Głód - Martín Caparrós - ebook + książka

Głód ebook

Caparros Martín

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

21 osób interesuje się tą książką

Opis

Reportaż totalny. Kronika naszych czasów. Jedna z ważniejszych książek non-fiction ostatnich lat.

NOWE WYDANIE Z TEKSTEM ZAKTUALIZOWANYM PRZEZ AUTORA.

Ponad 795 milionów ludzi na świecie wciąż cierpi głód.

Co dziewiąty mieszkaniec Ziemi nie ma co jeść.

Niemal połowa dzieci, które kończą życie przed piątymi urodzinami, umiera z powodu niedożywienia – 3 miliony każdego roku.

„Większość głodujących to ubodzy mieszkańcy krajów rozwijających się. Wciąż jest na świecie 1,4 miliarda ubogich […]. Miliard czterysta milionów ubogich, czyli ludzi, którzy nie mają niczego z rzeczy uznawanych przez nas za tak codzienne, tak oczywiste – domu, jedzenia, ubrania, światła, wody, perspektyw, nadziei, przyszłości – nie mają teraźniejszości”.

Argentyński dziennikarz i pisarz Martín Caparrós zjeździł świat, próbując zrozumieć, dlaczego nawet dzisiaj dla dużej liczby z nas największym wyzwaniem pozostaje znalezienie odrobiny jedzenia. Przemierza Niger, Sudan Południowy, Madagaskar, Bangladesz, Indie, Stany Zjednoczone, Argentynę. Pisze o Chinach i Barcelonie, w której, w momencie kiedy pisarz kończy pracę nad książką, przybywa ludzi szukających resztek jedzenia w śmietnikach.

Caparrós w porywający sposób przedstawia historię zmagań człowieka z głodem na przestrzeni wieków i udowadnia, że to właśnie głód był jednym z, a może nawet najważniejszym czynnikiem, kształtującym naszą cywilizację. Filozofia, sztuka, ekonomia, rolnictwo, gospodarka – u ich źródeł zawsze znajdziemy jedno słowo. Głód.

Dlaczego zatem współczesny świat nie potrafi rozwiązać problemu głodu? Caparrós, jak na rasowego dziennikarza przystało, unika prostych odpowiedzi. Odwiedza wielkie biurowce, siedziby światowych firm i przeludnione slumsy. Na kilkuset stronach bezlitośnie obnaża mechanizmy pogłębiające problem niedożywienia. Eksplozja demograficzna, nierówności społeczne, spekulacje cenami żywności, masowy wykup gruntów, korupcja, fundusze walutowe, wielkie korporacje – to wszystko tworzy złożony system, w starciu z którym jednostka nie ma żadnych szans. Ogromna część książki to rozmowy: z politykami, działaczami organizacji pozarządowych, pracownikami korporacji, lekarzami i przede wszystkimi tymi, którzy każdego dnia całą swoją energię poświęcają na znalezienie czegoś do zjedzenia.

Głód Caparrósa wytrąca z równowagi, zmusza do myślenia, a często nawet do zrewidowania swoich poglądów. To imponujący rozmachem reportaż oddający głos tym, którzy na ogół milczą.

Martín Caparrós to prawdziwy fenomen. Zaliczyć go można do grona największych pisarzy reporterów: to nasz Capote, nasz Kapuściński.

„La Nación”

Caparrós wie, o czym pisze, a do tego obdarzony jest niepowtarzalnym stylem.

„Der Spiegel”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 1048

Oceny
4,6 (391 ocen)
271
90
23
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
NandiH

Całkiem niezła

Ogromny szacunek dla reportera, który właściwie wyczerpał temat... Obszerna książka o głodzie na każdym kontynencie, ale też o otyłości, polityce, giełdzie, systemach... Minus za pasywno-agresywną postawę wobec ludzi pracujących na giełdach, deputowanych próbujących walczyć z głodem czy ludzi z pomocy humanitarnej i wielu innych. Jakoś nie czułam niechęci autora kiedy inny bohater książki wyjaśnia, że wolał wziąć sobie drugą żonę niż poprawić niedolę (i głodowanie!) swojej pierwszej rodziny, bo się z niego koledzy wyśmiewali... no ludzie Albo Kobieta rodzi siedmioro dzieci bo chce mieć liczną rodzinę, wszyscy mieszkają na ulicy i nie mają co jeść- ale liczna rodzina przede wszystkim. W ogóle- gdzieś w połowie książki- zaczęło drażnić mnie to usprawiedliwianie biednych, którzy często byli biedni, bo się mnożyli na potęgę, nie skażeni nawet jedna myślą o tym co dalej. "W mo­men­cie na­wró­ce­nia Clau­dio miał już dwoje dzie­ci. Zro­bił dziec­ko są­siad­ce, Ro­mi­nie, kiedy ona miał...
10
klaudiapst

