Finding Back to Us - Bianca Iosivoni - ebook + książka

Finding Back to Us ebook

Bianca Iosivoni

4,1

Opis

Emocjonalna, romantyczna, rozdzierająca serce – Bianca Iosivoni, autorka bestsellerowej serii „First” i dylogii „Hailee & Chase” powraca z nową trylogią New Adult.

Callie, studentka medycyny, na prośbę siostry i przybranej mamy wraca do rodzinnego domu w małym miasteczku na południu Stanów, by spędzić wakacje z najbliższymi, zanim siostra wyruszy w podróż dookoła świata.

Dziewczyna nie ma pojęcia, że w tym samym czasie zjawi się tam również Keith, którego od lat darzy szczerym uczuciem nienawiści. To przez niego jej ojciec zginął w wypadku samochodowym. Nie widzieli się od siedmiu lat, a Callie uporczywie unika z nim kontaktu – jej największym pragnieniem jest nie oglądać go już do końca swoich dni.

Wraz z pojawieniem się Keitha wracają do niej ból i złość, którym towarzyszą też inne uczucia, powodując totalny mętlik w jej głowie. Bo Keith to nie tylko człowiek, którego Callie nienawidzi najbardziej na świecie, ale także jej przybrany brat...

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 470

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (38 ocen)
15
12
10
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
love_ksiazkowe

Nie oderwiesz się od lektury

Cudo!
10
Evalia_Shotek

Nie polecam

Najładniejsza w tej książce jest okładka. Nic poza tym. Dostajemy historie dziewczyny niby żyjącej nienawiścią a tak naprawdę osobę która ma notoryczne ataki paniki bo nie potrafi żyć dla siebie. Stworzyła sobie sztuczna bańkę. Historia też jest kiepska Dziewczyna nie poznaje swojego przyrodniego brata mimo że mieszkali razem kilka lat i się w nim podkochiwala No sorry kto w to uwierzy nawet po kilku latach rozłąki. Zresztą ona non stop zapominała twarzy i non stop było to samo kto to jest... Plus ta histeria w stylu amerykańskim kocham brata... No żaden to brak skoro brak wiezow krwi i nie dorastali ostatecznie razem.. Książka jest pełna jej ataków paniki rozmyslan o nienawiści i o niczym sensownym. To jaki będzie finał było wiadome po kilku stronach. Jedyna postać na plus to On ale to za mało by książkę polecić. Kiepska po prostu.
00
elsner_marta

Całkiem niezła

2,75⭐️
00
janett28

Nie oderwiesz się od lektury

przeczytana w kilka godzin, z przerwą na sen, przepiękna wciągająca 🔥
00
kubiak00000001

Nie oderwiesz się od lektury

piękna ❤️
00

Popularność




Tytuł oryginału: Finding Back To Us

Copyright © 2020 by Bastei Lübbe AG, Köln

Redakcja: Justyna Techmańska

Korekta: Renata Kuk, Marta Stochmiałek

Skład i łamanie: Robert Majcher

Projekt okładki: ZERO Werbeagentur GmbH

Fotografie wykorzystane na okładce: © Mari Dein/Shutterstock.com, © letovsegda/Shutterstock.com

Opracowanie graficzne polskiej okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright for the Polish edition © 2023 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-271-9

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2023

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2023

Playlista

Charlie Puth – Marvin Gaye (feat. Meghan Trainor)

Jarryd James – Do You Remember

The Contours – Do You Love Me

Grace – You Don’t Own Me (feat. G-Eazy)

Major Lazer – Powerful (feat. Ellie Goulding & Tarrus Riley)

Snow Patrol – Chasing Cars

Adele – When We Were Young

Birdy – Words As Weapons

James Blunt – Heart Of Gold

Paul Cardall – Gracie’s Theme

Birdy – Wings

Bon Jovi – You Give Love A Bad Name

John Travolta & Olivia Newton-John – You’re The One That I Want

The Lumineers – Stubborn Love

Sia – House On Fire

Kodaline – High Hopes

Coldplay – Fix You

Walking On Cars – Speeding Cars

Elle King – Ex’s & Oh’s

Rozdział 1

Nie dane mi było się dowiedzieć, co Meghan Trainor robiła z Marvinem Gaye’em, bo kiedy tylko zaczęła śpiewać, wyciągnęłam słuchawki z uszu. Gdy już niemal całkowicie straciłam nadzieję, że samolot kiedykolwiek przestanie kołować, wreszcie się zatrzymał. Ludzie wokół mnie poderwali się z miejsc, jakby ktoś im zakomunikował, że na pokładzie jest bomba. Sama najchętniej uciekłabym stąd jak najszybciej. Ta ciasnota, ten tłok i szkrab wydzierający się dwa rzędy za mną kompletnie wyprowadziły mnie z równowagi. Chowając iPoda do kieszeni kurtki, poczułam w palcach mrowienie z ekscytacji. I niemal w tym samym momencie obiecałam sobie przy najbliższej okazji zapytać Parkera, co mu przyszło do głowy, żeby mi przesłać tę playlistę. Adele? Sam Smith? Ed Sheeran? Czy wyglądam jak ktoś, kto potrzebuje posklejać swoje złamane serce za pomocą ckliwej muzyki? Piosenki w stylu girl power, które pojawiały się między nimi, niestety nie uratowały sytuacji. A gdzie stare dobre klasyki? Kultowe kawałki, które bawiły całe pokolenia?

Jakiś nastolatek przepchnął się obok mnie w wąskim przejściu. Z jego ogromnych słuchawek dobiegały dźwięki hip-hopu, które wszyscy mogli usłyszeć. Jęknęłam w duchu. Najwyraźniej urodziłam się w niewłaściwym stuleciu.

Zmierzając za innymi pasażerami do wyjścia, niosłam przed sobą wypchaną torbę niczym tarczę. Kiedy w końcu dotarłam do taśmociągu, żeby odebrać swój bagaż, mój telefon zdążył już trzy razy zawibrować. Jedna wiadomość przyszła od Parkera – ale uznałam, że tą muzyczną porażką w pełni zasłużył sobie na zignorowanie – a dwie pozostałe napisała Faye, która miała odebrać mnie z lotniska. Już czekała przed wejściem. Wystukałam szybką odpowiedź i schowałam telefon.

Gdy taśmociąg w hali bagażowej ruszył, zdjęłam dżinsową kurtkę i przewiesiłam ją przez torbę. W samolocie było mi chłodno, ale tutaj letnia sukienka bez rękawków i brązowe kowbojki zupełnie wystarczały, zwłaszcza że na zewnątrz było jeszcze cieplej niż w hali lotniskowej. Już prawie zapomniałam, jakie upały panują latem w Alabamie.

Pierwsze walizki przesunęły się obok mnie. To było niesamowite – i przerażające zarazem – ilu ludzi otoczyło taśmę. Naprawdę wszyscy przylecieliśmy tu tym samym samolotem? Patrzyłam na ich zmęczone i podekscytowane twarze, wsłuchiwałam się w gwar rozmów i obserwowałam dwójkę dzieciaków ganiających między dorosłymi. Nawet nie zauważyły, że jakiś ważniak w garniturze zaklął siarczyście podczas rozmowy telefonicznej. Stojący kilka kroków ode mnie facet przysiadł na swoim bagażu podręcznym z laptopem na kolanach i zaczął coś wystukiwać na klawiaturze. Może powinnam zrobić to samo. Spróbować uporządkować notatki z wykładów z biochemii po tym, jak koncertowo oblałam egzamin. Na samą myśl rozbolał mnie brzuch.

Wspięłam się na palce i zaczęłam wypatrywać mojej bordowej walizki. Zasłonka wypluwała na taśmę kolejne bagaże. Fioletowa walizka, dwie czarne, potem futerał na saksofon, który przechwycił mężczyzna obok mnie. Bardzo dobrze. O jednego mniej. Coś czerwonego błysnęło mi przed oczami, a sekundę później zniknęło za zakrętem. O nie! Nie, nie, nie! Jak mogłam nie zauważyć mojej walizki, gdy przejechała tuż przed moim nosem? Ruszyłam do przodu, przepychając się między wyczekującymi na swoje rzeczy pasażerami. Co rusz bełkotałam słowa przeprosin za każde nadepnięcie ich stóp podczas pogoni za uciekającą walizką…

Przyspieszyłam, przeskoczyłam leżącą na podłodze torbę i ominęłam parę podróżnych, którzy odwrócili się za mną. Za sekundę ją złapię! Miałam jeszcze do pokonania dosłownie kilka metrów, zanim znów pogrąży się w bagażowej otchłani. Wyciągnęłam rękę, zacisnęłam palce i złapałam… wielkie nic! Po prostu sunęła sobie spokojnie dalej, poza zasięgiem moich rąk, poza zasięgiem mojego wzroku. Już widziałam się oczami wyobraźni, jak pędzę i nagle znikam z walizką tam, gdzie jeszcze żaden człowiek nigdy wcześniej nie odważył się wejść. Jednak w ostatniej chwili czyjeś ręce złapały za uchwyt, zdjęły walizkę z taśmy i odłożyły ją na posadzkę. Stanęłam w miejscu jak wryta. Mój wzrok powędrował powoli z walizki w górę, najpierw na długie nogi w podartych dżinsach, potem na ciemnoszary podkoszulek ze spranym nadrukiem, i wyżej – ku szerokim ramionom. W końcu spojrzałam w oczy nieznajomego.

Brązowe tęczówki pod nisko osadzonymi brwiami, w oprawie rzęs tak gęstych, że oddałabym wszystko, żeby takie mieć, odwzajemniły moje spojrzenie. Lekko falowane czarne włosy, którym nie zaszkodziłoby lekkie podcięcie, opadały mu niedbale na czoło. Cień zarostu i oliwkowa karnacja sprawiały, że wyglądem trochę przypominał włóczęgę. Wysłużony plecak, który zarzucił na jedno ramię, tylko potęgował to wrażenie. Dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu zorientowałam się, że to plecak wojskowy.

