Gawędy Simony Kossak. "Serce i Pazur o uczuciach zwierząt" - Simona Kossak - ebook

Gawędy Simony Kossak. "Serce i Pazur o uczuciach zwierząt" ebook

Simona Kossak

5,0
23,01 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Publikacja prezentuje gawędy autorki, które do tej pory można było słuchać wyłącznie na antenie Polskiego Radia Białystok. Ich wybór został przygotowany w taki sposób, aby czytelnicy mogli poznać „ludzką” naturę zwierząt. Oprócz wspaniałego języka poszczególnych gawęd, dodatkowym walorem książki są doskonale dobrane fotografie, które wzbogacają przekaz słowny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 180

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Gawędy Simony Kossak

SERCE I PAZUR

o uczuciach zwierząt

ISBN 83-86462-10-8

@ Copyright by Publikator, Białystok 2010 Wszelkie prawa zastrzeżone

WYDAWCA:

Publikator

HONOROWY PATRONAT:

Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Białymstoku

Wojewoda Podlaski

KOORDYNATOR PROJEKTU: Agnieszka Błachowska

REDAKCJA: Agnieszka Błachowska, Anna Andrejczuk, Arkadiusz Kaczanowski

PROJEKT OKŁADKI: Piotr Szachowicz

DTP: Studio Graficzne Publikator Sp. z o.o.

DYSTRYBUCJA: Sławomir Andryszewski, e-mail: [email protected]

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Shutterstock.com

Publikacja powstała na podstawie cyklu audycji Radia Białystok S.A.

„Dlaczego w trawie piszczy? – Gawędy Simony Kossak”

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o. o.

Sarna żyje w lesie sama (co najwyżej z dziećmi). Przemyka cichutko między krzewami i jest prawie niezauważalna – kolorystycznie zlewa się z plamami słońca, więc nie widać jej i nie słychać.

Życie w grupie ma swoje blaski i cienie. Jeżeli po lesie chodzi jedno zwierzę roślinożerne, albo na sawannie pasie się jakieś inne, to każde z nich ma jedzenia w bród. Jeśli jednak stado liczy kilkanaście osobników, albo jak w przypadku antylop nawet kilkaset, to wiadomo, że żerowisko zostanie bardzo szybko wyeksploatowane i trzeba będzie szukać nowego. Zwierzę, które żyje w grupie, musi być świadome różnorodnych konsekwencji tej sytuacji. Po pierwsze: nie całe jedzenie, które wywalczy dla siebie na danym kawałku przestrzeni, jest jego. Po drugie: zwierzę znajdujące się w stadzie będzie łatwiej zauważone przez wroga.

To dlatego np. sarna żyje w lesie sama (co najwyżej z dziećmi). Przemyka cichutko między krzewami i jest prawie niezauważalna – kolorystycznie zlewa się z plamami słońca, więc nie widać jej i nie słychać. Pięćdziesiąt saren poruszających się razem po lesie czyniłoby hałas, uwalniałoby silniejszy zapach i pozostawiałoby więcej śladów swojej obecności. Drapieżnik łatwo zlokalizowałby tak dużą grupę zwierząt. Na sawannach – wielkich, otwartych, przestrzeniach, prawie wszyscy roślinożercy żyją w ogromnych stadach. Jest ich dużo a przestrzeń jest bardzo otwarta. Gdyby zwierzęta te żyły w pojedynkę nie byłyby w stanie się ukryć, np. przed lwem obserwującym teren z jakiegoś wzgórza. Dlaczego zebry mają wyraziste kontrastowe umaszczenie? Z kamuflażem czy bez w swoim środowisku i tak nie mają się gdzie schować.

Inną ceną, którą zwierzęta płacą za życie w grupach jest łatwość zarażania się chorobami. Zwierzę żyjące samotnie (na krótko spotykające się z pobratymcami), ma mniejszą szansę zarazić się, np. pasożytami charakterystycznymi dla swego gatunku, albo jakąś chorobą zakaźną, wirusową, czy bakteryjną. Natomiast w dużym stadzie jedno chore zwierzę może zarazić w krótkim czasie większość stada a nawet wszystkie osobniki. Życie w grupie jest trudne także z innych powodów. Towarzyszą mu pewne wyrzeczenia. Nie można za każdym razem robić tego, na co się ma ochotę, iść gdzie się chce, zachowywać się jak chce, ponieważ zaraz otrzyma się lekcję dobrego wychowania od silniejszych członków stada.

