Fileb - Platon - ebook + książka

Fileb ebook

Platon

0,0

Opis

Rozważania na temat przyjemności i dobrego życia. Sokrates kwestionuje opinię swoich rozmówców: Fileba i Protarcha, że największym dobrem w życiu jest przyjemność i radość. Podkreśla wartość rozumu, poznania i wiedzy. Zwraca uwagę, że istnieją dobre i złe przyjemności i dąży do ustalenia, czy najlepsze życie polega na przyjemności czy na wiedzy, czy też powinno być mieszaniną obydwu.

Dialog zawiera również partie tekstu poświęcone klasyfikacji różnych dziedzin wiedzy, dialektyce i ontologii, a także argument kosmologiczny, który ma wskazywać, że światem rządzi umysł. Chociaż z ich powodu dzieło często uważano za nieuporządkowane, jednocześnie właśnie te tematy, kwestia ich powiązania i znaczenia w całości nauczania Platona wzbudziły ponowne zainteresowanie Filebem współczesnej nauki.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Platon
Fileb
tłum. Władysław Witwicki
Epoka: Starożytność Rodzaj: Epika Gatunek: Rozprawa

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 166

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Platon

Fileb

tłum. Władysław Witwicki

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN-978-83-288-6124-4

Fileb

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!
Podoba Ci się to, co robimy? Jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/

Wstęp tłumacza

Fileb, czyli rozmowa o rozkoszy. Obyczajowa. Taki tytuł nosi nasz dialog w zbiorze pism Platona. Autor szuka w nim odpowiedzi na pytanie, jaki typ życia uznać za najlepszy. Czy oddać pierwszeństwo życiu oddanemu gonitwie za rozkoszami bez wyboru, czy też cenić najwyżej życie poddane rozumowi i poświęcone przede wszystkim pracy intelektualnej. Czy wysoko cenić każdą przyjemność jako dobro większe lub mniejsze — czy też pewnymi przyjemnościami gardzić i unikać ich, a inne dopuszczać i szukać ich wypada? Jakie miejsce, jaki szczebel przyznać rozkoszy w hierarchii wartości życiowych? To są główne zagadnienia tej rozmowy, na które Platon daje tutaj odpowiedź zdecydowaną i sformułowaną.

Osoba wymieniona tytule to nie jest żadna osobistość znana. Imię Fileb znaczy po grecku tyle, co miłośnik uroków młodości. Trudno się dopatrzyć w tej postaci jakichś cech jednostkowych, charakterystycznych i gdyby nie brać tego imienia przenośnie, trudno byłoby zgadnąć, czemu to imię własne występuje w tytule, skoro Fileb odzywa się tylko parę razy na początku dialogu. To jest postać jak gdyby bez twarzy — podobnie zresztą jak i Protarchos, który stale odpowiada Sokratesowi.

W rozmowie nie widać tła psychologicznego, nie widać gry stosunków osobistych między rozmawiającymi, tak jak się ją widzi w Gorgiaszu, w Eutyfronie, w Menonie. Dialog nie ma budowy dramatycznej i nie zawiera sytuacji komicznych, choć jest napisany z humorem. Jest to raczej monolog Sokratesa, który rozwija myśli Platońskie, ma przed oczami jakiegoś schematycznego Protarcha, młodzieńca, z którym można mówić o ideałach życiowych i można mu kazać reprezentować zrazu stanowisko nawet nie jego własne, ale dość pospolite, które wyznaje także Fileb, bierny świadek pozornej rozmowy. Pytania i uwagi Protarcha nie składają się razem na jakieś stanowisko przeciwne Sokratesowi. Służą raczej do tego, żeby przemówienia Sokratesa podzielić na części, rozbić je na ustępy i na zdania poszczególne. Jakby nauczanie katechizmowe. Protarchos ma być synem Kalliasa, ale on jest właściwie jakimś nieindywidualnym, papierowym synem samego autora. Jest to jakby reprezentant przeciętnego, przytomnego czytelnika. Protarchos nie zawsze się orientuje w myślach Sokratesa, a pytania zadaje jakby automatycznie — nieraz w połowie zdania, które Sokrates rozpoczął, aby zrobić pauzę przed tezą lub przed pytaniem, które się w danym momencie ma sformułować. Protarchos zgadza się na wszystko, co autor uważa za dostatecznie jasne i co chce, żeby nie ulegało dyskusji na razie. W jego raczej biernej obecności autor jakby robił rachunek i z własnego życia. Czy dobrze zrobił sam, że nie poszedł drogą Kaliklesa z dialogu Gorgiasz, a został przy szkole i przy piórze; nie bez muzyki i nie bez towarzystwa, przy dobrze pachnącym winie z Samos.

