Frida - Bárbara Mujica - ebook + audiobook + książka

Frida ebook i audiobook

Barbara Mujica

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Opowieść bez tabu – o dziewczynie, której mocnego charakteru nie złamały ani choroba, ani wypadek, nie mówiąc już o opinii publicznej, z którą nigdy się nie liczyła, wiodąc skandalizujące życie.

Poruszająca historia niezwykłej artystki, przedstawiona z perspektywy jej młodszej siostry, którą Frida z czasem zaczęła nazywać bliźniaczką i przed którą nie miała tajemnic.

Zawsze wiedziała, kim chce być: Wielką Fridą Kahlo.

Egocentryczna, pewna siebie, odważna i przebojowa – była jednocześnie czuła, krucha i nadwrażliwa.

Już za życia stała się legendą. Największe zainteresowanie budził jej burzliwy – niekonwencjonalny, pełen bólu i zdrad – związek z Diegiem Riverą, największym meksykańskim malarzem tych czasów, a zarazem zagorzałym komunistą. Przyjaźń (i romans Fridy) z Trockim nie przeszkadzała Państwu Rivera utrzymywać kontaktów z amerykańskimi milionerami; obok bohemy i rewolucjonistów spotkamy więc na kartach tej powieści zamawiającego u Rivery prace Rockefellera czy wielkie gwiazdy Hollywood. Dla nich przez wiele lat Frida była po prostu piękną i oryginalnie po meksykańsku ubierającą się żoną wielkiego artysty, która też czasem maluje. Dziś – to jej śladami rzesze wielbicieli przyjeżdżają do Casa Azul, to o niej kręci się filmy i to ona pozostaje wciąż wielką tajemniczą postacią – kwintesencją meksykańskiej sztuki i symbolem wolnej niezależnej artystki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 568

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 11 min

Lektor: Agnieszka Baranowska

Oceny
4,1 (142 oceny)
61
41
32
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Figanka3

Dobrze spędzony czas

Świetnie napisana, świetnie czytana. Szkoda, że to tylko fikcja.
00
MagdalenaRogacz

Dobrze spędzony czas

Nikola19951014

Całkiem niezła

Frida Kahlo - pełna sprzeczności, niesamowita, odważna artystka, feministka, stale szukająca poklasku i uwielbienia wśród otaczających ją ludzi; taki obraz wyłania się z książki Barbary Mujica pt. "Frida". W tej biografii autorka podjęła próbę przedstawienia skomplikowanej osobowości kobiety, która stała się ikoną już za życia. Frida przedstawiona jest tutaj z punktu widzenia siostry, która bardzo często nawet nie starała się być obiektywna. Przedstawiała sytuacje w taki sposób jaki ona je odbierała, przekazując odbiorcy książki swoje emocje. Ten interesujący zabieg powoduje, że Czytelnik przenosi się do domu rodzinnego Państwa Kahlo, wspólnie z nimi przeżywa spotykające ich radości i dramaty. Jest w stanie wczuć się w atmosferę Meksyku tamtych lat. Polecam wszystkim osobom, które chciałby zapoznać się z postacią Fridy Kahlo, nie tylko poprzez suche fakty, ale będąc cichymi świadkami wydarzeń z jej życia.
00
stalech

Nie oderwiesz się od lektury

Ok ok
00
anchesenamon02

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra książka, która nie jest biografią Fridy, a, jak pisze sama autorka, próbą uchwycenia jej istoty. Czy to się udało - ciężko powiedzieć, ale z pewnością odmalowana przez Mujicę postać wydaje się żywa - pełna namiętności, bólu... Wspaniale przedstawiona.
00

Popularność




Tytuł oryginału: FRIDA
Przekład: BARBARA KOPEĆ-UMIASTOWSKA
Redaktor prowadzący: DOROTA KOMAN
Korekta: MAŁGORZATA BORSUKIEWICZ, DOROTA KOMAN
Projekt okładki, opracowanie graficzne i typograficzne: ANNA POL
Łamanie: | manufaktu-ar.com
Zdjęcie na okładce: © Corbis / Profimedia
Copyright © 2001 by Bárbara Mujica Copyright © for the translation by Barbara Kopeć-Umiastowska Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2015
Warszawa 2015 Wydanie pierwsze w tej edycji
ISBN 978-83-64700-87-3
Wydawnictwo Marginesy ul. Forteczna 1a 01-540 Warszawa tel. (+48) 22 839 91 27 e-mail:[email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

Dla Maura, z miłością

I

.

1

Frida! Frida!

Wiem, co pan chce usłyszeć, doktorze, ale przepraszam, nie wyciągnie pan ode mnie żadnych plugawych zwierzeń. Wy, psychiatrzy, wszyscy jesteście tacy sami. Chcecie, bym przyznała, że jej nienawidziłam, że miałam jej za złe to, iż zawsze znajdowała się w centrum uwagi, ale mylicie się. W rzeczywistości nie znosiłam, kiedy ludzie na mnie patrzyli, a czynili to często, gdyż, prawdę mówiąc, z nas dwóch ja byłam ładniejsza. On tak powiedział.

Nie, to nie fair. Proszę mi wierzyć, kochałam ją, mimo wszystko.

Niech pan słucha, odkąd pamiętam, była dla mnie dobra. Chroniła mnie. Wzorowałam się na niej jako na zdolniejszej, bardziej utalentowanej. Ja byłam cicha, ona – dynamiczna. Za to mnie uważano za ładniejszą. Może z początku ona tak nie myślała, ale... cóż, w końcu chyba uświadomiła sobie, że wszyscy podziwiają moją urodę, nawet jeśli ona jej nie dostrzega. Miała przecież swój rozum. On zawsze mówił, że jestem olśniewająca. Oczywiście, straszny był z niego czaruś i kłamca. Ale i tak najbardziej lubił malować mnie, byłam jego ulubioną modelką. Nie podobało jej się, kiedy mu pozowałam, lecz i tak do niego chodziłam. Malował mnie bez przerwy, nago.

I wcale nie chodzi o to, że chciałam się na niej odegrać, nie dlatego to robiłam. Miała swoje mocne strony, a ja miałam swoje. Była mądra, a ja piękna. Ona? Jakże mogła być piękna? Kaleka z wąsami i jedną nogą krótszą? Czasem mi dokuczała, ale to nic dziwnego – z jej rozumem! Przecież uchodziłam za tępą. A poza tym dokuczała wszystkim, nie wyróżniała mnie pod tym względem. Powiedzmy, że nie byłam wyjątkiem. Nie byłam wyjątkiem nigdy i w niczym.

Nie chodzi też o to, że nie wiedziałam, co robię. Owszem, wiedziałam, ale sądziłam, że jest jej wszystko jedno. Była taka dzika i ekscentryczna. Nigdy nie przywiązywała wagi do reguł. Nie przejmowała się cudzymi uczuciami. Pomyślałam sobie, dobra, skoro ma wszystkich w nosie, skoro sądzi, że każdy powinien robić, co zechce, i do diabła z tym, co ludzie powiedzą, to po prostu pójdę za jej radą.

Widzi pan, ona przewodziła, a ja szłam za nią. Zawsze szłam za nią.

Podam panu przykład. Pytał pan o nasze dzieciństwo, więc panu opowiem.

Zdarzyło się to dawno, dawno temu, kiedy byłyśmy jeszcze małe. Minęło tyle czasu, a ja wciąż widzę to zdarzenie bardzo wyraźnie, jakby zostało wyryte w moim umyśle. Bo wie pan, ja też jestem artystką. Nie, nie taką jak ona, nie umiem malować obrazów na płótnie. Ale umiem przechowywać wizerunki w mózgu. Cóż, chyba to niezbyt cenna umiejętność, prawda?

Oto co widzę. Frida, przykucnięta za filarem, obserwuje nieprzyjaciółki. Estela, przywódczyni, szepcze do Maríi del Carmen, głównego stratega, po czym daje sygnał pozostałym. Formują się linie frontu. Na dziedzińcu przebywa około czterdziestu dziewcząt, z których piętnaście szykuje się do ataku. Inne skaczą przez skakankę lub grają w klasy. Są pochłonięte zabawą. Frida zerka z ukrycia i zagryzając usta, ocenia siły wroga.

Uchodziła za rozkoszne dziecko. Nie tak jak ja. Trzeba przyznać, że byłam tłusta i trochę ociężała. W owych czasach uważano ją za ładniejszą – choć trwało to niezbyt długo. Miała prześliczną cerę barwy herbaty z mlekiem, różane policzki i pulchne rączki. W wieku sześciu lat nosiła puszyste, ciemne półdługie loki, okalające twarzyczkę delikatną jak u niemowlęcia. Wyprawiając ją do szkoły, Mami zawsze wpinała jej we włosy białą kokardę. Ubrana w perkalowy fartuszek Frida wyglądała jak aniołek.

Budynek szkolny, zbudowany w hiszpańskim stylu kolonialnym, miał wewnętrzne patio, otoczone kolumnadą. Niedawno spadł deszcz – jedna z owych nagłych ulew, które w kwietniu zdarzają się na Wyżynie Meksykańskiej – ale znów wyszło słońce i jego światło odbijało się jaskrawo od kałuż na płytach dziedzińca. Dziewczęta na środku patio ze śmiechem skakały po wodzie, prześcigając się, która bardziej chlapnie. Frida nie zwracała na nie uwagi. Wzrok jej przykuwały Estela i María del Carmen, które wziąwszy się pod ręce, zajęły pozycje na czele swego oddziału. Zamierzały prowokować moją siostrę dotąd, aż wyjdzie zza kolumny. Lecz Frida nie chciała biernie czekać na szyderstwa. Wysunęła wojowniczo szczękę, o tak, i wyszła na otwartą przestrzeń.

– Frida! – szepnęłam, kryjąc się w półmroku arkady. – Frida, nie idź!

– Cicho bądź! – skarciła mnie. – Przestań się mazać! – Zawsze wyzywała mnie od mazgajów.