– Dzięki – wydukałam, nieco zaskoczona zarówno jego niespodziewaną interwencją, jak i imponującym wzrostem. Choć mam prawie metr siedemdziesiąt i buty na obcasach, musiałam odchylić głowę do tyłu, żeby móc spojrzeć mu w prosto w twarz.

– Nie ma za co – odpowiedział z uśmiechem na ustach. Nie był to zdawkowy uśmiech, który rzuca się mijanym na ulicy osobom, ale też nie taki, podczas którego błyszczą oczy. Sprawiał raczej wrażenie ostrożnego, jakby chłopak nie do końca wiedział, co o mnie myśleć.

Cóż, na pewno nie był w tych uczuciach odosobniony. W pewnym sensie był całkiem atrakcyjny, to nie ulegało wątpliwości. Poczułam lekkie łaskotanie w brzuchu, co było całkiem naturalną, czysto biologiczną reakcją, którą mogłam po prostu zignorować. Co innego, jeżeli chodzi o to drugie niespodziewane uczucie w mojej głowie. Wydał mi się dziwnie znajomy, chociaż nie miałam pojęcia, w jakich okolicznościach mogłam go już spotkać. Miałam przed sobą jakąś gwiazdę, której nie potrafiłam rozpoznać? Na pewno nie byłby to pierwszy raz… Za nic nie mogłam sobie przypomnieć jego nazwiska, nie miałam też pojęcia, z czym w ogóle go powiązać.

– To zabrzmi pewnie jak jakaś kiepska próba podrywu – zaczęłam, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia, bo bynajmniej nie byłam z tego tekstu dumna. Po takim wstępie rozmowa może się skończyć tylko jedną wielką katastrofą. – Ale… czy my się skądś nie znamy?

Jego brwi uniosły się, znikając pod ciemną czupryną. O, nie! Czyżbym go uraziła swoją ignorancją? Powinnam go znać? Zaczęłam w panice szukać w głowie czegokolwiek, co pomogłoby mi przypomnieć sobie jego nazwisko, zawód czy powód rozpoznawalności. Smutna sprawa, ale miałam bardzo słabą pamięć do nazwisk aktorów, gwiazd reality show czy innych celebrytów. Jeżeli chodzi o branżę muzyczną, wiedziałam wprawdzie sporo, ale tylko na temat swoich faworytów. No dobra, znałam też nazwiska piosenkarzy i grup rekomendowanych przez Parkera, ale na tym moja wiedza się kończyła. Tylko że ten facet raczej nie wyglądał mi na didżeja miksującego na pustyni jakieś hip-hopy czy techno. Ani na kogoś znanego z jakiegoś programu survivalowego. Choć jeżeli spojrzeć na jego plecak moro…

– Myślisz, że to możliwe? – odpowiedział po chwili pytaniem. Cholera! Nie spodziewałam się tego… Zanim zdążyłam się skompromitować jeszcze bardziej, postanowiłam mu po prostu wyznać prawdę.

– Nie… A przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo.

I znowu ten uśmiech… Tym razem jednak jakby cieplejszy, na dodatek z małym dołeczkiem w policzku. Cholera! Na pierwszy rzut oka wyglądał jak jeden z tych ponurych, niedostępnych i seksownych facetów z powieści, które uwielbiała czytać moja młodsza siostra. Dołeczek zburzył ten obraz, chłopak wydał się nagle przerażająco prawdziwy. Przestał przypominać gwiazdę, którą spotkałam przypadkiem na lotnisku i która zakochuje się we mnie do szaleństwa. Wyglądał jak normalny chłopak, przed którym z każdym wypowiedzianym słowem kompromituję się coraz bardziej. To nie był kiepski podryw, to był najgorszy podryw wszech czasów!

– Eee… – Bardzo inteligentnie, Callie. Wyrwałam się z zamyślenia i odchrząknęłam, bo nagle zaschło mi w gardle. – Więc, tego… jeszcze raz dziękuję za pomoc. – No, proszę. Dałam radę. Całkiem normalne zdanie. Prawie.

– Nie ma sprawy. – Wciąż mi się przyglądał. Dlaczego przeszywał mnie wzrokiem w ten sposób?

I dlaczego część mnie wciąż się upierała, że już kiedyś się spotkaliśmy? Mogłabym przysiąc, że gdzieś już widziałam te oczy i tę twarz. Może w jakimś czasopiśmie? W filmiku w internecie? A może był jedną z tych gwiazd z YouTube’a grającą w gry, o których Parker wciąż opowiadał?

Nie miałam zielonego pojęcia. Ten chaos emocjonalny w mojej głowie był naprawdę frustrujący. Zanim zdążył nade mną zapanować, chwyciłam rączkę walizki i szarpnęłam ją do siebie z takim impetem, że przejechała po moich stopach. Auć!

– Do widzenia. – Miejmy nadzieję, że za tysiąc lat. Czułam, że właśnie skompromitowałam się jakieś kilkanaście razy, podczas gdy ten obcy facet chciał mi tylko pomóc z walizką. Pewnie pomyślał, że jestem jakąś stukniętą introwertyczką. Nie żeby był daleki od prawdy. Przez ostatnich kilka tygodni prawie nie wychodziłam z domu, bo całymi dniami wkuwałam do egzaminów, a moje kontakty towarzyskie ograniczały się do zwłok, z którymi miałam do czynienia na zajęciach z anatomii. Od dawna nie flirtowałam z żywymi… Nic dziwnego, że całkiem wyszłam z wprawy.

Policzki mnie piekły, gdy odwróciłam się i odeszłam, skupiona na stukaniu swoich czterocentymetrowych obcasów.

– Zaczekaj! – Niski głos nieznajomego przebił się z gwaru wokół i sprawił, że się zatrzymałam.

– Tak…? – Z walącym sercem odwróciłam się do niego. Czyżbym o czymś zapomniała? A może on o czymś zapomniał? Może poda mi swój numer? Zadowolę się również nickiem z Facebooka, Twittera, Tumblera czy Skype’a…

Jego wzrok spoczął na mnie, a ja niemal czułam, jak przesuwa się po mnie z góry na dół. Powoli. Z wyraźną satysfakcją. Jakby miał przed sobą całą wieczność. Zrobiło mi się gorąco pod jego spojrzeniem. Czułam się, jakbym stała na słońcu podczas upalnego południa.

Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale z tego zrezygnował i zdecydował się tylko kiwnąć głową.

– Miłego dnia.

Poczułam rozczarowanie, ale odsunęłam je stanowczo od siebie. Mogło być gorzej. Moja walizka mogła rozpłynąć się w nicości, a ja, próbując ją odzyskać, mogłam wywinąć orła. Jednak pomógł mi życzliwy nieznajomy, który nie był ani martwy, ani chory, ani nie zrobił tego po to, by wyżebrać ode mnie notatki z psychologii.

– Dzięki. Nawzajem. – Uśmiechnęłam się do niego, po czym odwróciłam się i pociągnęłam za sobą walizkę w kierunku wyjścia.

Wyszłam z hali lotniska przez przesuwne drzwi. Natychmiast uderzyła we mnie fala gorąca i parnego powietrza. Zwolniłam, odurzona różnicą temperatur między klimatyzowanym wnętrzem hali lotniska a otwartą przestrzenią. Rany! Byłam pewna, że w połowie maja temperatury będą znośne, ale najwidoczniej żar lejący się z nieba uznał, że wiosna to jego pora. Czułam się, jakby po mojej bladej skórze pełzała cała armia mrówek. Pewnie w ten właśnie sposób ciało ostrzegało mnie przed niebezpieczeństwem poparzenia słonecznego.

Zaczęłam szperać w torbie w poszukiwaniu okularów przeciwsłonecznych. Po założeniu ich na nos, ruszyłam w stronę parkingu. Faye stała przy zadaszonym wejściu na wielopoziomowy parking, machając do mnie ręką, choć i tak bez trudu bym ją rozpoznała. Miała na sobie krótką sukienkę w kwiatki i, tak jak ja, kowbojki. Jej znakiem rozpoznawczym były sięgające do samych bioder włosy w kolorze aksamitnego brązu. Nie spinała ich nawet przy takim upale, choć temperatura była naprawdę zabójcza.

– Callie! – zawołała, podbiegając do mnie ze śmiechem, i rzuciła mi się na szyję. Gdy tylko poczułam mieszankę zapachu jej kwiatowych perfum i mydła, mimowolnie się uśmiechnęłam. Inne dziewczyny mają zazwyczaj po kilka różnych flakonów wód toaletowych, ale nie Faye. Ona zawsze używała jednego zapachu.

Wyswobodziłam się z jej objęć i zmierzyłam ją wzrokiem.

– Świetnie wyglądasz – stwierdziłam. Jej skóra mieniła się ciepłą opalenizną. Musiała spędzać zdecydowanie więcej czasu ode mnie na świeżym powietrzu.

– Ty również! Ale musimy coś zrobić z tą twoją bledzizną – powiedziała, wymierzając mi kuksańca w ramię. – Nikt ci nie powiedział, że czasy, kiedy to było modne, już dawno minęły?

– Auć! Musiałam zakuwać do egzaminów!

– Gdzie? W bunkrze?

– Coś w ten deseń. – Wsunęłam z uśmiechem rękę pod jej ramię. – To, co, idziemy? Czy będziemy tak stać i czekać, aż moja szlachetna bladość zmieni się w poparzenie słoneczne?