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita książka, planuję przeczytać ją znowu za kilka lat.
10
Balijka1976

Nie oderwiesz się od lektury

Potężna, brutalna analiza głodu. Uważam, że każdy powinien przeczytać tę książkę.
10
kamiltomaszewski

Nie oderwiesz się od lektury

Mocna książka. Chciałbym aby to była fikcja literacka, ale niestety...
10
Malgosia13-58

Dobrze spędzony czas

książka w porządku, zwraca uwagę na ważne problemy, ale trochę rozwleczona i te pewne zabiegi stylistyczne autora irytujące.
10

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: El Ham­bre
Opieka re­dak­cyjna: LU­CYNA KO­WA­LIK, AN­DRZEJ STAŃ­CZYK
Re­dak­cja: JA­CEK BŁACH
Ko­rekta: EWA KO­CHA­NO­WICZ, ANNA PAW­LI­KOW­SKA, MAŁ­GO­RZATA WÓJ­CIK
Pro­jekt okładki: WI­TOLD SIE­MASZ­KIE­WICZ
Opra­co­wa­nie gra­ficzne: MI­RON KO­KO­SIŃ­SKI
© 2014, 2021, Mar­tín Ca­par­rós Ca­sa­no­vas & Lynch Li­te­rary Agency, S.L. © 2021, Pen­guin Ran­dom Ho­use Grupo Edi­to­rial, S.A. © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Marta Sza­frań­ska-Brandt © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie dru­gie zmie­nione i uzu­peł­nione przez au­tora
Prze­kład do­fi­nan­so­wany w ra­mach Pro­gramu Wspie­ra­nia Tłu­ma­czeń Sur Mi­ni­ster­stwa Spraw Za­gra­nicz­nych i Wy­znań Re­pu­bliki Ar­gen­tyny
ISBN 978-83-08-07833-4
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

STANY ZJED­NO­CZONE

ka­pi­tał

.

3

Prze­obra­że­nie żyw­no­ści w przed­miot spe­ku­la­cji fi­nan­so­wych do­ko­nało się nie­mal trzy­dzie­ści lat temu. Nikt jed­nak wła­ści­wie tego nie za­uwa­żał aż do roku 2008. Wtedy wła­śnie wielka ban­ko­wość prze­żyła coś, co wielu uznało za au­ten­tyczne trzę­sie­nie ziemi: kry­zys, który ob­jął jed­no­cze­śnie ak­cje, hi­po­teki, han­del mię­dzy­na­ro­dowy. Wszystko się wa­liło, pie­niądz nie miał się gdzie po­dziać, do­kąd pójść. Po dniach nie­pew­no­ści wiele ka­pi­ta­łów schro­niło się pod skrzy­dła in­sty­tu­cji, która wy­da­wała się naj­bar­dziej przy­ja­zna: Giełdy w Chi­cago i jej su­row­ców. W roku 2003 in­we­sty­cje w pro­dukty żyw­no­ściowe wy­no­siły około 13 mi­liar­dów do­la­rów; w 2008 osią­gnęły wy­so­kość 317 mi­liar­dów – to nie­mal 25 razy wię­cej pie­nię­dzy, 25 razy więk­szy po­pyt. Ceny oczy­wi­ście wy­strze­liły w górę.

Ana­li­tycy, któ­rych nie można po­dej­rze­wać o le­wi­co­wość, sza­co­wali, że ta ilość pie­nię­dzy prze­wyż­szała ob­roty na świa­to­wym rynku żyw­no­ści pięt­na­sto­krot­nie – był to owoc czy­stej spe­ku­la­cji. Rząd ame­ry­kań­ski od­pro­wa­dzał setki mi­liar­dów do­la­rów do ban­ków, „aby ra­to­wać sys­tem fi­nan­sowy”, i spora część tych pie­nię­dzy nie znaj­dy­wała lep­szego celu in­we­sty­cji niż żyw­ność – ta, którą je­dli inni.