Gdy porównywać stosunek autora do rozkoszy, które życie przynosi, stosunek widoczny w Fajdrosie i rozwinięty tutaj, widać tu pewne uspokojenie. On żywo pamięta i teraz, i umie opisać wzruszenia i szały młodych lat, ale już ich nie chce. Już woli, żeby go zbyt silne wzruszenia całkiem omijały. Podobnie będzie się kiedyś Horacy1 modlił: Intermissa Venus diu, parce precor, precor2.

Sokrates, jak zwykle, gubi się w interesujących dygresjach na rozliczne tematy; wplata rozważania metafizyczne i świetne analizy psychologiczne; ale żeby się i czytelnik w nich nie zgubił, powtarza w kilku miejscach główny cel rozważań, streszcza główne punkty omówione i zbiera pod koniec wyniki, do których doszedł. Ma się wrażenie, że to pisze mistrz szkoły dla użytku przede wszystkim uczniów; mistrz, który już wie, jakie trudności napotyka jego nauka o ideach i z jakimi prądami spotykają się jego uczniowie w dziedzinie poglądów na życie.

Chciałby w nich podtrzymać kult dla życia oddanego służbie u Muz3. Pewne wyrzeczenia się, których to życie wymaga — to nie są akty rezygnacji z istotnych potrzeb ludzkich. Wprost przeciwnie, dopiero w takim życiu, opanowanym i ujętym w karby rozumne, mogą znaleźć zaspokojenie najbardziej istotne potrzeby szlachetniejszych dusz ludzkich, za czym dopiero przychodzić może szczęście — niezmieszane, ciche. Ale to nie ma być zeschłymi cyprysami wysadzana droga do śmierci. Czytaliśmy o niej w Fedonie. To jest pogodne, jasne życie filozofa — w pewnym wieku.

Zagadnienie dialogu nie wydaje się przestarzałe i dziś, a w dygresjach co krok świecą rozsypane prawdy wieczne.

Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/

Fileb

Osoby dialogu:
SokratesProtarchosFileb

Sokrates: Więc zobacz, Protarchu, jaką myśl zamierzasz teraz przyjąć od Fileba i które z naszych stanowisk pragniesz zwalczać, gdyby nie było sformułowane według twojej myśli. Jeśli chcesz, to może streścimy jedno i drugie?

Protarchos: Owszem, proszę bardzo.

Sokrates: Otóż Fileb powiada, że dobrem dla wszystkich żywych istot jest rozkosz i radość, i wszystko w tym rodzaju — czy się to tak nazywa, czy podobnie, a z naszej strony istnieje zdanie przeciwne, że nie te rzeczy, ale rozum i myślenie, i pamiętanie, i to, co tym znowu rzeczom pokrewne, a więc słuszny sąd i prawdziwe rozumowania lepsze są od rozkoszy i więcej warte dla wszystkich istot, które tylko potrafią mieć w sobie coś z tych rzeczy. Jeśli która potrafi, ma stąd największy pożytek — każda — z tych, co dziś istnieją, i z tych, co będą. Czy nie tak jakoś, Filebie, twierdzimy — jeden i drugi?

Fileb: Właśnie tak, Sokratesie, w sam raz.

Sokrates: Więc przyjmujesz, Protarchu, tę sprawę, daną w tej chwili?

Protarchos: Trzeba przyjąć; bo nasz piękny Fileb ustał i sił nie ma dalej.