Faye cmoknęła, ale pociągnęła mnie za sobą bez słowa. Jeszcze nie weszłam do domu rodziców, a już poczułam, że ogarnia mnie znajome uczucie. Wróciłam do siebie.

– No to dotarłaś na miejsce. – Faye wyłączyła silnik.

Podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem w stronę domu, w którym spędziłam drugą połowę dzieciństwa. Został zbudowany w stylu kolonialnym, typowym dla końca dziewiętnastego wieku. Fasada budynku została niedawno odnowiona, świeciła oślepiającą bielą, a ogromne okna błyszczały w popołudniowym słońcu. Mój wzrok zatrzymał się na oknie na drugim piętrze. To właśnie tam, na poddaszu, znajdowało się moje królestwo. Spędziłam niezliczone godziny w mojej wnęce na parapecie, czytając, pisząc i wpatrując się w dal rozpościerającą się za domem. Z samochodu mogłam jednak zobaczyć tylko ogród przed posesją. Był jak zwykle zadbany, z przystrzyżonym trawnikiem, choć tu i ówdzie wyłaniały się chwasty. Na siedzeniu huśtawki stojącej na szerokiej werandzie ktoś zostawił koc i książkę. Na sto procent była to Holly. Moja młodsza siostra miała w zwyczaju rozrzucać wszędzie swoje rzeczy, a potem o nich zapominać.

Poczułam dziwną melancholię. To miały być ostatnie wakacje Holly przed jej wyprowadzką. Nasze dzieciństwo bezpowrotnie dobiegło końca. Kto wie, kiedy i czy w ogóle tu powrócimy, gdy lato się skończy…

Wyrwałam się z zamyślenia i odwróciłam się do Faye, która przyglądała mi się z uwagą. Ile czasu minęło od naszego ostatniego spotkania? Wcześniej spędzałyśmy razem każdy dzień, ale teraz nasz kontakt ograniczał się do okazjonalnych rozmów przez telefon oraz krótkich wiadomości na WhatsAppie i Messengerze. Mimo to natychmiast zaproponowała, że przyjedzie po mnie na lotnisko, za co byłam jej naprawdę wdzięczna.

– Dzięki, że mnie odebrałaś.

Faye zaśmiała się ze zdziwieniem.

– Żartujesz sobie? Ucieszyłam się, że mogę się stąd wyrwać. Nawet jeśli tylko do Atlanty i z powrotem.

Odpięłam pasy bezpieczeństwa i pochyliłam się do niej, żeby ją uściskać. Spotkanie z nią po tak długim czasie obudziło we mnie przyjemne uczucie ciepła i poczucia wspólnoty, niepozbawione jednak nutki goryczy. Kiedy po ukończeniu szkoły średniej wyjechałam za granicę, bardzo chciałam ją spakować i zabrać ze sobą. Wciąż się tak czułam.

– Hej, zaraz mnie udusisz – poskarżyła się, ale kiedy się od niej odsunęłam, uśmiechnęła się do mnie. – Zajrzyj najpierw do domu, rozpakuj się, zobaczymy się w piątek wieczorem.

Przytaknęłam energicznie.

– Nie omieszkam podenerwować starego Billy’ego. Och, no i oczywiście zjawić się na twoim przyjęciu urodzinowym.

Wysiadłam, zanim zdążyła zareagować, ale tylko się roześmiała.

– W ogóle się nie zmieniłaś! – zawołała, gdy obeszłam samochód, żeby wyjąć swoją walizkę z bagażnika.

– Ty też – odpowiedziałam, stając z powrotem przed drzwiami po stronie pasażera. – Chcę znać każdy szczegół dotyczący tego pierścionka na twoim palcu. Krótka wiadomość na WhatsAppie nie wystarczy.

Na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec, ale przytaknęła energicznie. Inne dziewczyny podsuwałyby wszystkim pod nos rękę z pierścionkiem zaręczynowym, nie patrząc na to, czy kogoś to w ogóle interesuje, a Faye po prostu przemilczała ten fakt. Przez całą drogę nie odezwała się ani słowem, a ja nie chciałam jej popędzać. Ale musiała pogodzić się z faktem, że najpóźniej na swoim ślubie znajdzie się w końcu w centrum uwagi.

– Do piątku! – Uniosłam rękę na pożegnanie i patrzyłam, jak mały, jaskrawoczerwony żuk odjeżdża, a potem skręca na końcu drogi i znika w chmurze kurzu. Dopiero wtedy odwróciłam się w stronę domu.

Nie wyglądał już tak imponująco jak wtedy, gdy wprowadziliśmy się do niego niedługo po moich dziesiątych urodzinach, nie przypominał też okazałych rezydencji w okolicy, ale z każdym krokiem w jego kierunku moje podekscytowanie rosło. Obcasy moich kozaków stukały o kamienną ścieżkę, a zaraz potem o trzy stopnie prowadzące na werandę. Z wnętrza budynku nie dochodziły żadne dźwięki, ale to wcale nie musiało oznaczać, że nikogo tam nie było. Przynajmniej miałam taką nadzieję.

Otworzyłam drzwi i odstawiłam bagaż obok szafy stojącej przy wejściu. Duże okna, białe ściany i proste meble wciąż nadawały mu ten sam słoneczny i gościnny charakter, jaki zapamiętałam. Tata zainwestował w dom sporo pieniędzy, a Stella do dziś nic tu nie zmieniła. Poczułam kluchę w gardle, ale ją przełknęłam. To nie był dobry moment na sentymenty. Później przyjdzie na to czas. Mimo wszystko supeł w żołądku nie ustępował.

Przedpokój prowadził do salonu połączonego z kuchnią. Wysokie ściany przywodziły na myśl nowojorskie lofty. Wrażenie to potęgowała balustrada na pierwszym piętrze, która biegła wokół ścian i zapewniała widok z góry na salon. Na piętro prowadziły schody z ciemnego drewna.

– Ale mamo! Przecież to wszystko jedno, co włożę na zakończenie szkoły – usłyszałam znajomy głos, gdy postawiłam stopę na najniższym stopniu. – Nikt nie będzie mi zaglądał pod togę. Równie dobrze mogę iść w piżamie. Właściwie to całkiem niezły pomysł!

Uśmiechnęłam się. Zobaczyłam oczami wyobraźni, jak Stella z niesmakiem kręci głową.

– Ale ty byś o tym wiedziała – odpowiedziała miękko, gdy się zbliżałam. – A chciałabym, żebyś czuła się dobrze, kochanie.

Zatrzymałam się w drzwiach pokoju Holly i zmierzyłam siostrę wzrokiem od stóp do głów. Miała na sobie sukienkę w kolorze chłodnego błękitu, której góra na wąskich ramiączkach była obcisła, a od pasa aż po kolana spływała delikatnymi falami. Założyła do tego buty na wysokim obcasie w tym samym kolorze.

– W tym stroju na pewno nie będziesz się musiała o nic martwić.

– To nie jest… – zaczęła, ale natychmiast zamilkła, odwracając się do mnie. W pokoju na kilka sekund zapanowała cisza, a potem Holly pisnęła, rzuciła mi się na szyję i uściskała tak mocno, że miałam wrażenie, że zaraz mnie udusi. Przez dobrą chwilę starałam się tylko złapać równowagę, a gdy mi się to w końcu udało, przytuliłam młodszą siostrę.

– Hurra! Przyjechałaś! – wołała raz po raz i gdybym jej nie trzymała w ramionach, pewnie zaraz zaczęłaby podskakiwać. – Dlaczego właściwie już tu jesteś?

– Mam wracać? – Uśmiechnęłam się. – Myślisz, że mogłabym przegapić uroczystość na zakończenie twojej szkoły? Nie ma szans.

– Ale przecież cała impreza jest dopiero w przyszłym tygodniu… – Holly wysunęła się z mojego objęcia, lecz wciąż trzymała mnie tak mocno za ręce, jakby chciała je zgnieść. – Nie żebym się skarżyła. Absolutnie! – Pokręciła głową tak gwałtownie, że jej długie ciemnoblond włosy zafalowały. – Po prostu nie wiedziałam, że przyjdziesz tak wcześnie. Ale to nie znaczy, że wcześniej też wyjedziesz, prawda? Zostaniesz tu na całe wakacje?

Uśmiechnęłam się. Minęły prawie dwa lata, odkąd ostatni raz spędziłam w domu tyle czasu. Nawet podczas świąt zatrzymywałam się tu tylko na parę dni i chciałam jak najszybciej wracać do kampusu. Życzeniem Holly było, żebym tym razem spędziła tu całe trzy miesiące, zanim ona sama opuści dom i wyruszy w podróż dookoła świata pod koniec wakacji.

– Tak jak obiecałam – potwierdziłam i odwzajemniłam uścisk jej rąk.

– Spodziewałyśmy się tu ciebie dopiero za parę dni.

– Stella! – Spojrzałam za Holly, żeby odnaleźć wzrokiem oczy naszej przybranej mamy, a zaraz potem podeszłam do niej, żeby się z nią przywitać. Mieszanka zapachów drzewa sandałowego i środków dezynfekujących ze szpitala przypomniała mi niezliczone noce, kiedy po powrocie z dyżuru sprawdzała, czy już śpimy, i przykrywała nas kołdrą. Nieważne, jak było późno.

– Tak dobrze znowu cię widzieć – powiedziała ledwo słyszalnym, nieco zdławionym szeptem.

W przeciwieństwie do Holly nigdy nie potrafiłam zwracać się do niej „mamo” – i na szczęście nigdy mnie o to nie prosiła. Zbyt dobrze pamiętałam swoją prawdziwą mamę. Tuż przed ślubem z naszym tatą Stella wzięła mnie na stronę i zapewniła, że zrozumie, jeśli nie zechcę jej nazywać mamą, bo nie ma zamiaru zastępować mi kogoś, kto był dla mnie tak ważny. Wyraziła też nadzieję, że pewnego dnia i dla niej znajdzie się trochę miejsca w moim sercu. W tej samej chwili je zdobyła i stała się kimś wyjątkowym. To, co wydarzyło się później, w najmniejszym stopniu tego nie zmieniło. Może nie była moją biologiczną matką, ale pod każdym innym względem mi ją zastępowała.