Skulona za kolumną patrzyłam, jak zmierza w stronę atakujących dziewcząt. Wtem poczułam wilgoć i pieczenie skóry między nogami. Poruszyłam się i mocz spłynął na moje nowe, wykończone koronką skarpetki. Wiedziałam, że Mami się wścieknie.

Frida zatrzymała się przed Estelą, mrużąc oczy zapewne od słońca. Usta jej drżały, lecz poza tym ani drgnęła. Patrzyła prosto w twarz nieprzyjaciółki.

Estela wyszczerzyła zęby w uśmiechu i jakby na rozkaz dziewczęta we wrogiej grupie zaczęły skandować:

¡Frida, Frida

Fue servida

Al Diablo

Por Comida!

¡Frida, Frida

Escupida

De su bosca

Por judia!

Frida, Frida,

Została podana

Diabłu

Na obiad!

Lecz nawet on jej nie chciał,

Fridy, Fridy,

I ją wypluł,

Bo jest Żydówką!

To było okropne! Okropne! Byłyśmy katoliczkami! Obie przystąpiłyśmy do pierwszej komunii, ale w tej wstrętnej szkole dziewczynki bez przerwy wyzywały nas od Żydówek, a wszystko z powodu Papy.

Chciałam, żeby Frida odwróciła się i odeszła, lecz ona tylko zacisnęła mocniej szczęki, hamując drżenie podbródka. Dzieci oderwały się od zabawy i zgromadziły się wokół niej, tworząc duży, nierówny półokrąg. Frida wyprostowała się i skrzyżowała ręce. Czułam coraz większy ucisk w żołądku. Zaczęłam łkać.

Podbródek Fridy zadrżał, lecz zamrugała kilka razy i powstrzymała łzy. Niektóre dzieci, drwiąco uśmiechnięte, pokazywały ją palcami. Nad dziedzińcem zawisła dziwna poświata. Frida przełknęła ślinę i odetchnęła głęboko.

– Zamknij się! – niemal plunęła w stronę Esteli.

Dziewczynki zaczęły śpiewać jeszcze głośniej.

– Milczeć! – wrzasnęła Frida ponownie, lecz tym razem śpiew zagłuszył jej słowa.

Frida, Frida!

– Zamknijcie się! Zamknijcie!

Skandowanie ucichło.

– Co za głupia piosenka! – krzyczała Frida. – Chyba jakaś idiotka ją wymyśliła!

Kilka dziewczynek zachichotało, inne podjęły śpiew, ale już nieco ciszej.

Wyjrzałam zza kolumny i stanęłam na palcach, ale byłam niższa od dzieci, które kordonem otaczały Fridę. Ponad ich głowami niewiele mogłam dostrzec. Chciałam przepchnąć się na lepsze miejsce, lecz wiedziałam, że koleżanki będą się śmiały z moich mokrych majtek i skarpetek; poza tym mogły zaatakować także i mnie tylko dlatego, że byłam siostrą Fridy. Cofnęłam się więc do kryjówki.

Estela i Frida wpatrywały się w siebie, oddalone co najwyżej o pół metra. Nikt się nie poruszył. Napięcie między nimi narastało od dawna – od wielu tygodni, a może nawet od miesięcy, aż wreszcie doszło do konfrontacji, do ostatecznej rozgrywki. Inne dzieci patrzyły i czekały, przestraszone, lecz jednocześnie podniecone nadzieją, że stanie się coś okropnego.

– Nie jesteś stąd! Nie należysz do nas! – syknęła Estela. – Cudzoziemka!

Dziewczynki wzdrygnęły się, jakby na środek dziedzińca zeskoczył z dachu upiór. Wszystkie oczy skierowały się ku Fridzie. Miałam ochotę zabić Estelę, ale cóż mogłam zdziałać? Zostałam za filarem.

– Wcale nie! – odparowała Frida.

– Wcale tak, FREY-DA! – Estela z niemiecka, gardłowo wymówiła głoskę „r”. – Nawet imię masz obce!

Frida zawahała się przez chwilę. Rzeczywiście, pisała swoje imię z niemiecka, F-R-I-E-D-A. I nasz ojciec naprawdę był niemieckim Żydem węgierskiego pochodzenia.

Spojrzała Esteli w oczy.

– Nazywam się Magdalena Carmen Frieda Kahlo y Calderón. Ochrzczono mnie w kościele.

– Jesteś obca! Twój ojciec mówi po hiszpańsku z akcentem. Kiedy wymawia słowa república alborevolución, to jakby chrząkała świnia!

– Nie jestem cudzoziemką, tylko Meksykanką!

– Meksykanie to katolicy!

– Jestem taką samą Meksykanką i katoliczką jak i ty! Co niedziela chodzę do kościoła! Do Świętego Jana! Powinnaś o tym wiedzieć, bo też tam chodzisz!

Doktorze, w żydostwie nie ma nic złego. Po latach Frida chełpiła się swoim żydowskim pochodzeniem. Ale wówczas, w porewolucyjnym Meksyku, uważano za złe wszystko, co obce. A pan? Czy pan jest Żydem, doktorze?

– Twój ojciec ma na imię Wilhelm!

– Mój ojciec ma na imię Guillermo!

– To nie jest jego prawdziwe imię, FREY-DA! Naprawdę nazywa się Wilhelm!

– Wilhelm, Wilhelm! – zaczęły skandować dziewczynki. – Jej ojciec nazywa się Wilhelm!

Na włosy Fridy padł promień światła i czubek jej głowy rozjarzył się niczym aureola. W blasku słońca przypominała serafina, utkanego z iskier i pajęczyny. Podniosła do ust delikatne, dziecięce paluszki i wlepiła wzrok w Estelę.

– Matka mówi, że twój ojciec to jeden z tych cudzoziemców, których sprowadził tu Porfirio Díaz – ciągnęła Estela. – Mówi, że obcy zniszczyli kraj, ale że teraz, dzięki rewolucji, wszystkich was powieszą!

– Twoja matka to głupia kurwa!

To był nieoczekiwany cios. Rodzice Esteli popierali rewolucję i reformę rolną Emiliana Zapaty, lecz byli to ludzie przyzwoici, nie żadna hołota. W ich kulturalnym, drobnomieszczańskim środowisku nie używano takiego języka. A już na pewno nie używały go młode damy, zwłaszcza sześcioletnie. Esteli zaparło dech w piersiach. Muszę się roześmiać! Jaką zrobiła minę, gdy usłyszała słowa Fridy!

Po dziedzińcu przebiegł szmer niedowierzania. Dziewczynki zachichotały niepewnie. „Słyszałyście, co Frida powiedziała? – szeptały. – Powiedziała: k...!”. – Nawet chłopi tak się nie wyrażali, wręcz przeciwnie, zachowywali się powściągliwie i z godnością. Tylko męty mówiły w ten sposób. Frida pogwałciła wszystkie reguły, a to wymagało odwagi! Byłam z niej dumna.

Dzieci spoglądały to na Fridę, to na Estelę, niepewne, pełne oczekiwania. Niektóre kiwały głowami i uśmiechały się do mojej siostry, niemal gotowe stanąć po jej stronie. Estela musiała odzyskać przewagę, którą odebrał jej ten bachor z niewyparzonym językiem.

– Twój ojciec pracował dla rządu Díaza. Mama mówi...

– Twoja matka to kupa gówna! Jest taka wredna, że z jej cipy wychodzą pająki!

– FRIDA KAHLO!

Krzyk nauczycielki przeciął powietrze niczym trzask pioruna. Dzieci rozbiegły się jakby rozproszone potężną magnetyczną siłą. Panna Caballero w jednej chwili dopadła uroczej winowajczyni, chwyciła ją za ucho i wyprowadziła z patio.

– Jak ty się wyrażasz? Kto to słyszał, żeby porządna dziewczynka używała takiego języka? Ohyda!

Frida wyrwała się, lecz nauczycielka chwyciła ją za falbankę fartuszka i szarpnęła ku sobie.

– Ty! – krzyknęła z obrzydzeniem. – Wyglądasz jak aniołek Pana Boga, a jęzor masz niczym zamiatacz ulic! Mówisz, jakbyś chowała się w rynsztoku, a nie w przyzwoitym domu. Twoja matka to porządna, pobożna chrześcijanka! Wstydziłabyś się!

Pociągnęła Fridę pod arkadami w stronę drzwi prowadzących do naszej klasy. Ja dreptałam z tyłu.

Nagle panna Caballero odwróciła się.

– A ty co? – zawołała, celując we mnie palcem tłustym jak kiełbaska. – Też tu jesteś? Oczywiście, gdzie Frida, tam i ty! Łazisz za nią jak cień. Ale lepiej uważaj, Cristinita. To rozrabiaczka i tobie też narobi kłopotu.

Zatrzymałam się i spojrzałam na nauczycielkę. Nogi mi się lepiły, a od mokrych majtek swędziała skóra. Poruszyłam się niespokojnie. Panna Caballero wzięła mnie za rękę, a następnie pociągnęła nosem. Mocz zaczynał cuchnąć.

– Och, nie! Znowu? – jęknęła. – Zrobiłaś w majtki, Cristina? Wy wstrętne smarkule!

Tak nas nazywała – wstrętne smarkule.

Złapała Fridę za ucho, a mnie za ramię, i wciągnęła nas do klasy.

– No – zwróciła się do mnie. – Zdejmuj te mokre majtki i daj mi je. Zawinę je w papier i oddam praczce twojej matki. Chodź tutaj, to cię obmyję.

Ale ja nie zdjęłam majtek, lecz cofnęłam się i skuliłam pod stołem. Panna Caballero rzuciła się za mną, usiłując unieść mi spódnicę.

– Sama to zrobię – załkałam.

Nie chciałam, żeby mnie dotykała. Nie chciałam zwłaszcza, żeby mnie myła i dotykała... tam w dole.

– Nie bądź głupia – warknęła.