Te­raz na Gieł­dzie w Chi­cago ne­go­cjuje się co roku ilość psze­nicy równą pięć­dzie­się­cio­krot­nej świa­to­wej pro­duk­cji. Po­wta­rzam: tu­taj każde ziarno ku­ku­ry­dzy, która się uro­dzi na świe­cie, jest ku­po­wane i sprze­da­wane – na­wet nie ku­po­wane i sprze­da­wane; prze­pro­wa­dza się tylko sy­mu­la­cję – pięć­dzie­siąt razy. Ina­czej to uj­mu­jąc: spe­ku­lo­wa­nie psze­nicą daje ob­roty pie­niężne pięć­dzie­siąt razy więk­sze, niż wy­nosi war­tość pro­duk­cji tego zboża.

Wiel­kim wy­na­laz­kiem ryn­ków jest fakt, że ten, kto chce coś sprze­dać, nie musi tego po­sia­dać. Wię­cej: by­łoby czymś dziw­nym, gdyby się sprze­da­wało to, co się po­siada. Sprze­daje się obiet­nice, umowy, nie­ści­sło­ści za­pi­sane na ekra­nach kom­pu­tera. I ci, któ­rzy umieją, za­ra­biają for­tuny na tym ćwi­cze­niu z fik­cji.

Ci zaś, któ­rzy nie umieją, za­trud­niają pro­gra­mi­stów. Po­nad po­łowa pie­nię­dzy, ja­kimi ope­rują giełdy w bo­ga­tym świe­cie, prze­cho­dzi przez HFT – High Fre­qu­ency Tra­ding – naj­bar­dziej eks­tre­malną formę spe­ku­la­cji al­go­ryt­micz­nej czy zauto­ma­ty­zo­wa­nej. To bar­dzo wy­myślna na­zwa dla cze­goś ab­so­lut­nie pro­stego: su­per­kom­pu­tery re­ali­zują mi­liony ope­ra­cji trwa­ją­cych se­kundy albo ty­sięczne czę­ści se­kundy – ku­pują, sprze­dają, ku­pują, sprze­dają, ku­pują, sprze­dają, ku­pają, ku­dają, sprze­dują, sprze­pują, sprze­kują bez prze­rwy, wy­ko­rzy­stu­jąc mi­ni­malne róż­nice w no­to­wa­niach, które, przy ta­kich ilo­ściach za­mie­niają się w góry pie­nię­dzy. Są to urzą­dze­nia dzia­ła­jące dużo szyb­ciej niż ja­ki­kol­wiek czło­wiek, au­to­no­miczne wzglę­dem lu­dzi. Aż trudno uwie­rzyć, że wła­ści­ciele pie­nię­dzy po­wie­rzają ta­kie sumy w ręce – na­zwijmy to rę­kami – ma­szyn, które mo­głyby się po­my­lić, a po­myłka ta kosz­to­wa­łaby ma­ją­tek. Że mają ta­kie za­ufa­nie do tech­niki – albo że są tak za­chłanni.

HFT to spe­ku­la­cja w czy­stej po­staci – ma­china, która służy tylko temu, żeby za po­mocą pie­nię­dzy po­zy­ski­wać wię­cej pie­nię­dzy. Ope­ra­cji tych do­ko­nuje nie wia­domo kto, na pod­sta­wie umów, które nie mają być zre­ali­zo­wane, do­ty­czą­cych to­wa­rów, któ­rych nikt ni­gdy nie bę­dzie oglą­dał: kupno i sprze­daż ni­co­ści, w ciągu paru se­kund, czy­sty ry­nek, bez do­mieszki ja­kiej­kol­wiek re­al­no­ści. Pie­nią­dze mno­żące się na pie­nią­dzach, dym kreu­jący ogień, naj­bar­dziej do­cho­dowa fik­cja.

Ma­china roz­pę­dzona była do ty­siąca ki­lo­me­trów na go­dzinę. Tam­tego dnia, 6 kwiet­nia 2008 roku, tona psze­nicy osią­gnęła cenę 440 do­la­rów. To było nie do uwie­rze­nia: za­le­d­wie pięć lat wcze­śniej kosz­to­wała trzy razy mniej, w oko­li­cach 125 do­la­rów. Zboża przez prze­szło dwie de­kady utrzy­mu­jące stałą war­tość no­mi­nalną, a za­tem ma­jące co­raz niż­sze ceny, w roku 2006 za­częły iść w górę, a w pierw­szych mie­sią­cach roku 2007 wzrost cen stał się nie­po­wstrzy­many. W maju cena psze­nicy prze­kro­czyła 200 do­la­rów za tonę, w sierp­niu 300, w stycz­niu 400. To samo do­ty­czyło po­zo­sta­łych zbóż.