– Niech no ci się przyjrzę. – Stella odsunęła mnie nieco od siebie i zmierzyła swoim przenikliwym wzrokiem z góry na dół. Zastanawiałam się, czy jej zdolność do zauważania absolutnie wszystkich szczegółów wynikała z bycia lekarką, czy po prostu miała do tego wrodzony talent. – Schudłaś. W stołówce brakuje jedzenia? No i ścięłaś włosy. – Pociągnęła mnie delikatnie za kręcone pasemka ciemnoblond, dłuższe z przodu, a nieco krótsze z tyłu.

Spojrzałam na Holly, która stała obok. Na pierwszy rzut oka nikt nie wziąłby nas za siostry. Nasze podobieństwo ograniczało się do tego samego koloru włosów, pełnych ust i ciemnych brwi. Poza tym różniłyśmy się wszystkim – nawet kolorem oczu. Moje były szare po mamie, a jej niebieskie po tacie. Poza tym Holly, mimo swoich osiemnastu lat, wciąż była o całą szerokość dłoni niższa ode mnie, co pewnie na zawsze pozostanie powodem moich docinek.

– Pasuje ci ta fryzura. – Stella zrobiła krok do tyłu i uśmiechnęła się. O ile Holly i ja miałyśmy ze sobą naprawdę niewiele wspólnego, jeżeli chodzi o wygląd, to podobieństwo między nami a naszą przybraną mamą było zerowe. Miała egzotyczną urodę, o której mogłyśmy pomarzyć. Choć przez wzgląd na swoją pracę włosy nosiła zwykle upięte w kok, to i tak wystawały z niego bujne i trudne do okiełznania, błyszczące, czarne loki. Całości dopełniały ciepłe, brązowe oczy, uroczy pieprzyk na policzku i nieskazitelna cera o oliwkowym odcieniu, która wyglądała, jakby Stella na stałe mieszkała w Miami Beach… Szczerze mówiąc, nie mogłam pojąć, dlaczego Stella nie wyszła ponownie za mąż. Na pewno nie było to spowodowane brakiem męskiej uwagi.

– Gdzie twój bagaż? – zapytała.

– Na dole. – Wskazałam za siebie w kierunku schodów. – Nie wzięłam za dużo, bo nie byłam pewna, gdzie będę spać, więc…

– Jak to gdzie? – Stella wybałuszyła na mnie oczy. – Oczywiście w swoim pokoju! Myślałaś, że podczas twojej nieobecności przerobimy go na siłownię?

Holly się skrzywiła.

– Chciałam, ale mama nie pozwoliła.

– Thalio Holly Robertson. – Stella podparła się pod boki. Siostra skrzywiła się na dźwięk swoich imion, a ja nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. – Szczyt wszystkiego! – Stella potrząsnęła z niedowierzaniem głową, ale jednocześnie kąciki jej ust dyskretnie się uniosły. – Lepiej spójrz z powrotem w lustro i zdecyduj się wreszcie na którąś sukienkę. Najlepiej zanim będę musiała wyjść do pracy.

– Czyli za piętnaście minut – odpowiedziała Holly po szybkim zerknięciu na zegarek.

– Więc byłoby dobrze, gdybyś się pospieszyła. – Stella zmierzyła Holly wzrokiem tak surowym, jakby siostra była jedną z jej małych pacjentek, która zaraz zacznie się bronić przed zastrzykiem rękami i nogami.

– Tak jest, psze pani – bąknęła posłusznie Holly. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz przewróci oczami, a wtedy dopiero by się zaczęło. Ale moja siostra nie chciała jeszcze żegnać się z tym światem. Stella była prawdziwym uosobieniem serdeczności, ale kiedy się rozzłościła, rozsądniej było brać nogi za pas. Najlepiej od razu do Ameryki Południowej.

– A skoro mowa o sukienkach. – Holly odwróciła się do mnie tak szybko, że materiał zawirował wokół jej nóg jak w starych musicalach. – Callie potrzebuje jakiejś na bal.

– Bal? – wtrąciłam się z niepokojem. – Jaki bal?

– Połączony z kwestą na rzecz oddziału dziecięcego w szpitalu. W sobotę wieczorem.

– Świetnie, że przyjechałaś wcześniej, kochanie. – Stella uśmiechnęła się do mnie, wyciągając z pokrowca kolejną sukienkę. Tym razem w kolorze soczystej zieleni. – Będziemy miały czas na znalezienie odpowiedniego stroju dla ciebie – kontynuowała niewzruszonym tonem.

– Yyy… – Spojrzałam błagalnym wzrokiem na Holly, ale ona tylko wzruszyła ramionami. – Nie sądzę, że…

– Owszem – przerwała mi natychmiast Stella. – Nie przyjmę żadnych wymówek. Jesteś częścią rodziny i pójdziesz razem z nami.

Holly uśmiechnęła się złośliwie za jej plecami.

– Sama jesteś sobie winna, skoro przyjeżdżasz wcześniej bez uprzedzenia.

Stella udała, że tego nie słyszy, i wskazała na kolejny pokrowiec leżący na łóżku.

– Najlepiej będzie, jeśli przymierzysz ją od razu, wtedy przynajmniej sprawdzimy kolor i krój. Zawsze można coś poprawić.

O rany. W co ja się wpakowałam…

– To ja… może przyniosę najpierw swój bagaż. – Lepiej teraz zejść z pierwszej linii ognia.

– Tchórz – syknęła Holly i pokazała mi język.

Sorry, siostrzyczko. Ale nie byłam wystarczająco zmęczona życiem, żeby zadzierać z doktor Blackwood-Robertson. Przy odrobinie szczęścia zdołam tak długo schodzić jej z drogi, aż będzie za późno na znalezienie dla mnie nowej sukienki. Przyjechałam tu, żeby spędzić wakacje z moją młodszą siostrą, a impreza, na której będę się godzinami potykała o własne nogi, zdecydowanie nie była częścią tego planu.

Rozdział 2

Coś wyrwało mnie ze snu. Otworzyłam oczy i próbowałam zrozumieć, dlaczego moje serce nagle zaczęło tak walić. Dlaczego po drugiej stronie pokoju nie słyszałam cichego chrapania Amber i dlaczego promienie księżyca wpadały prosto do mojego pokoju, choć zawsze miałyśmy zaciągnięte żaluzje w oknach.

Sięgnęłam po smartfona leżącego na szafce nocnej. Druga czterdzieści siedem. Żadnych nowych wiadomości tekstowych, żadnych nieodebranych połączeń. Nie istniało logiczne wytłumaczenie, dlaczego obudziłam się w środku nocy. Dźwięk w telefonie był włączony i ustawiony na dużą głośność, bo w akademiku mogłam spać wyłącznie z zatyczkami do uszu. Kiedy ludzie mieszkający z tobą na tym samym piętrze wracają nad ranem i puszczają na cały regulator aktualne hity, zatyczki szybko stają się twoim nowym najlepszym przyjacielem. Jednak powoli docierało do mnie, że nie jestem już w akademiku, tylko w domu. W moim łóżku. Przez otwarty układ budynku z balustradą na górze i wysokimi ścianami w salonie każdy najmniejszy hałas docierał na górę.

Usiadłam i przetarłam oczy, wsłuchując się w ciszę. Dom był stary, ale nawet po tak długiej nieobecności powinnam jeszcze pamiętać odgłosy typowe dla okolicy, prawda? Już miałam się z powrotem położyć, kiedy z dołu dobiegło skrzypnięcie desek podłogowych. Nieświadomie wstrzymałam oddech. Może to Holly, która zeszła do kuchni, żeby coś przekąsić? Nie mogła to być Stella, bo zaraz po moim przyjeździe poszła na nocny dyżur do szpitala i raczej prędko nie wróci.

Powinnam położyć się z powrotem i spróbować zasnąć, w końcu to tylko delikatne skrzypnięcie. Moje zmysły pracowały jednak na pełnych obrotach. Puls szalał jak po długim biegu, nadstawiłam uszu, wpatrując się w ciemność w moim pokoju. Znowu! Ledwo słyszalne skrzypienie desek podłogowych. To nie mogły być przecież zwykłe odgłosy. Zanim zdążyłam się zastanowić, usłyszałam kolejny dźwięk: jakby chrzęst odłamków szkła. Tym razem nie miałam wątpliwości, że ktoś skrada się po domu.

Odsunęłam koc i podniosłam się. Przeszłam na bosaka po drewnianej podłodze do szafy, która zajmowała prawie całą ścianę pod spadzistym dachem. Wśród pudełek po butach wciąż musiałam tam mieć swój stary kij bejsbolowy. Odnalazłam go i podeszłam z nim do drzwi sypialni.

Moje palce się trzęsły, gdy próbowałam jak najostrożniej otworzyć drzwi, ale nie obeszło się bez dobrze mi znajomego skrzypienia. No, świetnie. Jeśli włamywacz grzebie w naszych srebrach na dole, to już wie, że nie jest tu sam. Z zaciśniętymi zębami przecisnęłam się przez szczelinę i zeszłam po schodach.

Włoski na moich przedramionach podniosły się i uświadomiłam sobie, że mam na sobie tylko swój stary T-shirt sięgający do połowy ud. Na pewno przestraszę włamywacza w tym stroju… Nieważne. Naprzód!