Ujęła mnie za ramię, usiłując wyciągnąć spod stołu, ale ugryzłam ją w kciuk z całej siły, po czym wcisnęłam się w kąt. Krzyknęła krótko i ostro, bardziej ze zdumienia niż z bólu.

Próbowałam wyzwolić się z majtek bez podnoszenia spódnicy, aby panna Caballero nie zobaczyła mojej pupy. Słyszałam różne uwagi na temat nauczycielki, lecz byłam za mała, aby zrozumieć wszystkie aluzje. Jednak po sposobie, w jaki dorośli ściszali głosy, gdy o niej mówili, poznałam, że musi być jakaś dziwna. Niektóre uwagi miały związek z jej nazwiskiem – caballero znaczy „mężczyzna” albo „pan”. Myślałam, że to dlatego, że miała duże, prawie męskie dłonie.

Nie wiem, co sądziła o niej Frida. Chyba uważała ją za osobę odrażającą i fascynującą zarazem. Lubiła płatać jej figle, wystawiać ją na próbę, jak dzieci często czynią wobec osób mających nad nimi władzę, ale również garnęła się do niej i chętnie się jej przyglądała. Uwielbiała zwracać na siebie uwagę panny Caballero – ale też moja siostra zawsze lubiła być ośrodkiem zainteresowania.

Nauczycielka była Metyską o jasnej skórze, grubych rysach i mocno zarysowanych ustach, które wyrażały zarówno stanowczość, jak i frustrację. Krążyły plotki, że nosi perukę, lecz nie miałyśmy co do tego pewności, albowiem żadna z nas nigdy nie widziała jej bez korony okalających głowę ciemnych warkoczy. Zawsze ubierała się na czarno, a jej stroje przywodziły na myśl przerobione suknie balowe z czasów dawno minionych. Pomimo szorstkiego obejścia miała krągłe, miękkie i zmysłowe ciało, palce zaś podobne do kiści dojrzałych bananów, pękate i czerwone. Odnosiłam wrażenie, że gdyby panna Caballero zechciała, mogłaby być naprawdę miła – ale nie chciała. Nawet jako mała dziewczynka wyczuwałam, że coś powstrzymuje ją przed ukazaniem całej serdeczności, jaką w sobie skrywała.

Wreszcie osaczyła mnie w kącie między stołem a ścianą. Chwyciwszy mnie mocno jedną ręką, drugą nalała wody do miski i mokrą ścierką zaczęła wycierać moje nogi i pośladki.

– No, zadzieraj spódnicę – poleciła.

Bałam się okazać nieposłuszeństwo, więc zebrałam fartuszek w garść i uniosłam go do pasa. Pragnęłam umrzeć.

Frida powinna była mi pomóc. Przecież mogła zacząć krzyczeć albo rzucić czymś w pannę Caballero. Być może nie zrobiła tego, gdyż nie przyszłam jej z pomocą, kiedy Estela i inne dziewczynki z niej szydziły. Być może jej milczenie stanowiło coś w rodzaju zemsty. Tak czy inaczej, po prostu stała i patrzyła, jak ścierka przesuwa się w górę i w dół po moich udach i między nogami, w górę, w dół i pomiędzy, i znów, i znów.

– Szybko – syknęła panna Caballero. – Rozstaw nogi, żebym cię mogła porządnie umyć.

Rozsunęłam szerzej nogi i ugięłam kolana. Panna Caballero znów wzięła się do roboty, a Frida gapiła się na nią. Ten jeden, jedyny raz, kiedy powinna była coś powiedzieć, po prostu stała i się gapiła.

Po wszystkim panna Caballero wypłukała ścierkę i wykręciła ją.

– A teraz – zwróciła się do Fridy – zdejmij majteczki i daj je Cristi.

Frida spojrzała na mnie pogardliwie.

– A to niby dlaczego?

– Bo ci każę.

– To co? Dlaczego mam wracać do domu bez majtek? Przecież to ona się zmoczyła!

– Dlatego, że jesteś starsza – powiedziała ostro panna Caballero.

Frida zastanawiała się przez chwilę, ale nie dostrzegła w tym wyjaśnieniu logiki.

– A co to ma do rzeczy, kto jest starszy? – odparła, wysuwając szczękę.

– Natychmiast! – krzyknęła panna Caballero.

Frida powoli ściągnęła majtki i podała mi je.

– Głupi bachor – syknęła.

– Spokój! – skarciła ją panna Caballero.

Pomogła mi się ubrać i ciągnęła dalej:

– Myślisz, że jesteś taka dorosła, mała Frido? A pamiętasz lekcję przyrody? Kiedy tłumaczyłam, jak działa wszechświat?

Frida wlepiła wzrok w czubki butów.

– Zgasiłyśmy światło – mówiła panna Caballero – ja wzięłam do jednej ręki pomarańczę, a do drugiej zapaloną świeczkę, i pokazałam wam, w jaki sposób Ziemia krąży dookoła Słońca, a Księżyc wokół Ziemi. Przypominasz sobie?

– Tak – mruknęła Frida. Wiedziała, co będzie dalej. Z zaciśniętymi ustami czekała, aż nauczycielka ją upokorzy.

– Bardzo cię to podekscytowało, prawda?

Frida rzuciła jej niechętne spojrzenie, ale milczała.

– No, przecież pamiętasz, Frido?

– Tak.

– Tak, proszę pani.

– Tak, proszę pani. – Frida wiedziała, że została pokonana. Na jej twarz wystąpił rumieniec, a szczęki zaciskały się coraz mocniej.

– I co wtedy zrobiłaś?

– Zmoczyłam się.

– Właśnie. Zmoczyłaś się.

Panna Caballero uśmiechnęła się z satysfakcją. Zwyciężyła.

Ale owego dnia, podczas lekcji przyrody, jej zwycięstwo nie było tak oczywiste.

Wytropiwszy kałużę pod krzesłem Fridy, Estela natychmiast zaczęła skandować: „Frida się zsikała! Frida się zsikała!”. I wkrótce już cała klasa wołała: „Frida się zsikała!”.

Przyzwoita nauczycielka wyprowadziłaby Fridę z klasy i po cichu ją umyła. Ale panna Caballero wywlokła ją na środek sali i próbowała zadrzeć jej sukienkę. Jednak moja siostra była dla niej zbyt zwinna i szybka. Kiedy panna Caballero usiłowała przytrzymać ją za pasek, Frida wyrwała się, potrącając przy tym miskę, którą nauczycielka przygotowała do mycia. Chciała ją myć przed całą klasą! Miska spadła na podłogę z łoskotem, jakby zderzyły się dwa samochody. Frida rzuciła się ku drzwiom, rozrzucając po drodze przezrocza i albumy. Ogłuszona hałasem zatoczyła się i uderzyła w półkę z farbami. Słoik czerwonej tempery rozprysnął się o posadzkę, farba bryznęła wokół niczym krew. A moja siostra, zamiast uciekać na wolność, zatrzymała się i wpatrzyła jak zaczarowana we wzór plam na podłodze. Nogi miała pochlapane do kolan, skarpetki przesiąknięte czerwienią.

Nagle pochyliła się i zanurzyła pulchne, sześcioletnie rączki w kałuży farby.

– Przestań! – wrzasnęła przeraźliwie panna Caballero, ale Frida już mazała dłońmi po sukience, ramionach i twarzy. Nawet jej powieki ociekały lepkim, ciemnoczerwonym płynem. Po prostu przeszła... jak to się mówi? Meta... metamorfozę, zamieniła się w upiora. W swoim pięcioletnim umyśle ujrzałam, jak z jej ust wycieka strużka krwi, oczy zaś promienieją nadziemskim blaskiem. Rozproszone smugi słonecznego światła, padające z okna, przeobraziły ją w istotę potężną i złowieszczą. – Natychmiast się wytrzyj! – rozkazała panna Caballero.

Frida zachichotała. Uniosła dłonie i poruszyła palcami niczym krab odnóżami. Widok był groteskowy. Przeraziłam się i tak wściekłam, że chciałam się rzucić na Fridę z pięściami.

W końcu panna Caballero zrezygnowała i tego dnia Frida wróciła do domu pokryta czerwienią.

Moja siostra upokorzyła pannę Caballero przed całą klasą, toteż nauczycielka korzystała z byle okazji, aby opowiedzieć, jak Frida podnieciła się na lekcji przyrody do tego stopnia, że aż narobiła w majtki. Chciała po prostu odegrać się na Fridzie, sprawić, żeby dziewczynka poczuła się, jakby wpadła w gówno.

Zaraz, zaraz, o czym to ja mówiłam? Jestem taka stara, że nie potrafię się na niczym skupić. A, tak, opowiadałam panu, że Frida zawsze mnie chroniła. Włożyłam więc suche majtki mojej siostry, ona zaś wzięła mnie za rękę. Wtuliłam głowę w jej ramię.

Pozostałe dzieci już czekały przed wejściem do klasy.

– Zaczekajcie tutaj – poleciła nam panna Caballero, wygładziła spódnicę i podeszła do drzwi. Na jej sygnał dziewczynki gęsiego weszły do sali i usiadły na miejscach.

– Chodź, Cristi! – szepnęła Frida. – Wynosimy się stąd!

Szkoła mieściła się w piętrowym budynku w hiszpańskim stylu, zbudowanym w kształcie kanciastej litery U wokół centralnego dziedzińca. Na parterze znajdowały się sale klasowe, składzik, małe biuro i niewielka kaplica, na piętrze zaś mieszkania właścicielki szkoły i panny Caballero. Nie było korytarzy; wszystkie pomieszczenia parterowe wychodziły na patio, a te na pierwszym piętrze – na balkon nad arkadami. Obie klasy miały od strony patio po dwoje drzwi, kiedy więc panna Caballero przez jedne z nich wpuszczała pozostałe uczennice, Frida pędem ruszyła ku drugim, ciągnąc mnie za sobą.

Byłam przerażona.

– Nie możemy uciec! Mami nas zabije!

– Mami się nie dowie!