Sokrates: Więc trzeba się w tych rzeczach na wszelki sposób jakoś dogrzebać prawdy?

Protarchos: Ano, trzeba jakoś.

II. Sokrates: A proszę cię, oprócz tego zgódźmy się i na taką rzecz.

Protarchos: Na jaką?

Sokrates: Że teraz każdy z nas spróbuje pokazać taki stan duszy i taką jakąś postawę duchową, która by potrafiła wszystkim ludziom zapewnić szczęście w życiu. Czy niedobrze?

Protarchos: No, dobrze.

Sokrates: Nieprawdaż, więc wy bronicie postawy radosnej, a ja bronię rozumnej?

Protarchos: Jest tak — istotnie.

Sokrates: No cóż, a gdyby się jakaś inna postawa duchowa okazała mocniejsza od tych dwóch, to — nieprawdaż — jeżeliby się ta postawa okazała bardziej spokrewniona z rozkoszą, to my obaj przegramy, skoro takie życie będzie górą; życie oddane rozkoszy odniesie wtedy zwycięstwo nad życiem poddanym rozumowi?

Protarchos: Tak.

Sokrates: A jeśli zwycięży poddane rozumowi, to rozum będzie górą, a rozkosz przegra. Taka między nami umowa staje, czy jak mówicie?

Protarchos: Mnie się przynajmniej tak wydaje.

Sokrates: A Filebowi jak? Co mówisz?

Fileb: Ja w ogóle uważam, że rozkosz jest górą i będę tak uważał. A ty, Protarchu, sam się przekonasz.

Protarchos: Kiedyś4, Filebie, oddał sprawę w moje ręce, to już nie będziesz chyba mógł do woli zgadzać się z Sokratesem albo mu się sprzeciwiać.

Fileb: Prawdę mówisz. Niechże mnie Bóg broni od tego, w tej chwili biorę samą boginię na świadka.

Protarchos: I my też razem z nią gotowiśmy ci wystawić świadectwo, żeś mówił to, co mówisz. Więc to, co potem z kolei, Sokratesie — czy tam Fileb zechce, czy nie zechce, próbujmy ciągnąć dalej.

III. Sokrates: Ciągnijmy, a zacznijmy od samej bogini, która, jak on mówi, nazywa się Afrodytą5, a najprawdziwsze jej imię jest Rozkosz.

Protarchos: Zupełnie słusznie.

Sokrates: Mnie się, Protarchu, z imionami bogów zawsze obawa łączy — zgoła nie ludzka, gorsza od największego strachu. Tak i teraz imieniem Afrodyty ją nazywam, skoro jej się tak podoba; a o rozkoszy wiem, że się różnymi kolorami mieni i, jak powiedziałem, musimy od niej zacząć i zastanowić się nad nią w duszy, i zobaczyć, jaką też posiada naturę. Bo to jest, kiedy się ją tak po prostu wymienia, coś jednego, a przecież przybiera różnorakie postacie i w pewnym sposobie niepodobne jedna do drugiej. Zobacz no: mówimy, że rozkosz ma człowiek rozpustny i że ją znajduje człowiek opanowany — w samym panowaniu nad sobą. Rozkosz ma głupiec, pełen bezmyślnych opinii i niemądrych nadziei, a znajduje rozkosz i człowiek rozsądny w samym rozumnym myśleniu. Z tych rodzajów rozkoszy, żeby i jedne, i drugie miały być do siebie nawzajem podobne, któż mógłby twierdzić coś takiego i nie wydać się głupcem po sprawiedliwości?

Protarchos: Wiesz, Sokratesie, one pochodzą od przeciwnych sobie spraw, ale same nie są sobie nawzajem przeciwne. Bo jakżeby miała rozkosz nie być najpodobniejsza do rozkoszy — sama do siebie — spośród wszystkich rzeczy najbardziej?