Oczywiście zyski ze wspólnego życia muszą przeważać nad stratami. Przyroda jest wybitnie praktyczna i nie ma w niej nigdy rozwiązań nieopłacalnych. Zwierzęta łączą się w większe grupy, rodziny (w których panuje hierarchia), rezygnując ze swego egoizmu.

Robią tak ze względu na konsekwencje, które muszą ponosić z tego powodu. Pierwszą korzyścią funkcjonowania w grupie jest skuteczniejsza obrona przed wrogami. Wielkie stado zwierząt wprawdzie jest łatwo zauważalne dla drapieżnika, jednak zamiast jednej pary oczu i uszu, okolicę obserwuje ich kilkanaście. Efekt jest bardzo łatwy do przewidzenia. Jeżeli żeruje jedno samotne zwierzę, to zazwyczaj co kilkanaście sekund musi poderwać głowę i bacznym wzrokiem obrzucić okolicę. W dodatku cały czas nasłuchuje, wychwytując każdy najdrobniejszy szelest. Zwierzę to jest bez przerwy w stanie podwyższonej czujności i gotowości do natychmiastowej ucieczki. Natomiast gdy stado jest bardzo duże, wszystkie osobniki nie muszą być tak czujne, jak osobnik pojedynczy. Wprawdzie każdy z nich co jakiś czas podnosi głowę, nasłuchuje i obserwuje okolicę, jednak robi to rzadziej niż te żerujące samotnie. W związku z tym członkowie stada mogą przeznaczać więcej czasu na jedzenie, sen i inne czynności życiowe, niezwiązane z ochroną przed wrogiem.

Licówka idzie na czele grupy łań i ich dzieci.

Wybiera drogę i kierunek, w którym pójdą zwierzęta. Intuicja i pamięć podpowiadają jej, że tam mogą być dobre pastwiska o tej porze roku. Również ona decyduje, kiedy pójść do wodopoju, udać się na spoczynek i kiedy uciekać.

Badacze oczywiście zastanawiają się jak to jest, że w wielkich stadach nie pojawiają się zwierzaki-cwaniaki. Tzn. okazy, które wiedząc, że inni są czujni, lekceważą obowiązek kontrolowania otoczenia, cały swój czas poświęcając na jedzenie. Trudno takie zachowanie zaobserwować, ponieważ patrząc przez lornetkę na stado, np. antylop gnu czy zebr, prawie zawsze widzi się kilka głów w górze – śledzących otoczenie. Rozwiązanie tej zagadki jest banalnie proste (jeżeli ktoś przynajmniej trochę zna zwierzęta). Otóż zwierzę, które by wykorzystywało czujność innych a samo nie zwracało uwagi na otoczenie, mogłoby stać się obiektem ataku drapieżnika. Przecież nie zawsze jest się w centrum stada, czasem trzeba się paść na obrzeżu. W takiej sytuacji potencjalny „cwaniak”, nie zauważyłby, że „tuż tuż” w trawie czai się wróg. Padłby więc ofiarą drapieżnika jako osobnik nieprzystosowany do życia w grupie.

Kolejną z korzyści życia w stadzie, gdzie każdy każdego zna, odgrywa swoją rolę i zajmuje odpowiednie miejsce w hierarchii, jest to, że można zdać się na mądrzejszego. Idealny przykład stanowią jelenie. W zwyczaju samic jeleni – łań, jest wspólne prowadzanie się za tzw. licówką, która jest dojrzała, doświadczona i zazwyczaj wodzi za sobą cielaka, co dodatkowo podwyższa jej czujność. Licówka idzie na czele grupy łań i ich dzieci. Wybiera drogę i kierunek, w którym pójdą zwierzęta. Intuicja i pamięć podpowiadają jej, gdzie mogą być dobre pastwiska o tej porze roku. Również ona decyduje, kiedy pójść do wodopoju, udać się na spoczynek i kiedy uciekać. Myśliwi bardzo dobrze o tym wiedzą. Obowiązuje ich absolutny zakaz strzelania do licówek. Grupa pozbawiona tej mądrej łani, staje się grupą po prostu głupszą, w większym stopniu narażoną na ataki wrogów i na różne nieszczęścia. Na tym przykładzie widać jakie korzyści przynosi grupie obecność lidera. Zwierzęta, tak jak ludzie, przychodzą na świat dość głupiutkie. Instynkt instynktem, ale doświadczenie jest nie do przecenienia. Zwierzę, które jest od niedawna na świecie, przez naśladowanie zachowania starszych samo staje się mądrzejsze. Nie dość, że się uczy, to równocześnie ma dodatkową ochronę, większe szanse na dorośnięcie i przejęcie w przyszłości roli lidera – przewodnika stada, np. licówki.