Panna Caballero zauważyła naszą ucieczkę i ruszyła w pościg, lecz nim zdążyła nas dogonić, wpadłyśmy w otwartą bramę i wybiegłyśmy na ulicę.

Znałyśmy każdy zaułek w Coyoacán. Nie wiem, doktorze, czy pan kiedykolwiek tam był, ale jest to malownicze miasteczko kolonialne, położone godzinę drogi na południe od Mexico City. Są tam barokowe kościoły, place i tianguis – miejscowe targi; kiedyś, w czasie wojny z Aztekami, zamieszkiwał tu Hernán Cortés. Obecnie bardzo się rozbudowało, oczywiście dzięki turystom. Turyści odwiedzają nasz dom – to znaczy dom Fridy; przychodzą, gdyż mieszkała tu Frida, nie dlatego, że ja tu mieszkałam. Coyoacán, niegdyś otoczone rozległymi polami i ranczami, stało się obecnie przedmieściem miasta Meksyk, tego niepowstrzymanego, żarłocznego potwora. Choć jednak nasza kipiąca życiem, brudna i szalona stolica przypomina wszystkie wielkie miasta, Coyoacán zachowało pewien staroświecki urok – małomiasteczkową przytulność i ślady minionej historii.

Pobiegłyśmy brukowaną ścieżką, po czym skręciłyśmy w polną drogę prowadzącą do Viveros de Coyoacán, dużego, zadrzewionego parku, przez który wiła się leniwie wąska rzeczka. Uliczni sprzedawcy zachwalali kolorowe zabawki zrobione z drewna, tykw i papier-mâché, poprosiłam więc Fridę, żeby kupiła mi balero, grę w piłkę i kubek, którą bawiłyśmy się, gdy byłam dzieckiem.

– Świetnie, nie ma co! – ucięła krótko. – Kiedy wrócimy do domu z balero, Mami od razu się domyśli, że włóczyłyśmy się po ulicach! Naprawdę, Cristi, aleś ty głupia!

Zawsze tak do mnie mówiła: „Naprawdę, Cristi, aleś ty głupia”.

Plan Fridy był prosty. Pobawimy się w parku, mówiła, aż przyjdzie pora, by nasza niania, Conchita, odebrała nas ze szkoły, po czym zaczaimy się w sklepiku papierniczym naprzeciwko bramy szkolnej – dostatecznie daleko, by uniknąć sępiego wzroku panny Caballero, lecz dość blisko, by zobaczyć Conchitę nadchodzącą ulicą. Wówczas podbiegniemy do niej i jak zwykle wrócimy z nią do domu. Mami nigdy się nie zorientuje.

Nie byłam przekonana do tego pomysłu, ale potulnie podreptałam za Fridą. Minęłyśmy pulqueríę – bar, w którym podawano pulque, białawy sfermentowany napój wyrabiany z soku agawy. W owych czasach ściany pulqueríi pokrywały barwne obrazki z meksykańskiego folkloru – rozbójnik napadający na wychudłego obszarnika, wulgarna dziwka licząca pieniądze. Chciałam jak najszybciej odejść z tego miejsca, ale Fridę oczarowały barwy owych wizerunków oraz sprośne piosenki, które śpiewali podchmieleni robotnicy budowlani.

Wyjęła monetę z kieszeni fartuszka i u ulicznego sprzedawcy kupiła mi quesadillę – tortillę z serem i sosem chili. Nie znała imienia tego człowieka, ale uważała go za przyjaciela, już wielokrotnie bowiem robiła u niego zakupy.

– Nie poplam fartuszka serem, bo Mami się domyśli, że kupiłam ci na ulicy jedzenie – pouczyła mnie ostro. – Wagarujemy – zwierzyła się sprzedawcy, który uśmiechnął się i wręczył jej drugą quesadillę.

– Mam tylko jednego centavo – powiedziała moja siostra.

– Nie szkodzi – odparł. – To podarunek dla ciebie.

Pobiegłyśmy do parku i bawiłyśmy się około pół godziny, Frida przez cały czas zrzędziła, żebym nie poplamiła sukienki, nie zabłociła bucików, nie zabrudziła skarpetek trawą, bo Mami natychmiast odgadnie, gdzieśmy były.

Wreszcie popatrzyła na słońce i uznała, że pora wracać. Poprowadziła mnie zakurzonymi ulicami w stronę szkoły.

Wystarczyło jedno spojrzenie na sklep papierniczy, by krew zastygła mi w żyłach. Był zamknięty. Ponieważ sklepy zazwyczaj zamykano na sjestę o drugiej i otwierano o piątej lub szóstej, zajęcia w szkole musiały skończyć się jakiś czas temu. Zobaczyłam, że inne sklepy na tej ulicy – kwiaciarnia, piekarnia i tortillería – także są zamknięte. Pod bramą szkoły nie czekały żadne dzieci. Ulica była pusta.

– Chodźmy! – rozkazała Frida. – Bo będą nas szukać!

– Teraz nam się oberwie! – Rozpłakałam się. – Wszystko przez ciebie!

Frida nie odpowiedziała. Złapała mnie za rękę i popędziłyśmy do domu.

2

Frida tańczy

Zawsze uważałam, że to nasze doświadczenia szkolne sprawiły, iż Frida została meksykańską patriotką, tak diabelnie żarliwą, jakby chciała wszystkich przelicytować. Twierdziła, że meksykańskie niebo jest najczystsze, najcudowniejsze na świecie – mimo iż niebo nad Mexico City zazwyczaj ma barwę brudnych skarpetek lub moczu zanieczyszczonego kałem. Ale nikt nie mógł przy niej tego powiedzieć, o nie. Natychmiast oskarżała rozmówcę o to, że zaprzedał się jankesom, że jest pionkiem w rękach kapitalistów albo liże dupę europejskim elitom intelektualnym. Miała język paskudny jak szczyny pijaka. Panu nie muszę tego mówić. Sam pan o tym wie. Potrafiła sponiewierać człowieka tylko dlatego, że sądził, iż niebo w Meksyku nie jest tak niebieskie, jak, dajmy na to, w Kalifornii. Po prostu taką miała naturę – każdą sprawę traktowała obsesyjnie. Dla Fridy niebo nad Meksykiem wyglądało niczym rozżarzony, płynny bursztyn lub turkusowy klejnot, albo płaszcz uszyty z odłamków szafiru. Nie mogła go traktować jak zwyczajnej masy zanieczyszczonego powietrza. Dla Fridy nic nie było po prostu takie, jakie było. Żyła we własnym, wyimaginowanym świecie. Oczywiście, on uważał to za czarujące, lecz, moim zdaniem, trochę przesadzała, co niekiedy drażniło ludzi. Zapewne to nie tylko jej wina; łatwo zostać fanatyczką, kiedy komuś nieustannie dokuczają, wyzywają od Żydówek i obcych. Ale, z drugiej strony, lubiła prowokować. Czasem zachowywała się tak brutalnie i konfliktowo, że wydobywała z otoczenia najgorsze cechy.

A może plotę bzdury? W końcu, kimże ja jestem, żeby sugerować jakieś wyjaśnienia? Niech pan sam spróbuje odgadnąć, co się działo w jej głowie! Przecież to pan jest lekarzem, na litość boską!

Chciałam tylko powiedzieć, że... no, jako cudzoziemiec doskonale pan rozumie, o czym mówię. Sam pan wie, jakie to uczucie być obcym, choć oczywiście obecna sytuacja nie da się porównać z tym, co musiałyśmy wtedy znosić. A ponadto pan jest poważnym człowiekiem, psychiatrą, my zaś byłyśmy wrażliwymi małymi dziewczynkami i wszystkie te wyzwiska – obce, Żydówki, emigrantki – wycisnęły na nas głębokie piętno. Zwłaszcza na Fridzie, bardziej agresywnej z nas obu, która zawsze znajdowała się w ogniu walki. To kolejna rzecz, jaką on w niej kochał – waleczność, aczkolwiek czasem sądzę, że grała tę rolę, by skupić na sobie jego uwagę. To znaczy, oczywiście, z pewnością była waleczna, waleczna z natury, ale później ta cecha stała się elementem odgrywanej przez nią komedii. Z niego także był niezły komediant. Rewolucjonista, twórca fresków dla mas – wszystko to stanowiło część postaci, którą stworzył na własny użytek.

Demonstrowanie, że jest taką samą, a nawet lepszą Meksykanką niż my wszyscy, przybrało u Fridy kształt obsesji. Wie pan, że urodziła się w 1907 roku, dokładniej mówiąc, 6 lipca 1907, ale zawsze podawała jako datę urodzin rok 1910, w którym wybuchła rewolucja meksykańska. Chciała być prawdziwą córą nowego Meksyku.

Niekiedy przymykała oczy i oznajmiała w uniesieniu:

– Jestem Meksykanką, jak ten orzeł, który szybując w powietrzu na rozpostartych skrzydłach ze śniegu i popiołu, szarpie mocarnym dziobem stratosferę!

– I sra na moje freski! – dodawał on, po czym śmialiśmy się bez końca.

A te jej długie, indiańskie suknie! Ludzie mówili, że chciała w ten sposób ukryć kulawą nogę i zatuszować kalectwo, ale to jedynie część prawdy. Przede wszystkim pragnęła podkreślić swoją mexicanidad, meksykańskość, solidarność z prostym ludem Meksyku, aczkolwiek w naszych żyłach płynęło tyle indiańskiej krwi, co kot napłakał. Chociaż nie – ojciec naszej Mami był Indianinem z Morelos. Ale Frida namiętnie utożsamiała się ze sprawą rewolucji, tym bardziej że on zajmował w ruchu ważną pozycję. Poza tym lubiła wyróżniać się w tłumie.

Jak to – znów odbiegam od tematu?

A, rzeczywiście, mówiłam o tym, że Frida zawsze mnie chroniła, zawsze, nawet gdy byłyśmy małe. Opowiadałam o dniu, w którym uciekłyśmy ze szkoły.