Sokrates: Toż i barwa do barwy — Pan Bóg z tobą! Ze względu na to samo, na bycie barwą, żadna się nie będzie różniła od drugiej. Czarna i biała — widzimy wszyscy, że one nie tylko są różne, ale że jedna z nich najbardziej jest drugiej przeciwna. A kształt w stosunku do kształtu tak samo. Jako rodzaj każdy kształt jest czymś jednym, ale jedne jego części są sobie nawzajem wprost przeciwne, a inne mają jakąś nieprzebraną różnorodność. I w wielu innych sprawach te same stosunki znajdziemy. Zatem tej myśli nie wierz, która ze wszystkich największych przeciwieństw robi jedność. Ja się boję, że znajdziemy jakieś rozkosze sobie nawzajem wprost przeciwne.

Protarchos: Może być, ale co to zaszkodzi naszej myśli?

Sokrates: To, powiemy, że gdy one są sobie przeciwne, ty je nazywasz różnymi imionami. Mówisz niby, że dobre jest wszystko, co daje rozkosz. Otóż żeby nie było rozkoszne wszystko, co jest rozkoszne, o to się nikt nie spiera. A tylko pośród tych rzeczy jest wiele złych i wiele dobrych — tak my mówimy — a jednak ty je wszystkie nazywasz dobrymi, a zgodzisz się, że są do siebie niepodobne, gdyby cię ktoś do tego doprowadził w dyskusji. Zatem co właściwie jednego i tego samego tkwi w tych złych i dobrych jednako, dzięki czemu ty wszystkie rozkosze nazywasz dobrem?

Protarchos: Jak mówisz, Sokratesie? Czy myślisz, że ci ktoś przyzna słuszność, i jeśli założy, że rozkosz jest dobrem, to pozwoli, żebyś ty mówił, że są jakieś jedne rozkosze dobre, a jakieś inne od nich — złe?

Sokrates: A jednak ty przyznasz, że one są do siebie nawzajem niepodobne, a niektóre sobie nawzajem wprost przeciwne.

Protarchos: Ależ nie — o ile są rozkoszami.

Sokrates: Znowu na tę samą myśl zjeżdżamy, Protarchu, i mówimy, że się rozkosz od rozkoszy nie różni, tylko wszystkie są jednakie, i te przykłady, w tej chwili przecież podane, już nas wcale nie rażą — gotowiśmy uwierzyć i mówić rzeczy godne skończonych nicponiów i całkowitych nowicjuszów w świecie myśli.

Protarchos: Co niby chcesz powiedzieć?

Sokrates: To, że jeśli ja za twoim przykładem i w obronnej postawie zaryzykuję twierdzenie, że największe przeciwieństwa są właśnie przez to najpodobniejsze do siebie, to będę się mógł z tobą zgodzić, a okażemy się wtedy obaj młodsi niż potrzeba i myśl nam się z rąk wymknie, a pójdzie sobie precz. Więc ją cofnijmy z powrotem, może trafimy na wspólne drogi i jakoś się z sobą potrafimy pogodzić.

Protarchos: Mów, jakim sposobem?

IV. Sokrates: Załóż, Protarchu, że z kolei ty mnie zadajesz pytanie.

Protarchos: Jakie niby?

Sokrates: Rozum i wiedza, i umysł, i wszystko to, co ja w początkowym założeniu przyjąłem jako dobra — zapytany, co jest dobrem — czy tego wszystkiego nie czeka ten sam los, co i twoją myśl?

Protarchos: Jak to?

Sokrates: Pokaże się, że wiele jest wszystkich rodzajów wiedzy i niektóre z nich zgoła do siebie nawzajem niepodobne. A jeżeli któreś z nich są nawet sobie nawzajem przeciwne, to czyż warto byłoby ze mną rozmawiać teraz, gdybym się tego nastraszył i powiedział, że żadna wiedza nie jest do drugiej niepodobna? Potem by tam nasza myśl tak jak bajka gdzieś przepadła i popłynęła sobie precz, a my byśmy osiedli cało na jakimś głupstwie.

