościach. On steruje naszymi zachowaniami i całą naszą egzystencją. Najważniejsze zatem jest poznanie własnego umysłu. Gdy go poznasz, będziesz mogła świadomie nim sterować, jednym słowem nim kierować. Musisz jednak poznać zarówno świadomość – to stosunkowo proste – jak i podświadomość – to jest trudniejsze i niebezpieczne. Gdy zaczniesz w niej grzebać, możesz zniszczyć siebie, zachwiać to, co teraz umysł wykonuje bez twojej świadomości. Ale gdy to opanujesz, będziesz mogła na przykład prowadzić wszystkie czynności życiowe świadomie i znacznie bardziej ekonomicznie z punktu widzenia całego organizmu. Dla przykładu spowolnić pracę serca do niezbędnego minimum, zatrzymać inne funkcje życiowe, które w danym momencie są zbyteczne.

– I wy to wszystkie umiecie?

– Trochę, ale nie tak, jak Anne – wyjaśniła Zeni.

– To jak?

– Wyjaśnię to tak: Załóżmy, że mamy do czynienia z wybitnym specjalistą w jakieś dziedzinie, na przykład w medycynie. Genialny chirurg, który nigdy się nie myli, na wszystkim się zna, przeprowadzi każdą najbardziej skomplikowaną operację – oceniamy jego umiejętności na poziomie jedynki. Nasze możliwości oceniamy na dziesięć, dokładnie dwóch z nas. Możliwości Jacka to sto, a jedna z nas w konkretnej dziedzinie wiedzy posiada umiejętności na poziomie tysiąc. Każda z nas jest zatem w jednej dziedzinie dziesięciokrotnie lepsza od Jacka, on nie przekracza w żadnej dyscyplinie stu.

– A ja?

– Tobie wiele brakuje do… – zaśmiała się Anne. – Ale – dodała szybko – masz zdobyć poziom trzy razy po tysiąc.

– A gdy to osiągniesz, Jack będzie cię całował po stopach – dodała Monica, mrugając okiem.

– Najciekawsze jest to, że my mamy do tego doprowadzić. Jack się wymigał, a to on nas uczył.

– Domyślam się, że specjalnością Anne jest medycyna.

– Konkretnie wszystko to, co jest związane z życiem, z naszym życiem – wyjaśniła Anne. – Nie osiągnęłam poziomu tysiąc, jeszcze nie. Muszę się trochę podszkolić i dlatego tu przesiaduję.

– Podobnie jak my – dodała Zeni.

– A jakie są wasze specjalności?

– Trudno je tak dokładnie sprecyzować, nie możemy jednoznacznie wskazać obszarów naszych zainteresowań, jak to ma miejsce w przypadku Anne. Monicę pasjonuje wszelka technologia, zarówno pospolicie rozumiana elektronika służąca ludzkości, jak i ta, która ją niszczy. Mnie natomiast, najprościej mówiąc: sztuka przetrwania.

Minęło kilka chwil, nim podjęły dalsze szkolenie. Dały czas Rose na przetrawienie tego, co usłyszała, a ta nie wiedziała kompletnie, co ma z tymi informacjami zrobić. Z jednej strony czuła się oszukana, wykorzystana z jakiegoś nieznanego powodu w jakimś celu. Poczuła się marionetką sterowaną przez Jacka i jego kochanki. A z drugiej strony osobą, której los wyznaczył tajemniczą misję do wykonania przy pomocy Jacka i trzech wspaniałych dziewczyn. Istniała też trzecia możliwość. To wszystko były kompletne bzdury i niesamowite fantazje. Nauczyła się jednak czytać.

Nauka telepatii nie przynosiła żadnych efektów. Prym wiodła Anne, której pomagały, jak tylko umiały, pozostałe dziewczyny. Bezskutecznie. Nie osiągnęły żadnego postępu. Nie ingerowały w jej umysł. Wiedziały, że nauka będzie trudna, lecz pozostały wierne złożonej obietnicy. W końcu doszły do wniosku, że Rose, powinna się zrelaksować i oczyścić umysł. Tak więc pozostawiły ją samą z nadzieją na zbawienny wpływ jogi.

Powróciły z wózkiem pełnym książek i wydawnictw akademickich. Rose oddawała się ćwiczeniom na karimacie. Pomimo usilnych starań jej myśli krążyły wokół informacji przekazanych przez przyjaciółki i na nic się zdały próby całkowitego wyciszenia.

W drodze powrotnej do domu wszystkie poszły do mieszkania Rose. Pomogły jej się spakować i zabrać niezbędne rzeczy. Żadna z nich nie podnosiła tematu wspólnego zamieszkania. Była to dla wszystkich sprawa całkowicie jednoznaczna, niepodlegająca dyskusji. Nawet Rose była pewna swojej decyzji przeprowadzenia się do domu Jacka, o ile to był jego dom. Wiedziała, że prędzej czy później pozna historię ich wspólnego życia. Teraz, gdy zerwała z Richardem, było to najrozsądniejsze rozwiązanie. Po spakowaniu każda dźwigała torbę.

