Fenicjanki - Eurypides - ebook

Fenicjanki ebook

Eurypides

0,0

Opis

Fenicjanki to dramat Eurypidesa, największego obok Ajschylosa i Sofoklesa tragika starożytnej Grecji.


Fenicjanki należą do cenionych i popularnych dzieł Eurypidesa. Występuje tutaj mnogość pouczających maksym a waga podnoszonych problemów przyciągała przez wieki uwagę wielu filozofów.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 73

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2022

ISBN: 978-83-8226-754-9
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Osoby dramatu

OIDIPUS IOKASTE

ETEOKLES

POLYNEIKES

ANTIGONE

KREON, brat Iokasty. MENOIKEUS, jego syn. TEIRESIAS, wróżbita. OCHMISTRZ ANTYGONY. DWÓCH GOŃCÓW. MANTO, córka Teiresiasa. CHÓR DZIEWIC FENICKICH.

Rzecz dzieje się przed pałacem Oidipusa w Tebach.

Fenicjanki

IOKASTE.

O ty, który królując na złotym rydwanie I drogę sobie kreśląc pośród gwiazd na łanie Niebieskim, krąg ognisty chyżymi rumaki W dal toczysz. Heliosie!, na tebańskie szlaki Jak smutny-ś zesłał promień w dniu, gdy do tej ziemi. Rzuciwszy kraj fenicki, falami morskiemi Oblany, przybył Kadmos! Ten, wziąwszy za żonę Harmonię, Afrodyty córkę, miał spłodzone Z nią dziecko, Polydora. Ten znów Labdakosa Był ojcem, jak wieść niesie, a temu niebiosa Zesłały syna, Laia. Co do mnie, to, wiecie, Menojkejowy płód ja, jednej matki dziecię Z Kreontem — tak, rodzeni my z bratem oboje. A zasię Iokaste jest nazwisko moje, Bo to mi nadał ojciec. Gdy ślubne me łoże Z Lajosem nie darzyło nas dziećmi, po boże Wyrocznie poszedł mąż mój do Fojba, prośbami Chcąc zjednać go, ażeby raczył się nad nami Zlitować i dał syna dla naszego domu. Ten rzecze: »Królu Teban dzielnych! Jeśli komu, Wzdyć tobie ja nie radzę, byś wbrew woli boga Miał dziatwę jaką płodzić! Spłodzisz syna, srogaPrzyplącze ci się klęska: On zabije ciebie, A dom twój w krwi potokach okrutnie pogrzebie!« Lecz ten, rozgrzany winem i miłosnej chuci

Powstrzymać nie mogący, wraz ku mnie się zwróci I syna ze mną spłodzi. Lecz spłodziwszy, pocznie Rozpamiętywać grzech swój i bożą wyrocznię I dziecko, żelaznymi przekuwszy mu stupy Kolcami, da juhasom, ażeby w te tropy Rzucili je na hali, poświęconej Herze, U skały Kithairońskiej. Polyba pasterze, Znalazłszy je, wręczyli żonie swego króla, A ta płód moich bólów do piersi przytula I wmawia w swego męża, że to syn jej własny. A kiedy chłopiec zmężniał, kiedy włos mu jasny Porastać jął na brodzie, wybrał się, za pędem Swojego serca idąc, czy też pod tym względem Mający jakieś inne wskazówki, ku onej Świątyni Fojbosowej: wieści był spragniony O swoich rodzicielach. W tym czasie na zwiady I mąż mój Laios ruszył, aby znaleźć ślady Porzuconego dziecka, zali jeszcze żywie. I obaj się spotkali na fokijskiej niwie, Na dróg rozstaju. Wówczas krzyknie nań woźnica Lajosa: »Ustąp-że się królowi!« Ten lica Dumnego nie odwrócił, jeno szedł, nie tknięty Wezwaniem, aż mu konie jęły ranić pięty Kopytem. I naonczas — po cóż mam szeroko Rozwodzić się nad dolą? — stojąc oko w oko, Syn zabił ojca, zabrał z sobą jego cugi I dał je Polybowi. A gdy nasze smugi Poczęła Sfinks pustoszyć, już po męża skonie, Obwieścił brat mój, Kreon, że z tym on me dłonie Ślubami małżeńskimi połączy, kto snadnie Wróżbitki, spraw świadomej, zagadkę odgadnie. Zdarzyło się, że syn mój Ojdipus rozwiąże