Jak mó­wią han­dlowcy, ry­nek pro­duk­tów żyw­no­ścio­wych od­zna­cza się „małą ela­stycz­no­ścią”. Jest to pewna forma stwier­dze­nia, że niech się dzieje, co chce, po­pyt się spe­cjal­nie nie zmieni: je­śli ceny bar­dzo wzro­sną, lu­dzie mogą odło­żyć na póź­niej kupno sa­mo­chodu czy bu­tów, ale nie­wielu zgo­dzi się na odło­że­nie kupna obiadu. In­nymi słowy: na­wet je­śli ceny wzro­sną, wszy­scy, któ­rzy będą mo­gli, za­płacą – a któ­rzy nie będą mo­gli, znajdą się w na­der przy­krym po­ło­że­niu.

Wzrost nie był oczy­wi­ście spo­wo­do­wany jed­nym tylko czyn­ni­kiem. Jedną z przy­czyn był nie­sły­chany wzrost cen ropy naf­to­wej, w tam­tych kwiet­nio­wych dniach się­ga­ją­cych 130 do­la­rów za ba­ryłkę, dwa razy wię­cej niż rok wcze­śniej. Ropa naf­towa jest tak ważna dla pro­duk­cji rol­nej, że pe­wien an­giel­ski ko­men­ta­tor po­li­tyczny, John N. Gray, stwier­dził nie­dawno: „In­ten­sywna pro­duk­cja rolna po­lega na po­zy­ski­wa­niu żyw­no­ści z ropy naf­to­wej”. Miał na my­śli mię­dzy in­nymi słynne ob­li­cze­nie, we­dług któ­rego wy­pro­du­ko­wa­nie jed­nej ka­lo­rii żyw­no­ści kosz­tuje sie­dem ka­lo­rii pa­liwa ko­pal­nego.

Cena ropy naf­to­wej w roz­ma­ity spo­sób wpływa na cenę żyw­no­ści. Naj­pierw dla­tego, że wpływa na cenę wszyst­kiego: ener­gia jest krwią po­trzebną do funk­cjo­no­wa­nia glo­bal­nego or­ga­ni­zmu – jak to ujął ja­kiś czas temu pe­wien wielki ka­pi­ta­li­sta o za­pę­dach li­te­rac­kich – i jej cena jest wpi­sana w cenę każ­dego to­waru. A poza tym dla­tego, że w kosz­tach wy­twa­rza­nia żyw­no­ści mamy znaczny udział pa­liwa: w pro­duk­cji – w któ­rej wy­ko­rzy­stuje się ma­szyny rol­ni­cze, a więk­szość na­wo­zów i pe­sty­cy­dów za­wiera pewną po­stać ropy – w trans­por­cie, prze­cho­wy­wa­niu, dys­try­bu­cji. Na do­da­tek wzrost cen ropy pod­niósł zna­cze­nie słyn­nych agro­pa­liw.

Na po­czątku na­zwano je bio­pa­li­wami. Ostat­nio śro­do­wi­ska na­sta­wione kry­tycz­nie pod­kre­ślają, że przed­ro­stek „bio-” na­daje im god­ność eko­lo­giczną, na jaką nie za­słu­gują, i pro­po­nują na­zwę: pa­liwa rolne. W ję­zyku po­praw­nym po­li­tycz­nie okre­śle­nie „rolny” nie ma chyba tak do­brej marki jak „bio”. Są jed­nak lu­dzie go­towi pła­cić słono za za­pew­nie­nie tym pa­li­wom do­brej prasy. W roku 2000 wy­pro­du­ko­wano na świe­cie 17 mi­liar­dów li­trów eta­nolu, w 2019 sześć razy wię­cej, 110 mi­liar­dów. Dzie­więć z każ­dych dzie­się­ciu li­trów zo­stało zu­ży­tych w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i Bra­zy­lii.