Dotarłam na pierwsze piętro, omijając wszystkie trzeszczące miejsca w podłodze. Przede mną znajdowały się drzwi do pokoju Holly. Były zamknięte, a przez szczeliny nie wpadało światło. Ponieważ moja siostra przespała kiedyś alarm przeciwpożarowy w naszym starym domu, w ogóle mnie nie dziwiło, że nie usłyszała wcześniejszego brzęku.

Wychyliłam się przez balustradę, żeby zajrzeć do salonu. Nic. Zero ruchu. Zero dźwięków. Zero podejrzanej postaci skradającej się po domu. Poza mną, oczywiście. Niżej rozpościerał się pogrążony w niczym niezmąconej ciszy salon. Przed kominkiem stały dwie kanapy, nieco dalej pianino, którego nie ruszałam od lat, i długi stół jadalny z wysokimi krzesłami. Wyciągnęłam się, żeby zajrzeć jeszcze dalej, ale z góry nie mogłam objąć wzrokiem całej drogi do kuchni. Na pewno jednak w domu nie paliło się żadne światło.

Cicho przesuwałam się dalej, do schodów prowadzących na parter, które znajdowały się dokładnie pośrodku korytarza, w którym po prawej mieściła się łazienka i pokój Holly, a po lewej – nieużywana część domu. Kiedyś były tam gabinet mojego taty i pokój mojego przybranego brata, ale to było naprawdę dawno temu. Z tego, co mi wiadomo, od tamtej pory nikt tam nie wchodził. Modliłam się w myślach, żeby to była zwykła paranoja. Nie chciałam spotkać włamywacza będącego w mojej głowie czymś o wiele bardziej zatrważającym niż zwłoki, z którymi miałam do czynienia podczas studiów.

Byłam tak skoncentrowana na tym, żeby poruszać się bezgłośnie, że nie pomyślałam, że ktoś może nagle wyjść zza rogu. Błąd. Kątem oka zauważyłam ruch. Instynktownie się cofnęłam, zamachnęłam kijem bejsbolowym i uderzyłam przed siebie. Drewno trafiło w czyjeś mięśnie i kości, wprawiając moje narzędzie w wibracje, które dotarły aż do ramienia. Odskoczyłam do tyłu, gotowa zamachnąć się ponownie, ale włamywacz chwycił mój kij.

– Fuck! – zaklął niskim głosem. – Co jest?

Już miałam coś odpowiedzieć, gdy nagle dotarło do mnie, że znam ten głos. Przynajmniej raz już go słyszałam, i to wcale nie tak dawno temu. Jego właściciel wciąż trzymał mój kij, ale teraz wykonał krok w moim kierunku. Rozpoznałam go. Mimo mroku wokoło rozpoznałam chłopaka z lotniska. To samo ubranie, ta sama twarz. Bez maski, bez łomu w ręce, jak się podświadomie spodziewałam.

– Co, do…? – Mój głos zamarł, serce natomiast zaczęło walić jak szalone. – Pogięło cię, żeby się tu skradać w środku nocy? Myślałam, że jesteś włamywaczem.

– Na pewno? – Wolną ręką pomasował się po żebrach. – Mam wrażenie, że dokładnie wiedziałaś, w kogo celujesz – powiedział po chwili wahania, kiedy nic na to nie odpowiedziałam. – Ty mnie naprawdę nie poznajesz?

Serce nadal mi waliło, tylko powód był inny. Z tyłu głowy zaczęło się formować podejrzenie, nie chciałam się jednak nad tym zastanawiać, nie chciałam w to uwierzyć, bo to po prostu nie mogło być możliwe… To było niemożliwe.

– Co jest, siostrzyczko? – Chłopak się wyprostował. – Udało ci się wypędzić mnie nie tylko ze swojego życia, ale i z pamięci?

Nie. Po prostu: nie. Czy ktoś mógłby cofnąć czas? Nie miałam teraz na to ochoty. Nie w tym momencie, nie dziś. W ogóle nie miałam na to ochoty! Moje serce zaczęło teraz walić z taką prędkością, że nie zdziwiłabym się, gdyby zaraz wyrwało się z mojej piersi i uciekło. Sama tego pragnęłam. Najzwyczajniej w świecie odwrócić się na pięcie, iść do łóżka i udawać, że to się nigdy nie wydarzyło. Że mój przybrany brat wcale nie wrócił do domu. Chłopak, którego nie widziałam od siedmiu lat. Chłopak, który miał na sumieniu mojego ojca.

– Keith…? – O mało nie zakrztusiłam się tym słowem. Nawet bez jego kiwnięcia głową wiedziałabym, że to on. Keith Blackwood. Syn Stelli. Próba nagłego wciągnięcia do płuc powietrza spełzła na niczym. Jakby moje ciało samowolnie zdecydowało, że nie potrzebuje więcej tlenu do życia. Ani serca. Nie to, że Keith złamał mi serce. Nie, on je po prostu wyrwał i pozwolił mu umrzeć wraz z moim tatą.

Poczułam pieczenie w oczach. Nieomylny znak i ostrzeżenie, że zaraz pojawią się łzy. Zaczęłam intensywnie mrugać, przeklinając samą siebie za tę słabość. Wściekłość. To ona zawsze mi pomagała. Zaczęła wzbierać i krążyć w moich żyłach, grożąc, że zaraz porwie mnie niczym fala przypływu.

– Gdybym wiedziała, że to ty, uderzyłabym o wiele mocniej.

Keith parsknął cicho, jakby nie spodziewał się innej odpowiedzi.

– Ciebie też miło widzieć.

Wzdrygnęłam się, jakbym to ja dostała kijem bejsbolowym. Bo właśnie tak się czułam, widząc go tu przed sobą. Jakby ktoś znienacka wymierzył mi cios z całej siły. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy, a po skórze rozchodzi się lodowate mrowienie, jak gdyby pokrywała ją warstwa szronu.

– Co tu robisz? – udało mi się jakoś wydusić z siebie te słowa, choć miałam wrażenie, że mogę się nimi zakrztusić tak samo jak dźwiękiem jego imienia wychodzącego przed chwilą z moich ust. Ani Holly, ani Stella mnie nie ostrzegły. Żadna z nich nawet nie zasugerowała, że Keith też tu będzie.

– Pomieszkam tu przez jakiś czas.

Takie zwyczajne stwierdzenie, a miało moc wywrócenia całego mojego świata do góry nogami. Keith Blackwood będzie mieszkał ze mną pod jednym dachem? W moim rodzinnym domu? Dlaczego? Nie bywał tu od lat. Dlaczego wrócił właśnie teraz?

W mojej głowie mimowolnie zjawił się obraz. Białe ściany, biała pościel i granatowe zasłony. Bukiet kolorowych kwiatów. Jarzeniówka na suficie i dochodzące z korytarza dźwięki. Kroki. Przytłumione głosy. Szuranie przesuwanego łóżka na korytarzu. Odgłosy otwieranych drzwi od windy. Rytmiczne pikanie urządzeń stojących obok mnie. Nic z tego nie pasowało do siebie. Dopiero zapach środków dezynfekujących, gumowych rękawiczek i pacjentów uświadamiają mi, gdzie jestem. Razem z piętnastoletnim Keithem stojącym w drzwiach mojego pokoju.

Keith z wielkim plastrem na głowie i zadrapaniem na policzku. Jego ręce są owinięte bandażem, ale nie ma na nich gipsu. Stoi oparty o framugę drzwi, jakby pozostanie w pozycji pionowej kosztowało go zbyt wiele wysiłku. Jakby jego ciało nie było wystarczająco silne, by go utrzymać – albo jakby przytłaczało go poczucie winy.

Wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, by dostrzec głęboki żal w brązowych oczach i dowiedzieć się, co się stało. Nauka jazdy z tatą. Jego ostrzeżenie, żeby Keith nie jechał tak szybko. Wiadomość tekstowa, którą wpisałam w telefonie do Faye. A dalej pustka. Czarna dziura, która pochłonęła wszystkie moje wspomnienia. Nie pamiętałam, jak i gdzie to się stało. Ale kiedy Keith patrzył na mnie w ten sposób, wiedziałam, że musiało się wydarzyć coś strasznego. Milczał, nie dał mi żadnego wyjaśnienia, nie miał dla mnie ani słowa pocieszenia, tylko zamknął się w ciszy, która sprawiała więcej bólu niż cokolwiek, co mógłby powiedzieć. I wtedy chłopak, któremu oddałam swoje serce, stał się osobą, którą znienawidziłam najbardziej na świecie.

Wróciłam do chwili obecnej, w której stałam przed człowiekiem, którego miałam nadzieję nigdy więcej nie spotkać. Wyjechał zaraz po wypadku. Bez pożegnania. Bez słowa wyjaśnienia. Bez przeprosin. Tak po prostu. Nie zjawił się nawet na pogrzebie taty. A teraz ot tak przyjeżdża tu bez uprzedzenia? Dlaczego? Co, na Boga, sprawiło, że uznał, iż jest tu mile widziany?

– Zamieszkasz tu? – powtórzyłam z niedowierzaniem i wyrwałam mu z ręki mój kij. Musiałam się bardzo postarać, żeby się powstrzymać i nie wyrzucić go z domu. Zasłużył na to. Na to i na wiele więcej. – Od kiedy? Jak w ogóle tu wszedłeś?

– Wcześniej odwiedziłem mamę w szpitalu. Dała mi klucz – odpowiedział spokojnie. Ale to zrodziło tylko kolejne pytania.

Stella wiedziała? Więc to wcale nie była niespodziewana wizyta, wszyscy o niej wiedzieli? Przemilczała to przed Holly i przede mną? Byłam pewna, że moja młodsza siostra musiała być tego tak samo nieświadoma jak ja. Ta dziewczyna nie potrafi dochować tajemnicy, tym bardziej takiej, która wiązała się z niezapowiedzianą wizytą naszego przybranego brata.

