Gen - Adel Juliusz - ebook + książka

Gen ebook

Adel Juliusz

3,9

Opis

Córka znanego dziennikarza trafia do szpitala, a lekarze nie wiedzą, co jej dolega. Kiedy dziewczynka umiera, zatrudniony w szpitalu patomorfolog próbuje ustalić przyczynę jej zgonu. Swoimi spostrzeżeniami dzieli się na forum internetowym, przez co traci dane i sprowadza śmierć na innego lekarza i jego rodzinę. Komuś bardzo zależy na tym, żeby nikt nie ustalił przyczyny śmierci dziecka. Wszyscy zaangażowani w wyjaśnienie tej sprawy są pod stałą obserwacją, mają założone podsłuchy, są śledzeni i zastraszani. Nikt nie może czuć się bezpiecznie, bo w sprawę wmieszana jest Agencja… Tam kryje się ktoś, kto pociąga za sznurki i wszelkimi sposobami chce ukręcić łeb sprawie…
Całość układa się w misternie poskładaną wielowątkową, pełną tajemnic i nagłych zwrotów opowieść. Kiedy już wydaje się, że Coś jest wyjaśnione, zaraz pojawia się nowa tajemnica.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 424

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (8 ocen)
2
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kamila1090

Całkiem niezła

Jesteście srokami okładkowymi? Ja zdecydowanie tak. Uwielbiam co piękne, jeśli się świeci to już w ogóle 🤣 Mimo że okładka "Genu" intryguje to nie ona przekonała mnie do sięgnięcia po nią. Jakiś czas temu zobaczyłam post na Facebooku,gdzie dużo osób polecało tą pozycję. Miałam ją na liście książek do przeczytania i dzięki uprzejmości wydawnictwu miałam taką okazję. Gdy w parze jest piękna okładka i fenomenalna treść jestem niesamowicie szczęśliwa. "Gen" ma piękną okładkę ale sama treść jest średnia. Autor miał genialny pomysł na fabułę, problematyka w niej zawarta jest na miarę czasów obecnych. Nie mogę Wam zdradzić konkretnie na jaki temat ,ponieważ nie chcę spoilerować. Jednakże fabuła była przemyślana tak wykonanie już nie do końca mnie przekonało. Sama błędów stylistycznych jest ta wyczuwalna że odebrała mi przyjemność z czytania powieści. Budowane zdania były momentami chaotycznie, ciężko było zrozumieć ich sens. Wielowątkowość w lekturach jest mile widziana, tutaj ma...
00



Copyright © Juliusz Adel, 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Ilustracja na okładce: © Velroy Fernandes/Pexels, Joetography/Pexels

Redakcja: Anna Kielan

Korekta: ERATO

e-book: JENA

ISBN 978-83-960997-1-6

Wydawca

512 087 075

e-mail: [email protected]

www.bookedit.pl

facebook.pl/BookEdit/

instagram.pl/BookEdit/

Niniejsza książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Całość ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Osobom, które swoim życiem zainspirowały mnie do „stworzenia” tych postaci.

Prolog

Zmęczony siedział i obserwował jej każdy wymuszony oddech. Drobna, wymęczona chorobą trzynastolatka z trudem nabierała w płuca powietrze na siłę wtłaczane przez respirator, a następnie z mozołem je wypuszczała. Obserwował jej bladą, zmęczoną twarz, jej lekko unoszącą się z każdym wymuszonym oddechem klatkę piersiową. Ten stan trwał już od kilku dni. Nikt nie umiał jej pomóc, nikt nie znał przyczyny choroby, nikt nie potrafił powiedzieć, jak długo to jeszcze będzie trwało i jak się to zakończy. Kilku lekarzy od kilku dni próbowało znaleźć przyczynę choroby, ale ich próby nie przynosiły spodziewanego efektu. Wielokrotnie pobierano jej krew i mocz do różnych badań, robiono wymazy, prześwietlano promieniami rentgenowskimi, atakowano jej wątłe ciało ultrasonografem, zrobiono tomografię, rezonans magnetyczny i nieskończenie wiele innych badań, które miały wykryć przyczynę i nazwać chorobę oraz ustalić leczenie. Nic. Żadnej odpowiedzi na dręczące pytania. W pewnym momencie próbowano nawet zarzucić jemu i Małgorzacie podawanie córce antybiotyków i leków nieznanego pochodzenia. Nie da się leczyć choroby, której nie ma w żadnym podręczniku, której nie sposób zdiagnozować. Większość lekarzy upierała się przy twierdzeniu, że mała Paulina ma alergię. Wskazywał na to skurcz oskrzeli. Ale pomimo wielokrotnych testów nikt nie był w stanie wskazać alergenu, który go wywołał. Pomimo wielu prób, wielu sprawdzonych metod nie udało się przywrócić pierwotnej pojemności płuc. Stosowane w takich sytuacjach leki nie pomagały, a niektóre wręcz powodowały pogorszenie się stanu pacjentki.

Izydor siedział na niezbyt wygodnym taborecie – tylko takie tu były – przy łóżku córki, całą noc wpatrzony w jej połączoną z respiratorem twarz, skupiony na każdym mięśniu w oczekiwaniu drobnego choćby ruchu. Od dwudziestej, gdy usiadł obok łóżka, Paulina nie dała żadnego znaku życia, nie wykonała żadnego ruchu. Słychać było tylko monotonną pracę urządzeń medycznych. Świst podawanego powietrza mieszał się z regularnym popiskiwaniem urządzeń pilnujących prawidłowej pracy serca, ale siedzenie na twardym chybotliwym taborecie nie pozwoliło mu zmrużyć oka i pominąć jakąkolwiek chwilę życia najbliższej, pogrążonej we własnym bólu osoby. Siedząc, nie zauważył, że za oknem zaczęło świtać.

Budził się nowy dzień. Promienie słońca oświetlające miasto przebiły się między wysokimi blokami, drzewami i oświetliły sufit i ścianę naprzeciw okna. Promienie odbijały się od wymalowanych na biało powierzchni i oświetlały bladą, wyczerpaną chorobą twarz Pauli. Izydor spojrzał w okno, sprawdził godzinę na zegarku. Było kilka minut po szóstej.

Nagle ciało małej Pauli jakby skurczyło się na moment, potem równie raptownie zesztywniało. Dziewczynka naprężała wszystkie mięśnie, przez chwilę sztywna prosto leżała płasko na łóżku, a potem zaczęła podnosić tułów tak, jakby chciała zrobić „mostek”, tylko na piętach i głowie. Jej ciało zapewne przeszedł przeszywający ból, co było widać w szeroko otwartych, przerażonych oczach.

Ojciec dostrzegł na jej twarzy niewyobrażalne cierpienie. Było tak wyraźne, że aż nim wstrząsnął dreszcz. Otworzyła szeroko usta, jakby chciała wykrzyczeć swój ból, lecz nie wydała żadnego dźwięku. Paula najpierw mocno zacisnęła powieki, po chwili ponownie otworzyła swe duże czarne oczy, w których można już było dostrzec przerażenie i nieme wołanie o pomoc. Widział to, wpatrując się w jej twarz i ciało, czuł przez moment jej cierpienie. Tak samo nagle, jak się podniosła, opadła bezwładnie na łóżko. Aparatura monitorująca pracę serca zaczęła piszczeć, a respirator dalej tłoczył powietrze do płuc, tyle tylko że one już go nie przyjmowały.

Chwilę potem do sali wbiegła lekarka z pielęgniarkami. Zaczęły reanimację. Izydora jednak przy tym nie było, został wyprowadzony z sali. Stał na korytarzu otumaniony, wpatrzony w zamknięte przed nim drzwi, za którymi toczyła się walka o życie jego jedynej córki. Zobojętniały na to, co dzieje się obok niego, na przechodzących ludzi, na słyszane zewsząd dźwięki. Do sali, w której znajdowała się Paula, wbiegło jeszcze dwóch lekarzy, a on tylko stał, patrzył i czekał nieobecny myślami…

Stojącego na korytarzu z daleka zobaczyła zmierzająca do córki Małgorzata. Patrzyła, jak stał bezradny ze wzrokiem wbitym w klamkę od sali, na której leżała ich córka.

Matka Pauli najpierw wjechała na parking przed szpitalem i prowadzona optymizmem jak na skrzydłach przemierzała długie korytarze, piętra, byle szybciej znaleźć się przy łóżku dziecka. Może dzisiaj nastąpi przełom w chorobie, może dzisiaj dziewczynka odzyska przytomność i zacznie sama oddychać… Teraz zwolniła, jakby nie chciała dojść do sali.

Długo czekali, zanim drzwi się otworzyły i wyszła przez nie cała ekipa, która walczyła o życie ich córki. Wzrok lekarza wystarczył Izydorowi za odpowiedź na niezadane jeszcze pytanie. Miał jednak nadzieję, że jego odczucia są tylko wynikiem zmęczenia.

– Panie doktorze…? – Izydor z trudem wydobył z siebie słowa.

– Niestety, robiliśmy co w naszej mocy, ale nie byliśmy w stanie w żaden sposób pomóc.

– O Jezu. – Małgorzata zbladła, przylgnęła do ramion Izydora i bezwładnie osunęła się na ziemię.