– Czy zawsze poruszacie się pieszo?

– Nie, skądże. Mamy jakieś tam środki lokomocji, lecz rzadko z nich korzystamy – wyjaśniła Monica.

– Sprawy techniczne przedstawi ci Zeni, nasza księgowa. Ona rządzi i wymaga – z wdziękiem wtrąciła swoje trzy grosze Anne.

Po powrocie do domu pomogły się Rose rozpakować i poukładać rzeczy osobiste w szufladach, a potem zostawiły ją samą. Dopiero wtedy postawiła obok łóżka pustą ramkę. Rozejrzała się po swoim pokoju.

A więc to jest teraz moje mieszkanie, mój dom. Który to już z kolei? Nieważne, ale zapewne ten najważniejszy.

Po chwili się rozpłakała.

– Rose, zapraszamy do salonu.

Anne i Monica siedziały na kanapach, Zeni stała obok. Każda miała swoje miejsce.

– Rose – rozpoczęła Zeni. – Od tego momentu masz takie same prawa i obowiązki. Najpierw sprawy bytowe. To jest karta American Express na twoje nazwisko. Możesz się nią posługiwać, w ramach rozsądku oczywiście.

– Jaki jest na niej limit? – Nie powstrzymała się od tego pytania, czym wzbudziła rozbawienie Anne.

– Wystarczający. Jest to liczba sześciocyfrowa.

– Cooooo? Każda z was ma taką samą?

– Tak.

– Nie mogę jej przyjąć. Nie ma żadnego racjonalnego powodu, abym dysponowała takimi środkami.

– Nie ma… poza jednym.

– Jestem ciekawa jakim?

– Ktoś musi nam pomóc wydawać pieniądze – zażartowała Anne.

– Mówiąc poważnie, nic nie musisz. Jack wyjaśni ci to dokładnie. Położę kartę u ciebie na stoliku. Sama podejmiesz decyzję, czy jej używać, czy też nie.

Zeni na chwilę opuściła salon. Po powrocie kontynuowała:

– Nigdy nie miałaś samochodu, ale nie musisz go kupować, stoi w garażu. Później ci go pokażemy.

– Nic ciekawego – wtrąciła Anne ze zdegustowaną miną.

– Dlaczego nie kupisz sobie nowego, Anne?

– O nie, nie chcę dostać od ciebie bury. Jakoś go przecierpię – dodała z uśmiechem.

Potem zapoznały Rose z obowiązkami, a te dotyczyły między innymi: zaopatrzenia w żywność i wszelkie środki higieniczne, dyżurów obejmujących gotowanie, sprzątanie, pranie i tak dalej. Rose zorientowała się, że grafik obejmował także Jacka, i to na nim spoczywała większość obowiązków.

Jak on to robi, skoro nigdy go nie ma? – zastanowiła się.

– Oczywiście istnieje także regulamin obejmujący kary – kontynuowała Zeni.

Nie potrafiły jednak bliżej określić, na czym owe kary polegały. Musiało ją zadowolić jedynie to, że istnieją. Gdy już nie miały niczego do przekazania, udały się do garażu. Po raz pierwszy Rose zobaczyła, co się kryje za kolejnymi drzwiami. Był tam duży garaż, w którym stały cztery identyczne samochody. Dwa nieco przykurzone, pozostałe nosiły ślady użytkowania, jeden był lekko wgnieciony.

– Ten jest mój – wyjaśniła Zeni.

– Ten z jedynką na końcu numeru rejestracyjnego jest twój.

Rose się rozejrzała, rejestracje pozostałych kończyły się na kolejne cyfry: dwójka, zakurzony, należał do Anne, trójka do Monicy, ten z czwórką był Zeni.

– Anne już trzy razy oblała egzamin na prawo jazdy.

– Nie oblała, tylko nie zdała, a to jest wielka różnica – zaperzyła się właścicielka dwójki. – I nie rozwijajmy tego tematu, bo i tak nie zrozumiecie istoty rzeczy.

– Ładna mi „istota” – skomentowała Zeni.

– Kluczyki są w stacyjce. Zapraszam do środka.

Nim się zorientowała, Anne z Monicą zajęły tylne siedzenie, Zeni zaś miejsce obok kierowcy. Nie pozostało jej nic innego, jak zająć to za kierownicą.

– Czas na małą przejażdżkę.

Rose nigdy nie prowadziła tak dużego samochodu. Lekko stremowana uruchomiła silnik, drzwi garażu automatycznie się podniosły, odsłaniając podjazd. Gdy tylko wyjechała na zewnątrz, brama zaczęła się otwierać. Ostrożnie opuściła posesję.

– Gdzie jedziemy? – zapytała.

– Za miasto, autostradą na południe, po dwudziestu milach będzie zjazd na pustynię. Na opuszczonym lotnisku jest tor treningowy, zobaczymy, jak sobie poradzisz, a potem na mały teścik z jazdy terenowej – wyjaśniła Zeni.

Minąwszy kilka