Śpiew Sfingi i w nagrodę bierze kraj ten, książę, Tej ziemi bierze berło, że, dla domu zguby, Małżeńskie z swą rodzoną matką zawrze śluby, Że matka, nic nie wiedząc również, w swe ramiona Miłosne własne dziecko zamyka. I, żona Własnego swego syna, zrodziłam mu dziatki, Dwóch synów: Eteokles i Polyneik, rzadki Bohater, ze mnie wyszli, a przy nich dwie córy: Ismeną nazwał ojciec jedną, a zaś wtórej. Najstarszej, dałam imię Antygony. W końcu Ojdipus, one wszystkie, jakie tylko słońcu Widome są katusze, przeszedłszy, nareście, Zbadawszy, czyje w uścisk kształty brał niewieście. Iż żoną własna matka mu była, swe oczy Skazuje na zagładę, krwią źrenice zbroczy, Wykłówszy je spinkami złotemi. I młody Płód jego, dwaj synowie, w chwili, gdy im brody Ocieni świeży zarost, co się sypać zacznie, Pod klucz wzięli rodzica, ażeby rozpacznie Zataić los ojcowski, którego nikomu Tak łatwo nie zataisz! I on żyje w domu I klątwy za klątwami rzuca na swe syny I ostry im zaleca miecz — że to jedyny Jest środek, którym winni dzielić między siebie Królestwo. I lękając się, że ci tam w niebie Ojcowskie mogą spełnić klątwy, gdyby dalej Ze sobą w jednym domu rządzący mieszkali, Zawarli wraz ugodę, iże młodszy z braci, Polyneik, dobrowolnie pierwszy z swej połaci Ustąpi, Eteokla zostawiając w kraju. Ten berło dzierżąc w ręku, miał według zwyczaju Umówionego odejść po roku, by potem

Tamtego do ojczyzny przywołać z powrotem. Atoli Eteokles, stanąwszy przy sterze, Nie zrzeknie się już władzy, rozrywa przymierze I brata już na wieki wywołuje z miasta. Do Argos ten przybywszy, jako zięć Adrasta, Moc wielką tarczowników argiejskich zgromadzi. Pod gród ten siedmiobramny na ich czele sadzi I żąda zwrotu berła i swej ojcowizny. Pragnąca spór złagodzić, zanim krwawe blizny Zadawać pocznie oręż, sprawiłam, że właśnie Syn przyjdzie tu do syna — może spór ich zgaśnie Bez wojny. A że przyjdzie, zapewnił mnie goniec, Przez niego wysłan do mnie. Połóż-że więc koniec Tej waśni moich dzieci, Zeusie, władco nieba, I wybaw nas z tej biedy! Bo juści nie trzeba, Ażeby, jeśliś mądry, człowiek ten sam zawsze Miał cierpieć, gdy na innych losy są łaskawsze. Znika.

Na scenę wchodzi

OCHMISTRZAntygony.

O chlubo ojcowskiego domu, Antygono! Że matka na twe prośby pozwala ci pono Niewieście rzucić izby i Argiwy zbrojne Oglądać z tego dachu, zebrane na wojnę. Zaczekaj, aż zobaczę, czy z obywateli Ktokolwiek się nie rusza w ulicy: mnie śmielej Znieść wszelką ich przyganę, bom sługa, niż tobie, Księżniczce... Skoro tylko ten swój przegląd zrobię, Opowiem ci, com widział i słyszał w obozie, Gdym układ, który krwawej ma zapobiedz grozie. Twojemu poniósł bratu i znowu do miasta Powracał... Ale widzę, że się nikt nie szasta,

Więc wejdę po tych schodach cedrowych na górę I spojrzę na ćmę ludu, na tę wojska chmurę, Co oto tak się mnogo, gotowe do boju, U fal Ismenu zbiegło i u Dirki zdroju.

ANTYGONA.

Pomóż-że, pomóż mnie, młodej, Wejść na te schody, Sędziwą podaj mi dłoń.

OCHMISTRZ.

Tu schwyć się mnie, panienko! Przyszłaś w samą porę: Już wojsko Pelargów skore W bitewne się szyki układa, Z gromadą się łączy gromada, Od broni oddziela się broń.

ANTYGONA.

Hekato, ty córko Latoi! Od tych spiżowych zbroi W pobliża i w dali Cała równina się pali!

OCHMISTRZ.

Nie liche tu zastępy przyszły z Polinikiem: Hej! szumi wódz ten zbroi i koni bezlikiem!

ANTYGONA.

Czy wszystko w porządku mamy — Rygle? łańcuchy? bramy?. Czy spustów miedź dobrze wprawiona W ciosowy mur Amfiona?

OCHMISTRZ.

Uspokój się! Bezpieczną jest grodu postawa!... O, spojrzyj na pierwszego, jeżeliś ciekawa.

ANTYGONA.

Któż jest ten z białą kitą. Co tam o! zastęp wiedzie, Tarczą spiżową, litą, Potrząsający na przedzie — Snać mu ten ciężar pawęży Bynajmniej na łokciu nie cięży?!