Inną ogromną, choć niedocenioną korzyścią jaką przynosi życie w grupie, jest zawiązywanie się serdecznych więzi pomiędzy członkami stada. Dobro, altruizm, sympatia, życzliwość, bezinteresowna pomoc – to wszystko pojawia się, gdy zwierzęta czują się bardzo blisko związane ze sobą. Czym byłby człowiek bez tej „humanizacji”? Słowo humanizacja pochodzi wprawdzie od „homo”, ale przecież zwierzęta też są niesamowicie zhumanizowane, właśnie dzięki procesowi uspołecznienia życia. Chęć niesienia pomocy, współczucie dla innych, zwłaszcza słabszych albo dzieci, rozciąga się u zwierząt dalej nawet, niż sięgają granice gatunku. Zaobserwowano między innymi nietypowe zachowanie afrykańskich zwierząt żyjących na wolności: słonia, małego nosorożca i jego matki. Ta rozczulająca historia jest o tym, jak dorosłe słonie próbowały pomóc dziecku obcego gatunku – małemu nosorożcowi, który ugrzązł w błocie i mimo prób pomocy ze strony matki nie mógł sam się wydostać. Zachowanie słoni było wysoce altruistyczne.

Bardziej typowe jest niesienie pomocy dzieciom z własnego gatunku i to nie przez rodziców, ale przez pozostałych członków grupy. Na przykład w miastach można obserwować jak małe kawki wylatują z gniazd. Taki podrośnięty pisklak, trochę latający, siada gdzieś na niewysokim drzewku na skwerze, czasem (nie daj Boże) na chodniku lub trawniku. Często jakiś człowiek podchodzi, żeby pomóc. Próbuje wziąć ptaka, żeby go podkarmić (nie należy tego robić, bo rodzice sami go wykarmią, mały się wzmocni i odleci). Może też próbować posadzić go na gałązce drzewa, albo zabrać z niebezpiecznego miejsca. W tym momencie pojawia się stado kawek i takimi dość obelżywymi, groźnymi, kraczącymi dźwiękami (zupełnie nietypowymi dla tych ptaków), zaczyna „awanturę”. Kawki latają coraz niżej, starają się wroga odgonić od młodego osobnika, ryzykując, że człowiek machnie ręką i złapie któregoś z dorosłych ptaków. Jest to zbiorowa akcja pod tytułem „ratujmy jedno z naszych dzieci”. W tej sytuacji każda kawka pewnie myśli: „wprawdzie to nie mój lęg, ale jest to dziecko koleżanki”. Innym przykładem mogą być dziki, które bardzo często gromadzą się w większe stada. Robią tak zwłaszcza matki z podrośniętymi warchlakami.

Troszczą się one o wszystkie dzieci tak dalece, że nie tylko bronią je przed wrogami. Jeżeli jedna z matek ginie, sieroty są natychmiast przygarniane przez pierwszą lochę, która je napotka. Widuje się czasem w lesie taką lochę, która prowadzi dwanaście, czternaście różnej wielkości warchlaków. Wtedy można mieć pewność, że ulitowała się ona nad cudzymi dziećmi i przygarnęła je. W Afryce obronę własnych dzieci, dzieci przyjaciół i dzieci ze stada można dostrzec np. u likaonów, a także u lwów. Jednym z takich chwytających za serce obrazów, który widziałam w filmie, była scena z bawołami afrykańskimi. Te duże i silne zwierzęta, na które zespołowo polują lwy, potrafiły obronić, odbić z lwich pazurów podrośniętego, mniej więcej rocznego byczka. Stado, które się przyglądało z odległości kilkudziesięciu metrów jak lew wisi na rozpaczliwie ryczącej ofierze, nagle uformowało ławę. Wolno, ale z nieprawdopodobną determinacją, bawoły stanowczo ruszyły na lwy, właśnie mordujące ich pobratymca. W ostatnim momencie, gdy stado było już w odległości kilku metrów, lwy odskoczyły i jak niepyszne odeszły. Bawoły świadomie zdecydowały się bronić z narażeniem własnego życia członka swojego stada.