Ale Stella już tak. Nawet nie drgnęła jej powieka, kiedy mnie dziś przytulała. Czy tak samo serdecznie przywitała Keitha? Jakby nic się nie stało? Jakby wcale nie pozwalała wrócić do naszego życia, do naszego domu osobie, która zniszczyła naszą rodzinę?

– Nie panikuj – mruknął. – Pozbędziesz się mnie szybciej, niż zdążysz powiedzieć „spadaj”.

– Nigdy nie powiedziałabym do ciebie „spadaj”. Raczej coś w stylu „spieprzaj w podskokach prosto do piekła”!

– No tak. – Spojrzał na mnie pustym wzrokiem. – Jestem tu tylko do czasu, aż znajdę coś dla siebie.

To wciąż wydawało mi się bez sensu. Dlaczego teraz? Dlaczego po siedmiu latach uznał, że musi wrócić do domu? Chciał odpokutować swoją winę? Na to było już za późno. Nie mógł przecież poważnie sądzić, że ludzie zapomną o tym, co zrobił. Ja na pewno nie zapomniałam i nigdy tego nie zrobię. Wstrząśnienie mózgu mogło wymazać sam wypadek z pamięci, ale ja zawsze będę wiedziała, jak do niego doszło. Kto był winien. I kto potem stchórzył, uciekając, zamiast stawić czoło konsekwencjom swoich czynów. Czułam wtedy na Keitha taką złość… Ale kiedy wreszcie zostałam wypisana ze szpitala, jego już tu nie było. Gdzie miałam skierować swoją nienawiść? Nie mogłam jej wyładować na kimś, kogo przy mnie nie było. Jak przeżywać żałobę, skoro winnemu wszystko uszło na sucho?

W miarę upływu lat ból ustępował. Gdy dorosłam, myślałam, że udało mi się go pokonać. Ale teraz w jednej chwili wszystko wróciło. Wściekłość. Nienawiść. Rozpacz. Wszystkie te uczucia przygniotły mnie swoim niewyobrażalnym ciężarem, czułam, że zaraz się załamię pod jego naciskiem. A Keith po prostu stał tu i patrzył na mnie jakby nigdy nic. Jakby jego obecność nie wywróciła do góry nogami całego mojego świata.

Przez kilka sekund mogłam się tylko w niego wpatrywać. Kompletnie wytrącona z równowagi, że to się dzieje naprawdę. Choć jakaś część mnie wciąż miała nadzieję, że to tylko sen. Nie było już chłopca, którego kiedyś znałam. Jego miejsce zajął młody mężczyzna stojący przede mną. Zmieniły go te wszystkie lata. Jego twarz wyglądała poważniej, rysy się wyostrzyły. W otaczającym nas mroku trudno było to zobaczyć, ale pamiętałam, jak wyglądał podczas naszego spotkania tego popołudnia. Spojrzenie jego brązowych oczu, wojskowy plecak i… sposób, w jaki się do niego uśmiechałam. Jak się skompromitowałam, mając nadzieję, że da mi swój numer.

Rany! Może sama powinnam się uderzyć kijem bejsbolowym, bo najwyraźniej oszalałam. Naprawdę prawie flirtowałam ze swoim przybranym bratem? Z człowiekiem, którego nienawidziłam najbardziej na świecie? Nie miałam pojęcia, czy wybuchnąć śmiechem, czy płaczem. Czy zakląć. Przeklinanie to zawsze dobry pomysł.

– Dziś na lotnisku… – zaczęłam po chwili wahania, bo nagle przypomniały mi się wszystkie szczegóły, których wcześniej nie zauważyłam. Sposób, w jaki na mnie patrzył i jak się uśmiechał, z tą pewnością siebie, a jednocześnie wydawał się jakiś onieśmielony, jakby nie do końca wiedział, co ma zrobić. – Wiedziałeś, że to ja, prawda?

Proszę, powiedz nie. Proszę, powiedz nie. Proszę…

– Tak.

Zamknęłam oczy. Wszelka nadzieja, której istnienia nawet nie byłam świadoma, umarła po tym jednym słowie. Wiedział, z kim rozmawia. A ja mu jeszcze podziękowałam. Ale skąd mogłam wiedzieć, że to on? Nie miałam z nim kontaktu przez całe siedem lat.

Poczułam, jak żar rozlewa się po moich policzkach, gdy ogarnęła mnie mieszanka wściekłości i wstydu.

– Nie martw się. – Otworzyłam oczy w samą porę, by zobaczyć szyderczy uśmiech na jego ustach. – Nie zdradzę nikomu ani słowa o tym, jaka byłaś podekscytowana.

– Jesteś… – zaczęłam i nie dokończyłam, nie wiedząc, jakie obraźliwe słowo wybrać.

– Ujmujący? – zasugerował. – Fascynujący? Zniewalający?

Niektórym się wydaje, że ludzie potrafią się zmieniać. Nie należałam do nich i w tym momencie Keith udowodnił, że się nie mylę. W ogóle się nie zmienił. Podpuszczał mnie tak samo jak wcześniej, tylko teraz robił to z pełną świadomością. Każde słowo, które padało z jego ust, było jak ostrze wbijające się w moją klatkę piersiową. Nie był to zwykły nóż kuchenny, ale skalpel, który przykładał z okrutną precyzją dokładnie tam, gdzie mógł zadać największy ból.

– Jesteś nie do zniesienia! – wyrzuciłam z siebie. – Tak samo jak wcześniej.

Zanim zdążył odpowiedzieć, a ja zrobić coś, czego mogłabym potem żałować, odwróciłam się na pięcie i zostawiłam go.

Krew szumiała mi w uszach, a kolana drżały, gdy odchodziłam. Cudem udało mi stawiać jedną stopę przed drugą. Ostatnim razem czułam się podobnie w chwili, gdy dowiedziałam się o śmierci taty. Jakby ktoś wyrwał mnie z mojego świata i wbrew mojej woli wrzucił do nowej rzeczywistości. Rzeczywistości, która miała tak mało wspólnego z moją własną, że oddałabym wszystko, żeby ją odzyskać. Ale nie mogłam nic na to poradzić. Ani wtedy, ani teraz. To nie żal czy nienawiść mogą zniszczyć człowieka. To bezsilność.

Kiedy dotarłam do swojego pokoju, schowałam kij bejsbolowy w szafie i wróciłam do łóżka. Ale o spaniu oczywiście mogłam zapomnieć. Cisza wokół była równie przytłaczająca, jak pytania, które krążyły mi w głowie. Do tego dochodziła świadomość, że Keith śpi pod tym samym dachem co ja. Wszystko to budziło mój wewnętrzny opór i najchętniej natychmiast zerwałabym się z łóżka, spakowała swoje rzeczy i wróciła do kampusu. Ale obiecałam Holly, że spędzę z nią te wakacje…

Tylko z tego powodu pozostałam w łóżku i zmusiłam się do zamknięcia oczu. Przyjechałam tu dla mojej młodszej siostry i dla niej tu zostanę. Nawet jeśli oznaczało to pogodzenie się z obecnością mojego przybranego brata.

Dźwięki, które obudziły mnie o poranku, były obce i jednocześnie znajome. Przyzwyczaiłam się do ciągłego gwaru w akademiku, do cichego pochrapywania mojej współlokatorki Amber, stukotu kroków na korytarzach i brzęku sztućców we wspólnej kuchni. Tu doszedł mnie najpierw świergot ptaków, a zaraz potem warkot kosiarki. Najwyraźniej pan Perkins z domu obok wciąż miał w zwyczaju zaczynać pracę w ogrodzie punktualnie o dziewiątej – niezależnie od pory roku.

Przewróciłam się na plecy i otworzyłam oczy. Przez krótką chwilę znów byłam dziewczynką, która dopiero co wprowadziła się do tego domu z tatą i siostrą. Dom był ogromny, a ogród pełen drzew i krzewów wydawał się magiczny. Każdego lata Holly i ja liczyłyśmy kolorowe kwiaty dziwaczka jalapa, które Stella posadziła wokół werandy. Wygrywała ta, której domysły okazały się najbliższe prawdy. Dziwnym sposobem Holly zawsze wygrywała. Cóż, matematyka nigdy nie była moją mocną stroną.

Wróciłam myślami do wypełnionych śmiechem i słońcem popołudni, z plamami od trawy na spodniach i zapachem domowej lemoniady, kiedy tata z uśmiechem nam się przyglądał podczas zabaw w ogrodzie. Tata…

W mgnieniu oka wróciłam do teraźniejszości i usiadłam na łóżku. Coś ciepłego spłynęło po mojej twarzy. Ze zdumieniem wytarłam łzy z policzków. Minęły całe wieki, odkąd ostatni raz pozwoliłam się ponieść wspomnieniom o tacie. Przez krótką chwilę świat był znowu w porządku, ale nagle dopadła mnie rzeczywistość. Taty nie było wśród nas. Przez człowieka, który bez zaproszenia zjawił się tu wczorajszego wieczora. Dlaczego Stella do tego dopuściła? Jak mogła ukryć to przede mną i przed Holly?

Odsunęłam kołdrę, wstałam i przeczesałam włosy palcami. Nie wiem, jakim cudem Amber po przebudzeniu wyglądała zawsze tak samo dobrze jak wieczorem, kiedy kładła się spać, podczas gdy ja rano sprawiałam wrażenie, jakby kopnął mnie prąd. Ruszyłam na dół w swojej koszulce do spania. Minusem mojego pokoju na poddaszu – oprócz piekielnie wysokich temperatur latem – było to, że za każdym razem, kiedy chciałam skorzystać z łazienki, musiałam schodzić na pierwsze piętro. Kiedyś wcale mi to nie przeszkadzało. Z zasady traktowałam wchodzenie po schodach jak codzienny trening.