Eta­nol na­leży do naj­star­szych pro­duk­tów rol­nych i naj­czę­ściej wy­ko­rzy­sty­wa­nych. Przez dzie­sięć ty­sięcy lat słu­żył przede wszyst­kim do upi­ja­nia się. W la­tach trzy­dzie­stych ubie­głego wieku Bra­zy­lia, która nie miała jesz­cze ropy, za­częła de­sty­lo­wać go z trzciny cu­kro­wej i po zmie­sza­niu z ben­zyną sto­so­wać do na­pędu sa­mo­cho­dów. Po za­koń­cze­niu dru­giej wojny świa­to­wej ropa naf­towa stała się tak ta­nia, że eta­nol po­szedł wła­ści­wie w za­po­mnie­nie. W la­tach sie­dem­dzie­sią­tych, pod­czas kry­zysu su­row­co­wego, Bra­zy­lia wró­ciła do tej idei; wkrótce po­tem Stany Zjed­no­czone, ma­jąc do­syć ku­po­wa­nia ropy od swo­ich wro­gów – albo, co jesz­cze gor­sze, od nie­któ­rych przy­ja­ciół – po­sta­no­wiły pójść w jej ślady.

Fakt, że Stany Zjed­no­czone mają pro­blemy w związku z uza­leż­nie­niem od ropy, jest oso­bli­wym pa­ra­dok­sem. Na po­czątku XX wieku walka o glo­balną go­spo­darkę to­czyła się mię­dzy an­giel­skim wę­glem z jed­nej strony a ame­ry­kań­ską ropą z dru­giej. Ame­ry­ka­nie zdo­łali na­rzu­cić światu ropę jako ener­gię he­ge­mo­niczną – przede wszyst­kim dla­tego, że mieli wła­dzę i mo­gli wiele. Po­tem prze­stało im wy­star­czać i przez kil­ka­dzie­siąt lat mu­sieli ją im­por­to­wać z kra­jów na­sta­wio­nych zde­cy­do­wa­nie wrogo albo ra­czej wrogo czy po­ten­cjal­nie wro­gich, a w tym celu utrzy­my­wać te kraje pod kon­trolą przy po­mocy sił woj­sko­wych, co wią­zało się z ogrom­nymi wy­dat­kami. Sta­no­wią one jedną trze­cią z dwóch bi­lio­nów do­la­rów, ja­kie świat prze­zna­cza na woj­sko i uzbro­je­nie. Dla­tego uzna­nie pro­duk­cji pa­liwa za prio­ry­tet geo­po­li­tyczny oraz wpro­wa­dze­nie no­wych tech­nik po­zwa­la­ją­cych eks­plo­ato­wać ropę na trud­nych ob­sza­rach zmie­niło wiele. Tym­cza­sem jed­nak wy­twa­rza się co­raz wię­cej eta­nolu, po­nie­waż coś trzeba zro­bić z całą ku­ku­ry­dzą, wszyst­kimi ludźmi za­an­ga­żo­wa­nymi w pro­duk­cję rolną, wszyst­kimi lobby.

To ko­lejny spo­sób wy­ko­rzy­sty­wa­nia pro­duk­tów żyw­no­ścio­wych nie do ży­wie­nia ko­go­kol­wiek.

I dla wielu zna­ko­mity in­te­res.

Bio­pa­liwo jest przed­ostat­nią od­po­wie­dzią na nad­pro­duk­cję zbóż sta­no­wiącą od kilku de­kad pro­blem rol­nic­twa ame­ry­kań­skiego. W ciągu ostat­niego pół­wie­cza tech­niki agrarne roz­wi­nęły się jak ni­gdy do­tąd, sub­sy­dia dla rol­ni­ków znacz­nie wzro­sły, a go­spo­dar­stwa osią­gnęły nie­sły­chaną wy­daj­ność: rol­nicy nie wie­dzieli, co po­cząć z całą tą ku­ku­ry­dzą i psze­nicą. W dru­giej po­ło­wie XX wieku Stany Zjed­no­czone sta­nęły wo­bec pro­blemu nie­mal nie­zna­nego w hi­sto­rii: pro­blemu nad­pro­duk­cji żyw­no­ści. Wy­daje się żar­tem, że taki jest pro­blem naj­więk­szego pro­du­centa żyw­no­ści – w świe­cie, w któ­rym żyw­no­ści bra­kuje.