Widuje się czasem w lesie taką lochę, która prowadzi dwanaście, czternaście różnej wielkości warchlaków. Wtedy można mieć pewność, że ulitowała się ona nad cudzymi dziećmi i przygarnęła je.

Naukowcy oczywiście wiedzą o tym, że zwierzęta starają się pocieszać wzajemnie w chwilach smutku i rozpaczy.

Naukowcy oczywiście wiedzą o tym, że zwierzęta starają się pocieszać wzajemnie w chwilach smutku i rozpaczy. Ewidentne objawy współczucia sięgające poza granice gatunku bardzo często obserwuje się u oswojonych małp. Na przykład było kilka takich słynnych szympansów, które nauczono mówić w języku migowym, albo porozumiewać się za pomocą obrazków. Jeden z nich, który nazywał się Nim Chimpsky, potrafił rozpoznawać i rozumieć słowo „przykro”. Używał go za każdym razem kiedy jego opiekunka była zmartwiona i kiedy słyszał podniesione głosy ludzi. Człowiek jakimiś bardzo drobnymi ruchami, gestami sygnalizował stan swojego ducha a Nim za każdym razem podchodził i głaszcząc, tuląc się, pokazywał znakami migowymi słowo „przykro”. Doskonale rozumiał, że było mu przykro. Było to tożsame z „jestem z Tobą”, „współczuję Ci”.

Zwierzęta poza odczuwaniem i okazywaniem współczucia, fantastycznie sobie pomagają. Słynne są sceny ukazujące rannego delfina, którego całe stado trzyma nad powierzchnią wody, żeby mógł oddychać. Zwierzęta te nie żerują w tym czasie, nie pływają, nie chronią się przed wrogami, tylko stróżują przy rannym towarzyszu, tak długo aż wyleczy się, albo umrze. To samo robią samice delfinów opiekując się tą, która akurat rodzi. Nie tylko podtrzymują ją na wodzie, ale dbają, żeby nowonarodzony delfin natychmiast wydostał się na powierzchnię i mógł zaczerpnąć powietrza (jest to przecież ssak).

Jest wiele przykładów na to, jak zwierzęta narażając życie, starają się uratować któregoś z towarzyszy. Jeden taki przypadek znalazł się w literaturze. Wielorybnicy zabili grinwala. Ciało wieloryba wypłynęło i unosiło się na wodzie. Po chwili do zabitego towarzysza podpłynęły cztery dorosłe osobniki (mimo że widziały harpunników i wiedziały doskonale, że każdy następny pocisk może w nie trafić). Zaryzykowały własne życie, myśląc, że uratują pobratymcę. Wynurzyły się z wody i przyciskając do siebie głowę zabitego zanurkowały. Mimo usilnych starań wielu ludzi, nikt nie zobaczył w pobliżu ani jednego z tych wielorybów. Pewnie zanurkowały na ogromną głębokość i odholowały ciało swojego zmarłego towarzysza na dostatecznie dużą odległość. Porzuciły go dopiero po pewnym czasie, gdy się zorientowały, że nie żyje.

Tego typu zachowania dotyczące ludzi, określamy słowem: altruizm. Są oczywiście tacy uczeni, którzy potrafią wszystko w sposób naukowy i cyniczny wydrwić. Oni twierdzą, że altruizm wśród zwierząt nie istnieje. Ich zdaniem w każdym takim zachowaniu zwierząt można doszukać się jakichś ich korzyści. Jednak zarówno psycholodzy, jak i niektórzy ludzie oraz zwierzęta, doskonale wiedzą, że altruizm to zachowanie polegające na ryzykowaniu własnego istnienia dla innych.

Gęś ląduje tuż przy myśliwym i rozdzierająco płacze nad zwłokami swojego małżonka. Prawdopodobnie namawia go, żeby jednak podniósł się, rozwinął skrzydła i poleciał, żeby jej nie zostawiał samej.