OCHMISTRZ.

To wódz jest, ma królewno!

ANTYGONA.

 A jak on się zowie? I skąd? O, mój staruszku, nie bądź skąpy w słowie.

OCHMISTRZ.

Z mykeńskiem pono miastem pochodzenie wiąże, U wód lernejskich mieszka, Hippomedos, książę.

ANTYGONA.

O jak wspaniały! O jak przeraźliwy! Widoku wzrok nie wytrzyma! Z tarczą, pisaną we gwiaździste dziwy, Do pradawnego podobien olbrzyma — Postać, daleka, By przypominać człowieka! A ten, co właśnie sadzi wskroś dyrceńskiej toni? Inny to, inny już gatunek broni... Co zacz on?

OCHMISTRZ.

 Syn Ojneja, Tydej! Pierś on swoją O, tak, pokrywa inną, bo aitolską zbroją!

ANTYGONA.

Aha, staruszku! Już wiem:Siostrze on poślubiony

Polinejkowej żony... Jak w uzbrojeniu tem Dziwnie wygląda ten człek: Półcudzoziemiec, półgrek!

OCHMISTRZ.

Tak, wszyscy Aitolowie zbrojni w tarcz, a biją Najlepiej się, machając zabójczą kopiją.

ANTYGONA.

A skądże znasz to wszystko? Skądże rozum taki?

OCHMISTRZ.

Poznałem na pawężach ich godła i znaki. Więc widząc je, poznaję także i rycerzy.

ANTYGONA.

A tam koło pomnika Zetosa kto bieży? Włos mu w kędziorach spływa, Źrenica płomienna, żywa — Na oko dziki to młodzian, Snać jest dowódcą tej rzeszy, Tłum, co w trop za nim śpieszy, Zbroją naodzian...

OCHMISTRZ.

To jest Parthenopaios, Atalanty dziecię.

ANTYGONA.

Niechże go z ziemi tej zmiecie, Łuk naciągnąwszy, ta Artemis boża, Co z jego matką wraz W górski zaszywa się las, Górskie przebiega rozdroża! Wszak po to hufiec on wiódł, Ażeby zburzyć mój gród!

OCHMISTRZ.

Tak stań się! Lecz ich najazd słuszny, więc mi trwoga, Że wszystkiem pokieruje słusznie ręka Boga.

ANTYGONA.

A gdzież jest ten, co wraz ze mną Na naszą niedolę wzajemną Z matki urodził się jednej? Gdzież jest Polineik biedny? Mówże, staruchu miły!

OCHMISTRZ.

O, tam on — widzisz? — stoi w pobliżu mogiły Nioby siedmiu córek, przy Adrasta boku. Poznajesz?...

ANTYGONA.

 Coś poznaję, lecz nie bardzo oku Wyraźne są te kształty, coś niby ramiona — W zarysach li widzę tę postać... Gdybym to mogła o! na tych nogach Lecieć od krańca do krańca, Mknąć po przestwornych drogach — Gdybym to mogła, wiatrem uskrzydlona, Nakształt obłoku, Do mego brata się dostać I po tak długim czasie Do siostry łona, Do piersi mojej Lubego przytulić wygnańca! W płomiennej krasie Złocistej zbroiJak on się pali bez końca! Niczem poranny blask słońca!

OCHMISTRZ.

Niebawem sam tu przyjdzie ku twojej uciesze Z rozejmem.

ANTYGONA.

 A — staruszku — zapytać się spieszę. Kto siwym tym zaprzęgiem kieruje tak pewno?

OCHMISTRZ.

To wieszczek Amfiaraj, moja ty królewno! Ofiarne z nim bydlęta — ziemia krew ich wchłonie.

ANTYGONA.

O Heliosa córko i Latony, Seleno, tarczy swej złotem Połyskająca! Jakimż on zręcznym obrotem Trzyma swe konie!... A gdzież ta krew jest gorąca, Gdzież jest ten mąż rozsierdzony, Co Tebom wiecznem grozi zniszczeniem, ponury Kapanej?

OCHMISTRZ.

 Nieustannie mierzy nasze mury — Do strażnic jak najlepszą chciałby znaleźć drogę.

ANTYGONA.

O Pomsto i wy, Zeusowe Groźnie grające grzmoty, Wy łyskawice gromów, Co straszne wszczynacie pożogi. Spadnijcie na jego głowę, Ukróćcie ten język zuchwały! Wszak-ci to on

Chciałby brać w plon Mieszkanki tebańskich domów! Niemiłosierny, Chce się rozprawić z nami, Mykenom nas oddać nad Lerny, Nad Amymony falami, Co się, trysnąwszy, rozlały, Kiedy Posejdon o ziemię Swoim trójzębem uderzył. Któżby uwierzył,