Nad­pro­duk­cja przy­nio­sła mię­dzy in­nymi taki sku­tek, że przez dłuż­szy czas ceny żyw­no­ści utrzy­my­wały się na bar­dzo ni­skim po­zio­mie. Naj­pierw nad­wyżka zo­stała wy­ko­rzy­stana w spo­sób po­li­tyczny: pod płasz­czy­kiem po­mocy wy­eks­por­to­wano wiel­kie ilo­ści zboża. Jesz­cze bę­dziemy mó­wić o pro­gra­mie Food for Pe­ace.

Inną od­po­wie­dzią było kar­mie­nie zbo­żem zwie­rząt: w USA krowy, świ­nie i kur­czaki wciąż zja­dają 70 pro­cent zboża. Kon­sump­cja mięsa wzro­sła do nie­spo­ty­ka­nego po­ziomu.

Po­ja­wiły się też nowe spo­soby wy­ko­rzy­sta­nia zbóż: sy­ropy ku­ku­ry­dziane – ważny śro­dek sło­dzący w prze­my­śle spo­żyw­czym – de­ter­genty, tek­sty­lia, a ostat­nio bio­pa­liwa.

Eta­nol ame­ry­kań­ski wy­twa­rzany jest z ku­ku­ry­dzy, jed­nej z głów­nych upraw tego kraju. Stany Zjed­no­czone pro­du­kują 40 pro­cent ku­ku­ry­dzy na świe­cie, około 400 mi­lio­nów ton rocz­nie. Prawo fe­de­ralne, Re­ne­wa­ble Fuel Stan­dard, sta­nowi, że 40 pro­cent za­so­bów tego zboża musi być wy­ko­rzy­sty­wane do tan­ko­wa­nia sa­mo­cho­dów. To pra­wie jedna szó­sta świa­to­wego zu­ży­cia – spo­ży­cia – jed­nego z naj­czę­ściej kon­su­mo­wa­nych pro­duk­tów na świe­cie. Ma­jąc 170 ki­lo­gra­mów ku­ku­ry­dzy – po­trzeb­nych, by na­peł­nić bak eta­no­lem 85 – dziecko w Za­mbii, Mek­syku czy Ban­gla­de­szu mo­głoby prze­żyć cały rok. A każ­dego roku na­peł­nia­nych jest pra­wie 900 mi­lio­nów ba­ków.

Pod­su­mujmy: ku­ku­ry­dzy prze­zna­cza­nej na bio­pa­liwo, na któ­rym jeż­dżą sa­mo­chody ame­ry­kań­skie, wy­star­czy­łoby, aby każdy gło­du­jący na świe­cie otrzy­my­wał jej pół ki­lo­grama dzien­nie.

Jean Zie­gler z ty­po­wym dla sie­bie sar­ka­zmem mówi, że „bio­pa­liwa są zbrod­nią prze­ciwko ludz­ko­ści”.

Rząd ame­ry­kań­ski nie tylko zmu­sza do wy­ko­rzy­sty­wa­nia ku­ku­ry­dzy jako na­pędu do sa­mo­cho­dów; po­nadto tym, któ­rzy to ro­bią, przy­znaje mi­liar­dowe sub­sy­dia. Oto wy­raźny spo­sób roz­działu dóbr: rząd zbiera po­datki od wszyst­kich, po czym prze­ka­zuje pie­nią­dze sek­to­rom, które są do­sta­tecz­nie silne, żeby wy­wie­rać na niego pre­sję. Lobby rol­ni­ków ame­ry­kań­skich z róż­nych po­wo­dów za­cho­wuje duże wpływy, mię­dzy in­nymi dla­tego, że stany rol­ni­cze, słabo za­lud­nione, mają tyle samo se­na­to­rów – po dwóch – co Nowy Jork czy Ka­li­for­nia.

Ale to nie jest ra­cja, na którą można by się po­wo­ły­wać. Prawa i roz­po­rzą­dze­nia o sub­wen­cjo­no­wa­niu eta­nolu na­wią­zują na­tu­ral­nie do ha­seł „nie­za­leż­no­ści ener­ge­tycz­nej” i „walki ze zmia­nami kli­ma­tycz­nymi”. Nie­mniej ślad wę­gla w pa­li­wach jest bar­dzo od­czu­walny: Frédéric Le­ma­ître mówi w książce De­main la faim! (Ju­tro głód!), że eta­nol pro­du­ko­wany z ku­ku­ry­dzy zmniej­sza emi­sję dwu­tlenku wę­gla w sa­mo­cho­dach tylko o 10 do 20 pro­cent i że je­śli po­li­czyć ilość dwu­tlenku wę­gla po­cho­dzącą z trak­to­rów, do­da­jąc do tego po­trzebne w pro­duk­cji ku­ku­ry­dzy na­wozy i pe­sty­cydy oraz zu­ży­waną przy trans­por­cie ener­gię elek­tryczną, bi­lans eko­lo­giczny oka­zuje się ne­ga­tywny.