Gdy tylko podeszłam do drzwi łazienki, te otworzyły się i Holly wyszła tanecznym krokiem. Korzystałyśmy z tego pomieszczenia we dwie, bo Stella miała na parterze własną łazienkę.

Wykrzywiłam twarz, gdy siostra się do mnie uśmiechnęła. Jako jedyna z nas wszystkich była rannym ptaszkiem, więc wyglądała na obrzydliwie wypoczętą i w dobrym nastroju.

– Dzień dobry – przywitała mnie radosnym tonem.

– Dobry… – wymamrotałam i przepchnęłam się obok niej. Dopóki nie uda mi się zupełnie otworzyć oczu, nie będę w stanie prowadzić żadnej normalnej rozmowy.

Oczywiście Holly wcale to nie przeszkadzało. Oparła się o framugę, obserwując, jak myję twarz i sięgam po szczoteczkę do zębów.

– Wyspałaś się? Jak ci minęła pierwsza noc w domu?

– Szuper – wymamrotałam z pastą do zębów w ustach. – Wzierzam rzaszego pszyrzarzego wrzata rza wrzamywasza.

– Co?

Wypłukałam usta i wyprostowałam się.

– Wzięłam naszego przybranego brata za włamywacza i zdzieliłam go kijem bejsbolowym.

Holly rozdziawiła szeroko buzię, po czym wybuchnęła śmiechem.

– Żartujesz! Serio? Jak mogłam to przespać?

Szczerze mówiąc, cieszyłam się, że jej nie obudził. Mogłaby zostać świadkiem morderstwa, a to niepotrzebnie skomplikowałoby sprawę. W milczeniu dałam jej znak ręką. Holly zrozumiała mój gest i opuściła łazienkę, zamykając za sobą drzwi. Przez kilka sekund patrzyłam na swoje odbicie w lustrze nad umywalką. Spuchnięte oczy były wyraźną oznaką pilnej potrzeby dostarczenia organizmowi kawy. Nie, to oczywiście żart. Świadczyły rzecz jasna o zbyt małej ilości snu, ale oczywiście przez najbliższe godziny nie było mowy o drzemce, musiałam więc zadowolić się pierwszą opcją. Westchnęłam ciężko, pokręciłam głową i oderwałam od siebie wzrok, żeby pozbyć się wyglądu zombiaka.

Kiedy dziesięć minut później opuściłam łazienkę, Holly nadal stała przy drzwiach.

– Muszę znać szczegóły – rzuciła, gdy ramię w ramię schodziłyśmy po schodach. – Potrzebujesz alibi? Czy też Keith przeżył?

– On… – zaczęłam, ale natychmiast przerwałam. Wcześniej byłam zbyt zamulona, żeby to zauważyć, ale teraz dotarł do mnie pewien szczegół. – Ej, moment. Dlaczego ty w ogóle nie jesteś zaskoczona faktem, że on tu jest?

– Eee… No… – Holly zaczęła nerwowo krążyć wzrokiem po wszystkich ścianach.

Nie… To nie mogła być prawda! Czyżby…?

– Wiedziałaś o tym?

– No, eee… Nie, oczywiście, że nie! – Potrząsnęła głową tak gwałtownie, że kucyk owinął jej się wokół głowy.

Przeszyłam ją wzrokiem. Nie minęły dwie sekundy, a się poddała.

– No, dobra. Wiedziałam, że ma się tu zjawić w ciągu najbliższych dni. Czy to takie straszne?

Że co?! Przez chwilę nie byłam w stanie robić nic innego, jak tylko gapić się na nią w osłupieniu. Po chwili życie mi wróciło i poczułam się, jakby w moim wnętrzu nagle rozpętała się burza.

– Odpowiem pytaniem: dlaczego nic mi o tym nie wiadomo?

– Gdybyśmy ci powiedziały, w ogóle nie wróciłabyś do domu. Na pewno nie podczas tych wakacji – powiedziała przepraszającym tonem.

Fakt. Ale to wcale nie stawiało ich w lepszym świetle. Zostałam okłamana nie tylko przez Stellę, ale też przez rodzoną siostrę…

– Czyli po prostu postanowiłyście przemilczeć to przede mną? – fuknęłam, popychając drzwi do kuchni z większą siłą, niż było to konieczne. – Wiadomość dnia: prędzej czy później zauważyłabym jego obecność.

– On ma imię.

Zatrzymałam się tak nagle, że Holly wpadła na moje plecy.

– No, co? – bąknęła. – Och, Keith! – zawołała zaskoczona, spoglądając na niego zza moich pleców. Ku mojemu przerażeniu jej twarz się rozpromieniła i można było na niej dostrzec szczerą radość.

Każdy mięsień mojego ciała spinał się coraz bardziej, gdy patrzyłam, jak Holly ściska Keitha na powitanie, jakby był co najmniej jakimś synem marnotrawnym, który wrócił do domu po długiej tułaczce. Ale nie był. Nigdy nie będzie.

Wyswobodził się z jej uścisku z uśmiechem i poczochrał ją po włosach, jak to mają w zwyczaju starsi bracia. A potem popatrzył na mnie.

– Widzisz? Od razu mnie rozpoznała.

Najchętniej bym go ignorowała. Wbiłam paznokcie w ręce.

– To nie takie trudne tu, w kuchni, i to za dnia.

Uniósł jedną brew.

– A wyglądam tu jakoś inaczej niż na lotnisku?

Nie odpowiedziałam, tylko rzuciłam mu miażdżące spojrzenie.

We wczorajszych ciemnościach nie bardzo mogłam mu się przyjrzeć. W przeciwieństwie do mnie zdążył się już ubrać. Miał na sobie dżinsy i czarny T-shirt, który podkreślał jego szerokie barki. Wczoraj na lotnisku miał zaledwie cień zarostu, który został mu pewnie po podróży, dzisiaj w ogóle się nie ogolił. Dwudniowa broda nadawała mu wygląd buntownika, co w połączeniu z jego lśniącymi, brązowymi oczami stanowiło zabójczą mieszankę. Z zarostem nie wyglądał już jak tamten chłopiec, tylko jak miły facet, który pomógł mi wczoraj z bagażem. Poczułam skurcz w żołądku, a jednocześnie nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nie rozpoznałam go na lotnisku. Siedem lat to wprawdzie szmat czasu, a on z niezdarnego nastolatka wyrósł na mężczyznę. O długich nogach i silnych, wyrzeźbionych podczas treningów lub pracy fizycznej ramionach. Mimo to wciąż widziałam w nim chłopaka sprzed lat.

Z rozczochraną czarną czupryną. Zaczepnym spojrzeniem. Ze znamieniem na szyi i niewielką blizną na dolnej szczęce. I ustami z pełniejszą dolną wargą…

Przez dwie, trzy sekundy wytrzymałam jego spojrzenie, po czym odwróciłam głowę. Moja skóra płonęła, kiedy rozprostowywałam zaciśnięte w pięści dłonie, żeby otworzyć drzwi lodówki.

– No, weź – drażnił się ze mną. – Możesz spokojnie przyznać, że wolałabyś rozpoznać mnie od razu.

– Dlaczego? – bąknęłam, wyjmując butelkę z mlekiem, po czym natychmiast zamknęłam drzwi lodówki, żeby ukryć drżenie palców. – Żebym mogła z całym zaangażowaniem delektować się twoim uroczym towarzystwem? Dziękuję, postoję.

– Nie wiesz, co tracisz.

– Żel do włosów, słabe żarty i wymuszony wdzięk?

Holly wydała z siebie parsknięcie, ale zaraz potem zakasłała dla niepoznaki i usiadła przy stole.

Keith rzucił jej miażdżące spojrzenie.

– Słyszałem to.

Uśmiechnęła się do niego.

– Jak dobrze mieć was oboje z powrotem. Naprawdę tęskniłam za tymi waszymi przekomarzankami, kłótniami i trzaskaniem drzwiami. Przez ostatnie lata było tu stanowczo zbyt spokojnie i sielankowo.

Może dla niej. Holly miała w tamtych czasach niezły ubaw, gdy Keith i ja kłóciliśmy się, bo w takich sytuacjach to ona zwykle coś na tym zyskiwała. W większości były to drobnostki. Ostatni kawałek ciasta. Granie na konsoli. Głośna muzyka, którą Keith i ja terroryzowaliśmy się nawzajem, dopóki Stella nie wyłączała prądu i nie groziła, że zabierze nam odtwarzacze, jeśli nie przyciszymy wieży.

Było mnóstwo takich momentów, ale prócz Holly nikt za nimi nie tęsknił. Za Keithem też nie.

Parsknęłam cicho. Gdyby to ode mnie zależało, spędzałabym jak najmniej czasu w tym samym miejscu co on. Do diabła, gdybym mogła wybrać, nie oddychalibyśmy nawet tym samym powietrzem.

– O co chodzi? Odebrało ci mowę, Calliope? – Jakby na zawołanie odezwał się znowu Keith. Czy ten facet czerpał jakąś energię z prowokowania mnie? Czy to było dla niego coś jak napój energetyczny, dzięki któremu było mu łatwiej przetrwać dzień?

Cóż, jeśli tak faktycznie było, nie dam mu tej satysfakcji i nie poddam się tak łatwo.

– Nikt tak do mnie nie mówi. – Nawet jeśli nie było go tu tyle lat, powinien wiedzieć, że nienawidziłam, gdy ktoś zwracał się do mnie pełnym imieniem. Tata był jedyną osobą, która mogła to robić w stosunku do Holly i mnie. Calliope i Thalia. Ale te imiona umarły razem z nim.