Kiedy zdałyśmy sobie sprawę, jak późno się zrobiło, pobiegłyśmy do domu, modląc się w duchu, by Mami nie dowiedziała się o naszym wybryku i nie wściekła się na nas. Niestety, panna Caballero wysłała do naszego domu pomocnika, który powiadomił rodzinę o naszej ucieczce. „Pomocnicy” – tak ich nazywałyśmy, żeby nie mówić o nich „służący”, żeby móc udawać osoby demokratyczne, szanujące wszystkich bez wyjątku, żeby przekonać same siebie, iż nie uważamy ich za zwykłych Indian na posyłki. Ten konkretny „pomocnik” miał na imię Arturo i panna Caballero mawiała, że robi miny jak cielę, któremu właśnie poderżnięto gardło.

Niestety, po drodze Arturo natknął się na Conchitę, która właśnie szła odebrać nas ze szkoły.

Kiedy Mami usłyszała, że uciekłyśmy z piekła zwanego szkołą, nie zastanawiała się ani chwili, nie poczekała, aż zwyczajnie wrócimy do domu, lecz natychmiast posłała lokaja Manuela do naszego ojca, do jego pracowni, która znajdowała się aż w Mexico City.

Wyobrażam sobie tę scenę. Wiekowy, pokręcony artretyzmem Manuel wpada do ciemni Papy i oznajmia:

– Dzieci zginęły!

Papá patrzy na Manuela swoim zwykłym, na poły nieprzytomnym wzrokiem i usiłuje przyswoić informację. Widzę to tak wyraźnie, jakbym tam była – Papá spogląda osłupiały na Manuela i próbuje zrozumieć, co się stało.

– Señor! Dziewczynki zniknęły! Uciekły ze szkoły i nikt nie wie, co się z nimi stało! Panna Caballero przysłała umyślnego! Señora odchodzi od zmysłów!

Papá milczy.

– Pańskie córki, señor!

– Moje córki?

Mózg Guillermo Kahlo zaczyna przetwarzać usłyszaną wiadomość. Na czole Papy wykwitają diamenciki potu.

Musi pan wiedzieć, że w owych czasach zaginione dziecko często kończyło jako dziecko martwe. Dorastałyśmy za dyktatury Victoriana Huerty, który objął władzę w 1913 roku, a jego ludzie znani byli z tego, że porywali dzieci z placów zabaw, aby ukarać lub wywrzeć nacisk na ich rodziny. Zwolennicy Zapaty, tacy jak moi rodzice, stanowili dla nich doskonały cel. Dostojnicy huertystowscy obnosili się ze swą szacownością – przecież odebrali władzę buntownikom i przywrócili ład społeczny, nieprawdaż? – ale wynajmowali zbirów do brudnej roboty, ci zaś nie znali litości. Poderżnięcie gardła słodkiemu trzylatkowi było dla nich czymś równie łatwym jak zabicie kozy. Dzieci pierwsze padały ofiarami gry o władzę.

Jestem pewna, że gdy Papá w końcu zrozumiał, co Manuel doń mówi, rzucił zdjęcia, które właśnie wywoływał, i wypadł za drzwi bez kapelusza, zapominając o zostawionych na stole chemikaliach.

Jakim był ojcem? A co to ma do rzeczy? Przecież wyjaśniam panu, że Frida była dla mnie dobra, aby wreszcie przestał pan sugerować, iż ja... iż ja zrobiłam to, co zrobiłam, bo jej nie cierpiałam... nienawidziłam. Doskonale wiem, o co panu chodzi.

Więc co za różnica, jaki był Papá?

No dobrze, opowiem panu. Niech pomyślę. Był to dziwny człowiek. Jako ojciec odznaczał się dystansem, a nawet surowością, lecz w głębi serca bardzo nas kochał, zwłaszcza Fridę. Frida była dla niego wszystkim, może dlatego, że bardzo go przypominała – genialna, opętana, szalona. Traktował Fridę jak ostatnie jajko na twardo na pikniku, jak ostatnią aspirynę w apteczce, jak ostatni dzbanek ponczu w lodówce. Frida chochlik, Frida łobuziak. Zabierał ją na niekończące się spacery, gdzie zbierali kwiaty lub kamienie i układali je według wielkości i kolorów. Czasem i ja chodziłam z nimi, ale zawsze czułam się zbędna, jak kurczak w cudzym kurniku. Papá miał nadzieję, że któregoś dnia Frida zostanie naukowcem albo lekarzem. Kiedy trzymał ją na kolanach i wpatrywał się w przestrzeń, wyglądał jak człowiek niespełna rozumu, nie z tego świata – niczym święty, będący świadkiem Zmartwychwstania.

Co się tyczy mnie, wcześnie uznał, że zostanę tym, czym istotnie się stałam – niczym.

Jestem zatem pewna, że myśl, iż Fridzie coś grozi, poraziła go niczym błyskawica i zamieniła jego biedny mózg w jajecznicę.

Tymczasem Frida i ja zbliżałyśmy się ostrożnie do domu, który z daleka wyglądał jak gigantyczny tort oblany niebieskim lukrem, w którym belki i framugi okien pełniły rolę lasek cynamonu i kawałków czekolady. Był to rozległy budynek w hiszpańskim stylu kolonialnym, o wąskich, otwartych na ulicę oknach z okiennicami. Wewnątrz mieściła się amfilada pokoi otaczających ogromne patio, gdzie w wielkich donicach z terakoty kwitły krzewy geranium i kaktusy. Papá postawił ten dom kilka lat przed narodzinami Fridy i kazał go pomalować na ciemnoniebiesko, toteż odkąd pamiętam, wszyscy nazywali go Casa Azul.

W drodze do domu moja siostra próbowała nadrabiać miną, ale widziałam, że się boi.

– Może powinnyśmy przekraść się do naszego pokoju – szepnęła – i udawać, że byłyśmy tam przez cały czas.

– Myślisz, że się uda?

– Może.

Dokładała starań, aby jej głos brzmiał przekonująco, ale obie wiedziałyśmy, że szukając nas, Mami zapewne przewróciła do góry nogami cały dom. Oczyma duszy widziałam, jak ciska drobiazgami o ściany, przeklinając jednocześnie wszystkich świętych, pannę Caballero, a w szczególności swego męża niedołęgę, który obdarzył ją takimi krnąbrnymi dziećmi.

– Spróbujmy najpierw znaleźć Conchitę – podsunęła Frida.

Przekradłyśmy się wokół domu do kuchni, nie znalazłyśmy tam jednak Conchity. Tylko kucharka Inocencia klęczała przed ołtarzykiem obok spiżarki i modliła się do Najświętszej Panienki z Guadalupe:

– Biedne dzieciątka... zbrodniarze... zabójcy...Virgen Madre... spraw, by wróciły do domu...

– Marnie to wygląda – szepnęła Frida.

Załkałam cicho, lecz ona uniosła do ust palec, każąc mi zamilknąć:

– Cśśś! Zamknij się, dzidziusiu!

Kucharka modliła się nadal, a po jej masywnych, śniadych policzkach spływały ciężkie łzy.

Frida podkradła się do niej z tyłu i leciutko dotknęła jej ramienia.

– Inocencia! – powiedziała cicho.

Kucharka zaskoczona odwróciła się, szeroko otwierając oczy ze zdumienia.

– Frida!

Frida zachichotała. Nawet ja uśmiechnęłam się niepewnie. Inocencia, wciąż na kolanach, uściskała nas i jęła zawodzić:

– Oh, gracias a Dios! Dzięki Bogu! Och, dzięki Ci, Najświętsza Panienko!

Dźwignęła swe niezgrabne ciało do pozycji stojącej, po czym nalała nam soku i położyła na talerzu kilka tortilli.

– Gdzieście były? – zapytała surowo, udając, że nas strofuje. – Wasza biedna Mami omal nie zwariowała ze zmartwienia. Idźcie do niej natychmiast i powiedzcie, że nic wam się nie stało.

Ja pożerałam tortille, ale Frida stała nieruchomo, zagryzając wargę.

– Może powiedziałabyś, że cały czas byłyśmy z tobą? – zaproponowała po chwili.

– Ach, nie! Doña Matilda zdarłaby ze mnie skórę. Przeszukali cały dom, a wasza Mami posłała dwóch chłopców, żeby wyglądali was na ulicy. Kazała nawet Manuelowi jechać do miasta po waszego ojca.

– Posłali po Papę? Och, nie! – jęknęła Frida. – Może rzucimy się do rzeki, żeby chłopcy nas znaleźli? Mogłybyśmy udać, że się topiłyśmy, a oni, dzięki Bogu, uratowali nas w ostatniej chwili. Mami tak by się ucieszyła z naszego powrotu, że zapomniałaby o awanturze.

– Dajcie spokój – skarciła nas Inocencia z udawaną szorstkością. – Lepiej idźcie do mamy, żeby zobaczyła, że nic wam nie jest, i wysłuchajcie, co ma do powiedzenia.

– No, proszę cię, Inocencia – powiedziała Frida – pomóż nam.

– Przytuliła się do kucharki i pocałowała ją w policzek. Zawsze umiała przymilać się do ludzi, żeby zrobili to, czego chciała.

– Chodź, Cristi. – Ukradkiem szturchnęła mnie w bok. – Wracamy nad rzekę.

Lecz mnie całkowicie pochłonęło niezdarne rozsmarowywanie awokado na jeszcze ciepłym placku.

– Chodź, głupia! Przestań się obżerać! Nic dziwnego, że wyglądasz jak beczka!

– Daj mi święty spokój! – wrzasnęłam, rzucając w nią skórką awokado. – Wszystko przez ciebie! Idę do Mami!

To naprawdę ją rozwścieczyło. Wiedziała, że nie jestem ulubienicą Mami, która wolała nasze starsze siostry, Matilde i Adrianę. Jednak mimo wszystko Mami przedkładała mnie nad Fridę i z pewnością wiedziałaby, której z nas ma uwierzyć.