Wieczór poprzedzający i dzień pierwszy

Jacek starannie dobierał proporcje odczynników, na elektronicznej wadze odważał każdy składnik reakcji. Bacznie obserwował jej przebieg, tworzące się gazy, lekkie płyny lub gęste zawiesiny o różnorodnych barwach i zapachach. Skrupulatnie notował wyniki na porozkładanych w różnych miejscach laboratorium kartkach, następnie zebrał je i zasiadł do stojącego na biurku w rogu pomieszczenia laptopa. Tutaj do opracowanej tabeli ponownie nanosił dane, tutaj opracowywał wersję tekstową wyników badań i wnioski.

Przeczytał dokładnie zebrane i zapisane wyniki. Z niedowierzaniem i odrobiną zaskoczenia pokręcił głową. To się kupy nie trzyma, pomyślał. Wstał od biurka i wyszedł z laboratorium. Przeszedł przez sterylny, krótki korytarz i wszedł do prosektorium. Tam podszedł do metalowych drzwiczek z wielkim numerem i umieszczoną w specjalnej ramce kartką z napisem „Paulina Melnik, lat 13, zm. 17.05…”. Otworzył drzwi i wysunął nosze ze spoczywającym na nich ciałem dziewczynki. Z pomocą pracownika prosektorium przełożył zwłoki na wielki metalowy stół. Wyciągnął ze sterylizatora pudełko z zestawem narzędzi i wyjął zawinięte w białe płótno narzędzia.

Przez całe niemal życie marzył o możliwości pracy błyszczącymi wysterylizowanymi narzędziami chirurgicznymi. Zaraził swoimi marzeniami rodziców, którzy przez całe liceum wspomagali go przy przygotowaniach do egzaminów wstępnych na medycynę. Kupowali specjalistyczne książki w kilku językach, wysyłali na zajęcia fakultatywne, które mogły pomóc mu w dostaniu się, a następnie w swobodnym kontynuowaniu studiów. Już w trakcie nauki wiedział, że będzie specjalizował się w patomorfologii. Studia ukończył, marzenia realizował. Rodzice, a zwłaszcza matka, w pewnym sensie czuli się zawiedzeni jego wyborem. Mieli nadzieję, że ich syn zostanie lekarzem niosącym pomoc ludziom, a on został chirurgiem umarłych. W żartach zawsze tłumaczył matce, że wybrał specjalizację, przy której żaden pacjent nie poskarży się na złe leczenie.

Ułożył ciało drobnej dziewczynki na brzuchu i wykonał małe nacięcie w miejscu, gdzie znajduje się prawa nerka. Dużą strzykawką ściągnął mocz z moczowodów i cewki, wyciął nerkę. Delikatnie pobrał kilka wycinków, włożył nerkę do przygotowanego pojemnika, który postawił obok ciała, i z pomocą sanitariusza położył ciało ponownie na nosze, które przeniesiono do lodówki. Z pobranymi próbkami przeszedł z powrotem do laboratorium.

Kolejne mierzenie kropla po kropli, ważenie mikrogram do mikrograma, mieszanie próbek. Kolejne zawiesiny, kolejne notatki. Potem wycinki pobrane z nerek przygotował i położył pod okularem mikroskopu. Obserwował komórki, ołówkiem kreślił ich wygląd, szczególną uwagę zwracając na występujące w nich anomalie. Sporządzał zapiski.

Zebrał wyniki i przeszedł do laptopa. Wszystko ponownie naniósł na przygotowany arkusz, przeanalizował jeszcze raz i spisał wnioski. Więcej pytań niż możliwych odpowiedzi. Z marsową miną siedział wpatrzony w ekran. A może?, pomyślał chwilę. Przeczytał całość ponownie, skopiował kawałek tekstu, wkleił w edytorze tekstu, wybrał drugi fragment i ponownie wstawił, tworząc skrót zebranych danych, pytań i nieuzyskanych odpowiedzi. Zalogował się na forum lekarskim, wpisał temat i wstawił dopiero co przygotowany tekst.

Pracował w ten sposób już od prawie roku, odkąd otworzył swój przewód doktorski. W prosektorium spędzał obecnie większość życia. Najbardziej cierpiała na tym rodzina, dla której miał tak mało czasu.

Od pracy oderwał go dźwięk telefonu. Spojrzał na zegarek, było po dwudziestej drugiej.

– Wrócisz dzisiaj do domu?

– Jasne, zaraz się zbieram.

Wyłączył komputer, poskładał papiery i wyszedł z laboratorium.

* * *

Bardzo źle spał tej nocy. Czuł się jak na początku studiów, kiedy zdobywał pierwsze wiadomości z anatomii i nie potrafił zinterpretować wszystkich szczegółowo zebranych danych. Dopiero lata nauki, ćwiczeń, laboratoriów doprowadziły go do zakończenia studiów, ale nie nauki. Potem był staż – obracanie zdobytych ciężką pracą wiadomości w praktykę lekarską.

Wczesnym rankiem z nowym zapasem energii wchodził do laboratorium. Miał przed sobą kolejny dzień analiz i rodzące się nowe pytania. Jeszcze nigdy postawienie prawidłowej diagnozy nie nastręczało mu tylu kłopotów, ale wierzył, że dzisiaj uda mu się ostatecznie przedstawić przyczynę śmierci dziewczynki. Pierwszy raz, odkąd trafił na staż do prosektorium, wyniki badań były tak bardzo zagadkowe. Najdziwniejsze było to, że były w tak wielu przypadkach sprzeczne ze sobą lub też wzajemnie się wykluczały.

Wypił dużą mocną kawę i z otwartą głową przystąpił do pracy. Ponownie wykonał serię badań: krew, mocz, zawartość żołądka, jelit, wycinek wątroby, nerek i trzustki. Znów odnotował pewne niewielkie ilości antybiotyków, duże stężenie sterydów oraz jeden związek chemiczny, jednak jego skład nic mu nie mówił. Zasiadł do laptopa i wpisał dane do komputera. Chwilę poczekał i otworzył pierwszy link, który wskazała mu wyszukiwarka, hurtownia weterynaryjna, drugi – aukcje Allegro, jakieś forum skupiające miłośników psów i kotów. Wreszcie któryś z kolejnych adresów przyniósł mu odrobinę nadziei na rozwiązanie zagadki – karsivan – opracowany w Holandii, wyprodukowany w Austrii lek dla zwierząt zawierający sto procent propentofiliny. Lek szczególnie zalecany starszym psom… Przeczytał dokładnie zamieszczone dane. Bingo.

Dziewczynka, której sekcję przeprowadzał, zjadła tabletki na rozszerzenie naczyń krwionośnych u zwierząt i dość dużą porcję zwierzęcych antybiotyków. Tyle tylko, że karsivan podawany jest zwierzętom domowym, zaś antybiotyki, które wykrył, mają zastosowanie w przemysłowym chowie zwierząt, ze szczególnym naciskiem na trzodę chlewną. No i do tego dochodziła ta anomalia…

Wpisał wszelkie wnioski do notatek, wypełnił druk podsumowujący sekcję. Otworzył stronę forum lekarskiego, na którym wczoraj zamieścił swoje wnioski. Nie spodziewał się odzewu, niemniej pod jego wpisem znajdował się jeszcze jeden. Przeczytał raz, drugi… Z niedowierzaniem przeczytał trzeci raz. Próbował otworzyć znajdujący się w tekście odnośnik do innego wpisu, ale pojawiał się tylko komunikat, że wpis jako niezgodny z zasadami obowiązującymi na forum został zdjęty przez administratora. Znowu się mylił: z danych, z którymi właśnie się zapoznał, wynikało, że dziewczynka prawdopodobnie nie zjadła leków własnemu psu ani żadnych innych leków niewiadomego pochodzenia…

Nacisnął wyświetlany na ekranie komputera niebieski podpis autora wpisu. Lekkim kliknięciem przycisku myszy otworzył program pocztowy. Krótko, aczkolwiek szczegółowo, opisał swoje wątpliwości i nowe wyniki badań. Całość zakończył prośbą o kontakt, podając swoje dane telefoniczne i adresowe.

Rodziców dziewczynki spotkał kilkakrotnie. Pierwszy raz, gdy wraz z sanitariuszem odprowadzili zwłoki dziecka do prosektorium. Widział ich ból i już wówczas wiedział, że z ich strony miała zapewnioną opiekę, ochronę i prawidłowy rozwój. Ojciec dziecka wydał mu się znajomy i długo szukał w pamięci osób, z którymi zetknął się w życiu, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd go zna. Potem przychodzili do niego kilka razy, aby dowiedzieć się o przyczynę śmierci i kiedy będą mogli odebrać zwłoki.

Przeszukał jeszcze kartę danych pacjenta i znalazł numer telefonu kontaktowego. Chwilę się zastanowił, sięgnął po telefon i wystukał na klawiaturze numer z dokumentów.

* * *

Izydor ze wzrokiem utkwionym na czymś, co działo się za oknem, siedział w fotelu, trzymając na kolanach małego psa. Wpatrywał się w dach sąsiedniego budynku, jednak jakby go nie widział. Jego myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Wspominał córkę, jej uśmiechy, radości. Chciał, aby taka pozostała w jego pamięci. Pies łasił się do ręki swego pana, którą ten cały czas głaskał jego głowę, i palców delikatnie drapiących za uchem. Ten przyprowadzony przez Paulę z podwórka kundelek od dawna był oczkiem w głowie rodziny.

Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu.

– Dzień dobry. – Usłyszał w słuchawce. – Nazywam się Jacek Starkowski, to ja przeprowadzam sekcję zwłok państwa córki. Czy moglibyśmy się spotkać?

– Tak, oczywiście, w każdej chwili. – Izydor wstał z fotela, jedną ręką delikatnie układając psa na zajmowanym przed chwilą miejscu. – O której miałbym być u pana?

– Pracuję do dziewiętnastej. Jeżeli miałby pan możliwość przyjechać w ciągu najbliższych dwóch godzin, byłbym wdzięczny. Jestem w bloku P, to jest prosektorium, w pokoju numer 21.

– Będę najpóźniej za godzinę.

Po krótkim pożegnaniu Izydor odłożył słuchawkę i zaczął szykować się do wyjścia. Z uśmiechem popatrzył na fotel. Pies przeciągając się, wyciągnął przednie łapy i leniwie ziewnął. Zrobił kilka okrążeń wokół siedziska, a następnie, jakby znalazł sobie miejsce, przyłożył głowę do oparcia fotela i zamknął oczy.

* * *

Z trudem znalazł miejsce na zatłoczonym parkingu. Wybudowany w latach siedemdziesiątych szpital był wtłoczony między niezliczone budynki mieszkalne. Wówczas, gdy go budowano, nikt nie myślał o parkingu dla odwiedzających. Wokół szpitala powstało jedynie kilka alejek, zieleńców, które teraz stopniowo likwidowano i przeznaczano na miejsca parkingowe.

Wyłączył silnik, zamknął samochód i wszedł do budynku. Ruszył podziemnym korytarzem prowadzącym na oddział patomorfologii. Od śmierci Pauli minęły dwa tygodnie, a oni nie mog­li wyprawić jej pogrzebu, bo nie wydano im zwłok z prosektorium. Ciągle wykonywano jakieś badania i analizy. Od momentu przyjęcia Pauli do szpitala czuwali tu wraz z Małgorzatą dzień i noc, wielokrotnie przemierzali korytarze szpitala i teraz nie musiał już szukać drogi, błądzić po labiryncie korytarzy, przejść, skrótów. Wszedł na oddział i ruszył w kierunku pokoju numer 21.

Ktoś wyszedł z pomieszczenia, które właśnie minął, i zatrzymał Izydora, kładąc mu rękę na ramieniu. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z ubranym w bladozielony fartuch mężczyzną. Był to ten sam lekarz, który odebrał z oddziału ciało ich córki.

– Niech pan się ze mną spotka dziś po dziewiętnastej, teraz niestety nie mogę z panem rozmawiać. – Młody lekarz wręczył Izydorowi wizytówkę. – To bardzo pilne – szepnął, wyraźnie akcentując zwrot „bardzo pilne”, i szybkim krokiem oddalił się do gabinetu.

Izydor stał chwilę na środku korytarza, zastanawiając się, dlaczego został proszony o pośpiech, a następnie zbyty. Patrzył, jak lekarz miarowym krokiem zmierza do swojego pokoju. Chciał pójść za nim, zrobił krok naprzód i zamarł w bezruchu. Lekarz w drzwiach gabinetu zderzył się z wychodzącym stamtąd młodym, może dwudziestopięcioletnim chłopakiem, ubranym w dopasowane do szczupłych nóg dżinsowe spodnie, wielkie traperskie buty i przyduży znoszony sweter. Mężczyzna miał dredy na włosach i małe okulary na czubku nosa. W tym samym czasie drzwi pokoju, z którego przed chwilą wyszedł lekarz, otworzyły się i stanął w nich około czterdziestoletni mężczyzna w drogim garniturze. Wzrok tych dwóch spotkał się na ułamek sekundy. Chłopak z dredami podniósł kciuk, dając znak, że wszystko jest w porządku.

– Panie Melnik. – Usłyszał z pokoju, z którego najpierw wyszedł lekarz, a następnie ubrany w garnitur czterdziestolatek. – Może pan wejść na chwilę?

Izydor odwrócił się do mówiącego. Ordynator patomorfologii siedział za biurkiem i przekładał papiery. Na jego twarzy widać było wyraźne zdenerwowanie. Izydor wszedł do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Siadł na twardym drewnianym krześle, które pamiętało jeszcze okres świetności tego szpitala.

– Możecie państwo zgłosić się do zakładu pogrzebowego „Ostatnia droga” – powiedział ordynator. – Tam przekazaliśmy zwłoki państwa córki. Oni zorganizują pogrzeb.

– Myśleliśmy o zakładzie…

– Wiem, wiem… – Ordynator starał się opanować narastające zdenerwowanie. – Proszę mi nie mieć za złe, ale taka jest decyzja prokuratury. Wiele ciał po prokuratorskich sekcjach trafia do tego zakładu. Może pan próbować zabrać ciało i przenieść do innego zakładu, ale to niewarta udręki walka. Z prokuraturą nie tak łatwo wygrać i trwać to będzie kolejne dni, może tygodnie.

– Dobrze, pójdziemy tam. – Izydor w głębi serca czuł, że pomimo wątpliwości i bólu powinien pochować córkę we wskazanym zakładzie. – Czy mogę dostać wyniki sekcji?

– Wyniki sekcji są w prokuraturze i w zakładzie pogrzebowym. Myślę, że tam bez problemu je pan otrzyma.

Wyszedł z gabinetu na długi, wyłożony białymi kafelkami korytarz, na którym spotkał idącego szybkim krokiem lekarza, który go tutaj ściągnął. Mężczyzna trzymał pod pachą płaską torbę, on też był zdenerwowany. Może nawet nie tyle zdenerwowany, co raczej wściekły.

– Muszę teraz pilnie wyjść – powiedział do Izydora tonem, który zupełnie nie zdradzał odmalowanego na jego twarzy nastroju. – Myślę, że spotkamy się po dziewiętnastej.

– Już rozmawiałem z ordynatorem i wyniki…

– Proszę mi wybaczyć. – Lekarz złączył palce obu rąk w geście uwiarygodniającym jego słowa. – To bardzo ważne, żebyśmy porozmawiali. Problemy dopiero się zaczynają.

* * *

Zajechał do domu i wraz z Małgorzatą pojechali do wskazanego zakładu pogrzebowego. Przywitała tam ich starsza, bardzo szykowna kobieta. Zaprowadziła do starannie urządzonego biura, gdzie wyjęła teczkę z dokumentami Pauli. Przy kawie przeprowadziła wstępną rozmowę dotyczącą pochówku, wysłuchała ich sugestii, przedstawiła swoje propozycje.

– Czy moglibyśmy obejrzeć ciało? – zapytał Izydor, gdy skończyli wybierać urnę, tabliczkę i wieńce.

– Ciało jest jeszcze niegotowe. – Kobieta potrafiła zachować spokój i opanowanie, które wszystkim odwiedzającym było tu bardzo potrzebne. – Córka jest nieubrana, nie umyliśmy jej. Lepiej, żeby państwo zachowali inny jej obraz – powiedziała przekonująco.

– A protokół sekcji możemy zobaczyć?

– Oczywiście. – Kobieta zaprowadziła ich do biura i wręczyła kopię protokołu.

Przeczytali oboje dokładnie, a kobieta za biurkiem cierpliwie czekała, aż skończą. W podświadomości Izydora zrodziły się jednak pewne wątpliwości, dlatego też uparł się zobaczyć córkę. Kobieta zaprowadziła go do kostnicy.

Małgorzata nie miała w sobie dość siły i odwagi, aby udać się z nim, więc sam stanął przy stole, na którym leżały zwłoki jego córki. Ciało Pauli było pocięte i pozszywane w kilku miejscach. Wskazywało, iż długo szukano przyczyny zgonu. Oświadczenie ordynatora było jednak krótkie i jakby sprzeczne z liczbą przeprowadzonych badań – niewydolność serca, prawdopodobnie wcześniej niezdiagnozowana wada wrodzona. Ich wszelkie wątpliwości miały być zgaszone w zarodku, ale po dzisiejszych wydarzeniach miał coraz więcej pytań. Bardzo liczył na spotkanie z lekarzem, który dał mu nadzieję, że dowie się czegoś więcej.

* * *

Nie było jeszcze dziewiętnastej, gdy podjechał pod szpital. Zmierzch otulał okoliczne budynki, słabe światło nieregularnie rozstawionych na parkingu latarni stwarzało jedynie poczucie półmroku, a zamglone powietrze tłumiło i tak słabe oświetlenie.

Izydor, obserwując wejście do szpitala, starał się przypomnieć sobie, jak dokładnie wyraził się lekarz. Czy ma wejść na oddział, czy też czekać na niego przy wyjściu? Wysiadł z samochodu i podążył do szerokich schodów prowadzących do głównego wejścia. W korytarzu wiodącym do prosektorium na jednym z ustawionych wzdłuż ścian krzeseł siedział niechlujnie ubrany mężczyzna i niby od niechcenia wpatrywał się w drzwi prowadzące na oddział. Usłyszawszy kroki, na moment odwrócił wzrok, zmierzył Izydora wzrokiem i ponownie zaczął wpatrywać się w wejście na patologię.

Izydor przyjrzał mu się, przechodząc obok. Mężczyzna kiwał się na krześle, jakby był mocno wstawiony, choć jeszcze przed chwilą wydawał się całkiem trzeźwy. Gdy dochodził do drzwi oddziału, te otworzyły się i wyszedł z nich lekarz, z którym był umówiony. W lewej dłoni trzymał torbę na laptopa lub dokumenty, prawa spoczywała w kieszeni spodni. Lekarz najpierw spojrzał w głąb korytarza i gdy zobaczył siedzącego mężczyznę, w jego wzroku pojawił się strach. Lata praktyki dziennikarskiej pozwoliły Izydorowi to dostrzec. Trwało to zaledwie chwilę, ułamek sekundy, gdy lekarz z kamienną twarzą wyjął z kieszeni rękę i podał ją Izydorowi, który poczuł w dłoni zawiniętą kartkę, wewnątrz której było coś jeszcze.

– Dobry wieczór – powiedział lekarz głośno i wyraźnie, tak, aby usłyszał to siedzący na krześle mężczyzna. – Mam nadzieję, że nie ma już żadnych problemów.

– Nie, nie ma problemów. – Izydor włożył dłoń z kartką do kieszeni. – Chciałem tylko podziękować.

– Nie ma sprawy – odparł patolog z wymuszonym uśmiechem. – Mam nadzieję, że spotkamy się kiedyś w przyjemniejszych okolicznościach. Tymczasem przepraszam, zapomniałem jeszcze czegoś.

Lekarz odwrócił się na pięcie i ponownie wszedł na oddział, zamykając drzwi przed Izydorem, który doskonale zrozumiał jego intencje. Wiedział, że siedzący na ławce mężczyzna ich obserwuje i słucha każdego słowa. Idąc korytarzem, cały czas czuł na sobie jego wzrok. Musiał oddalić się na bezpieczną odległość, aby przeczytać, co jest napisane na kartce, którą właśnie otrzymał.

Zszedł na parking, na którym stało kilka samochodów, a jeden właśnie wjeżdżał. Podszedł do swojego i udając, że manipuluje przy zamku, rozglądał się dookoła. W bordowym audi siedział oparty o kierownicę mężczyzna i wpatrywał się na zmianę w wejście do szpitala i w Izydora. Granatowy peugeot, który wjechał na parking, objechał niemal wszystkie stanowiska i stanął obok bordowego audi. Kierowca peugeota wyszedł z samochodu i podszedł do siedzącego w samochodzie mężczyzny, który otwierał okno.

Tutaj Izydor nie mógł przeczytać tej wiadomości. Otworzył drzwi samochodu, uruchomił silnik i ruszył z parkingu. Wyjechał na ulicę, gdy zorientował się, że nie świeci mu się żarówka w lewym reflektorze. Zawrócił i stanął na pierwszym wolnym dobrze oświetlonym miejscu na parkingu znajdującym się blisko głównego wejścia do szpitala. Wyciągnął ze schowka żarówkę i zajął się jej wymianą. Nachylony nad wyciągniętym z reflektora zestawem żarówek obserwował wejście do szpitala i dwóch mężczyzn, którzy stali teraz koło jednego z samochodów i palili papierosy wpatrzeni na zmianę w niego i w szerokie drzwi do szpitala. Podniósł głowę, gdy zobaczył wychodzącego lekarza. Ich wzrok się spotkał. Jeden z obserwujących wejście mężczyzn wyrzucił niedopałek na ziemię, wsiadł do bordowego audi i włączył silnik. Młody lekarz skręcił w kierunku stojącego nieopodal opla. Położył teczkę na dachu samochodu i z kieszeni wyciągnął kluczyki do samochodu i włożył je do zamka.

Mężczyzna udający pijanego przyśpieszył, podbiegł do lekarza i pchnął go na chodnik za samochodem. Lekarz zachwiał się i upadł. Atakujący mężczyzna szybkim ruchem ściągnął z dachu teczkę i rzucił się do ucieczki. Izydor jednym susem przeciął mężczyźnie drogę. Działał z zaskoczenia, więc udało mu się szybkim podcięciem nóg wywrócić napastnika. W tym samym czasie za jego plecami pojawiło się bordowe audi. Izydor ucieszył się z nadchodzącej pomocy. Nachylił się nad leżącym mężczyzną, aby zabrać od niego skradzioną przed chwilą teczkę.

– Nie mieszaj się w nie swoje sprawy. – Usłyszał za sobą głos kierowcy audi. – Teraz położysz się na ziemi i poleżysz sobie chwilkę.

Poczuł na tyle głowy dotyk małego metalowego przedmiotu i usłyszał dźwięk odbezpieczanego zamka pistoletu. Puścił teczkę i położył się obok wywróconego przed chwilą mężczyzny, który wstał i wraz ze swoim wybawcą wsiadł do samochodu i szybko opuścił parking.

Izydor pomógł wstać patologowi, z którym przez cały dzień usiłował się skontaktować.

– Nic panu nie jest? – zapytał.

– Nie, a panu?

– W porządku. – Lekarz spojrzał na mężczyznę, który siedząc w samochodzie cały czas się im przyglądał, zaczął, więc mówić bardzo cicho. – Jeszcze w porządku. Nie możemy długo rozmawiać. Przeczytał pan mój list?

– Nie miałem kiedy.

– OK. Mamy czas, do zobaczenia.

Lekarz udał się do swojego samochodu i wyjechał z parkingu. Za nim podążył granatowy peugeot.

* * *

„MUSIMY się spotkać, ale jestem cały czas obserwowany, być może pan też. Zadzwonię po 22.00 na ten numer telefonu”.

Od powrotu do domu przeczytał ten tekst wielokrotnie. Długo obracał w palcach dodaną do kartki kartę telefoniczną. W końcu sięgnął po telefon, wyjął swoją kartę SIM i włożył tę, którą otrzymał. Nie mógł skupić myśli. Wstawał zza stołu i wyglądał przez okno, sprawdzając, czy jego dom jest obserwowany, czy też bez potrzeby ulega panice. Za którymś jednak razem, kiedy wyglądał przez okno, stwierdził, że po drugiej stronie ulicy przybył jeden obcy samochód i jak mu się wydawało, kierowca nadal tkwił wewnątrz. Później sprawdzał to kilkakrotnie, aż w końcu postanowił przyjrzeć mu się z bliska. Przeszedł przez garaż, otworzył bramę i podszedł do swojego samochodu. Wsiadł do środka i przestawił wewnętrzne lusterko. Teraz doskonale widział siedzącego, znudzonego mężczyznę w stojącym opodal volkswagenie. Gdy Izydor włączył silnik samochodu, jego obserwator zaczął coś mówić do niewidocznego dla Izydora radia. Czekał na dalszy rozwój wypadków. Izydor wjechał do garażu, zamknął wrota i bramę na podjazd.

Do domu wrócił w samą porę. Odebrał dzwoniący telefon i odsłuchał instrukcji udzielanych mu przez lekarza. Dowiedział się, jak ma dotrzeć na spotkanie. Musiał zacząć działać.

Nie chciał denerwować Małgorzaty, ale pozostawienie jej samej w domu obserwowanym przez nie wiadomo kogo i nie wiadomo po co, nie bardzo mu odpowiadało. Zadzwonił do sąsiada. Ich ogrody graniczyły ze sobą, a dobrosąsiedzkie układy wielokrotnie się przydały. Na końcu ich ogrodu co prawda znajdował się płot, ale kilka lat temu zrobili furtkę, tak że mogli do siebie wchodzić bez problemu.

– Darek, zgaś światło w ogrodzie, i bez żadnej latarki przyjdź do nas. To pilne – rzucił krótko.

Wkrótce po tym Darek wszedł do ich salonu przez taras.

– O co chodzi?

– Właśnie nie bardzo wiem i jak na razie nie bardzo rozumiem, dzisiaj byłem w szpitalu…

Opowiedział Darkowi o ostatnim dniu. O wielu próbach spotkania z patologiem, o wydaniu zwłok i o wydarzeniach na parkingu przed szpitalem.

– Zrobimy tak: ja wyjdę przez twój dom, wsiądę do taksówki i pojadę do tego lekarza, a ty pojawisz się u mnie w domu, żeby przez firankę było widać, że nie wyszedłem.

– Przecież nie uwierzą, że po wejściu do domu wyłysiałeś. – Darek był łysy.

– Zadbasz o to, żeby na zasłonie pojawił się twój i Małgorzaty cień. Włóż choćby czapkę. Nie wiem, co macie robić – to dla mnie nowa sytuacja, ale wiem, że tak powinniśmy to załatwić. Jakby co, dzwońcie pod ten numer. – Izydor wpisał na kartce nowy numer telefonu.

Darek sięgnął do kieszeni.

– Weź mój samochód – powiedział, wręczając Izydorowi kluczyki.

Izydor przemknął przez ogród, przeszedł przez dom Darka i wsiadł do samochodu. Kilkakrotnie podczas jazdy sprawdzał, czy nie jest śledzony. Bezpiecznie dotarł pod wypisany na wizytówce adres. Zgodnie z instrukcją przeszedł przez wielkie podwórko gęsto zastawione samochodami. Przyjrzał się każdemu, ale nie widział nikogo, kto mógłby obserwować wejście do wskazanej klatki, przed którą stała jedyna świecąca na podwórku latarnia. Dawała mocne światło i nawet przez brudne, niemyte od lat okna oświetlała wnętrze klatki, dzięki temu nie musiał włączać światła. Tak jak go uprzedzono, była brudna i śmierdziało w niej uryną i grzybem. Na wprost obłupanych drzwi wejściowych znajdował się wypisany sprayem napis „witamy w matrixie”. Lekarz mówił mu o tym napisie, więc nabrał pewności, że to właściwa klatka. Udał się na strych. Doszedł do wielkiego zionącego ciemnością otworu po zdjętych dawno temu drzwiach. Na jego końcu sączyło się nikłe światło. Rękami sprawdzając, czy nie ma jakiejś niewidocznej przeszkody, powoli, krok po kroku przeszedł na drugi koniec strychu. Tu znajdowały się otwarte na oścież drzwi i klatka schodowa oświetlona nikłym światłem pochodzącym z żarówki umieszczonej kilka pięter niżej. Zgodnie z instrukcjami następne drzwi prowadziły do domu lekarza.

* * *

Przechodząc przez tę klatkę schodową i strych, miał sporo wątpliwości, czy idzie pod właściwy adres i czy powinien wchodzić do tego mieszkania. Jednak gdy drzwi się otworzyły, przeżył miłe zaskoczenie. Pięknie zaadaptowany na mieszkanie wielki kawałek strychu pachniał świeżością i czystością.

– Gdzie stoją? – zapytał na powitanie lekarz.

– Na podwórku nikogo nie widziałem.

– Nie znają tego przejścia.

Chwilę później siedzieli w miękkich fotelach z małymi filiżankami kawy w ręku. Żona lekarza, kobieta w zaawansowanej ciąży, postawiła na stoliku dzbanek ze świeżo zaparzoną kawą i ciastka. Pożegnała się z nimi i udała się do sypialni.

– Chciałem się z panem… – Lekarz zastanowił się chwilę. – Może przejdźmy na ty. Tak będzie nam łatwiej rozmawiać.

– Naturalnie. Izydor jestem.

– Jacek.

Podnieśli filiżanki z kawą, wykonując gest, jakby wznosili toast.

– Od samego rana chciałem się z tobą spotkać, ale prawdę mówiąc, z minuty na minutę wszystko się coraz bardziej gmatwało i chwilami nie byłem w stanie tego ogarnąć. Nie miałem szansy.

– Brzmi trochę dziwnie, ale co nieco widziałem i między innymi z tego powodu przyjechałem.

– Między innymi?

– Jestem ojcem Pauli i chciałbym wiedzieć, na co chorowała. – Izydor wyczekująco spojrzał na Jacka. – Jakoś to, co przeczytałem w akcie zgonu, nie przekonało mnie.

– To była najtrudniejsza sekcja, jaką przyszło mi dotychczas przeprowadzić. W organizmie twojej córki znajdowało się trochę antybiotyku zwierzęcego, takiego używanego do leczenia zwierząt hodowlanych oraz bardzo dużo sterydów. Najpierw zadzwoniłem, bo chciałem się zapytać o to, czy nie macie gospodarstwa i czy córka przypadkiem nie podjadła trochę zwierzakom. Był też inny środek – stosowany u małych zwierząt domowych…

– Mamy małego pieska.

– Ile ma lat? – Lekarz lekko się ożywił.

– Trzy.

– Karsivan.

– Co?

– Tak się nazywa ten lek, ale raczej nie powinien być jeszcze podawany, gdyż stosowany jest u starszych zwierząt.

– Nasz pies nie choruje, nie mamy w domu żadnych leków dla niego.

– No właśnie, ale to było na początku. Później…

Jacek zaczął snuć swoją opowieść.

Nie wiedział, co nie pasowało mu w wynikach badań. Były po prostu sprzeczne z tym, czego dotychczas się nauczył i co od wielu lat robił na oddziale. Liczył na pomoc w ramach forum, lecz prawdę mówiąc, oczekiwał czegoś bardziej konkretnego. Zrobił wpis w nadziei na pomoc, a dostał dodatkowe pytania. Przeczytał wpis pod swoim tematem:

Miałem podobny przypadek w szpitalu w Toruniu. Trzech mężczyzn urządziło sobie wieczór na świeżym powietrzu. Kupili jakieś mięso na grilla i kilka butelek wódki. Po godzinie zabrało ich pogotowie i przywiozło do nas do szpitala z objawami zatrucia. Jeden zmarł, a dwóch w stanie ciężkim znajduje się w szpitalu. Początkowo sądziłem, że chodzi o „lewy alkohol”, ale w treści żołądka znaleźliśmy dużo propentofiliny i sterydów, które w połączeniu z wypitym alkoholem spowodowały wstrząs. Wątpię, aby dorośli mężczyźni świadomie spożyli te sterydy. Raczej nie wyglądali na bywalców siłowni. Sądzę, że należy szukać przyczyny w „lewym mięsie”, choć jak twierdzą, zakupy robili w supermarkecie, ale ja bym im nie wierzył ;-)

Otworzył dane autora komentarza, zapisał na kartce numer telefonu i adres poczty elektronicznej. Chciał się także upewnić, czy ojciec dziewczynki odpowie mu na kilka pytań. Wyglądał na rozsądnego człowieka. Zebrał dane z karty pacjenta i zadzwonił pod podany numer.

Gdy skończył rozmawiać z ojcem dziewczynki, pochylił się nad ekranem laptopa. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się jego temat i dodany przez drugiego użytkownika komentarz, pojawił się komunikat: Temat zdjęty przez administratora forum.

– Co do licha – szepnął pod nosem.

Otworzył stronę główną forum i przeczytał kolejny komunikat: Nie jesteś zalogowany. Jeżeli jesteś już użytkownikiem forum – zaloguj się, jeżeli nie jesteś użytkownikiem forum, załóż konto. Wszedł na stronę logowania i wpisał swój login i hasło… Podany użytkownik nie istnieje, jeżeli chcesz założyć konto, przejdź do strony logowania i naciśnij przycisk „załóż konto”.

– Co do licha – ponownie szepnął pod nosem.

Pocierając nos, siedział wpatrzony w ekran laptopa. Może zrobił jakiś błąd – to się zdarza. Ponownie przeszedł do strony głównej i wpisał login i hasło. Podany użytkownik nie istnieje, jeżeli…

Sięgnął po telefon i wystukał na klawiaturze numer spisany na kartce. Jeden sygnał, drugi i kolejny, tym razem mówiony komunikat: Połączenie nie może być zrealizowane. Spróbował ponownie i usłyszał komunikat o braku połączenia. Zdenerwowany zapisał w programie pocztowym kilka pytań i kilka swoich wątpliwości, wpisał z kartki adres mailowy, nacisnął przycisk „wyślij”. Na ekranie laptopa pojawił się napis: Program pocztowy nie mógł wysłać wiadomości, gdyż podany adres nie istnieje. Sprawdził dokładnie litera po literze, czy wpisał dobrze. Już nie miał wątpliwości, żaden kontakt nie jest dzisiaj możliwy. A może jego łącze z internetem zostało przerwane. Sprawdził dokładnie. Zarówno poczta, jak i otwieranie wszelkich innych stron internetowych funkcjonowało prawidłowo. Nie mógł tylko wysłać listu do autora wpisu pod jego tematem, nie mógł zalogować się na forum.

Z zamyślenia wyrwał go telefon od ordynatora. Chwilę rozmawiał, wstał od biurka, wyszedł z pokoju. Na korytarzu spotkał młodego, może dwudziestopięcioletniego mężczyznę z dredami. Tutaj na oddziale często przychodzili ludzie po odbiór dokumentów i zwłok, więc nie zwracając na niego uwagi, przeszedł obok i wszedł do gabinetu szefa. W pokoju za stołem siedział ordynator i rozmawiał z ubranym w ciemny garnitur mężczyzną.

– Jacku, jak przebiega sekcja tej… – Ordynator przewertował leżące na stole dokumenty. – Melnikowej.

– Pojawiły się nowe okoliczności, więc powinienem jeszcze trochę nad tym popracować.

– Ale czy warto poświęcać temu aż tyle uwagi? – wtrącił siedzący naprzeciw ordynatora mężczyzna, odwracając się w stronę Jacka. – Czy warto trwonić pieniądze podatników? Lepiej zająć się przypadkami i diagnozami potrzebnymi tym, którzy żyją, niż dociekać, dlaczego ktoś umarł. – Teraz zwrócił się do ordynatora. – Mam rację, doktorze?

– Ważne jest wiedzieć, dlaczego ktoś umarł, bo później łatwiej postawić diagnozę żyjącym – odpowiedział za ordynatora Jacek.

– Ale skończymy już to – powiedział z naciskiem mężczyzna.

– Tak, oczywiście – przytaknął ordynator. – Wszystko zaraz będzie przygotowane.

– To się cieszę. – Mężczyzna wstał z krzesła, spojrzał na zegarek, chwilę ważył słowa, w myślach liczył minione minuty i usiadł ponownie. – Mógłby pan wypisać teraz ten akt zgonu.

Ordynator wyjął spośród dokumentów akt zgonu. Większość rubryk była już wypełniona, wystarczyło wpisać przyczynę zgonu. Skreślił kilka słów, podpisał, postawił pieczątkę.

– Gotowe – oznajmił.

Jacek sięgnął po akt i przeczytał orzeczenie.

– Ale to nieprawda – zaoponował.

– A jaka jest prawda? – wtrącił się mężczyzna.

– Dziewczynka zatruła się zwierzęcymi lekami, w tym antybiotykami niewiadomego pochodzenia oraz sterydami.

– Czyli niedopilnowania przez rodziców…

– To nie jest wina rodziców. Prawdopodobnie sterydy były w żywności kupionej w sklepie. Nie wiem na razie, jaka to była żywność, gdzie kupiona, ale to niejedyny przypadek…

– I co pan dalej zamierza? – Mężczyzna spojrzał Jackowi prosto w oczy. – Będzie pan trzymał ciało dziecka przez następne dwa tygodnie w prosektorium i kroił w nieskończoność czy będzie pan chodził do sklepów i próbował dopasować jej jedzenie do tego, co pan kupi.

– Niech pan nie przesadza…

– Tak będzie lepiej dla oddziału i dla pana. – Mężczyzna wstał. – Rozumiemy się? – dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Spojrzał na zegarek. – No ja już muszę iść, nie mogę tak jak pan tracić w pracy czasu na czcze rozmowy. – Przysunął krzesło do stołu. – Niech dla pana to będzie zamknięty rozdział. Dobrze radzę.

Jacek wyszedł zdenerwowany z gabinetu. Kazano mu zapomnieć o sprawie dla dobra oddziału i swojego. Wyraźnie usłyszał w głosie mężczyzny groźbę. Co takiego odkrył, że w jednej chwili zablokowano mu konto na forum, zablokowano kontakt z kimś, kto mógł mu podpowiedzieć coś ważnego dla postawienia właściwej diagnozy, wstrzymano prace nad sekcją zwłok i dano do zrozumienia, że powinien z mniejszym zaangażowaniem prowadzić rozpoczęte prace badawcze?

Na korytarzu spotkał ojca dziewczynki, do którego dzwonił przed godziną. Nie mógł teraz z nim rozmawiać, powinien ogarnąć najpierw myśli. Wyjął z kieszeni wizytówkę i podał ją mężczyźnie.

– Niech pan się ze mną spotka dziś po dziewiętnastej – powiedział. – To bardzo pilne.

W drzwiach do swojego pokoju zderzył się z młodym mężczyzną z dredami. Mężczyzna jak gdyby nigdy nic udał się do wyjścia. Jacek ogarnął wzrokiem swój pokój. Według wstępnych oględzin wszystko w porządku – nie ma co robić popłochu. Wszedł do pokoju i usiadł przy biurku. Próbował ponownie bezskutecznie połączyć się z forum. Wszedł do programu pocztowego… wszedł w folder z dokumentami… sprawdził zawartość dysku przenośnego…

Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Dokładnie wyczyszczono jego laptopa. Miał pustą skrzynkę pocztową, pusty folder z dokumentami i całkiem sformatowany dysk przenośny. Nagrane przez niego płyty CD zniknęły. Kilka lat jego pracy zostało w jednej chwili zaprzepaszczone.

Załamany siedział wpatrzony w pulpit systemu. Może darowałby sobie utratę danych z ostatniej sekcji, ale miał tu zapisane dane potrzebne do pracy doktorskiej, a tego nie mógł utracić. Już utracił.

Spojrzał na zegarek – była prawie druga po południu – może dzwonić. Sięgnął po telefon, wyszukał na liście kontaktów właściwy numer, nacisnął przycisk i poczekał kilka sygnałów.

– Cześć, Jacek mówi. Potrzebuję pilnie twojej pomocy… Najlepiej teraz, zaraz, natychmiast… Nie, nie, wolę z tym przyjść do ciebie… Będę najszybciej, jak to możliwe.

Rozłączył się i spakował laptopa do torby. Zdjął bladozielony fartuch, powiesił go na wieszaku i wcisnąwszy torbę z laptopem pod pachę wyszedł z pokoju, tym razem starannie zamykając go na klucz, który schował do kieszeni. Na korytarzu ponownie spotkał ojca dziewczynki.

– Muszę teraz pilnie wyjść – poinformował Izydora. – Myślę, że spotkamy się po dziewiętnastej.

– Już rozmawiałem z ordynatorem i wyniki…

– Proszę mi wybaczyć. – Jacek złączył palce obu rąk w geście uwiarygodniającym jego słowa, a przypominającym złożenie rąk do modlitwy. – To bardzo ważne, żebyśmy porozmawiali. Problemy dopiero się zaczynają.

Wsiadł do samochodu, przejechał kilkanaście ulic i zatrzymał się pod domem Damiana.

– Siadaj, stary. – Damian wskazał mu miejsce, nalał kawy i przeciągnął się. – Zadzwoniłeś akurat w momencie, jak wstałem i włączyłem telefon. Zjesz coś.

– Nie teraz. Przepraszam bardzo, ale trochę się śpieszę, powinienem być na dyżurze w szpitalu.

– OK, gadaj, co ci potrzeba?

Jacek sięgnął do torby i wyjął z niej laptopa.

– Utraciłem wszystkie dane, wiem, że potrafisz je odzyskać.

– Jeżeli nie uszkodziłeś rejestrów, to jest taka szansa. – Damian włączył laptopa. – Cóżeś narozrabiał?

– To nie ja…

Jacek opowiedział Damianowi o ostatnich wydarzeniach. Od wpisu na forum poprzez własne wątpliwości, wizytę u ordynatora, aż do telefonu do Damiana.

– Echo – powiedział w zadumie Damian.

– Jakie echo?

– Jak do mnie dzwoniłeś, to słyszałem dziwne echo. – Damian potarł oczy. – Początkowo nie skojarzyłem. Masz podsłuch na telefonie.

– Co?

– Na dziewięćdziesiąt procent, jesteś na podsłuchu. – Damian podszedł do komody, wyciągnął kartę do telefonu i podał ją Jackowi. – Przyda ci się. A tutaj – wskazał na laptopa – grzebał dobry fachowiec. To potrwa ze dwie godziny.

– Muszę lecieć do pracy, później się po niego zgłoszę.

– Ja ci przyniosę, bądź spokojny.

* * *

Jacek, wchodząc na oddział, zauważył siedzącego na korytarzu mężczyznę, który robił wrażenie podpitego. Siedział na jednym z wielu znajdujących się tutaj krzeseł i bezmyślnie rozglądał się wokół.

– Jest. – Usłyszał, gdy zamykał za sobą drzwi oddziału. Ponownie wyjrzał i zobaczył, że mężczyzna mówił to do telefonu.

Wszedł do swojego pokoju i usiadł przy pustym biurku. Nie zdawało mu się i Damian miał rację. Jest sprawdzany na każdym kroku. Spojrzał pod biurko, zajrzał do lampki, otworzył szufladę. Szaleństwo. Zaczął już szukać podsłuchu w gabinecie. Wstał od biurka i przeszedł do prosektorium.

– Mamy coś nowego? – zapytał pracownika.

– Nie ma nic do roboty. Może doktor poobijać się trochę.

Poszedł do gabinetu ordynatora.

– O co tutaj chodzi? – zapytał.

– Zagrożono nam cofnięciem dotacji na badania. – Ordynator bezradnie rozłożył ręce. – Mamy i tak jeden z najniższych budżetów w całym szpitalu.

– Ale kto to był.

– Jacyś urzędnicy.

– Jacyś? Kto konkretnie?

– Powiedzmy sobie szczerze – nie chcę o tym mówić.

– Ale mi wykasowali wszystkie dane z dysków, więc chyba powinienem wiedzieć.

– Mieli dokument z ministerstwa.

– Jaki?

– Pełnomocnictwo do przeprowadzenia rozmowy w sprawie.

– I ty dałeś się tak łatwo? – Jacek z niedowierzaniem spojrzał na ordynatora. – Ty, który zawsze tak mocno trzymałeś się prawa i zasad?

– Tak. – Ordynator wstał zza biurka i podszedł do okna. Wyjrzał na parking. – To nie była miła rozmowa i uwierz mi, lepiej będzie dla ciebie, jeżeli zapomnisz o tym przypadku.

– Ale znalazłem…

– Znajdziesz następne ciekawe przypadki – powiedział ordynator, dalej wpatrzony w szpitalny parking. – A teraz, jeżeli to możliwe, zostaw mnie samego… i uważaj na siebie – dodał trochę ciszej, gdy Jacek otworzył drzwi.

W Jacku wzbierała złość. W jednej chwili pozbawiono go wszystkich materiałów, które przez miesiące zbierał do pracy doktorskiej. W jednym momencie zniszczono jego pracę nad ostatnią sekcją, której poświęcił niemal dwa tygodnie. Nasłano na niego szpicli i założono mu podsłuch. Wszystko z powodu kilku sterydów… z powody niepełnej diagnozy… Co zatem może wykazać komplet badań i ustalenie przyczyny tej śmierci?

– Zaraz, zaraz – szepnął sam do siebie. – Chcecie wojny, będzie wojna.

Starannie zamknąwszy pokój, przeszedł na oddział chirurgii. Tam po krótkiej rozmowie zasiadł do komputera swojego przyjaciela. Otworzył internet i w wyszukiwarce wpisał dwa słowa „Izydor Melnik”. Na ekranie pojawiło się wiele odnośników. Przejrzał jeden, potem drugi.

– No ładnie – szepnął pod nosem. – Stąd ciebie znam.

Zamknął komputer i mijając po drodze siedzącego dalej na krześle podchmielonego mężczyznę, poszedł do laboratorium i zajrzał do lodówki. Przechowywał tu niewykorzystane do badań próbki materiałów. Obejrzał materiał znajdujący się pod mikroskopem. Stary, bezwartościowy. Dokładnie umył i oczyścił szkło. Przeszukał laboratorium. Chodził i zbierał wszystkie porozkładane kartki z notatkami. Wrócił do swojego pokoju i wyrzucił na środek zawartość kosza na śmieci. Zaczął sprawdzać wrzucone tam kartki. Kilka odłożył na biurko, a pozostałe znów wylądowały w koszu. Porozkładał kartki na stole, czytał notatki, sprawdzał ponownie i przekładał według własnego klucza. Pozbierał je, spiął spinaczem i włożył do kieszeni.

W laboratorium wyjął z lodówki próbki, które dotyczyły Pauli. Miał prawie wszystko, co było mu potrzebne. Zdjął z probówek naklejone kartki z imieniem i nazwiskiem dziewczynki. Przygotował karteczki z napisem „Anna Kowalska” i ponaklejał na probówkach. Tak przygotowane preparaty schował ponownie do lodówki.

Zasiadł do biurka i zaczął pisać, gdy za jego plecami otworzyły się drzwi i wszedł Damian.

– Ile czasu trwa wydanie papierów związanych z pogrzebem? – zapytał, gdy zamknął za sobą drzwi.

– Około pół godziny – odpowiedział Jacek. – A co się stało, kto…

– Spokojnie. – Damian podniósł ręce w uspokajającym geście. – Tam na korytarzu siedzi facet, który bacznie obserwuje, kto i na jak długo wchodzi. Jesteś pod ostrzałem. A ja powiedziałem mu, że muszę zabrać dokumenty, więc nie chciałbym być ani za krótko, ani za długo.

– Skąd wiesz, że obserwuje?

– Kto jak kto, ale ja mam w tym doświadczenie. – Damian zdjął plecak i usiadł przy stoliku. – A teraz do rzeczy. Jak już mówiłem, w twoim laptopie grzebał bardzo dobry spec. Poza wyczyszczeniem dysków wpuścił ci trojana i…

– Co wpuścił?

– Trojana. To taki rodzaj wirusa, dzięki niemu może w każdej chwili sprawdzić, co robisz na komputerze i co masz na nim zapisane. Jeżeli tylko połączysz się z siecią, będzie mógł wejść na twój komputer i przejrzeć to co ty.

– Czyli nie wchodzić na internet?

– Wchodzić i to dość często.

– Usunąłeś to dziadostwo?

– Nie – powiedział z dumą Damian. – Jak ci mówiłem, grzebał tu dobry spec, ale ja jestem lepszy. Trochę go przeprogramowałem i wprowadziłem nowe pętle. Nie obraź się, ale jak zaczną sprawdzać odwiedzane przez ciebie strony, to będą zajęci oglądaniem hard porno.

– Chyba przesadziłeś, ale OK.

– Ale pamiętaj o jednej rzeczy, nie wolno ci się łączyć z internetem przez inne sieci niż te, które w komputerze masz już zdefiniowane, czyli łączysz się z domu i z pracy. Nigdzie indziej. Każde inne połączenie muszę ci zdefiniować.

– Dlaczego?

– Powiedzmy, że to taki rodzaj dodatkowej ochrony. – Damian się uśmiechnął.

– Świetnie, choć i tak łączę się tylko w domu i w pracy. – Jacek się zastanowił. – Co z moimi dokumentami?

– Odzyskane, choć nie wszystko. Masz z powrotem około dziewięćdziesiąt osiem procent tego, co miałeś. Masz je tutaj na laptopie chronione przed tym trojanem. I… – Damian zrobił krótką pauzę – …zrobiłem kopie wszystkich twoich dokumentów. Nie czytałem, bo się na tym nie znam i mnie to nie dotyczy, ale jakby coś, to masz jeszcze u mnie zabezpieczone na dodatkowym dysku wymiennym. Czuj się bezpieczny. – Damian rozejrzał się po pokoju. – Masz jakąś kawę?

– Jasne, zapomniałem ci zaproponować.

Jacek zrobił kawę i postawił filiżanki na stoliku, do którego się przysiadł. Damian w tym czasie rozglądał się po pokoju. Podszedł do regału i ściągnął z niego książkę. Przewertował kartki.

– Wiesz, że odkąd ciebie poznałem, chciałem cię prosić o to, żebym kiedyś mógł ci asystować przy sekcji – powiedział, odkładając książkę na miejsce.

– Masz to załatwione. – Jacek wymieszał kawę. – Niech tylko uspokoi się ta sprawa.

– A komu ty robiłeś sekcję? – zapytał Damian. – Zamieszanie takie, jakbyś właśnie zdiagnozował porządną dawkę twardych narkotyków u prezydenta.

Jacek po raz pierwszy tego dnia się uśmiechnął.

– Sam się dziwię. – Chwilę milczeli. – A tak w ogóle to mam do ciebie jeszcze kilka spraw.

– Wal śmiało.

– Masz jeszcze jedną kartę do telefonu?

– Zawsze mam kilka przy sobie.

Damian sięgnął do plecaka, wyjął kartę telefoniczną i wręczył Jackowi. Ten schował ją do kieszeni i sięgnął po portfel.

– Daj spokój. – Damian powstrzymał Jacka. – Potrzebujesz, to masz, i kropka. Jak jeszcze można ci pomóc?

– Wyniesiesz coś stąd? W swoim plecaku?

– Jasne.

Jacek wyjął z kieszeni zebrane w laboratorium kartki z notatkami i podał je Damianowi. Następnie znalazł odpowiednie, styropianowe pudełko i przełożył do niego probówki z nazwiskiem Anna Kowalska. Pomógł umieścić je w plecaku, z którego wyjęli wcześniej jego reanimowanego laptopa.

– Jak tylko wrócisz do domu, wyjmij to z pudełka i schowaj do lodówki – poinstruował. – Nie wiem, czy ja, czy ktoś inny, ale w ciągu dwóch dni, ktoś to odbierze.

– Spoko. – Damian spojrzał na zegarek i zaczął się szykować do wyjścia. Zatrzymał się jednak w pół drogi. – Jakby co, to wiesz, że możesz na nas liczyć. A tymczasem myśl, co robisz, i bardzo, ale to bardzo, uważaj na siebie. Mnie się to nie podoba, a do tych spraw mam nosa.

– Jak masz na dysku moje notatki, to daj je do wglądu Krysi – poprosił Jacek.

Damian zatrzymał się przy drzwiach. Stał chwilę w bezruchu, zamyślony ważył prośbę Jacka. Jego związek z Krystyną był specyficzny. Właściwie nie powinien mieć miejsca. To on – Damian był od ryzykownych zajęć, zaś Krysia miała wszystko ustabilizowane i unikała wszelkich zagrożeń. Teraz i ona miałaby wstąpić na grząski grunt. Zdawał sobie doskonale sprawę, że nie powinien jej pozwolić, nie wolno mu było jej narażać, a jednocześnie nie mógł jej tego zabronić, jeżeli tylko będzie chciała przejrzeć te notatki. I nie mógł odmówić Jackowi…

– Wiesz co… – Damian zwrócił się do Jacka – … wspomnę jej o tym, o czym rozmawialiśmy, o twoich kłopotach i przekażę jej twoją prośbę. Ale lojalnie ją uprzedzę przed ewentualnymi konsekwencjami, jakie i ją mogą spotkać. Ale jak zechce w to wejść, to pozostanie mi tylko ją chronić.

– Nie chcę jej w nic mieszać, ale potrzebuję innego, świeżego spojrzenia.

– OK. – Damian w pouczającym geście podniósł wskazujący palec prawej ręki. – Pamiętaj, uważaj na wszystko i nie rób nic pochopnie. Stąpasz po kruchym lodzie.

Gdy Damian wyszedł z pokoju, Jacek wrócił do pisanej kartki. Przeczytał ją, podarł na drobne kawałeczki. Napisał drugi tekst, delikatnie oderwał kartę SIM z otrzymanego przed chwilą startera i przykleił taśmą pod napisanym tekstem. Całość zwinął i włożył do prawej kieszeni spodni.