Mówi też, że wzrost po­pytu na ku­ku­ry­dzę do eta­nolu spo­wo­do­wał znaczną pod­wyżkę – nikt nie okre­śli tego w pro­cen­tach – cen żyw­no­ści. Oto przy­kład: wielu far­me­rów z ame­ry­kań­skiego środ­ko­wego Za­chodu za­rzu­ciło uprawę bia­łej ku­ku­ry­dzy sprze­da­wa­nej mię­dzy in­nymi do Mek­syku, prze­sta­wia­jąc się na żółtą, uży­waną do pro­duk­cji eta­nolu. Ceny mąki w Mek­syku wzro­sły wów­czas dwu-, a na­wet trzy­krot­nie i wielu lu­dzi wy­szło na ulicę. Na­zwano te roz­ru­chy za­miesz­kami tor­til­lo­wymi, tor­tilla riots.

W Gwa­te­mali lu­dzie nie zbun­to­wali się. W Gwa­te­mali po­łowa dzieci jest nie­do­ży­wio­nych. Przed dwu­dzie­stu laty Gwa­te­mala pro­du­ko­wała pra­wie całą kon­su­mo­waną przez sie­bie ku­ku­ry­dzę. W la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych za­częły jed­nak do­cie­rać nad­wyżki ame­ry­kań­skie, śmiesz­nie ta­nie dzięki otrzy­my­wa­nym w kraju sub­sy­diom; miej­scowi rol­nicy nie mo­gli z tą ku­ku­ry­dzą kon­ku­ro­wać ceną. W ciągu de­kady pro­duk­cja lo­kalna zmniej­szyła się o jedną trze­cią.

W tam­tym okre­sie wielu chło­pów mu­siało sprze­dać swoją zie­mię fir­mom, które te­raz sa­dzą palmy, by otrzy­my­wać z nich olej i eta­nol, oraz trzcinę na cu­kier i eta­nol. Ci, któ­rym udało się utrzy­mać zie­mię, na­po­ty­kali co­raz więk­sze trud­no­ści: na­kła­niano ich pod groźbą uży­cia broni, by sprze­da­wali pola, wła­ści­ciele pól wy­ma­wiali im dzier­żawę i po­dej­mo­wali współ­pracę z wiel­kimi kom­pa­niami, roz­le­głe plan­ta­cje za­bie­rały wodę albo za­tru­wały ją che­mi­ka­liami.

W ciągu ko­lej­nych lat pro­blem za­ostrzył się. Ame­ry­ka­nie za­częli wy­ko­rzy­sty­wać swoją ku­ku­ry­dzę do pro­duk­cji eta­nolu, ceny pod­nio­sły się, po­tem wzro­sły jesz­cze bar­dziej w związku ze znacz­nymi pod­wyż­kami po­prze­dza­ją­cymi kry­zys 2008 roku. Te­raz w ba­rze gwa­te­mal­skim za jed­nego qu­et­zala – 15 cen­tów – można ku­pić cztery tor­tille; przed pię­cioma laty ku­po­wało się osiem. Cena ja­jek wzro­sła zaś trzy­krot­nie, po­nie­waż kury też je­dzą ku­ku­ry­dzę.

To tylko przy­kłady.

Nie są­dzę jed­nak, aby ktoś chciał ko­muś na­umyśl­nie szko­dzić.

To nie jest tak, że wła­dze, lob­by­ści, pro­du­cenci żyw­no­ści w Sta­nach chcą, aby dzieci gwa­te­mal­skie gło­do­wały. Oni pra­gną je­dy­nie po­pra­wić sprze­daż i uzy­skać wyż­sze ceny, unie­za­leż­nić się od ropy naf­to­wej, za­dbać o śro­do­wi­sko na­tu­ralne, to zaś po­wo­duje okre­ślone skutki uboczne. Tak się dzieje, i cóż na to po­ra­dzić.

Shit hap­pens.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki