Gdy nadszedł koniec - Tomasz Biedrzycki - ebook

Gdy nadszedł koniec ebook

Tomasz Biedrzycki

3,8
2,02 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nieznana choroba zabija większą część ludzkości. Cywilizacja pozostawiła po sobie jedynie opustoszałe miasta. Nieliczni ocaleni próbują przetrwać za wszelką cenę. Bez narzędzi, wiedzy i umiejętności muszą mierzyć się z naturą, która sięga po swoje. W tym świecie nie ma miejsca na sentymenty. W twardej, bezwzględnej walce o przetrwanie nie ma miejsca na słabości. Czy ceną ocalenia gatunku stanie się utrata wspólnoty? Czy wręcz przeciwnie? Jaką drogę obrać, aby przetrwać nadchodzące piekło?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 27

Oceny
3,8 (78 ocen)
27
18
23
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tomasz Biedrzycki

GDY NADSZEDŁ KONIEC

KorektorAgnieszka Koprowska

IlustratorTomme Vasque

© Tomasz Biedrzycki, 2017

© Tomme Vasque, ilustracje, 2017

Nieznana choroba zabija większą część ludzkości. Cywilizacja pozostawiła po sobie jedynie opustoszałe miasta. Nieliczni ocaleni próbują przetrwać za wszelką cenę. Bez narzędzi, wiedzy i umiejętności muszą mierzyć się z naturą, która sięga po swoje. W tym świecie nie ma miejsca na sentymenty. W twardej, bezwzględnej walce o przetrwanie nie ma miejsca na słabości.

Czy ceną ocalenia gatunku stanie się utrata wspólnoty? Czy wręcz przeciwnie? Jaką drogę obrać, aby przetrwać nadchodzące piekło?

ISBN 978-83-8104-806-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Przerwany sen

Z wysiłkiem otworzył powieki, zlepione zjełczałym potem dawno niemytego ciała. Potworny ból głowy, nie pozwalający myśleć, znikł. Zmarszczył czoło, usiłując sobie przypomnieć przebieg ostatnich tygodni. Chorobę, na którą zapadł wkrótce po powrocie ze stolicy. W umyśle pojawiały się obrazy. Jeden za drugim. Niepowiązane w żaden sposób ze sobą. Jakaś kobieta, mówiąca niezrozumiałe słowa, oślepiająco jasne światła. Wreszcie dobiegające skądś krzyki. Powoli, z wysiłkiem, ogniskował wzrok. Ze zdziwieniem dostrzegł pustą kroplówkę, zawieszoną na nocnej lampce. Spojrzał w dół, na rozrzucone, brudne talerze. Wielkie, czarne muchy robiły sobie na nich wyżerkę.

Ociężale przesunął się na zatęchłym łóżku. Odsunięcie brudnej kołdry wymagało od niego niewiarygodnie wiele wysiłku. Minęło sporo czasu, nim usiadł, opuszczając nogi na podłogę. Na wpół otwarte okno wpuszczało do środka ożywczy powiew ciepłego powietrza, poruszając zerwaną firanę. Podnosząc się, czuł wewnętrzny niepokój. Coś przeoczył. Jakby czegoś nie dostrzegał. Z trudem oparł się o parapet, spoglądając przez okno. Na ulicy panował spokój.

Cisza! Uderzała niczym obuchem, choć był środek dnia. Miejski szum gdzieś zniknął. Oblizał wargi i zorientował się, na co patrzy. Na środku jezdni, którą codziennie jeździł do pracy, leżało kilka bezwładnych ciał. O tym, że kiedyś byli to ludzie, przypominały jedynie ubrania. Poczerniałe szczątki, przez które przeświecały kości, były wręcz nierzeczywiste. Kilkakrotnie zamrugał oczyma, jakby chciał usunąć makabryczny obraz sprzed oczu. Mignęły mu gustowne szpilki o czerwonych podeszwach. Ich właścicielka leżała pomiędzy innymi, czerniejąc w słońcu. Nie panując nad sobą, cofnął się w tył. W ostatniej chwili chwycił za oparcie krzesła, chroniąc się przed upadkiem. Próbował zrozumieć to, co zobaczył. Zamknął oczy, jak gdyby to pozwoliło wymazać wszystko z pamięci. Organizm brutalnie przypomniał o sobie. Zaschnięte usta piekły. Żołądek skręcał głód. Na kilka chwil musiał zapomnieć o martwych przechodniach na ulicy. Powłócząc nogami, ospale przetoczył się do niewielkiej kuchni. Otworzył lodówkę i cofnął się na pół kroku. W nozdrza uderzył go fetor zgniłego mięsa. Prądu musiało nie być od dawna. Wnętrze urządzenia wydawało się tętnić własnym życiem. Jasne robaki raz po raz pojawiały się na powierzchni brei. Z odrazą zamknął drzwi. Ból trzewi nie pozwalał zapomnieć o głodzie. Na stole dostrzegł batonika. Nie sądził, że ma siłę na choćby jeden krok, ale odległość do pożywienia pokonał błyskawicznie. Drżącymi dłońmi nie mógł sobie poradzić z opakowaniem. Wreszcie rozerwał je zębami. Łapczywie, gwałtownie, pochłaniał niewielki kawałek wafla w czekoladzie. Gdy skończył, stał dłuższą chwilę, starając się z całych sił nie zwrócić skromnego posiłku.

Zarośnięte policzki