– No to wpadłyśmy – powiedziała ostro Frida. – Trudno. Otrząśnij się i przestań marudzić.

Lecz ja już biegłam do drzwi.

– Zaczekaj, głupia! – krzyknęła siostra. – Zastanów się chwilę! Może jakoś się wykręcimy. Powiemy, że porwali nas faceci z rządu, o których wszyscy wciąż mówią, no, ci, którzy łapią dzieci i dokądś je wywożą dużym czarnym samochodem. Zaraz... Powiemy, że byli brutalni i źli, i mieli pistolety długie jak kutas byka. I że udało nam się uciec przez okno. Rany, po takim strachu Mami będzie zachwycona, że wróciłyśmy. Oczywiście, jeśli wszystkiego nie zepsujesz.

Zaczęłam zawodzić:

– Mami! Mami, tu jesteśmy!

Mami, która właśnie pouczała służącą w odległej części domu, z początku nie była pewna, czy rzeczywiście dobiega ją mój krzyk, czy też wyobraźnia znów płata jej figle. Po latach wyznała mi, że przez cały ten ranek, od chwili gdy przybiegł posłaniec od panny Caballero, słyszała dziecięce głosy. W szafie rozlegały się chichoty, otwierała więc na oścież drzwi szafy – ale nikogo tam nie było. Coś jęczało w kuchni, kazała więc Inocencii przeszukać szafki, puszki i kosze – lecz na próżno. Upiorne szepty i szlochy doprowadziły ją niemal do histerii.

– Señora! – Do pralni wtargnęła masywna postać Inocencii. – Maleństwa wróciły! Fridita jest w kuchni, a Cristina na patio!

– Wróciły? Nic im nie jest?

– Nie, señora, Bogu niech będą dzięki.

Mami ogarnął swego rodzaju religijny paroksyzm. Jęła zawodzić i krzyczeć:

– Och, Przenajświętsza Panienko, dziękuję, och, dziękuję!

Z miejsca, gdzie stałam, tuż za drzwiami na patio, słyszałam, jak się miota. W końcu wyraziła Panience należytą wdzięczność i wypadła na zewnątrz. Jej wzrok spoczął na mnie, skulonej pod ścianą i łkającej niczym Maria Magdalena. Złapała mnie za ramię i wymierzyła mi siarczysty policzek, który powalił mnie na ziemię. Chyba głośno wrzasnęłam, gdyż z domu wybiegli służący, Mami jednak nie pozwoliła im się zbliżyć.

– Przyprowadźcie Fridę. Jest w kuchni – rzekła rozkazująco.

Ale Fridy nie było w kuchni ani w sypialni, ani w ogóle nigdzie. Mami zaczęła dygotać, już nie ze strachu, lecz z furii. Zsiniała z wściekłości i tylko czubek jej nosa, przypominający niedojrzałą truskawkę, zachował jakąkolwiek barwę. W końcu stara Inocencia, która poczłapała do bramy, aby wyjrzeć na ulicę, zauważyła Fridę w połowie drogi do następnej przecznicy.

– Tam, señora! – zawołała.

Conchita ruszyła w pogoń i mimo wierzgania Fridy przyniosła ją pod pachą do domu.

– Co to ma znaczyć? Gdzieście były? – Mami chwyciła Fridę za ramiona i potrząsnęła nią, omal jej nie przewracając. – Szukaliśmy was jak szaleni! Gdzieście się podziewały?

Jej gorączkowe okrzyki odbijały się echem na patio, twarz miała ściągniętą grymasem, nieprzytomną. Przyszły mi na myśl gabinety luster w lunaparkach, które zniekształcały rysy twarzy i sprawiały, że człowiek wyglądał jak Pinokio albo jak demon z obliczem niczym gruszka. Wyobraziłam sobie Mami z ogromną głową w kształcie klepsydry, maleńkimi ramionkami i rozdętą talią. Przygryzłam wargę, aby powstrzymać się od śmiechu – nawet nie chcę myśleć, co by ze mną zrobiła, gdybym w owej chwili odważyła się uśmiechnąć. Być może dzisiaj nie opowiadałabym panu tej historii.

Mami przycichła, lecz nadal czuło się w niej napięcie, jak w strunie dobrze nastrojonej gitary. Uniosła dłoń, aby spoliczkować Fridę, ale ta zrobiła unik. To było okropne, ale zarazem obezwładniająco śmieszne. Nasza Mami, zwykle taka stateczna i zadowolona z siebie, machała ręką w powietrzu, jakby chciała zabić niewidzialną muchę; przypominała postać z tych amerykańskich filmów rysunkowych, które stały się popularne znacznie później, kota machającego łapą w stronę ptaszka, łaps, łaps! Straciła równowagę – duża, zażywna, solidna Mami nieomal upadła na podłogę! Lecz zaraz się wyprostowała, podniosła dłoń i tym razem trafiła Fridę prosto w ucho.

Wiedziałam, że musiało zaboleć. Mimo że to nie mnie bito, poczułam się tak, jakby ktoś wymierzył mi w czaszkę cios pałką. Moja głowa, kark i ramiona pulsowały z bólu. Ale Frida nie rozpłakała się. Stała i patrzyła Mami wojowniczo w oczy.

– Cholerne bachory! – zawyła Mami.

Frida skrzyżowała ręce na piersi.

– To nie była wina Cristi – oznajmiła z udawanym spokojem.– To przeze mnie.

Widzi pan, o tym właśnie mówię. Frida zawsze chroniła mnie, jak umiała. Stawiła Mami czoło i przyznała się, że to ona była niegrzeczna.

– Sam Lucyfer zagnieździł się w twojej duszy, zepsuta dziewczyno!

To są słowa Mami. Wyobraża pan sobie, żeby dorosła kobieta mówiła w ten sposób do sześciolatki? Nic dziwnego, że Frida wyrosła na takie ziółko.

Nie, nie to chciałam powiedzieć. Nie chodzi mi o to, że Frida okazała się zła. Wręcz przeciwnie, w głębi duszy była słodka niczym dojrzały owoc mango, wręcz urocza. No, może nie urocza, ale dobra. Dokładnie to pragnę panu powiedzieć, doktorze. Zawsze brała na siebie całą winę.

– To przeze mnie – powtórzyła. – Biłam się w szkole. Mami, ja nie chcę tam wracać! Nienawidzę panny Caballero!

Czy Frida rzeczywiście nienawidziła panny Caballero? Nie jestem tego pewna.

– Biłaś się? O co? – zapytała Mami. – O co poszło tym razem?

– Wyzywały nas... – zaczęłam wyjaśniać, lecz Frida uciszyła mnie spojrzeniem.

– O nic – odparła.

Nie zamierzała mówić Mami, że koleżanki w szkole znowu krzyczały, że jesteśmy Żydówki. Nie zamierzała dawać jej do ręki kolejnej broni przeciwko Papie.

Mami uspokoiła się nagle.

– Przez was niedługo skończę w grobie – powiedziała po prostu.

– Muszę tyle znosić, a wy jeszcze robicie wszystko, żeby mnie unieszczęśliwić! Matko Boska, czym zawiniłam, że zasłużyłam sobie na takie dzieci?

Ale już nie krzyczała. Straciła do tego serce. Papá, który zjawił się na patio, znękany patrzył w milczeniu na swoją żonę i córki. Mami przyjęła jego obecność bez słowa, nawet nie podeszła, by go powitać.

– Ojciec specjalnie rzucił pracę, bo myślał, że coś wam grozi. Przyjechał aż z miasta. Zamknął pracownię. Znowu jest chory – dziś rano miał kolejny atak. Ale mimo to przyszedł. A wy? Wy po prostu płatałyście figle!

Ale wciąż nie podnosiła głosu.

Czułam się coraz bardziej winna. Papá rzadko jadał w domu popołudniowy posiłek; zazwyczaj Manuel brał koszyk z obiadem i wyruszał w długą drogę do Mexico City. Skoro Papá wrócił do domu do Coyoacán, musiał naprawdę odchodzić od zmysłów ze zdenerwowania.

– Proszę – zwróciła się do niego Mami, opuszczając patio. – Powiedz im, że były niegrzeczne. Powiedz im, jak zamierzasz je ukarać.

Papá stał nieruchomo, wlepiwszy w nas nieobecny, oszołomiony wzrok.

Frida podbiegła do niego. Pochylił się, ona zaś zarzuciła mu ramionka na szyję i pocałowała go w policzek.

– Chodź, Cristi! – zawołała.

Poszłam za jej przykładem i ucałowałam ojca, ale potem uciekłam do sypialni. Pewnie uznałam, że lepiej będzie zostawić ich samych, aby Frida opowiedziała całą historię po swojemu. Rzecz jasna, ona grała w niej główną rolę, ale naśladowała również inne osoby. Jako Estela mówiła głosem zgrzytliwym niczym gwóźdź drapiący po tabliczce. Przedstawiając pannę Caballero, wydymała policzki i owijała palce szmatami, by wydawały się grubsze. Jak ukazywała mnie? Czy w ogóle występowałam w jej opowieści? Za to Frida, mistrzyni komedii, odnosiła olśniewające zwycięstwo nad wrogami. Bohaterka! Wybawicielka!

Wczołgałam się do łóżka i zasnęłam.

Następnego ranka Frida powiedziała mi:

– Wiesz, wczoraj w nocy przyszła do mnie księżniczka Frida Zoraída.

Miałam zaledwie pięć lat. Wierzyłam we Fridę Zoraídę.

– Sądzisz, że kiedyś odwiedzi także i mnie? – zapytałam.

– Oczywiście, że nie – odparła. – To moja przyjaciółka.

Siedziała na wyściełanym krzesełku, będącym miniaturową wersją krzeseł w salonie, i patrzyła przez okno na ulicę Allende. Wyglądała mizernie. Poprzedniego dnia poszłyśmy spać bez kolacji, gdyż Mami była tak wściekła, że nie pozwoliła Inocencii nas nakarmić. Miałam wrażenie, że Frida chciałaby się rozpłakać, ale przecież nigdy nie płakała przy mnie.