Spakował laptopa do torby i z ręką w kieszeni wyszedł z oddziału. W drzwiach wejściowych spotkał Izydora, a kątem oka dostrzegł siedzącego cały czas mężczyznę. Stanął tak, aby mężczyzna nie dostrzegł kartki w jego dłoni i podał rękę Izydorowi.

– Dobry wieczór – przywitał się głośno i wyraźnie, tak, aby usłyszał to siedzący na krześle mężczyzna. – Mam nadzieję, że nie ma już żadnych problemów.

– Nie, nie ma problemów. – Izydor wyczuł kartkę w dłoni i zacisnąwszy rękę, umieścił ją w swojej kieszeni. – Chciałem tylko podziękować.

– Nie ma sprawy – odparł Jacek z wymuszonym uśmiechem. – Mam nadzieję, że spotkamy się kiedyś w przyjemniejszych okolicznościach. Tymczasem przepraszam, zapomniałem jeszcze czegoś.

Cofnął się na oddział. Wyjął z torby laptopa i nowe notatki. Podszedł do regału z książkami. Ściągnął odpowiadającą wielkości laptopa książkę, spod biurka wyjął kilka starych gazet. Całość włożył do torby. Rozejrzał się po pokoju: stolik, fotele, regał na książki, biurko. Góra, dół – lampa, podłoga…

Podszedł do biurka i wyjął trzy pełne dokumentów szuflady, odstawiając je na podłogę. Uniósł jedną część biurka. Wsunął laptopa pod cokół i opuścił delikatnie biurko. Wsunął ponownie szuflady i przyjrzał się meblowi. Stało tak samo jak wcześniej, a wykonany z płyty wiórowej cokół, jak miał nadzieję, skutecznie skrywał jego dane. Po raz pierwszy od wielu lat wdzięczny był dyrekcji szpitala, że pomimo jego wielu próśb nie dostał nowego biurka, tylko cały czas pracował przy starym wysłużonym już sprzęcie, który pamiętał uroczyste otwarcie szpitala. Dumny z siebie zamknął pokój i z torbą pod pachą wyszedł z pracy.

Tak jak się spodziewał, gdy tylko opuścił oddział i minął siedzącego tam od kilku godzin mężczyznę, ten wstał i ruszył za nim. Stwarzając pozory, Jacek mocniej przycisnął torbę do ciała i tak dotarł na parking. Tu wyjął torbę spod pachy i położył na dachu samochodu, sięgnął po kluczyki.

Spodziewał się tego ataku, choć raczej liczył na ściągnięcie torby z dachu i ucieczkę napastnika. Ten jednak z siłą pchnął go na tył samochodu. Mężczyzna próbował utrzymać równowagę i cofał się drobnymi krokami. Zapomniał o chodniku, który znajdował się przy parkingu. Zahaczył piętą o krawężnik i upadł na ziemię, podpierając się rękami. Szybko wstał i na moment zamarł w bezruchu…

Zobaczył leżącego na ziemi mężczyznę, który najpierw przesiedział cały niemal dzień na oddziale, a potem napadł na niego zabierając torbę. Nad nim pochylał się Izydor Melnik, próbując odebrać mu zdobycz, a stojący obok obcy mężczyzna wyciągnął zza pazuchy pistolet i przyłożył go Izydorowi do głowy. Chwilę później pan Melnik puścił torbę i położył się obok jego napastnika, który teraz wstał i razem z uzbrojonym mężczyzną wsiadł do samochodu i z piskiem opon opuścił parking.

Jacek szybko podszedł do leżącego i podając mu rękę pomógł mu wstać.

– Nic, panu, nie jest? – zapytał.

– Nie, a panu?

– W porządku. – Jacek spojrzał na mężczyznę, który siedząc w samochodzie cały czas się im przyglądał. Ściszył głos, prawie do szeptu. – Jeszcze w porządku. Nie możemy długo rozmawiać. Przeczytał pan mój list?

– Nie miałem kiedy.

– OK. Mamy czas, do zobaczenia.

Rzucił krótko i poszedł do samochodu. Wsiadł i ruszył w kierunku wyjazdu z parkingu. Obserwował, jak w ślad za nim jedzie granatowy peugeot.

Jacek zakończył swoją opowieść, wypił łyk kawy, opróżniając filiżankę. Sięgnął po dzbanek, ale był już pusty. Wstał od stołu, podszedł do ekspresu, nasypał kawę, nalał wodę i nastawił urządzenie. Otworzył szafkę i wysypał na talerzyk kolejną porcję herbatników. Chwilę poczekał, aż zaparzona kawa napełniła dzbanek, wrócił do pokoju, do czekającego gościa.

– Wszystko pięknie opowiedziałeś – odezwał się do niego Izydor, gdy tylko Jacek postawił na stole dzbanek i ciastka. – Ale dlaczego mi to mówisz?

– Bo ty… ty jesteś dziennikarzem w „Codziennej”. Właściwie jedynej gazecie w kraju, która podaje fakty, a nie zajmuje się niesprawdzonymi wiadomościami i plotkami. Jesteście wiarygodni. – Jacek dał Izydorowi chwilę na przemyślenie, a po chwili dodał. – To ty pierwszy napisałeś o kilku aferach, na przykład o łapówce dla ministra infrastruktury.

– Tak, tak. Napisałem. Napisałem kilka reportaży gospodarczych, bo na tym się znam. Medycyna jest mi raczej obca. Nawet kataru nie potrafię sobie sam wyleczyć.

– Tego nikt nie potrafi. – Jacek się zaśmiał. – A teraz porozmawiajmy poważnie. Jestem obserwowany i ty też. Ktoś, z jakiegoś powodu bardzo nie chce, żeby poznano przyczynę śmierci twojej córki. Jak wiesz, odzyskałem większość materiałów. Są w tej chwili zabezpieczone i może będą sprawdzone przez moją znajomą, która jest biologiem. Mam też zabezpieczone próbki. Być może ona zechce to sprawdzić i zrobić kilka analiz. Możesz też to odebrać od niej i zawieźć do Krakowa do profesora Tłumskiego. Potem wysłuchaj jego opinii. Jeżeli to nic takiego – zapomnisz, jeżeli się nie mylę – on ci to potwierdzi i zinterpretuje to medycznie, ale w sposób zrozumiały dla laików. No i jeszcze jedno. Wśród wyniesionych przez mojego znajomego kartek jest jedna z adresem mailowym i numerem telefonu. Ktoś miał podobne wątpliwości i pisał o tym, a następnie zniknął. Na tej kartce są jego namiary. No może jeszcze jedno – ta osoba jest prawdopodobnie z Torunia.

– Jak sam wspomniałeś, jesteśmy obserwowani – jak mam odebrać te materiały?

– Przecież się urwałeś, jesteś tu teraz u mnie. A zresztą. – Jacek upił łyk kawy. – Damian to specyficzna osoba i jak do niego zadzwonisz, to on znajdzie sposób na niewzbudzające podejrzeń spotkanie. Albo wyślij kogoś znajomego. – Sięgnął po telefon, nacisnął kilka klawiszy i na małej kartce zapisał numer telefonu. – To numer Damiana.

– Uważasz, że mam nowy supertemat?

– Jestem tego pewien…

* * *

Świtało już, gdy przechodził przez dwa połączone furtką ogrody. Miał za sobą ciężki dzień i nieprzespaną noc. W takich chwilach szczególnie doceniał końcówkę maja. W ogrodzie zakwitły już niektóre gatunki kwiatów, starannie posadzone i pielęgnowane przez Małgorzatę. Krótko wykoszony trawnik pokrył się rosą, podobnie jak rozstawione na tarasie meble. Szedł prostym wykonanym z nieobrobionych kamieni chodnikiem. Zatrzymał się na moment koło piaskownicy, z której Paula nie korzystała już od kilku lat. Teraz Małgorzata planowała zamienić ją na kolejny klomb z kwiatami. Przyjrzał się usadowionemu w głębi ogrodu, a dyskretnie skrywanemu przez rozłożyste gałęzie orzecha włoskiego domkowi. Postawił ten domek zaledwie rok temu. Było to do niedawna ulubione miejsce wiosennych zabaw córki…

– Dowiem się – szepnął do siebie, a następnie w kierunku domku, tak jakby zwracał się do córki. – Dowiem się, dziecko, wszystkiego, choćby nie wiem, jak mi utrudniali.

Wszedł do domu i zastał siedzącą na kanapie Małgorzatę.

– Bój się Boga – powiedziała na przywitanie. – Zniknąłeś na całą noc, nie dzwonisz, nie można się do ciebie dodzwonić. Co ty wyprawiasz?

– Wszystko w porządku. – Izydor mocno przytulił żonę.

– A ten dalej tam stoi – powiedział wchodzący do pokoju Darek, pokazując na zasłonięte okno. – Ja to przynajmniej trochę się zdrzemnąłem, ale Gosia… – Z dezaprobatą pokręcił głową. – … nie zmrużyła oka przez całą noc.

– Wszystko wam wyjaśnię, ale nie teraz. – Izydor pocałował czule Małgorzatę w policzek, opuścił ramiona. – Teraz muszę wziąć kąpiel i przygotować się do pracy. Wpadnę tam chociaż na godzinkę.