Jest ono jednoznacznie bezinteresowne, ponieważ dla nikogo (kto żyje, oddycha i ma świadomość życia), nie ma większej wartości, niż jego własna egzystencja. Jeżeli się ją ryzykuje dla cudzego dobra, jest to absolutny, czysty altruizm. Szukanie w tym jakichkolwiek interesownych pobudek jest w moim przekonaniu nieuczciwością.

Powstaje jednak pytanie: w jaki sposób, obserwując zachowania zwierząt lub ludzi, odczytać ich prawdziwe pobudki? Przecież czasem można natknąć się na altruistyczne zachowania, które okazują się jednak wyrachowane. Przykładem może być pomaganie komuś z nadzieją na rewanż, dawanie prezentów w oczekiwaniu na jeszcze lepszy podarek lub robienie przysług kosztem własnego czasu licząc na wzajemność. Tak właśnie działa klika. Widziana z zewnątrz, jawi się np. jako grupa altruistycznych, wspierających się ludzi, a w rzeczywistości jest to układ osób powiązanych wspólnotą interesów. Oczywiście u zwierząt często jest tak samo. Niektóre zachowania pozornie altruistyczne mogą mieć źródła „materialistyczne”, chociaż ogromna część zachowań jest – tak jak u ludzi – idealistyczna. Nie zawsze sympatia, współczucie, przywiązanie okazują się tak silne, że jedni rzucają się na pomoc drugim, nie mając na względzie żadnych korzyści poza uratowaniem bliźniego. Trudno rozstrzygnąć dylemat: istnieje bezinteresowny altruizm, czy nie istnieje? Czy zawsze musi być nadzieja na odniesienie jakiejś korzyści? W „najgorszym” przypadku bycie szlachetnym i niesienie pomocy sprawia po prostu przyjemność i daje satysfakcję.

Jednak mogę podać kolejny przykład absolutnego altruizmu – zachowanie dzikich gęsi. Te ptaki są niebywale inteligentne i równocześnie bardzo uczuciowe. Łączą się w pary raz na całe życie. Ich „małżeństwa” cechuje tak ogromne przywiązanie do siebie, że tworzące je ptaki zawsze muszą pozostawać w kontakcie. Nawet jeżeli jeden odpływa gdzieś w szuwary, to drugi cichym gęganiem pyta, gdzie on jest, i ten mu szybciutko odpowiada. Bardzo często podczas jesiennych przelotów gęsi myśliwi urządzają sobie polowania. Zdarza się wtedy, że strzał dosięga jednego z pary dorosłych ptaków. We wspomnieniach z łowów często pojawiają się opisy, jak w takim właśnie huku polowania, w wirze piór, spada zabita gęś pod nogi myśliwego. W tym momencie stado się rozprasza, klucz się rozsypuje. Ptaki ogarnia panika i oddalają się chaotycznym lotem. Nagle jeden z nich odrywa się od grupy, zawraca i zaczyna krążyć. Po chwili gęś ląduje tuż przy myśliwym i rozdzierająco płacze nad zwłokami swojego małżonka. Prawdopodobnie namawia go, żeby jednak podniósł się, rozwinął skrzydła i poleciał, żeby jej nie zostawiał samej. Może jest to zachowanie nie do końca altruistyczne (bo o pomocy nie ma mowy). Gdyby jednak ten leżący przy myśliwym ptak był ranny, mogłoby się zdarzyć, że gęś w jego obronie rzuciłaby się na człowieka – to już byłby czysty altruizm.

W przypadku nietoperzy wampirów altruizm jest wyuczoną koniecznością, której podporządkowuje się każdy – oczywiście w instynktownej nadziei, że przyjdzie taki dzień, kiedy to: nie jego poproszą, ale on poprosi o pokarm.