Protarchos: Ależ to się stać nie powinno żadną miarą, oprócz tego, że osiądziemy cało. Bo mnie się bardzo podoba ten wspólny czynnik w moim i twoim stanowisku: niech będzie wiele rozkoszy, i to niepodobnych do siebie, i niech będzie wiele rodzajów wiedzy i też różnych.

Sokrates: Więc tej różnorodności dobra mojego i twojego, Protarchu, nie chowajmy pod ławę, tylko ją postawmy na środku i miejmy odwagę; może te rzeczy w toku dyskusji powiedzą, czy rozkosz należy nazywać dobrem, czy rozum, czy też dobro to jest coś trzeciego. Teraz przecież nie o to właśnie nam idzie w naszym sporze, żeby na wierzchu zostało to, co ja zakładam, czy też to, co ty; obaj powinniśmy wspólnie walczyć o to, co najbliższe prawdy.

Protarchos: Trzeba przecież.

V. Sokrates: Więc tę myśl jeszcze mocniej utwierdźmy obopólną zgodą.

Protarchos: Jaką myśl?

Sokrates: Tę, która kłopot sprawia wszystkim ludziom, czy chcą, czy też, czasem i niektórzy, nie chcą.

Protarchos: Mówże jaśniej.

Sokrates: Ja mówię o tej, która się właśnie teraz nawinęła; urodziwa jest jakaś i przedziwna. Że wiele rzeczy to jedność, a jedność to wiele rzeczy, to są świetne powiedzenia i łatwo się spierać z takim, który jedno z nich założy. Którekolwiek.

Protarchos: Czy masz to na myśli, co ktoś może o mnie powiedzieć, że ja jestem Protarchos, z natury jeden, ale jest takich moich „ja” wiele, i to przeciwnych sobie: ja duży i ja mały, powie ktoś, i ciężki, i lekki, a jeden i ten sam, i mnóstwo innych oprócz tego?

Sokrates: Wymieniasz te rozpowszechnione zdania spośród przedziwnych zdań o jedności i wielości. Już się wszyscy, można powiedzieć, zgadzają, że nie trzeba ruszać takich rzeczy, bo to dziecinne i łatwe, a bardzo przeszkadza w myśleniu. Także i takich rzeczy, jak kiedy ktoś rozbierze człony i zarazem części czegoś w dyskusji, przy czym wyjdzie, że to wszystko stanowi ową jedność, a potem dowodzi ze śmiechem, że dziwne rzeczy musiał mówić; że jedność to wiele rzeczy i jest ich bez miary, a tych wiele rzeczy to tylko jedność.

Protarchos: A ty, Sokratesie, masz na myśli jakie inne zdanie, jeszcze nieustalone i nierozpowszechnione, w związku z tą samą sprawą?

Sokrates: Ile razy ktoś, chłopcze, zakłada jedność nie pośród tych rzeczy, które powstają i giną, jak myśmy to przed chwilą mówili. Bo w tej dziedzinie i jeśli chodzi o taką jedność, jakąśmy teraz właśnie przytaczali, to zgoda powszechna, że tu nie ma co zbijać. Dopiero jeśli ktoś próbuje przyjąć jednego człowieka i wołu jednego, i piękno jedno, i dobro jedno — kiedy o te i o takie jedności chodzi, sprawa staje się doniosła w rozważaniach i sporna.

Protarchos: Jak to?

Sokrates: Przede wszystkim, czy potrzeba przyjmować, że jakieś takie jedności istnieją naprawdę. Następnie, jakim sposobem one, choć każda z nich jest jedna i zawsze ta sama, i ani powstawać nie może, ani ginąć, to jednak każda jest jak najmocniej tą właśnie jedną jednością. Następnie, w dziedzinie tych rzeczy, które powstają i nie mają granic, czy należy ją przyjmować jako rozproszoną i powieloną, czy też ona jest cała oddzielona dla siebie, co przecież może się wydawać najmniej możliwe ze wszystkiego, żeby jedno i to samo i jedność tkwiła równocześnie w jedności i w wielości. To są w tych sprawach, kiedy mowa o jedności i wielości, to są, Protarchu, przyczyny wszystkich kłopotów, jeżeli je przyjąć nie tak, jak potrzeba, a wszystko idzie doskonale, jeśli przyjąć tak, jak należy.