– Nagle usłyszałam jej głos – ciągnęła.

– Jej głos? – szepnęłam. – Co powiedziała?

Frida to ma szczęście, pomyślałam. Prawdziwa księżniczka, Frida Zoraída, przychodzi do niej, kiedy moja siostra potrzebuje przyjaznej duszy.

– Musiałam wytężać słuch – mówiła – lecz wreszcie usłyszałam wołanie księżniczki Fridy Zoraídy, dobiegające jakby z wnętrza Ziemi: „Frida, Frida!”. Wstałam i podeszłam do okna.

Słodki głos księżniczki dzwonił melodyjnie niczym orientalny szklany mobil: „Frida, chodź, chodź się bawić!”. Ten głos nie był ludzki; pochodził z innego świata.

„Czy to ty, księżniczko Frido Zoraído?” – zapytała Frida.

Nikt nie odpowiedział.

„Czy to ty, księżniczko Frido Zoraído?” – zapytała Frida po raz drugi.

Odpowiedź przyszła w postaci dalekiej, ledwie słyszalnej piosenki.

Ukrywam się w twojej głowie!

Otwórz teraz drzwi!

Już nic więcej ci nie powiem,

A więc uwierz mi!

– Byłam okropnie podniecona! – opowiadała Frida. – Chuchnęłam na szybę, a kiedy się zamgliła, narysowałam palcem drzwi. Poczułam, że wylatuję przez te drzwi, wznoszę się nad równiną otaczającą Coyoacán i docieram do mleczarni w Pinzón, nad ogromny szyld „Lechería Pinzón”. Długo krążyłam wokół niego i w końcu przeleciałam przez literę „o”.

Frida spadała i spadała, aż wreszcie znalazła się w środku Ziemi, gdzie czekała na nią księżniczka Frida Zoraída.

Księżniczka była małą dziewczynką, taką samą jak Frida. Miała identyczny dołeczek w podbródku, rumiane policzki i dużą, białą kokardę. Ale zamiast fartuszka nosiła długą czerwonopomarańczową szatę ozdobioną cekinami, koralikami i okrągłymi lusterkami wielkości monet, wykończoną fioletową plecioną taśmą. Pulchne stopki księżniczki okrywały fioletowe filcowe botki z zadartymi noskami.

„Chodź – powiedziała głosem niczym pękające szkło. – Chodź, zatańcz ze mną!”.

Wzięła Fridę za ręce i pocałowała ją w policzek, po czym zaczęła tańczyć lekko, jakby nic nie ważyła, kołysząc się to w jedną stronę, to w drugą; mocno ściskała palce Fridy, podczas gdy jej stopy w fioletowych botkach unosiły się nad ziemią.

„Tańcz! – ponaglała ją. – Tańcz!”.

Frida obracała się i podskakiwała, a Zoraída naśladowała jej ruchy, nie dotykając gruntu, wdzięczna niczym balonik.

„Cudownie! – wołała roześmiana. – Jesteś taka urocza i piękna. Uwielbiam twój fartuszek, jest taki śliczny!”.

Frida uśmiechnęła się i ucałowała ją.

– Czułam ciepło w całym ciele – opowiadała. – Od razu poprawił mi się humor, zapomniałam o Mami i tych bachorach ze szkoły.

„Podoba mi się twoja suknia – rzekła Frida do księżniczki Zoraídy, po czym dodała: – Miałam dziś w szkole zły dzień”.

Zawsze mówiła księżniczce o swoich kłopotach.

„Co się stało? – zapytała księżniczka, delikatnie głaszcząc Fridę po policzku. – Musisz mi wszystko opowiedzieć”.

„Dzieci mi dokuczały, zwłaszcza Estela i María del Carmen”.

„Wstrętne dziewuchy”.

„Wiesz, jak mnie przezywały?”.

„No, jak?”.

„Obca, Żydówka. Księżniczko Frido Zoraído, czy jestem obca? Czy jestem Żydówką?”.

„Nie, skądże znowu. Śmieszny pomysł!”.

„Mówiły, że nie jesteśmy prawdziwymi Meksykankami, bo nasz Papá urodził się w Niemczech”.

„Ależ to głupie! Musisz się na nich odegrać”.

„Też tak pomyślałam. I wiesz, co zrobiłam?”.

„Powiedz!”.

„Obrzuciłam je obelgami, mówiłam im straszne rzeczy!”.

„Frido, to wspaniale! Słusznie postąpiłaś. Ja też bym tak zrobiła”.

„A potem panna Caballero przyszła mnie skrzyczeć, a ja uciekłam i ukryłam się w parku!”.

Księżniczka Frida Zoraída wybuchnęła śmiechem, który w uszach Fridy zabrzmiał jak świergot miliona wróbli, jak dźwięk tysiąca dzwonków. Dziewczynki objęły się i roześmiane długo tańczyły, obracając się wkoło.

– Cristi, to było cudowne – powiedziała Frida.

Znów wyjrzała przez okno.

– Jest tam jeszcze? – wyszeptałam z nadzieją. Wstałam i podeszłam do siostry, wypatrując śladów księżniczki na ulicy Allende. Ale monotonię brukowanej jezdni przerywały jedynie wysokie dęby na tle bezbarwnego nieba.

Czy Frida zmyśliła to wszystko tylko po to, by wzbudzić moją zazdrość, czy też wierzyła w swoją opowieść? Nie wiem. Możliwe, że księżniczka Frida Zoraída naprawdę istniała w jej dziewczyńskim umyśle. Moja siostra miała tak bujną wyobraźnię, że nie sądzę, by kiedykolwiek odróżniała fantazję od rzeczywistości, nawet gdy już dorosła. W końcu co to jest rzeczywistość? Czy ktoś to w ogóle wie? Czasem nie jestem już pewna, co właściwie zaszło między Fridą a mną. Czasem nie jestem pewna, czy istotnie zrobiłam to, co pan mówi.

3

Kulawa Frida

Frida zawsze była świetną aktorką i uwielbiała odgrywać różne role. Dlatego gdy pewnej nocy obudziła się z krzykiem, uznałam, że znowu udaje.

Dziecko krzyczące z bólu. Odłamek szkła w brzuchu, sopel lodu w krtani, który zatrzymuje oddech i paraliżuje nas do tego stopnia, że leżymy bezradni w ciemności, nie mogąc nawet wezwać pomocy. Jaka matka to zniesie? Kiedy moje dzieci, Antonio i Isolda, były jeszcze małe, czasami któreś z nich zrywało się z krzykiem, ja zaś wpadałam w panikę, gdyż w moich uszach wciąż rozbrzmiewały poszarpane fragmenty koszmarnych wrzasków Fridy. Lecz w noc, o której mowa, nie byłam jeszcze matką, ale małą dziewczynką, i przede wszystkim pomyślałam, że Frida miała zły sen albo wzdęcie, a teraz wydziera się samolubnie, chcąc postawić na nogi cały dom. Nie zdarzało się to zresztą po raz pierwszy, gdyż moja siostra nabrała nawyku wołania w nocy. Uwielbiała, gdy zaspana Mami w czepku z falbankami i niezdarna Inocencia, okryta wystrzępionym szalem, wpadały niczym upiory do naszego pokoju i po omacku spełniały wszystkie zachcianki biednego, cierpiącego maleństwa, aby tylko nieszczęsne kochanie mogło znów zasnąć.

– Inocencia, kubek yerbabuena! – I kucharka człapała do kuchni, aby przyrządzić napar kojącej herbaty.

– Mami, nowa lalka! – I Mami wyrywała mi lalkę z ręki i układała ją na piersi siostry.

Zazwyczaj spałyśmy z Fridą w jednym pokoju, jednak przez cały tamten tydzień była trochę przeziębiona, więc Mami ulokowała mnie w łóżku z Adrianą i Matilde.

Starsze siostry chyba nie słyszały krzyku, gdyż żadna ani drgnęła. Z patio dobiegły mnie kroki Mami, lecz poza tym dom pogrążony był we śnie. Może mi się przyśniło, pomyślałam, wtuliłam się w plecy Adriany i spróbowałam usnąć.

Zapadałam już w drzemkę, kiedy ciszę rozdarł następny krzyk. Tym razem popędziłam do sypialni, którą zwykle dzieliłam z Fridą. Przede wszystkim chciałam jej powiedzieć, żeby się zamknęła, żeby przestała się wydzierać. Ale Mami i Papi uprzedzili mnie – Mami dygotała na całym ciele, Papi, wciąż rozespany, niepewnie podążał do łóżka mojej siostry.

Myślę, że utajony niepokój drążył go od wielu dni. Frida chorowała; miała gorączkę, ból głowy, ból gardła. To tylko przeziębienie, powtarzał ojciec. Miał sześć córek – nas cztery oraz dwie z pierwszego małżeństwa. Oczywiście, Mami dopilnowała, by zaraz po ślubie nasze siostry przyrodnie trafiły do klasztoru. Chciała się ich pozbyć, aby nic nie przypominało ojcu „tamtej kobiety”. W późniejszych latach wszystkie bardzo się zaprzyjaźniłyśmy, ale to już inna historia.

Papi, który raczej nie brał udziału w naszym wychowaniu, wiedział jednak, że u małych dzieci często występuje gorączka i ból gardła. Ale potem zaczęły się nudności i wymioty – a wreszcie biegunka.

– To pewnie wirus żołądkowy – powiedział. Było to po południu.

– Pewnie tak – przytaknęła Mami. Kroiła owoc mamey i kiedy przekłuła rdzawą skórkę, słodki, żółty sok pociekł jej po ręce. – Ale i tak trzeba wezwać doktora.

– Wzywaj, jeśli chcesz. – Papi spojrzał w twarz Mami, wypatrując śladów poważnego zmartwienia. Uważał kobiety za stworzenia tajemnicze niczym koty, mające swoje sekretne sposoby zdobywania wiedzy.