Dla przeciwwagi przytoczę piękny przykład pozornego altruizmu u pewnego gatunku zwierząt. Pewnie ucieszy on wszystkich, którzy twierdzą, że nie ma czystego altruizmu, że każde zachowanie, każde poświęcenie siebie, każde podzielenie się czymkolwiek czy niesienie pomocy, jest związane z nadzieją na uzyskanie rewanżu albo innych korzyści. Opowiem o zachowaniu osławionych nietoperzy wampirów – tych, których się tak boimy. Jest to dość duży nietoperzyk i dość niebezpieczny. Gdy tylko zapadają ciemności, z jaskini (w której nocuje kilkadziesiąt osobników) nietoperz wylatuje na łowy. Poluje zazwyczaj na domowe zwierzęta, np. osły, bo te dzikie trudniej mu znaleźć. Taki wampirek leci do zagrody, gdzie zwierzęta gospodarskie śpią stłoczone. Stara się wylądować na grzbiecie jednego z nich. Nacina skórę zwierzęcia i wpuszcza trochę śliny zawierającej substancję przeciwdziałającą krzepnięciu krwi. Z ranki zaczyna wyciekać krew, którą nietoperz zlizuje języczkiem. Najedzony o świcie wraca do jaskini i może przespać cały dzień. Jednak nie wszystkim wampirom udaje się w nocy napełnić brzuchy. Nie zawsze trafiają tam, gdzie jest akurat duża grupa zwierząt. Bywa też, że nietoperze nie mogą się pożywić, bo zwierzęta się bronią. Dlatego dość często niektóre wampiry wracają do jaskini głodne. Co się wówczas dzieje? – Wampirki wiszą sobie u sufitu jaskini i w pewnym momencie ten głodny przysuwa się coraz bliżej do jednej z towarzyszek (na ogół są to samiczki). Po chwili odpowiednimi ruchami języczka i głowy zaczyna ją prosić o pokarm. Proszona otwiera pyszczek i zwraca skrzepy krwi, które nietoperz bardzo łapczywie zlizuje. Ktoś, kto nie zna natury nietoperzy wampirów, powiedziałby, że to przykład czystego altruizmu. Tymczasem, jeżeli się poświęci dużo czasu na obserwację tych zwierząt, oznakuje się poszczególne osobniki, żeby je odróżniać, to ujawni się cała prawda o ich pozornym altruizmie. Mianowicie okazuje się, że nie każda samica i nie zawsze chętnie oddaje zapas pożywienia, który przyniosła z łowów. Jeżeli nietoperzyce zorientują się, że jedna z nich jest „niekoleżeńska, nieżyczliwa i nieszczodra”, to gdy ona głodna wróci z nocnego polowania, nikt jej kropli krwi nie odda. Jej wcześniejsze egoistyczne zachowanie jest natychmiast surowo karane. Taka nietoperzyca jest skazana na śmierć z głodu (przedstawiciele tego gatunku, jeżeli nie jedzą często i dużo, szybko słabną i giną).

W przypadku nietoperzy wampirów altruizm jest wyuczoną koniecznością, której podporządkowuje się każdy – oczywiście w instynktownej nadziei, że przyjdzie taki dzień, kiedy to: nie jego poproszą, ale on poprosi o pokarm.

W tym przykładzie można upatrywać dużego podobieństwa do niektórych ludzkich altruistycznych zachowań. Wiadomo, że gdy ktoś woła o ratunek, to niczym nam nie zagraża, ponieważ jest w sytuacji tragicznej, jest słaby, grozi mu utrata życia. Nie ma w nas wówczas obawy o własne życie, tylko spontaniczna chęć niesienia pomocy. Zupełnie nieważne staje się wtedy, czy to jest ktoś z naszego gatunku, czy z innego. Dokładnie tak samo zachowują się zwierzęta. Można przecież mnożyć przykłady tego, jak psy rzucają się na pomoc swym właścicielom. Potrafią wyłowić z rzeki tonącego, wyciągnąć z pożaru dziecko. Gdy jest taka potrzeba, stają naprzeciwko jadowitego węża w obronie człowieka. Można sugerować, że to zachowanie wykształcone przez człowieka w przeciągu wielu lat wspólnej egzystencji, ale nie do końca tak jest. Słynne są historie o psach z góry Świętego Bernarda – bernardynach, które niosą pomoc ludziom zasypanym przez lawiny.

Wprawdzie na lawinisku pies nie ryzykuje życiem, ma tylko wywęszyć zasypanego i zacząć grzebać pazurami w śniegu, zanim ludzie podbiegną z łopatami na pomoc. Jednak wielu opiekunów tych psów obserwowało ich zachowania w dwóch sytuacjach – gdy udaje się odkopać żywego człowieka i gdy wykopuje się trupa. Pies widzący, że ratunek przyniósł efekt i człowiek żyje, demonstruje wybuch entuzjazmu, ogromną radość. Towarzyszą temu skoki, lizanie, witanie się z odkopanym. Natomiast gdy wydobywane są zwłoki, pies ma podkulony ogon, opuszczoną głowę, jest wyraźnie zmartwiony. To przecież nie jest efekt tresury. Wyuczone może być tylko tropienie i odnajdywanie jakichś przedmiotów.