Protarchos: Nieprawdaż, Sokratesie, musimy przede wszystkim to w tej chwili przepracować?

Sokrates: Ja bym przynajmniej tak uważał.

Protarchos: Zatem przyjmij, że my wszyscy tutaj zgadzamy się z tobą na to. A Fileba może najlepiej będzie w tej chwili pytaniami nie ruszać, kiedy cicho siedzi.

VI. Sokrates: No, niech tam. Ale skąd by tu zacząć tę walkę o kwestie sporne; tak dużo jej jest i tak jest różnorodna? Może stąd?

Protarchos: Skąd?

Sokrates: Przyznamy chyba, że ta jedność, utożsamiana w rozważaniach z wielością, kręci się wszędzie i wkrada się w każdą myśl zawsze; i dawniej, i teraz. To nigdy nie ustanie i to się nie zaczęło teraz, tylko to jest, jak mi się zdaje, taki nieśmiertelny i niestarzejący się stan samych naszych myśli. Kiedy go tylko zakosztuje młody człowiek, zaraz się cieszy, jakby jakiś skarb mądrości znalazł; rozkosz go napełnia, jakby sam bóg w niego wstąpił, zaczyna wywijać argumentami z radością i raz na wywrót wykręca i zwija wszystko w jedność, a raz na nowo rozwija i dzieli na części; w kłopoty siebie samego przede wszystkim i najwięcej wpędza, a potem każdego, kogo w danej chwili ma pod ręką; czy to będzie ktoś młodszy czy starszy, czy się trafi rówieśnik — nie oszczędza ani ojca, ani matki, ani nikogo innego, kto tylko ma uszy. Omal że się nawet do innych istot żywych nie zwraca, oprócz ludzi, a z dzikich nie oszczędziłby nikogo, gdyby tylko tłumacza skądeś dostał.

Protarchos: Ej, Sokratesie, czy nie widzisz, jakie mnóstwo nas jest, a młodzi jesteśmy wszyscy? Ty się nie boisz, żebyśmy się razem z Filebem i do ciebie nie zabrali, jeżeli nas będziesz hańbił?

A jednak — bo my rozumiemy, co ty mówisz — jeżeli istnieje jakiś sposób, jakiś chytry środek na to, żeby takie zamieszanie myślowe łagodnie jakoś od nas odeszło i żeby znaleźć jakąś drogę do celu rozważań, piękniejszą, to zajmij się tym, a my za tobą razem pójdziemy, według sił. To niemała rzecz, ta nasza obecna rozmowa, Sokratesie.

Sokrates: Wcale nie, moi chłopcy, jak powiada Fileb, kiedy do was mówi. Nie ma zgoła ładniejszej drogi i być nie może; ja ją kocham zawsze, tylko ona mi już nieraz z oczu znikała i wtedym6 zostawał sam jeden i ani w prawo, ani w lewo.

Protarchos: Cóż to za droga? Powiedz coś o niej!

Sokrates: Pokazać ją nie bardzo trudno, ale strasznie trudno nią iść. Do wszystkich wynalazków na tej drodze ludzie doszli. A zobacz, którą mam na myśli.

Protarchos: Mów tylko.