To przez Keitha tata nie mógł teraz usiąść razem z nami przy jednym stole, pożartować, jak to miał w zwyczaju, czy poczytać gazety, zanim wyjechał na dyżur do szpitala. Ta myśl przeszyła moje serce niczym rozgrzany do czerwoności nóż. Z całej siły zacisnęłam palce na kubku z kawą, żeby nie wylać jego zawartości na twarz Keitha.

Jakby przeczuwając, że nastrój w pokoju zaraz może ulec diametralnej zmianie, Holly odchrząknęła.

– Powinnyśmy pojechać do miasta. – Wskazała na mnie widelcem. – Musimy kupić ci sukienkę. Nie myśl, że mama tak łatwo odpuści tylko dlatego, że przyjeżdżasz tu tak rzadko. A tobie – zwróciła się do Keitha – potrzebny jest smoking.

Same zakupy były dla mnie wystarczającą torturą, ale zakupy z Keithem?! Po moim trupie. A raczej: po jego trupie, bo właśnie tym to groziło.

– Nie trzeba – zaprotestował natychmiast Keith. – Pożyczę jakiś. Zróbcie sobie dziewczyński wypad do miasta.

Wyraz twarzy Holly zmienił się z zatroskanego na pełen entuzjazmu.

– Świetna myśl! Nie robiłyśmy tego od wieków, Callie. Najpierw sukienka, potem wybierzemy się na manicure, a zaraz potem najlepiej od razu załatwimy fryzjera! O! I musimy koniecznie znaleźć buty dla ciebie.

Ulga, którą przed chwilą poczułam, rozpłynęła się w niebycie. W takich chwilach zastanawiałam się, czy naprawdę jesteśmy ze sobą spokrewnione. Bardziej prawdopodobne wydawało się, że którąś z nas podmieniono w szpitalu. To, co ona nazywała zabawą, dla mnie było prawdziwą torturą. Ale i tak wolałam dziesięć razy bardziej wybrać się na zakupy, zakończyć je kieliszkiem tequili i wskoczyć do wulkanu, niż przebywać dłużej w tym samym pokoju z Keithem.

– Jasne – odparłam, zmuszając się do uśmiechu. – Daj mi dziesięć minut. – Jedną na zrobienie kawy, a dziewięć na ubranie się i ogarnięcie, żebyśmy jak najszybciej wyszły z domu. I zostawiły Keitha Blackwooda jak najdalej za sobą.

Rozdział 3

„To, że nie dajesz znaku życia, oznacza zapewne, że playlista ci się spodobała. Prawda?”

Wpatrywałam się w wiadomość na telefonie i poważnie rozważałam, czy nie pozwolić Parkerowi pomęczyć się jeszcze trochę, tak jak ja męczyłam się podczas lotu. W końcu przeładował mojego iPoda jakimiś ckliwymi kawałkami dla dziewczyn ze złamanym sercem.

„Jeśli zamierzałeś z jej pomocą poddać mnie torturom, to osiągnąłeś swój cel”.

Wysłałam wiadomość bez żadnych emotek. Nie cierpiałam ich! Jakby na potwierdzenie tego Parker odpowiedział mi całą serią radosnych i roześmianych buziek, serc, nutek, słoneczek i innych obrazków, których znaczenia nie znałam.

– Do kogo piszesz? – Holly wspięła się na palcach pośrodku butiku i zajrzała mi przez ramię.

– Do Parkera. – Poznali się w zeszłym roku, kiedy Holly przyjechała do mnie na weekend. Z trudem powstrzymałam ją przed wymknięciem się na imprezę dla studentów, gdzie koniecznie chciała potańczyć na ladzie barowej.

– Och! Czy on wciąż jest z tamtą dziunią? Jak ona miała na imię?

Z rozbawieniem wsunęłam telefon z powrotem do torebki.

– Którą konkretnie masz na myśli?

Ja w ciągu ostatnich dwóch lat miałam jednego chłopaka, ale do zliczenia wszystkich dziewczyn Parkera potrzebowałam palców obu rąk. Nie to, że nie potrafił zbudować związku, ale… Nie, szczerze mówiąc, tak właśnie było. Żal mi kobiety, którą pewnego dnia poślubi.

– Czyli z nią też zerwał? Wiesz, co by rozwiązało jego problemy? – Holly uniosła czerwoną sukienkę, której nie założyłabym nawet na wieczór panieński w klubie ze striptizem. – Związek z kimś, kto go dobrze zna i potrafi docenić. Z kimś takim jak jego najlepsza przyjaciółka.

Chyba nie mówiła tego serio?

– Masz pojęcie, ile jest książek i filmów, w których najlepsi kumple zostają parą? – Holly kontynuowała, niewzruszona moim sceptycyzmem. Byłam prawie pewna, że widziałam w jej oczach małe serduszka.

Okej. Teraz było już za późno. Wybuchnęłam śmiechem. Paru klientów odwróciło się w naszą stronę, ale i tak nie potrafiłam przestać się śmiać. Ja z Parkerem? Serio? Wspomnienie naszej pierwszej i jedynej randki, zanim zostaliśmy najlepszymi kumplami, wystarczyło, żebym prawie zwinęła się w kłębek na podłodze. Istniały większe szanse na to, żeby zaiskrzyło między studentem medycyny a obiektem jego pierwszej sekcji zwłok niż między mną a Parkerem. Nic dziwnego, że podczas tej „randki” spontanicznie postanowiliśmy dołączyć do gry w laserowego paintballa. Wieczór zakończył się tak, że Parker wrócił do akademika z jakąś rudą pięknością, a ja poznałam Connora.

– Co w tym takiego śmiesznego? – zapytała Holly, marszcząc brwi.

– Ja z Parkerem? To się nigdy nie wydarzy. Skończyłoby się to całkowitą porażką. – Wytarłam opuszkami palców łzy śmiechu z kącików oczu. – Dlaczego ludzie przestali wierzyć w platoniczną przyjaźń między kobietą i mężczyzną?

– Bo filmy z Justinem i Milą dowodzą czegoś zupełnie przeciwnego?

Przewróciłam oczami i ściągnęłam z wieszaka granatową sukienkę.

– Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że prawdziwe życie nie jest filmem?

– Zapomnij. – Holly wyciągnęła mi sukienkę z ręki i odwiesiła ją z powrotem na wieszak. – Niebieski ci nie pasuje, z wyjątkiem dżinsów.

– Wow, dzięki.

– Nie zgrywaj wkurzonej, nie jesteś na to wystarczająco próżna.

Smutna prawda. Przechadzałam się dalej, nie zwracając uwagi na ubrania, bo moje myśli zawędrowały w zupełnie inne miejsca. Nie potrafiłam pozbyć się z głowy reakcji Holly na pojawienie się Keitha. Nie tylko wiedziała o jego powrocie, lecz nawet się z tego ucieszyła. I to naprawdę szczerze.

– Jakim cudem nie masz nic przeciwko temu, że wrócił?

Nawet nie zauważyłam, kiedy wypowiedziałam to pytanie na głos.

– Ale że kto?

– Przecież wiesz, o kim mowa.

Holly wydała się nagle niezwykle zainteresowana sukienką wyszywaną perłami. A nie znosiła pereł.

– Jest członkiem naszej rodziny. Jest…

– Nie kończ.

– Ale dlaczego? – Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczami, jakby mnie w ogóle nie rozumiała. Zauważyłam w jej wzroku jeszcze coś, czego nigdy nie chciałam dostrzec. Nie, jeśli to ja byłam tego przyczyną. Ból. – Jest naszym przybranym bratem, czy ci się to podoba, czy nie.

– Wcale mi się to nie podoba. I tobie też nie powinno. Już zapomniałaś, co się stało? Co zrobił? – Mój głos zabrzmiał ostrzej, niż zamierzałam, na co Holly wzdrygnęła się, jakbym ją spoliczkowała.

– Nie, nie zapomniałam. – Delikatnie odwiesiła suknię z perłami na drążek. – Ale potrafię mu wybaczyć.

Czy to naprawdę było takie proste? Przebaczenie i puszczenie wszystkiego w niepamięć, jak gdyby nic się nie stało? Jakby Keith wcale nie był winny śmierci naszego taty? Jak tego dokonała? Jak można przebaczyć coś, co tak głęboko wryło się w świadomość, choć nawet się tego nie pamięta? Nie miałam pojęcia. Może nigdy nie będzie mi dane się tego dowiedzieć. Niektóre rzeczy były po prostu niewybaczalne. I niezależnie od tego, co Keith zrobił i na jak długo zniknął, nic nigdy tego nie naprawi. Bo osoba, która odeszła, już nie wróci.

Patrzyłam, jak Holly wyciąga nową sukienkę i obraca ją w moją stronę. Spodziewałabym się raczej małej czarnej czy też kolejnej okropnej sukienki w ostrej czerwieni przywodzącej na myśl strój striptizerki. Ale ona trzymała przed sobą jakieś obrzydlistwo z szeroką falbaną z koronki i wielką czerwoną kokardą przy dekolcie, na co wybuchnęłam śmiechem. I nagle wszystko znów wróciło do normalności. Ciężka atmosfera zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

– Dam ci dwadzieścia dolarów, jeśli włożysz to na bal Stelli.

Holly pokiwała głową, jakby poważnie się nad tym zastanawiała.

– Daj dwieście i wtedy pogadamy.

– Marzenie ściętej głowy.

Odwiesiła sukienkę na drążek, uśmiechając się z przekąsem.

– Wygląda na to, że wylądowałyśmy w dziale strojów na Halloween. Ale wydaje mi się, że… Ooo! – zawołała nagle. – Ta powinna ci się spodobać! Chyba znalazłam dla ciebie idealną sukienkę. W niej udałoby ci się przyćmić samą Helenę Trojańską.