Zwróćmy uwagę na to jak w pewnych (choć nie tak dramatycznych jak ratowanie zasypanych przez lawinę) okolicznościach zachowują się ludzie. Przynajmniej kilka razy w roku w mediach pojawiają się fotografie albo filmiki ukazujące ludzi, którzy wykazali się nadaktywnością, żeby zdjąć z drzewa kota. Zwierzę wchodzi tam i nie może zejść. Oczywiście „ratowanie” odbywa się z całym ceremoniałem związanym z przyjazdem straży pożarnej, wyciąganiem drabin, tłumem, który stoi i patrzy, jakie będą dalsze losy kota. Jeżeli uda go złapać i znieść, efektem jest ogromna satysfakcja wszystkich uczestników tego zdarzenia. Obserwowałam kiedyś identyczną scenkę, która jednak zakończyła się niestandardowo. Otóż tłum gapiów zachęcał strażaka do działania, doradzając: „trochę w lewo, trochę w prawo”. Strażak starał się, jak mógł. Jednak gdy już miał złapać kota, ten mu się wywinął, skoczył na sąsiednią gałąź i spadł. Rozległ się zbiorowy jęk. Kot zahaczył pazurami o jakiś krzew, zeskoczył na ziemię i uciekł. Na twarzach wszystkich obecnych odmalował się straszliwy zawód, spowodowany tym, że ten kot nie dał sobie pomóc. Cała ta szeroko zakrojona, wynikająca z dobrych uczuć akcja, która miała się zakończyć zbiorową satysfakcją, spaliła na panewce. W sumie kot poradził sobie sam. W takiej chwili dopada nas poczucie wygłupienia się. To jest zupełnie niepotrzebne. Przecież nie każdy kot by sobie poradził. Ten akurat był tak wystraszony, że wolał skoczyć „w przepaść”, niż dostać się w siatkę czy w ręce strażaka.

Swoją drogą… To ciekawe, jak się zachowują zwierzęta potrzebujące pomocy, które spotykają na swojej drodze człowieka. Czy ludzie dla dzikich zwierząt mogą być ratunkiem? Naturalnie w układzie: człowiek – dzikie zwierzę, niestety my zajęliśmy pozycję wroga i dręczyciela. Zdrowe, dzikie zwierzę wie, że każde spotkanie z człowiekiem może się dla niego źle skończyć i ucieka przed tym. „Cudowne zawieszenie broni” następuje tylko w sytuacji, gdy zwierzę naprawdę jest zagrożone. Na przykład wiele opowieści ludzi mieszkających na wsi, blisko lasu, przypomina, że sarna, którą gonią psy i już nie ma siły uciekać, szuka schronienia na wiejskich podwórkach. Nigdy się nie zdarza, żeby człowiek odmówił wtedy pomocy. Każdy odgania psy (nawet kłusownik) i po kilku minutach, gdy zwierzę odetchnie, spokojnie może odejść do lasu. Coś ujmującego jest w tym zaufaniu, którym obdarza nas zwierzę w potrzebie. Trzeba by być potworem, żeby zawieść to zaufanie.

Znajomy z Białowieży opowiedział mi kiedyś pewną historię. W środku zimy ładował z kolegami siano z brogu na wóz. Było to na łące, daleko od wsi. W pewnym momencie ludzie zobaczyli, że z lasu wybiega dzikim pędem młody jeleń i kieruje się prosto na nich. Przecież musiał widzieć konia, wóz, stos siana i dwóch czy trzech mężczyzn. Mimo to podążał prosto na ludzi. Gdy był kilkanaście metrów od furmanki, z jego karku zeskoczył na ziemię ryś i czmychnął do lasu. Jeleń zatrzymał się, chwilę dyszał i spokojnym kłusem odbiegł. W tym wypadku nie ma wątpliwości – zwierzę zagrożone utratą życia szukało ratunku u ludzi, czując, że ryś odpuści i ucieknie. To nie jedyna znana taka sytuacja.

Niestety