Sokrates: Bogowie dali ją ludziom; tak mi się to przedstawia; jakiś Prometeusz7 bogom ją wydarł wraz z jakimś ogniem, bardzo jasnym. I starożytni — oni lepsi byli od nas i bliżej bogów mieszkali — to nam podanie przekazali, że wszystko, co, jak się zawsze mówi, istnieje, składa się z jedności pewnej i z wielości i ma w sobie przyrodzony pierwiastek granic i nieokreślenia. Więc kiedy to tak jest uporządkowane, powinniśmy zawsze jedną postać (ideę) we wszystkim zakładać i szukać jej — znajdziemy, bo ona tam jest w środku — a gdy ją uchwycimy, to po tej jednej dwie — patrzeć, czy może tam są — a jeśli nie, to trzy albo jakaś inna ich liczba się znajdzie i każdą z tych jedności brać tak samo aż do jedności naczelnej. Tę będzie widać już nie tylko jako jedność i wielość rzeczy nieokreślonych, ale się pokaże, ile tego jest. A idei nieokreślenia do wielości nie wnosić, zanim ktoś jej liczby wszystkiej nie dojrzy, która leży między nieokreśloną a jednostką. Wtedy już mniejsza o każdy szczegół wszystkiego — niech sobie przepada w nieokreśloności. Otóż, bogowie, jak powiedziałem, tak nam pozwolili rzeczy rozpatrywać i uczyć się samemu, i nauczać drugich. A dzisiejsi mędrcy, zależnie od tego, jak się im trafi, do tej jedności dochodzą zbyt szybko albo zbyt powoli; wolniej, niż potrzeba. A po jedności zaraz biorą nieokreśloną wielość. Nie umieją dojrzeć tego, co pośrodku i czym się odróżnia nasza postawa dialektyczna w dyskusji od gotowości do jałowych sporów.

VII. Protarchos: Coś niecoś z tego, co mówisz, Sokratesie, mam wrażenie, że rozumiem, ale niejedno chciałbym jeszcze wyraźniej usłyszeć.

Sokrates: Jasne to jest, Protarchu, w literach, to, co mówię. Weź to w literach alfabetu; uczyłeś się ich i znasz się na nich.

Protarchos: Jak to?

Sokrates: Głos posiadamy chyba jeden — ten, co przez usta idzie, a nieokreślony co do ilości. My wszyscy i każdy z osobna.

Protarchos: Więc co?

Sokrates: Przecież mądrzy jesteśmy ani przez jedno, ani przez drugie. Ani przez to, że znamy nieokreśloność głosu, ani przez to, że znamy jego jedność. Dopiero wiedzieć, ile go jest i jaki ma być — dopiero to robi z każdego z nas znawcę języka.

Protarchos: Zupełnie słusznie.

Sokrates: A przecież to, co człowieka robi znawcą muzyki, to jest znowu to samo.

Protarchos: Jak to?

Sokrates: Głos przecież i w tej sztuce jest jeden.

Protarchos: Jakżeby nie?

Sokrates: Ale przyjmijmy dwa: niski i wysoki, i trzeci — pośredni. Czy jak?

Protarchos: No, tak.

Sokrates: Alebyś się jeszcze nie znał na muzyce, gdybyś tyle tylko wiedział. A jak się nie będziesz znał, to nic nie będziesz wart w tym zakresie.

Protarchos: No, nic.

Sokrates: A dopiero, mój kochany, jak weźmiesz odstępy, ile ich jest pod liczbą — odstępy głosowe co do wysokości i niskości — i jakie one są, i jak weźmiesz granice odstępów i te układy, które się z nich tworzą, a które starożytni spostrzegli i przekazali je nam, potomnym, pod nazwą harmonii, a znowu w ruchach ciała zauważysz inne tego rodzaju stany, które w nim są, a które się mierzy i w liczbę ujmuje, i trzeba je wtedy rytmami i taktami nazywać, a równocześnie weźmiesz pod uwagę, że tak samo należy traktować każdą jedność i wielość przedmiotów, dopiero kiedy tak te rzeczy weźmiesz, dopiero wtedy robisz się mądry. Kiedy jakikolwiek inny byt jeden w ten sam sposób weźmiesz i będziesz go tak rozpatrywał, dopiero w ten sposób zaczniesz go rozumieć i mądrze na niego patrzeć. A nieokreślona wielość czegokolwiek i w czymkolwiek czyni cię zawsze niezdolnym do rozumnego ujęcia rzeczy, do myślenia ścisłego ani do ilościowego, bo nigdy nie masz wtedy na oku żadnej liczby czegokolwiek.

VIII. Protarchos: Wiesz, Filebie, ja przynajmniej mam to wrażenie, że to świetne, to, co Sokrates mówi w tej chwili.

Fileb