Mami zagryzła wargę i dalej kroiła owoc równymi, spokojnymi cięciami. Być może ojciec dostrzegł niepokój w jej oczach, a może po prostu chciał się upewnić, zapytał więc:

– Chyba nie sądzisz, że to coś więcej niż zatrucie pokarmowe?

Wydaje mi się, że zadrżał mu głos, ale było to tak dawno temu, iż nie mogę przysiąc. Nasz umysł odkrywa fakty wciąż na nowo; tyle razy przeżywamy je w myślach, że po pewnym czasie nie wiemy już, czy zdarzyły się naprawdę, czy też wymyśliliśmy je, za każdym razem odrobinę upiększając kolejne sceny, dodając szczegóły tu czy tam, aż obraz mentalny zaczyna całkowicie odbiegać od rzeczywistości.

Mami nie odpowiedziała, ale nie posłała po doktora. Nie mieliśmy pieniędzy, a lekarze drogo kosztowali. Chyba sądziła, że można poczekać jeszcze jeden dzień.

Tego wieczoru Frida położyła się spać o zwykłej porze. Już w ciągu dnia skarżyła się na zesztywnienie karku i pleców. Wciąż myślałam, że marudzi, aby zwrócić na siebie uwagę, ale Papi gładził ją po głowie i tulił do snu w taki sposób, że coś mnie zastanowiło.

– Źle się czuję, Papo – jęczała nieustannie. Z trudem łapała oddech, jej głos był cichy i urywany.

Papá spojrzał na jej ściągniętą, wystraszoną twarzyczkę i wzdrygnął się, jakby miał w brzuchu gniazdo żmij.

– Boże – szepnął – co prawda nie wierzę w Ciebie, ale spraw, aby to było tylko przeziębienie.

Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Fridy, ja zaś poczułam – czemu tego nie powiedzieć? – ukłucie zazdrości. Niech pan nie zapomina, że miałam tylko pięć lat i sądziłam, że siostra po raz kolejny odgrywa rolę umierającej sieroty, gdyż chce, by Papá z nią posiedział.

– Wiem, Fridusiu – powiedział ojciec. – Jutro na pewno wezwiemy doktora.

Zgasił światło. Był tak pogrążony w myślach, że nie zauważył mnie, skulonej w cieniu. Ale ledwie wyszedł za drzwi, Frida znów go zawołała:

– Papo – jęknęła, kiedy usiadł obok niej. Miała szklisty, rozgorączkowany wzrok. – Dzisiaj Cristi była dla mnie okropna.

Nienawidziłam jej. Przyznaję, że w tamtej chwili jej nienawidziłam.

– Ależ skądże, jestem pewien, że nie. Cristina to małe dziecko. Robi głupstwa, ale na pewno nie chce ci dokuczyć.

– Ależ tak! Jest wstrętna!

– Powiem Mami, żeby z nią porozmawiała.

Typowe! Mnie nie posadził sobie na kolanie, nie pogłaskał po głowie, nie zapytał, czy głupie oskarżenia Fridy są prawdziwe. Zamiast tego wygłaszał bzdury: „Powiem Mami, żeby z nią porozmawiała!”. Pozwalał Fridzie na wszystko tylko dlatego, że była jego ulubienicą.

Frida zaczęła zawodzić:

– Zabrała mi lalkę!

Kłamała! Nie tknęłam jej lalki. Czasem brałam jej zabawki, ale nie tego dnia, bo w ogóle nie wpuszczono mnie do pokoju. Ale czy Papá pomyślał, by mnie o to zapytać?

– Dobrze. Jutro każemy jej oddać lalkę.

– Chcę teraz!

– Teraz Cristina śpi. Musimy zaczekać do jutra.

Paluszki Fridy zwinęły się w piąstkę, a jej ciało zadrżało z furii.

– Teraz!

Umierałam z chęci wykrzyknięcia: „Nie mam twojej paskudnej lalki!”, ale nie chciałam, by się dowiedzieli, że podsłuchuję.

Papá wyglądał na wyczerpanego. W chorobie Frida zaczęła tak kaprysić, że nawet on z trudem to znosił.

– Idź już spać, Fridusiu.

– To niesprawiedliwe! Chcę teraz!

Papá po raz drugi zgasił światło i ciężkim krokiem poczłapał do gabinetu.

– Wiecie, kim jestem? – powiedział do niewidzialnych istot, które zamieszkują noc. Mówił tak cicho, że ledwie go słyszałam. – Jestem jak jakiś przedpotopowy gad, który powinien był umrzeć tysiące lat temu.

Zajrzałam przez dziurkę od klucza, dużą i staroświecką, do której pasował potężny klucz z kutego żelaza, i zobaczyłam, że ojciec przerzuca płyty, nie czytając etykiet, po czym robi to jeszcze raz, bardziej uważnie. Wreszcie wybrał nagranie, włączył gramofon i zapadł się w miękki, wygodny fotel. Po chwili dźwięki sonaty Beethovena wypełniły pokój i wysączyły się na zewnątrz. Papi zamknął oczy. Widziałam, że próbuje skupić się na muzyce, ale Frida znowu zaczęła jęczeć. Wyprostowany pochylił się ku drzwiom, choć z pewnością nie mógł słyszeć jej wołania, gdyż zagłuszała je muzyka. Znów targnął nim skurcz, jakby miał żmije w brzuchu. Mimo że byłam bardzo mała, wyczuwałam jego napięcie; teraz wiem, że usiłował stłumić dręczące pytania, które czaiły się na krawędzi jego świadomości. A co, jeśli choroba Fridy to nie zwykłe przeziębienie? A co, jeśli dolega jej coś naprawdę poważnego?

Widziałam, jak siedząc w fotelu, zapada w drzemkę, budzi się, po czym znów zasypia. Powstrzymywał się przed pójściem do łóżka, jakby wierzył, że siedząc, jest mniej bezbronny wobec nękających go demonów. Kłopoty finansowe już przedtem nadwerężyły jego siły, a ten nowy lęk rozdzierał go do głębi. W końcu, z trudem podnosząc coraz cięższe powieki, wyprostował głowę, dźwignął się na nogi i ruszył w stronę drzwi. Dałam nura pod dekoracyjny stolik, stojący przy drzwiach do gabinetu, i stamtąd patrzyłam, jak tatuś wlecze się do sypialni rodziców.

Okna sypialni zazwyczaj zasłaniały ciężkie kotary, lecz jedna z nich była trochę odsunięta, a skrzydło okienne – uchylone, aby zapewnić dostęp powietrza. Stanęłam na odwróconej konewce i wspięłam się na palce. Stąd widziałam, co dzieje się wewnątrz, słyszałam też, choć z pewnym trudem, stłumione głosy rodziców.

Mami leżała w łóżku z głową wspartą na poduszce i czytała Biblię.

– To pomaga? – zapytał Papi.

Nie sądzę, by jego sarkazm był zamierzony, jednak Mami nie odpowiedziała. Zamknęła książkę i odwróciła się na bok. On położył się obok niej, pocałował ją w ucho i zgasił światło.

Wpatrywałam się w ciemny pokój, ale rodzice najwyraźniej skończyli rozmowę. Zaczynałam odczuwać senność; dalsze stanie w ciemności nie miało sensu. Wróciłam do pokoju sióstr i wczołgałam się pod kołdrę obok Adriany, jednak nie mogłam zasnąć. Cały czas myślałam, że w pokoju obok leży Papá, że przewraca się i wierci na posłaniu niczym kot w pokrzywach. Wyobrażałam sobie, jak wpatruje się w dławiącą ciemność, wytężając słuch, aby usłyszeć płacz lub inny dźwięk, wskazujący, że stan Fridy się pogarsza.

Wreszcie zapadłam w przerażający koszmar, w którym Papá przeżywał koszmar jeszcze okropniejszy. Wtem oba nasze koszmary przerwała straszna rzeczywistość – przenikliwy krzyk Fridy rozdarł noc i przeszył moją głowę igłą bólu. Ale nie poruszyłam się; zamiast tego niemal namacalnie odczułam gargantuiczny wysiłek Papy, który z trudem podniósł dłoń i odrzucił kołdrę sztywnymi, ołowianymi palcami. Rozległ się kolejny krzyk, ostrzejszy i bliższy niż pierwszy, a jednak odległy o tysiące mil.

Nie zauważyłam, kiedy Adriana i Matilde usiadły na łóżku, lecz wyczułam ich ruchy, szybkie i automatyczne, jakby głos Fridy uruchomił w nich jakieś sprężyny. Mimo to znalazłam się przy drzwiach przed nimi i boso pognałam do naszej sypialni.

– Powinnaś była wezwać lekarza – mówił Papá. – Niesłusznie z tym czekałaś.

Mami posłała mu wściekłe spojrzenie.

– Moja noga! – wyła Frida. – Moja noga! Boli! Strasznie!

– Która? – Mami niepokojąco sprawnie odrzuciła koce.

– Ta, prawa. O, tutaj. – Frida wskazała łydkę.

Papá przyglądał się, jak Mami podciąga koszulę Fridy do kolan i rozciera jej nogę. Miała posępną minę, ale nie płakała i nie histeryzowała. W ogóle nie zachowywała się, jakby to było jakieś nieszczęście.

– Tutaj? – zapytała, masując energiczniej.

– Boli! – wrzasnęła Frida. – Nie wytrzymam! To boli, Mami! Boli tak okropnie, że chciałabym ją obciąć!

Papá zadrżał i mocno zacisnął powieki.

– Poślę po doktora Costę – wymamrotał.

– Natychmiast – zarządziła Mami. – Idź po Inocencię – zwróciła się do mojej siostry Matilde – niech zaraz przyjdzie, a ty – to do Adriany – zagotuj wodę!

– Chyba nie trzeba budzić służby – szepnął Papá.

– Tylko Inocencię i Manuela. Poślemy Manuela po lekarza.